- W empik go
W ruinach róż - ebook
W ruinach róż - ebook
Pełny pikanterii, rozkosznie mroczny retelling Pięknej i Bestii!
Bestia.
Stworzenie, które grasuje w Zakazanym Lesie.
Smoczy książę.
Los, który go spotkał, był gorszy od śmierci. Tak samo jak klątwa rzucona przez szalonego króla. Klątwa, która zmieniła życie mieszkańców królestwa w piekło.
Królestwa, które zostało zaklęte w czasie.
Zamieszkują je zmiennokształtni, pozbawieni kontaktu ze swoimi wewnętrznymi stworzeniami. Są więźniami układu, jaki król zawarł przed śmiercią z żądnym destrukcji demonem.
Po świetności królestwa pozostały tylko legendy, a po silnej dynastii – wspomnienie o smoczym księciu, prawowitym dziedzicu tronu.
Terror siany przez bestię powstrzymuje mieszkańców wioski przed wchodzeniem do Zakazanego Lasu.
Tylko Finley wykazuje się odwagą i wybiera się na poszukiwanie Wiecznia Dziewiczego – rośliny będącej jedynym lekarstwem w walce z chorobą, która trawi wioskę.
Jednak bestia krzyżuje jej plany.
Gdy złapała ją na przechodzeniu przez Zakazany Las, nie ukarała jej śmiercią, choć miała do tego prawo.
Zamiast tego potwór porwał Finley i zamknął ją w zamku.
Chciał wykorzystać dziewczynę do własnych celów.
Okazało się jednak, że Finley może uratować całe zapomniane królestwo znajdujące się w potrzasku mocy króla demonów.
Ale najpierw musi okiełznać potwora. Aby tego dokonać, musi mu się oddać.
A to będzie jednoznaczne z jej klęską.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-286-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez Zakazany Las przetoczył się niski pomruk, a na ten dźwięk serce podskoczyło mi do gardła.
To bestia!
Skoczyłam za najbliższe drzewo i przylgnęłam plecami do szorstkiej kory. Na moim ramieniu zwisała tweedowa torba wypełniona cenną roślinnością ukradzioną z pola porośniętego wieczniem dziewiczym. Gdyby bestia znalazła mnie z tym łupem – gdyby w ogólne znalazła mnie w Zakazanym Lesie – to już po mnie. Zabiłaby mnie tak, jak wszystkich innych, nie zważając zupełnie na fakt, że miałam tylko czternaście lat.
Nie miało znaczenia, że byłam zbyt młoda, aby się zmienić, zakładając w ogóle, że pomimo ciążącej na nas klątwy nadal mogłam się przemienić. Jeśli byłam wystarczająco dorosła, aby kraść, byłam też wystarczająco dorosła, aby umrzeć za swoje grzechy.
Do moich uszu dotarł dźwięk pękającej gałęzi, a po chwili kolejny trzask, który przypominał łamanie źdźbeł trawy pod naciskiem dużej łapy. Później kolejny krok – bestia zwolniła. Albo wyczuła w pobliżu czyjąś obecność, albo wytropiła mój zapach.
Nabrałam głębiej powietrza i zacisnęłam powieki, czułam, jak drżały mi dłonie. Ciszę wypełniło głośne wąchanie. Bestia tropiła zdobycz.
Rodzice nie wiedzieli nawet, że miałam ich odwiedzić. Nana zachorowała – był to efekt klątwy trawiącej nasze królestwo. Wszyscy mówili, że nie ma na to lekarstwa, ale mnie udało się znaleźć sposób. W każdym razie skuteczny na tyle, aby spowolnić postępy choroby. Potrzebowałam tylko wiecznia dziewiczego, a tego akurat nam brakowało. Wciąż się uczyłam, jak prawidłowo go uprawiać. Nikt inny w wiosce nie wiedział, jak się z nim obchodzić. Jednak coś w tej roślinie do mnie przemawiało. W końcu udałoby mi się ją rozgryźć, wiedziałam, że dam sobie z tym radę – ale teraz kończył mi się czas.
Moje płuca płonęły. Bałam się zaczerpnąć kolejny oddech.
Docierały do mnie dźwięki następnych kroków bestii. Ona zmierzała w tę stronę, gdzie się znajdowałam!
Spomiędzy moich warg uciekł jęk. Docisnęłam dłoń do ust, ale było już za późno. Kroki ucichły, potwór mnie usłyszał.
Wokół roztaczała się tylko ciemność. I cisza.
Stwór ryknął, sprawiając, że podskoczyłam jak oparzona. Strach napełnił mnie adrenaliną i rzuciłam się przed siebie. Biegłam, ile sił w nogach. Przedarłam się przez zarośla. Ominęłam drzewo.
Bestia przyśpieszyła. Była tak szybka! Jak mogłam jej uciec?
Nade mną rozbrzmiały głośne pomruki, słyszałam, że z każdym ruchem wypuszczała z siebie sapiący oddech. Jeśli jej głowa była tak wysoko nad ziemią, musiała być dużo wyższa, niż głosiły plotki.
Przede mną rozpościerała się ściana zarośli. Dwa drzewa splatały się w niej, tworząc wąski otwór pomiędzy cierniami. Zaryzykowałam i wskoczyłam pomiędzy pnie.
Tuż za moimi plecami rozległ się posuwisty dźwięk. Odwróciłam się i zobaczyłam dwie ogromne stopy zakończone długimi, ostrymi pazurami wbijające się w ziemię. Bestia zatrzymała się tuż przed szczeliną.
Choć byłam roztrzęsiona i nie mogłam powstrzymać łez, ruszyłam przed siebie, czołgając się powoli. Tuż nad moją głową rozciągały się gęste liście. Ciernie raniły moje ciało, a ja kontynuowałam swoją tułaczkę, choć z dłoni osunęłam się na łokcie.
Za mną rozległ się głośny oddech. Bestia tropiła mnie po zapachu.
Widoczne gdzieś przede mną ciemne zagłębienie wieńczyło koniec naturalnego tunelu. Po moim policzku, skaleczonym przez cierń, spłynęła krew, a torba pełna wiecznia dziewiczego szeleściła pode mną. Wiedziałam, że nie tak powinno się obchodzić z tą rośliną i że takie traktowanie nie służyło eliksirowi, ale nie miałam wyboru.
Musiałam się stąd wydostać. Od tego zależało życie Nany. Męczył ją naprawdę ostry kaszel, a jej oddech stał się płytki. Potrzebowała pomocy.
Zdobywając się na odwagę, przykucnęłam w ciemności i spojrzałam w bezgwiezdną noc. Wokoło rozpościerały się drzewa, a ziemię porastały chwasty i jeżyny. Żadnego ruchu. Czy to możliwe, że bestia odeszła?
W głębi serca znałam odpowiedź, ale nie mogłam kontrolować nacierającej na mnie fali strachu.
Jedną z opcji było pozostać nieruchomo w tym miejscu, gdzie siedziałam, ale przecież stwór mógł czekać na mnie w nieskończoność, albo wejść tu po mnie. Mówiono, że miał opancerzoną twarz, więc kępka winorośli i cierni nie byłaby dla niego problemem.
Rzuciłam się przed siebie, dławiąc się i zanosząc płaczem.
Ryk bestii podążył za mną – czyli potwór szedł moim śladem, bez względu na to, gdzie się znajdowałam. Mój oddech stał się przerywany i pośpieszny. Wymachiwałam pięściami, starając się przebić przez opór powietrza. Ominęłam kolejne drzewo. Kraniec puszczy był już tak blisko. I choć inne koszmary mogły wypełznąć poza granice Zakazanego Lasu, bestia była w nim uwięziona.
Światła wioski zatańczyły przed moimi pełnymi łez oczami. Pozostawione w oknach świece. Ogniska rozpalone na podwórkach. One na mnie czekały. Były już tuż tuż!
Moje kości zadrżały, gdy rozbrzmiał kolejny ryk – tym razem był znacznie bliżej.
Nadchodził nieunikniony koniec.ROZDZIAŁ 1
Ze snu wyrwał mnie blask złotych ślepi. Przepełniona lękiem nabrałam powietrza i poderwałam się, by usiąść. Włosy przykleiły się do mojej spoconej twarzy, a koszula do pleców. Musiałam mieć koszmar.
Nie, to było coś gorszego niż zły sen. To wspomnienie.
Wciąż pamiętałam, jak mając czternaście lat, przedzierałam się przez knieje. Pamiętałam, jak moja noga ugrzęzła pomiędzy kamieniami. Upadłam na twarz i ześlizgnęłam się na sam dół. Gdy w końcu przestałam się toczyć, leżałam z rozpostartymi ramionami na ziemi, twarzą w stronę lasu.
Złote, lśniące oczy wyglądały z zielonej głębi, a ich spojrzenie wwiercało się we mnie. Łeb bestii był zaskakująco wysoko, mniej więcej na wysokości rozciągających się gałęzi. Nigdy jednak nie udało mi się dojrzeć jego skrytego w mroku nocy cielska.
Przez tak wiele lat ten obraz nieustannie powracał do mnie w koszmarach, jak niekończąca się pętla. Dziewięć lat żyłam w niewoli wspomnień.
Z paniki wyrwał mnie nierówny, mokry kaszel. Zaczerpnęłam głęboko powietrza, by łatwiej móc odnaleźć się tu i teraz.
Cherlanie rozbrzmiało po raz kolejny. Ojciec. Jego stan pogarszał się z każdym dniem.
Westchnęłam znużona, odgarnęłam włosy i odsunęłam kołdrę.
Moja siostra, Sable, drgnęła, przebudzając się. Leżała w wąskim łóżku ustawionym tuż przy moim. Nasz pokój był mały i nie posiadałyśmy zbyt wiele, ale przynajmniej dawał nam schronienie. Choćby na teraz.
W wątłym świetle księżyca przebijającym się przez wytarte zasłony dostrzegłam spojrzenie jej dużych, przestraszonych oczu. Wiedziała, co oznaczał ten kaszel.
– Jest dobrze – powiedziałam, opuszczając nogi z łóżka – jest w porządku. Mam jeszcze eliksir zobojętniający. Nie skończył się.
Skinęła głową, usiadła i przyciągnęła do piersi zwiniętą podściel.
Miała tylko czternaście lat, wiek, w którym ja ledwo przeżyłam spotkanie z bestią tylko po to, by i tak stracić Nanę.
Teraz jednak było zupełnie inaczej. Od tamtej pory pilnie pracowałam nad specjalnym eliksirem z wiecznia dziewiczego, mojej własnej receptury. Wciąż nie był w stanie uleczyć choroby powodowanej przez klątwę, ale znacząco spowalniał jej postępy i niwelował niemal wszystkie objawy. Podzieliłam się swoją wiedzą z mieszkańcami wioski, nauczyłam ich przygotowywać wywar i dzięki temu tego roku straciliśmy tylko jedną osobę.
Byłoby znacznie lepiej, gdyby zima już odpuściła, a wiosna pozwoliła na powrót ożywić ogrody. Większość roślin hibernuje w czasie wielkich mrozów, dlatego pojawia się niewiele nowych pąków. Ogrody na naszych małych podwórkach nie były wystarczająco duże, by zapewnić zapasy dla kogoś na granicy życia i śmierci. A takich osób mieliśmy niestety wiele.
Mój starszy brat, Hannon, z werwą otworzył drzwi i wsunął głowę do pokoju. Rude loki otulały jego twarz jak tornado. Bladość cery podkreślały tu i ówdzie piegowe kleksy. W przeciwieństwie do mnie nie opalał się na darmo. Jego skóra miewała jedynie dwa stany: albo śnieżną biel, albo wściekłą czerwień.
– W końcu – powiedział, jeszcze zanim zdał sobie sprawę z tego, że już nie śpię. Zostawił drzwi otwarte i wycofał się, aby zaczekać na mnie na zewnątrz.
– Pogarsza mu się – powiedział cicho, gdy wyszłam do niego na korytarz – nie zostało mu już zbyt wiele czasu.
– Walczy z chorobą dłużej niż ktokolwiek inny. I nie poddaje się. A mnie udało się ostatnio ulepszyć recepturę. Wszystko będzie dobrze.
Skierowałam się w stronę pokoju ojca, który sąsiadował z moim, ale brat chwycił mnie za ramię.
– Przeżył dłużej, niż powinien, Finley. Ale jak długo to może trwać? Tylko cierpi, a dzieciaki patrzą na jego męczarnię.
– Teraz pogorszyło mu się tylko dlatego, że musieliśmy wrócić do wątłych liści wiecznia. Będzie lepiej, gdy nadejdzie wiosna, Hannon, zobaczysz. Wymyślę na to lekarstwo. Nie dołączy do Nany i mamusi w zaświatach. Nie pozwolę na to. Znajdę lekarstwo. Przecież musi jakieś być.
– Jedynym lekiem będzie złamanie klątwy, a nikt nie wie, jak to zrobić.
– Ktoś musi wiedzieć – odparłam cicho, otwierając drzwi do pokoju ojca. – Ktoś w tym zrujnowanym przez bogów królestwie musi znać odpowiedź. I znajdę tę osobę, a potem wyduszę z niej rozwiązanie.
Na stoliku przy drzwiach migotała świeca. Chwyciłam świecznik i osłoniłam płomień, szybkim krokiem podchodząc do ojca. Po obu stronach łóżka – niezmiennie – ustawione były dwa krzesła. Gdy był jeszcze przytomny, czasem zbieraliśmy się tutaj wszyscy razem. Ostatnio jednak używano ich wyłącznie do czuwania, gdy z niepokojem patrzyliśmy, jak ojciec walczy o życie.
W świetle świecy jego pomarszczona twarz wydawała się popielata. Powieki drżały, jakby męczył go koszmar.
I tak w rzeczy samej było. Wszystkich uwięziono w matni złego snu. Całe nasze królestwo. Nasz szalony władca, chcąc załagodzić osobistą zadrę, posłużył się podstępną magią króla demonów i teraz my wszyscy cierpimy z powodu konsekwencji. W praktyce jednak nie wszyscy. Nie monarcha. Umarł i zostawił nas samych na tym gnijącym padole. Słodko, czyż nie? Nie powiedziano, co było przyczyną jego śmierci, ale mam nadzieję, że była to gangrena penisa.
Zanim postawiłam świecę na szafce nocnej, sprawdziłam jeszcze kominek znajdujący się na drugim krańcu pokoju. Węgle pulsowały na zmianę szkarłatem i czernią, wydzielając ilość ciepła, która wystarczała na ogrzanie czajnika z wodą, wiszącego tuż nad paleniskiem. Nigdy nie było wiadomo, kiedy wrzątek będzie potrzebny. Klątwa pozbawiła nas współczesnych udogodnień takich jak elektryczność czy ciepła woda, niemal pogrążając społeczeństwo z powrotem w Wiekach Ciemnych. Pozostało nam zadowolić się tym, co mieliśmy.
– Dash mówił, że nie zostało już wiele liści, z których można zrobić jakiś użytek, a rośliny zasadzone przez ciebie, nie są jeszcze gotowe – powiedział Hannon.
– Nie zasadziłam… Nieważne. – Nie zawracałam sobie głowy wyjaśnianiem mu, że wieczeń wyrastałby każdego roku, gdyby miał dobrą glebę i sumienną opiekę. Hannon nie był typem ogrodnika. – Dash nie powinien tyle gadać.
Dash był najmłodszy z rodzeństwa. Miał jedenaście lat i więcej się wiercił, niż słuchał… z wyjątkiem, gdy mamrotałam pod nosem sama do siebie. Wtedy najwidoczniej nasłuchiwał całym sobą. Musiałam tego nie zauważyć.
– Mam rękę do roślin i ogrodnictwa, ale nie jestem leśną wiedźmą, Hannon. To tylko hobby, nie czary. Może nie jest tu lodowato, ale jest wystarczająco zimno, by zahamować wzrost roślin. Potrzebuję tylko odrobiny słońca. Wciąż proszę o to boginię, ale jak widać, ma nas w dupie. Och, Niebiosa, cholera by wzięła tych bogów. Może powinniśmy wrócić do zwyczajów przodków. Czcili bandę bóstw siedzących na szczycie góry, czy coś w tym stylu. Może ktoś z nich by nas wysłuchał.
– Za dużo czytasz.
– To jest możliwe?
– W takim razie za dużo marzysz.
– I tu prawdopodobnie masz rację. – Wzruszyłam ramionami.
W kącie pokoju stało stanowisko medyczne. Zioła, moździerz i tłuczek na drewnianej tacy czekały, bym zrobiła z nich użytek. Dwa nędzne liście w ceramicznej misce zdążyły już wyschnąć w gasnącym świetle zachodzącego słońca.
Akurat ta lecznicza receptura była bardzo poetycka. Mrożąca krew w żyłach, ale wciąż poetycka. Poświęciłam wiele godzin na lekturę, próby i błędy, aby rozszyfrować, co działało najlepiej, a mimo to przepis i tak nie był kompletny. Byłam pewna, że król demonów śmieje się ze mnie, gdziekolwiek by nie był. Żywiłam głębokie przekonanie, że szydzi z nas wszystkich. Był łajdakiem, który zabrał królewskie złoto i utkał tę cholerną klątwę trawiącą naszą ziemię. Jego słudzy stacjonujący na dworze obserwowali nasze zmagania. Jaka szkoda, że nie gnili w ziemi razem ze zmarłym monarchą. Zasłużyli na to, pieprzeni szczurojebcy.
– Co to było? – zapytał Hannon.
Jego usposobienie było o wiele słodsze niż moje, ale trzeba zaznaczyć, że to żadne szczególnie wielkie osiągnięcie. Ustawiłam poprzeczkę dość nisko.
– Nic – mruknęłam.
Damie nie wypadało przeklinać, a przynajmniej nieustannie przypominali mi o tym mieszkańcy naszej starodawnej wioski.
Nie wypadało mi również rzucać się na nich po tym, jak chwytałam ich krzywe spojrzenia. Cała wioska była wyjątkowo sztywna, dręczona biedą i rozdrażnieniem, ale przede wszystkim sztywna.
Ojciec zadrżał w konwulsjach, spazmy wstrząsały jego ciałem przy każdym mokrym odkaszlnięciu.
Choć moje ręce drżały, starałam się zachować spokój i uparcie ugniatałam liście. Ostry zapach przypominający dojrzały ser z czosnkiem podrażnił moje zmysły. Być może te liście faktycznie były wątłe, ale miały w sobie wiele leczniczej magii.
Ojciec obrócił się w stronę krawędzi łóżka.
Hannon w jednej chwili doskoczył do niego, usiadł przy nim i podniósł wiadro z podłogi. Pomógł tacie pochylić się nad nim, aby ten mógł zwymiotować. Dobrze wiedziałam, że w wymiocinach będzie krew.
– Skup się – szepnęłam sama do siebie i strząsnęłam dwie krople deszczówki z opuszka palca prosto na zmiażdżone liście. Zebrałam wodę w środku nocy. Z jakiegoś powodu taka działała najlepiej.
Gdy skończyłam, zwilżyłam resztę ziół. Te były znacznie łatwiej dostępne – gałązka rozmarynu, jeden liść kopru, szczypta cynamonu. I wreszcie składnik, który był niemal tak istotny, jak wieczeń dziewiczy – pełny, zdrowy płatek czerwonej róży.
Musiała być czerwona, inne nie działały tak skutecznie. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób czerwone róże łączyły się z klątwą i demonami, ale zastosowanie tego składnika dziesięciokrotnie zwiększało moc eliksiru. To sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać nad tym, jakie jeszcze składniki, których do tej pory nie przetestowałam, miały lecznicze właściwości. Musiało istnieć coś, co zapewniłoby długoterminową kurację, w której nie byłoby potrzeby wymyślać coraz to nowszych mikstur, by uzyskać znane już efekty. Chciałabym odkryć substancję całkowicie niwelującą chorobę. Byłam pewna, że gdyby takowa istniała, na pewno bym ją znalazła.
Miałam tylko nadzieję, że zdążę uratować ojca.
Jęk dobiegający z łóżka ponaglił mnie do działania. Przerywany oddech ze słyszalnym bólem wyrywał się z zaciśniętego gardła. Przynajmniej serce ojca było silne. Rok temu na atak odeszła nasza matka. Jej ciało zbyt wiele wycierpiało, więc serce się poddało. Nie byłam wówczas aż tak wprawiona w wykonywaniu eliksiru zobojętniającego. Ojciec miał więcej czasu.
Musi mieć więcej czasu.
– Szczerze mówiąc, Dash ma rację. Potrzebujemy jeszcze trochę wiecznia – powiedziałam, pocierając tłuczkiem o zioła w moździerzu. – Zapasy, które mamy, nie wystarczą.
– Ale wczoraj mówiłaś, że nikt nie ma już kolejnych roślin.
– Na pewno nie na tyle, żeby się podzielić.
Każdy miał schorowanych rodziców i, jeśli dopisało szczęście, jednego lub nawet dwoje schorowanych dziadków. W takich warunkach nasze zasoby były jedynie marnymi resztkami.
– W takim razie, co zamierzasz… – Zastanowił się i pozwolił myślom płynąć wolno, dzięki czemu doszedł do pewnych wniosków. – Nie ma takiej opcji – dodał po chwili.
– Nie mam wyboru, Hannon. Poza tym w ciągu ostatnich kilku lat chodziłam na tamto pole bez żadnych problemów. Nawet nocą. Bestia prawdopodobnie nie patroluje już Zakazanego Lasu.
Moje dłonie zadrżały. Musiałam przestać ugniatać zioła i wziąć głębszy wdech. Okłamywanie Hannona to jedno – był ufną duszą, chciał wierzyć w moje słowa – ale nie byłam na tyle naiwna, aby sama wierzyć w to, co mówiłam. Fakt, że podczas żadnej z ostatnich wypraw nie zobaczyłam bestii, nie oznaczał, że zrezygnowała ona z polowania na intruzów. Nasza wioska znajdowała się na samym skraju królestwa i choć starałam się być przebiegła i przemykać niepostrzeżenie pomiędzy kniejami, to tak czy siak, słyszałam przerażające ryki. Czekał tam. Obserwował. Najwyższy łowca.
Bestia nie stanowiła jednak jedynego niebezpieczeństwa, które kryło się w mroku lasu. Wraz z klątwą wyległy okropne stworzenia, których w przeciwieństwie do bestii nie ograniczała linia drzew. Po zmroku wynurzały się z kniei i pożerały mieszkańców. Zdarzało się również, że wpadały do mieszkań i napadały śpiących ludzi.
I choć taka sytuacja nie powtórzyła się już od dłuższego czasu, nikt nie wiedział, co powstrzymywało te kreatury. W końcu zło wciąż czaiło się w lesie. Ich potworne ujadanie też słyszałam. To miejsce było siedliskiem grozy.
– W porządku – zapewniłam, choć Hannon nie zaprzeczył, a przynajmniej nie zwokalizował swoich obaw. – Pole wiecznia dziewiczego nie jest tak daleko. Po prostu tam wskoczę, wezmę to, czego potrzebuję, i wyjdę. Całkiem dobrze orientuję się w tamtym miejscu. Znam je jak własną kieszeń.
– Tylko że do pełni pozostały dwa dni.
– W świetle księżyca będę wszystko lepiej widzieć.
– Ale moc bestii się zwiększy. Będzie miał lepszy węch. Będzie szybszy. Będzie mocniej gryzł.
– Myślę, że delikatniejsze ugryzienie nie różni się tak bardzo od tego mocniejszego, ale to bez znaczenia. Będę się sprężać. Znam drogę.
– Nie powinnaś.
Ze sposobu, w jaki Hannon wypowiedział ostatnie zdanie, zrozumiałam, że odpuścił. Nie miał więcej zapału, aby odwodzić mnie od podróży. A trochę liczyłam, że jednak spróbuje.
Chciałam się uśmiechnąć, ale zamiast tego wykrzywiłam twarz w nieokreślonym grymasie, a mój żołądek skręcił się boleśnie. Musiałam iść. W ciągu ostatnich kilku lat parę razy już się tam udałam i za każdym bezpiecznie wróciłam do domu.
Nienawidziłam jednak tych wypraw.
– Kiedy? – zapytał ponuro Hannon.
– Liście dają najlepsze efekty, gdy zbiera się je nocą – powiedziałam – a nie mamy więcej czasu do stracenia, jak sam zauważyłeś. Mamy tylko tu i teraz.
– Jesteś absolutnie pewna, że nie ma innego wyjścia?
Pozwoliłam, aby moje ramiona opadły.
– Tak.
***
Godzinę później stałam już w przedpokoju z tweedową torbą przewieszoną przez ramię. Z moich obserwacji wynikało, że wieczeń zachowywał najwięcej zdrowotnych właściwości, gdy był przechowywany właśnie w takim materiale. Wyczytałam to w jednej z książek, a teorię potwierdziła moja praktyka oraz kilka mniej lub bardziej udanych prób oraz wiele błędów.
Wraz ze mną stali moi bracia i siostra.
– Uważaj na siebie. – Hannon ścisnął mnie za ramiona i spojrzał z góry prosto w moje oczy.
Należał do jednych z najsilniejszych i najwyższych mężczyzn w naszej wiosce. Mierzył jakieś osiem centymetrów więcej niż ja, mierząca metr osiemdziesiąt dwa. Był dobrze zbudowany i miał szerokie ramiona. Większość założyłaby, że to on będzie ryzykować życiem, udając się tam, gdzie czyha bestia. Albo że to on upoluje coś na obiad we wschodniej, czyli bezpieczniejszej części lasu. Ale nie – Hannon był facetem, który załamywał ręce i czekał, aż wrócę do domu, zawsze gotów, by opatrzyć moje rany. I to też było dobre, bo gdyby nie on, pewnie wciąż bym kulała. Te przeklęte dziki we wschodnim lesie opracowały sztukę turbowania ludzi do perfekcji.
Wstrętne skurwiele.
Z bestią było jednak zupełnie inaczej.
Potrzebowałam odwagi.
Z oddali dobiegł ostrzegawczy krzyk nocnego ptaka. Tuż po nim nad polną drogą i sąsiednimi domkami zapadła kurtyna ciszy. Mieszkańcy, pogrążeni albo we śnie, albo w ignorancji, nie chcieli zwracać uwagi na te wszystkie okropności, które mogły wypełznąć zza linii drzew. I choć taki atak nie powtórzył się już od wielu lat, to ludzie wciąż o nim pamiętali.
– Nie ryzykuj – powiedział Hannon. – Jeśli zobaczysz bestię, uciekaj.
– Jeśli ją zobaczę, to prawdopodobnie posikam się ze strachu.
– W porządku. Ale rób to, gdy już będziesz biec – polecił, mędrkując.
– Wszystko będzie dobrze, Hannon. Wzięłam ze sobą eliksir maskujący zapachy. Działa podczas polowania, więc teraz też będzie pomocny.
Skinął głową, ale pogadanka jeszcze się nie skończyła.
– Jest tylko jedna bestia – przypomniał. – To stanowi główny problem. Zmierzyłaś się z wieloma stworzeniami i za każdym razem dzielnie stawiałaś im czoła.
Nie było to stuprocentową prawdą, ale – tak jak już wspomniałam wcześniej – Hannon był ufną duszą. Nie potrafił rozpoznać moich kłamstw, a wiedziałam, że jeśli będzie uważał mnie za silniejszą, niż jestem w rzeczywistości, strach nie będzie go dręczył. Przynajmniej nie aż tak bardzo. Nikogo tym nie krzywdziłam.
Odwróciłam się, mocno uścisnęłam Sable i pocałowałam ją w czoło. Kolejny w kolejce do czułości był Dash, którego musiałam od siebie odrywać po pożegnaniu.
– Pozwól mi iść – błagał. – Wiem, gdzie to jest. Pomogę ci zebrać więcej, niż sama zdołasz unieść. I w dodatku mogę odeprzeć atak potworów!
– Jak… – Urwałam. To nie był czas, aby krzyczeć na mojego młodszego brata. Zamiast tego wymierzyłam palec w Hannona.
– Dowiedz się, skąd ten tutaj wie, gdzie jest pole. Ale z wymierzeniem kary zaczekaj na mnie. Chcę przy tym być.
Uścisnęłam Hannona po raz ostatni i pośpiesznie ruszyłam w drogę. Wiedziałam, że dam sobie radę. Musiałam, nie było innego wyjścia. Nie mogłam zawieść.
W zeszłym tygodniu jeden z tych przeklętych dzików złamał mój łuk, więc na tę wyprawę wyruszyłam, mając w kieszeni spodni jedynie scyzoryk i sztylet przy pasie. Żadna z tych broni nie mogła zdziałać cudów podczas spotkania z bestią, ale jeśli potwór naprawdę był pokryty łuskami, to nawet moje dziesięć strzał mnie nie uratuje.
Przesmyknęłam przez tylne ogrody dwóch domostw, przeskoczyłam płoty i zbliżyłam się do granicy Zakazanego Lasu. Jedynym, co mnie od niego oddzielało, był kawałek zieleni przystrzyżony przez kozy. Rząd chwastów pełzł w kierunku obwodu… by w dalszej części zwiędnąć i obumrzeć. Upiorne pnie straszyły na krawędzi ciemnozielonych kniei, a ich poskręcane gałęzie pięły się w kierunku wioski. Za nimi rozciągały się mroczne głębiny, które tylko tu i ówdzie przecinało jasne światło księżyca i gwiazd.
Oczyściłam umysł z natrętnych myśli i odgoniłam od siebie obraz umierającego ojca. Odrzuciłam wspomnienie zmartwionych oczu Hannona i ciepła ciał Sable oraz Dasha, które otulało mnie, gdy obejmowałam ich na pożegnanie – miejmy nadzieję, że nie po raz ostatni. Teraz byłam tylko ja i las. Ja i stworzenia, czające się w niszczejących głębinach. Ja i bestia, jeśli miałoby do tego dojść.
Nie zawiodę ojca. Nie pozwolę mu umrzeć.
Krawędź sztyletu ślizgała się po twardej skórzanej pochwie, przytroczonej do mojego pasa. Stąpałam lekko i ostrożnie, unikając wszystkiego, co mogłoby trzasnąć lub zaszeleścić. Dopóki wciąż znajdowałam się na terenie wioski, radziłam sobie z łatwością. Gdy zaś przekroczyłam linię drzew, zadanie stawało się znacznie trudniejsze. Wiedziałam, że nawet najmniejszy błąd jest w stanie przyczynić się do śmierci.
Wokół panowała martwa cisza. Nawet wiatr nie poruszał pocałowanymi przez mróz gałęziami. Mój oddech stał się obłokiem białej pary i niewiele mogłam dostrzec. Byłam ofiarą, ale nie chciałam tańczyć tanga z myśliwym.
Gdy przestąpiłam próg lasu, powietrze stało się jeszcze chłodniejsze. Znieruchomiałam i wzięłam głęboki wdech. Wiedziałam, że jeśli spanikuję, skończę martwa. Musiałam mieć głowę na karku.
Szłam przed siebie, czujnie wytężając wzrok. Musiałam się skupić, by zauważyć każdy ruch. Wyczuć każdą zmianę zapachu, wsłuchać się w każdy dźwięk.
Przypomniałam sobie czasy przed klątwą, gdy Zakazany Las był piękny, soczyście zielony i bujny. Teraz kruche źdźbła trawy trzaskały pod moimi znoszonymi butami. Kora łuszczyła się i odpadała od pni, gdy ledwie smagałam ją palcami. Liście nie zdobiły już gałęzi; nawet wiecznie zielone drzewa były nagie. Żaden pąk nie koronował kwitnących zimą roślin.
Przede mną, niedaleko dużej skąpo odzianej w igły sosny, zauważyłam brzozę, która wyglądała zupełnie inaczej niż inne. Tuż za nią znajdował się cel mojej wyprawy.
Pole wiecznia dziewiczego było o połowę mniejsze, niż wtedy, gdy znalazłam je po raz pierwszy. Rosło tutaj latami, choć obecnie ten fakt nie miał jakiegokolwiek znaczenia. Mogłam użyć do mikstury tylko tego, co udało mi się ukraść, a i tak nie robiłam tego często.
Trzask.
Adrenalina natychmiast uderzyła mi do głowy. Zamarłam – jak idiotka – z wyciągniętymi przed siebie dłońmi, zupełnie tak, jakbym przygotowywała się do lotu. Może faktycznie byłam odważna, ale najwyraźniej nie radziłam sobie, gdy niebezpieczeństwo znajdowało się tuż obok mnie.
Dźwięk brzmiał, jak pękająca gałązka.
Z zapartym tchem wyczekiwałam tego, co się wydarzy. Czekałam i czekałam – wypatrując ruchu, nasłuchując dźwięków. Jednak nic się nie działo.