W sercu Londynu - ebook
W sercu Londynu - ebook
Grecki milioner Drakon Lionides wkrótce ma sfinalizować bardzo korzystną transakcję – zakup pięknej rezydencji w samym sercu Londynu. Zamierza tam urządzić centrum konferencyjne i hotel. Córka zmarłego właściciela rezydencji, Gemini Bartholomew, próbuje odwieść go od tych zamiarów. Drakon oczywiście nie zgadza się, ale Gemini tak bardzo mu się podoba, że wkrótce znów się z nią spotyka…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1680-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Kim ona jest? – spytał Markos, wchodząc do gabinetu kuzyna.
Drakon telefonował do jego biura przed kilkoma minutami ze swego ogromnego apartamentu na trzynastym piętrze wieżowca Lionides Tower, który wznosił się w centrum Londynu. Zatrzymywał się tutaj, ilekroć przyjeżdżał z Nowego Jorku, gdzie znajdowała się siedziba firmy. Markos, jego kuzyn i współwłaściciel Lionides Enterprises, wolał mieszkać w pewnej odległości od budynku, w którym codziennie pracował.
Cała uwaga Drakona skupiała się teraz na czarno-białym ekranie jednego z monitorów, na którym pojawiła się młoda kobieta. Nerwowo przemierzała pomieszczenie, do którego przed chwilą wprowadził ją szef ochrony budynku, Max Stanford, w związku z zamieszaniem, jakie wywołała w recepcji na parterze.
Była wysoka i smukła. Jej ciemna bluzka, zapewne czarna lub brązowa, uwydatniała kształt małych, jędrnych piersi, zaś obcisłe dżinsy biodrówki na nieznośnie krótką chwilę odsłoniły płaski brzuch, by następnie podkreślić kuszącą krągłość pośladków i na koniec spłynąć wzdłuż długich nóg. Miała chyba ponad dwadzieścia pięć lat – jej proste blond włosy w niespotykanie jasnym odcieniu sięgały poniżej ramion, a w uderzająco pięknej twarzy o delikatnym kształcie serca dominowały wielkie jasne oczy. Niech diabli wezmą ten czarno-biały ekran!, pomyślał, nie mogąc odgadnąć ich barwy. Urody nieznajomej dopełniał mały prosty nos i zmysłowe, pełne usta.
Podniósł wzrok na Markosa, który stał tuż za nim. Ich surowe, rzeźbione rysy nie pozostawiały cienia wątpliwości co do rodzinnych związków i greckiego pochodzenia młodych mężczyzn. Obaj mieli ciemne włosy i oczy, ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i oliwkową skórę, z tą jedynie różnicą, że trzydziestoczteroletni Markos był o dwa lata młodszy od Drakona.
– Nie mam pewności – odparł Drakon. – Kilka minut temu zadzwonił do mnie Max, pytając, co z nią zrobić. – Odkąd wyprowadził ją z recepcji, odmawia odpowiedzi na wszelkie pytania. Powiedziała tylko, że nazywa się Bartholomew i nie zamierza opuścić tego budynku, dopóki nie pomówi z tobą lub ze mną. Najchętniej ze mną – dokończył sucho.
Oczy Markosa rozszerzyły się z wrażenia.
– Myślisz, że ma coś wspólnego z Milesem Bartholomew?
– Może być jego córką.
Drakon kilkakrotnie widywał Milesa, zanim ten przed pół rokiem zginął w katastrofie samochodowej. Podobieństwo między nim i młodą kobietą, którą obserwował teraz na monitorze, nie ulegało kwestii, choć włosy sześćdziesięciodwuletniego Milesa były srebrne, a jego figura mocno korpulentna w przeciwieństwie do smukłej, pełnej wdzięku sylwetki dziewczyny.
– Jak myślisz, o co jej chodzi? – zdumiał się Markos.
Drakon zmrużył oczy, obserwując niecierpliwie przechadzającą się kobietę, a jego usta przybrały zdecydowany wyraz.
– Nie mam pojęcia, ale zamierzam się tego dowiedzieć.
– Chcesz z nią rozmawiać osobiście?
Drakon uśmiechnął się kwaśno, widząc zdumienie kuzyna.
– Poleciłem Maksowi, by ją tu przyprowadził za dziesięć minut. Mam nadzieję, że do tego czasu nie zdąży wydeptać dziury w tym kosztownym dywanie.
Markos spojrzał na niego z namysłem.
– Myślisz, że to dobry pomysł, zważywszy na nasze obecne stosunki z młodą i piękną wdową po Milesie Bartholomew?
– Jedyną alternatywą dla Maksa było wezwanie policji i aresztowanie dziewczyny za zakłócenie porządku i wtargnięcie na teren prywatny – odparł Drakon, odwracając się tyłem do ekranu. – W najlepszym przypadku przyniosłoby to Lionides Enterprises niepożądaną reklamę. A w najgorszym miałoby zgubny wpływ na nasze relacje z Angelą Bartholomew.
– Racja – zgodził się z nim kuzyn. – Ale czy nie stworzysz swego rodzaju precedensu, ulegając takiemu szantażowi emocjonalnemu?
Drakon spojrzał wyniośle spod swych czarnych brwi.
– Czyżbyś przypuszczał, że w Londynie jest więcej młodych kobiet gotowych okupować recepcję Lionides Enterprisers w celu uzyskania dostępu do prezesa firmy?
Markos z rezygnacją pokręcił głową.
– Jesteś w Anglii zaledwie dwa dni. To zbyt krótko, by złamać kobiece serce.
Twarz Drakona pozostała niewzruszona.
– Jeśli ktoś tu komuś łamał serca, to na pewno nie ja. Nigdy nie robiłem złudzeń, że w tej chwili nie interesuje mnie małżeństwo.
– W tej ani w żadnej – parsknął jego kuzyn.
– Kiedyś zapewne przyjdzie czas, gdy zapragnę mieć następcę. – Wzruszył ramionami.
– Ale na razie nie?
– Nie. – Drakon zacisnął wargi.
Markos spojrzał na niego kpiąco.
– Coś mi się wydaje, że panna Bartholomew zwróciła jednak twoją uwagę.
Tylko dwie osoby na świecie mogły sobie pozwolić na tak poufały ton: kuzyn i owdowiała matka.
Obaj wychowywali się w rodzinnym domu w Atenach. Markos zamieszkał razem ze swym wujem i ciotką, a także nieco starszym Drakonem, gdy w wieku ośmiu lat stracił oboje rodziców w katastrofie lotniczej. Braterska zażyłość sprawiała, że młodszy z nich mógł sobie na wiele pozwolić. Gdyby ktokolwiek inny odważył się na podobne uwagi czy pytania pod adresem Drakona, ten natychmiast wyrzuciłby go za drzwi, udzielając wcześniej odpowiedniej nagany.
– Interesują mnie powody, dla których tu przyszła – wycedził wolno.
Kuzyn zerknął na ekran.
– Jest niewątpliwie piękna.
– Owszem, jest – potwierdził lakonicznie Drakon.
Markos znów spojrzał na niego z ukosa.
– Może mógłbym uczestniczyć w tej rozmowie?
– Nie sądzę – uciął. – Bez względu na to, o czym panna Bartholomew chce rozmawiać, dopięła tego w dość nietypowy sposób. Nie wydaje mi się, by wiceprezes Lionides Enterprises, jawnie okazując jej zachwyt, mógł odpowiednio wyrazić dezaprobatę dla jej zachowania.
Markos uśmiechnął się łobuzersko.
– Musisz mi zepsuć każdą przyjemność?
Drakon znacząco się uśmiechnął, jednocześnie spoglądając na zegarek. Dobrze znał uwodzicielskie talenty kuzyna.
– Wkrótce przyjdzie Thompson. Umawialiśmy się na dziesiątą. Za dziesięć minut dołączę do was w twoim gabinecie.
Młodszy z mężczyzn kpiąco uniósł brwi.
– Sądzisz, że to wystarczy na rozmowę z piękną panną Bartholomew?
– Całkowicie – uciął Drakon.
Po raz ostatni zerknął na ekran monitora, po czym skierował się do salonu swego przepastnego apartamentu i stanął przed jednym z ogromnych okien, z których roztaczał się panoramiczny widok na Londyn. Gdy chwilę później usłyszał, że Markos wychodzi, jego myśli wciąż krążyły wokół zuchwałej panny Bartholomew.
Przejął władzę nad rodzinnym imperium Lionidesów przed dziesięciu laty, po śmierci swego ojca. Teraz, w wieku trzydziestu sześciu lat, rzadko dziwiły go czyjeś czyny lub słowa, a już na pewno nikt nie mógł go zastraszyć. To on onieśmielał swoją obecnością. Odwrotność tej sytuacji była niewyobrażalna. Panna Bartholomew wkrótce zda sobie sprawę, że bez względu na motywy, które nią kierują, jej zachowanie jest absolutnie niedopuszczalne.
Gemini obróciła się, marszcząc czoło na widok mężczyzny w średnim wieku, który przedstawił jej się wcześniej jako szef ochrony. Teraz wrócił do elegancko umeblowanego pokoju, gdzie wprowadził ją przed kwadransem, by następnie wyjść, zamykając drzwi na klucz.
Niewątpliwie udał się do Markosa Lionidesa po instrukcje, co ma z nią zrobić. Może zresztą nawet go nie trudził, tylko z miejsca zawiadomił policję, domagając się jej aresztowania. Wątpiła, by chciał informować nieuchwytnego prezesa firmy Drakona Lionidesa o czymś tak banalnym jak to, że jakaś młoda kobieta odmawia opuszczenia budynku, dopóki ten nie zechce jej wysłuchać.
Dobrze wiedziała, jak trudno uzyskać do niego dostęp. Od dwu dni, kiedy to usłyszała, że przyleciał do Anglii, rozpaczliwie ponawiała próby umówienia się na spotkanie. Ponieważ jednak uparcie odmawiała ujawnienia przyczyn swej prośby, sekretarka Markosa Lionidesa uprzejmie, lecz stanowczo ją ignorowała.
Owszem, proponowano jej nawet, by wysłała swoje CV do odpowiedniego działu, jakby kiedykolwiek chciała pracować dla takiego rekina jak Drakon Lionides. Nie dopuszczano natomiast do spotkania z nim lub z jego kuzynem, wiceprezesem firmy kierującym oddziałami w Londynie. Gemini nie miała wyboru. W akcie determinacji postanowiła rozpocząć strajk okupacyjny w recepcji na parterze Lionides Tower.
Chwilę później usunięto ją stamtąd i zamknięto w jakimś pomieszczeniu do czasu wyjaśnienia sprawy.
– Idziemy. – Ubrany w czarny uniform szef ochrony o surowej twarzy i szpakowatych, krótko ostrzyżonych włosach cofnął się, by przepuścić ją przodem. Wyglądał na byłego wojskowego.
– Spodziewałam się co najmniej kajdan – mruknęła, przechodząc obok niego w stronę marmurowego holu.
Spojrzał na nią stalowym wzrokiem.
– Co pani ma na myśli?
– Och, nic. Zapewniam, że nic w tym rodzaju – odpowiedziała sucho.
– I ja tak myślę. – Skinął głową, mocno ujmując ją pod ramię. – Kajdanki nie zrobiłyby dobrego wrażenia na naszych klientach.
Byłoby to nawet zabawne, gdyby nie miał tak śmiertelnie poważnej miny.
– Dokąd mnie pan prowadzi? – spytała, marszcząc brwi. Próbowała się oswobodzić, ale posiniaczyła sobie tylko rękę, gdyż ochroniarz, trzymając jej ramię w żelaznym uścisku, prowadził ją w milczeniu przez długi, cichy hol, kierując się w głąb budynku. – Pytałam…
– Słyszałem. – Zatrzymał się przed windą, po czym starannie wcisnął cyfry kodu bezpieczeństwa na podświetlonym panelu.
Słyszał, lecz najwyraźniej nie zamierzał zaspokoić jej ciekawości.
– Myślę, że to zbyt nowoczesny budynek, by mogły tu być lochy – zauważyła.
– Są za to podziemia. – Gdy otworzyły się drzwi windy, zerknął na nią z ukosa, pchnął lekko do środka, po czym dotknął jednego z przycisków.
Zrobił to tak błyskawicznie, że nie zauważyła numeru piętra. Drzwi natychmiast się zamknęły i kabina ruszyła. Gemini nie bardzo wiedziała, w górę, czy w dół. Mknęła jednak tak szybko, że bez względu na kierunek jazdy żołądek podchodził jej do gardła. Może zresztą przyczyniły się do tego również jej nadszarpnięte nerwy. Nie miała najmniejszej ochoty zjawiać się tego ranka w recepcji Lionides Tower, by urządzać z siebie widowisko, a groźnie milczący mężczyzna obok nie napawał szczególnym optymizmem. Może jednak próba wymuszenia spotkania z którymś z Lionidesów, Markosem lub Drakonem, nie była najlepszym pomysłem?
Zadziornie uniosła brodę, zerkając na swego srogiego konwojenta.
– Kidnaperstwo jest poważnym przestępstwem, wie pan o tym?
– Podobnie jak naruszanie porządku publicznego – odparował bez cienia skruchy.
– Lionides Tower nie jest miejscem publicznym.
– Masz prawo do własnych poglądów, skarbie. – Kolejny raz dostrzegła błysk rozbawienia w stalowobłękitnych oczach, który jednak natychmiast zniknął, pozostawiając lodowaty chłód.
– Nigdzie nie zdołam stąd uciec, może więc pan wypuści moją rękę? – Przerwała gwałtownie, gdyż winda bezszelestnie stanęła, a drzwi się rozsunęły.
Jej oczom ukazał się widok, który zapierał dech. Nie lochy czy podziemia, ale najbardziej niezwykłe biuro, jakie kiedykolwiek widziała.
Chyba jednak nie biuro… – uświadomiła sobie, gdy pod milczącą eskortą została wprowadzona do ogromnego salonu. Stanęła na dywanie jasnokremowej barwy, grubym aż do kostek, a gdy się rozejrzała, dostrzegła marmurowy kominek, który otaczało kilka brązowych skórzanych foteli, i olbrzymią sofę w kształcie litery L. Na gustownie rozmieszczonych stolikach stały flakony pełne kremowych róż, jeden róg pokoju zajmował fortepian tej samej barwy, a w drugim wydzielono przestrzeń na bar. Natychmiast zdała sobie sprawę, że wśród licznych obrazów zdobiących kremowe ściany znajdują się bezcenne dzieła sztuki, które wyszły spod pędzla dawno zmarłych artystów, zaś przeszklona ściana na wprost niej ukazywała oszałamiającą panoramę Londynu.
A więc nie zamknięto jej w podziemiach!
– Zadzwonię po ciebie, Max, gdy panna Bartholomew będzie wychodzić.
– Tak jest, proszę pana.
Gemini prawie nie dostrzegła, że szef ochrony wycofał się do windy i cicho znikł, gdyż odwróciła się gwałtownie w kierunku, z którego dobiegł głęboki, władczy głos. Jej oczy rozszerzyły się z wrażenia, gdy na tle okien po przeciwległej stronie pokoju ujrzała wysoką męską sylwetkę. Zdała sobie sprawę, że oto stoi przed nią wszechmocny Drakon Lionides we własnej osobie.
Nie miała złudzeń, że daleki jest od zachwytu. Patrzył na nią z miną bardziej surową niż jego ochroniarz. Miał ponad metr osiemdziesiąt, barczyste ramiona, szeroką klatkę piersiową i długie nogi, których kształt podkreślał jeszcze nienagannie skrojony i niewątpliwie kosztowny ciemnopopielaty garnitur. Elegancji dopełniała biała koszula i jasnopopielaty jedwabny krawat. Ciemne, krótko przystrzyżone włosy okalały twarz o rysach jakby wykutych w granicie, a spojrzenie dużych, czarnych jak węgiel oczu przenikało na wskroś. Żadna z nielicznych fotografii Drakona Lionidesa, które na przestrzeni lat sporadycznie ukazywały się w prasie, w najmniejszym stopniu nie oddawała aury władzy, która spowijała go niczym niewidzialny płaszcz. I nie tylko o władzę tu chodzi, uświadomiła sobie Gemini, czując, że przebiega ją zimny dreszcz. Był równie niebezpieczny jak drapieżnik – zabójca, który czai się do skoku. I to na niej spoczął jego stalowy wzrok.
Z nieodgadnionym wyrazem twarzy patrzył na pannę Bartholomew stojącą przed nim teraz w wersji kolorowej. Jej proste, długie do ramion włosy, które na monitorze wyglądały na jasny blond, w rzeczywistości miały niezwykły odcień białego złota, taki jak długie pasma piaszczystej plaży na jego prywatnej wyspie u wybrzeży Grecji. Z twarzy o nieskazitelnej barwie kości słoniowej wyzierały spod zasłony długich rzęs wielkie oczy, przywodzące mu na myśl szmaragdową toń Morza Egejskiego, a nietknięte szminką, pełne, zmysłowe usta, zachwycały naturalną, różaną świeżością. Zdawała się pozbawiona cienia makijażu, co w skali jego doświadczeń stanowiło prawdziwą rzadkość.
– Pan Lionides, jak mniemam? – spytała miękko i poruszając się z naturalnym wdziękiem, weszła do salonu jego podniebnego apartamentu.
– Panna Bartholomew… – Na twarzy Drakona nie pojawił się nawet cień uśmiechu. – Max poinformował mnie, że… usilnie domagała się pani osobistej rozmowy ze mną.
– Doprawdy? – Wpatrywała się w niego uważnie szmaragdowymi oczyma.
– No cóż, odmowa opuszczenia recepcji w celu uzyskania dostępu do mnie lub mojego kuzyna wygląda na akt determinacji.
– Ach, tak. O to chodzi… – Gemini skrzywiła się, usiłując zebrać myśli, które nagle gdzieś się rozproszyły w konfrontacji z jego dominującą osobą. – Max szybko się tym zajął w pana imieniu – powiedziała, przypominając sobie, jak ochroniarz wziął ją pod ręce i bez trudu przeniósł z recepcji do jakiegoś odosobnionego pomieszczenia.
Drakon uniósł swe ciemne brwi.
– Jest pani po imieniu z szefem ochrony?
– Można by raczej powiedzieć, że znam go tylko z imienia. Nie próbował mi się przedstawić, toteż pamiętam tylko imię, jakim pan się do niego zwracał. – Wzruszyła ramionami. – Nie musiałabym się uciekać do takich sposobów, gdyby zechciał mnie pan wysłuchać wcześniej – rzuciła z wyrzutem.
– A z jakiego powodu miałbym to zrobić? – Zdawał się szczerze zdziwiony.
– Ponieważ… Och, nieważne. – Potrząsnęła głową, rezygnując z dalszej odpowiedzi.
Dostrzegł, jak kaskada włosów barwy białego złota zalśniła w promieniach słońca, i przez chwilę zadawał sobie pytanie, czy są naturalne, czy farbowane. Ale natychmiast się zreflektował, świadom, że nie powinien ulegać żadnym ubocznym myślom w trakcie tego spotkania.
– Chyba zdaje sobie pani sprawę, że zakłócanie porządku na terenie prywatnym jest….
– Poważnym wykroczeniem – dokończyła, wzdychając. – Owszem, pański ochroniarz niezwłocznie mi uświadomił, że może pan wezwać policję, by mnie aresztowano, zamiast zgodzić się na tę rozmowę.
Drakon uśmiechnął się cierpko.
– Proszę mi wierzyć, że nadal wchodzi to w rachubę.
W jej oczach na krótko pojawiła się niepewność, lecz natychmiast się wyprostowała na całą wysokość metra siedemdziesiąt, włączając w to pięciocentymetrowe obcasy. Czarna bluzka podkreślająca jej kształtny biust przylegała do płaskiego brzucha, a błękitne dżinsy kusząco opinały zgrabne pośladki.
– Zrobiłam to tylko dlatego, że muszę z panem pomówić.
– Czy napije się pani kawy?
Zamrugała.
– Słucham?
– Kawa – powtórzył, wskazując barek, gdzie na blacie z czarnego marmuru stał dzbanek z przygotowaną wcześniej kawą, a obok kilka czarnych filiżanek.
– Bezkofeinowa?
Uniósł brwi.
– Myślę, że to kawa brazylijska, bo tę lubię najbardziej.
– W takim razie dziękuję, nie – odmówiła uprzejmie. – Piję tylko bezkofeinową, każda inna przyprawia mnie o migrenę.
– Polecę, by przyniesiono pani kawę bezkofeinową.
– Nie, dziękuję, to zbędny kłopot – odparła z uśmiechem.
Drakon nie miał pojęcia, czemu wystąpił z taką propozycją. Przecież im szybciej skończy spotkanie z tą kobietą, tym lepiej.
– Pozwoli pani zatem, że ja się napiję. – Nie czekając na odpowiedź, podszedł do barku i napełnił filiżankę parującą, aromatyczną kawą. Nie słodząc, podniósł ją do ust i wolno pociągnął łyk. Korzystając z chwilowej przerwy w konwersacji, przyglądał jej się uważnie znad brzegu porcelany.
Jeśli ta kobieta była naprawdę córką Milesa Bartholomew i pasierbicą Angeli, jego drugiej żony, to zachowywała się całkiem inaczej, niż można by oczekiwać po jedynaczce przemysłowca miliardera. Ubiorem nie różniła się wcale od dziesiątków młodych kobiet, które mijał, jadąc dwa dni wcześniej z lotniska do centrum Londynu. Jej włosy, wprawdzie niezwykłej barwy, były prosto ostrzyżone i układały się naturalnymi warstwami, a delikatnej twarzy, jak z miejsca zauważył, nie zdobił nawet cień makijażu. Palce eleganckich, wąskich dłoni były długie i smukłe, ale paznokcie krótko obcięte i nietknięte lakierem. Właśnie podniosła rękę, by odsunąć niesforne pasmo białozłotych włosów.
Był równie zaskoczony wyglądem córki Milesa Bartholomew, jeśli to była ona, jak też swobodą i kompletnym brakiem respektu, z jakim się do niego odnosiła. Ostrożnie odstawił filiżankę na kontuar baru, po czym spokojnie, bez pośpiechu przeszedł przez salon, by stanąć na wprost niej. Ich oczy znajdowały się teraz niemal na tym samym poziomie, gdyż na wysokim obcasie była od niego niewiele niższa.
– Zdaje się, że zapomnieliśmy się przedstawić. Jestem Dracon Lionides, jak zapewne łatwo się domyślić. A pani, jeśli można…?
– Gemini – wyrzuciła nerwowo. – Ee… Gemini Bartholomew. Córka Milesa. – Wyciągnęła rękę, a jej policzki przybrały tę samą barwę różu, jaką miały usta.
Gemini…
Jak dobrze to imię ją określa, pomyślał odruchowo, biorąc jej delikatną dłoń w swoją, silną i znacznie większą. Imię równie piękne i niezwykłe, jak piękna i niezwykła jest kobieta, która została nim obdarzona.
– Zatem czymże to mogę służyć wyłącznie ja, panno Bartholomew?
Przebiegł ją nagły dreszcz, gdy ujął jej dłoń i przez długą chwilę trzymał w swojej. Miał chłodną w dotyku skórę, ale jego niski, zmysłowy głos zdawał się otulać ją ciepłem łagodnej pieszczoty.
Czy jej się zdawało, czy jego pytanie kryło w sobie więcej niż tylko uprzejmość?
Jeśli nawet poniosła ją wyobraźnia, to i tak zdała sobie sprawę, że jest zupełnie nieprzygotowana na osobisty kontakt z prezesem Lionides Enterprises. Za nic nie chciała ulec czysto zmysłowej atmosferze, którą emanował. Tym bardziej że miała wszelkie powody, by podejrzewać go o romans z jej macochą – osobą, której szczerze nie mogła znieść.