W pałacu sułtana - ebook
W pałacu sułtana - ebook
Esmeralda Scott jedzie do kraju sułtana Zaida Al-Ameena, by złożyć zeznania, które pomogą uwolnić jej ojca z więzienia. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami, udziela wywiadu, w którym oskarża władze o bezprawie i niehumanitarne traktowanie więźniów. Natychmiast zostaje wezwana do pałacu sułtana. Zaid nie zamierza darować wypowiadanych publicznie kłamstw na swój temat. Jednak Esmeralda boi się nie tyle jego gniewu, co swojej reakcji na widok tego zniewalająco przystojnego mężczyzny…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4312-4 |
Rozmiar pliku: | 702 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Esme Scott obudziła się nagle w tej krótkiej chwili, kiedy telefon przestał już wibrować, ale w mrocznej sypialni nie rozległ się jeszcze sygnał dzwonka. Podniosła głowę z poduszki i spojrzała na świecący ekran. Była pracownicą społeczną i jej telefon czasami dzwonił w środku nocy. Problemy podopiecznych i niewydolny system oznaczały, że musiała być dyspozycyjna o najdziwniejszych porach doby.
Czuła jednak, że to nie ma nic wspólnego z pracą, i po czwartym dzwonku niepewnie przyłożyła telefon do ucha.
– Czy mówię z Esmeraldą Scott? – usłyszała i serce podeszło jej do gardła. Jedyną osobą, która używała pełnej formy jej imienia, był ojciec, z którym nie miała żadnego kontaktu od ośmiu długich lat.
– Tak – wykrztusiła.
– Córką Jeffreya Scotta? – pytał ten sam głos, niski i stanowczy, z lekkim obcym akcentem.
Usiadła i włączyła lampkę.
– Tak. Kto mówi?
– Nazywam się Zaid Al-Ameen i jestem prokuratorem generalnym królestwa Ja’ahr – oznajmił z wyraźną dumą.
Zabrakło jej tchu, ale nie odważyła się sformułować przeczucia czającego się w zakamarkach duszy.
– Czym mogę panu służyć? – zapytała tonem, którego zwykle używała, gdy chciała uspokoić zdenerwowanego podopiecznego.
Zapadła króciutka chwila milczenia.
– Dzwonię, żeby panią poinformować, że pani ojciec jest w więzieniu. Oficjalne oskarżenie zostanie mu przedstawione za dwa dni i wtedy odbędzie się rozprawa.
Zrobiło jej się zimno. Sądziła, że ojciec na zawsze zniknął z jej życia osiem lat temu, a teraz przekonała się, że wciąż ma władzę nad jej duszą.
– Rozumiem – powiedziała powoli.
– Zamierzał wykorzystać przysługujące mu prawo do jednego połączenia telefonicznego, żeby zadzwonić do pani, ale wygląda na to, że numer, który miał, nie działa.
Esme właśnie dlatego zmieniła numer telefonu.
– Więc jak mnie pan znalazł? – zapytała.
– Moja policja należy do najlepszych na świecie – odrzekł wyniośle.
– Moja? – Esme zmarszczyła brwi. – O co mój ojciec jest oskarżony?
– Lista zarzutów jest zbyt długa, by ją tu wymieniać, i z godziny na godzinę staje się coraz dłuższa – odpowiedział głos zimno. – Ale zasadniczo chodzi o oszustwa.
Serce Esme mocniej załomotało o żebra.
– No tak.
– Nie wydaje się pani zdziwiona.
– Panie Al-Ameen, tu w Anglii jest teraz środek nocy. Proszę mi wybaczyć, jeśli jestem nieco ogłuszona – powiedziała i przełożyła telefon do drugiej ręki.
– Zdaję sobie sprawę z różnicy czasu, panno Scott. Nie mieliśmy obowiązku odnaleźć pani, sądziłem jednak, że może zechciałaby pani wiedzieć o wypadku…
– O jakim wypadku?
– W więzieniu, gdzie przebywa pani ojciec, wybuchła sprzeczka…
– Czy jest ranny? – zapytała z dziwnym uczuciem pustki w głowie.
– Ma wstrząs mózgu i kilka sińców. Ale to nic poważnego i jutro zapewne wróci do więzienia.
– Żeby znowu ktoś go zaatakował? A może zamierzacie zrobić coś, żeby go chronić? – zawołała i odrzuciła kołdrę.
– Panno Scott, pani ojciec jest przestępcą. Nie zasługuje na wyjątkowe traktowanie i nie otrzyma takiego. Powinna pani być wdzięczna, że w ogóle do pani dzwonię. Jak już wspomniałem, rozprawa odbędzie się za dwa dni. Tylko od pani zależy, czy się pani na niej pojawi. Dobranoc…
– Chwileczkę, proszę zaczekać. – Zmusiła się, by myśleć racjonalnie. Co by zrobiła, gdyby chodziło o jednego z jej młodych podopiecznych? – Czy ojciec ma obrońcę? Sądzę, że ma do tego prawo?
W słuchawce zaległo urażone milczenie.
– Panno Scott, wbrew temu, co piszą o nas światowe media, nie jesteśmy zacofanym krajem. Konta bankowe pani ojca zostały zamrożone, bo tak stanowi prawo w przypadkach oszustwa, ale dostał obrońcę z urzędu.
Esme stłumiła westchnienie. Z jej doświadczenia wynikało, że większość obrońców z urzędu jest zawalona sprawami i przepracowana. A ponieważ jej ojciec niewątpliwie był winien wszystkiego, co mu zarzucano, sprawa wyglądała bardzo kiepsko.
Miała ochotę jak najszybciej zakończyć tę rozmowę i udawać, że nic się nie dzieje, ale natychmiast ogarnęły ją wyrzuty sumienia.
– Czy mogłabym z nim porozmawiać?
Zapadła kolejna chwila milczenia.
– Dobrze, o ile pozwolą na to lekarze. Mogę mu pozwolić na jeszcze jeden telefon. Proszę czekać o szóstej rano. Dobranoc, panno Scott.
Połączenie zostało zakończone. Esme odłożyła telefon i usiadła na łóżku. Ręce jej drżały, kontury pokoju rozmazywały się w oczach. Nie była zdziwiona nowinami, mogła się najwyżej dziwić, że dotarły do niej dopiero po ośmiu latach.
Odetchnęła głęboko, czekając, aż minie jej złość, ale gdy po dziesięciu minutach wciąż nie udało jej się zapanować nad emocjami, podniosła się i podeszła do biurka w kącie pokoju. Nie było mowy, by miała znowu zasnąć. Najlepiej było zająć się pracą, żeby odpędzić złe wspomnienia. Na szczęście w pracy zajmowała się cudzymi, a nie własnymi problemami.
Touch Global, fundacja o ogólnoświatowym zasięgu, w której pracowała, współdziałała z lokalnymi organizacjami, niosąc pomoc potrzebującym i oferując im wsparcie na wielu płaszczyznach, od programów dla osób uzależnionych od narkotyków po przeprowadzki w zupełnie nowe miejsca. Esme lubiła to, co robiła, bo zawsze udawało jej się coś osiągnąć. Czasem były to niewielkie sukcesy, innym razem bardziej znaczące. Teraz jednak nie była w stanie się skupić, bo wciąż myślała o ojcu. Zmusiła się, by dokończyć notatki, w których zalecała przeniesienie samotnej matki czwórki dzieci w lepszą okolicę oraz badania na dysleksję dla jednego z dzieci. Zapisała sobie, że powinna zadzwonić w tej sprawie, i zamknęła folder, a potem wpisała kilka haseł w przeglądarkę. Podczas krótkich okresów, które spędzała z ojcem, często wspominał o królestwie Ja’ahr, ale nigdy tam nie pojechali. Wówczas bardziej pociągały go dekadenckie i znane miejsca, takie jak Monako, Dubaj, światła Nowego Jorku czy Las Vegas.
Już po chwili zrozumiała, co przyciągnęło ojca do Ja’ahr. Niewielkie królestwo położone na skraju Zatoki Perskiej w ciągu ostatniej dekady zdobyło sobie międzynarodowy rozgłos. Posiadało duże zasoby ropy naftowej oraz kamieni szlachetnych, znajdowało się na uczęszczanych szlakach żeglugowych i w ciągu kilku lat za sprawą mądrych rządów udało mu się osiągnąć status najbogatszego państwa świata. Władca i rodzina królewska byli krezusami, jednak prości ludzie nie odnieśli żadnych korzyści z tego bogactwa. Taka przepaść majątkowa nie była niczym niezwykłym w krajach tego regionu, ale w przypadku Ja’ahr oszałamiające różnice w końcu doprowadziły do politycznych i ekonomicznych niepokojów, które przerodziły się w bezlitośnie stłumione zamieszki.
Esme wiedziała, że nie powinna wierzyć we wszystko, co przeczyta w internecie, trudno jednak było przeoczyć niepokojące historie o w systemie prawnym królestwa Ja’ahr. Nawet za pospolite, błahe przestępstwa groziły surowe kary, znacznie bardziej bezlitosne w przypadku recydywy. Człowiek, który do niej dzwonił, twierdził, że nie są zacofanym krajem, ale ich system prawny wydawał się bardzo zacofany, rodem ze średniowiecza. To nie wróżyło dobrze ojcu.
Z drugiej strony zasłużył sobie na to. Przecież właśnie dlatego zerwała z nim kontakt. Zacisnęła zęby i uniosła wyżej głowę, ale właśnie w tej chwili telefon znów zadzwonił.
– Esmeraldo, czy to ty?
Zacisnęła dłoń w pięść i przymknęła oczy.
– Tak, tato, to ja.
Usłyszała westchnienie ulgi, a potem szorstki śmiech.
– Myślałem, że mnie nabierają, kiedy powiedzieli, że udało im się z tobą skontaktować.
Nie odpowiedziała, próbując zapanować nad rozszalałymi emocjami.
– Córeczko, jesteś tam? – zapytał Jeffrey Scott.
Nie miała pojęcia, czy ma się rozpłakać, czy roześmiać.
– Jestem – wykrztusiła po chwili.
– To dobrze. Chyba już wiesz, co się stało?
– Tak – odchrząknęła. – Jak się czujesz? Podobno miałeś wstrząs mózgu.
Ojciec znów się roześmiał, ale w jego głosie słychać było przygnębienie.
– Wstrząs mózgu będzie najmniejszym z moich zmartwień, jeśli temu kacykowi uda się postawić na swoim.
– Jakiemu kacykowi?
– Królewskiemu prokuratorowi.
Esme zmarszczyła brwi.
– Zaraz, tato, o czym ty mówisz?
– Prokurator generalny obrał mnie za cel, Esmeraldo. Odmówił mi już wyjścia za kaucją, a teraz składa wniosek o przyśpieszony proces.
Przypomniała sobie głęboki, autorytatywny głos, który obudził ją w środku nocy, i wstrzymała oddech.
– Masz obrońcę?
Ojciec znów się roześmiał.
– Jeśli można tak nazwać prawnika, który od razu powiedział, że moja sprawa jest beznadziejna, i radził, żebym przyznał się do winy i nie utrudniał wszystkim życia.
Mimo tego, co zdążyła przeczytać o systemie prawnym królestwa Ja’ahr, Esmeralda poczuła się wstrząśnięta.
– Jak to?
– Musisz tu przyjechać, Esmeraldo.
Oddech uwiązł jej w gardle. Zawsze wiedziała, że jeśli ojcu uda się znów z nią skontaktować, będzie czegoś od niej chciał. Skoro zamrożono mu konta, to pierwszą rzeczą, jaka przyszła jej na myśl, były pieniądze. Zdążyła już obliczyć, ile ma oszczędności i gotowa była poświęcić część tych pieniędzy. Ale to, o co ją prosił…
– Trochę udało mi się posprawdzać. Podczas procesu wielką rolę odgrywają tutaj świadkowie środowiskowi, którzy świadczą o charakterze oskarżonego – mówił ojciec szybko. – Wybrałem cię na mojego świadka.
Zrobiło jej się zimno. Zawsze zaczynało się tak samo: ojciec prosił, by zrobiła dla niego coś zupełnie niewinnego, ona stawiała opór, ale w końcu ulegała, bo zżerało ją poczucie winy.
– Tato, nie sądzę…
– Od ciebie może zależeć, czy umrę w więzieniu, czy wrócę kiedyś do domu. Chcesz, żebym stracił życie?
Esme zacisnęła usta i milczała.
– Mój obrońca mówi, że Rzeźnik będzie się domagał kary śmierci bez prawa łaski.
Serce jej się ścisnęło.
– Tato…
– Wiem, że nie rozstaliśmy się w najlepszych stosunkach, ale czy naprawdę nienawidzisz mnie aż tak bardzo? – zapytał ojciec po długiej chwili milczenia.
– Nie czuję do ciebie nienawiści.
– Więc przyjedziesz? – W jego głosie zabrzmiała nadzieja.
Znów przybrał ton, który dobrze znała i któremu nie potrafiło się oprzeć nawet najbardziej zatwardziałe serce. Zamknęła oczy, myśląc, że w końcu przecież udało jej się stawić opór i odejść od niego. Ale to nie miało znaczenia. Bez względu na wszystko, co zdarzyło się wcześniej, Jeffrey Scott był jedyną osobą z rodziny, jaka jej pozostała. Nie mogła zostawić go na łasce człowieka, który zasłużył sobie na przydomek Rzeźnika.
– Przyjadę.
W głosie ojca pojawiła się ulga i do uszu Esme dotarła lawina podziękowań. Dopiero po dłuższej chwili udało jej się pożegnać, gdy minął czas przeznaczony na rozmowę.
Niemal obojętnie wpisała jeszcze jedno hasło do przeglądarki i na widok ciemnozłocistych oczu Rzeźnika zaparło jej dech. Główny prokurator królestwa Ja’ahr był niezwykle przystojny. Znała już jego głos, a teraz przekonała się, że ten głos doskonale pasuje do mocnej szczęki, która wydawała się wykuta z granitu. Miał wyraźne kości policzkowe i mocny, szlachetny nos. Jego twarz emanowała autorytetem i agresją i trudno było odwrócić od niej wzrok. Granatowoczarne włosy układały się w krótkie fale, podobnie czarne były brwi i rzęsy, ale uwagę Esme przykuły przede wszystkim zmysłowe usta. Na zdjęciu były ponuro zaciśnięte, ale zastanawiała się, jak wyglądają w uśmiechu.
Szybko przesunęła kursor myszy na inne zdjęcie i tym razem zobaczyła całą sylwetkę. Szerokie ramiona, mocny kark, ciemny prążkowany garnitur, nieskazitelna koszula i równie nieskazitelny krawat. Stał na lekko rozstawionych nogach i zdawał się górować nad wszystkim i wszystkimi. Za jego plecami widać było srebrzystą tablicę z nazwą amerykańskiej firmy prawniczej. Esme przez chwilę się zastanawiała, czy to ten sam człowiek, ale następne zdjęcie dowodziło, że się nie pomyliła. W tradycyjnym stroju spowijającym go od stóp do czubka głowy jeszcze bardziej przypominał jastrzębia. Galabija była oślepiająco biała, lamowana złotem, podobnie jak kefija, która otaczała jego twarz.
Esme z drżeniem kliknęła na ostatni link i głośno westchnęła, czytając biografię trzydziestotrzyletniego mężczyzny, którego nazywano Rzeźnikiem. Człowiek, który ostatniej nocy zakłócił jej sen, nie był tylko groźnym prokuratorem generalnym pustynnego królestwa. Znów podniosła wzrok na jego twarz i spojrzała prosto w oczy Zaida Al-Ameena, sułtana i władcy królestwa Ja’ahr.
To był człowiek, który trzymał w rękach los jej ojca.ROZDZIAŁ DRUGI
Zaid Al-Ameen oparł głowę o zagłówek w SUV-ie o przyciemnionych szybach, którym wyjechał z budynku sądu. Ale tylko na chwilę, bo na więcej nie mógł sobie pozwolić. W teczce obok niego spoczywały akta kilkunastu najpilniejszych spraw, a kolejne dziesiątki czekały w budynku sądu. Ciężar rządów w królestwie Ja’ahr z dnia na dzień przygniatał go mocniej. Zaid wyruszył na bitwę, by wyrównać zło wyrządzone przez wuja, poprzedniego władcę.
Kiedy półtora roku temu wrócił do kraju, by objąć tron, zdumiał wielu doradców wiadomością, że zamierza nadal praktykować jako prawnik. Niektórzy twierdzili, że może wystąpić konflikt interesów, i wątpili, że poradzi sobie z ciężarem obowiązków władcy oraz prokuratora. Zaid jednak stłumił wszystkie sprzeciwy i po prostu robił to, na czym znał się najlepiej: pilnował przestrzegania litery prawa i zdobywał kolejne odcinki frontu. Szybko wymierzał sprawiedliwość – to był najprostszy sposób, żeby ukrócić rozszalałą korupcję, którą przesiąkło społeczeństwo Ja’ahr. Od pól naftowych na północy aż po porty na południu żadna korporacja nie została oszczędzona przez jego publiczne dochodzenie. Oczywiście przysporzył sobie wielu wrogów. Dwadzieścia lat skorumpowanych rządów Khalida Al-Ameena wydało owoce. Stado wypasionych kotów na ważnych stanowiskach robiło, co mogło, by nie stracić władzy.
Ale w ciągu ostatnich sześciu miesięcy coś wreszcie zaczęło się zmieniać. Większość frakcji, które stawiały mu opór, zawarło z nim sojusz. W końcu, podobnie jak nieżyjący wuj, był Al-Ameenem. Ale ci, którzy nie potrafili pogodzić się z polityką zerowej tolerancji dla korupcji, wciąż wzbudzali zamieszki.
Wujowi udało się uniknąć sprawiedliwości, zmarł bowiem na zawał serca. Rozgoryczenie Zaida z czasem minęło. Nic nie mógł na to poradzić, mógł natomiast zmienić położenie ludzi, którzy wiele wycierpieli za Khalida. Zaid wiedział z własnego doświadczenia, do czego prowadzi zachłanność w dążeniu do władzy. Wiedział, co się zdarzyło tamtej okropnej nocy, gdy zginęli jego rodzice, a on sam przeżył tylko cudem.
Wrócił myślami do teraźniejszości, gdy kawalkada samochodów zwolniła. W parku, gdzie zwykle odbywały się letnie koncerty i spektakle na świeżym powietrzu, zgromadziła się duża grupa protestujących. Niektórzy wybiegli na jezdnię, blokując im drogę. Protesty nie były niczym niezwykłym; niestety to była część demokracji. Kilku jego osobistych ochroniarzy próbowało odepchnąć tłum. Zaid rozejrzał się. Miasto Ja’ahr na początku kwietnia wyglądało szczególnie pięknie. Upały jeszcze nie nadeszły i drzewa wypuszczały liście. Wzdłuż całej dziesięciomilowej dwupasmówki, prowadzącej od pałacu do budynku sądu, ciągnęły się zielone ogrody pełne egzotycznych kwiatów, rzeźb i pomników. Ale ten pokaz bogactwa Ja’ahr miał zamydlić oczy całemu światu. Wystarczyło zagłębić się nieco w miasto po obu stronach alei, by zobaczyć, jak kraj wygląda naprawdę. W królestwie panowało wielkie rozwarstwienie społeczne.
Zaid znów popatrzył na wielki ekran, na którym widać było reporterkę otoczoną grupką protestujących.
– Dlaczego przyszła tu pani dzisiaj? – zapytała dziennikarka, wysuwając mikrofon.
Kamera pokazała teraz twarz osoby, z którą rozmawiała. Zaid sam nie wiedział, dlaczego na widok tej twarzy zacisnął palce na udzie. W poprzednim życiu, gdy mieszkał w Stanach Zjednoczonych, romansował z wieloma kobietami piękniejszymi niż ta, którą teraz widział na wielkim ekranie w parku. W jej twarzy nie było niczego niezwykłego, miodowe włosy związane miała w węzeł na karku. A jednak kombinacja pełnych ust, zadartego nosa i szeroko rozstawionych zielonych oczu była tak uderzająca, że Zaid mimowolnie otworzył okno. Mimo wszystko wciąż nie wiedział, dlaczego na jej widok przeszedł go dreszcz. Może sprawiło to oburzenie błyszczące w oczach o kształcie migdałów, zapewne jednak chodziło o słowa, które wychodziły z tych ust, pełne oburzenia i pogardy słowa wypowiadane zmysłowym, lekko ochrypłym głosem. Słyszał już ten głos, nieco rozespany, w słuchawce, gdy zadzwonił do niej w środku nocy.
– Mój ojciec w ostatnim tygodniu został dwukrotnie zaatakowany w więzieniu, gdzie pozostawał pod nadzorem policji. Za pierwszym razem doznał wstrząsu mózgu, a dzisiaj atak się powtórzył. Bardzo mi przykro, ale czegoś takiego nie można zaakceptować.
– Czy obwinia pani za to władze? – zapytała dziennikarka.
Kobieta wzruszyła ramionami i Zaid przesunął wzrok z jej twarzy na smukłą szyję i ramiona.
– Dano mi do zrozumienia, że rządy w tym kraju należą do najlepszych na świecie, a jednak wydaje się, że policja nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa ludziom, za których jest odpowiedzialna. W dodatku nie pozwolono mi zobaczyć się z ojcem aż do procesu, jeśli nie dam łapówki.
Oczy dziennikarki zabłysły.
– Poproszono panią o łapówkę, żeby mogła się pani zobaczyć z ojcem?
Kobieta zawahała się przez ułamek sekundy i wzruszyła ramionami.
– Nie usłyszałam tego wprost, ale nietrudno było odczytać to między słowami.
– Rozumiem zatem, że nie ma pani w tej chwili najlepszej opinii o władzach królestwa Ja’ahr?
Kąciki ust kobiety uniosły się w ironicznym uśmiechu.
– Delikatnie mówiąc.
– Gdyby mogła pani powiedzieć coś ludziom, którzy są odpowiedzialni za ten kraj, co by im pani powiedziała?
Kobieta spojrzała prosto w kamerę.
– Że nie podoba mi się to, co się dzieje. I nie chodzi tylko o policję. Tym ludziom tutaj też coś się nie podoba. Wydaje mi się, że ryba psuje się od głowy.
W spojrzeniu reporterki pojawiła się ostrożność.
– Czy chce pani dać do zrozumienia, że sułtan Al-Ameen jest bezpośrednio odpowiedzialny za to, co się stało z pani ojcem?
Kobieta znów się zawahała i przygryzła usta.
– Jest oczywiste, że coś jest nie tak z systemem. Ponieważ sułtan jest za to odpowiedzialny, zapewne zapytałabym go, co robi, by zmienić tę sytuację.
Zaid nacisnął przycisk zamykający okno, zagłuszając pozostałą część rozmowy, i w tej samej chwili odezwał się interkom.
– Wasza Wysokość, stukrotnie przepraszam, że Wasza Wysokość musiał tego wysłuchać. – To był głos jego głównego doradcy, który siedział z tyłu. – Właśnie skontaktowałem się z dyrektorem studia telewizyjnego. Podejmujemy kroki, by natychmiast przerwać tę transmisję…
– Niczego takiego nie zrobisz – przerwał mu Zaid ponuro.
– Ale Wasza Wysokość, nie możemy pozwolić, żeby tak radykalne poglądy były prezentowane…
– Możemy i pozwolimy. Podobno zachęcamy do wolności wypowiedzi. Każdy, kto spróbuje się temu przeciwstawić, będzie odpowiadał bezpośrednio przede mną, jasne?
– Oczywiście, Wasza Wysokość – zgodził się natychmiast doradca.
Gdy kawalkada mijała ostatnich protestujących, Zaid jeszcze raz dostrzegł na ekranie twarz tej kobiety. Głowę miała przechyloną na bok, pod kośćmi policzkowymi rysowały się cienie.
– Wasza Wysokość, czy mam się dowiedzieć, kim ona jest?
Nie musiał się tego dowiadywać, bo dobrze wiedział, kim ona jest. To była Esmeralda Scott, córka przestępcy, którego w bardzo bliskiej przyszłości zamierzał osądzić i wsadzić za kratki.
– To nie jest konieczne. Ale każ ją natychmiast do mnie przywieźć.
Esme otarła spocone dłonie o spódnicę, gdy czarny samochód z przyciemnianymi szybami wiózł ją w nieznanym kierunku. Powtarzała sobie, że nie powinna się poddawać panice. Niewinnie wyglądający człowiek w okularach siedział naprzeciwko niej i zapewniał, że jej prośby wyrażone w rozmowie z reporterką zostały wysłuchane.
– Dokąd jedziemy? – zapytała po raz drugi.
Uśmiech na twarzy siedzącego naprzeciwko mężczyzny stał się nieco chłodniejszy.
– Za kilka minut sama się pani przekona.
Esme wyjrzała przez okno. Znajdowali się teraz w bogatszej części miasta. Parki były tu jeszcze bardziej zielone, ozdobione uderzająco pięknymi dziełami sztuki. Na ten widok poczuła jeszcze większy lęk. Pot spływał jej po karku, choć samochód był klimatyzowany.
– Szpital więzienny mojego ojca znajduje się po drugiej stronie miasta – zauważyła.
– Wiem o tym, panno Scott.
Na dźwięk swojego nazwiska poczuła jeszcze większy niepokój.
– Skąd pan wie, jak się nazywam?
Mężczyzna nie odpowiedział. Samochód skręcił i zbliżył się do ogromnej złoconej bramy. Umundurowani strażnicy przepuścili go bez zatrzymywania.
– To jest królewski pałac – wymamrotała drżącym głosem, wpatrując się w ogromną lazurową kopułę, która śmiało mogłaby stawać w zawody z kopułą Bazyliki Świętego Piotra w Rzymie.
– Zgadza się – oświadczył mężczyzna.
– Przywieziono mnie tu przez to, co powiedziałam w telewizji o sułtanie, tak?
Lokaj otworzył drzwi i doradca wysiadł. Skinął na kogoś i dopiero wtedy zatrzymał wzrok na jej twarzy.
– Odpowiedź na to pytanie nie należy do mnie. Jego wysokość zażyczył sobie panią zobaczyć. Nie radziłbym pani kazać mu czekać.
Natychmiast odszedł. Podeszwy jego butów stukały miarowo o złoto-białą szachownicę z kamiennych płyt, która prowadziła do schodów pałacu.
Esme wstrzymała oddech, gdy przy otwartych drzwiczkach samochodu zatrzymał się mężczyzna w tradycyjnym ciemnozłotym stroju. Po obu jego stronach stali umundurowani strażnicy.
– Panno Scott, jestem Fawzi Suleiman, prywatny sekretarz jego królewskiej wysokości. Zechce pani pójść ze mną?
Pytanie było zadane bardzo uprzejmym tonem, ale Esme nie wątpiła, że jest to rozkaz.
– A czy mam jakiś wybór? – zapytała, mimo wszystko z odrobiną nadziei.
Ale nie usłyszała odpowiedzi. Fawzi Suleiman znów się skłonił i stanowczym gestem wyciągnął do niej rękę.
Wyszła na oślepiające słońce, obciągnęła czarną spódnicę sięgającą kolan i powstrzymała chęć, by poprawić bluzkę przy dekolcie. Nie chciała się wydawać niepewna i zdenerwowana. Powoli uniosła głowę. Przewodnik szedł kilka kroków przed nią. Weszła do pałacu i zaparło jej dech. Z centralnego dziedzińca, pośrodku którego znajdowała się duża fontanna wyłożona lazurowymi płytkami, odchodziło kilka korytarzy obrzeżonych wielopoziomowymi mauretańskimi łukami zdobionymi złoceniami i czarnym lakierem. Oderwała od nich wzrok i zauważyła, że stoi u stóp olbrzymich, krętych schodów wyłożonych dywanem w tym samym lazurowym odcieniu. Poręcze były misternie rzeźbione. Rzeczywiście była to królewska rezydencja.
Usłyszała za plecami chrząknięcie i ruszyła dalej, przez kolejne korytarze, mijając elegancko ubraną służbę, która zerkała na nią podejrzliwie. Esme zdała sobie sprawę, że została zręcznie zmanipulowana. Nikt dotychczas nie odpowiedział wyraźnie na jej pytania. Wyglądało na to, że próbowano ją onieśmielić.
Zatrzymali się przed rzeźbionymi podwójnymi drzwiami. Esme zacisnęła palce na torebce, gdy Fawzi Suleiman zwrócił się do niej.
– Proszę tu zaczekać, dopóki ktoś pani nie wezwie. A gdy będzie pani w środku, proszę zwracać się do sułtana „Wasza Wysokość”.
Nie czekając na jej odpowiedź, nacisnął wielką klamkę i otworzył drzwi.
– Wasza Wysokość, panna Scott już tu jest – wyszemrał, po czym znów się skłonił i odwrócił do niej. – Może pani wejść.
Postąpiła o dwa kroki naprzód. Drzwi złowieszczo zamknęły się za nią. Poczuła zapach kadzideł i drogiej wody po goleniu. Znalazła się przed władcą królestwa Ja’ahr.
Zmusiła się, by przejść kolejnych kilka kroków po puszystym perskim dywanie, który zapewne kosztował więcej, niż ona była w stanie zarobić przez całe życie. To pomieszczenie było gabinetem – największym gabinetem, jaki widziała w życiu. Skupiła wzrok na mężczyźnie, który siedział za olbrzymim zabytkowym biurkiem. Ze zdjęć w internecie wiedziała, że jest wysoki i potężny, ale gdy teraz zobaczyła go na żywo, potknęła się. Patrzył na nią w milczeniu złocistymi oczami. Zatrzymała się o pięć metrów przed jego biurkiem, onieśmielona jego magnetyczną aurą. Zmusiła się, by postąpić jeszcze o jeden krok naprzód, a potem zastygła, bowiem on podniósł się zza biurka. Zawsze wydawało jej się, że jest średniego wzrostu, a do tego miała buty na obcasach, ale ten mężczyzna górował nad nią o głowę i patrzył dominującym wzrokiem. Ubrany był w trzyczęściowy garnitur, ale równie dobrze mógłby mieć na sobie starożytną zbroję. Nad jego głową wisiało wielkie godło kraju.
Esme poczuła, że nawet bez całego tego sztafażu bogactwa i władzy wydawałby jej się równie dominujący. Zabrała resztki odwagi i wykrztusiła:
– Nie mam pojęcia, dlaczego mnie tu przyprowadzono. Nie zrobiłam niczego złego. Wasza Wysokość – dodała po ułamku sekundy.
Nie odpowiedział. Esme zmusiła się, by spojrzeć mu w oczy.
– Mam nadzieję, że nie każe mi się pan kłaniać. Nie jestem pewna, czy potrafię.
Władczo uniósł brwi.
– Skąd wiesz, jeśli nie spróbujesz?
Na dźwięk jego głosu zrobiło jej się gorąco. Był niski, chropowaty i władczy.
– Może to jest przyjęte, ale chyba nie mam ochoty się kłaniać.
Przez jego twarz przemknął enigmatyczny wyraz.
– Ale chyba nie mam ochoty się kłaniać, Wasza Wysokość.
Zamrugała i oderwała wzrok od jego hipnotyzującej twarzy.
– Słucham?
– Powiedziano pani chyba, jak należy się do mnie zwracać? A może pani brak szacunku dla mojego kraju i systemu prawnego rozciąga się również i na moją osobę?
Usłyszała w jego głosie gniew i zrobiło jej się zimno. Znalazła się w jaskini lwa i bez względu na osobiste uczucia musiała zachować ostrożność, jeśli chciała się stąd wydostać cała i zdrowa.
– Najmocniej przepraszam, Wasza Wysokość. Nie chciałam urazić Waszej Wysokości.
– Jak to możliwe, że wiem o twoim istnieniu od bardzo niedawna, a jednak już gotów jestem uznać cię za nieszczerą?
Otworzyła usta ze zdziwienia.
– Przepraszam bardzo?
– Przepraszam bardzo, Wasza Wysokość. – Tym razem jego głos przybrał lodowaty ton.
Esme powściągnęła gniewne słowa, które cisnęły jej się na język.
– Może to dlatego, że przywieziono mnie tu wbrew mojej woli, Wasza Wysokość.
Obszedł biurko odmierzonym krokiem. Esme nie mogła oderwać od niego wzroku. Mimo swoich rozmiarów ruchy miał płynne i pełne wdzięku. Poruszał się jak drapieżnik skupiony na ofierze.