- W empik go
W poszukiwaniu szczęśliwego domu - ebook
W poszukiwaniu szczęśliwego domu - ebook
Współczesna historia o Kopciuszku!
Młoda tłumaczka Ewelina wyjeżdża na saksy do Stanów. Na jednym z wykwintnych bali, które obsługuje, poznaje przystojnego mężczyznę. Tajemniczy nieznajomy okazuje się być księciem Filipem z Oberstdorfu, który zakochuje się do szaleństwa w Ewelinie i proponuje jej wspólne spędzenie świąt w swoim zamku w Austrii. Dziewczyna wyjeżdża z nim i poznaje historię starej, znamienitej rodziny, której członkowie żyją według tradycji i zasad wprowadzanych od wieków przez kolejnych dziedziców. Ewelina krok po kroku zaczyna odkrywać tajemnice starego rodu Oberstdorfów…
Przeszła przez salę balową, bibliotekę i wracając do siebie, stanęła pod drzwiami gabinetu księżnej Wiktorii. Chwyciła za klamkę, lecz drzwi były zamknięte. Odsunęła się o krok i patrzyła, jakby chciała przez nie cokolwiek zobaczyć. Czuła, że coś ją tam ciągnie. Jakieś fluidy wciągały ją do środka. Zamknęła oczy i zdawało się jej, że widzi wnętrze gabinetu z wielkim biurkiem, w którym część blatu jest podniesiona, a stamtąd jakaś niewidzialna ręka wyjmuje pożółkłe kartki. Podskoczyła raptem, jakby się obudziła z głębokiego snu. To Inga stała za nią i położyła jej rękę na ramieniu.
— Ale mnie przestraszyłaś.
— Przepraszam, nie chciałam.
— Czy wiesz, gdzie jest klucz do tych drzwi, kto go ma?
— Nie. Podobno zaginął. Kiedyś sprzątała tam stara Helga, ale teraz chyba nikt tam nie zagląda.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-296-6 |
Rozmiar pliku: | 966 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jako pisarka zadebiutowała w styczniu 2010 r. ponadczasową powieścią „Zojda z Bieszczad”. W przygotowaniu jest „Kochaj mnie od morza do morza” – romans ponad granicami dwóch krajów i barierami językowymi. Niesamowita opowieść o pięknej i gorącej Bułgarii pachnącej opalaną papryką oraz o zimnym, dostojnym Gdańsku.W poszukiwaniu szczęśliwego domu
Ewelina, poczekaj na mnie po zajęciach – zawołała Basia, spotykając koleżankę na korytarzu uczelni. – Przyszedł list od ciotki ze Stanów, ma dla nas pracę, możemy jechać na wakacje.
– Niesamowite. Dobra, będę czekała w klubie.
Serce waliło Ewelinie z emocji. Właśnie nadarzyła się okazja, by wyrwać się w świat. Całe cztery lata zbierała każdy grosz, żeby kiedyś starczyło na bilet lotniczy, czyli przepustkę do wielkiego kraju, jakim była Ameryka.
Obie z Basią studiowały na czwartym roku filologii angielskiej, uczyły się świetnie i przyjaźniły od wieków, choć bardzo się od siebie różniły. Barbara była wychowana w dostatku i luksusie, zawsze przy forsie, w najlepszych ciuchach, z najprzystojniejszymi facetami u boku. Ewelina skromna, ciągle bez grosza przy duszy i bez ojca, który zmarł ponad dziesięć lat temu. Łączyło je jedno – Barbara ciągle klepała ozorem, a Ewelina słuchała. W zamian za to korzystała z dobrodziejstw przyjaźni i bywała zabierana na różne imprezy jako cień, który zawsze słuchał. Czasem mogła pożyczyć od niej jakieś ciuchy, albo dostawała je w spadku, gdy Barbarze już przestawały się podobać. Z kolei Ewelina zawsze była świetnym alibi przed rodzicami Barbary. W jednym były zgodne, obie chciały pojechać do Ameryki.
Barbara, żeby móc się chwalić, że była i widziała, a Ewelina – żeby tam znaleźć pracę i poprawić choć trochę swoje finanse.
Rok temu gościła w Polsce ciotka stryjeczna Barbary i obiecała dziewczynom zaproszenie. Teraz właśnie napisała, że ma dla nich pracę i mogą przyjeżdżać.
Barbarze plany pracy się nie podobały, ale to był warunek, o którym prawie zapomniała. Teraz stwierdziła, że w Polsce i tak nikt się nie dowie, więc może się zgodzić. Ciotka starała się, ale ciągle zabiegana nie mogła zmobilizować się do wcześniejszego załatwiania papierków, dlatego tak długo czekały na zaproszenie. Wreszcie marzenie zaczęło się spełniać.
Koleżanki spotkały się po zajęciach i ustaliły plan działania. Na Ewelinę spadło żmudne załatwianie dokumentów. Dopiero na początku czerwca miały mieć rozpatrywane przyznanie wiz do USA. Czekały z niecierpliwością.
Ostatnie egzaminy z letniej sesji Ewelina zdała dość dobrze, także stypendium naukowe dalej miała otrzymywać. Jeszcze tylko musiała stawić się 25 czerwca w ambasadzie na rozmowę, od której wszystko zależało.
Basia już była. Na zakończenie rozmowy wbito jej stempel wizowy. Oczywiście musiała jeszcze zapłacić ponad czterysta złotych, to przelicznik stu pięćdziesięciu dolarów. Dla Basi to nic, ale Ewelinę kosztowało to szesnaście godzin korepetycji, jakich udzielała uczniom, a na razie musiała pożyczyć od Basi. Najbardziej bała się, że po tej rozmowie zostanie odrzucone jej podanie wizowe. Często bywa tak, że ambasada z jakichś przyczyn odrzuca wniosek wizowy.
Za zabukowanie biletu i dojazd do Warszawy Ewelina zapłaciła wcześniej. Bóg wie, za co jeszcze przyjdzie becelować ogromne sumy, ale marzenia o potędze Ameryki dają jednak siłę. Do tego liczyła, że odległość i tempo życia rozwiążą problemy związane z utraconą miłością i żalem po pierwszym i jedynym facecie. W jej sercu były ciągle gorycz i niesmak nieudanej miłości. Nie mogła sobie wybaczyć, że dała się tak ponieść swoim uczuciom i oszukać żonatemu facetowi. Miało być tak wspaniale. Wielkie plany szczęśliwego związku. Cudowne spojrzenia, pocałunki. Pierwsze zbliżenia. Szalona gorączka namiętności zapowiadała piękny i stały związek. Skończyło się na paskudnym romansie i potajemnych szybkich numerkach. Faceci potrafią tak oczarować głupie i naiwne dziewczątka, że same nie wiedzą, jak sobie z tym poradzić, i popadają w rozpacz ponad ich siły.
Mama zawsze jej powtarzała, że na rozterki sercowe najlepsza jest praca. Ewelina chciała dodatkowo, żeby dzieliły ją od tamtego mężczyzny tysiące kilometrów.Kapitan Marek Kozłowski wraz z załogą wita państwa na pokładzie samolotu Boeing 767. Jest godzina ósma. Lot będzie trwał jedenaście godzin. W Nowym Jorku będzie siódma... Dalszych informacji Ewelina już nie słyszała, przeniosła się w czasie o cały okres lotu i już oczami wyobraźni widziała, jak wysiadają z Barbarą na lotnisku. Odprawa, bagaże, kontrole paszportowe, wizowe, bagażowe, tak jak na lotnisku w Polsce – długo i dokładnie.
Tymczasem po wylądowaniu było całkiem inaczej. Można by było przenieść słonia i nikogo by to nie obchodziło, natomiast wizę musiała pokazywać chyba ze trzy razy i to była jedyna ważna sprawa.
Basia, zawsze taka chojraczka, tutaj jakby przycichła. Może czuła się zagubiona, a może przestraszona. Natomiast Ewelina była w siódmym niebie. Jej marzenia zaczynały się ziszczać. Nie bała się ciężkiej pracy ani poniewierki po obcych domach. Wiedziała, że jeśli uda jej się zachować twarz i nie poddać pokusom tanich zarobków, albo znów nie popadnie w jakiś paskudny romans, o jakich tyle słyszała, to choć trochę zarobi na dalszy, lepszy pobyt w Polsce. Chciała zarobić na komputer i remont mieszkania, a może jeszcze na jakieś meble i ciuchy. Do tej pory ledwo starczało na utrzymanie i gdyby nie jej korepetycje, pieniędzy z matki renty nie starczyłoby na nic.
– Chodź odebrać bagaże, a potem poszukamy twojej ciotki – zakomenderowała Ewelina.
– A jak ona po nas nie przyjdzie?
– Przestań, przecież wie, że przyjeżdżamy i na pewno na nas czeka.
– Ale gdzie my ją tu znajdziemy? Zobacz, ile tu ludzi.
– Oj Baśka, coś ty. Damy sobie radę.
Pociągnęła koleżankę do taśmociągów, na których jeździły w kółko bagaże z ich samolotu, a potem poszły bliżej wejścia głównego. Wiedziały, że tam na pewno nie przegapią wchodzącej lub wychodzącej ciotki. Stały ponad godzinę i nic. Basia zaczęła już wpadać w panikę.
– Co my teraz zrobimy? Jeszcze nas ktoś porwie, wiesz, tu tyle takich wypadków.
Takie i podobne bzdury zaczęła wymyślać przestraszona zaistniałą sytuacją, gdy ktoś szarpnął ją z tyłu za rękaw.
– O Boże! – krzyknęła Basia, a ciotka już całowała ją w policzek na przywitanie.
– Alem się was naszukała. Jużem myślała, że panienki nie przyleciały. Jużem pytała, czy byłyście na liście pasażerów. Jużem chciała dawać ogłoszenie do mikrofonów, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy, nieprawdaż?
Ciotka w słownictwie miała naleciałości trochę amerykańskie, trochę jakieś wielkopańskie, a trochę wymyślone przez siebie. Ubrana też była jak starodawna dama. Kapelusz, rękawiczki, bluzka z koronki i wszystko w różowym, cukierkowym kolorze. Niczym stara lalka Barbie. Do tego mocny makijaż z czerwonymi, karminowymi usteczkami.
– Chodźcie, moje panienki. Poszukamy taksówkę, bo moją musiałam zwolnić. Za długo czekała.
Ruszyła przodem dość dziarsko, nie zwracając uwagi na to, że panienki miały po dwie olbrzymie walizy i ledwo je dźwigały. Zatrzymała się dopiero przy żółtym samochodzie. Zdziwiona, że one zostały daleko z tyłu, a tu trzeba już pakować bagaże, bo następne taksówki podjeżdżają.
– No, moje drogie, tu jest Ameryka, tu trzeba trochę tempa. Trzeba było wziąć bagażowego. Tu są ludzie od tego, żeby pracowali, a panienki nie dźwigają same.
Ewelina słuchała tych wywodów jak przez filtr. Jej oczy chłonęły cały świat wokoło. Miała oczy i uszy nastawione na odbiór jak radary. Notowała każde słowo przechodniów, przyglądała się ludziom i rzeczom, bo to przecież była już Ameryka.
Basia za to z przerażeniem, jakby się chowała sama w sobie. Gdy usłyszała odgłos syreny, aż się skuliła, nie mówiąc nic. Przejazd z lotniska był dla Eweliny rozkoszą, którą napawała się jak najlepszymi cudami świata. Ona już wiedziała, że zniesie wszystko i tu zostanie, choćby miała codzienne myć... kible w najbardziej obskurnej knajpie. Niewiele się pomyliła, jeśli chodzi o pracę, jaką załatwiła im ciotka.
Jej mieszkanie również nie było rarytasem, jaki sobie wyobrażały. Barbara w ogóle była zgorszona całą tą sytuacją. Dom, jakim się chwaliła ciotka, będąc w Polsce, rzeczywiście był duży i przestronny, ale dość zaniedbany, ponury i na obrzeżach polskiej dzielnicy.
Wchodziło się na półpiętro po schodkach prosto do holu, w którym było sporo drzwi do różnych pomieszczeń, jakie zajmowała ciotka. Po lewej stronie od wejścia pięły się stare, drewniane, skrzypiące schody, które prowadziły prosto na poddasze. Tam ciotka przygotowała dla nich niewielki pokoik i osobną łazienkę, która miała ze dwadzieścia metrów kwadratowych, ale do wanny strach było wejść. Emalia odłaziła całymi płatami, a z kranu leciała zimna, brunatna ciecz.
– Niech mi jeszcze ktoś w Polsce powie, że u nas jest zła woda, to go ukatrupię – mówiła Barbara, ilekroć odkręcała kran, żeby się umyć.
Ani razu nie wykąpała się w tej wannie. Nabierała w kuchni wodę pitną do miski, niosła ją na górę do łazienki i tak się myła.
Kuchnia też była w opłakanym stanie, choć wyposażona we wszystkie udogodnienia. Miała klasyczną zabudowę z szafek w ciemnobrązowej tonacji. Zlewozmywak jak zwykle w amerykańskich kuchniach wbudowany pod oknem, a kuchenka mieściła się po przeciwnej stronie w bufecie, jaki oddzielał kuchnię od jadalni. Wszystko słabo oświetlone, ale ciotka i tak prawie nie korzystała z kuchni, gdyż jadała na mieście w lokalach.
Rozkapryszona Basia nie mogła siebie w tym wszystkim odnaleźć. U niej, w Polsce, w domu był idealny porządek, czyściutko i elegancko, a tu? Pokój, który dostały na poddaszu, był ciemny i jak wszystko w tym domu ponury. Dwa wygodne łóżka po bokach pokoju nie miały kołder, do których przyzwyczajeni są Polacy, tylko prześcieradło i kapę. W każdym amerykańskim filmie można to zobaczyć i Ewelina naprawdę nie rozumiała, na co Basia się wściekała. Poza tym według niej nie przyjechały tu spać i wylegiwać się, tylko pracować. Barbara myślała, że Ameryka to piękny świat pełen kolorów, światła i elegancji. Tak właśnie go ciotka zachwalała. Owszem, coś się zgadzało z jej opowiadaniami, ale niewiele. Może dla starszego pokolenia, ale nie dla młodych, zbuntowanych i pełnych energii dziewczyn. Znajomi ciotki to też przeważnie starsi ludzie, właściciele małych firm. W większości pracujący z Polakami i dla Polaków. Zajmowali się prowadzeniem małych sklepików, restauracji, barów i pubów. Fast foody należały do dużych konsorcjów, a eleganckie restauracje były, lecz nie w tej dzielnicy.
Tu życie płynęło spokojnie. Wyglądało, jakby wszystko zatrzymało się trzydzieści lat temu, w czasach gdy oni tu przyjechali na podbój świata. Te same chodniki, te same elewacje, ci sami ludzie, tylko starsi o ponad ćwierć wieku, w swoich prehistorycznych samochodach. Młodzi, którzy tu się wychowali i wykształcili, odeszli do innych dzielnic, gdzie są już prawdziwymi Amerykanami.
Teraz ta dzielnica stała się enklawą starszego pokolenia i wspomnieniem ich młodości. Tu wszyscy się znali, każdy się nisko kłaniał drugiemu, ale żyli obok siebie, bo tak żyją Amerykanie. Znikła polska gościnność i pomoc. W Ameryce jest się wolnym i niezależnym, bez zbędnych zażyłości. Wielkie przyjaźnie w nawale obowiązków i dorabiania się zniknęły, a ich miejsce zajęła zawiść i podejrzliwość.
Po pierwszych paru dniach, podczas których ciotka obwiozła panienki po Nowym Jorku, pokazała pobieżnie miasto i najważniejsze budowle, zaprowadziła obie do pubu Józefa, oświadczając, że już czas, by zarobiły na swoje utrzymanie. Ewelinie aż oczy zabłysły, bo przecież o to właśnie jej chodziło. Za to Basia mało nie zwymiotowała, gdy weszła do kuchni i podeszła do zmywaka, przy którym miały pracować od następnego dnia.
Miały, ale nic z tego nie wyszło, bo oczywiście Basia wyspecjalizowana w wymigiwaniu się od pracy nagle się rozchorowała. Wymiotowała na samą myśl, że miałaby tam wejść, włożyć ohydny gumowy fartuch i rękawice po same pachy. Zatem do pracy poszła tylko Ewelina. Sama musiała się dobrze zwijać, żeby na czas obrać i pokroić warzywa. Pomagała poza tym w przeróżnych pracach kuchennych, łącznie ze zmywaniem naczyń. Najgorsze były kufle po piwie, choć niezbyt brudne i nietłuste, ale za to śmierdziały okropnie. Nieraz czuła, jak buntuje się jej żołądek i podrywa całą zawartość na wymioty, a oczy w tym czasie nabiegały łzami. Fatalne było również wynoszenie zlewek, które w upalne wieczory, nawet zamykane w szczelnych pojemnikach, cuchnęły niemiłosiernie.
Po dwudziestej trzeciej, gdy zamknięto pub, Ewelina ledwo stała na nogach, więc wygląd pokoju czy łóżka naprawdę nie miał dla niej znaczenia. Marzyła tylko o tym, żeby zdjąć z siebie prześmierdnięte ubranie, umyć nogi i zadrzeć je wysoko pod sam sufit. Potem walnąć się na jakiekolwiek łóżko i spać. Spać aż do rana, bo potem znów kolejny dzień na obolałych nogach z rękami w zmywaku.
Basia natomiast, która cały dzień spędziła w ponurym pokoju, udając chorą, była bardzo zdegustowana.
– Jak ty śmierdzisz! – skrzywiła się, mówiąc. – Ja tam na pewno nie pójdę do tej kuchni.
– Ciotka cię wygoni, oni tu inaczej myślą i nie goszczą się tak jak my.
– Już rozmawiałam z ciotką. Powiedziałam jej, że ja nigdy w kuchni nie pracowałam i nie mogę, bo jestem nosicielem karaboliozy.
– Co to?
– Nic, tak wymyśliłam, żeby ich przestraszyć, więc powiedziała, że pójdę pracować do sklepu pani Władysławy.
– A jaka branża?
– Metalowy, no wiesz śrubki, gwoździe. To już lepsze niż te ohydne gary i pomyje.
– Ja tam mogę robić wszystko, jak płacą.
– A ja nie i w ogóle nie będę pracowała, już coś wymyślę.
– No pewnie. To twoja ciotka, ja przecież tak nie mogę. Poza tym jestem przyzwyczajona do pracy, ale teraz już śpijmy. Jestem nieprzytomna ze zmęczenia.
Barbara coś jeszcze mówiła, ale do Eweliny nic nie docierało. Już spała. Kolejne dni mijały jak wiosenna burza, szybko i porywczo.
Któregoś dnia Basia oznajmiła, że już tam nie będzie pracowała, bo za ciężko jest jej dźwigać skrzynki z gwoździami i śrubami. Mąż pani Władysławy znalazł Basi pracę w sąsiedniej dzielnicy u jego znajomej, w sklepie z męskimi ciuchami i bielizną.
Teraz Basia mogła stroić się i umizgiwać. Większość klientów była płci męskiej i wszyscy adorowali ją na każdym kroku. Tam też nie napracowała się zbytnio. Tym razem nie pasowało jej przekładanie męskich majtek, podszczypywania panów i pretensje ich małżonek. Następny lokal to nocny klub. Ten znalazł jej jeden z klientów sklepu. Miała tam zagwarantowany pokój i aż tysiąc dolarów co tydzień, więc postanowiła wyprowadzić się od ciotki, na co tamta nie wyraziła żadnego sprzeciwu. Natychmiast kazała Ewelinie płacić za pokój, mówiąc:
– Widzisz, Basia już się usamodzielniła i idzie na swoje, a ty, panienko, masz tydzień. Albo sobie coś znajdziesz, albo będziesz płaciła dwadzieścia pięć dolarów dziennie.
– Ciociu, ty chyba przesadziłaś – wstawiła się Barbara.
– Jak się nie podoba, to możesz płacić połowę, ale będziesz jeszcze sprzątać.
Ewelina aż zaniemówiła. To była straszna suma. Przecież zarabiała tylko czterdzieści dolarów dziennie. Do tego miała wyżywienie, a teraz będzie musiała więcej niż połowę oddać. Sprzątać? Kiedy, jak pracuje od dziesiątej rano do drugiej w nocy? Ta wiadomość trochę ją podłamała. Choć nogi przywykły już do całodziennego stania, a nos nie reagował na przykre zapachy, nie wyobrażała sobie dodatkowych obciążeń. Musiała przecież kiedyś spać. Nie miała pojęcia, ile może kosztować jakieś łóżko w pokoju najskromniej umeblowanym, bo i tak niewiele z niego korzystała.
Ona i Basia dobrze wiedziały, że suma, jaką ciotka podała, była przesadzona.
– Dobrze. Może coś znajdę – tyle tylko wykrztusiła z siebie Ewelina.
Barbara oburzona pociągnęła ją za sobą do pokoju.
– Chodź, ciotce się coś pomieszało w głowie. Pogadaj z tym Józefem, a ja pogadam z André.
– Z André? A to kto i gdzie ty w ogóle pracujesz?
– W nocnym klubie u Greka.
– Gdzie? Baśka! Co ty tam robisz?
– Jestem kelnerką.
– I za to masz pokój i tyle kasy?
– No widzisz, a ty byś te gary tylko myła, popatrz na swoje ręce.
– Baśka, ty coś kręcisz, co ty tam naprawdę robisz?
– Naprawdę jestem kelnerką. Jutro rozmówisz się z Józefem i przyjedziesz do mnie do klubu, ja powiem André, że przyjedzie jeszcze jedna ślicznotka.
– Basiu, ja jutro wezmę sobie parę godzin wolnego i jak chcesz, to oczywiście zobaczę. Potem się zastanowię, bo coś mi się to nie podoba. Ty się w nic nie wpakowałaś?
– Nie. Wszystko jest OK, znam język i jestem zgrabna, ty też. André potrzebuje takich dziewczyn.
– Mówisz, jakby to był burdel.
– Spokojnie! Nie burdel, tylko porządny nocny klub, dla grzecznych gości, tylko że obsługujemy w stroju króliczka.
Ewelina parsknęła śmiechem.
– Ciotka o tym wie?
– Coś ty. Ale to się opłaca, a jakie napiwki!
– I nie masz żadnych propozycji?
– Mam, i co z tego, zawsze można się jakoś wykręcić.
– A ten cały André?
– A, André jest cudowny.
– No to ja już wszystko wiem, dlatego ciebie zatrudnił, ale mnie już nie zechce.
– Zechce, jak go poproszę.
Ewelina uważnie przyjrzała się Basi, która właśnie pakowała swoje walizki.
– Spałaś z nim?
– Śpię z nim i jest dobry, lepszy niż te nasze dupki w Polsce.
– A Marek?
– Co Marek, przecież on nic nie ma. Na pewno nie wrócę do niego.
Ewelina własnym uszom nie dawała wiary. Basia taka była zakochana w Marku i już go skreśliła. To nieprawdopodobne, jak ta dziewczyna się zmieniała, gdy miała w zasięgu forsę. Już nawet Ameryka jej się podobała. Nawet zaczęła się głośno zastanawiać:
– Jakbym wzięła ślub z André, to mogłabym zostać w Stanach, no nie? Powiedz sama, ale by mi koleżanki zazdrościły, jakbym tak zajechała do Polski jako Amerykanka.
– No pewnie.
– Widzisz, tak się żyje, a nie przy zmywaku. Jutro masz być u mnie. O dziesiątej przyślę po ciebie samochód.
Powiedziała to takim tonem, że Ewelina otworzyła usta ze zdziwienia. – Wielka pani, ot i cała Barbara – pomyślała Ewelina w duchu i pomogła jej dokończyć pakowanie.
Po chwili Basia wyjechała samochodem, który przysłał jej ten André, nawet nie mówiąc ciotce „do widzenia”.
– Niesamowite, ona zawsze da sobie radę, a ja co, od garów -powiedziała sama do siebie Ewelina.
Spojrzała na zegarek i szybko pobiegła do pubu. Przebrała się i po raz kolejny zanurzyła ręce odziane w gumowe rękawice do potężnego zlewu zastawionego prawie setką talerzy. Obok stały na tacach kufle po wczorajszych, ostatnich piwoszach. Na razie nie śmierdziały, ale po zetknięciu z wodą zapach wzbudzał się i Ewelina czuła go do samego wieczora. Po północy była znieczulona i nawet nóg już nie odczuwała. Stała jak na ścierpniętych słupach i z trudnością przestawiała nogi, zanim mogła się rozruszać. Wtedy marzeniem było usiąść albo choć na chwilkę położyć się. Na zakończenie pracy powiedziała panu Józefowi, że jutro chciałaby przyjść o piętnastej, bo musi poszukać mieszkania.
Oczywiście zgoda była na takie opóźnienie pod warunkiem, że na rano nie pozostawi żadnych naczyń do mycia. Wiązało się to z dłuższą pracą w nocy i dłuższym staniem na opuchniętych nogach.
Ewelina nie wierzyła w możliwości Barbary, ale tak naprawdę nie miała innego wyjścia. Taki obrót sprawy trochę ją podłamał.
Rano wstała, wykąpała się i przebrała w rzeczy mniej śmierdzące zwietrzałym piwskiem. Przeczesała włosy, lekko umalowała oczy i usta, by twarz jej nabrała koloru po tak długim przebywaniu w zamkniętym pomieszczeniu.