W poszukiwaniu światła. Opowieść o Marii Skłodowskiej-Curie - ebook
W poszukiwaniu światła. Opowieść o Marii Skłodowskiej-Curie - ebook
Maria Skłodowska-Curie była fascynującą osobą.
Wielu uważało, ze jest zbyt poważna – a ona była po prostu refleksyjna i bardzo skupiona – początkowo na nauce, potem na pracy naukowej. W jej czasach w Polsce kobiety nie mogły studiować na uniwersytecie, więc sama zarobiła na studia i wyjechała do Paryża, uczyć się na Sorbonie. Nie dbała o stroje (do ślubu poszła w granatowej, bardzo praktycznej sukience), obiady dla męża gotowała na laboratoryjnym palniku, a wkrótce po otrzymaniu Nagrody Nobla zaczęła jeździć z córką na front I wojny światowej, robiąc zdjęcia rentgenowskie rannym żołnierzom – tym samym wykorzystując swoje odkrycie w praktyce.
Zawsze miała swoje zdanie i wiele niekonwencjonalnych pomysłów. Była dociekliwa i pracowita. Oryginalna, nietuzinkowa. Poznajcie jej niezwykłe życie!
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7672-843-8 |
Rozmiar pliku: | 37 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Trzy, dwa, jeden… szukam! – Marysia odsłoniła oczy i rozejrzała się wokoło.
Gdzie oni się schowali…? – pomyślała i zastygła w bezruchu, nasłuchując odgłosów, które zdradziłyby kryjówkę rodzeństwa.
Było cicho, spokojnie i jakoś tak obco w tym zawsze wypełnionym ruchem i gwarem pokoju. Ale już po chwili z szafy dobiegły Marysię delikatne szelesty, spod kanapy wydobyło się ni to sapanie, ni to mlaskanie, a za kotarą ktoś z trudem powstrzymywał chichot.
Dziewczynka uśmiechnęła się i na paluszkach podeszła do szafy. Nagłym ruchem otworzyła drzwi i od razu je zamknęła, przestraszona głośnym piskiem.
– Nie ma mnie, nie ma mnie! – piszczała Helenka, zawiedziona, że to ją pierwszą znalazła młodsza siostra.
– Ciiiii – Marysia położyła palec na ustach i ruchem głowy wskazała Helence kanapę. Teraz obie cichutko zakradły się w jej pobliże i, mrugając do siebie porozumiewawczo, równocześnie schyliły się, by zdemaskować kolejną kryjówkę.
– To Józio! – Helenka poczuła wielką satysfakcję, że starszy brat został odnaleziony zaraz po niej. Józio zaś za bardzo nie zmartwił się tym faktem. Miał buzię pełną cukierków, które przeżuwał z niemałym trudem, mlaskając i sapiąc przy tym zabawnie. Zjedzenie pysznych landrynek było dla niego znacznie ważniejsze niż zabawa w chowanego z siostrami.
Dziewczynki zostawiły więc brata w spokoju i same poszły sprawdzić, kto się ukrył za kotarą. W grę wchodziła Bronia lub Zosia. Ale sądząc po niecierpliwym falowaniu zasłony i zduszonym chichocie, była to…
– Bronka! – obie dziewczynki krzyknęły jednocześnie, widząc roześmianą buzię starszej siostry.
– A gdzie Zosia? – Marysia zaniepokoiła się, bo nie miała już pomysłu na kryjówkę.
– W ogóle się nie bawiła. Poszła do salonu z mamą – odpowiedział obojętnie Józio, który ze swojego ukrycia widział wszystko.
– Jak to?! Dlaczego? – tupnęła nogą Helenka. – To nie w porządku! Ja się tak nie bawię – nadąsała się, bo wciąż było jej trochę przykro, że to ją pierwszą odnalazła Marysia.
– Bo Zosia jest już prawie dorosła – w głosie Broni słychać było nutkę podziwu i zazdrości.
– Eee tam, dorosła! – prychnęła mała Marysia. – Każdy lubi się bawić w chowanego. Nawet tata! A przecież jest bardzo duży – stwierdziła. – Chodźmy do niej – zarządziła i otworzyła drzwi od pokoju.
W salonie było jasno i ciepło. Paliło się w kominku, migotały świece poustawiane w lichtarzach, kandelabrach i świecznikach*. Mama grała na fortepianie, a niedaleko niej, bokiem do drzwi stała Zosia, która stroiła dziwne miny i przybierała różne pozy, wpatrując się w wielkie kryształowe lustro.
– A więc TU jesteś! – krzyknęła z pretensją Helenka.
– Czemu się z nami nie bawisz? Nie jesteś chyba aż TAK DOROSŁA… – Marysia objęła najstarszą siostrę i zajrzała jej w oczy.
– Co? – Zosia przestraszyła się nagłym wejściem rodzeństwa. Zawstydziła się też, że została przyłapana na mizdrzeniu się do lustra. – O czym wy mówicie? Ja słucham, jak mama gra – powiedziała z wyższością i spoważniała.
Dzieci spojrzały na mamę. Pięknie wyglądała przy fortepianie w kremowej sukience z bufiastymi rękawami. Miała włosy upięte w kok, była zarumieniona i uśmiechnięta, a jej palce sprawnie biegały po białych i czarnych klawiszach.
– Nie hałasujcie, to Chopin – Zosia skorzystała z okazji, by pouczyć rodzeństwo. – Mama ostatnio ciągle go gra.
Dzieci umilkły i speszone usiadły na sofie i fotelach.
Smutny ten Chopin – pomyślała Marysia. – Jakby deszcz padał w jego muzyce.
Tego dnia długo jeszcze brzmiał jej w uszach deszczowy rytm utworu Chopina, który grała mama. Przypominało go tykanie zegara, kroki taty, który chodził po swoim gabinecie, i miarowe uderzanie młoteczka, którym pani Skłodowska przybijała podeszwy do butów.
– Mamusiu, uszyłaś dla mnie buty Chopina! – uśmiechnęła się, kiedy matka kazała jej przymierzyć nowiutką, dopiero co wykończoną parę brązowych trzewiczków.
– Naprawdę, nie musisz tego robić, Broneczko, to praca dla mężczyzny! – pan Skłodowski nie lubił widzieć żony z młotkiem szewskim w ręku. – Nawet samo słowo „szewc” jest rodzaju męskiego. Wolę jak grasz Chopina.
– Dobrze wiesz, Władku, że nie kupilibyśmy tylu par porządnych butów – uśmiechnęła się pani Skłodowska. – Dzieci prędko z nich wyrastają albo je niszczą, a wszystko takie drogie… Cieszę się, że mogę zrobić dla nich buty sama. Szczególnie teraz, jak już nie pracuję, tylko jestem w domu. To całkiem ciekawe i wesołe zajęcie. Zobacz! – objęła męża i spojrzała na Marysię, która, tupiąc obcasami, tańcowała w swoich nowych butach.
Przy lampie naftowej
Marysia otworzyła drzwi i weszła do gabinetu taty. W półmroku dostrzegła zarys stojących tu mebli – kanapy, owalnego stołu, krzeseł i szerokiego biurka, przy którym siedział ojciec. Podbiegła do niego i wdrapała mu się na kolana, zarzucając ręce na szyję.
– Cóż tam, Maniu? – pan Skłodowski uśmiechnął się do córki i odłożył pióro.
– Chcę posłuchać tej bajki, którą nam wczoraj czytałeś, tato… – Marynia zamrugała swoimi szaroniebieskimi oczami i zaczęła wiercić się niecierpliwie na kolanach ojca.
Profesor Skłodowski roześmiał się i wyrównał plik rozrzuconych na biurku kartek, zapełnionych rzędami cyfr.
– Bajki? Hm… w pewnym sensie jest to bajka, ale… Zresztą to właściwie nieistotne – powiedział i podkręcił światło lampy naftowej stojącej na stole. – Najważniejsze, że ci się podoba. Zawołaj zatem resztę towarzystwa. Czas na wieczorne czytanie.
Marysia wybiegła w radosnych podskokach z gabinetu ojca, nawołując rodzeństwo, a pan Skłodowski podszedł do przeszklonej biblioteczki. Stało tam w równych rzędach całe mnóstwo książek z różnokolorowymi grzbietami, na których złociły się napisy w rozmaitych językach. Zastanowił się chwilę i wyjął dość gruby tom w ciemnej oprawie. Położył go na stoliku, po czym usiadł na fotelu i założył okulary.
Po chwili wpadła zarumieniona Marynia i pozostałe „towarzystwo”, jak to mówił tata. Najstarsza, dziesięcioletnia już Zosia, z poważną miną zasiadła na kanapie. Obok niej usiadły siedmioletnia Bronia i o rok od niej młodsza Helenka, chichocząc i szepcząc coś do siebie nawzajem. Dziewięcioletni Józio, jedyny chłopak, przysiadł na krześle obok ojca, a najmłodsza z nich wszystkich Mania wdrapała się jak zwykle tacie na kolana.
– I co było dalej? – zapytała.
– Posłuchajcie – ojciec otworzył książkę i zaczął czytać:
Słońce już gasło, wieczór był ciepły i cichy,
Okrąg niebios gdzieniegdzie chmurkami zasłany,
U góry błękitnawy, na zachód różany**.
Marysia zasłuchała się. Uwielbiała wieczorne czytania taty, który niskim, ciepłym głosem odmalowywał postacie, krajobrazy i sytuacje. Robił przy tym różne miny, to ściszał głos, to podnosił, marszczył brwi i poprawiał okulary. Czytał tak, że dziewczynka widziała dokładnie w swojej wyobraźni cały ten opisany przez poetę świat, który podobał jej się i pociągał. Dziwiła się, że nikt w historii o panu Tadeuszu nie musi mówić po rosyjsku, i zachwycała się melodią i rytmem poezji.
Pan Skłodowski skończył czytać, zamknął książkę i odłożył okulary. Zaległa cisza, przerywana tylko pokasływaniem mamy, która od kilku już dni leżała chora w sypialni.
– No, dzieci, czas do łóżek – powiedział ojciec i zdjął ze swoich kolan zasypiającą już prawie Marynię. – Ale najpierw jeszcze pacierze – ukląkł przed wiszącym na ścianie krzyżem. – Za mamę, żeby była zdrowa. I za naszą ojczyznę, żeby była wolna – spojrzał na Zosię, która rozpoczęła modlitwy.
Marysia nie rozumiała ani tego, co dzieje się z mamą, ani dlaczego trzeba się modlić za wolność ojczyzny. Nie pytała jednak o nic, tylko składała rączki i powtarzała za siostrą kolejne Zdrowaś Maryjo…
Płomień lampy tańczył i rzucał cienie na ścianę pod krzyżem, tworząc rozmaite kształty i obrazy. W jego blasku wszystko wydawało się takie tajemnicze i niesamowite, nawet twarze sióstr, brata i ojca wyglądały inaczej niż za dnia.
– Dobranoc, kochani – profesor Skłodowski ucałował główki wszystkich dzieci po kolei. – Spokojnych snów – uśmiechnął się i zasiadł w fotelu, gdy w drzwiach pojawiła się pokojówka, żeby położyć dzieci do łóżek.
Umilkł gwar i dziecięce śmiechy. Cisza ogarnęła dom. Profesor Skłodowski rozłożył prace klasowe swoich uczniów. Myślał o tym, że w tej chorej rzeczywistości, kiedy rosyjski zaborca zabrania mówienia po polsku i o Polsce, te chwile z dziećmi i poezją Mickiewicza są bezcenne. Miał jeszcze dużo sprawdzania, a do matematyki potrzebne jest szczególne skupienie i uwaga. Pochylił się więc nad zeszytami i półgłosem powtarzał obliczenia.
Wszyscy spali. Tylko Marynia leżała w łóżku z szeroko otwartymi oczami. Zastanawiała się, czy jutro będzie jej w końcu wolno przytulić się do mamy…
Jestem dzielna
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
------------------------------------------------------------------------
* Lichtarz – bardzo ozdobny, stojący świecznik dla jednej świecy; kandelabr – duży, ozdobny, kilkuramienny świecznik stojący.
** Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz.