Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

W oparach przeznaczenia - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
5 czerwca 2025
E-book: EPUB, PDF
28,00 zł
Audiobook
27,99 zł
28,00
2800 pkt
punktów Virtualo

W oparach przeznaczenia - ebook

"W oparach przeznaczenia" to wielowątkowa powieść biograficzna rozgrywająca się na tle burzliwej historii Polski pierwszej połowy XX wieku. Narracja prowadzona jest z dwóch perspektyw: Feliksa Karcza (1914-1953) – żołnierza spod Monte Cassino i ofiary stalinowskiego terroru oraz jego żony Karoliny, której kresowe korzenie i lwowska młodość tworzą równoległą linię opowieści. Historia wykracza poza ramy biografii jednostek, stając się świadectwem losów całego pokolenia Polaków. Szczególnie poruszający jest wątek utraty małej ojczyzny (Kresy) i budowania życia na nowo w powojennej rzeczywistości.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397534896
Rozmiar pliku: 6,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1. EMILIA

Rudki, 1914

Emilia stała przy oknie i nerwowo pukała w parapet. Słońce zaglądało przez szybę, a ogród na zewnątrz domu wydawał się jeszcze piękniejszy niż zwykle. Patrzyła i marszczyła niebieskie oczy, w których odbijały się iskierki wiosennych konwalii przy rabatach różowych i białych piwonii.

_Mój Boże, jak tu teraz pięknie!_ – pomyślała. Jeszcze nigdy rodzinny dom nie wzbudzał w niej tyle czułości, co teraz. Przyjechała ze Lwowa najszybciej jak tylko mogła. Wystarczył jeden telegram od matki i bez zastanowienia wsiadła w pociąg. Rzuciła wszystko: wesołe życie studentki, kawiarenkę na Akademickiej i pyszne lody śmietankowe, ukochane witraże Jana Matejki w Bazylice Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, do której wpadała na poranne modlitwy przed zajęciami, małe mieszkanko na Gródeckiej. Po prostu wszystko. Dla niej to było całe życie. Kochała Lwów całym swoim młodym sercem. Znała tu każdy zakątek, każdy skwer. Kształciła się w szkole realnej przy ulicy Szumlańskiej. Na naukę dla niej i dla jej brata, Ludwika, mamcia i tatko nigdy nie żałowali pieniędzy. Była też zgoda na studiowanie. Ona na Politechnice Lwowskiej, Ludwiś na Wydziale Ekonomii.

Ten telegram wszystko zaprzepaścił, wywrócił całe jej dotychczasowe życie. Dla młodej, dziewiętnastoletniej dziewczyny studiowanie we Lwowie to był szczyt marzeń. Niestety mama kazała wracać. Zabrakło pieniędzy dla Emilii. Ludwik, jako najstarszy i na dodatek chłopak, mógł kończyć ekonomię. Ona musiała wracać do rodzinnych Rudek. Pieniądze zarobione na korepetycjach nie wystarczyły na wikt i opierunek.

W Stanisławowie poznała panią Zofię Sztarklową, zaprzyjaźniła się z nią. Małemu Wiktorowi czytała bajki. Pani Zofia dawała pieniądze za opiekę nad Wiktorkiem, ale głównie w czasie wakacji, jak państwo wyjeżdżali. Namawiała panią Zofię na przeprowadzkę do Lwowa. A teraz sama musiała wyjechać. I to na dodatek tak nagle.

_Dlaczego ja, a_ __ _nie_ _Ludwik?_ – Czuła lekki żal do mamci. Franciszka wszystko poświęcała Ludwikowi, z niego była taka dumna. Emilka patrzyła teraz na ogród.

_Ciągle jest ta ławeczka i_ __ _huśtawka_ – pomyślała. – _Nikt jej nawet o_ __ _centymetr_ _nie przestawił przez te wszystkie lata. Jakie to głupie, że_ _zamartwiam się takimi drobiazgami. Chyba jestem egoistką, bo myślę tylko_ _o_ __ _sobie._ – Nagle zrobiło jej się wstyd. – _Powinnam pomyśleć_ _o_ __ _mamie. Ona mnie teraz szczególnie potrzebuje._

Upięła swoje jasne, długie włosy w koczek, poprawiła sukienkę i spojrzała na salon. Teraz wydawał jej się dużo mniejszy niż w dzieciństwie. Nie za wiele tu się zmieniło od jej wyjazdu do Lwowa. Tylko jakoś ciaśniej. Okrągły, dębowy stół na środku, pięknie zdobione krzesła. Teraz wydawały się trochę mniejsze. Kominek w rogu i ten sam dywan na skrzypiącej, drewnianej podłodze.

I nagle na kredensie zauważyła nową fotografię oprawioną w ramkę. Mama, obok niej trzyletni Aleksander i maleńkie dziecko na ręku. Nie zdążyła wyrazić zdziwienia, gdy do pokoju wpadł Olek.

– Emilka, jesteś, hurra!!! Co mi przywiozłaś? Mamcia powiedziała, że będziesz. Kocham, kocham, kocham!!! – wykrzyczał i rzucił się do jej spódnicy.

– Mój mały chłopiec! – Przytuliła go i obie ręce wsadziła w jego gęstą, jasną czuprynę. – Muszę obciąć ci te włosy, bo wyglądasz jak dziewczyna, a ty przecież jesteś chłopiec, i to duży chłopiec. Prawda?

– Prawda! Prawda! A co mi kupiłaś? – dopytywał i zaglądał ciekawie do walizki stojącej koło stołu.

– Kupiłam ci landrynki. To takie dobre cukiereczki, Oluś. Możesz otworzyć walizkę i buszować, ile tylko chcesz. – Uśmiechnęła się do brata. – A mama gdzie, Oluś? A tatko gdzie?

Chłopiec wydawał się tak przejęty propozycją Emilii, że chwilę nie odpowiadał na tak błahe pytania.

– Tatko pojechał daleko, a mamcia ma dzidziusia, ze szpitala przywiozła.

Emilia znieruchomiała. Tego się nie spodziewała. Mama nie była już taka młoda. Dzidziusia? Jakiego dzidziusia? Co on wygaduje?

Z zamyślenia wyrwał ją płacz dziecka i Franciszka wchodząca do pokoju.

– Emilka! Córeczko moja kochana! Jesteś! Jak podróż? Bezpieczna?

Mama trzymała na rękach dziecko w białym beciku. Twarz miała wyraźnie zmęczoną. Nie wyglądała na czterdzieści dwa lata, ale na kobietę dużo starszą. Emilce zrobiło się jej żal. Zaniedbana, zmarszczone, lekko czerwone ręce, podkrążone oczy, drobna sieć zmarszczek na policzkach. Miała pocerowaną sukienkę, rozwichrzone, siwe włosy, opadające na ramiona. Musiała dostrzec smutny wyraz twarzy Emilii, ponieważ zaczęła się natychmiast tłumaczyć.

– Emilko, nie miałam czasu pisać. Musiałam zająć się domem. Nie chciałam wam przeszkadzać w nauce. Wiesz, że ty i Ludwik jesteście dla mnie najważniejsi. Wszystko opowiem. Jesteś głodna? Zmęczona? – Nie wiedziała od czego zacząć, więc chaotyczny potok słów wylewał się z jej ust. Otarła jedną ręką spocone czoło, a na drugim ramieniu dalej trzymała dziecko, które teraz wyraźnie się wyciszyło i przestało płakać, jakby czuło doniosłość tej chwili. Emilka w skupieniu patrzyła się na twarz matki. Obie usiadły teraz na kanapie w rogu salonu. Czuły, że ta rozmowa będzie trudna.

– Jak podróż, córeczko? Jak podróż?

– Mamo, dlaczego mi nie powiedziałaś, że to dziecko, że szpital…? – Emilka początkowo zlekceważyła pytanie matki. – Ach, mamo! Podróż… Jechałam jak zwykle, przez Sambor, ale wysiadłam wcześniej i zajrzałam do Beńkowej Wiszni, popatrzyłam sobie na Pałac Fredrów. Piękny jest, mamo, dawno tam nie byłam. W Rudkach poszłam do naszego kościoła Najświętszej Marii Panny. Musiałam zmówić pacierz, na tym modlitewniku tatka, co mi go podarowałaś przed wyjazdem do Lwowa. Jechałam pociągiem Lwów–Budapeszt, ale chciałam wysiąść wcześniej i dalej pieszo pochodzić. Poszłam nad naszą Wiszenkę i przypomniało mi się, jak Ludwik mnie wyciągnął z tej rzeczki, bo bym się utopiła – przerwała ten wywód i popatrzyła matce w oczy.

– Mamo, dlaczego mi nie powiedziałaś? I w ogóle, co to za dziecko?

– Emilko – przerwała jej matka – to twoja siostra. Poznaj Karolinkę Szóstaczyńską z Tunikowskich, ale my wszyscy tutaj mówimy na nią Lola. Ma dopiero miesiąc. Najważniejsze, że ona żyje i ja przeżyłam, i będziemy mogły ją wychować, Emilko, bo było bardzo ciężko.

Emilia dopiero teraz z twarzy matki spuściła wzrok na dziecko. Dziewczynka była taka malutka i bezbronna. Miała zamknięte oczy, a jej słodki zapach unosił się w powietrzu, otulając starszą siostrę. Patrzyły tak obie w milczeniu na śpiące dziecko. Emilka czuła, że musi zostać w Rudkach, że to jest ten czas, kiedy matce trzeba pomóc.

– A tatko? Mamo, gdzie jest tatko? – Nagle z błogiego letargu wyrwały Franciszkę słowa córki, która tak dosadnie wypowiedziała to trudne pytanie o ojca.

***

Franciszka początkowo bała się mówić Emilce o kłopotach finansowych. Czuła, że córka nie jest na takie informacje gotowa. Kochała wszystkie swoje dzieci. Ludwik zawsze dojrzały nad wyraz, inteligentny, opiekuńczy. Nie chciała, by zmarnował swój talent. Nauka łatwo mu przychodziła. Marzył o pracy w banku. Wiedziała, że przed nim całe życie i nie chciała, by coś zmarnował tylko dlatego, że ma rodziców nieudaczników lub życiowych pechowców.

Emilka z kolei zawsze była wyjątkowa, bardzo żywa, niezwykle dowcipna, wesoła, dusza towarzystwa. Dużo czytała. Książki były jej pasją. Chciała studiować polonistykę. Zapatrzyła się na starego Fredrę. Żyła Bińkową Wisznią. Potrafiła godzinami zrywać czereśnie w sadzie u Fredrów tylko po to, by później od małego Fredrusia dostać jakąś książkę. Czytała całe noce, w ogrodzie, w sypialni, pod kołdrą, wszędzie. Franciszka wiedziała, że powrót Emilki do domu będzie dla niej trudny, ale nie miała wyjścia. Wreszcie trzeba było wyjaśnić, co się stało podczas nieobecności najstarszych dzieci w domu. Nie można było dłużej czekać.

***

Franciszka wzięła głęboki oddech, a jej serce zabiło mocniej. Oparła się plecami o kanapę, przytulając Karolinkę do piersi, i zaczęła mówić, starając się ukryć drżenie w głosie.

– Emilko, wszystko zaczęło się kilka lat temu… Kiedy twój tata poszedł na wojnę. Wszyscy sądzili, że szybko wróci. W końcu to była tylko jedna z tych kolejnych bitew, w których walczyli mężczyźni z naszej okolicy. Jednak sytuacja zaczęła się zaostrzać. Wkrótce dostaliśmy telegram – nie wrócił. Jego los był niepewny, a my musieliśmy jakoś przeżyć.

W miarę jak opowiadała, Emilka zauważyła, jak matka zamknęła oczy na chwilę, jakby przywoływała wspomnienia, które były zbyt bolesne, by je wyrazić. Nie mogła uwierzyć, że jej tata, ten silny i opiekuńczy mężczyzna, nie wrócił do domu. Serce jej zadrżało, ale była zbyt przerażona, by wyrazić swój ból.

– Po jego zniknięciu – kontynuowała Franciszka, wstrzymując łzy – zaczęliśmy mieć kłopoty finansowe. Nie chciałam, żebyś się martwiła, gdy byłaś we Lwowie. Ludwik miał swoje studia, a ja… ja nie potrafiłam poprosić o pomoc. Mieliśmy swoje oszczędności, ale szybko się wyczerpały. Kiedy brakowało pieniędzy, zaczęłam sprzedawać nasze rzeczy, aby móc utrzymać dom.

Emilka nie mogła uwierzyć, że ich życie w Rudkach, które wydawało się tak beztroskie, mogło być pełne cierpienia. Patrzyła na matkę, czuła, że muszą być silne, obie, że muszą walczyć.

– Mamo, nie musiałaś sama dźwigać tego ciężaru. Powinnaś była powiedzieć mi, a ja bym pomogła – szepnęła, próbując uspokoić matkę, chociaż sama czuła niepokój.

Franciszka uśmiechnęła się smutno, a jej oczy były pełne wdzięczności.

– Wiem, córeczko, ale wtedy myślałam tylko o tym, jak zapewnić wam bezpieczeństwo. Kiedy urodziła się Karolinka, miałam nadzieję, że to nowy początek.

Emilka spojrzała na maleństwo w ramionach matki, dostrzegając w nim symbol nadziei. Mimo trudnych czasów w Rudkach, w jej sercu zrodziło się pragnienie, by pomóc matce w wychowaniu siostry i przywrócić rodzinie utraconą radość.

***

Rok później, w 1915 roku, wojna wciąż trwała, a życie w Rudkach stawało się coraz trudniejsze. Ludwik skończył studia i znalazł pracę jako dyrektor w banku we Lwowie, co przyniosło rodzinie odrobinę ulgi finansowej. Cieszył się, że może wspierać matkę i siostrę, ale z każdym dniem czuł ciężar odpowiedzialności. W tym samym czasie Emilia podjęła pracę w lokalnej bibliotece, co było dla niej spełnieniem marzeń i jednocześnie sposobem na odciągnięcie myśli od smutnych wydarzeń.

Karolina dorastała w atmosferze miłości i wsparcia. Emilka i Franciszka otoczyły ją szczególną troską, jednak żal po stracie taty i niepewność jutra wciąż ciążyły nad rodziną. Kiedy Karolina miała szesnaście lat, ich losy zaczęły się zmieniać.ROZDZIAŁ 2. UTRACONA MŁODOŚĆ EMILII

W 1934 roku Emilka zdecydowała, że nadszedł czas na zmiany w jej życiu. Karolina miała wyjechać do Lwowa, gdzie planowała podjąć pracę jako pielęgniarka. Emilka czuła strach, ale jednocześnie ekscytację. Z perspektywy czasu czuła, że jej życie w Rudkach było zamkniętą książką. Pragnęła, by Karolina miała szansę na coś więcej, na życie, o którym ona sama kiedyś marzyła.

Po wyjeździe Karoliny życie Emilki w Rudkach stało się nieco bardziej monotonne, ale wciąż tętniło radością dzięki pracy w bibliotece i przyjaźni z rodziną Fredrów. Jednak z każdym kolejnym miesiącem dostrzegała, jak jej mąż, Jan Szczepitko, zaczyna się oddalać. Kiedy dowiedziała się, że Jan bywa w burdelu we Lwowie, jej świat runął. Jak mógł ją tak obrzydliwie zdradzać? Wówczas zazdrościła, że Karolina mogła wyrwać się z prowincji, że była jeszcze taka młoda, że nie popełniła tych błędów, co ona, i nie wyszła za mąż bez miłości.

Zdesperowana, Emilia postanowiła w końcu działać. Była zdeterminowana, by pomóc siostrze, ale jednocześnie czuła, że jej własne marzenia o miłości i szczęściu umykają jej w szaleństwie świata ogarniętego przyszłą wizją wojny. Wybuch drugiej wojny światowej zdawał się nieunikniony, a ona musiała podjąć decyzje, które zmienią ich życie na zawsze. Z nadzieją na lepsze jutro, Emilia stanęła przed wyzwaniami, które czekały ją zarówno w Rudkach, jak i we Lwowie, wiedząc, że nastał czas na walkę o rodzinę.

***

Emilia siedziała w bibliotece, otoczona regałami pełnymi książek, które stanowiły dla niej azyl w tym trudnym czasie. Świat zewnętrzny wydawał się chaotyczny, z nieustannymi doniesieniami o wojnie i niepewności, ale tutaj, wśród zapachu starych tomów i delikatnego słońca wpadającego przez okno, mogła znaleźć chwilę spokoju. W rękach trzymała rękopis książki swojego przyjaciela, Brunona Schulza, _Sklepy cynamonowe_.

Gdy otworzyła pierwszą stronę, poczuła, jak słowa wciągają ją w inny świat, w którym wszystko zdawało się możliwe. Schulz, ze swoją niezwykłą wrażliwością, potrafił malować obrazy emocji i zapachów, które przenosiły ją w czasy dzieciństwa spędzonego w Rudkach. W jego opowieściach dostrzegała echa własnych wspomnień, a opisy Drohobycza były tak żywe, że czuła, jakby sama spacerowała po wąskich uliczkach tego miasta.

Zaczął się fragment o sierpniowym upale, jak Agata przynosiła warzywa z targu, a następnie o uliczkach Drohobycza, cynamonowych sklepach, a Emilia poczuła, jak ciepło ogarnia jej serce. Opis zapachów korzennych przypraw, które unosiły się w powietrzu, sprawił, że zamknęła oczy, przenosząc się do czasów, gdy jako mała dziewczynka biegała po rynku w Rudkach, a wokół niej kręciły się stragany pełne kolorowych owoców i słodkości. Schulz z niezwykłą precyzją oddawał ulotne chwile życia, które były jej bliskie.

_Pamiętasz ten zapach, Emilko? _– myślała, czytając o codziennym życiu mieszkańców Drohobycza, o ich zmaganiach i radościach, a wszystko zapisane tak jakoś magicznie, tak nieziemsko, tak zmysłowo, że czuła Brunona całym swoim jestestwem. – _Pamiętasz, jak przychodziłyśmy do babci, a_ __ _ona zawsze miała dla nas świeżo upieczone bułeczki?_ – mówiła do swoich pokręconych myśli. Proza Brunona wywoływała w niej dawne wspomnienia. Nie chodziło o warstwę fabularną, ale o język – to nim tak bardzo delektowała się Emilia. Jej myśli krążyły wokół bezcennych wspomnień, które literatura potrafiła ożywiać.

Kiedy przeczytała fragment o tajemniczym sklepie z cynamonem, poczuła, że tak naprawdę sama chciałaby stworzyć swoje własne miejsce w Rudkach – miejsce, gdzie ludzie mogliby przyjść, by porozmawiać, wypić kawę i dzielić się historiami. Marzenie, które nigdy nie zniknęło z jej serca, zaczęło na nowo nabierać kształtów.

Jednak życie w Rudkach nie sprzyjało takim marzeniom. Choć Emilia znalazła pocieszenie w literaturze, na horyzoncie znów zarysowywały się cienie. Niepokojące wieści z Krakowa i rosnące napięcia polityczne sprawiały, że czuła, jakby świat, który znała, mógł w każdej chwili się zawalić. Brunon w swoich opowiadaniach potrafił uchwycić nie tylko piękno, ale również groteskę codzienności, co dodawało głębi jego narracji. Czuła to szczególnie w przededniu wojny. Ta magia Brunona miała w sobie coś z grozy.

W miarę czytania, Emilia wchodziła w coraz głębszy stan zachwytu. Przechodziła przez opisy rodzinnych dramatów, czuła ból bohatera, a jego myśli i tęsknoty były jej bliskie. Widziała swojego ojca, który jak wielki karaluch czai się pod kredensem i porusza nerwowo wąsami. Urok Brunona polegał na tym, że potrafił mówić o rzeczach zwyczajnych w sposób, który wzbudzał w niej emocje, poruszał duszę i zmuszał do refleksji nad własnym życiem, a jednocześnie miała przyjemność z wyjątkowego smakowania tej prozy, tak przedziwnej i tak ponurej. Widziała oczami wyobraźni, jak po uliczkach Rudek chodzi jej utracona Młodość i śmieje się prosto w twarz swoim szaleńczym, groteskowym chichotem. Tak, w tej jednej chwili Brunon wydawał się jej geniuszem z Drohobycza! _Powinien wyjechać _– pomyślała z lekkim ukłuciem w sercu – _te nastroje antyżydowskie mogą go w_ __ _końcu zabić_… _A_ __ _może to wszystko się zmieni _– utracona nadzieja wkradła się nagle do jej serca, myśląc o przyszłości, która wydawała się niepewna. Wciągnięta w świat Schulza, dostrzegała nie tylko piękno, ale i kruchość życia. Uczyła się, że każdy moment jest ważny, że trzeba cieszyć się drobnostkami, nawet gdy wokół szaleje burza.

Zamyślona, przewróciła stronę i dostrzegła, że słońce już zaczęło zachodzić. Złote promienie oświetlały pokój, a ona nie chciała przerywać tej magicznej chwili. Wierzyła, że literatura może być ratunkiem, sposobem na ucieczkę od rzeczywistości. Schulz z każdym słowem przypominał jej, jak ważne jest marzenie, nawet w obliczu trudnych czasów.

Kiedy zamknęła książkę, przez chwilę siedziała w ciszy, ciesząc się tym, co przeżyła. Jej myśli powróciły do Karoliny, do ich wspólnych chwil i do marzeń, które jeszcze były do spełnienia. Czuła, że świat literacki Brunona był częścią jej samej, częścią tej samej opowieści, którą pisali wszyscy mieszkańcy Rudek, pełnej nadziei i bólów, ale też pełnej miłości i marzeń o lepszym jutrze. _Drohobycz_ _kocha się do końca i_ __ _szaleńczo, tak jak kocha się_ _Rudki. Jakie to szczęście _– pomyślała w jednej chwili – _że mogę mieszkać w_ __ _tak magicznym miejscu!_

Z uśmiechem na twarzy postanowiła, że opowie Karolinie o _Sklepach cynamonowych_ i podzieli się z nią swoimi refleksjami, wiedząc, że nawet w najciemniejszych czasach literatura może być latarnią, która oświetli drogę.

***

Rudki, niewielkie miasteczko nieopodal Lwowa, tętniły życiem, a codzienność mieszkańców była przesycona prostymi rytuałami, które nadawały sens ich dniom. Był to czas przed drugą wojną światową, a atmosfera w miasteczku była przepełniona niepewnością, jednak mieszkańcy starali się żyć, jak gdyby jutro miało nigdy nie nadejść. Dzień zaczynał się od wczesnych poranków, gdy słońce wstawało nad malowniczymi wzgórzami, a pierwsze promienie oświetlały zielone pola.

Emilia wstawała wczesnym rankiem, nie mogąc się doczekać, by rozpocząć dzień. W kuchni unosił się zapach świeżego chleba, pieczonego przez jej matkę. Franciszka, mimo trudności, jakie niosły czasy, starała się zapewnić rodzinie wszystko, co najlepsze. Z uśmiechem na twarzy podawała Emilce talerz z ciepłymi bułkami i miodem, a ich rozmowy przy stole były pełne ciepła i miłości.

Oprócz codziennych obowiązków, Emilia spędzała czas w bibliotece, prowadząc zajęcia dla dzieci z pobliskiej wioski. W jej sercu gościła pasja do literatury, którą chciała zaszczepić również innym. Dzieci przychodziły chętnie, przyciągane nie tylko książkami, ale również osobowością Emilki, która potrafiła sprawić, że każda historia stawała się przygodą. Kiedy czytała im fragmenty powieści, ich oczy błyszczały z zachwytu, a wyobraźnia przenosiła ich w miejsca, gdzie wszystko było możliwe.

Po południu wieś ożywała. Mężczyźni wracali z pól, a kobiety spotykały się przy studni, rozmawiając o nowinkach z okolicy. Zdarzały się również spotkania, na których dyskutowano o wydarzeniach politycznych i nadchodzących niepokojach. Emilia słuchała uważnie, starając się zrozumieć skomplikowaną sytuację w kraju. Czuła, że coś wisi w powietrzu, jakby nadchodziła burza, ale nie chciała, aby te myśli zdominowały jej codzienność.

Wieczorem, gdy słońce zachodziło, a niebo przybierało barwy pomarańczy i fioletu, cała rodzina zbierała się w salonie. Wspólnie czytali, opowiadali sobie historie, a dzieci sąsiadów biegały wokoło, grając w proste gry. Zdalne dźwięki odgłosów Rudek i pobliskich wsi – szczekanie psów, śpiew ptaków, a czasem odgłos trąbiących wozów – tworzyły tło, które łączyło ich z naturą i z tym, co było dla nich ważne.

Jednak w sercu Emilki kłębił się niepokój. Zmiany na scenie politycznej zaczęły wpływać na życie mieszkańców Rudek. W pobliskim Lwowie słychać było krzyki demonstrujących, a plotki o wojnie krążyły niczym dym w powietrzu. Mieszkańcy Rudek przyzwyczaili się do życia w cieniu konfliktów, ale obecne napięcia były inne, bardziej groźne. Niektórzy zaczęli wyjeżdżać, szukając lepszej przyszłości w innych miastach, ale Emilka, mimo wszystkiego, czuła, że jej miejsce jest tutaj, w Rudkach.

Pewnego wieczoru, gdy Emilia wróciła z biblioteki, natknęła się na grupę młodych ludzi z wioski, którzy zbierali się na placu, by rozmawiać o przyszłości. Wśród nich był Jan Szczepitko, jej mąż. Miał w sobie naturalną charyzmę i umiejętność przyciągania ludzi. Nie kochała go, choć był wysokim i przystojnym młodym Ukraińcem. Jej młodzieńcza miłość dawno odeszła w zapomnienie, zginęła wraz z końcem 1917 roku. Ułan, pochodzący ze Lwowa młody polski chłopiec z zielonymi oczami, zginął od bagnetu. Zostały zdjęcia. Jana poznała w Rudkach przypadkiem. Przychodził do biblioteki i wypożyczał książki. Był miły i chciał się uczyć. Ot, taki ambitny, młody Ukrainiec. Silny, wesoły. Miał duże nogi i ręce. Zawsze potrafił zarażać optymizmem, nawet w trudnych czasach. Emilia wiedziała, że on również czuje ciężar niepewności, ale starał się, by inni nie tracili ducha. Popatrzył teraz na zamyśloną żonę.

– Emilko, dołącz do nas! – zawołał, kiedy ją zobaczył. – Mówimy o tym, co się dzieje. Chcemy, by każdy miał głos, by wspólnie stawić czoła tym trudnościom.

Słuchając ich rozmów, Emilia dostrzegła, jak młodzi ludzie z Rudek starają się działać, by walczyć o swoją przyszłość. Pomimo strachu, który ich ogarniał, byli pełni nadziei, że mogą wpłynąć na bieg wydarzeń. Zafascynowana ich determinacją, postanowiła włączyć się w te działania.

Tak mijały dni w Rudkach. Mieszkańcy zmagali się z codziennością, ale ich życie było pełne zwykłych, małych radości. Emilia czuła, że jej misją jest nie tylko prowadzenie biblioteki, ale także wspieranie innych w obliczu nadchodzących trudności. W jej sercu trwała nadzieja, że miłość i przyjaźń mogą przetrwać nawet najciemniejsze dni.

Jednak z każdym dniem stawało się coraz jaśniejsze, że czasy, które nadeszły, będą wymagały od niej i jej bliskich odwagi, jakiej jeszcze nigdy nie musieli wykazywać. Słuchając odgłosów wieczoru, Emilia wiedziała, że czeka ich walka o przetrwanie. Była gotowa stawić jej czoła, ufając, że razem przetrwają tę burzę.ROZDZIAŁ 3. KAROLINA

Lwów, 1936

Lwów w przededniu drugiej wojny światowej tętnił życiem, jakby próbował w ostatnich chwilach zachować blask, który przetrwał tyle burzliwych lat. Na ulicach miasta unosiła się mieszanka zapachów kawy, świeżo pieczonego chleba i wiosennych kwiatów ze straganów przy rynku. Architektura miasta zdawała się przypominać o jego długiej i skomplikowanej historii – wąskie, brukowane uliczki, eleganckie kamienice z barokowymi zdobieniami, a także kościoły i synagogi, które odzwierciedlały różnorodność religijną i kulturową Lwowa.

Karolina, młodsza siostra Emilki, pracowała w Szpitalu Miejskim przy ulicy Piekarskiej. Była pielęgniarką, pełną współczucia i oddania pacjentom. Codzienne wędrówki do szpitala prowadziły ją przez ciche, urokliwe zakątki miasta, gdzie mijani przechodnie, choć pogrążeni w codziennych sprawach, nadal potrafili się zatrzymać, by wymienić serdeczne uśmiechy. Szpital był miejscem, gdzie spotykały się różne narodowości – Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Ormianie, Niemcy – wszyscy potrzebujący pomocy, wszyscy równi wobec choroby. Choć pracowała ciężko, to każdy dzień dawał jej poczucie, że robi coś znaczącego, nawet w czasach, gdy świat wokół zdawał się zmierzać ku chaosowi.

Po drodze do pracy Karolina mijała bank, gdzie jej brat, Ludwik Szóstaczyński, piastował stanowisko dyrektora. Był dumny ze swojej pozycji i sumiennie podchodził do pracy, która pozwalała mu w pełni wykorzystać wiedzę ekonomiczną zdobytą na uniwersytecie. Bank przy ulicy Akademickiej, z eleganckim, marmurowym wnętrzem i zdobionymi kolumnami, był symbolem stabilności i zaufania, jakie mieszkańcy Lwowa pokładali w swojej przyszłości. Lecz nawet Ludwik czuł, że to poczucie bezpieczeństwa jest ulotne, że lada chwila może nastąpić coś, co wywróci wszystko do góry nogami. W banku często rozmawiano o sytuacji politycznej, o wzrastającym zagrożeniu wojennym. Mimo to Ludwik starał się wciąż zachować spokój, tłumiąc w sobie obawy dla dobra rodziny.

Życie Lwowa przed wojną toczyło się jednak nie tylko wokół pracy. Wieczorami mieszkańcy miasta wypełniali jego kawiarnie i restauracje, gdzie rozmowy, śmiech i dźwięki muzyki roznosiły się przez szeroko otwarte okna. Ulica Akademicka była miejscem, gdzie spotykali się artyści, literaci i intelektualiści. W „Szkockiej”, jednej z najsłynniejszych kawiarni Lwowa, zbierała się śmietanka intelektualna, a między klientami często można było dostrzec matematyków, takich jak Stefan Banach, oraz poetów i pisarzy, którzy rozmawiali o sztuce, nauce i życiu.

Karolina, gdy tylko mogła, zaglądała do kawiarni „Atlas” przy rynku, gdzie mogła wypić filiżankę kawy i przez chwilę zanurzyć się w miejskim gwarze. Tam też miała okazję spotykać słynnych komików, Tońcia i Szczepcia, których popularne skecze przynosiły ulgę i rozrywkę mieszkańcom, pozwalając im zapomnieć o nadchodzących niepokojach. Ich żarty, choć proste, miały w sobie tę lwowską serdeczność i humor, który potrafił rozśmieszyć każdego, niezależnie od narodowości czy wyznania.

Miasto, mimo swojej różnorodności, funkcjonowało jak wspólnota, gdzie Polacy, Żydzi, Ukraińcy, Ormianie i inne narodowości współistniały, tworząc barwną mozaikę kultur, języków i tradycji. Na targu słuchało się języka polskiego i ukraińskiego, ale również jidysz i niemieckiego. Każdy mógł tu znaleźć swoje miejsce, choć wszyscy wyczuwali zbliżające się napięcia. Codziennie w gazetach pojawiały się nowe doniesienia o politycznych zawirowaniach w Europie, ale lwowiacy, na przekór wszystkiemu, starali się zachować normalność i radość życia.

Na wieczornych spacerach Karolina często przystawała przy Teatrze Wielkim, który, jak co roku, przygotowywał repertuar dla miłośników opery i dramatu. Teatry i kina wciąż przyciągały tłumy. Pokazywano filmy z Eugeniuszem Bodo, który stał się ikoną przystojniaka oraz zagraniczne produkcje przenoszące widzów do odległych, bezpiecznych światów. Zdarzało się, że Ludwik zabierał siostrę do tych magicznych miejsc.

Lwów w przededniu wojny przypominał miasto uchwycone w ostatnich chwilach spokoju. Choć ludzie w głębi serca czuli rosnący niepokój, starali się żyć pełnią życia – spotykać się z przyjaciółmi, rozwijać kariery, pielęgnować tradycje i czerpać radość z codziennych przyjemności. Karolina, Ludwik i wielu innych lwowiaków próbowało znaleźć równowagę między obowiązkami a potrzebą chwili radości. Dla niej, w młodym wieku i w sercu pełnym nadziei, życie we Lwowie stanowiło azyl, którego ślad chciała zachować w sobie na zawsze, nawet jeśli wiedziała, że dni tej sielanki są policzone.ROZDZIAŁ 4. FELIKS KARCZ

Oddział zakaźny w Szpitalu Miejskim we Lwowie był miejscem, gdzie nadzieja i rozpacz spotykały się każdego dnia. Karolina, mimo młodego wieku, stała się podporą tego oddziału, codziennie walcząc o życie pacjentów. Szpital był przepełniony, a zapach dezynfekcji mieszał się z duszną atmosferą strachu i choroby. Tego dnia przyniesiono młodego mężczyznę, który w stanie skrajnego wycieńczenia leżał nieprzytomny na przenośnym łóżku. Karolina natychmiast podjęła się opieki nad nim.

Chłopak był bardzo blady, a gorączka sprawiała, że dygotał z zimna, mimo że przykryła go grubym kocem. Miała przeczucie, że to przypadek tyfusu – choroby, która rozprzestrzeniała się szybko i bezlitośnie zabierała ofiary. Karolina walczyła z bezsilnością, ale nie pozwalała sobie na słabość. Starała się każdego pacjenta traktować z tą samą troską, choć wiedziała, że większość z nich nigdy nie opuści szpitala.

Przez kolejne dni czuwała nad młodym chłopakiem. Obmywała mu czoło zimną wodą, pilnowała, by miał siły, podając mu płyny i lekarstwa. Nie znała jego imienia, ale starała się, by czuł jej obecność, nawet w najtrudniejszych momentach, gdy majaczył w gorączce. Chciała, by wiedział, że nie jest sam.

Pewnego dnia, kiedy jak zwykle pochylała się nad jego łóżkiem, chłopak zaczął otwierać oczy. Spojrzała na niego, zdumiona intensywnością ciemnego granatu jego spojrzenia, które przywodziło na myśl pochmurne, letnie niebo przed ciemną burzą. Miał kruczoczarne, lekko kręcone włosy i szlachetny, choć zmęczony wyraz twarzy. Przez chwilę patrzył na nią w ciszy, jakby próbując zrozumieć, gdzie się znajduje.

– Dzień dobry – powiedziała delikatnie, z uśmiechem. – Jak się czujesz?

Młodzieniec spojrzał na nią z wdzięcznością i wyraźną ulgą, choć jego głos był słaby.

– Gdzie ja… jestem?

– W szpitalu we Lwowie. Przyniesiono cię tutaj z ciężką gorączką. Byłeś w złym stanie, ale wygląda na to, że zaczynasz wracać do zdrowia.

Chłopak przez chwilę przyglądał się Karolinie, a potem z trudem uniósł rękę, by dotknąć jej dłoni, jakby chcąc się upewnić, że naprawdę tu jest.

– Mam na imię Feliks – przedstawił się, a jego głos drżał. – Jestem… z małej wsi pod Dębicą.

– Feliks – powtórzyła Karolina z łagodnością. – Miło cię poznać, Feliksie. Nazywam się Karolina. Opiekowałam się tobą przez te wszystkie dni.

Feliks patrzył na nią, jakby była zjawą, a jego ciemne oczy wyrażały wdzięczność.

– Dziękuję, Karolino – wyszeptał. – Jesteś moim aniołem. Myślałem, że nigdy się nie obudzę.

Karolina poczuła rumieniec na twarzy, ale nie dała tego po sobie poznać. Usiadła obok łóżka chłopaka, gotowa słuchać, choć wiedziała, że każda chwila odpoczynku jest teraz dla niego bezcenna.

– Opowiedz mi o sobie, Feliksie – poprosiła cicho, chcąc pozwolić mu skupić myśli na czymś innym niż na bólu.

Feliks uśmiechnął się słabo, patrząc w sufit, jakby wyobrażał sobie swoje rodzinne strony.

– Wychowałem się na wsi, pośród pól i lasów. Moja rodzina zajmuje się rolnictwem… Wiesz, praca od świtu do zmierzchu, czasem ciężka, ale z dala od zgiełku miasta. Dorastałem wśród kwitnących łąk i zapachu świeżo skoszonego siana. Czasem myślałem, że to nudne życie, ale teraz… teraz tęsknię za tym spokojem.

Opowiadał jej o swoim dzieciństwie, o ciepłych letnich dniach, kiedy biegał boso po trawie, o zimach, gdy razem z rodzeństwem zjeżdżali na sankach po zboczach. Jego głos, choć słaby, nabierał ciepła i nostalgii, jakby każde wspomnienie dawało mu siłę do walki z chorobą. Karolina słuchała z zaciekawieniem, a widząc ten błysk w jego oczach, czuła, że chłopak wraca do życia.

– Twoje opowieści przypominają mi moje dzieciństwo – powiedziała cicho, gdy Feliks zrobił przerwę. – Choć moje wspomnienia są bardziej miejskie, Lwów też ma swoje magiczne zakątki. Myślałam kiedyś, że życie na wsi to samotność… a ty widzisz w tym tyle piękna.

Feliks uśmiechnął się do niej.

– To miejsce ma swoją duszę – odpowiedział. – Ale teraz widzę, że to ty jesteś moim aniołem stróżem tutaj, w szpitalu. Gdyby nie ty… – przerwał, starając się ukryć wzruszenie.

Karolina poczuła ukłucie w sercu, patrząc na niego z troską. Feliks przypominał jej, dlaczego wybrała tę trudną ścieżkę – aby nieść pomoc i nadzieję. Choć czuła ciężar codziennych zmagań, te chwile, gdy mogła dać komuś szansę na powrót do życia, były najcenniejsze.

Przez następne dni rozmawiali codziennie. Feliks nabierał sił, a ich więź stawała się coraz głębsza. Karolina wiedziała, że jego droga do zdrowia będzie długa i niełatwa, ale czuła, że swoją obecnością daje mu wsparcie, jakiego potrzebował. Każdego dnia przychodziła do niego z uśmiechem, z drobnymi gestami, które dodawały mu odwagi.

Feliks opowiadał jej o rodzinie, o pracy na roli, o marzeniach, które miał, gdy był zdrowy. W jego oczach Karolina dostrzegała coś więcej niż tylko wdzięczność – widziała nadzieję, że życie, mimo trudności, wciąż ma dla nich obojga coś pięknego do zaoferowania.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij