W pułapce pokus - ebook
W pułapce pokus - ebook
Shelby chce pokazać rzeźby Bastiena Renauda na wystawie w San Francisco. Ponieważ Bastien ignoruje jej telefony, przyjeżdża do Maine. Burza śnieżna zatrzymuje oboje w jego domu. Niespodziewanie kończą długi wieczór w łóżku. Gdy Shelby wyjeżdża, Bastien nie potrafi wyrzucić jej z myśli...
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1983-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego ona?
Sebastien Renaud, Bastien dla garstki tych, którzy na jego widok nie przebiegali na drugą stronę ulicy, wiedział, że to pytanie retoryczne, niemniej zadał je sobie w myśli.
Ściskając w wilgotnej dłoni butelkę napoju bezalkoholowego, po raz pierwszy od dziesięciu lat zapragnął wprawić się w stan całkowitego otępienia przynoszącego ulgę od rzeczywistości.
Kobieta siedząca dwa stołki dalej wpatrywała się w ekran telefonu i udawała pochłoniętą czytanym tekstem, a w istocie czekała, by ją zauważył.
W ciągu dnia zauważył ją kilkukrotnie. Pierwszy raz w wypożyczonym samochodzie na parkingu przed kawiarenką, jedynym miejscem w Bar Harbor w stanie Maine, gdzie podawano przyzwoitą americano. Drugi raz w składzie drewna, własnym piętrowym sklepie przy Main Street, specjalizującym się w rzemieślniczych wyrobach z drewna – drewnianych misach, dzwonkach wietrznych i podobnych przynętach dla turystów – które dostarczał podczas comiesięcznej wyprawy do miasta.
A teraz tu, w jego barze.
Co prawda bar nie był jego własnością, ale o drugiej po południu we wtorek, w środku mroźnej zimy, zazwyczaj miał go wyłącznie dla siebie. I takim go lubił.
– Powtórka? – Sergei, przysadzisty czarnobrody mężczyzna, wytarł owłosione dłonie ręcznikiem i oparł się o drewniany bar, który Bastien pomógł mu odnowić wiosną przed najazdem „letników”.
Bastien zdążył zauważyć, że strasznie nadskakuje tej kobiecie. Przez cały okres przebywania w miejscowości ściągającej rzesze turystów nigdy nie widział nikogo, kto tak bardzo by się starał wyglądać jak turysta.
Różowa wełniana czapka z napisem Arcadia National Park. Błyszczące nowością buty trekkingowe z bieżnikowaniem głównie dla ozdoby. Śnieżnobiały kaszmirowy golf i kamizelka z polaru w odcieniu ciepłej szarości. Legginsy podkreślające zgrabne uda i pośladki, ale zupełnie niezabezpieczające przed ekstremalną temperaturą na zewnątrz butików, w których są sprzedawane.
Rzekoma turystka odchrząknęła i zapytała:
– A macie przypadkiem czterech złodziei?
Nazwa whisky z destylarni brata wypowiedziana głosem znanym mu z wiadomości w poczcie głosowej wprawiła Bastiena w lekką konsternację.
– Oczywiście. Jak podać?
– Bez wody. Podobno jest najlepsza w temperaturze pokojowej. – To było obliczone na jego użytek.
Przecież doskonale wiedziała, że Bastien jest jednym z rzeczonych czterech złodziei. Cały świat o tym wiedział od czasu emisji serialu „Bimbrowe chłopaki”, który bił rekordy oglądalności na platformie VidFlix.
Chociaż wystąpił tylko w kilku odcinkach, a i wtedy pod naciskiem braci, w jego spokojne życie wtargnęły zastępy producentów, reżyserów, reporterów pracujących dla tabloidów i wszelkiego rodzaju pijawek medialnych.
Oraz ona. Shelby Llewellyn.
Współwłaścicielka galerii sztuki w dzielnicy Mission w San Francisco i córka multimiliardera Geralda Llewellyna, magnata z Doliny Krzemowej. Rodzinną kolekcję starych samochodów, prywatnych odrzutowców i jachtów lamborghini uzupełniały dzieła sztuki oraz ich twórcy.
Sądził, że właśnie z tego powodu Shelby Llewellyn wydzwaniała do niego przez cały ostatni rok, w każdy czwartek o jedenastej. Wiadomość, jaką nagrywała, brzmiała identycznie, chociaż tonacja się zmieniała, od radosnej do opryskliwej.
„Ojciec widział jedną z pana rzeźb w serialu. Jest ogromnym fanem pańskiej twórczości. Czy byłby pan zainteresowany wystawą autorską w naszej galerii? Proszę o telefon w każdej dogodnej dla pana chwili”.
Nie oddzwonił.
Czując na sobie świdrujący wzrok Shelby, podniósł butelkę i dopił resztkę ciepłego piwa. Szykował się na nieuchronny atak.
– Przepraszam – zaczęła i schyliła głowę. – Wiem, że to bardzo dziwne, ale czy przypadkiem nie jest pan…
– Owszem, jestem zmęczony słuchaniem pytań, na które pytający znają odpowiedź, panno Llewellyn.
Wyprostowała się i obróciła twarzą w jego stronę.
Kiedy ich spojrzenia się spotkały, ucieszył się, że oprócz odnowienia blatu baru pomógł Sergeiowi przymocować stołki do podłogi.
Shelby Llewellyn była aniołem. Ale nie efemeryczną niebiańską istotą z obrazów przedstawiających sceny Narodzenia Jezusa. Tylko bardzo ziemskim aniołem.
Różane usta, duże jasnobrązowe oczy, aureola złotych loków wokół głowy. Tak niepodobna do surowego zdjęcia na stronie internetowej galerii, jak tylko to możliwe.
– Sami to załatwimy? – zapytał. – Czy mam wezwać szeryfa Dawkinsa, żeby panią aresztował za stalking?
– Szeryf Dawkins palcem nie kiwnie, żeby ci pomóc – wtrącił Sergei i postawił przed Shelby hojną dawkę bursztynowego płynu. – Nie wierzę, że taka ślicznotka chciałaby się za tobą uganiać.
Bastien mocniej zacisnął palce wokół butelki.
– Nie przypominam sobie, żebym zapraszał cię do udziału w rozmowie.
Barman w obronnym geście uniósł ręce i się wycofał.
– Chyba rzeczywiście nie ma sensu udawać, że to szczęśliwy zbieg okoliczności – stwierdziła Shelby.
Podniosła kieliszek do ust, wypiła łyk i zaniosła się kaszlem. Policzki jej poczerwieniały, poklepała się po mostku i sięgnęła po szklankę z wodą.
– Ani udawać, że lubi pani whisky.
– Lubię – odparowała chropawym głosem. – Nie pijam czystej whisky, ale nie chciałam popełnić błędu neofitki i przekreślić swoich szans.
Wyciągnęła rękę ze szklanką w jego stronę.
Pokręcił odmownie głową.
– Nie tykam tego.
– Co na to pańscy bracia? – Uniosła brwi.
Nawet teraz mimowolnie pomyślał o braciach w kategoriach ról, jakie mieli przypisane w „misjach”, które uczyniły z nich tak skutecznych złodziei. Z imionami bardziej pasującymi do francuskich delfinów przeczesywali złomowiska i szroty, zbierając elementy, z których ich ojciec, Charles „Zap” Renaud, budował bimbrownie albo które sprzedawał za gotówkę.
Laurent – Law – najmłodszy i najwyższy, był oczami. Zawsze wypatrującymi okazji albo zagrożenia.
Rainier – Remy – dwa lata starszy od Lawa, był rękami. Nie było zamka, którego by nie otworzył, ani silnika, którego by nie uruchomił.
Augustin – zaledwie dziesięć miesięcy młodszy od Bastiena – był ustami. Potrafił gładką przemową wszędzie się wkręcić albo wykręcić z każdych tarapatów, zależnie od sytuacji.
I Bastien. Mózg i mięśnie w jednym niesamowitym opakowaniu.
– Podejrzewam, że bracia mają ważniejsze sprawy na głowie – odparł i poczuł niespodziewany przypływ dumy.
Bliźniaki Lawa właśnie zaczynały chodzić pod czujnym okiem ich matki, Marlowe Kane, i zakochanych w nich pracownikach destylarni. Natomiast Remy wydał pieniądze ze sprzedaży udziałów w destylarni bratu Marlowe i z dziesięcioletnią córką oraz narzeczoną pływał teraz prywatnym jachtem po Morzu Śródziemnym.
O Augustinie lepiej nie myśleć.
– Właśnie zobaczyłem, że będą kręcić kolejny sezon – oznajmił Sergei i dodał kostki lodu i porcję syropu barmańskiego do szklanki Shelby. Teraz whisky gładko przechodziła jej przez gardło. – Interes zyska.
Bastien odwrócił wzrok, kiedy Shelby wkładała do ust wiśnię nasączoną likierem maraschino.
– Przejdźmy do rzeczy – powiedział.
Odstawiła szklankę i przesiadła się stołek bliżej. Poczuł powiew wanilii zmieszanej z zapachem lawendy.
– Chcę urządzić wystawę autorską pańskich prac w naszej galerii w San Francisco.
– Przejechała pani taki szmat drogi po to, żeby powiedzieć mi osobiście to samo, co nagrywała pani na pocztę głosową?
Podniosła głowę i rzuciła mu spojrzenie spod wpółprzymkniętych powiek.
– To znaczy, że odsłuchiwał pan moje wiadomości?
– Czasami. – Większość z nich wielokrotnie.
– Ale postanowił pan je ignorować, tak?
– Nieodpowiadanie to nie to samo co ignorowanie.
Shelby przesiadła się na stołek obok niego.
– Czy teraz otrzymam odpowiedź?
Umysł Bastiena tykał niczym bomba. Bliskość Shelby odbierała mu zdolność inteligentnego myślenia.
– Nie.
– Nie, bo nie dostanę odpowiedzi, czy nie, bo nie zgadza się pan na wystawę? – Jej głos przybrał niskie zmysłowe brzmienie, a kolano dla wzmocnienia efektu otarło się o jego udo.
Poczuł zawrót głowy, znak, że krew odpłynęła w rejony poniżej pasa. Muszę się stąd ewakuować, pomyślał.
– Jak pani woli. – Wstał i rzucił dwie dwudziestki na blat. – Za mnie i za tę panią.
Krowi dzwonek przy drzwiach zaakcentował jego wyjście. Lodowaty wiatr uderzył go w twarz. Wciągnął powietrze głęboko w płuca, a gdy je wydychał, poczuł się oczyszczony.
– Panie Renaud!
Jego nazwisko zabrzmiało jak krzyk mewy. Obejrzał się przez ramię i zobaczył biegnącą Shelby z parką przewieszoną przez ramię. Nagle trafiła stopą na grudę ubitego śniegu zamienionego w lód, pośliznęła się jak na lodowisku i zamachała rękami dla odzyskania równowagi.
Nie zastanawiając się ani chwili, rzucił się jej na ratunek, złapał za rękę, przyciągnął do siebie i w ostatniej chwili uchronił przed upadkiem.
Ich oddechy zmieszały się, jej knykcie wbiły mu się w pierś, gdy kurczowo uchwyciła się klap jego kurtki. Potem jej piersi przywarły mu do żeber, a ciepłe uda znalazły się niebezpiecznie blisko tej części ciała, która tężała w miarę zbliżania się jego ust do jej warg.
Zapragnął, by się spotkały. Zapragnął poczuć, jak płatki śniegu topnieją na tych wargach i poznać jedwabistą słodycz jej języka. Zapragnął nasycić wyjący głód wywołany samotnością wynikłą z dobrowolnej izolacji.
Izolacji koniecznej, by chronić tych, których kochał.
Sama myśl o tym wystarczyła, by zakończyć tę chwilę zauroczenia w jedyny możliwy sposób. Ona wróci do hotelu, on zostanie sam.
– Co pani strzeliło do głowy, żeby w takich butach biegać po oblodzonym chodniku? – Cofnął się i podniósł parkę Shelby. – Proszę to włożyć.
Rozpostarł kurtkę zadowolony, że dłonie ma zajęte i nie może ulec pokusie dotknięcia jedwabistego pasma włosów, które wymknęło się z koka Shelby i na białej szyi wyglądało bardzo ponętnie.
Wsunęła ramiona w rękawy. On zasunął zamek błyskawiczny.
– Nawet nie rozważy pan takiej możliwości?
Śnieg padał teraz intensywniej, płatki zatrzymywały się na jej rzęsach.
– Dlaczego sądzi pani, że jeszcze tego nie zrobiłem?
– Jeśli pan to zrobił, to znaczy, że przynajmniej jakaś cześć pana jest zainteresowana moją propozycją.
Och tak, zgadza się, pomyślał. A im dłużej patrzył na pojedynczy pieg tuż obok ust Shelby, tym bardziej ta szczególna część niego była zainteresowana.
– Gdzie, do diabła, podział się pani szalik?
– Nie wzięłam szalika – odparła. – Nie planowałam przebywania dłuższy czas na dworze.
Wyszarpnął szalik spod kołnierza, owinął go koło jej szyi, potem końce schował pod kurtkę.
Dotknęła szalika z granatowej i szarej wełny. Jej spojrzenie złagodniało.
– Nie może mi pan oddawać tego szalika. Wygląda na ręcznie dziergany.
– Bo jest. Może mi go pani odesłać – rzucił na odchodnym.
– Czy nie potrzebuję pańskiego adresu domowego? – zawołała za nim.
Uśmiechnął się mimo irytacji. Musiał przyznać, że jest przedsiębiorcza.
– Wystarczy tutaj. – Wskazał wystawę składu drewna. – Laney mi go przekaże.
Śnieżyca się wzmagała. Jazda do domu trwająca zazwyczaj pół godziny zajęła mu prawie godzinę. Ucieszył się, gdy dotarł do skrętu w boczną drogę prowadzącą do jego posiadłości, jednak nie pozbył się towarzyszącego mu cały czas napięcia i niepokoju.
I nawet drobne rytuały domowe – pozbycie się butów w sieni, odwieszenie kluczy na haczyk obok drzwi, napalenie w starym piecu żeliwnym i uzupełnienie zapasu stosu drewna – nie pomagały.
Nie pomogło również włączenie muzyki ani zaparzenie espresso. Na koniec spróbował usiąść w fotelu z książką, ale wytrzymał zaledwie pięć minut.
Zaczął krążyć po pokoju. Nie robił tego od czasu przed zwolnieniem z więzienia. Wtedy i teraz uczucie było takie samo. Jakby jego skóra była o dwa numery za mała.
Chwycił telefon ze stolika obok fotela i chwilę wpatrywał się ekran. Żadnych nowych wiadomości.
Gdybym chociaż mógł potwierdzić, że bezpiecznie dotarła do hotelu, pomyślał.
Na szczęście wiedział, od czego zacząć.
– Właściwy dzień uzupełnić zapasy drewna. Tu Laney.
Ten wstęp wystarczył, by oczami wyobraźni zobaczył kierowniczkę sklepu. Niewysokiego wzrostu, filuterna, możliwe, że nie istota ludzka, ale jakiegoś rodzaju leśny duszek, zjawiła się pewnego dnia i nie chciała odejść.
Zadawała mu pytanie za pytaniem, aż ostatecznie zaproponował jej pracę tylko po to, by dała mu odpocząć. Układ ten działał nawet lepiej, niż się spodziewał, a gdy stopniowo tracił chęć do przebywania między ludźmi, przejęła od niego sporo codziennych obowiązków związanych z prowadzeniem sprzedaży.
– Co ci mówiłem o odbieraniu telefonów w taki sposób?
Po drugiej stronie linii rozległo się udręczone westchnienie.
– Na ekranie wyświetliło się twoje imię, Batman.
Kciukiem i palcem wskazującym ścisnął nasadę nosa.
– Po raz tysięczny proszę, czy mogłabyś mnie tak nie nazywać?
– Nie mogłabym – zaświergotała.
– A tak poza tym, co ty tam jeszcze robisz? Mówiłem, żebyś zamknęła wcześniej i poszła do domu, zanim rozpęta się burza śnieżna.
– Biorąc pod uwagę, że dom znajduje się jedno piętro wyżej, liczę, że mam spore szanse dotrzeć tam na czas. – W tle dał się słyszeć podwójny brzęczyk i mechaniczny komunikat o ładowaniu się systemu alarmowego. – Z czym dzwonisz?
– Czy po moim wyjściu ktoś zaglądał do sklepu? – Starał się przybrać lekki ton.
– Jeśli mówisz o blondynce wyglądającej jak z katalogu J. Crew, to owszem, wstąpiła tutaj.
– Rozmawiałyście?
– Rozmawiam z każdym, kto odwiedza sklep. Mam wyjątkowe podejście do klientów, o czym mógłbyś się przekonać, gdybyś spędzał tu więcej niż dziesięć minut w miesiącu.
Postanowił zignorować ten przytyk.
– Czy przypadkiem wspomniała, gdzie się zatrzymała w mieście? – zapytał.
– W Skylark Inn.
Odetchnął z ulgą. Ciepły przytulny pensjonat prowadzony przez samozwańczą ciocię całego miasta, znajdował się w zasięgu spaceru od jego sklepu. Nawet w taką pogodę.
– Coś jeszcze?
– Kupiła tę monstrualną misę do sałaty, której zawsze chciałam się pozbyć, i prosiła o wskazówki, jak dojechać do twojego domu.
– Aha – mruknął i sięgnął po filiżankę z zimnym espresso.
– Nie ściemniam.
Z przerażeniem stwierdził, że Laney mówi poważnie.
– Zakładam, że odmówiłaś.
– Chciałam, ale tłumaczyła, że można z niej zrobić pojemnik do roślin, jeśli tylko wywierci się otwory w dnie…
– Mówię o wskazówkach.
– Odrobinę zaufania, Batman.
– Rozumiem. – Jego emocje trochę opadły.
– Jeśli zastosuje się do wskazówek, które jej dałam, dotrze do plantacji borówek Krebów, włączy GPS–a i zawróci do miasta.
– Psiakrew! – Brązowy płyn chlapnął na półkę z książkami, gdy z impetem odstawił filiżankę. Zaraz potem popędził do drzwi.
– O co chodzi? – dopytywała się Laney.
– Plantacja Krebów jest na całkowitym odludziu bez zasięgu. Jak tam dojedzie, nie będzie mogła włączyć GPS–a.
– Od kiedy to zaczęło cię obchodzić, na jakie manowce kieruję reporterów?
– Ona nie jest reporterką! A nawet gdyby była, nie wysyła się nikogo na takie odludzie w śnieżycę. Na litość boską, ruszaj głową, Laney. – Słysząc, jak gwałtownie wciąga powietrze w płuca, zorientował się, że zabrzmiało to ostrzej, niż zamierzał. – Doceniam twoją inwencję – ciągnął, zamykając drzwi – ale na drugi raz stosuj swoje zwyczajne triki.
Jej śmiech rozładował napięcie.
– Obiecuję, Bruce.
Zatrząsnął drzwi samochodu i włączył silnik.
– Bruce?
– Batman bez płaszcza – wyjaśniła i zakończyła rozmowę.
Ruszył odrobinę za szybko, niż należało w takich warunkach. Na skrzyżowaniu z drogą publiczną spojrzał w lewo i kątem oka dostrzegł coś, co go zaintrygowało, więc zwolnił. W pierwszej chwili był to tylko jakiś zamazany kształt pojawiający się i znikający w podmuchach śnieżycy. I dopiero gdy opuścił szybę w oknie od strony pasażera i przechyliwszy się nad fotelem, wytknął przez nie głowę, zobaczył, jak był bliski przejechania Shelby Llewellyn.
BESTSELLERY
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...EBOOK
33,99 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.