Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W odmętach delirium - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2015
Ebook
28,00 zł
Audiobook
29,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W odmętach delirium - ebook

Jack Strong wraca do pracy w policji po kilkumiesięcznej przerwie, gdy dochodził do siebie po wypadku samochodowym, w którym zginęła jego żona. Jego celem jest wsadzenie za kratki miejscowego przestępcy Willa Blinda, jednak szalenie ciężko zdobyć dowody obciążające go w jakiejkolwiek sprawie. Strong szuka też informacji o wypadku żony, jednak okazuje się, że media zachowują w tej kwestii całkowite milczenie. O dziwo co jakiś czas Jack traci poczucie rzeczywistości, słyszy głosy, dziwnie się zachowuje. Wkrótce okaże się, że… właściwie nie wiadomo, co jest prawdą, a co dzieje się jedynie w głowie porucznika.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-677-5
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przerwany sen

Obudził go jakiś dziwny hałas, nie mógł jednak przypomnieć sobie, o czym śnił. Spojrzał na zegar zawieszony na ścianie po prawej stronie łóżka. Wskazywał 3:50 nad ranem. Po ponad czterdziestominutowej walce z bezsennością – skapitulował. Wstał i poszedł do łazienki wziąć prysznic. Stał i próbował przypomnieć sobie, o czym śnił, ale bez rezultatu. Wyszedł, owinął się w biały ręcznik i udał się do kuchni. Nastawił czajnik i zaparzył kawę. Usiadł na łóżku z kubkiem w ręku i papierosem w ustach.

Wzrok przeniósł w stronę telewizora, dokładniej na zdjęcia, które nad nim wisiały. Na jednym z nich stał i odbierał medal od swojego kapitana Briana Millsa.

Jack był wysokim, mierzącym blisko sto osiemdziesiąt pięć centymetrów brunetem o przystojnej twarzy, niebieskich oczach, z grzywką lekko opadającą na czoło. Za miesiąc będzie obchodził trzydzieste czwarte urodziny. Całe dzieciństwo spędził w Mercer w stanie Pensylwania; w wieku szesnastu lat wraz z rodziną przeprowadził się do Nowego Yorku, gdzie jego ojczym, który był lekarzem, dostał ofertę pracy nie do odrzucenia w szpitalu Mount Sinai. Syn nie poszedł w jego ślady i w wieku 21 lat, wbrew woli swoich rodziców, zdecydował się wstąpić do NYPD. Czuł wyraźnie, że to jest jego powołanie i nie wyobrażał sobie zajmowania się czymkolwiek innym. Z czasem rodzice zaakceptowali wybór swego jedynego dziecka.

Porucznikiem został mianowany dwa lata temu i był to jeden z najwspanialszych dni w jego życiu. Zresztą awans był w pełni zasłużony. Jak mawiał kapitan Brian Mills: „Jack Strong to diament”.

Popatrzył na swoją gablotkę odznak, medali, listów pochwalnych. Nie było sprawy, której by nie rozwiązał. Oczywiście w światku przestępczym miał wrogów na każdym kroku, nie przejmował się tym jednak wcale i dalej wykonywał swoją robotę tak, jak potrafił najlepiej.

W końcu spojrzał na zdjęcie wiszące nad łóżkiem. Musiał się napić czegoś mocniejszego, wyjął więc z barku szklankę do whisky i napełnił ją do pełna Jackiem Danielsem. Na zdjęciu znajdowała się jego żona Margaret, która czule obejmowała męża. Było to dzień przed ich weselem, od którego minęło już blisko dziesięć lat. Za tydzień obchodziliby dziesięciolecie.

Poczuł, jak łza spływa mu po policzku, przełknął whisky i nalał sobie kolejną porcję. Stanął przed zdjęciem z Margaret i wpatrywał się w nie przez dłuższą chwilę. Dotknął palcem twarzy żony – teraz łzy płynęły mu po policzkach, kapiąc na podłogę niczym woda z kranu. Zapalił kolejnego papierosa.

Pół roku temu, kiedy wracali swoim fordem mustangiem rocznik 1967 z imprezy urodzinowej Tima Morrowa, brata Margaret, doszło do wypadku. Jack do dziś nie może pogodzić się z tym, co się wydarzyło. Gdyby tylko mógł cofnąć czas, na pewno to on zasiadłby za kierownicą. Jednak tamtego wieczoru wypił zbyt dużo alkoholu, by myśleć o prowadzeniu pojazdu. Wracając autostradą międzystanową nr 78, Jack spał, gdy usłyszał krzyk swej żony.

– O mój Boże!

Nie wiedział, co się dzieje, usłyszał pisk opon, poczuł uderzenie i nic już więcej nie czuł i nie słyszał. Były to ostatnie słowa, jakie wypowiedziała do niego Margaret. W szpitalu spędził dwa miesiące, z czego ponad półtora w stanie komy, o śmierci żony dowiedział się od swego ojca.

– Nie cierpiała, Jack – oznajmił mu.

– Wybacz mi, skarbie, gdybym tylko mógł cofnąć czas – rzekł do fotografii Jack. – Nie mogę przeboleć tego, że cię tu nie ma, że to nie ja byłem na twoim miejscu, że za dużo wtedy wypiłem… że po prostu spałem… i… i… nawet cię… nie mogłem zobaczyć… – Głos mu się łamał.

Spojrzał na opróżnioną szklankę, napełnił ją i siedział w milczeniu przez najbliższą godzinę, aż budzik zaalarmował pobudkę. Dziś bowiem, po półrocznej przerwie, wraca do pracy.

***

Po śniadaniu odwiedził swoją psycholog doktor Kate Nillsen. Nie chciał tego robić, lecz podczas ostatniej wizyty strasznie się uparła, by przed zjawieniem się na posterunku, koniecznie do niej zajrzał. Doktor Kate była wysoką, ładną kobietą ze zgrabną wąską talią i pokaźnym biustem. Swoje długie jasne blond włosy zwykle upinała w warkocz. Jej jasnoniebieskie oczy i zmysłowe usta w połączeniu z pociągłą twarzą wprawiały w zakłopotanie niejednego mężczyznę.

Gabinet doktor Nillsen mieścił się na Piątej Alei przy ulicy 54. Jack, wysiadłszy na siódmym piętrze, skręcił w prawo i udał się wprost pod drzwi swojej doktor. Zawahał się przez chwilę, po czym zapukał.

– Panie Strong, witam, czekałam na pana.

– Witam panią doktor – odparł, usadawiając się w fotelu naprzeciwko Kate.

– Dziś ten wielki dzień, hę? – zapytała doktor Nillsen.

– Taaa… Czas najwyższy – dodał – jeszcze trochę, a umarłbym z nic nie robienia, ehh…

Jack rozejrzał się po gabinecie, jakby poszukiwał jeszcze jakichś słów. Wstał i podszedł do okna. Spoglądając w dół, odezwał się:

– Czasem czuję się tak, jakbym był w jakimś śnie. Taki oderwany od rzeczywistości.

– To normalne, że po takich przeżyciach odczuwa pan to w taki sposób. W dalszym ciągu obwinia się pan za to, co się wydarzyło i naturalnie mechanizm obronny organizmu wysyła do mózgu pewnego rodzaju fale, które powodują uczucie przebywania we śnie lub nawet w hipnozie. Idąc dalej, sam pan zaczyna się tak czuć i wierzyć, że to wszystko to jeden wielki zły sen i zaraz się skończy, obudzi się pan u boku żony. I wszystko będzie jak dawniej, mam rację? – spytała.

– Nie wiem, nie jestem lekarzem – odparł, choć w głębi duszy o tym, że doktor ma rację, wiedział doskonale. Równie doskonale jak o tym, że za wszelką cenę musi dowiedzieć się wszystkiego na temat tamtej feralnej nocy. To był jego priorytet; powrót do pracy był tylko pretekstem. Nie chciał jednak dalej słuchać wywodów, które znał już niemalże na pamięć. – Moim zawodem jest łapanie bandytów i wsadzanie ich za kraty – dodał z delikatnym uśmiechem, który dawno nie gościł na jego twarzy.

– To było pytanie retoryczne. Sprawdzałam, czy pan mnie jeszcze chce słuchać. – Odwzajemniła uśmiech. – Dopóki nie pozbędziesz się poczucia winy, dopóty będziesz przebywał, poruczniku, zawieszony między fikcją a rzeczywistością. Dokładnie jak teraz.

Jack odszedł od okna i przeszedł na drugą stronę gabinetu, który urządzony był w stylu retro, co niezbyt komponowało się z jego gustem. Jednak zdążył się przyzwyczaić, w końcu ostatnimi czasy był tu stałym bywalcem. Stojąc pod ścianą, spojrzał na doktor Kate, która bacznie mu się przyglądała. Zawsze to robiła, ale wiedział, że to część jej pracy, więc nie mógł mieć pretensji. Sam przecież zachowywał się podobnie, szczególnie podczas przesłuchań świadków i oskarżonych. Siła obserwacji.

Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz zmienił zdanie i zaczął nerwowo przestępować z nogi na nogę. Zdziwił się, i to bardzo, nigdy przedtem nie miał bowiem takich odruchów. Zauważyła to również doktor Kate, po czym zapisała coś w swoim notesie i zamknęła go. Wyprostowała się w fotelu.

– Czy chciałby pan jeszcze o czymś mi opowiedzieć? Prawdę mówiąc, wydaje się pan bardzo nerwowy dzisiejszego ranka.

– To fakt, zapewne jest to spowodowane moim powrotem do pracy, czuję się trochę dziwnie.

I faktycznie tak było – od samego rana czuł się nieswojo; poza tym nie przepadał za wizytami u doktor Kate. Oczywiście nie miał nic do zarzucenia pracy doktor. Bardzo ją cenił, zresztą ogólnie cieszyła się ona znakomitą reputacją. Szczególnie po tym, jak wyciągnęła z ogromnej depresji Jacka kolegę z pracy, sierżanta Bena Summera. Ben niefortunnie zastrzelił swojego jedynego syna, którego w środku nocy wziął za złodzieja. Dwa tygodnie po tym wydarzeniu opuściła go żona. Próbował trzykrotnie popełnić samobójstwo, z pomocą przyszła doktor Nillsen i uwolniła go od poczucia winy, chęci samounicestwienia oraz przywróciła mu wiarę w życie.

Jednak jakiś czas temu Jack stwierdził, że doktor Kate w niczym więcej już mu nie pomoże. Był jej wdzięczny za to, co zrobiła dla niego do tej pory. Teraz czuł, że jedyną osobą, która może mu pomóc poradzić sobie z tymi koszmarami, jest on sam. Spojrzał na zegarek.

– Na mnie chyba już czas.

– Skoro jest pan gotów, nie będę powstrzymywać na siłę. Jest jeszcze jedna kwestia, o którą chciałam zapytać.

– Proszę się nie krępować.

– Czy w dalszym ciągu miewa pan koszmary nocne? – zapytała. – Proszę nie kłamać – dodała.

– Nie – skłamał Jack.

Nie chciał znów słuchać wywodów na temat tego, że jego organizm nie jest jeszcze gotów. Podjął już decyzję i nic nie było w stanie jej zmienić. Wraca do pracy właśnie dziś i kropka! Od tego siedzenia czuł, że zaczyna wariować.

– Do widzenia i powodzenia – rzekła doktor Kate.

Jack uśmiechnął się, pokazując gest kciuka skierowanego w górę, i bez słowa zamknął drzwi.Powrót do pracy

Gdy wychodził z budynku, uderzyło go ciepło, zapowiadał się słoneczny dzień. Przejrzyste niebo spoglądało na Jacka, słońce oślepiało. Założył okulary, zapalił papierosa i pomaszerował w stronę auta. Usiadł. Nagle, ku jego zdziwieniu, niebo jakby eksplodowało – widać było tylko blask słońca. Jack zasłonił dłonią oczy, nic nie widząc. Próbował wymacać swój telefon, który zostawił w schowku. Bezskutecznie.

Oparł się i próbował przyzwyczaić oczy do panującego światła. Słyszał w oddali gwar pędzących samochodów, głosy ludzi, szum wiatru. Wydawało mu się, że widzi kontur zbliżającego się ku niemu człowieka. Zapanowała ciemność, jakieś auto w oddali zahamowało z piskiem opon, słychać było również krzyki. Jack nie potrafił ich jednak zidentyfikować, oparł się wygodniej w fotelu, starał się stłumić w głowie odgłosy, które słyszał. Niestety, im bardziej próbował, tym stawały się jeszcze bardziej słyszalne. Wydawało mu się nawet, iż ktoś mówi do niego po imieniu, raczej szepcze. Faktycznie, ktoś wyraźnie próbował coś Jackowi powiedzieć. Wytężył wzrok. Nie ujrzał nikogo, lecz słyszał z każdą sekundą coraz wyraźniej. Niepewny swojej sytuacji pozostał na miejscu, próbował także sięgnąć po broń, ale ostatecznie nie dał rady. Głos był już na wyciągnięcie ręki. Przerażony Jack czuł, jak opuszczają go siły, ciężkie powieki nie pozwalały na otwarcie oczu. Przez chwilę pomyślał, iż doznał ataku paniki. Nerwowo poruszając się w fotelu, zdawał się odpływać do innego wymiaru. W końcu przestał czuć cokolwiek, a zbliżający się głos przemówił, w sposób zrozumiały dla uszu porucznika.

– Wypadek, Jack, wypadek… musisz… odnaleźć… prawdę – usłyszał.

– Hej! Proszę pana! – krzyknął pryszczaty chłopak, waląc w szybę auta Jacka. Czy pan mnie słyszy?! – powtórzył.

– Co? … co się dzieje?! – spytał zdumiony Jack. Wyglądał jakby przeżył tornado.

– Mnie się, pan, nie pytaj – odparował chłopak. – Sprawiał pan wrażenie, jakby miał zaraz eksplodować, rzucał się na boki, to w górę, to w dół w tym swoim fotelu.

– Chyba musiałem przysnąć. – Jack zdziwił się tym bardziej, iż nie pamiętał niczego.

„Co się tu do diabła dzieje?” – pomyślał.

Wysiadł z auta i udał się do sklepu po puszkę zimnej coli, mając nadzieję, że odrobina kofeiny postawi go na nogi oraz że doktor Kate nie widziała, jakie przedstawienie urządził pod blokiem jej gabinetu.

Zbliżając się na posterunek, popijając coca-colę, wspominał zdarzenie sprzed kilku chwil. Zdezorientowany, próbował sobie wytłumaczyć, że powodem tego dziwnego i niezrozumianego zachowania było niewyspanie, aczkolwiek słyszał wyraźnie słowo „wypadek”. I to nie dawało mu spokoju – pojawiły się nowe znaki zapytania. Problem polegał na tym, że nie miał zielonego pojęcia, czy to, co widział i słyszał, zdarzyło się naprawdę, czy tylko w jego podświadomości, a może najzwyczajniej w świecie był po prostu zmęczony i zasnął. Przecież praktycznie przez pół nocy nie spał. Miał prawo czuć się inaczej. Wedle rozumowania Jacka jedno było pewne: nikt i nic nie musi mu przypominać ani mówić, co ma robić; sam wiedział o tym doskonale.

Dojechał do celu. Zgniótł w ręku puszkę, zapalił papierosa i wypuścił nosem dym. Podekscytowany możliwością powrotu do pracy, miał ochotę aż wyskoczyć z auta. „Nareszcie! Czas zabrać się do roboty, Strong” – pomyślał. Otworzył drzwi, spojrzał w górę, słońce dalej smażyło się na niebie. Panujący ukrop niemalże wcisnął go z powrotem do samochodu. Gdy był jeszcze nastolatkiem, wręcz uwielbiał słońce, mógł leżeć godzinami na plaży. Z wiekiem wszystko przeminęło – teraz panujący skwar bardziej go męczył, aniżeli sprawiał mu radość. Choć nie odmówiłby zimnego piwa gdzieś nad morzem, w barze pod parasolami. Ale przyjemności musiał odłożyć na później. Teraz wzywały obowiązki.

***

Stanął w progu biura kapitana Millsa; ten jak zwykle siedział rozłożony w swym fotelu i palił cygaro. Uwielbiał je, szczególnie kubańskie. Miał duży garbaty nos, szerokie policzki i ciemne mocno osadzone oczy, wielkie krzaczaste brwi oraz łysiejące czoło, co sprawiało, że w oczach kobiet nie był zbyt atrakcyjnym mężczyzną.

– Jack! – powitał go radosnym tonem. – Dobrze znów cię tu widzieć, stary, naprawdę! Może masz ochotę na kubańskie co nieco?

– Dzień dobry, Brian, dzięki za propozycję, ale obejdzie się, pozostanę przy moim Marlboro – odpowiedział.

– Jak samopoczucie oraz wyniki badań?

– Pytasz o wyniki lekarskie czy psychologiczne? – odparł z przekąsem.

– Cały ty – skwitował kapitan, po czym sięgnął do szuflady. – Nie odpowiedziałeś mi jeszcze, jak twoje samopoczucie? – powtórzył swe pytanie Brian, wręczając Jackowi broń i odznakę.

– Nieźle, kapitanie, choć bywało lepiej – rzekł.

– Witaj, Jack! – krzyknął z holu jeden z funkcjonariuszy.

– Mógłbyś zamknąć drzwi? Musimy trochę pogadać – stwierdził kapitan. – Nie ukrywam, że mam kilka pytań, które chciałbym ci zadać.

– Wal śmiało, Brian.

Mills rozejrzał się po swoim biurze, jakby poszukiwał właściwych słów lub weny twórczej, aby odpowiednio zacząć. Na ścianach widniało mnóstwo fotografii, które przedstawiały przeróżne momenty z jego życia od czasów, gdy był małym chłopcem, po chwile, gdy już jako kapitan patrzy twardo na swych podwładnych. Pamiętał doskonale, jak dwa lata temu wręczał Jackowi odznakę porucznika. Zawsze uważał go za swojego syna, którego nie miał. Również mocno przeżył tragedię Jacka. W końcu zebrał myśli i zaczął:

– Wiesz, że zawsze traktowałem cię jak mojego syna. Uważam, że jesteś najlepszym detektywem, z jakim miałem kiedykolwiek do czynienia. Jako stuprocentowy profesjonalista, nigdy nie dawałeś za wygraną. I to w tobie lubię i cenię. Jednak muszę cię o coś spytać…

Jack już wiedział, o co.

– Co zamierzasz teraz… a raczej, czym zamierzasz się zająć?

– Co mam przez to rozumieć, Brian? – poprosił o uściślenie Jack.

– Wiesz… co się stało, to się nie odstanie, grzebanie w tym na pewno nikomu nie pomoże, a już na pewno nie tobie. Nie chciałbym znowu cię stracić. Czytałem raport naszej pięknej Kate i według niej w dalszym ciągu dążysz do wyjaśnienia wydarzeń z tamtej nocy i nie spoczniesz, dopóki nie rozwiejesz swych wątpliwości. Chciałbym zatem usłyszeć to od ciebie, Jack. Co się dzieje w twojej głowie?

Jack obserwował swego mentora bardzo uważnie, jakby był na przesłuchaniu i szukał słabych punktów. Zawsze miał bystre oko, w tym zakresie zresztą również był szkolony. Siła obserwacji. Nie potrafił ukryć zdumienia, że akurat dziś, pierwszego dnia po czteromiesięcznej przerwie jego kapitan, niemalże na dzień dobry, wypytuje go, co zamierza, mało tego, daje do zrozumienia, iż nie powinien angażować się w wyjaśnienie przeszłości. Fakt jest bowiem taki, że w ciągu tych czterech miesięcy rehabilitacji nikt nigdy nie wspominał za wiele o wydarzeniach sprzed pół roku. Wszyscy milczeli, jakby byli w jakiejś zmowie. Jack nawet nie był na pogrzebie Margaret. Jedyne, co wiedział, to że nie cierpiała. Było mnóstwo pytań, na które nie znalazł do tej pory odpowiedzi. Czuł ogromną determinację, by dowiedzieć się więcej, a rozmowa z kapitanem tylko spotęgowała jego chęć uzyskania koniecznych informacji.

– Brian – zaczął Jack – wiesz, jak to jest z kobietami, tym bardziej z psychologami. Zawsze im coś chodzi po głowie, zawsze mają setki obiekcji. Ujmę to w ten sposób: zdecydowałem się na powrót, ponieważ nie wytrzymuję już w domu, od tego siedzenia i ciągłych rehabilitacji oraz wizyt lekarskich dostaję fioła. Nie jestem stworzony do siedzenia w jednym miejscu i nic nie robienia. Poza tym patrząc wstecz, można przegapić całe swoje życie. A tego bynajmniej bym nie chciał, przynajmniej nie teraz. Wróciłem do pracy, Brian. Tylko do pracy – skłamał na koniec.

– Witaj na pokładzie! – powiedział z uśmiechem Brian. – Może wyskoczymy po pracy na jakieś piwko?

– Się zobaczy. Idę poszukać Davida.

***

David od czterech lat był partnerem Jacka. Żonaty, ojciec dwójki dzieci, miał trzydzieści jeden lat i stopień sierżanta. Nie mógł liczyć na więcej ze względu na swój temperament oraz sposób bycia. Nerwowy, wiecznie na ciśnieniu, jak mawiali koledzy po fachu i ludzie z ulicy. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o szerokich kościach policzkowych i z wielkim nosem, wyglądem przypominał boksera, co przeważnie wzbudzało postrach wśród ludzi, których aresztował.

Właśnie siedział przed komputerem na swoim biurku, gdy zobaczył zbliżającego się Jacka. Wstał z miejsca i uściskał kumpla.

– Hej, Jack, kurna, kopę lat! – krzyknął.

Nie widzieli się od czasu wypadku – takie między innymi były założenia rehabilitacji.

– Dzień dobry, drogi przyjacielu – odparł z uśmiechem Jack. – Jak ci się wiedzie, co u Mary i dzieciaków?

– Wszystko w należytym porządku. Mary co prawda jest obecnie bez pracy, ale to już za długo nie potrwa. A dzieciaki rosną jak na drożdżach i broją bardziej niż kompania wojskowa, ha ha.

– To dobrze, a co słychać na komendzie?

– Cóż, stara bieda, można by rzec. Z wyjątkiem awansu Gregga White’a, którego doczekał się jakiś miesiąc temu. Dasz wiarę, ten przydupas, heh – odpowiedział z irytacją David. Nigdy nie przepadał za Greggiem, zresztą nie on jeden.

– Proszę, proszę. Jakoś nie jestem zdumiony, widać tatuś się postarał – z szyderczym uśmiechem powiedział Jack. On również za nim nie przepadał.

Gregg White, syn Marka White’a, senatora Nowego Jorku, „Ulizany Przydupas” – taki dzierżył przydomek wśród kolegów po fachu. Do policji dostał się oczywiście dzięki ojcu. We wszystkim, co działo się wokół jego osoby, maczał palce tatuś. Gregg wyglądał tak, jakby był ciężko zaskoczony życiem. Kwadratowy kształt twarzy przykrywał wąs. I oto „ulubieniec” nowojorskiego wydziału zabójstw został porucznikiem, piastował stanowisko, o którym David i większość kolegów mogli co najwyżej pomarzyć.

– Życie jest nie fair – stwierdził Jack, lokując się w swoim fotelu.

– Co zamierzasz? – rzucił pytanie Dave.

– Wdrożyć się w pracę, dawno mnie tu nie było.

Siedzieli w milczeniu przez najbliższe dziesięć minut. Dave musiał dokończyć raport, Jack się rozpakowywał i nie chciał przeszkadzać koledze w jeszcze inny sposób. Także zasiadł do komputera, który był umiejscowiony naprzeciwko biurka Dave’a. Po zalogowaniu się Jack zaczął sprawdzać akta prowadzonych przez siebie spraw – tak tylko, by zobaczyć, czy jeszcze pamięta. Zawsze wolał zwykłą maszynę do pisania i ciężko było mu się przestawić na klawiaturę, gdy zostały wprowadzone komputery. Wyjął na stół papierosy, gestem dłoni zapytał Davida, czy ma ochotę zapalić. Ten jednak odmówił.

– Rzuciłem – wyznał.

– Idę do kibla – powiedział Jack. Dziwnie się czuł, jakiś wyobcowany.

Po drodze postanowił zadzwonić do ojca, ten jednak nie odbierał. Wszedł do toalety, rozejrzał się dookoła – ot, takie zboczenie zawodowe. Siła obserwacji. Myjąc twarz, spojrzał na swe odbicie. Wyglądał fatalnie. Jakby w mgnieniu oka doszło mu całe piętnaście lat. Za jego plecami przemknął cień. Odwrócił się gwałtownie, lecz nikogo nie było. Czuł się bardzo zmęczony, a przecież spędził w pracy zaledwie dwie godziny. Zanurzył dłonie w wodzie i przemył swą twarz. Potrzebował odpoczynku… Czyżby doktor Kate miała rację? Czyżby za wcześnie chciał wszystko sobie poukładać? A może to tylko jeden z tych tak zwanych ciężkich dni?

Gdy wrócił do Dave’a, ten skończył już pisać raport.

– No, Jack, powiem ci szczerze, nie wyglądasz najlepiej. Czy aby na pewno nic ci nie jest?

– Miałem dziś krótką noc, że tak powiem. Potrzebuję zregenerować siły. Może skoczymy na jedno? – zaproponował Jack.

– Z wielką chęcią, ale niestety nie dziś. Muszę odebrać Micka ze szkoły – odparł Dave.

– To pozostaje mi Brian. A jak tam zakończyła się sprawa Willa, wiesz „Dzikiego Willa” z Wall Street?

Zajmowali się tym przez blisko rok, do czasu wypadku. Will był podejrzany o napad na bank przy Piątej Alei ze skutkiem śmiertelnym. Tamtego dnia zginęli kasjerka oraz ochroniarz. Poza tym Will stał na czele nowojorskiej mafii, którą wcześniej dowodził jego ojciec. Zawsze cechowały go brutalność oraz cierpliwość i wyrachowanie. W swojej gangsterskiej karierze stopniowo piął się do góry, zawsze czekał na chwilę, kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Jakkolwiek niektórzy z jego otoczenia twierdzili, że to prawdziwy socjopata, z którym nie warto zadzierać. Podobno to sam William zorganizował zamach na własnego ojca, by przejąć po nim schedę.

– Za sprawą przygłupa z wąsem wypuścili go z braku dowodów.

– Przecież dostarczyliśmy im broń! – Jack nie krył irytacji.

– Mnie nie musisz przekonywać. Gdzieś zapodział jego broń, a potem podrzucił inną, którą miał pod ręką. Tak, wiem, co zamierzasz powiedzieć i masz stuprocentową rację. Cały nasz rok poszedł w kibel, bo jakiś baran zgubił gdzieś główny dowód zbrodni – zakończył ze złością Dave, zaciskając pięści.

– I dostał za to awans… Zmieniając temat, gdzie teraz podziewa się „Dziki” Will?

Dave wzruszył ramionami.

– Wyparował – odpowiedział, po czym zaproponował, by Jack odwiedził ich w weekend. – Mary przyrządzi jakąś wytrawną kolację – dodał.

Jednak myśli Jacka błądziły teraz zupełnie gdzie indziej. Siedział bez ruchu i milczał.

Dave ponowił pytanie.

– Przepraszam, zamyśliłem się, jasne, czemu nie. Dzięki za zaproszenie.

– Czy wszystko w porządku, Jack? – spytał Dave, spoglądając znad monitora na swego partnera.

– Czuję się skołowany, Dave – powiedział zmęczonym głosem Jack.

***

Spędził jeszcze godzinę w biurze, przeglądając stare akta spraw, które prowadził. Szukał jednak czegoś zupełnie innego. Ku swemu wielkiemu zaskoczeniu nie znalazł żadnej notatki odnośnie do swojego wypadku. Nic, kompletne zero, jakby w ogóle nic się nie wydarzyło. Wstał zdezorientowany i uświadomił sobie, że jest zupełnie sam. Poszedł do biura kapitana Millsa, lecz zastał tylko pusty fotel i popielniczkę wypełnioną niedopałkami cygar. „Co się ze mną dzieje – pomyślał. – Co się w ogóle dzieje?”.

Uznał, że potrzebuje kubka kawy. Udał się do automatu, wrzucił ćwierćdolarówkę, po chwili delektował się już smakiem parzonej kawy. Wrócił do swojego biurka, chwycił za telefon i wykręcił numer Tima Morrowa, lecz po drugiej stronie słuchawki usłyszał, że nie można zrealizować połączenia. Ponowił próbę – dokładnie to samo, co za pierwszym razem. Nie dzwonił do Tima od czasu wypadku ani razu, podobnie zresztą jak do swoich teściów. Posłał im tylko list z wyrazami współczucia oraz przeprosinami; do dziś nie otrzymał od nikogo odpowiedzi. Stracił również kontakt ze swoimi rodzicami, z ojcem rozmawiał ostatni raz, przebywając w szpitalu. Z matką nie zamienił zdania od pół roku. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nagle wszyscy się od niego odwrócili. Brian najprawdopodobniej zmienił numer telefonu, a ojciec po prostu nie odbiera od niego połączeń.

W odbiciu monitora dostrzegł swoją zmęczoną twarz, przekrwione oczy. Odpalając kolejnego papierosa, zdecydował się opuścić komendę i udać do domu. Wstał, rozejrzał się raz jeszcze, jakby nie dowierzał, że pozostał nagle sam w całym komisariacie. W środku panowała grobowa cisza, nawet z ulicy nie dobiegał żaden odgłos.

Odwrócił się gwałtownie, czując na plecach czyjś oddech, ale nikogo za nim nie było. Ręce drżały mu niczym alkoholikowi, nogi – jak z waty – zaczęły uginać się pod swoim ciężarem. Musiał przykucnąć, by całkowicie nie stracić równowagi.

– Czuję, że ktoś tu jest! – wykrzyknął.

„Spokojnie, Jack, opanuj się, tylko bez paniki” – pomyślał.

– Musisz szukać, Jack… Musisz zacząć jak najprędzej – wyszeptał tajemniczy głos.

Jack przetarł oczy, pokręcił z niedowierzaniem głową, spojrzał w miejsce, w którym wydawało mu się, że przed momentem kogoś zobaczył. Była to tylko stara szafa stojąca w rogu pomieszczenia. Opadł na kolana i przez chwilę nie podnosił wzroku.

Głos już nie przemówił, Jack powoli zaczął odzyskiwać siły. Spróbował wstać, ale robił to bardzo niedbale, jakby w zwolnionym tempie. Nie był w stanie się ruszyć. Zaczęła ogarniać go panika. Głębokimi haustami łapał powietrze. W końcu udało mu się wstać i ruszyć chwiejnym krokiem w stronę drzwi prowadzących na dwór. Zataczając się od ściany do ściany, dotarł do drzwi, ale nie był w stanie ich otworzyć. Zaklął.

– Nie możesz tak po prostu odejść – przemówił tajemniczy cień.

Jack panicznie rzucał głową na boki w nadziei, że głos ucichnie.

– Nie ufaj nikomu – odezwał się ponownie nieznajomy głos, tym razem ze znacznie bliższej odległości.

Jack, wymachując rękami, zaczął torować sobie drogę do swego biurka.

– Czego ode mnie chcesz?! – wykrzyczał. – Zostaw mnie w spokoju! – dodał stłumionym tonem.

– Chcę dokładnie tego samego, co ty. Prawdy! Jack, chcę byś poznał prawdę! – Tym razem głos był wyraźny, choć brzmiał bardziej zwierzęco.

Jack tkwił w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Pot ściekał mu z czoła tak intensywnie, jakby przebywał w saunie.

– Aahh! – zaczął krzyczeć w panicznym strachu.

– Hej! Jack! Obudź się! – krzyczał Dave, klaszcząc nad jego głową.

W końcu zdecydował się uderzyć swego partnera otwartą dłonią w lewy policzek.

Jack podskoczył w fotelu, jak rażony piorunem. Zaklął.

– Co… co jest grane? – wymamrotał. – Gdzie jestem? – pytał, przewracając oczyma.

– Kończyłem pisać raport, ty sprawdzałeś coś na swoim sprzęcie i po prostu odleciałeś, amen, nie było cię – wyjaśniał Dave. – Potem zacząłeś coś krzyczeć o prawdzie, o zostawieniu cię w spokoju. Aż musiałem cię potraktować z otwartej – zakończył, wskazując na swoją dłoń. – Co to było, Jack, jakiś koszmar czy co?

– Nie pamiętam, naprawdę. Jedyne, co pamiętam, to niemoc, nie byłem w stanie się ruszać – tłumaczył Jack. – Chyba na dziś podziękuję, wystarczy. Czy ktoś jeszcze tu był oprócz nas?

– Prawie cały komisariat – stwierdził Dave, popijając kawę.

Jack niemrawo rozejrzał się dookoła i ze zdziwieniem odkrył, że Dave mówi prawdę – w środku aż roiło się od policjantów. Stali wpatrzeni w Jacka. Machnął im ręką i odwrócił się do Dave’a.

Z holu dobiegł go jakiś dziwny odgłos jakby szuranie butów. Przekręcił się w fotelu. Dave patrzył nieco zmieszany. Jack zdawał się to ignorować i nasłuchiwał.

– Można wiedzieć, co robisz? – spytał trochę sfrustrowany David.

– Cii – uciszył go Jack.

Dave spojrzał wymownie w stronę kapitana Millsa, którego biuro mieściło się bardzo blisko ich stanowisk, ten jednak wzruszył tylko ramionami i wrócił do swoich obowiązków.

Jack dał za wygraną i powrócił do poprzedniej pozycji, frontem do Dave’a, spojrzał na niego i delikatnie się uśmiechnął.

– Czas na mnie, Dave, na dziś mam dość. Będziemy w kontakcie.

– Ok. Zregeneruj się na jutro. Mam do przesłuchania pewnego świadka, chciałbym, byś mi pomógł.

Zmierzając w stronę wyjścia, wstąpił do oazy kapitana Millsa.

– Lecę, Brian, muszę wypocząć. Może jutro umówimy się na piwko? Dziś nie dam rady.

– Spokojnie, Jack, idź, zrelaksuj się. Pogadamy jutro. Czy aby na pewno nic ci nie jest? Wiesz… jeśli mam być szczery, wyglądasz jak sto nieszczęść.

– Nic mi jest – powiedział niepewnym tonem Jack. – Trzymaj się, do jutra.

Brian chrząknął i uniósł dłoń na pożegnanie. Strong zniknął za kłębem dymu z cygara.

W drodze powrotnej do mieszkania Jack wstąpił do pobliskiego marketu na zakupy. Kupił paczkę papierosów, butelkę Jacka Danielsa oraz sześciopak Heinekena, chleb tostowy, ser i szynkę z indyka; dwa pomidory. Miał ochotę zjeść na kolację sandwicha.

Wychodząc ze sklepu, natknął się na doktor Kate Nillsen, która zmierzała właśnie do środka.

– Proszę, proszę, cóż za niespodzianka – powiedziała kobieta, puszczając oko w stronę Jacka.

– Witam ponownie – odparł zmęczonym już tonem.

– Jak panu minął dzień, detektywie? Wygląda pan na mocno zmęczonego.

– Tak też się czuję. Czas na relaks – powiedział, wskazując na wypchaną alkoholem torbę.

– Tylko niech pan nie przesadzi z tym relaksem – rzuciła z przekąsem.

Jack przytaknął.

– Miło było znów panią widzieć, ale czas już na mnie. Robi się późno, a jutro czeka mnie kolejny dzień walki.

– Do zobaczenia zatem, panie władzo.

– Miłego wieczoru – zakończył, kiwając głową na znak pożegnania.

Kate stała w milczeniu, patrząc, jak Jack znika jej z pola widzenia. Było co najmniej kilka pytań, które chciałaby mu natychmiast zadać. Odnosiła nieodparte wrażenie, że coś przed nią ukrywa. Uznała jednak, iż wytrzyma do najbliższej oficjalnej wizyty. W końcu terapia Jacka jeszcze nie dobiegła końca.

Odwróciła się i weszła do sklepu.Samotna noc

Po zjedzeniu na siłę dwóch sandwichów, Jack postanowił trochę się odprężyć. Otworzył butelkę Heinekena i rozłożył się wygodnie w fotelu, w jednej ręce dzierżąc piwo, w drugiej zaś pilot do telewizora. Przeskakując po kolei z kanału na kanał, nie znalazł nic, co by go zaciekawiło, i pozostawił zupełnie przypadkowo wybrany kanał. Myślami był zupełnie gdzie indziej. Między innymi analizował dzisiejszy dzień, który – pomijając nieprzyjemne incydenty senne – nic konkretnego do jego życia nie wniósł. Czuł się nawet bardziej zmęczony psychicznie niż ostatnimi czasy, gdy przebywał w domu. Nie tego się spodziewał, a przecież był przestrzegany przed czymś takim przez doktor Kate. „Czas pokaże” – pomyślał. Dawał sobie tydzień, maksymalnie dwa, na powrócenie na właściwy tor, przynajmniej jeśli chodzi o pracę.

Zapalił papierosa, wypuścił dym nosem. Podszedł do ściany, na której widniały fotografie Margaret, dotknął koniuszkiem palca jej twarzy. Znów zebrało mu się na płacz, lecz tym razem głęboko westchnął, po czym powiedział głośno:

– Nawet nie masz pojęcia, jak mi cholernie ciężko.

Zgniótł papierosa w dłoni, upił łyk piwa i wrócił na swój fotel.

– Kolejna samotna noc – wymamrotał, po czym odpalił kolejnego już dziś papierosa.

Po opróżnieniu trzech butelek piwa w towarzystwie reality show, postanowił poszukać czegoś w internecie.

Oprócz wiadomości sportowych oraz kulturalnych, które pominął, przefiltrował wszystkie możliwe strony z informacjami, artykułami, wywiadami o wypadkach samochodowych. Niestety nie znalazł nic, co by go naprawdę interesowało. Zadziwiające, ale nie było nawet żadnej wzmianki na temat śmiertelnego wypadku z udziałem jednego z najlepszych funkcjonariuszy policji NYPD przy Piątej Alei.

Przeszło mu przez myśl, że ktoś ukrywa wydarzenia sprzed pół roku. Tylko w jakim celu? „Dziwne” – pomyślał. Spoglądając w stronę zdjęcia żony, rzekł:

– Chyba ktoś usiłuje zatuszować nasz wypadek, kochanie. Muszę dowiedzieć się kto i dlaczego – kontynuował monolog z fotografią. – Znów czeka mnie samotna noc, bardzo mi ciebie brakuje – wyszeptał. Pocałował odbicie żony i pomaszerował do łazienki.

Po kąpieli stwierdził, iż przyda mu się coś mocniejszego. Nalał sobie szklankę whisky i opróżnił ją jednym haustem. Zagryzł zęby; paliło go w gardle, lecz nie przeszkodziło mu to w napełnieniu szklanki kolejną porcją. Miała to być ostatnia porcja tej nocy, więc sączył ją powoli. Było już dwadzieścia minut po pierwszej w nocy, Jack czuł silne zmęczenie. Dopił whisky, zapalił i postanowił położyć się spać. Taką procedurę praktykował od ponad miesiąca, inaczej nie był w stanie nawet zmrużyć oka.

Nim się spostrzegł, spał już jak niemowlę. Śniła mu się słoneczna plaża na Florydzie, na której wypoczywał kiedyś z Margaret. W kolejnym śnie brał udział w jakimś reality show. Następny sen przedstawiał noc, bardzo ciemną noc, nieoświetloną drogę i samochód, którego marki nie był w stanie rozpoznać. Auto mknęło ciemną szosą z prędkością sięgającą stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Kierowca pojazdu zdawał się być zadowolony, głośno się śmiał – wtórowała mu w tym kobieta znajdująca się na siedzeniu obok. Mknęli tak roześmiani, szczęśliwi. Jack siedział za nimi, lecz nie był w stanie usłyszeć, o czym rozmawiali, ani zrozumieć, z czego tak się śmieją.

Zastanawiał się, jak długo jeszcze będzie w stanie wytrzymać tę podróż. Nie miał za dużego pola manewru, gdyż był mocno obolały, krwawił i strasznie się trząsł. Zrozumiał, że właściciele pojazdu wcale się nie śmieją, oni po prostu prowadzą ożywioną dyskusję, w którym miejscu mają się go pozbyć.

– Nieee! – krzyknął Jack, gdy kierowca zasugerował wyrzucenie go z pojazdu.

– O mój Boże! – krzyknęła przerażona kobieta. – Uważaj!

Nastąpił potężny huk, jakby w coś uderzyli, auto zaczęło obracać się wokół własnej osi.

Jack krzyczał, rzucając się na boki.

– Nieeee! Nieeee!

Obudził się, dysząc i cały ociekając potem. Kołdra zmiętolona leżała na podłodze, prześcieradło, mokre od potu, zwinięte znajdowało się w nogach.

Usiadł na łóżku, ocierając pot z czoła, zapalił papierosa. Ciężko oddychał. Spojrzał na Margaret. Próbował się opanować, zegar wskazywał czwartą czterdzieści pięć nad ranem. Otworzył kolejnego Heinekena, był bardzo spragniony i roztrzęsiony, jednym łykiem pozbył się połowy zawartości butelki.

– Co się tutaj dzieje? – wydyszał do Margaret.

Odniósł wrażenie, jakby zdjęcie patrzyło na niego pod innym kątem niż zazwyczaj.

Położył się z powrotem. Był to kolejny z nocnych koszmarów, jakie ostatnio miewał. Z łazienki dobiegł go odgłos szurania, dokładnie taki sam, jaki słyszał na posterunku. Źrenice oczu rozszerzyły się mocno, szybkim ruchem wyciągnął swoją broń, która leżała w szafce po lewej stronie łóżka. Był to czarny glock 19, zasilany z dwurzędowego magazynka pudełkowego o wydłużonej pojemności dziewiętnastu nabojów.

Przykucnął i nasłuchiwał odgłosów z toalety. Poczuł mocne ukłucie w lewym barku – pozostałość po wypadku. Od czasu do czasu mocno pobolewała go ta część ramienia. Z bólu przygryzł wargę, aż w kąciku ust poczuł krew. Na palcach przeszedł pod drzwi łazienki. Broń zaciskał w prawej dłoni, w każdej chwili gotowy do strzału. Policzył do trzech, po czym wpadł do środka, wydając przy tym niezrozumiały nawet dla siebie okrzyk. W środku nikogo jednak nie zastał. Rozejrzał się jeszcze ze trzy razy – absolutnie nie było żadnego śladu, który wskazywałby na czyjąś obecność. Już miał wychodzić, gdy jego uwagę przykuło zaparowane lustro wiszące nad umywalką.

Wpatrywał się w powstały napis i przecierał oczy ze zdumienia. Klepał się po policzkach, by sprawdzić, czy przypadkiem nie śpi. Nie spał, a treść notki oznajmiała: Musisz odnaleźć prawdę. Zastygł w bezruchu, nie wiedząc, co począć. Spojrzał na dłonie, które zaczęły się trząść jak galareta. Nogi samowolnie uginały się w kolanach, zmuszając go do przykucnięcia. Nie miał siły, by się temu przeciwstawić. Na czworakach wydostał się z łazienki, zmierzając do kuchni. Wszystko przesuwało mu się przed oczami w zwolnionym tempie, upuścił broń, tracąc czucie w dłoniach. Z trudem powstrzymał się od uderzenia twarzą o podłogę, zapierając się łokciami. Uznał, że potrzebuje snu, wczołgał się zatem na łóżko i położył na plecach. Wszystko nagle rozmazało się przed oczyma Jacka i nie był już w stanie nic dostrzec. Miał wrażenie, iż widzi zapalone świeczki. Zamknął oczy, a ciężkie powieki nie pozwalały na ich ponowne otwarcie.

Budzik zaalarmował, że jest godzina siódma rano. Zerwał się z łóżka, jakby zobaczył ducha. Po wyłączeniu alarmu siedział na środku łóżka, sprawdzając czucie w dłoniach. Wstał, by sprawdzić, czy może normalnie chodzić. Zrobił parę kroków… Czuł się jakoś inaczej, ale mógł chodzić, odzyskał czucie. Schował broń z powrotem do swojej szafki. Poszedł do toalety wziąć zimny prysznic, z myślą że pomoże mu stanąć na nogi. Ujrzał w lustrze nad umywalką swoje odbicie. Próbując je dotknąć, wyciągnął dłoń, lecz nic nie mógł uchwycić – zupełnie jakby było z pary. Stał, myśląc, co się dzieje i czy na pewno to, co widzi, jest prawdziwe. W końcu udał się pod prysznic – musiał zdążyć na przesłuchanie, a nie tolerował spóźnień, wszystko musiało być zgodnie z zegarkiem.

Zimny prysznic nie przyniósł oczekiwanych efektów, aczkolwiek poprawił nieco samopoczucie Stronga. Niemniej jednak nogi sprawiały wrażenie, jakby były lekko zdrętwiałe. Starał się tłumaczyć to sobie ciężką, nieprzespaną nocą. Najważniejszą rzeczą była jednak sama możliwość poruszania się. Póki mógł samodzielnie chodzić, nie zaprzątał sobie głowy na wyrost. Zaparzył gorącej kawy, kanapki zawinął w papier śniadaniowy i spakował do torby z postanowieniem skonsumowania ich na posterunku. Teraz jakoś nie miał apetytu, a poza tym jego żołądek zapchała kawa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: