W morzu uczuć - ebook
W morzu uczuć - ebook
Ondine Wilde jest ratowniczką na Florydzie. Gdy pewnego dnia dostrzega topiącego się mężczyznę, śpieszy mu na pomoc. W uratowanym rozpoznaje Jacka Walcotta, spadkobiercę koncernu energetycznego. Przyjmuje go u siebie na noc, ponieważ Jack nie chce po wypadku wzbudzać sensacji w swoim hotelu. Przystojny milioner bardzo jej się podoba, ale Ondine ma już za sobą dwa nieudane małżeństwa i głębokie postawienie – koniec z mężczyznami. Tymczasem rano czeka ją nie lada niespodzianka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-902-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ondine odetchnęła głęboko. Plaża Dipper była zbyt wąska i stroma dla turystów gromadzących się na wybrzeżach Florydy, więc oprócz przypadkowego kraba czy mewy praktycznie nie było tu żywego ducha.
I dobrze.
To był jej pierwszy dzień wolny od trzech tygodni, więc mogła dziś dłużej poleżeć w łóżku. Mózg jednak działał jak zawsze, więc obudziła się minutę przed budzikiem. Nie musiała wstawać, mogła chwilę poleżeć i może znów by zasnęła, ale lubiła wczesne poranki, gdy słońce barwiło niebo nad jej domkiem na plaży na różowy kolor. Miała cały dzień dla siebie.
W pracy nie miała chwili przerwy ani czasu na rozmyślania. Tutaj jednak nikt nie będzie próbował ściągnąć jej uwagi wzrokiem ani nie pstryknie na nią palcami. Było tylko słońce, niebo bezkresne, błękitne morze.
Spojrzała na migoczącą wodę, którą okalały wydmy o porosłych trawą brzegach.
Była raczej przeciętnym dzieckiem, wyjątkiem było pływanie – to była jej super moc. Jedyna rzecz, w której była naprawdę świetna, a dorastała w bardzo ambitnej rodzinie, nastawionej na osiąganie sukcesów. Trenowała codziennie przed szkołą i praktycznie co weekend miała jakieś zawody. Przez chwilę nawet wyobrażała sobie, że jest w stanie osiągnąć sukces i zdobyć podium, ale kontuzja przekreśliła jej karierę i teraz pływała tylko dla przyjemności i w pracy – była ratowniczką w Whitecaps, położonym przy plaży ekskluzywnym hotelu w Palm Beach, który upodobała sobie bogata i atrakcyjna klientela.
Nie miała zbyt dużo okazji, żeby wykorzystać swoje umiejętności.
W przeciwieństwie do ludzi korzystających z publicznych basenów, bywalcy Whitecaps woleli leżeć i się opalać, niż pływać.
W hotelu zatrudniła się dwa lata temu i oprócz etatu ratowniczki pracowała również wieczorami jako kelnerka. Skrzywiła się. Praca nie była najgorsza, po prostu inaczej wyobrażała sobie swoje życie. Dwa etaty, dwa rozwody. Gnieżdżenie się w wynajmowanym domku plażowym…
Napiwki jednak były bardzo wysokie i dzięki Vince’owi, bezużytecznemu byłemu mężowi numer dwa, aktualnie było to dla niej ważniejsze niż satysfakcja zawodowa.
Na myśl o piętrzących się na kuchennej szafce brązowych kopertach żołądek ścisnął jej się w bolesny węzeł. Czasami, przeważnie po wyjątkowo męczących zmianach, próbowała przekalkulować, ile zbierze szklanek i kieliszków, zanim spłaci wszystkie długi. Zwykle jednak była zbyt zmęczona na cokolwiek, jadła coś na szybko, wcześniej makaron, teraz głównie płatki na mleku, i szła spać.
– _Hola, Ondine. Como esta hoy?_
Ondine odwróciła się i uśmiechnęła do starszej kobiety, która szła w jej stronę. Dolores mieszkała po sąsiedzku, miała osiemdziesiąt jeden lat, idealnie siwe włosy i codziennie spacerowała po plaży, wyprowadzając Herkulesa, rudego pieska rasy chihuahua.
– Pływałaś, _chica_? Ale przecież masz dzisiaj wolne, prawda?
– _Hola_, Dolores. Cześć Herk. – Pocałowała starszą panią w policzek i pochyliła się, żeby pogłaskać pieska. – Mam wolne do wieczora, ale pomyślałam, że pójdę popływać i nie żałuję. – Rozejrzała się po pustej plaży. – Jest tu dziś tak pięknie i spokojnie.
– Nie to co zeszłej nocy. – Dolores zerknęła na piękny jacht, który cumował nieopodal. – Taki hałas, muzyka i krzyki. Nie chcę nawet wiedzieć, co tam się działo. Ludzie naprawdę potrafią być bezmyślni – westchnęła. – W każdym razie miłego pływania, _chica_.
– Dziękuję, Dolores. Do jutra. Cześć, Herk. – Uśmiechnęła się, gdy Dolores pomachała jej maleńką łapką pieska.
Jacht kołysał się delikatnie na morskich falach.
Kiedyś pewnie zrobiłby na niej wrażenie, ale pracowała w Palm Beach. Było tu tyle samo jachtów, co palm.
Rozpięła bluzę, zsunęła szorty i zrzuciła klapki. Piasek był jak ciepły cukier i przez chwilę stała w miejscu, przebierając palcami u stóp. Pieniądze szczęścia nie dają, powtarzała jej mama, z czym trudno się było zgodzić, gdy na stole piętrzyły się niezapłacone rachunki.
Powinna bardziej pilnować Vince’a. Wiedziała, że pieniądze się go nie trzymały, ale nie chciała przyznać przed samą sobą, że znów się pomyliła. Poślubiła nieodpowiedniego mężczyznę. Znowu.
Spojrzała na jacht, a serce tłukło się boleśnie w jej piersi na wspomnienie pierwszego małżeństwa. Niewierność Garretta była bolesna i upokarzająca, ale poradziłaby sobie z tym. Jednak trzy tygodnie później, zanim zebrała się na odwagę, żeby powiedzieć im o rozwodzie, jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym.
Zadrżała, czując na skórze powiew ciepłego wiatru. W jedną noc stała się sierotą i prawną opiekunką piętnastoletniego brata. Wróciła na Florydę, żeby zająć się Oliverem, a miesiąc później w sklepie z narzędziami poznała Vince’a. Potrafił ją rozbawić, również wtedy, gdy zaprosił ją na randkę, na której po raz pierwszy od dawna poczuła się seksowna i pożądana.
Był typowym plasterkiem na złamane serce, co jednak nie powstrzymało jej przed przyjęciem jego oświadczyn. Związek przetrwało ledwie rok, jakby potrzebowała kolejnych dowodów, że nie nadaje się do małżeństwa. Tym razem jej duma nie ucierpiała tak bardzo, straciła jednak dom i wciąż spłacała rachunki z kard kredytowych.
Na szczęście pieniądze na edukację Olivera były bezpieczne. Na myśl o tym poczuła lekką ulgę. W przeciwieństwie do niej Oli doskonale wiedział, kim chce być, a inteligencja i determinacja pozwalały mu zrealizować wszystkie plany. Aktualnie był wolontariuszem w szpitalu w Costa Rice, a we wrześniu rozpoczynał studia medyczne.
Ściągnęła brwi, wpatrując się w jacht. Ktoś był na pokładzie. Mężczyzna ubrany w czarną marynarkę i spodnie oraz białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. Patrzyła, jak się schylał, podniósł butelkę, potrząsnął nią i uniósł rękę, jakby miał zamiar wrzucić ją do wody.
– Ani się waż – szepnęła.
W tej chwili mężczyzna spojrzał na nią, jakby usłyszał jej głos, a ona poczuła, jak przeszywa ją dreszcz. Nie widziała jego twarzy, ale na tle nieba rysowała się wyraźnie jego potężna sylwetka, niczym u postaci z powieści Fitzgeralda.
Butelka zakołysała się w jego palcach, a potem spadła na pokład. Mężczyzna wyprostował się i zdjął marynarkę pewnym ruchem.
Skrzywiła się lekko. Podobne gesty widywała u bogatych klientów w barze, gdy niedbale rzucali napiwki na stół.
Zmrużyła oczy, przyglądając się mężczyźnie na jachcie. Nagle bez ostrzeżenia obrócił się, wziął rozbieg i skoczył. Zapanowała cisza, gdy leciał w powietrzu, aż z głośnym pluskiem wylądował w wodzie.
Co, do cholery…?
Poczuła, że jej ciało sztywnieje, a ręka automatycznie wędruje do przewieszonego przez ramię pływaka. Tylko że nie była teraz w pracy, więc nie miała sprzętu. Zaklęła cicho i ruszyła do wody. Czy musiało się to wydarzyć akurat, gdy miała wolne?
Wpatrzyła się w punkt, w którym zniknął pod wodą i oceniała dystans, a sekundy mijały.
Z pewnością powinien się już wynurzyć.
Biegła już do wody, zanim mózg zarejestrował, co robi, i po chwili płynęła szybko, rozglądając się wokoło, wykorzystując całą wiedzę teoretyczną zdobytą podczas szkoleń. Wszystko działo się tak szybko, że nie miała czasu na panikę czy inne emocje.
Co to było?
Coś złotego błysnęło na chwilę i zaraz zniknęło.
Wzięła głęboki wdech i zanurkowała. Był tam, jego biała koszula lśniła jasno pod wodą, a ręce miał wyciągnięte do góry.
W sekundę znalazła się przy nim, objęła go ramieniem, wyciągnęła nad powierzchnię wody, przechyliła mu głowę do tyłu i zaczęła holować go do brzegu. Oddychając z trudem, wyciągnęła go z wody i teraz zauważyła, że jego koszula nie była gładka, ale miała wzory.
Nie, to nie były wzory, tylko plamy krwi.
Serce łomotało jej w piersi, ale w głowie usłyszała głos instruktora. „Zawsze zaczynaj od najważniejszego. Sprawdź, czy oddycha. Dwa wdechy, a potem trzydzieści ucisków.”
Ciało drżało jej z wysiłku i adrenaliny, ale umysł pozostał jasny. Odchyliła jego głowę i zaczęła sztuczne oddychanie.
Przy drugim wdechu mężczyzna zaczął kaszleć, więc odwróciła go na bok i czekała, gdy gwałtownie chwytał powietrze.
– Już dobrze, wszystko w porządku. – Ścisnęła jego ramię. – Byłeś w tarapatach, ale już jesteś bezpieczny.
Czy na pewno? Spojrzała na niego, a serce waliło jej jak oszalałe. Plamy krwi na białym materiale były wyjątkowo jaskrawe, więc zaczęła rozpinać jego koszulę, żeby sprawdzić obrażenia.
– Co ty robisz?
Głos miał ochrypły od słonej wody.
– Masz krew na koszuli, muszę sprawdzić…
Machnął ręką.
– Nie przejmuj się tym. Wczoraj doszło do bójki, próbowałem ich rozdzielić – dotknął wargi i dopiero teraz zauważyła, że była rozcięta. – W zamian za moje wysiłki dostałem w mordę.
Zadrżał i zakrył oczy dłonią. Ondine sięgnęła po swoją bluzę i okryła go.
– Szkoda, że cię tam wczoraj nie było – mruknął. – Musisz być naprawdę silna, skoro udało ci się wyciągnąć mnie z wody.
– To moja praca. Jestem ratowniczką.
Więc skup się na pracy, skarciła się w duchu, odrywając wzrok od jego ust. Ujęła go za nadgarstek, żeby sprawdzić puls. Na szczęście stabilny.
– Jesteś pod wpływem alkoholu lub narkotyków?
– Słucham? – Zmarszczył czoło. – Nie, nic z tych rzeczy…
Spojrzała na niego niepewnie, przypominając sobie butelkę, którą trzymał w dłoni, ale oddychał, a jego puls był w normie, resztę mogą sprawdzić w szpitalu.
– W porządku, w każdym razie wszystko będzie dobrze. Zaczekaj tutaj, a ja pójdę po pomoc…
Nie chciała zostawiać go samego, ale szanse na to, że pomoc zjawi się nagle na plaży, były znikome. Niestety nie zabrała ze sobą telefonu, który leżał spokojnie na kuchennej szafce.
– Nie. – Złapał ją za rękę, jego chwyt był zaskakująco silny. – Nie potrzebuję pomocy. Przecież ty jesteś ratowniczką.
– Ale nie lekarzem – odparła spokojnie, ale stanowczo, tak jak ją uczono. – Posłuchaj, mieszkam tuż obok. Pobiegnę do domu, zadzwonię po karetkę, a oni przyjadą cię zbadać.
Przez chwilę myślała, że będzie się z nią kłócił. To była typowa reakcja. Ludzie, w szczególności mężczyźni, często czuli się zażenowani tym, że zostali „uratowani”, jednak niedoszła ofiara utonięcia zgodnie z protokołem musiała zostać zbadana – nawet jeśli pozornie wszystko wydawało się w porządku.
– Dobra, niech będzie. – Puścił jej ramię i machnął ręką.
Włożyła spodenki i wstała.
– Wrócę za parę minut. Siedź tu i niczym się nie martw. To typowe środki ostrożności. Tak przy okazji, jestem Ondine.
– Jack. – Przesunął się lekko na piasku, wciąż z zamkniętymi oczami. – Jack Walcott.
Wiem, kim jesteś.
Niemal wypowiedziała to na głos.
Jack Walcott był spadkobiercą imperium energetycznego. Oraz gościem w Whitecaps. Miliarder o chłopięcej, idealnie symetrycznej twarzy, blond włosach i miedzianych oczach. Trudno było oderwać od niego wzrok.
A on dobrze o tym wiedział.
Jack Walcott był piękny jak gwiazdor filmowy, a jego uśmiech topił najtwardsze lodowce.
Zacisnęła usta. Był również aroganckim, egoistycznym hulaką. Gdy wylegiwał się na leżaku w błękitnych kąpielówkach, idealnie podkreślających jego gładką, złotą skórę i wyrzeźbione mięśnie, ona była dla niego powietrzem. Również wtedy, gdy obsługiwała go w restauracji. Dla niego była personelem, jedną z wielu, opłaconą, żeby spełniać jego potrzeby.
Musiał wiedzieć, jakie wrażenie robi na innych, jak odwracają głowy, gdy przechodził, trącają sąsiadów i szepczą między sobą.
Spojrzała na jego idealnie wyrzeźbiony brzuch i nagle zapragnęła go dotknąć, przesunąć po nim dłonią… Poczuła mrowienie w palcach i świadoma niestosowności własnej reakcji przycisnęła dłonie do bioder i wstała.
– Zaraz wracam, Jack – powiedziała szybko, a on wciąż leżał z zamkniętymi oczami.
Pobiegła plażą i była już w połowie wydmy, gdy pod wpływem impulsu spojrzała przez ramię i zamarła. Jacka Walcotta nie było w miejscu, w którym go zostawiła. Szedł plażą z jej bluzą zarzuconą na ramiona, poruszając się z leniwym wdziękiem, który przyprawił ją o lekki zawrót głowy. Zaklęła pod nosem i zawróciła.
– Hej…
Odwrócił się, a jego blond grzywka załopotała nad czołem. Koszulę miał prawie suchą, więc zamiast przylegać do skóry, unosiła się na wietrze, odsłaniając jeszcze więcej jego pięknego ciała. Podniosła wzrok na jego twarz, żeby się tak nie gapić.
– Nie zapomniałeś o czymś?
Słońce świeciło mu w twarz, więc zmrużył oczy.
– Tak, jasne. Mój błąd. Proszę. – Złoty sygnet na jego małym palcu zamigotał w słońcu, gdy zdjął jej bluzę i zarzucił na jej ramiona.
– Nie o to mi chodziło – warknęła i w końcu na nią spojrzał. Tak naprawdę, z uwagą, aż nagle stała się aż nazbyt świadoma swojego ciała, piersi unoszących się i opadających przy oddechu, bicia serca, skóry, która mrowiła.
Patrzył na nią ze spokojem, jednak coś buzowało pod powierzchnią, jak drżenie zwiastujące trzęsienie ziemi, niemal jakby wyczuwał jej reakcję, jakby sam czuł to samo…
Potem zastanawiała się, kto wykonał pierwszy krok. Być może on się nachylił, a może ona się zachwiała, ale w jednej chwili patrzyli na siebie, a w drugiej ich usta się spotkały, a ona czuła w brzuchu pustkę podobną do dziwnego głodu, którego doświadczała pierwszy raz w życiu.
Jego usta były miękkie, ciepłe i kuszące, dłoń powędrowała do jej talii i wtedy ogień ogarnął całe jej ciało, więc nie mogła się oprzeć i przywarła do niego, czując twarde mięśnie jego torsu. Odwzajemniła pocałunek, czując na jego ustach smak soli i głód podobny do tego, który trawił jej ciało. Miękła coraz bardziej…
Nagle zaczerpnęła tchu i odsunęła się gwałtownie.
– Co ty wyprawiasz?
To było dobre pytanie, zwłaszcza że wtedy sama nie musiała się zastanawiać, dlaczego całowała się z kimś, kogo przed chwilą wyciągnęła z morza.
– Nie możesz tak po prostu całować ludzi wokół siebie.
Przechylił głowę i spojrzał na nią.
– Przecież to ty pierwsza mnie pocałowałaś – odparł miękko.
– Ja tylko robiłam ci sztuczne oddychanie. A teraz co robisz? – spytała, gdy zaczął się wycofywać.
– Wracam do hotelu.
– Nic podobnego – z trudem panowała nad głosem. – Nie powinieneś nigdzie iść, zwłaszcza sam. Dlatego mówiłam, żebyś tu na mnie zaczekał i nie ruszał się z miejsca.
– Znudziło mnie to – wzruszył ramionami.
Znudziło?
Poczuła, jak jej nozdrza się rozszerzają, a serce tłucze się w piersi.
– Musi obejrzeć cię lekarz.
– Spotykam się z jedną lekarką. A raczej spotykałem. – Patrzył na nią z kpiącym uśmiechem. – Z tego co pamiętam, od wczoraj znów jestem singlem.
– Jeśli traktujesz partnerki z takim samym szacunkiem, jak własne zdrowie, to się nie dziwię – odezwała się, zanim zdążyła pomyśleć.
Patrzył na nią w milczeniu.
– Czyżby? – uśmiech zniknął z jego twarzy. – Myślałem, że według ciebie potrzebuję lekarza, nie psychoterapeuty. Słuchaj, wiem, że chcesz dobrze, Odette, ale jestem naprawdę zmęczony i nie mam teraz ochoty na słuchanie wykładów. Chcę tylko położyć się do łóżka. – Jakby na potwierdzenie ziewnął i przeciągnął się.
– Ondine, nie Odette. Nie powinieneś teraz zostawać sam – odparła sztywno.
Patrzył jej prosto w oczy.
– W łóżku?
Poczuła, że się rumieni. Tak naprawdę miała wrażenie, że całe jej ciało płonie.
– Zgadzam się z tobą. – Oczy mu rozbłysły. – Proponujesz mi swoje towarzystwo? W takim razie może chodźmy do ciebie, będzie bliżej.
– Nic ci nie proponuję – warknęła.
– Tylko się z tobą droczę.
– Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Być może teraz czujesz się dobrze, ale komplikacje po tonięciu są bardzo częste. Może dojść do zaburzenia równowagi chemicznej, arytmii…
– Dobra, w porządku. – Podniósł ręce. – Rozumiem. Nie musisz dzwonić po karetkę. Mam samochód w hotelu, sam pojadę do szpitala.
Powstrzymała się, żeby nie przewrócić oczami.
– Nie, nie możesz. Dlatego sama cię zawiozę.
Zmarszczył czoło i przyglądał się jej tak, jakby nagle zaczęła gadać głupoty.
– Dlaczego miałabyś to robić?
– Mówiłam ci, że musi zbadać cię lekarz, i nie wierzę, że sam zrobisz to, co należy.
– Jestem pod wrażeniem – odparł miękko. – Zwykle ludzie potrzebują trochę więcej czasu, żeby mnie rozgryźć.
Ich oczy się spotkały.
– Potrzebujesz butów – powiedziała, ignorując ukłucie pożądania. – Możemy zabrać po drodze. Muszę też wziąć telefon. Będziesz mógł powiadomić, kogo trzeba, że nic ci nie jest. Tędy. – Wskazała drogę i nie czekając, odwróciła się i ruszyła.
Pięć minut później tłukli się jej starą i brudną hondą. Obok Jack rozparł się na siedzeniu pasażera, wyciągając długie, muskularne nogi.
– Teraz na pewno będę musiał odwiedzić szpital – mruknął i skrzywił się, gdy przyspieszyła. – Mam wrażenie, jakbym zjeżdżał na nartach po trawie.
– Przydałoby się nowe podwozie – odparła – ale nie będziesz musiał długo się męczyć. – W okolicy były cztery szpitale, ale nie musiała nawet pytać, do którego go zawieść. Solace Health był prywatną kliniką, którą najczęściej odwiedzali bogaci i znani turyści. Przy recepcji stały bukiety orchidei, a w powietrzu czuć było nie zapach środków dezynfekujących, ale przyjemną woń kwiatów pomarańczy i pieniędzy.
– Wieziesz mnie do Solace? – Zmarszczył czoło. – Nie ma innego szpitala?
– Są, ale trochę dalej. Zresztą to jedyna prywatna klinika, więc będzie tam mniej ludzi. Co oznacza, że nie będziesz musiał czekać – dodała, gdy nie zareagował.
Wzruszył ramionami.
– Mogę zaczekać.
Zerknęła na niego niecierpliwie, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, sięgnął i zdjął okulary przeciwsłoneczne z jej twarzy i założył je sobie. Zamrugała, gdy palcami musnął jej policzek, choć dotyk był delikatny jak otarcie źdźbła trawy o skórę.
– Wolę czekać niż jechać do Solace – skrzywił się. – Znają mnie tam. Moją rodzinę też. Nie potrzebuję kolejnej afery.
W to była w stanie uwierzyć.
Gdy godzinę później wracali do samochodu, powtarzała sobie, że to z pewnością pieniądze i otaczająca go aura uprzywilejowania sprawiała, że ludzie tak na niego reagowali, ale oparty o blat recepcji, w pożyczonych klapkach i twarzą skrytą za jej okularami przeciwsłonecznymi, Jack Walcott nadal działał na otoczenie. Miał w sobie coś, co sprawiało, że całe pomieszczenie buzowało lekko w oczekiwaniu.
Lekarz, zmęczony mężczyzna o siwiejących włosach, zbadał Jacka i potwierdził, że wszystko w porządku. Potem jednak odwrócił się do Ondine.
– Niech pani ma oko na męża, pani Walcott. Musi odpocząć, ale lepiej, żeby ktoś przy nim był, gdy pójdzie spać. Przy jakiekolwiek problemach z oddychaniem, zmianie koloru skóry czy trudnościach z wybudzeniem proszę się niezwłocznie zgłosić.
– Zadba o mnie. Prawda, kochanie? – odparł Jack z błyskiem w oku. – To wspaniała kobieta. Jestem prawdziwym szczęściarzem.
Powinna zaprzeczyć, ale nim się zorientowała, przytaknęła.
– Tak, zadbam o to.
– Podrzucę cię do Whitecaps – powiedziała. – Masz kogoś, kto będzie cię doglądał?
Spojrzał na nią.
– Skąd wiesz, gdzie się zatrzymałem?
Zaklęła w duchu, ale za późno, żeby się wycofać.
– Pracuję tam – odparła. – Poznałam cię.
– Tak myślałem, że wyglądasz znajomo.
– Jestem ratowniczką – powiedziała. – Pewnie widziałeś mnie przy basenie albo na plaży. – Zacisnęła dłonie na kierownicy. – Albo w restauracji.
– Mają ratowników w knajpie. Wow! – Uniósł brwi. – Talerze z zupą muszą być głębsze, niż się wydają.
Próbowała powstrzymać uśmiech.
– Wieczorami jestem kelnerką.
– Więc kiedy masz wolne?
To było proste pytanie, które w jego ustach takie się nie wydawało.
– Teraz – odparła. – Mam dziś wolne. – Natychmiast pożałowała, gdy spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– I postanowiłaś spędzić ten czas ze mną. Jestem zaszczycony.
– Niepotrzebnie – powiedziała szybko. – Zrobiłabym to samo dla każdego.
To prawda, powiedziała sobie w duchu, czuła jednak, że się rumieni. Co gorsza, wiedziała, że Jack też to zauważy, ale nie mogła nic na to poradzić.
– Skoro tak mówisz. – Rozsiadł się wygodniej i wyciągnął nogi. – Więc dlaczego masz dwie prace? Wydaje się to dość zachłanne. Ja nie mam nawet jednej.
Coś w tonie jego głosu było dla niej niezrozumiałe, w końcu jednak nic o nim nie wiedziała. On jednak też nie rozumiał jej sytuacji.
Wzruszyła ramionami.
– Mam dużo wydatków.
To była skrócona odpowiedź. Dłuższa, bardziej upokarzająca wersja to fakt, że powierzyła swoje pieniądze skończonemu idiocie – tym jednak nie miała ochoty się dzielić z Jackiem Walcottem.
– Dlaczego nie skupisz się na jednej pracy i nie awansujesz? Mogłabyś też wyjść za swojego szefa – dodał.
Spojrzała na niego. Mówił jak ktoś, kto nigdy nie musiał zarabiać.
– To bardzo postępowe podejście, dzięki. Nie mam jednak ochoty brać ślubu z szefem. – Ani z nikim innym. Już dwa razy popełniła ten błąd. Nie zamierzała go powtarzać. – Zresztą tylko mężczyźni dobrze wychodzą na małżeństwie.
– Nie ja. – Wystukiwał palcami rytm. – Lubię swoją wolność.
– Nie wątpię. Mówię tylko, że statystycznie małżeństwo bardziej opłaca się mężczyznom. Żyją dłużej. Więcej zarabiają, bo ludzie uważają ich za bardziej odpowiedzialnych, dojrzałych i zaangażowanych.
Z pewnością nie poznali jej byłego męża.
– Nawet gdy naprawdę tacy nie są?
Jack patrzył teraz na nią.
– Tak sądzę.
– Więc jak wpasowuje się w to facet od klapek?
– Kto? – Zerknęła na niego.
– Koleś, którego buty mam na nogach.
Zupełnie zapomniała o klapkach.
– Ach, mówisz o tym. Należą do mojego małego brata. Mieszka razem ze mną.
– Małego?
– Mówię o wieku, nie rozmiarze buta.
Na myśl o Oliverze poczuła, że w końcu się trochę odpręża. Był od niej wyższy, odkąd skończył trzynaście lat. Teraz, jako dziewiętnastolatek, mierzył blisko metr dziewięćdziesiąt, był postawny i przystojny jak ojciec, z ujmującym uśmiechem ich matki. Był jedyną dobrą rzeczą w jej życiu. Jedyną, jakiej nie zepsuła.
– Jak twój chłopak reaguje na to, że mieszkasz z młodszym bratem?
Poczuła, jak jej ciało się spina. Miała dwie możliwości. Mogła powiedzieć prawdę, że jest sama i z nikim się nie spotyka. Albo odpowiedzieć, że to nie jego sprawa, wtedy jednak na pewno uznałby, że jest singielką.
– Nie mam chłopaka. – Jego blond włosy powiewały na wietrze, a ona starała się, by jej głos brzmiał swobodnie. Oliver był aktualnie jedynym mężczyzną w jej życiu i biorąc pod uwagę jej dotychczasowe doświadczenia, lepiej, żeby tak pozostało. – Co do partnerów, masz kogoś, kto będzie czuwał przy tobie, gdy pójdziesz spać?
– Czy to nie twoja kolej?
– Słucham? Nie…
Zerknęła na niego i pokręciła głową, on jednak sięgnął szybko do kierownicy i wykręcił w lewo. Natychmiast rozległy się klaksony.
– Co ty wyprawiasz? – Odepchnęła jego rękę. – Chcesz nas pozabijać?
– Jechałaś w złą stronę.
– Tam jest hotel – warknęła.
– Co do hotelu, wolałbym zachować cały ten incydent dla siebie, więc pomyślałem, że zatrzymam się u ciebie.