Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

W poszukiwaniu skrzyni ze srebrami - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
30 kwietnia 2025
31,00
3100 pkt
punktów Virtualo

W poszukiwaniu skrzyni ze srebrami - ebook

Tajemnica, przygoda i historia splecione w fascynującą opowieść!
Stara historia, zaginiony skarb i zagadki, które czekają na rozwiązanie… "W poszukiwaniu skrzyni ze srebrami" to pełna napięcia podróż przez czas i przestrzeń, w której bohaterowie muszą zmierzyć się nie tylko z niebezpieczeństwami, ale i własnymi lękami. Ślady przeszłości prowadzą ich w głąb historii, odsłaniając sekrety, które nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.
Czy odwaga i spryt wystarczą, by odkryć prawdę? A może niektóre tajemnice powinny pozostać nieodkryte?
Ta książka to gratka dla miłośników przygód, intryg i historycznych zagadek. Jeśli lubisz emocjonujące poszukiwania, nieoczekiwane zwroty akcji i bohaterów, którzy nie boją się sięgać tam, gdzie inni zawahaliby się choćby spojrzeć – "W poszukiwaniu skrzyni ze srebrami" jest dla Ciebie!

Tomasz Lendzian urodził się 7 lutego 1970 roku w Nowej Sarzynie. Studia wyższe ukończył w 1994 roku na Uniwersytecie Jagiellońskim, uzyskując tytuł magistra prawa. Pracę zawodową rozpoczynał w Żarach, lecz obecnie mieszka i pracuje na Mazowszu. Pomimo iż z wykształcenia jest prawnikiem, to od zawsze interesowała go fizyka wszechświata. Pierwsza jego książka popularnonaukowa "Sztuczna inteligencja w ogniu" powstała z dialogów z SI na temat Wielkiego Wybuchu. Wcześniej w 2023 roku została wydana jego debiutancka powieść "W poszukiwaniu skrycie tęsknionej", której kontynuacją była, wydana w 2025 roku "W poszukiwaniu magnetyzmu materii".

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-953-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

„Ponieważ pana Niemcewicza nie widziałem ani razu od czasu, kiedym stąd wyjechał zeszłego lata, o Twojej skrzyni ze srebrami nic nie wiedziałem. Sądziłem, że ją zgodnie z Twym życzeniem przyjął, ale onegdaj wieczór przybył tu i w rozmowie wspomniał, iż zostawił ją w Twoim imieniu pod opieką doktora Rusha. Nalegałem, aby ją wziął do siebie, odmówił jednak i wczoraj doręczył ją panu Barnesowi. Obejrzałem ją natychmiast”.

Fragment listu Thomasa Jeffersona do Tadeusza Kościuszki
z 21 lutego 1799 roku

„Masz tu tylu przyjaciół, że muszę się spieszyć, aby pierwszy złożyć Ci uszanowanie jako prezydentowi Stanów Zjednoczonych. Ufam, że na tym nowym stanowisku pozostaniesz takim samym, zawsze dobrym, prawym Amerykaninem, filozofem i moim przyjacielem”.

Fragment listu Tadeusza Kościuszki do Thomasa Jeffersona
z 14 sierpnia 1800 roku

„Pamiętaj wszakże, aby pierwszy urząd w Państwie, który zawsze otaczają pochlebcy, intryganci, obłudnicy i ludzie źle myślący, otoczył się ludźmi z charakterem, o zacnych talentach i bezwzględnie uczciwymi. Trzeba, żeby stanowiska w kraju i za granicą objęli ludzie z zasadami, nienagannej konduity, a zarazem światli i czynni…”.

Fragment listu Tadeusza Kościuszki do Thomasa Jeffersona
z 10 października 1800 rokuROZDZIAŁ PIERWSZY
SPACER PO POWIŚLU

Zjechałem ruchomymi schodami na poziom peronu, który był prawie pusty, tak jak ponad miesiąc temu, gdy miałem spotkać się z Justyną, aby udać się do mieszkania Darka¹. Tym razem również byłem umówiony w jego domu. Na peronie czekała na mnie dziewczyna, z którą mieliśmy tam pójść. Nie była to jednak Justyna. Na Dworcu Centralnym stała Beata. Umówiłem się z nią tutaj, ponieważ czuła się onieśmielona tym, że musiałaby zapukać do drzwi obcej dla niej osoby, której nie znała. To jej onieśmielenie czasem mnie irytowało, ale nie mogłem odmówić słuszności jej kolejnym argumentom, że pusty peron będzie najbardziej bezpiecznym miejscem, gdzie możemy porozmawiać bez obawy, że zostaniemy podsłuchani przez kogokolwiek o niecnych zamiarach.

Zobaczyłem ją z daleka. Stała samotnie i szukała mnie wzrokiem, ale patrzyła w przeciwnym kierunku. Coś mnie podkusiło, aby zrobić jej – nie wiem dlaczego – psikusa. Zacząłem podchodzić tak cicho, aby nie wyczuła mojej obecności. Kiedy byłem już tylko krok od jej pleców, Beata, albo usłyszawszy jakiś szmer za sobą, albo wiedziona instynktem lub może przez przypadek, odwróciła się w moją stronę. Jej reakcja na mój widok była piorunująca. Gwałtownie odskoczyła bezbrzeżnie przerażona.

– Co ty? – zapytałem zdeprymowany jej zachowaniem.

– Ale mnie przestraszyłeś – wymamrotała, wracając na miejsce, z którego odskoczyła. – Tak cicho zaszedłeś od tyłu, że kiedy się odwróciłam, to w pierwszej chwili myślałam, że ktoś obcy chce mi zrobić coś złego.

– Ale jesteś strachliwa – stwierdziłem.

Kiedy usłyszałem swoje słowa, ugryzłem się w język, bo zrozumiałem, że mogły ją urazić. Równocześnie jednak pomyślałem, że Justyna zachowałaby się inaczej.

– To dlatego, że od wydarzeń w sierpniu cały czas się rozglądam, czy ktoś mnie nie śledzi albo nie chce na mnie napaść – powiedziała Beata, patrząc na mnie z nadzieją, jakbym mógł ją zapewnić, że nic jej nie grozi.

Nie mogłem tego zrobić. Od czasu, gdy do jej domu wtargnęli Najemr z ekipą, ja również wciąż rozglądałem się wokoło w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie, które byłoby koszmarną kopią tego, co pułkownikowi nie udało się w sierpniu tego roku.

– Jest w tej chwili dwudziesty pierwszy września. Minął już ponad miesiąc i nic się nie wydarzyło – rzuciłem oględnie w stronę Beaty, nie wspominając chwilowo o włamaniu, na szczęście niegroźnym, którego dokonano w drugiej połowie sierpnia do mojego domu. – Nie zauważyłem, aby ktokolwiek mnie śledził. A jak u ciebie? Bo od powrotu z Francji dzisiaj byłaś pierwszy dzień w szkole, ale na terenie liceum jakoś nie było okazji do rozmowy. Zdążyliśmy tylko umówić się na to spotkanie tutaj.

– Generalnie to w szkole nie mam z kim rozmawiać, a ciebie na korytarzach ciągle ktoś zagadywał.

– Właśnie tego nie rozumiem, bo miesiąc temu w czasie bankietu z największymi tuzami finansowymi świata byłaś przebojowa i rozmowna, a w szkole jakby cię coś zamurowało. Na przerwach zatrzymujesz się gdzieś z boku i czytasz książkę.

Beata wzruszyła ramionami.

– Na evencie w Dworku na Wale ludzie tam obecni chcieli ze mną rozmawiać, a w liceum nie za bardzo znajduję chętnych do prowadzenia konwersacji. Nawet o mój wyjazd do Paryża nikt nie zapytał. Taka właśnie jest różnica. Nie lubię tej szkoły. Kiedy do niej przychodzę, to czuję pustkę w głowie.

– Ale dlaczego nikt z klasy z tobą nie rozmawia? – zapytałem i od razu zorientowałem się, że pytanie było głupie.

– Nie wiem – odparła oschle Beata i popatrzyła na mnie z takim politowaniem, że przypomniałem sobie, iż ja również z nią dzisiaj prawie w ogóle nie rozmawiałem.

„Dlaczego pewne osoby w towarzystwie są w centrum zainteresowania, a inne prawie zawsze znajdują się w cieniu? Przecież Beata nie jest głupia, a bardzo często ci błyszczący elokwencją i nadpodażą towarzyskości są niezbyt mądrzy” – pomyślałem przelotnie, ale mój mózg podpowiedział mi, aby szybko zmienić temat.

– No to powiedz, jak było w Paryżu. Nie było cię ponad miesiąc. W szkole wszyscy się zastanawiali, dlaczego zawaliłaś naukę na początku klasy maturalnej.

– A, w Paryżu było okej. – Beata się ożywiła. – Wróciłyśmy z mamą dopiero przedwczoraj, bo ciągle zwiedzałyśmy. Pierre La Rouet się nam nie narzucał. Tylko raz nas odwiedził i zapytał, czy jesteśmy zadowolone. Kiedy powiedziałyśmy, że wszystko w porządku i niczego nie potrzebujemy, to już do nas nawet nie zadzwonił. Zostawił tylko prywatny numer telefonu, żeby w razie jakichś problemów kontaktować się z nim. W czasie wolnym od zwiedzania mama wymyślała artykuły do gazety o klimacie i dwutlenku węgla, a ja trochę pisałam i programowałam.

– Co programowałaś? – zapytałem, przypominając sobie komputer Beaty, który chowaliśmy w piwnicy.

– Chodzi ci o serwer? – Beata już całkiem się rozluźniła po głuchej odpowiedzi, że nie wie, dlaczego w klasie nikt z nią nie chce rozmawiać. – No jasne, że go nie brałam ze sobą, bo jest za duży i za ciężki. Zostawiłam go u sąsiadów, a wzięłam ze sobą laptop. Zapisywałam takie tam swoje pomysły i proste programiki w kodzie maszynowym do liczenia całek i pochodnych.

– A co z serwerem? – zapytałem szybko, aby Beata nie weszła w szczegóły dotyczące programowania w kodzie maszynowym, a jednocześnie uważnie rozejrzałem się, czy nikt nas nie podsłuchuje.

Tutaj, gdzie staliśmy, było pusto. Jedynie na dwóch sąsiednich peronach pasażerowie oczekiwali na przyjazd pociągu, a przy ostatniej platformie zatrzymał się skład z Krakowa. Wszyscy z niego wysiedli, a przez megafon informowano, że pociąg ten ukończył swój bieg.

– Przedwczoraj, czyli w sobotę, wróciłam z Paryża, ale byłam tak zmęczona, że nawet nie zajrzałam do sąsiadów. Wczoraj przyniosłam go do domu i nawet podłączyłam do sieci.

– Podłączyłaś do sieci. – Zdenerwowałem się. – Czy to nie nazbyt niebezpieczne? ABW na pewno szuka adresu IP komputera, z którego włamano się w sierpniu na ich dyski wewnętrzne.

– Nie rozumiesz, czym jest komputer mojego taty – odparła Beata, która jak zauważyłem, w trakcie rozmowy nabierała śmiałości i rozpędu do mówienia. – To nie jest jedynie bardzo szybki komputer, ale przede wszystkim bardzo wyrafinowany program pozwalający na wyszukiwanie luk w zabezpieczeniach innych komputerów i omijanie ich oraz maskowanie tych działań.

– Skąd twój tata miał coś takiego? – zapytałem zaintrygowany.

– Stworzył.

– Sam? Jak ten program działa? Jak każdy inny?

– Tego nie wiem, bo nie ogarniam go w całości. On jest bardzo trudny. Ma też specjalne zabezpieczenia, wewnętrzną aplikację, która chroni przed dostępem do niektórych algorytmów. Nawet ja nie mogę podglądać algorytmów zainstalowanych na specjalnym dysku, bo program zabezpieczający mnie nie przepuszcza. Tylko tata potrafił obejść te zabezpieczenia. Powiedział mi, że program zabezpieczający działa tak, że gdyby ktokolwiek pokonał już wszystkie zabezpieczenia, to otwarcie plików z algorytmami bez odpowiedniej autoryzacji spowoduje ich wykasowanie.

– Dlaczego?

– Co dlaczego? – Beata nie zrozumiała.

– Dlaczego twój tata tak zabezpieczył ten program?

– Mówił, że gdyby dostał się w niepowołane ręce, to wówczas byłoby to bardzo niebezpieczne, gdyż każdy człowiek mógłby być inwigilowany. Dlatego nie chciał, aby ktokolwiek ten program wprowadził do użytku.

– I twój tata sam stworzył taki program, którego zabezpieczeń nie mogą przełamać najlepsi hakerzy? – zapytałem z powątpiewaniem.

– Mój tata nie tworzył go sam, ale z paroma osobami. Zaczęło się od tego, że chcieli opracować sieć internetową niezależną od sieci oplatającej obecnie cały świat. I zaczęli od tworzenia programów zabezpieczających im wzajemną komunikację bez wglądu do niej administratorów. Nie wiem, czy to im się udało, ale później tata powiedział mi, że efektem ich współpracy był ten program, który miał im umożliwić stworzenie niezależnej sieci. Kiedyś mówił, ale nie wiem, czy na poważnie, że takiego programu używa najlepszy wywiad świata. Chyba chodziło mu o to, że jest lepszy od stosowanych przez służby specjalne. Wszystko skończyło się tak, że mój tata pewnego dnia zniknął.

Umilkła, ponieważ na peronie zaczęli pojawiać się podróżni, co zwiastowało, że na pobliski tor wkrótce wjedzie pociąg.

– Chodźmy stąd. Tutaj chyba już nie będzie możliwości porozmawiania bez świadków – zaproponowałem.

– Chodźmy – przytaknęła Beata, widząc, że peron zaczyna zapełniać się ludźmi. – Ale nie powiedziałam ci najważniejszego.

Poszliśmy w kierunku ruchomych schodów, którymi wjechaliśmy na poziom podziemnych przejść i galerii, a potem kolejnymi dotarliśmy do hali dworcowej. Była tak duża, iż nawet wypełniona setkami podróżnych sprawiała wrażenie przestronnej. Kiedy przemieszczałem się z Beatą, zauważyłem, że za nami podąża dwóch mężczyzn. Nie mogłem im dokładnie się przyjrzeć, gdyż zachowywali do nas sporą odległość. Dyskretnie pociągnąłem Beatę w przeciwną stronę, aby sprawdzić, czy podejrzani osobnicy pójdą za nami. Podeszliśmy do kasy i wtedy przekonałem się, że jestem przewrażliwiony podobnie jak Beata, gdyż mężczyźni równym krokiem podążyli w kierunku wyjścia z budynku dworca.

– O co chodzi? – zapytała Beata, kiedy przez chwilę staliśmy w kolejce do kasy.

– Widziałaś tych dwóch łebków? – Pokazałem palcem mężczyzn wychodzących z hali. – Szli jakiś czas za nami, więc na wszelki wypadek wolałem sprawdzić, czy to nie są ogony.

– I co? – Beata była przestraszona.

– Przypadek! – odparłem pewnym siebie głosem, aby dodać jej odwagi. – Poszli w kierunku wyjścia i nawet nie spojrzeli w naszą stronę.

– Ale lepiej chodźmy w przeciwnym kierunku – zaproponowała już nieco spokojniejszym głosem.

– Tak! – potaknąłem. – Przejdziemy przejściem podziemnym pod Emilii Plater i wyjdziemy w pobliżu Dworca Warszawa-Śródmieście.

Cofnęliśmy się, aby zejść do podziemnych galerii. Kilka minut krążyliśmy w labiryncie korytarzy, klucząc pomiędzy ludźmi przelewającymi się w jedną i drugą stronę. Dopiero po wyjściu z podziemnego przejścia na oświetlony bladym światłem latarni plac przed Pałacem Kultury i Nauki zrobiło się pusto. Większość ludzi zmierzała w kierunku dworców Warszawa-Centralna lub Warszawa-Śródmieście, a my szliśmy w kierunku PKiN-u. Robiło się ciemno. Dwudziestego pierwszego dnia września o godzinie dziewiętnastej pięćdziesiąt dobiegał końca zmierzch żeglarski, chyląc się powoli w kierunku zmierzchu astronomicznego². Pałac Kultury i Nauki sprawiał wrażenie wielkiej choinki jarzącej się blaskiem płynącym ze wszystkich okien tego kolosa. Na tle Złotych Tarasów i kilku wysokościowców zbudowanych ze stali i szkła kontrastował masywną sylwetką wykonaną z klasycznych materiałów oraz niemodernistycznym kształtem i elewacją.

Ale nie miałem czasu myśleć o architekturze PKiN-u, ponieważ Beata, wykorzystując, że zwolniliśmy tempo marszu po wyjściu na otwartą przestrzeń, zapytała:

– O czym myślisz?

– Co? – Ocknąłem się, szybko wracając do rzeczywistości. – Myślę o tym, że nie powiedziałaś mi najważniejszego.

– Chyba myślałeś o czymś innym – powiedziała Beata z namysłem. – Ale faktycznie mam ci coś ważnego do powiedzenia.

– Rzeczywiście przez chwilę obserwowałem Pałac Kultury i Nauki, który na tle monotonnych wysokościowców ze szkła wygląda o wiele korzystniej, niż gdyby ich tu nie było. Ale to nieważne w tej chwili. Co takiego się stało, że nie chciałaś o tym mówić przy innych?

– Wczoraj przyniosłam serwer do mojego domu i podłączyłam go do sieci.

– Tak, pamiętam, wspominałaś o tym.

– Ale mi przerwałeś, bo się zdenerwowałeś, że to zbyt niebezpieczne – odparła mrukliwie Beata. – A ja zrobiłam coś więcej. Znowu włamałam się na strony ABW.

– O mój Boże! – jęknąłem. – Po co to zrobiłaś? Chcesz, żeby cię odnaleźli i zamknęli? Wiesz, jakie będą kłopoty, jak ABW wytropi, że to z twojego komputera w sierpniu włamano się na ich strony? Pamiętasz, że wtedy program ABW wykrył włamanie?

– Pamiętam. Tak było – potwierdziła Beata. – Ale po pierwsze, dość dobrze znam się na programowaniu i wiem, jakie są możliwości mojego komputera, więc mniej obawiam się wykrycia moich danych przez ABW niż tego, że ktoś nas będzie śledził lub podsłuchiwał. Po drugie, wtedy w sierpniu agencja wykryła włamanie, ale nie ustalili, skąd go dokonano. Skoro wtedy państwowe systemy nie dały rady ominąć zabezpieczeń maskujących, to nie wierzę, aby w ciągu miesiąca programiści ulepszyli algorytmy do tego stopnia, żeby zidentyfikować komputer hakera.

– Mój Boże! – powtórzyłem już spokojniej. – Po co to zrobiłaś?

– Po powrocie do Polski ciągle się oglądam, czy nie ma gdzieś obok mnie Najemra lub kogoś z jego bandy.

Beata wyglądała na zdenerwowaną, a głos jej lekko drżał.

– Ale czy od chwili napadu w sierpniu coś się zdarzyło? Ktoś cię śledził? Może włamano się do waszego domu?

– Nic z tych rzeczy – zaprzeczyła Beata, znowu zmieniając nastrój i jakby się uspokajając. – Ale wtedy, kiedy dwóch bandytów wtargnęło przez dach do naszego domu, a ja z mamą siedziałyśmy w piwnicy, słyszałyśmy krzyki, strzały i później ta akcja policji z wysadzeniem drzwi… To mnie rozstroiło. Nie mogę przestać się oglądać, czy ktoś mnie nie śledzi.

– I dlatego zaryzykowałaś i włamałaś się na strony ABW?

– I dlatego zaryzykowałam – potwierdziła krnąbrnie Beata. – Do dzisiaj pamiętam telefon od ciebie następnego dnia, kiedy policja zatrzymała bandziorów. Ostrzegłeś mnie, że Najemr wyjdzie na wolność, a ja myślałam, że umrę ze strachu. Dobrze, że pomógł mi wtedy Pierre La Rouet i zgodził się, abyśmy jeszcze tego samego dnia wyjechały z mamą do Paryża. A później przez cały czas nie dzwoniłam do ciebie, gdyż sam o to prosiłeś w obawie, czy nie będą mieli twojego telefonu na podsłuchu. Dopiero tam, w Paryżu, trochę się uspokoiłam, ale cały czas się martwiłam…

Beata zamilkła, a ja czekałem, aż wyjaśni, czym się martwiła w Paryżu. Doszyliśmy do skrzyżowania ulic Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdzie przebiegała druga linia metra, której odcinek centralny został w marcu oddany do użytku. Tłum ludzi zmierzających do zejścia podziemnego wiodącego ku stacji Świętokrzyska zgęstniał. Co chwila ktoś nas mijał, więc uznałem, że Beata nie chce kontynuować tematu, ponieważ miejsce nie jest odpowiednie. Zaproponowałem, żebyśmy pojechali metrem do stacji Centrum Nauki Kopernik, skąd będziemy mieli blisko do domu Darka Rębca.

– Tam uda nam się spokojnie porozmawiać – stwierdziłem.

– Jesteś pewny, że nikt tam nas nie podsłucha? – zapytała Beata cicho, aby jej słowa nie dotarły do uszu idącego obok małżeństwa z dziećmi.

– Jestem pewny, mieszkanie Darka jest sprawdzone – zapewniłem.

Ale Beata nie była zadowolona.

– Okej, choć wolałabym najpierw powiedzieć ci, czego się dowiedziałam – oznajmiła, a ja się domyśliłem, że chodzi o informacje uzyskane z włamania na strony ABW. – Chodźmy spacerkiem na Powiśle. Tylko musimy pójść jakimiś cichymi uliczkami.

– Skręcimy za Pocztą Główną w Jasną, a potem, trochę nadkładając drogi, pójdziemy Chmielną, gdzie o tej porze powinno być w miarę ustronnie – zaproponowałem, ponieważ zrozumiałem, że Beata nie chce przy Darku rozmawiać o jej hakerskiej działalności.

Przeszliśmy na drugą stronę ulicy Marszałkowskiej i doszliśmy do gmachu Poczty Głównej, zbudowanego w latach 1921–1923, który Niemcy doszczętnie zniszczyli w czasie Powstania Warszawskiego, a odbudowano go po wojnie dopiero w tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym roku. Później skręciliśmy w prawo w ulicę Jasną, która była prawie pusta.

– Myślę, że tu możesz powiedzieć, czego się dowiedziałaś – zagadnąłem.

Beata podejrzliwie zerknęła na ciągnący się z jednej strony chodnika mur poczty oraz odgradzający nas z drugiej strony od jezdni sznur samochodów. Chyba doszła do wniosku, że jest w tym miejscu bezpiecznie, i odezwała się ściszonym głosem:

– Najemr zniknął!

– Jak to zniknął?! – wykrzyknąłem zaskoczony. – Ktoś go porwał?!

– Ciszej! – skarciła mnie. – Nikt go nie porwał. Wyjechał z kraju. Szef delegatury wysłał go na jakąś misję zagraniczną mniej więcej tydzień lub dwa tygodnie po napadzie w sierpniu, a grupa Najemra została rozwiązana i jej członków włączono do różnych komórek organizacyjnych.

– Skąd to wiesz? Na jaką misję zagraniczną? Do jakiego kraju? – zasypałem Beatę pytaniami.

– Skąd wiem? Dotarłam do rozkazów personalnych zdigitalizowanych w programie kadrowym ABW, ale niestety nie podano, na czym polegała ta misja zagraniczna. Doszukałam się jedynie, że krajem docelowym miała być Kanada.

– To dlaczego twierdzisz, że zniknął? Może już zakończył misję i wrócił do Polski.

– Chyba nie wrócił, bo w dokumentach kadrowych znalazłam notatkę z ubiegłego tygodnia podpisaną przez jakiegoś majora, że kontakt z Najemrem się urwał i w ABW nie wiedzą, gdzie on jest. Był w niej wniosek do szefa delegatury, aby rozpoczął poszukiwania wywiadowcze Najemra.

Przez chwilę milczałem, przetrawiając w neuronach mózgowych rewelacyjne informacje przekazane mi przez Beatę.

– Mój Boże – powiedziałem nagle głośniej niż dotychczas. – Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz? Przecież to oznacza, że jesteśmy bezpieczni i że nikt nas nie podsłuchuje ani nie śledzi.

– Co się stało, że ciągle mówisz „mój Boże”? – zapytała Beata zupełnie nie na temat. – Nigdy wcześniej nie używałeś takich słów.

Zmieszałem się, ponieważ nie potrafiłem jej wyjaśnić, ale też nie chciałem się przyznać, że w ciągu ostatniego miesiąca zmalało moje zainteresowanie nowymi wynalazkami i nauką, a wzrosła potrzeba dociekań filozoficznych niezwiązanych zupełnie z fizyką początków wszechświata.

– Takie nowe powiedzonko – skomentowałem bez wchodzenia w szczegóły i wskazałem Beacie przejście na drugą stronę. – Tędy dojdziemy do Chmielnej.

Podążyliśmy we wskazanym przeze mnie kierunku, aż dotarliśmy do deptaka na Chmielnej. Widniała tam tabliczka informująca o historii ulicy. Mogłem spokojnie przeczytać treść zapisaną jasnymi literami, gdyż Beata przykucnęła na chwilę, aby zawiązać sznurówkę buta. Oficjalna nazwa – przebiegałem wzrokiem tekst – została nadana tej ulicy w tysiąc siedemset siedemdziesiątym roku przez geometrę Macieja Deutscha. Wówczas wzdłuż niej rozciągały się ogrody, a jedynie na środkowym odcinku z jednej strony pomiędzy Bracką a Nowym Światem znajdowała się zwarta zabudowa domów drewnianych. Dopiero w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym drugim roku wzniesiono pierwsze murowane domy u zbiegu z ulicą Marszałkowską, a pod koniec XVIII wieku położono nawierzchnię brukową.

– Dlaczego uważasz, że jesteśmy bezpieczni? – zapytała Beata.

Podniosła się, uniemożliwiając mi dalszą lekturę.

– Bo jeżeli grupa Najemra została rozwiązana, a on wysłany z misją do Kanady, to znaczy, że jego napad na twój dom nie był akcją służb specjalnych, a jedynie prywatnym wybrykiem Najemra, do którego wykorzystał swoich podwładnych, by zrealizować własne cele. Rozumiem to tak, że przełożeni Najemra zrobili wszystko, aby zamieść sprawę napadu na twój dom pod dywan, nie po to, by osłaniać zleconą swojemu funkcjonariuszowi akcję lub osobiście Najemra i jego poszukiwania, ale by uchronić Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego przed kompromitacją. Kiedy udało się uniknąć najgorszego, czyli postępowania karnego przeciwko wysokiemu funkcjonariuszowi służby specjalnej, który wdarł się ze swoim podwładnym Czakiem do domu dziennikarki, podjęto działania zmierzające do rozliczenia Najemra z jego wybryku we własnym gronie, czyli wewnątrz ABW. Darek przewidywał, że pewnie tak będzie, ale ja mu nie wierzyłem. Nie sądziłem, że rozwiązanie tej sprawy będzie takie proste, bo w życiu tak się nie dzieje.

Szliśmy deptakiem i teraz to Beata analizowała moje wnioski wysnute z podanych przez nią danych. Mijaliśmy wejścia do bram rozjaśnianych reklamami zapraszającymi do skorzystania z oferty albo ziejących ciemną pustką. Te zaczernione oczodoły podsunęły mi myśl, że plan działania, jaki przygotowałem, najlepiej będzie zrealizować właśnie tutaj.

„Tylko czy po tym, co powiedziała Beata o Najemrze, plan jest jeszcze w ogóle potrzebny?” – zastanowiłem się.

– Dlaczego nadkomisarz straszył cię, że grozi ci postępowanie karne za szpiegostwo na rzecz Rosji i możesz dostać za to dożywocie? – zapytała Beata, nawiązując do informacji przekazanych mi przez nadkomisarza Aliści w czasie nocnej rozmowy po napadzie Najemra.

– Właściwie nie straszył mnie postępowaniem karnym za szpiegostwo, ale przekazał, co mówił Najemr. Już nie pamiętam dokładnie, co powiedział Aliści, ale wspomniał, że Najemr twierdził, iż jestem zamieszany w aferę szpiegowską na rzecz Rosji, a od siebie dodał, że za to grozi dożywocie. Na razie nikt nie wzywał mnie na przesłuchanie dotyczące tego rzekomego szpiegostwa i nie przyjeżdżała do mnie policja ani inne służby. Wygląda na to, że nie ma takiego postępowania.

Doszliśmy do skrzyżowania Chmielnej i Nowego Światu. Zatrzymaliśmy się i zaczęliśmy rozglądać się ciekawie po Trakcie Królewskim. Chodnikami po obu stronach przechodziły spore grupy ludzi, natomiast ruch drogowy był znikomy. Spojrzałem za siebie w głąb prawie pustej ulicy Chmielnej. W połowie częściowo opustoszałego deptaku w blasku reklam z ekspozycji sklepowych ujrzałem dwie postaci przyglądające się jakiejś wystawie. Z powodu odległości i warunków oświetleniowych nie było możliwe rozpoznanie, czy są to kobiety, czy mężczyźni. Kilka osób szło w przeciwnym kierunku. Ten widok i nowa myśl natchnęły mnie pozytywną otuchą.

– Skoro Bernard Najemr został wyeliminowany przez swoich przełożonych, to nie musimy już się chować i obawiać podsłuchów. Możemy iść ruchliwym Nowym Światem – zwróciłem się do Beaty, czując odprężenie po ponad miesięcznym oczekiwaniu na cios z każdej strony.

– Ja jednak nie czuję się jeszcze tak pewnie – odpowiedziała poważnie Beata. – Bo przecież Czaku nie został zatrzymany i na pewno przebywa w Polsce. Nie wiadomo, jakie zadanie przekazał mu Najemr przed wyjazdem za granicę. Będę się czuła bezpieczniej, jak pójdziemy tą trasą. – To mówiąc, Beata wskazała ręką położoną naprzeciw prawie pustą ulicę Foksal, którą po obu stronach zdobiły markizy ulicznych kawiarni.

„Ależ ona zrobiła się strachliwa” – pomyślałem z nagłą niechęcią do Beaty. „Justyna taka nie była. Z nią nie uda mi się zrealizować mojego małego planu”.

Natomiast głośno powiedziałem:

– Chyba lepiej będzie, jak pójdziemy bardziej ruchliwą ulicą. Nowym Światem dojdziemy do Świętokrzyskiej, a stamtąd Tamką do bloku, gdzie mieszka mój przyjaciel.

– Tata często mi powtarzał, że bezpieczniej jest wśród niewielkiej grupy ludzi – odparła Beata. – Bo w tłumie łatwo o panikę, a większość ludzi ucieka w sytuacji zagrożenia i agresji. W tłumie nikt nie czuje wstydu, że nie udziela pomocy. Wręcz przeciwnie, większy wstyd odczuwa ten, kto wyłamuje się ze zbiorowości i próbuje udzielić pomocy. W małej grupie jest większa szansa, że ktoś poczuje się w obowiązku zadzwonić na policję.

Chciałem zaprotestować przeciwko takim socjołamańcom myślowym, ale przypomniałem sobie, jak przed dworcem w Rzeszowie nikt z tłumu idących tam ludzi nie udzielił mi pomocy, kiedy Justyna obezwładniała bezdomnego włóczęgę, którym wtedy byłem. Nikt poza bratem Janem, ale on ma wyjątkowy charakter i osobowość.

– Chyba przesadzasz z tymi zachowaniami tłumu – mruknąłem bez przekonania. – Poza tym nam akurat policja niewiele pomoże, jeżeli napastnikiem byłby funkcjonariusz służb specjalnych. Już to przerabialiśmy. Ale jeśli wolisz iść Foksal, to nią też dojdziemy do Tamki przez Kopernika. Chodźmy.

Przeszliśmy na drugą stronę Nowego Światu i zagłębiliśmy się pomiędzy markizy z ogródkami kawiarnianymi. Ludzie pili w nich kawę czy herbatę lub jedli spóźniony posiłek. Ulica przekształcona w deptak była prawie pusta.

– To nawet dobrze, że nie ma koło nas ludzi, bo chciałem ci zadać jeszcze jedno pytanie – powiedziałem, gdy nikt nie szedł przed nami ani za nami. – Czy po włamaniu się na strony ABW jeszcze czegoś się dowiedziałaś? Czy znalazłaś tam jeszcze coś ciekawego ?

– Nic więcej – odparła Beata. – Po tym jak znalazłam notatkę, że Najemr zaginął, systemy przeciwszpiegowskie odkryły włamanie i musiałam szybko się wycofać i zatrzeć ślady.

– Mój Boże! – jęknąłem. – Odkryli włamanie? Poprzednio, w sierpniu jakimś cudem nie odnaleźli twojego IP, ale tym razem może być gorzej!

– O to jestem spokojna – powiedziała Beata takim tonem, jakbym to ja był przewrażliwiony. – Moduły programu mojego taty zatarły ślady tak, że nie dotrą do mojego IP. Ale na wszelki wypadek odłączyłam serwer od sieci. Natomiast co innego mnie niepokoi. Martwię się tym, że ktoś może nas śledzić.

– Moim zdaniem po zniknięciu Najemra nikt nas nie śledzi. Ale możemy to sprawdzić jeszcze dzisiaj po wyjściu od Darka. Mam pomysł, jak to zrobić, ale będziesz musiała mi pomóc.

– Okej! – Beata się ożywiła, a z jej twarzy zniknął smutek. – Jakie masz dla mnie zadanie?

– To będzie wymagało odwagi, czujności i rozwagi – zastrzegłem zaskoczony nagłą zmianą jej nastroju.

– Postaram się sprostać, bo chcę mieć wreszcie pewność, że nic nam nie grozi – zapewniła.

Doszliśmy do skrzyżowania z ulicą Kopernika, gdzie kończyły się ogródki kawiarniane i zaczynała jezdnia z zaparkowanymi samochodami oraz chodnikami ciągnącymi się po obu stronach wzdłuż wysokich kamienic z lewej strony i czteropiętrowych bloków z drugiej.

– Skręcamy w lewo – poinstruowałem Beatę, która szła prosto Foksal. – Kopernika dojdziemy do skrzyżowania z Tamką, a idąc Foksal, dojdziesz tylko do luksusowej restauracji.

Beata posłusznie udała się we wskazanym kierunku i przez chwilę szliśmy w milczeniu. Zastanawiałem się, czy w takich okolicznościach jest sens sprawdzać, czy jesteśmy śledzeni. Nie wiem, o czym myślała Beata, ale zapewne jej myśli błądziły gdzieś indziej, bo w pewnym momencie zapytała mnie zupełnie bez związku:

– Jaki jest ten twój przyjaciel?

– To znaczy? – zapytałem, nie rozumiejąc pytania. – Chodzi ci o to, czy jest przystojny?

– No wiesz? – Zaczerwieniła się, co było widać nawet w zapadającym zmierzchu. – Nie szukam związków ze starszymi panami. Trochę się stresuję, bo nie znam go i nie wiem, czy mnie zaakceptuje.

– Darek jest fantastycznym człowiekiem – zapewniłem. – I nie rozumiem, dlaczego miałby cię nie akceptować. Poza tym spotykamy się po to, aby omówić zagadki tkwiące w książce zawierającej wybór listów Tadeusza Kościuszki i Thomasa Jeffersona. Darek ma jakiś pomysł, ale z obawy przed podsłuchami telefonów chciał porozmawiać na ten temat bezpośrednio. Jego akceptacja bądź jej brak nie będzie miała żadnego znaczenia.

– Nie lubię być ignorowana w taki sposób, jak odnoszą się do mnie w liceum, i tego się trochę obawiam – wyznała Beata, po czym szybko dodała, jakby chcąc zatrzeć łzawe wrażanie swojego wyznania: – Skąd pewność, że w jego mieszkaniu nie ma podsłuchów?

Uśmiechnąłem się. Chociaż nie chciałem popisywać się swoimi umiejętnościami, to jednak nie potrafiłem ukryć samozadowolenia.

– Właśnie w mieszkaniu Darka jest podsłuch – wyjaśniłem, wskazując Beacie ręką, że musimy skręcić na prawo z ulicy Mikołaja Kopernika w biegnącą w dół Tamkę.

– Co powiedziałeś?! – wykrzyknęła Beata, a w jej głosie było tyle samo oburzenia, co zdziwienia. – Idziemy do mieszkania twojego przyjaciela, w którym jest podsłuch? I mamy tam omawiać szczegóły dotyczące tajemnicy ukrytej w książce, którą z takim trudem i właściwie przez przypadek udało się odzyskać? Czy ci rozum odjęło?

– Spokojnie – ściszyłem głos, gdyż po jej okrzyku „co powiedziałeś” dwóch chłopaków idących ulicą spojrzało na nas krytycznie. – To jest podsłuch kontrolowany, czyli właściwie to ja podsłuchuję Darka.

– Podsłuchujesz swojego przyjaciela? – Głos Beaty zawierał jeszcze więcej emocji niż poprzednio. – Czy on o tym wie?

– Spokojnie – powtórzyłem. – Darek oczywiście o tym wie i właściwie obaj wymyśliliśmy plan założenia podsłuchu tuż po tym, jak włamano się do mojego domu.

– Jak to? Włamano się do twojego domu? – W głosie Beaty w miejsce oburzenia pojawiło się zaniepokojenie. – Kiedy włamano się do twojego domu? Nic mi o tym nie mówiłeś?

– Nie było kiedy – wyjaśniłem. – Wyjechałaś do Francji następnego dnia po uwolnieniu Najemra i powinnaś pamiętać, że tego samego dnia rozmawialiśmy we trójkę z twoją mamą, kiedy próbowałaś mnie namówić do wspólnego wyjazdu dla mojego bezpieczeństwa. Ponieważ nie zgodziłem się na podróż do Francji, ustaliliśmy, że będziemy rozmawiać przez telefon tylko na tematy nieważne z uwagi na zagrożenie podsłuchami. Więc wymienialiśmy się tylko esemesami typu „co u ciebie?”, „wszystko w porządku, a u ciebie?”, „wszystko w porządku”. A z Francji wróciłaś w sobotę i pierwszy raz widzieliśmy się dzisiaj w szkole.

Wysłuchała moich tłumaczeń w milczeniu, po czym zadała krótkie pytanie:

– Co to było za włamanie?

– Tak jak przewidziałem, chcieli znaleźć książkę. Włamali się tak profesjonalnie, że nie zostawili żadnych śladów.

– To skąd wiesz, że było włamanie, i gdzie byłeś w tym czasie?

– Weszli do domu podczas nieobecności mojej i rodziców. Pamiętasz, że kiedy namawiałaś mnie do wyjazdu do Francji, powiedziałem, że nie mogę, bo rodzice po ostatnich przebojach z Najemrem dali mi szlaban na wszelkie wyprawy? Mama była na mnie wściekła, że znowu się w coś wplątałem i musi mnie odbierać z policji. Do dzisiaj jest na mnie zła. Ojczym zachowuje się bardziej neutralnie. Dwa dni po twoim wyjeździe do Francji nieoczekiwanie zorganizowali wyjazd nad morze. Ojczym pojechał w delegację służbową, a ja musiałem z mamą jechać na Wybrzeże. Dom został pusty, więc żeby mieć pewność, czy pod moją nieobecność ktoś nie będzie go plądrował, założyłem podsłuch w swoim pokoju. Właściwie to sprzęgnąłem dyktafon z płytą pamięci o bardzo dużej pojemności i ukryłem w pudle po starym adapterze. To jeden z tych moich wynalazków, bo mówiłem ci już kiedyś, że działko elektromagnetyczne, które zaginęło w czasie napadu Najemra na wasz dom, nie było jedyną moją konstrukcją. Nagrywanie włączało się po detekcji dźwięków w pomieszczeniu i zapisywało na płycie każdy odgłos w moim pokoju. I dlatego wiem, kiedy i o której godzinie penetrowano pokój. Gdyby nie ten podsłuch, to nie wiedziałbym, że sprawcy sprawdzili cały dom, bo nie zostawili żadnych śladów ani włamania, ani przeszukiwania pokoi i wszystkich szafek.

– Skoro spenetrowali wszystkie pokoje i szafki, to jakim cudem nie znaleźli twojego podsłuchu?

– Bo nie był schowany, tylko leżał w widocznym miejscu.

– Nie rozumiem. – Beata pokręciła głową.

– Pokażę ci coś. Mam trzy telefony, które skonstruowałem jeszcze przed działkiem, ale one z telefonami mają niewiele wspólnego. Działają jak podsłuch, a zarazem nie zwracają niczyjej uwagi, bo znajdują się w obudowie starszego typu aparatu komórkowego. W tych telefonach nie ma kart SIM, gdyż działają one trochę jako walkie-talkie z zasięgiem do jednego kilometra. Od walkie-talkie różnią się tym, że aby słyszeć, co się dzieje w pomieszczeniu, trzeba taki telefon niby-komórkowy zostawić w tym pomieszczeniu, a następnie w drugim wcisnąć kombinację klawiszy i przytrzymać jeden z nich. Wtedy słyszysz wszystko, co dociera do słuchawki tego pierwszego aparatu. Od walkie-talkie odróżnia je także to, że mikrofon jest bardzo czuły, a jakość transmitowanego dźwięku jest o niebo lepsza. Z kolei odbiór dźwięku jest na tyle cichy, że można go słyszeć jedynie po przyłożeniu słuchawki do ucha.

– Sam to skonstruowałeś? – zapytała z niedowierzaniem.

– Niby sam, ale z elementów telefonu komórkowego oraz kupionych walkie-talkie. To była moja pierwsza przygoda związana z konstrukcjami elektronicznymi. A wszystko zaczęło się od rozbierania na części rzeczy dostępnych w sklepach i składania z nich nowych precjozów. Tak więc rozłożyłem na części aparaty telefoniczne starego typu, walkie-talkie i dyktafon i dołożyłem własny układ na małej płytce elektronicznej. Właściwie w wytrawieniu na tej płytce odpowiednich ścieżek elektrycznych pomogła firma, z którą udało mi się nawiązać współpracę. Ta sama, z którą później robiłem działko, termowizor i lampę błyskową. No, jesteśmy już pod blokiem Darka i właściwie możemy go podsłuchać, ponieważ u niego w domu leży walkie-talkie.

Wyjąłem z wewnętrznej kieszeni koszuli aparat telefonu komórkowego starego typu i nacisnąłem trzy klawisze. Przyłożyłem do ucha aparacik i usłyszałem w słuchawce odgłosy szczękania naczyń i piosenkę Grzegorza Ciechowskiego _Nie pytaj o_ _Polskę_.

– Darek słucha muzyki i gotuje obiad albo raczej kolację – powiedziałem i przyłożyłem do ucha Beaty słuchawkę telefonu. – Słyszysz?

– I to wszystko słychać z mieszkania tego pana Rębca? – upewniła się po chwili wsłuchiwania się w odgłosy ze słuchawki.

– Tak, jesteśmy już w zasięgu fal radiowych z jego telefonu komórkowego i słyszymy, co się u niego dzieje. Ale nie będziemy go podsłuchiwać. Chodźmy do niego na górę.

– Poczekaj. – Beata przytrzymała mnie za rękaw, ponieważ ruszyłem już w kierunku drzwi wejściowych do klatki schodowej. – Nie powiedziałeś mi najważniejszego. Skoro przeszukali dom twoich rodziców, to co się stało z książką?

W jej głosie zabrzmiał niepokój, kiedy wypowiadała słowo „książką”, co świadczyło, że w pełni zdawała sobie sprawę z tego, jak cenny jest wolumin, który zostawił mi nadkomisarz Aliści, aby zrobić na złość Najemrowi.

– Bądź spokojna. Książki nie znaleźli w moim domu, bo nie mogli jej tam znaleźć, a to dlatego, że jej już tam nie było. Ta publikacja to najcenniejsza w tej chwili rzecz prowadząca do rozwiązania zagadki tożsamości Tomasza więzionego w domu Juraka oraz wyjaśniająca, dlaczego i przez kogo Tomasz trafił do więzienia. Jeszcze przed włamaniem została tak dobrze ukryta, że nikt do niej nie dotrze.

– Gdzie ją schowałeś?

– Właściwie to nie ja, tylko Darek ją schował, gdyż spodziewałem się włamania do mojego domu. Przekazałem mu ją jeszcze przed wyjazdem nad morze.

– A gdzie pan Rębiec ją schował?

– Tego nawet ja nie wiem – zapewniłem Beatę częściowo tylko zgodnie z prawdą, bo chociaż faktycznie nie znałem dokładnego miejsca ukrycia książki, to wiedziałem w przybliżeniu, gdzie się znajduje. – I Darek stwierdził, że nawet gdyby ktoś chciał od niego wymusić groźbami czy torturami wskazanie miejsca jej ukrycia, to bez jego obecności nikt jej nie odbierze.

------------------------------------------------------------------------

¹ Poprzednie przygody głównego bohatera zostały opisane w książkach _W_ _poszukiwaniu skrycie tęsknionej_ oraz _W_ _poszukiwaniu magnetyzmu materii_.

² Według danych ze strony http://slonce.alternatywne.info/kalendarz/09_2015.html zmierzch żeglarski w dniu 21 września 2015 roku kończył się o godzinie 19.52, a zmierzch astronomiczny trwał do godziny 20.34.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij