W sercu Manhattanu - ebook
W sercu Manhattanu - ebook
Francesca Masseria pracuje dla potentata przemysłowego Coburna Granta. Jest szczęśliwa, bo kariera na Manhattanie to więcej, niż mogła sobie wymarzyć. Gdy jednak Coburn przenosi ją do biura swego brata, Harrisona Granta, wydaje się, że łut szczęścia ją opuszcza. Władczy, nieustępliwy, mroczny i niezwykle przystojny Harrison dokonuje rewolucji w życiu Franceski…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2841-1 |
Rozmiar pliku: | 682 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rocky Balboa szybkimi, zwinnymi ruchami przemierzał przestrzeń prostokątnego akwarium. Przywykł do przytulnych, zacienionych pomieszczeń biura Coburna Granta i przenosiny do królestwa czerni i chromu Harrisona Granta III, gdzie z sufitu lał się fluorescencyjny blask, wyraźnie nie przypadły mu do gustu. Podobnie zresztą jak Francesce.
Marny dowcip, ale naprawdę czuła się tu jak ryba wyciągnięta z wody. Zastępowała asystentkę prezesa koncernu Grant Industries, potentata w branży motoryzacyjnej, którego właścicielami byli bracia Grant z Long Island. Starszy z nich, Harrison, był znany z tyranizowania podwładnych, ale szczęśliwym zrządzeniem losu asystentce, którą zatrudnił przed dwoma laty, stanowczej i kompetentnej Tessie Francis, udało się go poskromić. I dalej ku zadowoleniu pracowników trzymałaby szefa w ryzach, gdyby nie to, że poszła na półroczny urlop macierzyński. W pulsującym świecie nowojorskiego biznesu to rzecz niesłychana. Frankie słyszała opowieści o prezeskach firm, które słały esemesy z sali porodowej. Między skurczami wydawały polecenia pracownikom. Była pewna, że jej to nie spotka. Kiedy trafi w końcu na odpowiedniego mężczyznę i założy rodzinę, wychowanie dzieci będzie na pierwszym miejscu.
Z westchnieniem omiotła wzrokiem stosy papierów na biurku. Wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Tessa zamierzała zawczasu znaleźć dla siebie zastępstwo, lecz szef nie chciał przyjąć do wiadomości jej odejścia i ucinał wszelkie rozmowy na ten temat. Wobec tego Tessa na własną rękę wyznaczyła kandydatkom termin rozmowy o pracę.
Po czym stała się rzecz niesłychana. Grant wyjechał w interesach do Hongkongu, a Tessa przed terminem wylądowała w szpitalu położniczym. W ekspresowym tempie Frankie została przeniesiona do biura Harrisona Granta, ponieważ jego brat Coburn, jej dotychczasowy i nader uroczy szef, uznał, że to będzie najlepsze wyjście. Nawet nie zapytał jej o zdanie.
W czasach szkolnych, odwiedzając razem z przyjaciółką Olgą nowocześnie urządzone biuro jej ojca na Manhattanie, Frankie marzyła, że kiedyś także będzie asystentką prezesa. Będzie nosić eleganckie kostiumy i obracać się w wysokich sferach biznesowych. Rodzice mieli wprawdzie nadzieję, że Frankie obejmie po nich rodzinną restaurację, ale ona wolała skończyć szkołę kształcącą asystentki i pójść za swoim marzeniem.
Doskonała lokata na egzaminie końcowym pozwoliła jej objąć posadę u szalenie przystojnego młodszego z braci Grant. Praca dla szacownego rodu amerykańskich potentatów przemysłowych, okupujących jeden z najznamienitszych drapaczy chmur na Manhattanie, była szczytem marzeń.
Frankie dobrze wykorzystała sześć miesięcy spędzonych u boku Coburna. Choć szef był nadzwyczaj atrakcyjnym mężczyzną, skutecznie opierała się jego urokowi. Wiedziała, że zatrudnił ją między innymi dlatego, że w trakcie rozmowy o pracę nie posyłała mu powłóczystych spojrzeń, lecz starała się wykazać kompetencją i profesjonalizmem. Ich współpraca układała się bez zarzutu.
Dlaczego więc tak łatwo posłał ją do jaskini lwa? Wzdychając, upiła łyk herbaty z lawendy, która miała ją uspokoić. Harrison Grant był wizjonerem jak jego młodszy brat, lecz znacznie bardziej zapalczywym i impulsywnym. Tessa starała się chronić Frankie przed nastrojami Harrisona i jeśli potrzebowała jakiegoś dokumentu, wolała przyjść do jej pokoju, niż wzywać ją do siebie. Powiedziała jej też w zaufaniu, że Harrison przemyśliwa o starcie w wyborach na prezydenta jako kandydat niezależny i kto wie, może nawet wygra je w tych niespokojnych czasach.
Wówczas Coburn objąłby stery firmy i Frankie zostałaby szefową sekretariatu. Doskonały scenariusz pod warunkiem, że uda jej się przetrwać najbliższe sześć miesięcy.
Do kilku teczek na biurku Tessa przypięła karteczkę „Pilne!”. Organizacja zebrania akcjonariuszy, podróż w interesach do Indii za niespełna trzy tygodnie… Frankie zrobiło się gorąco z emocji. Nie była pewna, czy sobie poradzi.
Kątem oka zerknęła na papuzią rybę, która nadal zataczała gorączkowe kręgi niczym na znak nieuchronnej katastrofy. Spokojnie, pomyślała Frankie, mamy przecież dobę do jego powrotu.
Trzeba się ostro brać do roboty. Nie miała wyjścia, musiała pokazać Harrisonowi, że jest prawie tak dobrą asystentką jak czarodziejka Tessa.
Wzięła do ręki pierwszą teczkę. Z dokumentów wynikało, że Grant Industries zamierza kupić rosyjskiego producenta części samochodowych. Tessa zdążyła jej wspomnieć, że koniecznie trzeba zebrać dodatkowe informacje, które pomogą Harrisonowi w negocjacjach i sfinalizowaniu kontraktu.
To będzie długi wieczór. W szufladzie znalazła ulotki barów, dostarczających potrawy na wynos, i zamówiła tajskie curry. Rozsiadła się wygodnie i zsunęła pantofle. O siódmej nowy ochroniarz przyniósł jej pudełko z jedzeniem i obiecał zajrzeć jeszcze później w trakcie obchodu. Uznawszy, że za wszystkie stresy należy jej się od Harrisona Granta kieliszek pinot grigio, wyjęła z jego dobrze zaopatrzonego barku butelkę i wróciła z nią do swojego biurka.
Już miała się zabrać za jedzenie, gdy zobaczyła, że w barze zapomnieli dołożyć widelec. Zanurkowała pod masywne biurko w poszukiwaniu szpilek. Z niejakim trudem zlokalizowała je w półmroku i miała się akurat wynurzyć, gdy raptem doleciał ją niski, lodowaty głos:
– Wiedziałem, że to ci się nie spodoba, George. Płacę ludziom za konkretne działania, a nie nader wnikliwe strategie, z których nic nie wynika.
Harrison Grant, pomyślała spanikowana. Co on tu robi?
Gwałtownie poruszyła głową, uderzając się boleśnie o gruby blat biurka. Zaklęła cicho i upuściwszy pantofel, ścisnęła głowę rękoma.
– Oddzwonię do ciebie za chwilę – powiedział głos.
Silne ręce odsunęły fotel i ujęły ją pod brodę. Zamrugała, gdy delikatne palce pomacały tył czaszki. Podczas pierwszego spotkania z Harrisonem Grantem wolałaby mieć jasną głowę, ale niestety, miała mroczki przed oczami. Górował nad nią w czarnym płaszczu przeciwdeszczowym, pod którym widać było elegancki grafitowy garnitur. Arystokratyczny zarys szczęki z dwudniowym zarostem i przenikliwe spojrzenie czarnych jak węgiel oczu sprawiły, że przez moment oszołomiona sądziła, że ma przed sobą szatana.
Rzucił na biurko telefon i starannie obmacał tył jej czaszki w poszukiwaniu guza.
– Co właściwie robiłaś pod biurkiem? – zapytał tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Szukałam szpilki – wymamrotała i odetchnęła głęboko. Widziała teraz wyraźniej jego rzymski profil, pełne, stanowcze wargi. Jak na szatana był niesamowicie przystojny i w dodatku fantastycznie pachniał.
– Ile? – spytał, pokazując trzy palce.
– Trzy.
– Jaki dziś dzień?
– Wtorek, szósty sierpnia.
Wpatrywał się w nią przenikliwie.
– O ile się nie mylę, siedzisz na nie swoim miejscu.
Niski, jedwabisty ton jego głosu niemal łaskotał jej skórę. Nie była w stanie oderwać od niego spojrzenia.
– A jeśli jest inaczej? – szepnęła, chcąc złagodzić nieco napięcie.
Nerwowo obciągnęła skromną spódnicę z lekkiej wełny, która podjechała do góry, ukazując szczodry fragment ud w pończochach z koronkową podwiązką. Jej twarz oblał gorący rumieniec. Zerknęła na Granta i wydał jej się… rozczarowany?
Łamiącym się głosem objaśniła mu sytuację – Tessa urodziła dziecko przed terminem, ona zaś… Wtem pokój zalało silne światło. Zamrugała, głos uwiązł jej w krtani. Ujrzała dwóch barczystych ochroniarzy z latarkami i bronią w rękach. Celując w Granta, polecili mu podnieść ręce do góry. Frankie była bliska omdlenia.
Spostrzegła zdumiona, że Grant uśmiecha się z lekkim rozbawieniem. Niewiele sobie robiąc z rozkazu ochroniarzy, powoli się wyprostował.
– Powiedziałem łapy do góry! – ryknął ochroniarz. – No już!
Grant usłuchał z ociąganiem. Próbował się tłumaczyć, ale ochroniarz kazał mu założyć ręce do tyłu. Oczy prezesa ciskały błyskawice. Drugi mężczyzna wyćwiczonym ruchem zapiął mu kajdanki.
Oszołomiony mózg Frankie dopiero teraz rozpoznał ochroniarzy Grant Industries. Czemu chcieli aresztować szefa? Jeden z nich kazał jej podejść bliżej. Spanikowana pomyślała, że może to przebierańcy, którzy chcą obrabować firmę? Na miękkich nogach zbliżyła się do obu mężczyzn. Skuty kajdankami Grant został brutalnie popchnięty na fotel.
– Co się stało? – zapytał ochroniarz.
– C-co? Wpadliście do środka…
– Wcisnęła pani guzik alarmu.
Przypominała sobie mgliście ze szkolenia, że w razie niebezpieczeństwa należało uruchomić alarm, ale zawsze sądziła, że jest to czysta teoria. Według niej ochrona mogłaby się co najwyżej przydać do wypraszania byłych dziewczyn Coburna. W jej pokoju guzik znajdował się na ścianie przy biurku. Powiodła wzrokiem w tamtą stronę. Pusto.
– Pod biurkiem po lewej – wyjaśnił ochroniarz.
Spojrzała na mahoniowy mebel i skutego szefa na fotelu. Z rosnącym przerażeniem pojęła, że musiała wcisnąć feralny alarm, gdy walnęła się w głowę.
– Pete mówił, że pracuje pani sama. Kiedy wbiegliśmy, nachylał się nad panią ten facet.
Żołądek podszedł Frankie do gardła. W zeszłym tygodniu nowa firma przejęła ochronę budynku… Drżącym głosem wyjaśniła sytuację i pomyłkowe włączenie alarmu. Ochroniarze zbledli na twarzach i stali wrośnięci w ziemię. Grant jeszcze bardziej sposępniał.
– Przecież miał pan wyjechać za granicę – jeden z mężczyzn odzyskał w końcu mowę. – I wygląda pan inaczej niż na zdjęciu.
– Zapewniam, że dziewczyna, kimkolwiek jest, mówi prawdę – wycedził Grant. – Zaparkowałem w garażu podziemnym i wjechałem na górę windą. A od niedawna czasami noszę okulary.
– Ma pan dokumenty?
Frankie chciała zawołać, żeby mężczyzna dłużej nie drażnił bestii, ale Grant ruchem brody pokazał przednią kieszeń. Ochroniarz z przesadną ostrożnością wyjął portfel, jakby się bał, że Grant go ugryzie. Zajrzał do środka i pobladł jeszcze mocniej.
Obaj zaczęli bełkotać nieskładne przeprosiny, że są tu nowi i źle zrozumieli sytuację. Butelka wina na biurku, poza, w jakiej znajdowali się Frankie i Grant, całkiem ich zmyliły.
– Macie pięć sekund, żeby mnie rozkuć – powiedział Grant takim tonem, że mężczyźni skoczyli do niego jak oparzeni. Po sekundzie posępny jak chmura gradowa prezes rozcierał obolałe nadgarstki.
– Zatem wszyscy są tutaj nowi – podsumował Grant po chwili milczenia – poza mną. Czy dowiem się wreszcie, kim pani jest i co robi w moim biurze?
– Francesca Masseria, asystentka pańskiego brata. Od dzisiaj mam pracować u pana.
– Czyżby? – wycedził, Frankie zaś pojęła, że jej dalsza kariera wisi na włosku. Będzie miała szczęście, jeśli Grant pozwoli jej wrócić do Coburna.
Odprawił ochroniarzy i zostali sami. Atmosfera była ciężka jak ołów. Frankie przemknęło przez myśl, że wolała szefa w kajdankach.
– Wbrew temu, co mogłaś o mnie słyszeć, nie jestem groźną bestią – rzekł, patrząc na nią spod zmrużonych powiek. Milczała spłoszona, więc ciągnął: – Jak mój brat zamierza sobie bez ciebie poradzić do powrotu Tessy?
– Każdego można zastąpić – uciekła się do banału.
– Ale nie Tessę.
Mimo woli drgnęła. Grant omiótł ją uważnym wzrokiem, powiedział, że musi się przespać, i kazał jej się zabierać do domu razem z winem i tajskim curry. Chciała protestować, ale uciął brutalnie.
– Leciałem szesnaście godzin po to, żeby się dowiedzieć, że moja wspaniała asystentka rodzi i nie może mi pomóc przy ważnym kontrakcie. We własnej firmie zostałem skuty i grożono mi bronią. Poczuję się jak człowiek dopiero wtedy, gdy wypiję porządnego drinka i położę się we własnym łóżku. Więc włóż pantofle i do widzenia, chyba że… – na moment zawiesił głos – chcesz dokończyć rozmowę w prywatnej części mojego biura.
Odjęło jej mowę. Czy się przesłyszała? I dlaczego nie czuje oburzenia, a silną ekscytację?
– Żartowałem. Idź już do domu. – Ruszyła w stronę drzwi, klnąc na siebie w duchu za kompletny brak profesjonalizmu. W progu zatrzymał ją jego głos: – Chciałbym jutro rano przesłać Tessie do szpitala kwiaty.
– Zajmę się tym, proszę pana – odrzekła uprzejmie.
Była tak skonana, że wzięła taksówkę. W domu odgrzała i zjadła trochę curry, po czym zrobiła sobie gorącą kąpiel. Zdążyła przyłożyć głowę do poduszki, gdy zadzwoniła komórka. Nieznany numer. Nie miała ochoty odbierać, lecz obawiając się, że telefon zadzwoni ponownie i wyrwie ją ze snu, przesunęła palcem po ekranie.
Głos Harrisona sprawił, że usiadła wyprostowana. Skąd wziął jej numer? No tak, firmowy spis telefonów. Zapytał, jak się czuje, i oznajmił, że na wszelki wypadek powinien był ją wysłać do szpitala, więc się martwi… Pozbawiony lodowatego tonu ciepły baryton pieścił jej ucho, brzmiał tak niesamowicie seksownie… Może zadzwonił do niej z łóżka? Otrząsnęła się z tych myśli i poczuła nieprzyjemne pulsowanie w czaszce. Co ona sobie wyobraża, szef każe jej pewnie rano spakować manatki.
– Mieszkasz sama?
Odparła chłodno, że chyba nie musi odpowiadać na tego rodzaju pytania. Roześmiał się na to zmysłowo i wyjaśnił, co miał na myśli. Otóż ktoś – koleżanka, współlokator – powinien ją budzić co parę godzin, żeby wykluczyć wstrząs mózgu. Nie można tego zlekceważyć.
– Rozumiem – bąknęła speszona swoją pomyłką. – Moja współlokatorka wyszła, ale zostawię jej kartkę z wiadomością.
Pożegnał się z nią – „do zobaczenia rano” – i rozłączył. Z ulgą opadła na poduszkę, lekki wietrzyk chłodził jej rozpalone policzki. Grant uzna ją za straszliwie naiwną, to pewne. O ile w ogóle zechce ją zatrzymać. Miała co do tego poważne wątpliwości.