W kręgu śmierci - ebook
Przeszłość nie zna litości. Zawsze znajdzie sposób, by wrócić.
Bartek miał osiem lat, gdy jego rodzice zostali brutalnie zamordowani. Sprawca – gangster znany jako Tygrys – zginął podczas policyjnej obławy. Młody chłopak starał się porzucić myśli o zemście – dzięki wsparciu dziadków ukończył szkołę i wyjechał na studia do Anglii. Tam zaczął pracę nad doktoratem, a nawet zakochał się w cudownej dziewczynie. Nie spodziewał się, że przeszłość wróci do niego jak bumerang i zburzy dopiero co odzyskany spokój.
Już wkrótce Bartek będzie musiał zdecydować, jak daleko się posunie, by ochronić siebie oraz swoich bliskich… Bo choć nie chce w to wierzyć, wszystko wskazuje na to, że Tygrys wciąż żyje – i jest gotów, by dokończyć swoje przerwane przed laty krwawe dzieło.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8373-753-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzy dni później o godzinie piątej rano z więzienia we Wrocławiu wyruszył konwój. Destynacja: Wronki. Dwie furgonetki z siedmioma strażnikami plus Tygrys.
W pierwszej furgonetce jechało czterech strażników, a w drugiej trzech strażników oraz Tygrys ze skutymi rękami i nogami. Strażnicy byli wyluzowani i wymieniali się wrażeniami z sobotniej imprezy. Tygrys siedział jak na szpilkach, nie był pewny, czy akcja wypali i strasznie się pocił. Po raz pierwszy był w tak dużym stopniu zdany na innych i to przyprawiało go niemal o palpitację serca. Minuty zamieniały się w godziny, a musiał wyglądać na pogodzonego z losem, bo przecież nic nie mogło się wydarzyć.
Przybrał w końcu obojętną pozę i patrzył bezwiednie przed siebie, licząc w myślach plamy na ścianie furgonetki za plecami siedzącego naprzeciw niego strażnika.
– Tu Żaba, tu Żaba, słyszycie mnie?
– Właśnie przejechali przez pierwszy punkt.
– Ok, Żaba zwijaj się. W tym momencie Kinol dał znać Biesowi o rozpoczęciu akcji.
Po szóstym meldunku dwa tiry, wcześniej zaparkowane na leśnym parkingu, wjechały na drogę, która na tym odcinku była wąska, a pobocza nie umożliwiały jazdy poza obszarem nawierzchni. Tiry jechały jeden za drugim, po kilkunastu sekundach ten jadący z przodu zwolnił, a drugi zjechał na lewo i po chwili zrównał się z pierwszym.
Do skrzyżowania z drogą gminną mieli jeszcze około dwustu metrów. Po kilku sekundach oba pojazdy zatrzymały się na tej samej wysokości około trzydziestu metrów przed tym skrzyżowaniem, tarasując w ten sposób całą szosę. Dwóch ludzi Tygrysa wyskoczyło z tirów i przebiegło kilkadziesiąt metrów, aby za skrzyżowaniem ustawić barierki z zakazem ruchu i znaki informujące o objazdach spowodowanych robotami drogowymi.
Bus gangsterów jechał cały czas za konwojem. Kinol prowadzący busa widział już, jak obie furgonetki zwalniają, zbliżając się do tirów blokujących całą szerokość drogi. Włączył światła awaryjne i nacisnął kilkukrotnie klakson. Był to umówiony sygnał i w tym momencie z lasu na drogę wyjechał za nim ciągnik z przyczepą załadowany drzewem i zatrzymał się w poprzek drogi. Z kabiny wyskoczył jeden z przestępców, rzucił kilka granatów dymnych na drogę za ciągnikiem i popędził w stronę stojących tirów.
Strażnicy w pierwszej chwili pomyśleli, że któryś z tirów ma awarię i zatrzymali się kilka metrów za ciężarówkami. W tym momencie drzwi naczep otworzyły się i wyskoczyło z nich pięciu uzbrojonych ludzi. Dwóch z nich rzuciło w furgonetkę ze strażnikami koktajlami Mołotowa i samochód stanął w płomieniach.
Równocześnie rozległy się serie z karabinów maszynowych. Kule rozrywały karoserię i rozbijały w drobny mak szyby furgonetki, raniąc strażników. Ci próbowali wydostać się na zewnątrz i jakoś się bronić, ale nie mieli szans, gdyż byli otoczeni ze wszystkich stron.
Druga furgonetka również była otoczona przez bandytów, którzy wyskoczyli z busa i walili seriami w strażników, którzy siedzieli w szoferce. Po kilkunastu sekundach strzały ustały. Poranione i zakrwawione ciała strażników leżały martwe w samochodach i tuż przy nich. Zostało jeszcze dwóch strażników siedzących bezpośrednio z Tygrysem na tyle drugiej furgonetki.
Wtedy dwóch napastników podbiegło ze specjalnym łomem oraz dużym młotem do tylnych drzwi i sprawnymi ruchami wyważyli je. Strażnicy chcieli strzelać, ale napastnicy ustawili się tak, że nie byli w ich polu widzenia. W tym momencie Bies ryknął:
– Rzucić broń i wychodzić z łapami za głową, to nie zginiecie.
– Rozkuj go, wychodzimy – rzucił do kolegi konwojent, ten, którego Tygrys zmusił do współpracy.
– No już – powtórzył głośniej i odrzucił na bok swoją broń.
Tygrys spojrzał na konwojentów i powiedział:
– Ruchy, to przeżyjecie!
Drugi ze strażników trzęsącymi się ze strachu rękoma rozkuł więźnia. Tygrys krzyknął:
– Dobra, wychodzimy, nie strzelajcie! – po czym po kolei wyszli z samochodu. Bies wymierzył broń w strażnika.
– Nie! – rzucił krótko Tygrys. – Zabrać broń z samochodów, a tych dwóch związać i na pakę. Ładować się do samochodów i wypierdalamy, zanim zaroi się od psów.
Podeszli do podstawionych ciężarówek. Tygrys wskoczył do naczepy jednej z nich i ruszyli. Na skrzyżowaniu rozjechali się w przeciwnych kierunkach. Jedni w kierunku Krotoszyna, drudzy: Lubina.
Po przejechaniu kilku kilometrów porzucili w lesie ciężarówki. Jedna grupa załadowała się do busa, którego wcześniej ukryli w środku naczepy i teraz zjeżdżali nim po jej najazdach. Tygrys z kierowcą drugiego tira wyjechali ze swojej naczepy małym osobowym samochodem, a kolejnych trzech zabrało się z Żabą. Rozjechali się w różnych kierunkach – do miejsc, w których na jakiś czas mieli się ukryć.
– Bies i Magik spisali się świetnie – odezwał się Tygrys do Suchego, który prowadził samochód. Akcja była przeprowadzona perfekcyjnie i zarazem błyskawicznie. Chłopaki, spisaliście się, naprawdę szacun!
Suchy uśmiechnął się zdawkowo, po czym stwierdził:
– Tak, ale teraz dopiero psiarnia się wścieknie.
– Dlatego teraz musimy przywarować na dupach na jakiś czas i czekać aż kurz opadnie – odpowiedział Tygrys. Właśnie dojeżdżali do miejsca, w którym czekał na Tygrysa samochód.
– Dobra, teraz ty jedziesz do chłopaków, a ja znikam w lesie – powiedział i pożegnali się.
Tygrys prawie miesiąc spędził w domku nad małym leśnym jeziorkiem w kompletnej głuszy. Teraz wyglądał inaczej. Łysą wcześniej głowę pokrywały gęste czarne włosy przyprószone lekko siwizną na skroniach. Zapuścił też wąsy i brodę. Inne brwi, zmieniony nos, duży pieprzyk na policzku i kolor oczu. Przybyło mu zmarszczek, oczywiście nie ze starości. Na nosie spoczywały okulary w grubych, czarnych oprawkach. Facet od charakteryzacji spisał się świetnie.
Tygrys stał teraz przed lustrem ubrany w elegancki garnitur, w półbutach dobranych pod jego kolor i z namaszczeniem poprawiał krawat przy kołnierzyku śnieżnobiałej koszuli.
Kurwa, teraz to ja mogę spacerować po centrum Wrocławia i nawet kumple mnie nie poznają, uśmiechnął się do siebie pod wąsem.ROZDZIAŁ 3
– Tak – powiedział przeciągle Tygrys – teraz zajmiemy się panem prokuratorem – zwrócił się do Biesa i zaśmiał się szyderczo.
– To będzie moja ostatnia akcja, a potem rozpłynę się jak fala na meksykańskiej plaży – dodał i obaj wybuchnęli śmiechem.
– Dobra, polej coś, Biesiu, bo zaschło mi w gardle od tego gadania.
Następnego dnia, uzbrojeni w pistolety P64, wyruszyli samochodem do Wrocławia. Gdy dotarli do dzielnicy Krzyki, Tygrys kazał Biesowi, który pełnił rolę kierowcy, zatrzymać się przy budce telefonicznej. Zaparkowali samochód przy starej kamienicy.
– Czekaj tu na mnie – rzucił Tygrys – umówię się na spotkanie z panem prokuratorem i zaraz wracam – dodał sarkastycznie.
W budce sprawdził, czy telefon jest sprawny po czym wybrał na klawiaturze numer domowy telefonu prokuratora Czapilskiego.
Po kilku sygnałach Patryk odebrał.
– Słucham? – powiedział wyczekująco.
– Och, witam serdecznie pana prokuratora, mecenas Tuszyński z tej strony. Pan zapewne mnie nie zna, za to ja wiele dobrego o panu słyszałem, szczególnie ostatnio. Reprezentuję Kancelarię Prawną Makowski i Partnerzy z Warszawy i chcielibyśmy złożyć panu pewną propozycję. Czy moglibyśmy się dzisiaj spotkać?
Patryk próbował w myślach skojarzyć nazwisko i wspomnianą kancelarię, ale nic nie przychodziło mu do głowy, w końcu zapytał:
– Czy mógłby pan powiedzieć coś więcej? Jest już dosyć późno, a ja dopiero wróciłem z pracy.
– No właśnie: a propos pracy. Prezes naszej kancelarii upoważnił mnie do złożenia panu pewnej propozycji i zapewniam pana, że jest to propozycja bardzo interesująca, a zarazem bardzo intratna.
– Myślę zatem, że warto się nad nią pochylić.
– Nie chciałbym pana fatygować i, jeżeli nie byłoby to dla pana kłopotem, to mógłbym ze swoim asystentem przyjechać do pana. Tak się składa, że jesteśmy właśnie na Krzykach i moglibyśmy spotkać się w pańskim mieszkaniu, jeśli to nie kłopot. Zapewniam, że nie zajmę Panu więcej niż pół godziny. Co pan na to?
– Mógłbym dowiedzieć się, skąd zna pan mój adres i numer telefonu? – spytał Patryk.
– Od przyjaciółki pana żony, Justyny, kojarzy ją pan chyba? – Justyna była koleżanką Ani z biura.
Patryk wzdrygnął się na myśl o niej, jak ona śmiała podawać jego dane obcym ludziom, pomyślał, ale szybko się zmitygował:
– Tak, tak, kojarzę oczywiście…
Po dłuższej chwili zastanowienia Patryk powiedział:
– Dobrze, rozumiem, że za godzinę mogliby panowie być na miejscu?
– Jak najbardziej, będziemy dokładnie o dwudziestej pierwszej. Dziękuję i do zobaczenia.
– Kochanie, kto dzwonił? – zapytała Ania.
– Trochę to dziwne, ale wyobraź sobie, że dzwonili do mnie ludzie z nieznanej mi kancelarii z Warszawy, z jakąś tajemniczą, intratną propozycją. Ale nie wiem nic więcej.
– I co, spotkasz się z nimi?
– Tak, mają tu być za godzinę.
– U nas w domu?
– Tak, powiedzieli, że są niedaleko i wpadną na chwilę.
– Mam coś przygotować?
– Nie, kochanie, ewentualnie herbatę lub kawę, to będzie krótka wizyta.
– Ok – odpowiedziała Ania i zniknęła w łazience.
Punktualnie o dwudziestej pierwszej zadzwonił dzwonek domofonu. Patryk podniósł słuchawkę. Tuszyński, odezwał się jeden z gości. Patryk nacisnął przycisk domofonu i poczekał na trzask zamka w furtce wejściowej. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Młody mężczyzna otworzył i wpuścił nieznajomych do domu. Byli to dwaj elegancko ubrani mężczyźni, obaj rośli i dobrze zbudowani, trochę nawet zbyt dobrze, pomyślał młody prokurator, jak na standardy panujące wśród członków palestry. Przedstawili się, kolejno podając ręce: najpierw Ani, później Patrykowi, po czym pewnie weszli do salonu. Tygrys, wciąż trzymając dłoń młodej kobiety, dodał, rzucając szarmancki uśmiech w stronę Patryka:
– Uroda pani jest godna największych salonów.
– Proszę, panowie, usiądźcie – powiedział Patryk, wskazując gościom fotele, po czym sam usiadł na kanapie.
Ania podziękowała i spytała:
– Napiją się panowie czegoś? Kawy, herbaty, a może czegoś mocniejszego?
– Z miłą chęcią czegoś mocniejszego, jeśli to nie kłopot.
– Absolutnie żaden – odpowiedziała Ania, podchodząc do barku.
– Mamy wódkę, whisky, czerwone wino.
– Wódkę z sokiem poproszę – odpowiedział Tygrys.
– A dla pana? – zwróciła się do drugiego mężczyzny – To samo – odparł krótko.
– A tobie czego nalać? – zwróciła się do Patryka.
– Nalej mi, proszę, szklankę soku.
– Zostaną panowie na kolacji? – spytała.
– Bardzo chcielibyśmy, ale czas nas goni, może innym razem – odpowiedział Tygrys z szarmanckim uśmiechem.
Patryk był pewien, że zna ten głos. W tej samej chwili zorientował się, do kogo należał i zbladł. Ania postawiła na ławie tacę z napojami, po czym ruszyła do wyjścia. Przepraszam – zostawię was samych – po czym zamknęła drzwi i wyszła do kuchni. Patryk powiódł za nią wzrokiem. Kiedy odwrócił głowę, zobaczył wycelowane w siebie lufy pistoletów. Zamarł w bezruchu, siedział jak sparaliżowany, chciał krzyknąć, wzywać pomocy, ale nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
Bies doskoczył do niego błyskawicznie i walnął go pięścią w twarz z taką siłą, że totalnie go zamroczyło. Kiedy się ocknął, miał ręce i nogi skrępowane taśmą, usta zakneblowane jakąś szmatą i również oklejone w podobny sposób.
– Przywiąż go do fotela, żeby się skurwiel nie rzucał – syknął do Biesa Tygrys. – Trochę się z wami zabawimy – dodał szyderczo, patrząc w przerażone oczy Patryka.
– Ok, przyprowadź teraz tę sukę, tylko tak, żeby nie darła ryja.
Bies wyszedł z salonu i rozejrzał się, na końcu holu zobaczył uchylone drzwi. Ruszył w ich stronę, słychać było dobiegającą stamtąd muzykę. Uchylił je lekko i zajrzał do środka. Ania stała tyłem do niego i kroiła jakieś warzywa na blacie. Bies ostrożnie wszedł do środka. Kiedy był tuż za nią, odwróciła się, bo poczuła czyjąś obecność. Nie zdążyła jednak w żaden sposób zareagować.
Napastnik wyprowadził cios w brzuch kobiety, a drugą dłonią złapał ją za twarz, zaciskając usta. Nie mogła złapać tchu, próbowała się wyrwać, ale mężczyzna trzymał ją w żelaznym uścisku. Wyciągnął z kieszeni jakąś szmatę i wepchnął jej do ust. Po chwili zobaczyła w jego ręku taśmę, nie mogła jeszcze dojść do siebie. Rozwinął kawałek i przykleił koło ucha, rozwijał dalej, zaklejając jej usta i owijając dookoła głowy. Wykonał to kilka razy, tak, że mogła teraz oddychać tylko przez nos, co przychodziło jej z wielkim trudem. Złapał ją za włosy i wyprowadził z kuchni.
– Idziemy do salonu, bądź grzeczna, to nic ci nie będzie – powiedział Bies.
Z salonu słychać było głos Tygrysa.
– Co ty, kurwa, sobie myślałeś, że zamkniesz mnie na resztę życia, a sam będziesz sobie żył jak pączek w maśle, debilu? – wycedził Tygrys przez zęby.
– Nie, będzie zupełnie odwrotnie, niż sobie wyobrażałeś w tym kurzym móżdżku. Nie będzie spektakularnej kariery i życia w luksusie, Patryczku. Kto na mnie podnosi rękę, ten ma przejebane, ale ty tego nie zrozumiałeś, jak się domyślam. Wydawało ci się, że jesteś wyrocznią i pogromcą przestępców? Niestety to bzdury. Wygrałeś, co prawda, bitwę, ale teraz przegrasz wojnę, zginiesz we własnym domu, a ja, no cóż, będę musiał żyć przez jakiś czas na wygnaniu, ale jakoś przemęczę się na plażach w Meksyku – podsumował sarkastycznie.
Drzwi otwarły się szeroko i do salonu wszedł Bies. Prowadził przed sobą Anię, wykręcając jej rękę za plecami. Kobieta była przerażona i współczująco patrzyła na męża. Miał zakrwawioną twarz i krzyk rozpaczy w oczach.
– Teraz, Patryczku, zabawimy się z twoją panią, a ty będziesz się przyglądał. Nie wiem, czy gustujesz w takich zabawach, ale może ci się spodoba. – Tygrys zaśmiał się szyderczo.
Patryk chciał splunąć mu w twarz, ale niestety nie mógł. Patrzył z odrazą w oczy bandziora, a łzy zaczęły mu spływać po policzkach. Wiedział już, jak to się skończy, nie mogli liczyć na żadną pomoc, zaczął się modlić, aby skończyło się to jak najszybciej.
– Przygotuj ją! – rzucił Tygrys do Biesa. – Czas zacząć przedstawienie.
Bies złapał drugą rękę kobiety i, wykręcając ją, przyciągnął za jej plecy, po czym obie skrępował taśmą. Ania zaczęła się szarpać i wyć, ale nie miała szans, nikt nie słyszał jej stłumionego głosu, a przeciwnik był bardzo silny. Uderzył ją pięścią w twarz, czym odebrał jej wolę walki. Pchnął mocno w stronę kanapy. Upadła, uderzając głową w twarde oparcie siedziska, ale niestety nie straciła przytomności. Dopadł do niej i zaczął zdzierać z niej: najpierw sukienkę, a później bieliznę. Patryk zamknął oczy i wykręcał głowę w drugą stronę, ale był związany i bezsilny.
– Patrz, skurwielu – krzyknął Tygrys i walnął go po raz kolejny pięścią w twarz. Słychać było chrupnięcie kości nosowej, a z nozdrzy trysnęła krew.
– No niezła dupa ta twoja żonka – syknął, patrząc na nagą już w tej chwili Anię.
– Chodź tu i trzymaj go za ryj, ma patrzeć – wrzasnął do Biesa.
Ten wykonał polecenie i stanął przy fotelu, na którym siedział skrępowany i bezsilny Patryk. Tygrys podszedł do kanapy i zaczął rozpinać spodnie. Kobieta już nie walczyła. Wiedziała, że to nie ma sensu. Myślała tylko o synku, który na szczęście był daleko stąd. Odwrócił ją na brzuch, jedną ręką złapał ją za włosy, mocno przyciągając do siebie, po czym wszedł w nią od tyłu. Obrócił głowę i spojrzał na Patryka.
– Patrzysz, frajerze? Wreszcie ktoś ją porządnie przerżnie – powiedział i zaśmiał się złowieszczo.
Jak skończył, wstał i rzucił do Biesa:
– No na co czekasz, Biesiu? Ulżyj sobie.
Teraz ten podszedł do kobiety i zaczął ją gwałcić w ten sam sposób.
Patryk resztkami sił próbował się jeszcze wyrywać z więzów, ale na próżno. Tygrys znów uderzył go kilka razy pięścią w twarz. Patryk poczuł, jak podłoga zaczyna pod nim wirować i stracił przytomność. Ocknął się, kiedy Bies chlusnął mu w twarz sokiem z dzbanka.
– Obudź się, Patryczku, czas na wielki finał – usłyszał za sobą głos Tygrysa.
– Załatw ją! – rzucił Tygrys, zwracając się do Biesa.
– Było miło, ale czas na nas, jakieś ostatnie życzenie, panie prokuratorze? Nie? To dobrze, bo nie jestem niestety Świętym Mikołajem.
Bies wziął z ławy swój pistolet, a drugą ręką podniósł z kanapy poduszkę i przyłożył kobiecie do głowy. Następnie przytknął do niej lufę pistoletu i dwukrotnie nacisnął spust. Po chwili na kanapie pojawiła się plama krwi. Bies podniósł poduszkę z jej głowy i chwilę przyglądał się kobiecie.
– Sprawdź puls, Biesiu, nie chcę żadnej fuszerki.
Ten przyłożył palce do tętnicy na szyi kobiety. Przytrzymał kilkanaście sekund. Martwa, rzucił do Tygrysa.
Teraz Tygrys trzymał w ręku swój pistolet. Stanął naprzeciw Patryka, celując w jego głowę.
– Widzisz, Patryczku – powiedział z ironią w głosie, warto było tak się starać na procesie?
– Rzuć mi tę poduszkę – zwrócił się do Biesa.
Złapał ją i przyłożył Patrykowi do głowy.
– Nie gap się, tylko wycieraj ślady – syknął do pomagiera.
Odrzucił jednak poduszkę i przyłożył lufę do czoła Patryka.
– Patrz na mnie, gnoju – krzyknął do Patryka.
Prokurator po raz ostatni otworzył oczy i spojrzał mu w twarz. W tej chwili padł strzał. Głowa Patryka odskoczyła do tyłu, po czym bezwładnie opadła na ramię. Tygrys strzelił jeszcze raz, tym razem w skroń.
– Dobra, spierdalamy stąd – omiótł wzrokiem pomieszczenie – szklanki też powycierałeś?
– Tak – odpowiedział Bies.
Tygrys wyszedł z domu i zlustrował teren dookoła. Było ciemno i cicho, nikogo nie było widać w pobliżu domu. Wyszli z posesji spokojnie i bez pośpiechu skierowali się w stronę zaparkowanego samochodu. Po kilkunastu sekundach odjechali.