W obłędzie - ebook
W obłędzie - ebook
„W obłędzie”, to małżeński thriller erotyczny z gatunku domestic noir. Historia przedstawiona odczuciami i przemyśleniami pojawiającymi się w umyśle zdradzonej kobiety, która podejrzewa męża o zabicie kochanki i zaczyna obawiać się o własne życie. Lęk, oskarżenia, poczucie zagrożenia, stłamszenia czy bycia manipulowaną oraz chęć odkrycia prawdy, to główne elementy powieści, w której prawda okazuje się bardziej przerażająca od podejrzeń…
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-416-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak to jest, nie wiedzieć w co i komu wierzyć? Albo jak czuje się człowiek, któremu świat wali się na głowę a on robi wszystko, by trzymać się tych kilku pewnych kwestii i nie dać się zmiażdżyć? Czy myślisz, że wiesz, co może czuć kobieta, która odkrywa, że jej ukochany mąż, dla którego porzuciła całe swoje życie, okłamuje ją a być może stanowi zagrożenie? Myślisz, że wiesz co zrobiłbyś na jej miejscu? Jesteś pewien, że zachowałbyś się inaczej? Pewnie tak, bo nie ma na tym świecie nic bardziej oczywistego, niż nasze wyobrażenia o tym, co byśmy zrobili, gdyby… Wszyscy jesteśmy przecież ekspertami, od cudzego życia… I wszystko to co sobie wyobrażaliśmy, zmienia się dopiero w chwili, kiedy taka historia, spotyka nas samych. Dopiero wtedy odkrywamy, że nic nie jest tym czym nam się wydawało a rzeczywistość potrafi być bardziej przerażająca od wyobrażeń, chociaż usilnie staraliśmy się ją wypierać…
Wciągającej lektury…
„W obłędzie”
Autor: Katarzyna WolwowiczPROLOG
— Jesteś pewna? — wymawia to pytanie niskim, zachrypniętym głosem, w którym słyszę pożądanie. Wiem, że tego chce. Potrzebuje tych doznań niemal tak mocno jak powietrza. I nie będę ukrywać, że ja też. Jeżeli można być jeszcze bardziej podnieconą niż byłam przed chwilą, to właśnie taka się staję słysząc jego głos.
— Jestem pewna — oznajmiam zdecydowanie i przesuwam splecione ręce nad głowę, przy wezgłowiu łóżka. Chcę, żeby już to zrobił, żeby wszedł we mnie i zabrał mi oddech, żebym czuła się całkowicie jego. Kiedy mnie zniewala i panuje nad sytuacją odnajduję w tym akcie poczucie bezpieczeństwa. Wiem, że to od niego zależy to, co się ze mną stanie i nie mam innego wyjścia jak mu zaufać.
Muszę znów zacząć mu ufać. Choć to trudne, po tym jak przestałam. Zdaję sobie sprawę z tego, że każdy człowiek popełnia błędy i on po prostu zbłądził, kiedy rok temu nawiązał romans ze swoją studentką. Gówniara podeszła do mnie pewnego dnia i jakby nigdy nic oznajmiła, że sypia z moim mężem. Ale nie mogę koncentrować swojej złości na niej, to Szymon mnie zdradził, zniszczył zaufanie, którym go obdarzyłam. Zerwał niewidzialną łączącą nas latami nić porozumienia. Nie chcę też ciągle do tego wracać. Jest tutaj, wybrał mnie. Dla mnie zrezygnował z mieszkania we Wrocławiu i przeprowadził się na zadupie. Zaczęliśmy nowe życie a ja obiecałam więcej do tego nie wracać. Budujemy nas na nowo, choć ze starymi przyzwyczajeniami i nawykami.
Czuję mocny uścisk i zimno metalu na skórze. Szymon przykuwa mnie kajdankami do obręczy łóżka. Dyszy. Pochyla się nade mną a w jego oczach widzę żądzę większą niż kiedykolwiek. Niebieskie, przenikliwe spojrzenie pochłania każdy centymetr mojego ciała. Ciepła dłoń gładzi moją skórę. Przesuwa nią po mojej szyi i piersiach. Przechodzi przeze mnie dreszcz a ciało wygina się błogo. Pochyla się i przygryza moją brodawkę a potem ślini ją lekko. Zimne powietrze poranka wpadające przez otwarte okno owiewa mokre miejsce. Gęsia skórka pojawia się nagle i jeszcze bardziej uwrażliwia mnie na wszystkie doznania. Mój mąż podsuwa mi pod pupę poduszkę i wchodzi we mnie, rękoma trzymając mnie za uniesione biodra. Jego ruchy są płynne i rytmiczne a oddech urywany. Pchnięcia przybierają na sile a ja zaczynam odczuwać przyjemny ból, za który nagradzam go jęcząc. Sex zawsze był sferą życia w której się dogadywaliśmy. Dlatego tak trudno było mi przyjąć do wiadomości, że mógł uprawiać go z kimś innym. Jakbym mu nie wystarczała, nie dawała tego co potrzebuje, nie wychodziła naprzeciw jego potrzebom.
— Aaa… cudownie — szepczę mu do ucha kiedy kładzie się nie mnie. Czuję jego ciężar i lepkość skóry, widzę kroplę potu, spływającą z jego klatki piersiowej na moją. Obejmuję go mocno udami i zaciskam mięśnie Kegla.
— Nie.. — mówi błagalnym tonem. — Nie zaciskaj bo dojdę za szybko.
Ale ja jestem bezlitosna i gotowa na finał. Zaciskam…
— Poduszka — rzucam mu polecenie, ledwo mogąc wymówić to słowo.
Nasze ciała gnają już w jednym rytmie. Szymon zamyka mi buzię pocałunkiem. Wsuwa we mnie swój język i szuka mojego. Jego wargi pieszczą i dociskają moje usta.
— Poduszka! — mówię głośno ponownie, kiedy udaje mi się wyrwać.
Podnosi się na przedramiona nie przestając się we mnie poruszać. Chwyta za leżącą obok mnie poduszkę. Jeszcze raz pyta wzrokiem czy na pewno? Potem widzę już tylko ciemność. Zaczyna mi brakować tchu. Podświadomie próbuję się wyrwać spod ucisku, płuca spragnione są świeżego powietrza. Moje ciało zatapia się w pościel popychane rytmicznymi, szybkimi ruchami i mam wrażenie, że odpływam w niebyt. Nie myślę już o niczym, czuję tylko rozkosz. Wiem, że jestem mu całkowicie poddana, a on nie zrobi mi krzywdy. Da mi spełnienie o jakim inne kobiety mogą tylko marzyć. Tracę oddech, odpływam i doznaję ekstazy za razem. Fala rozkoszy rozlewa się po każdym zakątku mojego ciała. Słyszę jak dochodzi, czuję drżenia penisa w moim wnętrzu. Wyłaniam się z ciemności. Poduszka spada ze mnie a mąż opada w moje ramiona. Nadal czuję jego członka w sobie i jest to jedna z chwil, które najbardziej kocham w seksie. Wspólnie odczuwane spełnienie, dające poczucie bliskości.ROZDZIAŁ I
— Boże jak tu cudownie… rzucam przed siebie przepełniona zachwytem do miejsca, w którym przyszło mi żyć.
Zamaczam maślane ciastko w kawie i rozkoszuję się widokiem na góry. Wyciągam nagie nogi na oparcie krzesła stojącego opok. Może złapią jeszcze trochę wrześniowego słońca, choć po tym upalnym lecie są bardziej opalone niż kiedykolwiek. Pierwszy raz w życiu spędziłam całe lato poza miastem i moja skóra przyjęła to wręcz z rozkoszą. Śniadanie zjedliśmy z Szymonem praktycznie w bieliźnie, teraz tak samo ubrani sączymy kawę. Życie może być czasem piękne. Dni mijają nam beztrosko i błogo. Nigdzie się nie spieszymy, staramy się cieszyć chwilą. To jedno z zaleceń jakie dała nam terapeutka. Bądźcie razem nawet jak nic się nie dzieje. Dzielcie codzienność, przebywajcie ze sobą jak najwięcej, uważni na swoje emocje. Ostatnie tygodnie udawało nam się spełnić te cele idealnie. Przeprowadzka na wieś bardzo nam w tym pomogła. Mieszkamy w domu na wzgórzu, w malowniczej miejscowości Sosnówka koło Jeleniej Góry. Z tarasu dosłownie dotknąć można całego pasma Karkonosze, których zbocza i szczyty niemal wchodzą nam do wnętrza domu. U podnóża tych gór rozpościera się rozległy zalew. Wygląda jak tajemnicze jezioro wśród lasów, otulone górami. Magiczne, bajkowe, cieszące oko. Nie można w nim niestety pływać, ale sam widok wart jest milionów. Myślę, że gdybyśmy w tym momencie chcieli sprzedać ten dom i działkę, moglibyśmy nieźle zarobić. Kiedyś była to wakacyjna baza wypadowa wujka Tolka, jedynego brata mojego teścia. Dwa lata temu kiedy zmarł w wypadku samochodowym pod Trójmiastem, mój mąż otrzymał dom w spadku. Początkowo nie chciał go przyjąć, zasłaniając się złym stanem technicznym ale w końcu uległ moim namowom. Wtedy też zaczęliśmy go remontować, unowocześniać, myśląc, że będzie to nasz letniskowy dom a może kiedyś miejsce, w którym osiądziemy na emeryturze. Ale to co zdawało się odległą przyszłością stało się szybciej niż planowaliśmy, właśnie ze względu na romans Szymona. Po prostu nie mogłam już mieszkać we Wrocławiu, codziennie pić kawy w Starbucksie w Pasażu Grunwaldzkim, w którym każdy student architektury z Wrocławskiej Politechniki oblepiał mnie z ciekawości wzrokiem, szepcząc do kolegi „patrz to ta, to ją zdradził Górski z laską z naszej uczelni”. Próbowałam, ale poległam. Wpadałam w obłęd bo zdawało mi się, że wszyscy wytykają mnie palcami i o mnie mówią. Żyłam przytłoczona takimi urojeniami. Potrzebowałam odciąć się całkowicie, wyjechać. Nabrać dystansu i zobaczyć świat z innej perspektywy a remont domu na wzgórzu jak go nazywamy, dobiegał końca. Nie było lepszego miejsca na ucieczkę i rozpoczęcie wszystkiego od nowa. Koniec roku akademickiego był zarazem początkiem naszego życia tutaj.
— To prawda, pięknie tutaj — przyznał mi rację mój mąż, którego podczas tamtych niedawnych wydarzeń kochałam i nienawidziłam zarazem. Dziś te proporcje uległy zmianie. Znów przeważa miłość, a nienawiść zamieniła się w poczucie zawodu. Kiedy mu o tym powiedziałam parę dni temu, myślałam, że się ucieszy. Że uzna to za kolejny krok w naprawianiu naszego związku, kolejny kamień milowy. Ale on spojrzał na mnie wtedy ze smutkiem i odparł, że wolałby, żebym czuła do niego nienawiść. Bo to dużo silniejsze i przesycone emocjami uczucie. Zawód, kojarzy mu się z rezygnacją, a tego by nie przeżył. Nie wyobraża sobie, że mogłabym z niego zrezygnować, bo miałby już dla kogo żyć. Szymon zawsze wiedział co powiedzieć. Od dnia w którym poznałam go jako młoda, dwudziestoletnia studentka w klubie nocnym Metafora, zadziwiał mnie dojrzałością i odwagą wypowiadanych słów. Miał dwadzieścia osiem lat i przyszedł do klubu oblewać obroniony doktorat. Od razu go zauważyłam. Może i nie był najprzystojniejszym mężczyzną przy barze, ale na pewno jedynym, którego postura i pewność siebie budziły respekt a spojrzenie intrygowało i wciągało zarazem. Zawsze mówił co myśli i co czuje a przy tym dobierał słowa tak, aby nie ranić rozmówcy. Potrafił zachować asertywność ale i szacunek do tego z kim debatował. Nigdy też nie słyszałam, żeby przeklinał, choć może robił to w jakimś innym, obcym języku. Zna ich wiele. Mówi biegle po angielsku i w tym języku prowadzi często wykłady oraz pisze artykuły do branżowych czasopism. Jako dziecko wychowywał się w Berlinie. Kiedy jego ojciec wyjechał za chlebem, po roku na obczyźnie sprowadził do siebie żonę i syna, dlatego świetnie zna też niemiecki. Studiował na berlińskim uniwersytecie technicznym, gdzie kilka razy brał udział w programie wymiany studentów w Finlandii. Nauczył się spontanicznie komunikować w tym języku, choć jak sam mówi średnio się w nim odnajduje. Szymon jest perfekcjonistą. Jeżeli mówi, że jest w czymś średni, to znaczy, że w porównaniu z innymi jest bardzo dobry. W każdym razie przekląć na pewno by umiał.
— Może pójdziemy jutro w góry? — pytam nie odwracając wzroku od Śnieżki. To największy z widocznych tu szczytów. Pogoda zdaje się być wręcz idealna. Letni upał zmienia się powoli w jesienne polskie babie lato. Ranki są już chłodne ale w ciągu dnia temperatura sięga nawet dwudziestu stopni. Słońce coraz niżej operuje na horyzoncie a wiatr co rusz przesuwa chmury na niebie. Idealna pogoda na piesze wycieczki.
— Dobry pomysł — przyznaje. — Tylko termin zły — mruży oczy i zerka w stronę gór. Widzę, że jego do tej pory zrelaksowana twarz, przybiera wyraz niepokoju. Drobne mięśnie na twarzy spinają się, zaciska szczękę.
— A to dlaczego? — obracam głowę do niego i uśmiecham się. Ten poranek wprawił mnie w dobry nastrój. Nie mam zamiaru boczyć się na odmowę. Mieszkając tutaj, nauczyłam się cieszyć tym co przynosi los a przynajmniej umieć znajdować we wszystkim jakieś pozytywy.
— Jutro rano mam wykłady. Wyjeżdżam o piątej — wymawia te słowa jakoś inaczej, nerwowo, jakby bał się mojej reakcji.
Spoglądam instynktownie na zegarek na przegubie lewej ręki, jakbym chciała obliczyć ile zostało nam jeszcze czasu razem. Albo czy zdążymy tą wycieczkę odbyć dzisiaj. Nie zdążymy. Jest już prawie dwunasta i zanim byśmy się zebrali i podjechali do Karpacza, czy Szklarskiej Poręby, skąd zaczynają się szlaki turystyczne, zrobiłaby się pora obiadowa.
— Tak szybko? Przecież jeszcze nie październik — czuję coś na kształt zawodu. Byłam pewna, że mamy przed sobą całe dwa tygodnie. Niby wiedziałam, że ta chwila nadejdzie ale starałam się o niej nie myśleć a czas leciał zdecydowanie za szybko.
— No, przecież ci mówiłem — wzdycha i spogląda na mnie ze zniecierpliwieniem. Nie lubię gdy tak na mnie patrzy. Jakbym po raz kolejny nie ogarniała rzeczywistości a on musiał mi o niej przypominać. — Mam wykłady przygotowawcze dla nowych studentów.
— Aha, faktycznie — przytakuję, choć tak naprawdę w ogóle nie zarejestrowałam, żebyśmy o tym rozmawiali. Czarne dziury w mojej pamięci to nic nowego. Zdarzają się zwłaszcza, gdy jestem narażona na silny stres. — Na ile jedziesz? — spoglądam na niego łagodnie, choć wiele mnie to kosztuje. Wewnętrznie jestem rozedrgana, ale zrobię wszystko by nie dać tego po sobie poznać.
— Na trzy dni — odpowiada upijając kolejny łyk kawy, którą dla nas przygotował.
— Hmm.. — zamyślam się.
— No co?
— Nie, nic — wzruszam ramionami. To nie jest pierwszy raz kiedy zostaję w domu sama. Odkąd zamieszkaliśmy tu trzy miesiące temu Szymon wyjeżdżał już parę razy. Jednak perspektywa rozpoczęcia nowego roku akademickiego niesie ze sobą widmo częstszych i dłuższych rozłąk. A poza tym, to przecież na uczelni… Nie, nie będę o tym myślała. Nie chcę, żeby te wspomnienia mną zawładnęły. Nie pozwolę by zniszczyły to co zdążyliśmy razem wypracować.
— Alicja… — podchodzi do mnie i klęka między moimi nogami. — Przecież już o tym mówiliśmy. Przerabialiśmy na ten temat wiele razy, kiedy rozważaliśmy przeprowadzkę. Wziąłem nowe godziny w jeleniogórskiej fili ale to nie znaczy, że nie będę musiał jeździć do Wrocławia. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przeskoczyć i musisz zdawać sobie z tego sprawę.
— Wiem — przyznaję mu racje. Jestem przyzwyczajona do jego wyjazdów. Nawet kiedy mieszkaliśmy we Wrocławiu, często wybywał z domu na sympozja lub do klientów którzy zlecali mu ciekawe projekty w różnych zakątkach Europy. Szymon jest cenionym architektem i zawsze dużo pracował. Tylko, że ja miałam wtedy swoje życie, byłam zajęta pracą, klubem fitness, koleżankami. Jakoś to wszystko pędziło do przodu. Tutaj jest inaczej i myśląc o zbliżającej się rozłące nie potrafię się w tym odnaleźć. Nie wiem, jak poradzę sobie sama ze sobą. Ocieram palcem łzę, która spływa mi po policzku. Jestem szczerze zdziwiona moją reakcja na jego wiadomość. Diabli wzięli moje postanowienie znajdowania we wszystkim pozytywnych stron.
— Ej mała — wzdycha i całuje mnie w wewnętrzną stronę ud, wciąż klęcząc u moich stóp. — Nie musisz się niczego obawiać. Przecież ci obiecałem, prawda? — patrzy na mnie tymi niebieskimi oczami, które przenikają moją duszę na wylot. — Wierzysz mi?
— Tak. Wierzę ci, to nie o to chodzi — kłamię. Bo tak naprawdę nie jestem niczego pewna. Kucam przy nim i wtulam się w jego rozgrzane od słońca ciało. Drewniane deski tarasu są średnio wygodne ale nie mam ochoty przerywać naszego uścisku. — Po prostu, przyzwyczaiłam się już do tego, że jesteś. Najpierw irytowało mnie, że wszystko robimy razem i że żadne z nas nie ma dokąd uciec. Ale teraz nie wyobrażam sobie, spędzania czasu bez ciebie — wyznaję i łapię się na tym, że moje słowa brzmią jak w taniej operze mydlanej. Jak z brazylijskiego czy kolumbijskiego tasiemca, w którym destrukcyjna obsesja miłości włada sercami głównych bohaterów.
— Musimy wrócić do rzeczywistości — jego logiczne rozumowanie jest niemal bolesne. — Rozpoczyna się rok akademicki i nie będzie mnie częściej. Powinnaś znaleźć sobie jakieś zajęcie.
— Powinnam — przyznaję cicho. — Choć nie wiem jakie.
— Wróć do uprawiana sportu, poznaj koleżanki, spotykaj się z ludźmi. Dobrze ci to zrobi, poważnie.
Wiem, że ma rację, ale nie chcę dłużej rozmawiać. Nie jestem jeszcze gotowa na powrót do normalnego życia. Tak cudownie błogo było mi podczas wakacji. Zupełnie, jakby zniknęły wszystkie nasze problemy, jakbyśmy liczyli się tylko my i nasza miłość. Dotykam palcami jego szorstkiej, czarnej brody. Zapuścił ją kilka miesięcy temu, żeby zobaczyć jak to będzie i tak już zostało. Wygląda w niej dużo poważniej i dojrzalej. Łaskocze mnie gdy się całujemy. Przesuwam opuszkami po wargach a on całuje je pomału patrząc mi prosto w oczy. Po raz kolejny tego dnia narasta we mnie uczucie podniecenia.
— Trzy dni miną bardzo szybko, zobaczysz, że… — nie kończy. Nie ma jak. Moje usta mu to uniemożliwiają.
Siadam na niego okrakiem i całuję namiętnie. Muszę się nim nacieszyć zanim zniknie na te kilka dni. Kochamy się powoli i leniwie na tarasie naszego domu. Brak sąsiadów, którzy mogliby nas zobaczyć to wielka zaleta tego miejsca. Do najbliższych zabudowań mieszkalnych jest kilkadziesiąt metrów, nie to co we Wrocławiu, gdzie w nowoczesnym bloku w którym mieszkaliśmy, każdy mógł każdego podejrzeć i podsłuchać, bo balkony niemal stykały się ze sobą. Tam nie było szansy na seks na powietrzu. Wrocławianie nie mają pojęcia co tracą…
Wieczorem dopada mnie jakaś nostalgia. Szymon zamyka się w gabinecie. Musi popracować, przygotować się przed wykładami. Ja snuję się po domu. Zastanawiam się czy nie otworzyć lampki wina, choć wiem, że będę musiała wypić ją sama. On nigdy nie pije, gdy w planach ma poranną jazdę samochodem. W naszym związku to mój mąż jest tym bardziej odpowiedzialnym, przynajmniej jeżeli chodzi o codzienne sprawy.
— Kończysz już? — pytam, zaglądając za drzwi pokoju, w którym siedzi przy biurku i klika coś na laptopie. Nocna lampka na dębowym blacie rzuca pomarańczową poświatę oświetlając mu połowę twarzy. Zdaje się być jakiś zamyślony.
— Nie — odpowiada nawet na mnie nie patrząc. Jest skupiony na zadaniu. — Potrzebuję jeszcze godziny. Albo i dwóch.
Wzdycham i zrezygnowana wlokę się do kuchni. W szufladzie pod indukcją szukam otwieracza do wina, z barku nad blatem wyciągam butelkę Primitivo. Wlewam bordowy napój do głębokiego kieliszka kupionego w Pepco w zestawie z dwoma innymi za jedyne osiem złotych. Najlepszy zakup na świecie. Nawet gdyby miał posłużyć na jeden raz to i tak się opłaca. Upijam duży łyk, czuję jak ciepło rozlewa się po moim wnętrzu. Może zabierze ze mnie to dziwne napięcie, narastające z każdą godziną odkąd powiedział mi o wyjeździe. Trzy dni miną szybko, ale co dalej? Co będę robiła całymi dniami podczas jego tygodniowych nieobecności? Wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Myślę, że najwyższa pora to zrobić. Upijam drugi i trzeci łyki a potem resztę kieliszka. Nie mam zamiaru sączyć i kosztować tego wina powoli. Potrzebuję konkretnej dawki procentów jak najszybciej. Po pierwszym kieliszku nalewam kolejny i znów szybko go wypijam, ale z trzecim postanawiam poczekać. Czuję błogostan i tak ma pozostać. Nie chcę jutro męczyć się z kacem. Może powinnam zadzwonić do terapeutki, zapytać co teraz. Kazała mi spędzać jak najwięcej czasu z Szymonem, być razem wszędzie, delektować się swoją obecnością. Ciekawe co powie na taki obrót sytuacji. Łapię się na tym, że przedrzeźniam ją w myślach, jakbym chciała jej udowodnić, że jej rada jest głupia, nierealna i niemożliwa do wykonania. W swojej wyobraźni strzelam do niej głupie miny i żywo gestykuluję. Zaczyna mi się kręcić w głowie. Lekko, nie jestem przecież pijana. Weź się w garść, mówię sama do siebie. Wychodzę na taras w sypialni. Patrzę na podłogę na której kochaliśmy się kilka godzin temu. I nachodzi mnie niespodziewane pytanie. Czy jestem nimfomanką? Nie wiem, odpowiadam sama sobie. Odkąd Szymon mnie zdradził potrzebuje sypiać z nim każdego dnia a często po kilka razy. Wiem, że nie jest to normalna reakcja. Zazwyczaj kobiety odcinają się seksualnie od zdradzającego partnera. Potrzebują czasu, żeby znowu dopuścić go do tej intymnej sfery życia. Ja zareagowałam odwrotnie. Jakbym chciała codziennych zapewnień, że znowu mnie pragnie, jakby musiał mi udowadniać że wciąż go pociągam i jakbym chciała się upewnić, że nie starczy mu już siły na bzykanie po bokach. Trzy dni, powtarzam wciąż w myślach. Najdłuższy czas bez siebie i bez seksu od tamtego zdarzenia. Patrzę w stronę zalewu. Księżyc odbija się w tafli wody, mgła zachodzi od pola. Wieczorami robi się prawdziwie jesienny nastrój. Tajemniczy, może nawet złowieszczy. Nie wiem, czy nie bałabym się przesiadywać samotnie w ogrodzie podczas jesiennych wieczorów. W około nie mamy wielu sąsiadów. Poznałam tylko jednych, małżeństwo w naszym wieku z dwójką dzieci. Mieszkają w drugim domu od nas po prawej stronie. Marcin i Rozalia. Lubią się kłócić i wydzierać na całą okolicę ale potem echo niesie odgłosy ich miłości, kiedy się godzą. Pomimo tego, że dzieli nas jakieś sto metrów. Zakładam więc, że mają namiętne dusze. Mam tylko nadzieję, że ich dzieci są wtedy u dziadków. W pierwszym domu od nas, na stałe nie mieszka nikt. Właściciele wynajmują go jako domek letniskowy. Od około dwóch tygodni nocuje tam pewien mężczyzna. Widziałam go kilka razy ale wydaje mi się dziwny. Głowę trzyma zawsze spuszczoną w dół, nawet gdy spogląda na mnie wnikliwie. Wygląda to dosyć osobliwie zwłaszcza, że mam wrażenie, że obserwuje mnie za każdym razem kiedy wychodzę na ulicę od północnej strony domu. Tylko tam mamy możliwość się zobaczyć. Przypomina mi japońską postać z horroru. Zazwyczaj stoi nieruchomo, a gdy się porusza, jego ciało wygląda jakby przesuwało się na ruchomej taśmie. Sunie w powietrzu niczym duch chcący zrobić mi krzywdę. Pocieram ramiona bo na jego wspomnienie robi mi się zimno.
— Buu! — słyszę i podskakuję momentalnie, gdy mój mąż postanawia zajść od tyłu i mnie wystraszyć.
— Zwariowałeś? — ganię go i z dezaprobatą okładam po ramieniu. — Prawie umarłam ze strachu.
— Oj tam, oj tam — obejmuje mnie od tyłu i przytula. — Chłodno się zrobiło. Idziemy spać? — jego usta całują delikatnie mój kark.
— Ale jak to? Nie miałeś pracować? — zerkam zdziwiona na zegarek. Ku mojemu zaskoczeniu pokazuje dwudziestą trzecią. Stałam tu dwie godziny?
— Chyba będę musiał cię zanieść — bierze mnie w ramiona i osobiście dostarcza do naszej sypialni. — Wątpię, żebyś mogła dotrzeć tu bez potknięcia — patrzy na mnie jak na małą dziewczynkę, która przeskrobała coś, choć wiedziała, że nie powinna.
— Niby dlaczego? — naprawdę nie wiem.
— Wypiłaś już całe wino — wskazuje na butelkę położona na komodzie przy wyjściu na balkon a ja zamieram ze zdziwienia.
— Ale… Przecież ja tylko dwa kieliszki… — patrzę to na niego, to na trzymane w rękach szkło. Nie wiem jak to możliwe, ale wypadły mi z pamięci dwie ostatnie godziny. — Idę spać — przyjmuję do wiadomości, że prawdopodobnie się upiłam i nie mam zamiaru się kłócić.
Mój mąż ściąga ze mnie ubranie i niemal wkłada mnie w świeżą pachnącą proszkiem do prania koszulę nocną na ramiączkach.
— A leki? — przypominam sobie, chcąc pokazać, że przecież jestem odpowiedzialna i pamiętam o codziennej uzdrawiającej dawce. Tak naprawdę odstawiłam je jakiś czas temu. Myślę, że nie są mi już potrzebne. Choć ciągle mu się do tego nie przyznaję. Wie, że musze je brać przez niego. Świadomość tego trzyma go przy mnie jeszcze bardziej. Co zrobi, gdy nie będą mi już potrzebne? Tak, boję się, że odejdzie, dlatego go okłamuję.
— Dziś nie bierz. Za dużo wypiłaś. Lepiej nie mieszać ich z alkoholem — mówi z troską pomieszaną z lekką naganą.
— Masz rację — kładę się w pościeli wtulając w jego ramiona. W tej chwili czuję się całkiem dobrze. Zasypiam.
Rano budzą mnie odgłosy nadchodzącej burzy. Pioruny trzaskają na nieboskłonie, w pokoju panuje półmrok. Firanka przy otwartym oknie unosi się targana silnymi podmuchami powietrza. Przez ten wiatr zrobiło się ewidentnie chłodniej choć nie jest zimno. Wręcz przeciwnie, w nocy się zgrzałam i ciągle zrzucałam z siebie kołdrę, którą mój mąż notorycznie mnie przykrywał. Przynajmniej tak mi się wydaje, bo co rusz budziłam się pod nią spocona. Jest duszno. Jeszcze nie spadły pierwsze krople deszczu. Grzmoty nasilają się i brzmią jakby w niebie trzaskano wielkimi skałami. Moja babcia zawsze powtarzała, że podczas burzy los gra w górze kośćmi życia, próbując ustalić co dla kogo pisane. Spoglądam w lewo na wciąż śpiącego Szymona. Nie wiem jak to możliwe, że nie budzą go te dźwięki. Nie mam pojęcia, która może być godzina ale na pewno jest sporo przed ustawionym budzikiem. Ja już nie zasnę. Zsuwam nogi z łóżka i bosymi stopami drepczę w stronę balkonu. Mamy ogromny balkon, właściwie taras okalający cały budynek dookoła. Można na niego wyjść z każdego pomieszczenia na piętrze. Jest drewniany tak jak i cały dom, ale zrobiony raczej w nowoczesnym stylu. Zamiast tradycyjnych, drewnianych przęseł, Szymon zaprojektował przezroczystą taflę szkła, która pozwala jeszcze bardziej chłonąć widoki rozpościerające się z tarasu. Zamykam okno chcąc uniknąć przeciągu i otwieram drzwi wyjściowe. Tym razem to ta firanka zaczyna energicznie powiewać. Owiewa mnie wilgotne i lepkie powietrze. Jest tak gęste, że można by na nim zawiesić siekierę. Mgła rozpościera się po polach i zachodzi na góry. Niemal nie widzę jeziora. Słyszę ćwierkanie ptactwa ukrytego na licznych drzewach i zaroślach. Jakaś para gęsi podrywa się do lotu trzepocząc skrzydłami o tafle wody. Bardziej to słyszę niż widzę. Opieram się o balustradę i rozglądam dookoła. Nie potrafię się zdecydować czy otaczająca mnie przyroda jest w tym momencie bardziej piękna czy złowieszcza. Chyba jedno i drugie. W koło zaczyna bardziej szumieć. Deszcz zbliża się wielkimi krokami. Jego krople zaczynają co chwila spadać nieśmiało na moją skórę. Wyciągam twarz w kierunku nieba i trzaskających piorunów. Kocham burzę. Budzi we mnie skrywane głęboko pierwotne instynkty. Wyzwala emocje przykryte na co dzień konwenansami: dzikość, wolność, żądzę i szaleństwo. W poprzednim życiu musiałam być wilkiem, drapieżcą z wyglądu przypominającym udomowione zwierzęta. Nigdy nie wiesz co tak naprawdę kryje się w człowieku. Nigdy nie znasz nikogo w stu procentach. Nawet samego siebie. Ściana deszczu pojawia się znienacka i niemal uderza mnie w twarz. W kilka sekund robię się kompletnie przemoczona ale nadal stoję w miejscu, nie chowam się pod dach choć taras mamy w części zadaszony. Spływająca po mnie woda daje przyjemne uczucie pieszczenia skóry. Łaskocze mnie i zaczynam się śmieć. Radośnie i beztrosko, jak dziecko taplające się w kałuży. Wyciągam ręce ku górze. Mam ochotę ściągnąć koszulę nocną i tańczyć nago w deszczu, ale chyba aż tak wyzwolona nie mogę tu być. Szymonowi by się to nie spodobało. Obracam się w stronę sypialni i próbuję go dostrzec przez otwarte drzwi. Nadal śpi, nic sobie nie robiąc z ulewy. Do głowy przychodzi mi pewien pomysł i instynktownie mrużę oczy gdy o nim myślę. Wchodzę do pokoju, zdejmuję z siebie przemoczone rzeczy i wspinam się na czworakach na mojego mężczyznę śpiącego w pościeli. Porusza się ale się nie budzi. Zdzieram z niego kołdrę i siadam na jego brzuchu okrakiem. Krople deszczu skapują mi z włosów na jego ciało. Momentalnie otwiera oczy i zanim ogarnia sytuację, zdaje się być nieco przerażony.
— Co robisz? — pyta skonsternowany, ścierając zimne krople deszczu ze skóry.
— Budzę cię — odpowiadam i trzepoczę nad nim włosami tak aby jak najwięcej kropel spadło na niego.
Nawet jeżeli nie jest to jego ulubiona forma pobudki, to widok nagiej mokrej żony siedzącej na nim okrakiem musi pobudzać zmysły. Czuję to przez jego bokserki, wypełniające się coraz bardziej z każdą sekundą. Łapie mnie za ręce i przysuwana do siebie.
— Rozumiem, że chcesz mnie godnie pożegnać przed wyjazdem? — całuje mnie w usta po czym patrzy mi w oczy z ciekawością ale nie inicjuje nic więcej.
— Muszę- szepcze mu do ucha. Chcę powiedzieć coś więcej ale wolę nie zaczynać tematu. Nie mogę mu pokazać jak bardzo się boję, że na wyjeździe znów mnie zdradzi. Działam więc instynktownie, tak jak to robię odkąd dowiedziałam się o jego niewierności. Zabezpieczam się seksem.
— Alicja… — słyszę w jego głosie naganę. Doskonale wie o co mi chodzi. Chce mnie z siebie zrzucić ale tak mocno objęłam go udami, że ląduje na mnie. Dźwięk cichego pikania budzika wypełnia pokój. — Musze iść pod prysznic. Za godzinę wyjeżdżam.
— Skoro i tak jestem mokra, pójdę z tobą — wstaję i prowadzę go do łazienki. Tym razem nie protestuje.
Zasuwam szklaną taflę i puszczam gorącą wodę z deszczownicy. Szymon patrzy na mnie ze smutkiem. Nie tak wyobrażałam sobie naszą wspólna kąpiel. Ale mam nadzieję, że uda mi się jeszcze odwrócić sytuację. Biorę cytrynową, glicerynową kostkę mydła, zakładam dwie szorstkie rękawice i zaczynam go myć. Poddaje mi się bez większego sprzeciwu, choć nie wydaje się być zadowolony.
— Martwię się o ciebie — mówi w końcu i czuję, że schodzi z niego napięcie powodowane skrywaniem emocji.
— Zupełnie niepotrzebnie — zapewniam go, choć wiem, że jego obawy są uzasadnione. Oczywiście, że jeszcze nie zapomniałam i oczywiście, że będę sobie wyobrażała najgorsze. Ale jeżeli chcę z nim być muszę mu znowu zaufać i nie wracać do tematu przy każdej możliwej okazji. Postanawiam zadziałać dobrze znanym mechanizmem za którym nie raz już się kryłam. Mydło wypada mi z rąk i momentalnie kucam, żeby je podnieść. Zostaję jednak na klęczkach i patrzę na niego z dołu. Woda znów oblewa moje ciało tym razem nie jest to deszcz a ciepły prysznic. W łazience zaczyna zbierać się para. Mydlę rękawice i obmywam mu nogi. Idę pomału od kostek ku górze, starając się, żeby moje ruchy stopniowo budowały w nim podniecenie. Klęka przy mnie i przenika mnie spojrzeniem. Ściąga z mych dłoni rękawiczki.
— To może tym razem ja sprawię, żebyś została godnie pożegnana — ton jego głosu staje się chrapliwy, a oddech zaczyna przyśpieszać. Uśmiecham się do niego. Wiem, że moje starania nie poszły na marne.
— Proszę bardzo, — szepczę. — Rób wszystko na co masz ochotę.
Kładzie mnie ma kafelkach i całuje mój brzuch. Jego broda łaskocze mi skórę. Krople wody rozbijają się o jego plecy i lecą w różnych kierunkach. Czuję ciepło rozchodzące się po ciele, jestem podniecona i mokra od środka. Schodzi głową między moje uda i umiejętnie operuje językiem. Wzdycham głośno, jest mi po prostu wspaniale. Szymon ma sprawny język a co najważniejsze lubi go używać. Mógłby godzinami bawić się moją łechtaczką i wszystkim co w jej pobliżu. Wzuwa go głęboko w moje wnętrze, wyciąga i jeździ po wargach, zataczając różnej wielkości kółka. Ręką masuje mi piersi, drugą ściska pośladki. Zaczynam dyszeć i wiem, że długo już nie dam rady.
— Szymon! — krzyczę w ekstazie czując promieniującą od mojej kobiecości falę orgazmu.
— No! — podnosi mnie na ręce jakbym była piórkiem, przewiesza przez ramie i klepie w tyłek. — A teraz idziesz odpocząć bo ja musze się przyszykować do wyjazdu.
Siedzę na łóżku na które zaniósł mnie przed chwilą i nie wiem co się właściwie wydarzyło. To znaczy niby wiem. Kochaliśmy się pod prysznicem, ja doszłam, on myje teraz głowę. A jednak czuję dziwne ukłucie w sercu. Pierwszy raz od dawna, nie leżeliśmy spleceni po miłosnym akcie, co więcej to nie był prawdziwy sex. Szymon zajął się tylko mną i tylko ja szczytowałam. Po głowie zaczynają krążyć mi myśli, że zrobił to specjalnie, żeby zachować formę na Wrocław. Czyżby liczył na łut szczęścia podczas wieczornego wypadu z kolegami, na który umawiał się telefonicznie wczoraj wieczorem. A może ma zamiar spotkać się właśnie z nią? Głowa zaczyna mnie boleć, w sercu pojawiają się silne ukłucia. Dosyć tego! Ganię sama siebie. Opanuj się!ROZDZIAŁ III
Mój poranny nastrój jest równie paskudny jak ponury listopadowy dzień. Siedzimy z Sylwią w kuchni jedząc śniadanie. To znaczy ona je, a ja jedynie staram się wmusić w siebie jakiś owocowy jogurt. Nic innego nie przechodzi mi przez gardło. Na blacie jest pełno niesprzątniętych butelek i opakowań po chipsach. Już sam ich widok wywołuje we mnie mdłości. Psychicznie czuję się kiepsko ale fizycznie jestem wręcz wrakiem człowieka. Głowa boli mnie odkąd wstałam, silne pulsowanie w skroni nie pozwala normalnie funkcjonować.
— Przestań, weź się w garść — pochyla nade mną głowę i patrzy mi prosto w oczy. — Nie z takich problemów już wychodziłaś. Musisz odejść. To nic takiego. Dasz sobie ze wszystkim radę. Ja też musiałam i dałam rade. Kobiety są silne — zapewnia.
Podnoszę na nią zdziwiony wzrok. Jak to odejść? Zostawić męża, dom i całe swoje dotychczasowe życie? Tłuc się po sądach o podział majątku? Szukać pracy i zaczynać od nowa? I niby gdzie? Wrócić do Wrocławia czy zostać tutaj? Boże! Jak on mógł mi to znowu zrobić? Jak on mógł!?
— Przecież zawsze ci powtarzałam, że jak facet raz zdradzi to zrobi to drugi raz — wstaje od stołu i podchodzi do kuchennego okna.
Mam wrażenie, że przypominają jej się własne historie i potrzebuje skoncentrować wzrok na czymś innym by się nie rozplakać.
Z przedpokoju dochodzi dźwięk trzaskających drzwi i szybkich kroków. Wstrzymuję oddech widząc Szymona w futrynie. Jego włosy są rozwichrzone, pomięte ubranie zdaje się być przepocone. Wygląda jakby przemaszerowało po nim stado dzików, albo jakby spotkał się z kibicami nieprzyjaznego klubu piłki nożnej. Przez chwilę zaczynam się o niego martwić. Ma lekko rozciętą wargę z której jakiś czas temu musiała kapać krew, brudząc niebieską koszulkę polo.
— Aha — wypowiada przesuwając wzrokiem po kuchni. — Czyli wszystko jasne — próbuje uspokoić oddech i wiem, że chce coś powiedzieć ale gryzie się w język, bo po tych słowach mogłoby nie być odwrotu.
Myślę, że dla niego sprawa jest prosta. Zobaczył Sylwię i stwierdził, że odpowiednio mnie nastawiła przeciwko niemu. Pewnie nawet nie będzie miał ochoty z tym polemizować. Gardzi nią odkąd dowiedział się o jej istnieniu i traktuje jak powietrze. Ale nie może jej przecież wyprosić. To także mój dom i moja przyjaciółka.
— To ja się będę zbierać — Sylwia podchodzi do mnie i cmoka w policzek. — Nie daj się — szepcze mi do ucha.
— Cześć — to jedyne co jestem w stanie teraz powiedzieć.
— Cześć — Szymon też się żegna, choć nie ma zamiaru nawet na nią spojrzeć. Patrzy tylko na mnie i wiem, że czeka nas długa i ciężka rozmowa. Odsuwa białe drewniane krzesło od stołu, strzepuje z niego okruszki chipsów i siada. Słowa zawisają nad nami w powietrzu ale żadne z nas nie ma ochoty ich puścić.
— Co się dzieje? — zaczyna pierwszy i wbija mnie tym pytaniem w fotel. Wygląda na przejętego, zmęczonego i zmartwionego, ale na pewno nie na winnego, czy chcącego błagać o wybaczenie.
— To chyba ja się powinnam zapytać? — staram się kontrolować mój ton głosu tak, żeby zdawał się pewny i oburzony jego zachowaniem. — Jak śmiesz mnie znowu zdradzać!? — niemal wykrzykuję mu to pytanie w twarz.
— Zdradzać? — opiera się o oparcie krzesła i kryje zmęczoną twarz w dłoniach. Wzdycha przy tym tak jakby to on nie miał już siły do mnie a nie na odwrót.
— Zaprzeczasz? — nie podoba mi się ta rozmowa. Zero konkretów. Czy on chce mnie wpędzić w jakiś obłęd? Przypomina mi się pewien amerykański film z lat pięćdziesiątych w którym ubrany w garnitur mężczyzna tłumaczy drugiemu, co robić kiedy żona przyłapie go z inną kobietą w łóżku. Otóż, trzeba zachowywać się tak jakby tej drugiej tam wcale nie było. Nie tłumaczyć się, ubrać, przywitać z żona pocałunkiem, w tym czasie kochanka po cichu wychodzi z sypialni, mąż ścieli łóżko a kiedy żona wykrzykuje: co tu robiła ta kobieta? — mąż udaje, że nie wie o co chodzi. Jaka kobieta? — pyta zdziwiony? No ta w łóżku! — odpowiada zbulwersowana żona. Tu nie ma żadnej kobiety w łóżku — mąż patrzy na żonę jak na wariatkę. Jak było u mamy? — pyta jakby nigdy nic. Dobrze — odpowiada żona, która nie jest już pewna, czy jej się nie przewidziało i idzie do kuchni zrobić mężowi obiad. Wiem, przerysowane, jednak logika ta sama, którą widzę teraz u Szymona. Nie wiem czy jest sens brnąć dalej w tą rozmowę. Może po prostu powinnam się spakować.
— Alicja… ja… nie dam już rady… — głos mu się łamie a w oczach pojawiają się łzy.
Wygląda naprawdę koszmarnie. Boże! Czy on zaraz powie mi prawdę? Czy przyzna się do wszystkiego i zażąda rozwodu? Do teraz byłam pewna, że chcę usłyszeć konkrety, ale to nie prawda. Nie chcę! Nie chcę bo to będzie oznaczało nasz koniec. Jesteśmy razem od szesnastu lat i nie wiem co zrobię gdy zostanę sama. Uderza mnie niemal zabójcza myśl, że nie dam rady przetrwać na tym świecie bez niego. Momentalnie robi mi się gorąco, na twarzy czuję pojawiające się rumieńce. Jest duszno, bardzo duszno. Wiem, że jeżeli Szymon ode mnie odejdzie to nie będę już umiała oddychać. Uduszę się, umrę, rozpłynę w nicości.
— Nic nie mów — przerywam mu nagle czym chyba go zaskakuję. Spogląda w moim kierunku jak zbity pies a ja mam ochotę podejść i go przytulić, przycisnąć mocno do siebie i nigdy nie puszczać. Nie chcę, żeby odchodził do innej, nawet jeżeli ja mu nie wystarczam. To bolesne, ale jeżeli muszę się nim dzielić, żeby go zatrzymać to właśnie to zrobię. Łzy płyną mi po policzkach, kiedy wiedziona jakimś niewidzialnym przyciąganiem podchodzę do niego i siadam okrakiem na jego kolanach. Nasze twarze stykają się ze sobą. Jego ciepły oddech na moim policzku uspokaja mnie. On też zaczyna płakać. Przytula mnie mocno i długo nie puszcza choć wiem, że część jego nie należy już do mnie to czuję się w tym uścisku bezpieczniej niż bez niego. Szymon jest moim domem, moim gwarantem stabilności i bezpieczeństwa i w dupie mam co pomyślą o tym inni. Jego ciepłe dłonie wędrują po moim tułowiu aż do twarzy. Moje ciało rozpływa się pod tym dotykiem. Zbliżam swoje usta do jego policzków i delikatnie całuję. Pocałunek ma słony smak łez. Ścieram je wargami z jego skóry. Boli go, kiedy dotykam rozciętego miejsca.
— Co się stało? — pytam z troską, choć jeszcze przed chwilą sama miałam ochotę go zamordować.
— Jacyś goście pobili się w barze, chciałem ich rozdzielić i oberwałem. Nie rozmawiajmy o tym teraz — prosi.
Narasta między nami dobrze znane uczucie podniecenia. Szymon chwyta mnie pewnym ruchem w tali i przesuwa tak, żebym pomimo dzielących nasze ciała ubrań mogła wyczuć budzący się z letargu członek. Przez chwilę zastanawiam się czy ją też tak na sobie sadzał kilka godzin wcześniej, ale zaciskam mocno oczy i próbują wyzbyć się tych destrukcyjnych myśli. Udaje się. Znów jesteśmy tylko my dwoje. Jedyni ludzie na świcie. Całujemy się delikatnie, pieszcząc swoje ciała z oddaniem i uwielbieniem. Moja bielizna jest cała mokra. Wstaję, pomału i uwodzicielsko ściągam z siebie ubranie. Rzucam je na kuchenny blat. Podaję mu rękę, żeby też wstał. Chwytam dłońmi za dół od koszulki i podciągam mu ją ponad głowę. Rzucam na ziemię. Rozpinam spodnie i kucając ściągam je w dół. Jego stopy sprawnie wychodzą z nogawek. Klęcząc na kolanach to samo robię z bokserkami. Uniesiony penis wyskakuje z nich gotowy do akcji. Spoglądam w górę i patrzę mu w oczy. Wiem, że mnie pożąda. Nigdy w to nie wątpiłam. Siada na krześle przyciągając mnie do siebie. Osuwam się na niego okrakiem a kiedy moje ciało wyczuwa go w sobie doznaję tak dogłębnej chwili uniesienia, że mam wrażenie że wszystko wokół zaczyna wirować. Poruszam się powoli, kierowana jego dłońmi. To one wyznaczają mi rytm. Opieram łokcie o stojący za mną stół i wysuwam do przodu biodra. Patrzymy sobie w oczy. Moje ciało zaczyna przyśpieszać niesione coraz większą przyjemnością. Słyszę jego głośny oddech, widzę kropelki potu pojawiające się na czole. Silne dłonie unoszą mnie w górę. Pośladki wyczuwają zimny blat stołu. Jednym posunięciem ręki zrzuca na ziemię wszystko co na nim leży. Trzask upadających na ziemię talerzy rozbrzmiewa dookoła. Szymon wchodzi we mnie i szybkimi, silnymi pchnięciami doprowadza mnie do rozkoszy, po czym opada na mnie wydając z siebie chrapliwy, niski jęk.
— Nie wychodź — mówię pospiesznie i przytrzymuję go udami.
— Trochę tu niewygodnie — śmieje się ale pomimo tego zostaje w moim wnętrzu aż jego członek sam wypadnie. Dopiero wtedy wstaje i pomaga mi się podnieść.
— Trzeba tu będzie posprzątać — rozglądam się po kuchni, która jeszcze nigdy nie była tak uświniona. Ze zdziwieniem dostrzegam cztery puste butelki po winie. Nie mam pojęcia kiedy zdążyłyśmy tyle wypić. Mój mąż idzie pod prysznic a ja próbuję wrócić do wydarzeń z wczorajszego wieczoru, jednak mam całkowitą pustkę w głowie. Czy to możliwe, żebym tyle wypiła, że urwał mi się film? Ostatnio dosyć często mam wrażenie chwilowej amnezji lub czegoś w tym rodzaju. To ponoć normalne w chwilach stresu i napięcia. Mózg odcina się czasowo od świata, żeby trochę odpocząć, choć człowiek wykonuje normalne codzienne czynności. Słysząc odgłosy prysznica dolatujące z naszej łazienki zabieram się za sprzątanie. Segreguję szkło i plastik, innych rzeczy nie chce mi się rozdzielać i wynoszę do koszy na śmieci za ogrodzeniem naszej posesji. Ciemny las po drugiej stronie szutrowej drogi budzi mój niepokój. Szumi złowieszczo jakby szeptał słowa zaklęcia mającego mnie do siebie wciągnąć. Patrzę w głąb niego i początkowo nie rozróżniam zlewających się ze sobą odcieni zieleni, ale kiedy wzrok przyzwyczaja mi się do tego koloru, dostrzegam człowieka siedzącego na pniu, dokładnie naprzeciwko i obserwującego mnie w milczeniu. Wzdrygam się i pocieram ręką o ramię, na którym pojawia się gęsia skórka. To ojciec Adeli. Ten mężczyzna zaczyna budzić we mnie lęk. Nigdy nie wierzyłam w duchy, prawdziwi, żywi ludzie przerażają mnie za to często swoim okrucieństwem. Boję się, że on też jest okrutny, i że przekonam się o tym na własnej skórze.
— Dzień dobry — witam się niesiona jakąś resztką wewnętrznej odwagi, ale on nie odpowiada. Przez kark przelatują mi ciarki i wracam pospiesznie do domu.
— Chodź — Szymon wyciąga do mnie rękę i prowadzi na kanapę w salonie. Rzadko tu siadamy. Zazwyczaj spędzamy czas na górze, w naszej sypialni lub na tarasie, ale teraz kiedy pogoda zacznie się zmieniać na jesienną, to pewnie będzie częste miejsce naszych rozmów. — Nie możesz mi tego robić. — Patrzy na mnie poważnie. Nie mam pojęcia o co mu chodzi, ale z tonu głosu wnoszę, że sprawa nie jest błaha.
— Ale czego? — nic nie rozumiem. Jeszcze przed chwilą było między nami dobrze. Nawet bardzo dobrze. Czuję się zdezorientowana.
Wyciąga z kieszeni swój telefon komórkowy i podaje mi go do ręki.
— Czytaj — ordynuje, kiedy wchodzi na naszą konwersacje tekstową.
Oczy otwierają mi się szeroko ze zdziwienia. Czytam i nie wierzę, że ja mu to wszystko wysłałam. Same obelgi i wyrzuty w jego kierunku. Groźby że zabiję i jego i jego kochankę. Telefon wypada mi z rąk i nie wiem co mam w tej chwili powiedzieć.
— Ja… Ja… — próbuję coś wydukać, ale nic sensownego nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. To niemożliwe, żebym ja to napisała. Musiała to zrobić Sylwia, gdy ja spałam zmożona emocjami i wypitym alkoholem. Przecież wczoraj mówiła „wyrzuć go, odejdź albo zwyzywaj go esemesami”. Nie mogę uwierzyć, że postawiła mnie w takiej sytuacji. Moja własna przyjaciółka zrobiła mi coś takiego.
— Alicja. Musisz przestać traktować alkohol jak rozwiązanie. Jak widać ci nie służy — strofuje mnie niczym ojciec nastoletnią córkę. Jest stanowczy ale i spokojny, co daje mi względne poczucie pewności, że ten wybryk nie wpłynie zbyt mocno na naszą relację.
— Przepraszam — postanawiam wziąć winę na siebie. Gdybym powiedziała, że to Sylwia, tylko zaogniłabym sytuację. Wiem, co o niej myśli i jak bardzo nie chce, żeby do mnie przyjeżdżała. Według niego, Sylwia oznacza same kłopoty.
— Nie miałem zasięgu. Byliśmy z chłopakami w piwnicy na rynku na piwie. Jeden z nich zabrał zazdrosną żonę — przewraca oczami zirytowany zachowaniem kolegi. — Rozumiesz? Czterech słomianych wdowców i jeden pantofel z żoną. Nawet nie było jak swobodnie porozmawiać. Telefony leżały na stole, wszystkie wyglądały podobnie. Kiedy zadzwoniłaś, ona już nieźle wstawiona przeczytała na wyświetlaczu Moje Kochanie i myślała, że to kochanka jej męża dzwoni. Odebrała.
— O Boże… — zawstydzona swoimi podejrzeniami zakrywam dłońmi usta. Dociera do nie, że całe nasze życie postrzegam teraz tylko z perspektywy jego zdrady. Przesłania mi cały świat niczym za gruby woal w kapeluszu.
— Zabrałem jej telefon i chciałem oddzwonić, ale zasięg był kiepski. Kiedy wychodziłem na ulicę złapać lepszy, trafiłem na bójkę i stąd moja rozcięta warga i niestandardowy wizerunek — uśmiecha się smutno. — Dopiero po jakimś czasie, mogłem na spokojnie zadzwonić ale zobaczyłem co do mnie wypisujesz i wolałem nie zaogniać sytuacji. Poczekałem do rana, żeby znaleźć za siebie zastępstwo na uczelni i przyjechałem.
— Nie wiem co powiedzieć — przyznaję. — Czuję się jak kompletna idiotka, którą zresztą jestem. Przepraszam — chcę go przytulić, ale czuję, że narzucił nam dystans.
— Musisz sobie znaleźć zajęcie, tak nie możemy dalej funkcjonować. Do pracy nie możesz wrócić ale poszukaj sobie jakiegoś hobby. Czegoś co odciąży głowę od złych myśli. Dla naszego dobra, musimy zacząć funkcjonować w miarę normalnie. Inaczej zamęczą nas podejrzenia i domysły.
— Jesteś bardzo wyrozumiałym mężem — przyznaję, choć czuję, że oddalił się ode mnie podczas tej rozmowy.
— Wiem, że przyczyniłem się do twojego stanu. Ale chciałbym ruszyć do przodu. Po to tu przyjechaliśmy. Nie wracajmy ciągle do przeszłości. Tylko o to jedno cie proszę.
— Dobrze. Obiecuję ci więcej tego nie robić — mówię i naprawdę chcę dotrzymać słowa.
— Ok. — bierze głęboki oddech. — Będę musiał jutro pojechać na uczelnię.
Nie podoba mi się ten pomysł ale nie chcę tego okazać. A właściwie bardziej nie mogę niż nie chcę. Bo aż ciśnie mi się na usta „a niby dlaczego?”
— Muszę odpracować dzisiejsze zastępstwo — tłumaczy widząc moją minę.
— Rozumiem — przytulam się do niego. Sama jestem sobie winna. Gdybym nie zadzwoniła po Sylwię, nic takiego by się nie wydarzyło a Szymon nie wyjeżdżałby już do końca września. Idiotka ze mnie. Kładziemy się na kanapę i przez resztę przedpołudnia odsypiamy na niej ciężką noc.