W pułapce pożądania - ebook
W pułapce pożądania - ebook
Zara Perkins ma ambitne plany zawodowe. Zatrudniona jako koordynatorka imprez przez nieprzyzwoicie seksownego Bradena O’Shea – jednego z bostońskich biznesmenów o dalekiej od nieskazitelności opinii – cieszy się wejściem do świata klienteli z najwyższej półki. Pierwszym zadaniem Zary jest poprowadzenie dorocznego przyjęcia w jego rezydencji. Po balu, zauroczony jej urodą, Braden odwozi ją do domu. I zostaje na noc...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2827-5 |
Rozmiar pliku: | 740 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy dłoń byłego adoratora zacisnęła się na jej ramieniu, Zara Perkins wzdrygnęła się.
– Nie tańczę, jestem w pracy – powiedziała.
A to pech. Czy Shane Chapman musiał się pojawić akurat na najbardziej prestiżowej imprezie ze wszystkich, które zdarzyło jej się organizować? Urządzanej dla tak znamienitego rodu?
Zara była dumna z tego zlecenia. Dosłownie wychodziła z siebie, by klienci na długo zapamiętali to przyjęcie. A teraz Shane może wszystko zepsuć.
– Ale z ciebie kokietka – droczył się z nią. Poczuła zapach whisky. – Widziałem, jak na mnie patrzysz.
Owszem, patrzyła, ale ze wzgardą. Jego obecność bardzo jej się nie podobała. Wolałaby przejść się boso po rozbitym szkle, niż pozwolić mu się objąć. Modliła się, by sobie poszedł. Ona musi wykonać zadanie perfekcyjnie. Ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebuje, jest dawanie odporu facetowi, z którym na swoje nieszczęście kilka razy się umówiła.
– Mogę prosić?
Niski głos, ton nie znoszący sprzeciwu… Po plecach przeszły jej ciarki. Nie musiała się odwracać, bo i tak wiedziała, kto za nią stoi. To jej aktualny pracodawca, rekin biznesu Braden O’Shea. Zresztą „cieszący się” opinią kompletnie zdeprawowanego.
Mając przed sobą Shane’a, a za plecami Bradena, zdała sobie sprawę ze swojej sytuacji. Oto znalazła się w pułapce, otoczona przez dwóch wpływowych mężczyzn.
Z jednym wolałaby nie mieć nic wspólnego, za to z powodu tego drugiego – tajemniczego i intrygującego – jej serce biło jak oszalałe. Miała za sobą kilka odwiedzin w jego gabinecie i za każdym razem bardzo trudno było jej się skupić na meritum sprawy. Braden O’Shea to uosobienie autorytetu, władzy i seksapilu.
Pomyślała, że oto przyszedł jej z pomocą, i poczuła się paskudnie. Występuje tu przecież służbowo. Najście ze strony byłego adoratora niweczy starannie przez nią budowany wizerunek osoby profesjonalnej. A jakiekolwiek od tego wizerunku odstępstwo to krok w kierunku zawodowego samobójstwa.
Shane posłał Bradenowi znad jej ramienia wysoce znaczące i w zamyśle odstraszające intruza spojrzenie, ale zanim Zara zdążyła otworzyć usta, Braden wziął ją za ramię i pociągnął w kierunku parkietu pośrodku olśniewającej sali balowej mieszczącej się w zabytkowej rezydencji.
I nagle znalazła się w uścisku najstarszego z rodzeństwa O’Shea. Nie najgorsze położenie, szczerze mówiąc. Niejednokrotnie podziwiała widok tej barczystej seksownej sylwetki w eleganckim czarnym garniturze i czarnej koszuli, bez krawata. Ale taki bliski, osobisty kontakt, wdychanie bardzo drogiej męskiej wody kolońskiej… Tak, to dość wyrafinowana tortura. Powieki same składają się do trzepotu.
Fakt, facet emanuje seksem, ale to przecież jej nowy szef. Ona potrzebuje tej pracy. To źródło prestiżu, nie mówiąc już o nieprzyzwoicie wysokiej kwocie, na jaką opiewać będzie wystawiony na koniec wszystkiego czek. Ta rodzina prominentów formalnie zatrudniła ją kilka miesięcy temu, a dzisiejsza impreza jest oficjalnie pierwszą z serii tych, które ma organizować. Nie wolno jej tego schrzanić.
A więc zero myśli na temat seksu. Zero. No, może jedna malutka, jak już po wszystkim będzie sama w domu.
– Naprawdę powinnam wracać do swoich obowiązków.
Delikatny proteścik nie zaszkodzi, prawda? Ocieranie się o Bradena to coś w rodzaju gry wstępnej, a ona przecież kieruje całym tym przyjęciem. Taniec z gospodarzem, który jest zarazem pracodawcą… To doprawdy nie uchodzi, z zawodowego punktu widzenia, nawet jeśli dotychczas świetnie się z nim współpracowało. Był między nimi jakiś przedziwny magnetyzm. Zara nigdy przedtem nie doświadczyła niczego podobnego, ale wolała nie zgłębiać natury tego zjawiska.
Braden przyglądał się jej uważnie, bez uśmiechu.
– W takiej sukni grzechem byłoby nie zatańczyć.
Seksualny podtekst nie umknął jej uwadze. Miała na sobie czarną sukienkę do kolan, z długimi rękawami i dość głębokimi wycięciami w kształcie litery V, zarówno z przodu, jak i z tyłu. Strój prosty i skromny, a jednak wywołał komentarz. By ukryć swe krągłości, musiałaby chyba założyć worek. Tak czy owak ta sukienka była według niej najlepszym wyborem. Nic stosowniejszego nie znalazła w pudłach, których nie rozpakowała od czasu przeprowadzki. To znaczy od trzech miesięcy. Rozpakowywanie rzeczy zawsze kojarzyło się jej z ustatkowaniem się, zapuszczeniem korzeni…
– Nie płaci mi pan za to, żebym tańczyła – powiedziała, nie wykonując przy tym najmniejszego ruchu świadczącego o chęci wyśliźnięcia się z jego ramion. Rozum podpowiadał jej, że zachowuje się nieprofesjonalnie, ale ciało nie przyjmowało tego do wiadomości. – Nie wolno mi zapominać, że jestem tu służbowo.
– Należy ci się krótka przerwa.
Jedną dłonią obejmował ją w okolicach krzyża, w drugiej trzymał jej dłoń. Tańczyli w rytm klasycznego przeboju. Kryształowe zwisające z sufitu żyrandole podkreślały swym światłem mozaikowy wzór wypolerowanej drewnianej posadzki.
Przeszklona ściana wychodząca na ogród dodawała pomieszczeniu przestrzeni i oddechu. Rodzina O’Shea była znana z wystawnych przyjęć. Teraz już Zara wiedziała, skąd ten rozgłos. Kogo bowiem stać na autentyczną salę balową w domu?
Wokół wirowały w tańcu inne pary, ale ten małomówny mężczyzna o hipnotyzującym spojrzeniu ciemnych oczu przyciągał jej uwagę niepodzielnie. Koniec, musi odzyskać kontrolę nad sytuacją, bo nawet jeśli Braden twierdzi, że przysługuje jej krótka przerwa, to przecież płacą jej niewyobrażalną kupę kasy. To doroczne przyjęcie ma przyćmić rozmachem poprzednie. A dawny koordynator imprez w domu rodu O’Shea podobno wyleciał z hukiem. Ona nie może sobie pozwolić na najmniejsze potknięcie.
Ani na żadnych niezrównoważonych byłych.
– Dałabym sobie z nim radę – powiedziała Bradenowi. – Shane to po prostu…
– Nie rozmawiam o innych mężczyznach z piękną kobietą, którą mam w ramionach.
Okej, no taaa, tu już na pewno naruszyliśmy granice profesjonalizmu. Każde jego słowo ocieka czarem, mocą, pożądaniem… Ale wszystko pod kontrolą. Braden wygląda na wyrachowanego i wpływowego, otacza go ponętna i seksowna aura tajemniczości.
Dość tego! Dopiero skończyła z jednym takim, wpływowym i superopanowanym. Ceniła sobie teraz status singielki i starała się skupić na działalności zawodowej, na rozwoju swojej niedawno założonej firmy. Postawiła sobie za cel stworzenie silnej marki. Takiej, by każdy możny tego świata tylko do niej zwracał się, gdy zapragnie zorganizować wydarzenie dla uczczenia specjalnej okazji.
Pozyskanie rodziny O’Shea jako klientów to wielki krok we właściwym kierunku. Nieważne są plotki o nieszczególnie zgodnych z prawem źródłach dochodów ich renomowanego domu aukcyjnego. Oni mają koneksje, o których można jedynie pomarzyć. A Zara miała nadzieję, że dzisiejsza impreza otworzy jej drzwi do świata znakomitych klientów.
– Gdy nadal będziesz tak grymasić, pomyślę sobie, że wolisz towarzystwo Shane’a – oświadczył Braden, przerywając jej rozmyślania. – A może naprawdę w czymś wam przeszkodziłem? To była sprzeczka kochanków?
– Nie, nic z tych rzeczy. – Omal nie podskoczyła.
Czyżby Braden podsłuchał, co mówił Shane? Zaczerwieniła się. Z Shanem spotykała się krótko i zerwała z nim wiele tygodni temu, gdy po kilku randkach poczuła, że za bardzo stara się ją kontrolować. Ale on nie ustawał w wysiłkach, by odzyskać jej zainteresowanie. Co za szczęście, że nie zdążyli pójść do łóżka.
A teraz chce zrujnować jej karierę zawodową. Czy naprawdę uważa, że dzięki temu dostanie od niej drugą szansę? Pogróżki to zdecydowanie chybiony sposób na dotarcie do serca kobiety.
Ona nie należy do tych, co poddają się bez walki. Trzeba jednak myśleć realnie. Shane ma pieniądze i znajomości. Zadrżała na wspomnienie jego złowrogich słów.
– Zimno? – zapytał Braden.
Przesunął rękę i palcami dotknął jej skóry. Czy możesz czuć chłód, gdy ktoś patrzy na ciebie tak gorąco? Sama bliskość tego sprężystego ciała o cudownych ruchach rozpaliłaby każdą kobietę do białości.
– Panie O’Shea…
– Braden – poprawił ją.
– Niech będzie, Braden. – Z trudem przełknęła ślinę, starając się wytrzymać jego spojrzenie. – Ja naprawdę powinnam iść sprawdzić, czy wszystko gra, jeśli chodzi o drinki…
– Ktoś już tym się zajął.
– I przekąski…
– Mają się świetnie.
W tańcu poprowadził ją na koniec parkietu, skąd blisko było do przeszklonych drzwi wychodzących na patio. Na dworze wirowały płatki śniegu. Fakt, prognoza na dzisiejszy wieczór uwzględniała śnieżycę. Luty w Bostonie potrafi być zdradliwy i zaskakujący.
– Wykonałaś kawał dobrej roboty – odezwał się. – Jestem pod wrażeniem.
Nie potrafiła ukryć uśmiechu.
– Miło mi to słyszeć. Lubię swoją pracę i chcę, żeby klienci byli zadowoleni. A taniec w godzinach pracy nie należy do moich zwyczajów.
Jego kciuk delikatnie gładził skórę na jej plecach. Ten facet to moc i energia w czystej postaci, to się czuje. Trudno powiedzieć, czy się stara, czy przychodzi mu to w sposób naturalny. W każdym razie jest ekspertem, jeśli chodzi o męski wdzięk.
Dopiero po chwili zorientowała się, że Braden manewrował tak, by znaleźli się w kącie sali. Stanął plecami do reszty tańczących, od których odgrodził ją zaporą swoich ramion, po czym przygwoździł hipnotyzującym spojrzeniem.
– Słyszałem, co do ciebie mówił.
Zara zaczerpnęła powietrza i starała się ostrożnie dobierać słowa.
– Zapewniam cię, nikt i nic nie jest w stanie zakłócić mi pracy. Shane…
– …już nigdy nie będzie cię niepokoił – dokończył Braden, co zabrzmiało jak złowroga przysięga.
Przesunął wzrokiem po jej ciele, co przyniosło skutek podobny do tego, jaki osiągnęły przed chwilą jego zbłąkane palce.
Nie, nie i jeszcze raz nie. Przecież już raz skarciła samą siebie za lubieżne myśli. Do cholery, on jest twoim szefem, dziewczyno! Niezależnie od tego, jak bardzo jest pociągający, w twoim życiu nie ma teraz miejsca na seks. Uff, robi się z ciebie stara zrzęda!
– Zaraz rozpęta się burza – powiedział, ruchem głowy pokazując przeszkloną ścianę. – Daleko mieszkasz?
– Jakieś dwadzieścia minut jazdy.
– Jeśli chcesz już iść…
– Nie. – Potrząsnęła głową i zrobiła ręką ruch, jakby go chciała zatrzymać. – Od urodzenia mieszkam w Bostonie, śnieg mi nie przeszkadza. Poza tym nie wychodzę z imprez, które organizuję, zanim się nie skończą.
Braden przyglądał się jej przez chwilę, po czym skinął głową.
– Miło mi to słyszeć, ale nie chcę, żebyś sama jechała w takich warunkach. Mój szofer odwiezie cię do domu.
– Nie ma takiej potrzeby.
Pochylił się, poczuła na policzku jego oddech.
– Nie traćmy na kłótnie czasu, który można wykorzystać na taniec.
Objął ją w pasie i znów przyciągnął do siebie. A więc jej przerwa w pracy nadal trwa? Dobrze się składa, bo nie jest gotowa na rezygnację z luksusu, jakim jest ocieranie się o cudowne ciało Bradena.
Ona ma fantastyczne krągłości. Wystarczy na nie spojrzeć, a gdy się je ma na wyciągnięcie dłoni… To wręcz obezwładnia. Braden wiedział, że Zara jest seksowną kobietą, ale żeby aż tak! Miał plan i musiał się skupić na jego realizacji, a te cholerne wypukłości kompletnie zbiły go z tropu.
Ta kobieta w eleganckiej koktajlowej sukni, której głęboki dekolt pozwala dostrzec to i owo, jest absolutnie olśniewająca. Przyciąga wzrok i sprawia, że on traci z pola widzenia cel, jakiemu ma służyć to przyjęcie.
Przez cały wieczór nie spuszczał z niej wzroku, toteż nie przegapił momentu, gdy jeden z jego najbardziej zaciętych wrogów niepostrzeżenie się do niej zbliżył. Poczuł ukłucie zazdrości. To śmieszne, zważywszy, że Zara jest koordynatorką tej imprezy i że nie została nią przez przypadek.
Braden wybrał ją celowo. Musiał się do niej zbliżyć, uzyskać wgląd w jej prywatne życie, nawet możliwość bywania u niej w domu, bo w tym domu może być ukryta część jego rodowego dziedzictwa.
Ona nie ma o tym pojęcia, a jego nic nie powstrzyma przed spełnieniem obietnicy danej umierającemu ojcu.
Nie miał nic przeciwko uwodzeniu jako jednej z metod osiągania celów. Rozmowy w łóżku zazwyczaj rozwiązują języki i jeśli Zara wyjawi mu wszystko, czego chce się dowiedzieć, nie będzie musiał uciekać się do łamania prawa. Byłby głupi, dając jej kosza. Nie mógł też nie zauważyć, jak jej ciało idealnie dostosowuje się do jego tanecznego rytmu.
Jej oddech przyśpieszył w momencie, gdy dotknął jej nagich pleców. Musiał sam przed sobą przyznać, że i jego ten niewinny dotyk nie pozostawił obojętnym. A podniecenie bywa groźne. Trzeba bardzo uważać, by nie stracić nad nim kontroli.
Od teraz musi pamiętać, że jest głową rodziny i że spoczywają na nim pewne obowiązki. Można sobie poflirtować, popodrywać, nawet mała przygoda byłaby nie od rzeczy, ale nie wolno tracić z oczu właściwego celu.
Dzisiejszego wieczoru Dom Aukcyjny O’Shea świętuje nie tylko osiemdziesięciolecie swojego istnienia, ale także otwarcie dwóch nowych filii – w Atlancie i Miami. To zasługa brata Bradena, Maca, który przeprowadza się do Miami, by mieć oko na nowe inwestycje.
Boston zawsze był główną siedzibą firmy. Tu znajduje się największy magazyn i salon wystawowy, który teraz – po śmierci ojca – należy do Bradena. To on został szefem i zamierza wprowadzić w firmie pewne zmiany.
Przede wszystkim cała rodzina musi się przestawić na całkowicie legalne metody działania. Braden dostatecznie napatrzył się, ile kosztowało ojca wieczne lawirowanie. Stres, ciągła presja – nie chciał takiej przyszłości dla siebie. Ani też końca w postaci rozległego zawału serca, który zabił Patricka O’Shea, a który z całą pewnością nie był wynikiem normalnego beztroskiego życia.
Braden rozrysował sobie coś w rodzaju planu pięcioletniego. W tym czasie cała rodzina musi się stopniowo uwolnić od wszystkich pozaprawnych powiązań, pozrywać podejrzane znajomości.
Nigdy więcej zabójstw na zlecenie – to po pierwsze. Choć akurat dziś, widząc, jak Shane narzuca się Zarze, Braden był bliski rezygnacji z tej zasady.
Ze śmiercią oswoił się już za młodu. Wielokrotnie był świadkiem, jak ojciec – za każdym razem z pełnym przekonaniem – wydawał polecenie zlikwidowania kogoś. Braden nie zawsze zgadzał się z tymi decyzjami, ale musiał przyznać, że ojciec jest skutecznym i powszechnie szanowanym biznesmenem.
Czekoladowe oczy Zary zlustrowały pośpiesznie całe pomieszczenie, po czym spoczęły z powrotem na nim.
– Twój brat do nas idzie.
Braden nie odwrócił się, ani nie zwolnił uścisku, w jakim ją trzymał. Muzyka grała nadal, goście wokół tańczyli i rozmawiali, ale on nie zwracał na nich uwagi.
– Musimy pogadać – oświadczył Mac.
Braden przestał tańczyć, ale nie wypuścił Zary z objęć. Rzucił bratu krótkie spojrzenie.
– Za pięć minut, w czytelni.
– Nie. Teraz, zaraz.
Ledwie się powstrzymał, by nie zakląć. Dumny ze swojego opanowania powtórzył:
– Za pięć minut – po czym ponownie skupił uwagę na Zarze.
Podjął taniec dokładnie w momencie, w którym go przerwali. Czuł, że Mac ciągle za nim stoi, zaczął więc kierować partnerkę w inny koniec parkietu. Zara należy teraz tylko do niego, nie będzie z nikim dzielił spędzanego z nią czasu.
– Idź, porozmawiaj z nim. – Uśmiechnęła się, ukazując głęboki dołeczek w policzku, symbol dziecinnej niewinności, który jakoś niespecjalnie współgrał z seksowną suknią. – Ja i tak powinnam wracać do roboty.
Po raz ostatni przesunął palcami po jej odkrytych plecach i pochylił głowę.
– Znajdę cię, jak skończę z Makiem. Jeśli będziesz jeszcze miała jakieś problemy z Shane’em, przyjdź z tym prosto do mnie.
Przytaknęła ruchem głowy i rozejrzała się wokół, jakby poszukiwała mężczyzny, o którym była mowa.
– Poradzę sobie. Idź i porozmawiaj z bratem. No i dzięki za taniec. A ja wracam do pracy.
Podniósł do ust jej dłoń i delikatnie ucałował.
– To ja powinienem ci podziękować.
Rozchyliła usta i westchnęła lekko, gdy dotknął wargami jej ręki. Zgadza się, kuszenie jej nie będzie przedstawiało najmniejszego problemu. Trzeba tylko poczekać na najkorzystniejszą okazję. Na moment, kiedy akt uwiedzenia będzie najbardziej owocny.
Ale na razie trzeba się dowiedzieć, co ma mu do powiedzenia młodszy brat.
Braden przeprosił i oddalił się w poszukiwaniu Maca.
Na przyjęciu – mimo fatalnej prognozy pogody – rodzina O’Shea stawiła się w komplecie. Zjawili się nawet dalsi kuzyni z Bostonu i pomniejszych miast wschodniego wybrzeża oraz oczywiście brat, siostra i Ryker.
Marna byłaby to uroczystość, gdyby nie pojawił się na niej cały irlandzki klan. Mac ma przecież objąć nadzór nad południowymi oddziałami firmy. Zabierał się do tej pracy gorliwie, nie tylko z powodów klimatycznych, ale także dlatego, że do Miami przeniosła się już ponad rok temu jego najlepsza przyjaciółka, Jenna.
W czytelni Braden zamknął drzwi i po lśniącej drewnianej posadzce podszedł do mahoniowego biurka, za którym siedział pochylony Mac. Trzymał w ręce szklankę bourbona. Braden nie musiał pytać o zawartość szkła. Mężczyźni z rodu O’Shea mieli nieskomplikowane potrzeby i upodobania: władza, dobry bourbon i kobiety. Kolejność zależała od okoliczności.
– Musisz się uspokoić – zaczął Mac. – To mordercze spojrzenie może nam wystraszyć gości.
– Jestem spokojny. Widzisz? – Na dowód Braden rozjaśnił twarz w uśmiechu.
Mac pokręcił głową.
– Słuchaj, obaj dobrze wiemy, że nie znosisz Shane’a Chapmana. To drań i oszust. Ale niezależnie od osobistych…
– Zaczepiał Zarę.
Braden zatrzymał się tuż przy bracie i skrzyżował ramiona na piersi. Shane Chapman był zmorą ich rodziny. Kilka lat temu chciał przy pomocy ich domu aukcyjnego odszukać i wejść nielegalnie w posiadanie jakichś pamiątek. Braden zaangażował się w to chybione przedsięwzięcie, niepotrzebnie tracąc dużo czasu i pieniędzy.
Obrażony Shane usiłował po wszystkim szantażować rodzinę O’Shea. Jego pożałowania godne podchody spotkały się ze zdecydowanym odporem. Powinien dziękować Bogu, że w ogóle żyje, bo cała sprawa rozegrała się jeszcze za czasów Patricka O’Shea.
Na przyjęcie Shane trafił wyłącznie z jednego powodu. W tym środowisku zasada „miej przyjaciół blisko siebie, a wrogów jeszcze bliżej”, nie była tylko czczą formułką.
– Miej na niego oko – ciągnął Breden. – On nie może nam zakłócić planów. Jeśli trzeba będzie się go pozbyć…
– Dam znać Rykerowi – przytaknął Mac.
Ryker. Prawa ręka klanu O’Shea, niemal członek rodziny. Nieformalnie adoptowany we wczesnonastoletnim, buntowniczym okresie swojego życia, nieustannie im towarzyszył.
Do diabła z tym. Braden nie chciał mieć krwi na rękach. Chciał się skupić na odzyskiwaniu pamiątek rodzinnych, z czego ich dom aukcyjny był znany.
Na liście ich klientów znajdowała się ścisła elita, a szeptana propaganda stale powiększała to grono. Bezcenne dzieła, które firma potrafiła wykopać dosłownie spod ziemi na końcu świata, były kołem zamachowym ich biznesu.
Fakt, część z tych dzieł była „odnajdywana” legalnymi metodami i szmuglowana przy okazji oficjalnych transakcji. Dyskrecja to dodatkowe źródło krociowych zysków.
– Uważam, że twoje podejście do Zary nie jest najmądrzejsze – zauważył Mac, sącząc bourbona. – Za dużo w tym emocji, a za mało skupienia.
– I kto to mówi? – Braden zmrużył oczy. – Mężczyzna, który w każdym większym mieście ma kobietę.
Mac spojrzał na niego przez trzymane w ręce szkło.
– Nie mówimy o mnie. Chyba że chcesz, żebym to ja uwiódł tę piękną organizatorkę przyjęć.
– Trzymaj swoje cholerne rączki z dala od niej.
Dlaczego nagle zrobił się taki zaborczy? Przecież nie rości sobie do Zary żadnych praw.
Ale trzymał ją w ramionach, czuł ją przy sobie i widział, z jakim lękiem patrzy na Shane’a. I jaka jest bezbronna. Nie znosił napastowania czy w ogóle złego traktowania kobiet.
Jego siostra Laney aktualnie prowadza się z takim irytującym palantem. A Braden czuje się za nią odpowiedzialny. Nie pozwoli, by ktokolwiek poniżał jego siostrzyczkę. W życiu.
– Zarę zostaw mnie, a sam skoncentruj się na nowych oddziałach – poradził bratu Braden. – Czy to wszystko?
Mac dokończył drinka i odstawił szklankę.
– Póki co tak. Będę miał oko na Shane’a. W razie czego pozostaje Ryker. Wiem, że to niezgodne z nową linią, ale nie możemy dopuścić, żeby Shane nam pokrzyżował plany. Jesteśmy już bliscy znalezienia tych zwojów.
Braden pokiwał głową i odszedł, by dołączyć do gości. Rękopisy, a było ich dziewięć, przedstawiały od wieków dla rodziny O’Shea szczególną wartość. Braden chciał je odzyskać. Wiedział tylko, że jeszcze w czasach wielkiego kryzysu znajdowały się w domu, w którym teraz mieszka Zara. Prawdopodobnie złożono je w jakiejś skrzyni, która kilkadziesiąt lat temu została sprzedana.
Skrzynię niedawno odnaleziono, ale niestety była pusta. Wszystko wskazywało więc, że zwoje znajdują się tam, gdzie je ostatnio widziano. Czyli w domu Zary.
Gdy tylko Braden otworzył prowadzące do sali balowej drzwi, spostrzegł Shane’a stojącego obok Zary. Ona kręciła głową i już chciała się odwrócić, gdy Shane chwycił ją za ramię i zaczął ciągnąć w swoją stronę.
– Zostaw panią Perkins w spokoju! – Braden nie próbował ukrywać wściekłości. Poczekał chwilę, ale stojący do niego tyłem Shane ciągle zaciskał dłoń na ramieniu Zary. – Weź tę łapę albo, nie czekając na ochronę, sam skopię ci tyłek.
Za sobą słyszał głos Maca, który polecił komuś z pracowników zaalarmować ochroniarzy. Braden wiedział, że brat ma jak najlepsze intencje, ale jemu furia przesłoniła wzrok. Nieświadomi niczego goście nadal dobrze się bawili.
Shane spojrzał na Bradena przez ramię.
– Ciebie to nie dotyczy. Zarę i mnie łączy pewna niedokończona sprawa. Ot, kłótnia kochanków.
Rzut oka na jej twarz wystarczył Bradenowi do stwierdzenia, że ta sprawa jest już dawno zakończona i z pewnością nie był świadkiem kłótni kochanków. Zresztą Zara już mu to wcześniej powiedziała.
Teraz patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i mimo uniesionej dumnie głowy oraz zaciśniętych w gniewie warg to spojrzenie wyrażało lęk.
Braden nie zamierzał tolerować obecności Shane’a ani chwili dłużej. Złapał go za nadgarstek i ścisnął mocno, tak, by zabolało.
– Trzymaj swoje brudne łapy z dala od niej. I to już!
Shane puścił ramię Zary.
– Nie możesz mnie cały czas unikać – syknął do niej, starając się wyzwolić nadgarstek z żelaznego uścisku Bradena. – Jak jeszcze raz zadzwonię, radzę ci odebrać, bo inaczej przyjdę do ciebie do biura. A tego byś chyba nie chciała.
Gdy Shane się odwrócił, Braden zastąpił mu drogę.
– Jeśli jeszcze raz w ten sposób potraktujesz ją albo jakąś inną kobietę, będziesz modlił się o śmierć. Zrozumiałeś?
Shane wahał się przez chwilę, po czym ze śmiechem klepnął Bradena w ramię.
– Wykapany synalek Patricka. Niezrównany w pogróżkach i nie cofający się przed mokrą robotą. A ja myślałem, że nie będziesz chciał brudzić sobie rączek.
Chociaż słowa Shane’a bardzo dotknęły Bradena i był gotów mu przyłożyć, w głębi duszy wiedział, że to nieprawda. On nie jest taki jak ojciec.
Braden nigdy nie zlecił zabójstwa. Obiecał sobie, że nigdy się do tego nie posunie, chociaż w tej chwili zwątpił w słuszność tej obietnicy.
– Kiedyś trzeba zacząć – powiedział sentencjonalnie, gdy dwóch umundurowanych ochroniarzy przyszło pokazać Shane’owi drzwi.
Nie używali przemocy, by nie wzbudzać sensacji, ale otoczyli utrapieńca z obu stron i odprowadzili do najbliższego wyjścia. Otoczenie poświęciło całej scenie tylko sekundę uwagi, po czym ludzie wrócili do przerwanych rozmów. Jeśli chcesz się zaliczać do kręgu znajomych rodu O’Shea, musisz przede wszystkim pilnować własnego nosa.
Po wyjściu Shane’a Braden podszedł do Zary.
– Wszystko okej? – usłyszał za sobą szept Maca.
Przytaknął ruchem głowy, objął Zarę i odparł:
– Tak. Zastąp mnie, proszę.
W milczeniu poprowadził ją do małego pokoiku na tyłach sali balowej. Zamknął drzwi i stanął z Zarą twarzą w twarz. Rozcierała bolące ramię, a Braden musiał użyć całej siły woli, by nie pognać za Shane’em i nie zbić tego typa na kwaśne jabłko.
Delikatnie chwycił ją za drugie ramię, mimowolnie dotykając przez sekundę jej piersi, i poprowadził w kierunku jednego ze skórzanych klubowych foteli.
Włączył lampkę stojącą na stoliku i przykucnął.
– Braden…
Przerwał jej ruchem ręki.
– Chciałbym obejrzeć twoje ramię.
– Nic mi nie jest. Muszę wracać do pracy, naprawdę. Tak mi przykro z powodu tej sceny.
– Albo podwiń rękaw, albo zsuń sukienkę z ramienia, bo nic nie widzę.
Wahała się przez moment, po czym odsunęła materiał, ukazując kremowobiałą skórę i ramiączko od stanika w kolorze ciemnoniebieskim. Wzruszyła ramieniem, by je nieco unieść.
Na widok odcisków palców na nieskazitelnie jasnej skórze w Bradenie wszystko się zagotowało.
– Powinienem był jednak mu dokopać.
Powoli naciągnął materiał sukienki na bark i ramię. Patrzyli sobie w oczy. Zara przytrzymała jego rękę. Lekko drżała.
– Nic mi nie jest – upewniła Bradena po raz kolejny. – Dziękuję ci za wszystko, ale naprawdę muszę wracać do swoich obowiązków.
Nie zdawał sobie sprawy, jak blisko niej się znajduje, dopóki nie poczuł na policzku jej oddechu. Spojrzał na jej w twarz, po czym jego wzrok powędrował w okolice jej warg.
– Nie zawsze kieruje mną bezinteresowność.
Uniosła w uśmiechu kącik ust.
– Cokolwiek tobą kierowało, zadziałałeś skutecznie.
Nachylił się bliżej, tak blisko, że ich usta niemal się stykały.
– Ja zawsze jestem skuteczny.