Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

W pułapce - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
29 września 2025
25,00
2500 pkt
punktów Virtualo

W pułapce - ebook

Każdy z bohaterów zbioru opowiadań Marty Wiktorii Kaszubowskiej znajduje się w pułapce: niektórzy tkwią w niej w sensie dosłownym, innych więzi przeszłość albo własne ograniczające przekonania. Znajdziecie tu thriller i mrożącą krew w żyłach grozę, ale również przypowieść, romans obyczajowy oraz dramat. W historiach nakreślonych przez Martę Wiktorię Kaszubowską ujrzycie samych siebie i odnajdziecie - tak potrzebne w dzisiejszych czasach - ukojenie. Marta Wiktoria Kaszubowska jest autorką powieści "Zapach tytoniu i "Brakujące ogniwo" oraz laureatką konkursu zorganizowanego przez Empik Selfpublishing "Wszystko dobre, co się źle kończy". Jej zwycięskie opowiadanie "Gdzie leży prawda?" dostępne na na empik.com

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396898319
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

W STRONĘ SŁOŃCA

Wstaję bladym świtem. Chociaż nie mam zegarka domyślam się, że wybiła piąta. Nie jestem wyspana – noc spędziłam na twardej, mocno ubitej ziemi i perspektywa dzisiejszej wędrówki mnie przeraża. A jednak muszę iść dalej – podświadomość mi o tym przypomina, kiedy otwieram oczy. Po umyciu się w pobliskim strumieniu i przegryzieniu resztek zapasów, ruszam przed siebie. Ledwo stawiam pierwszy krok, czuję, jak paski plecaka wpijają mi się w ramiona, a buty ocierają stopy. Przede mną kolejny, stanowczo zbyt długi dzień.

Wcześniej było łatwiej: podróż zaczęłam od łagodnej łąki, muskanej promieniami słońca. Zapach kwiatów upajał, a drzewa uginały się pod ciężarem jabłek i czereśni. Zrywałam je łapczywie, wgryzając się w soczysty, słodki miąższ. Wypełniał mnie łagodny spokój – wiedziałam, że wszystko będzie dobrze, że czuwają nade mną dobre anioły. Mogłabym tak iść do końca świata – po miękkim dywanie z trawy, pieszczona lekkim wiatrem.

Nagle ujrzałam przed sobą ciemny las. Niepokój przeszył moje serce i zapragnęłam zawrócić, jednak moje stopy parły naprzód. Nie mając innego wyjścia, przyłączyłam się do nich.

W lesie nie mieszkało słońce i panująca tam cisza była grobowa. Uważnie patrzyłam pod nogi, by nie potknąć się o żaden korzeń, czy nie wpaść we wnyki. Do moich uszu docierało powoli zawodzenie wilków, pohukiwanie sów. Zimno dotarło do kości, a serce wezbrało żalem. Żalem za tym, co utracone.

Raz coś mnie goniło. Uciekałam na złamanie karku, myśląc tylko o przeżyciu. Wiedziałam, że nie wolno mi upaść – wygłodniałe szczęki tylko na to czekały. Kiedy kolana zaczęły się pode mną uginać, a płuca niemal całkiem straciły oddech, bestia odpuściła. Biegłam jeszcze kawałek, potem pozwoliłam sobie na trucht, wreszcie marsz. Rozpierało mnie szczęście: JESTEM! PRZETRWAŁAM!

Nie było już tak strasznie. Dostrzegłam, że w koronach drzew siedzą ptaki, a po leśnym runie przemyka młodziutka, płocha sarna. Królestwo zwierząt się rozśpiewało, a ja wtórowałam tej piosence. Odkryłam pożyteczne rośliny – jedne syciły żołądek, inne koiły rany. Pojęłam, że las był dla mnie egzaminem, sprawdzianem mojego charakteru.

Szłam tak kilka tygodni. Ten czas upłynął mi w zgodzie ze sobą i z tym, co mnie otacza. Stałam się częścią większego projektu, elementem, bez którego świat stanąłby w miejscu. Wkraczając w następny etap wiedziałam, że kawałek lasu zabiorę ze sobą, że będę czerpać z nabytej tam mądrości.

Kolejny rozdział podróży to ten, w którym tkwię teraz. Wokół otaczają mnie góry i trudno mi się po nich wspinać. Brakuje podstawowego sprzętu: czekana, liny zabezpieczającej – ba! – brakuje nawet odpowiednich butów. Skalne odłamki ranią palce, plecak ciągnie w dół. Ale, chociaż przyroda ma nade mną przewagę, nie zamierzam się poddawać. Pokonałam już parę mniejszych gór i na szczycie wielu z nich znalazłam schronisko z ciepłą strawą. Na niebie nadal nie widzę słońca, jednak zauważam, że chmury ustępują miejsca światłu, a jasne poranki przechodzą w pogodne popołudnia.

Dlatego nie zrezygnuję. Nie wiem, ile jeszcze drogi przede mną, lecz czuję w tym wszystkim głębszy sens. Pewnie myślicie, że oszalałam. Jak można iść bez kompasu, GPS-a? Mnie, Moi Drodzy, prowadzi Nadzieja.

Przede mną wiele niebezpieczeństw. Intuicja podpowiada, że to, czego doświadczyłam do tej pory było dziecinną historyjką. Że gdzieś tam, w oddali, czeka na mnie thriller z krwi i kości. Moje ciało zaczyna zawodzić, powieki same się zamykają, ale stawiam czoła wyzwaniu.

Zanim dosięgam dzisiejszego szczytu, rozlega się głośny pomruk. Moje serce zamiera: lawina? Zaciskam szczęki i proszę o cud. Cud jednak nie nadchodzi: widzę pędzącą w moją stronę hałdę śniegu. W akcie desperacji wczołguję się do wąskiej szczeliny tuż obok mnie. Sekundę później lawina zasypuje miejsce, gdzie byłam przed chwilą. Niszczycielska moc zmiata wszystko, co spotyka na swojej drodze: bóg gór nie zna litości. Przymykam oczy i zastanawiam się, czy wyjdę z tego cało. A jeśli śnieg odetnie wyjście z kryjówki? Czy stanę się kolejnym wspinaczem śniącym w górach swój wieczny sen?

Lawina milknie po kilku minutach, może godzinach. Straciłam poczucie czasu. Z przerażeniem odkrywam, że spełniły się moje najgorsze obawy: szczelinę przysypało. Panika ogarnia umysł, rozpacz chwyta za gardło. Daję się ponieść fali smutku, dryfując na niej bezwolnie. Zawodzę bezgłośnie, wiedząc, że i tak nikt mnie nie usłyszy. Nikt nie pomoże.

Nagle słyszę głos: „ocal się sama”. Nie wiem, skąd dochodzi, nie wiem, kto to mówi. Wiem tylko, że powinnam być mu posłuszna. Trzeźwieję, rozpraszając ciemność wokół siebie. Sięgam do kieszeni i wyciągam łopatkę, którą znalazłam kilka dni temu. Wbijam ją w warstwę śniegu. Nie wierzę własnym oczom: biały puch ustępuje! Zachęcona, kopię głębiej i centymetr po centymetrze, kawałek po kawałeczku, blokada znika. Po wydostaniu się na zewnątrz, moim ciałem wstrząsa szloch. I tym razem dałam radę! Czuję wielką, pierwotną radość.

Wstaję, otrzepuję ubranie i wkładam plecak. Wiem już, że wyjdę cało z każdej opresji, z każdego potrzasku. Moja wola życia odstraszy wszystkie strzygi i upiory.

Niech się dzieje, co chce. Ja dalej, twardo i niezmordowanie, będę iść. Iść w stronę słońca.NIGDY CIĘ NIE OPUSZCZĘ

Lubię listopadowy Szczecin nocą. Mleczną otoczkę wokół księżyca nad parkiem Kasprowicza, płonący dywan zniczy na Cmentarzu Centralnym, wyłaniające się z cienia wille na Waryńskiego. Lubię również to, że nocą w listopadzie poznałam Ciebie.

Tamten dzień zaczął się ślamazarnie. Niewielu klientów i mówiąc szczerze, niewiele chęci do roboty. Wszystko zmieniło się na kwadrans przed zamknięciem. Wleciałeś zdyszany w rozpiętym płaszczu i zamówiłeś bukiet z dostawą na jutro z samego rana.

– Na rocznicę ślubu, dla żony – dodałeś z uśmiechem.

Ułożyłam kompozycję z herbacianych róż i słoneczników, po czym obwiązałam ją odświętną czerwoną wstążką. O wyznaczonej porze stanęłam przed Twoimi drzwiami i wręczyłam prezent Twojej ślicznej, zarumienionej żonie. Mieszkasz na parterze w nowym apartamentowcu na Kolumba, który tak kontrastuje z sąsiednimi kamienicami.

Nasze spotkanie obudziło we mnie głód. Niemal natychmiast wzięłam dwutygodniowy urlop (zaleta rodzinnej firmy) i odtąd chodzę za Tobą krok w krok. Wiem na przykład, że urządziłeś w domu małą pracownię architektoniczną (podejrzałam przez jedno z Twoich dużych okien), regularnie też bywasz z laptopem w Starbucksie na Bramie Portowej. Jestem tam codziennie, dlaczego mnie nie zauważasz?

Po paru godzinach w kawiarni jedziesz pobiegać na Polanie Harcerskiej. Polana wygląda w listopadzie upiornie, ale Tobie to najwyraźniej nie przeszkadza. Czekam przyczajona w samochodzie na parkingu i odliczam minuty do Twojego powrotu. Wyobrażam sobie wtedy nasze przyszłe wspólne życie.

A co z Twoją żoną, zapytasz? O tym za moment...

Masz pieniądze jednak nimi nie epatujesz. Może i Starbucks to nie opcja budżetowa, lecz obiady jadasz w Turyście. Ciekawe, czemu ona Ci nie gotuje? Jest zbyt leniwa, czy ma dwie lewe ręce? Kiedy zamieszkamy razem, będę Ci dogadzać.

Potem zwykle robisz zakupy i wracasz do domowej pracowni. Pięknie wyglądasz, gdy myślisz – stajesz nad arkuszami papieru, podpierasz się pod boki i zmysłowo chmurzysz brwi.

Dzień kończysz o dwudziestej trzeciej, jeśli założyć, że po zgaszeniu światła się z nią nie kochasz. Brrr! Wizja Ciebie pieszczącego inne ciało mnie dobija. Należysz do mnie, tylko do mnie!

Im dłużej analizuję nasze spotkanie, tym mocniej uświadamiam sobie, że Ty też wyczułeś łączące nas pokrewieństwo dusz. Dlatego muszę się tej suki pozbyć. Niedługo. Zegar tyka.

Chociaż nigdy nie przepadałam za sportem, zaczęłam chodzić na zumbę – zajęcia prowadzi oczywiście Twoja żona. Widzisz, jak się dla Ciebie poświęcam!? Swoją drogą, gdyby po pracy szła prosto do Ciebie, zamiast kręcić tyłkiem w klubie fitness, może miałbyś w domu normalny obiad?

Ponieważ na treningu jestem uroczo nieporadna, szybko zyskałam jej sympatię. Po pierwszych zajęciach poszłyśmy nawet do Wedla na Śląskiej, a że był czwartek, trafiłyśmy na koncert na żywo. Wyjaśniła, że często tu z Tobą przychodzi, bo odpowiada jej ten przytulny klimat i mrożona czekolada. Faktycznie – czekoladę serwują obłędną.

W sobotę umawiamy się u mnie w mieszkaniu na drinka. Nie podam jej wcześniej adresu – spotkamy się przed Falą i dopiero stamtąd pójdziemy na Unisławy. Moja strategia? Napijemy się wina, do którego wsypię pokruszone proszki nasenne. Kiedy alkohol i leki zrobią swoje i ją otumanią, zepchnę Twoją żonę z balkonu. Wspominałam, że mieszkam na 7. Piętrze?

Kiedy spadnie, zbiegnę na dół i odegram przedstawienie. Będę krzyczeć, załamywać ręce – słowo, zrobię prawdziwe show. Później zadzwonię do Ciebie i opowiem o tej tragedii. Uwierz, ona nie przeżyje upadku z takiej wysokości.

Po wszystkim stanę się Twoją pocieszycielką. Pomogę w przygotowaniach do pogrzebu, razem przejdziemy przez żałobę. W mgnieniu oka zapomnisz o zmarłej żonie i zrozumiesz, że liczę się tylko ja.

Bo tylko ja Cię nie opuszczę.

Nigdy.NOCNY AUTOBUS

Jeszcze dwa lata temu nocny autobus linii 666 był jednym z najbardziej obleganych w Szczecinie. Jego kluczowy przystanek, usytuowany w pobliżu pubów oraz klubów nocnych, sprawiał, że ludzie często wracali nim do domów. Po co wydawać pieniądze na taksówkę albo ryzykować życie i iść pieszo, gdy za niewielką opłatą można było przejechać przez miasto niezawodnym 666?

Sytuacja zmieniła się 11 lipca 2021 roku. Datę tą pamiętał dobrze każdy szczecinianin, bo właśnie wtedy z Alei Niezwyciężonych zniknęła pierwsza kobieta. O wpół do czwartej nad ranem Emilia pożegnała się z nowopoznanymi znajomymi, wyszła z lokalu studenckiego „Coneffka”, po czym udała się na przystanek linii 666. Korzystała z niego milion razy, więc w ogóle nie bała się o własne bezpieczeństwo. Tą noc od pozostałych odróżniał tylko rzęsisty deszcz. Ostatnim, co zdołała uchwycić kamera monitoringu miejskiego była Emilia wsiadająca do autobusu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij