- W empik go
W sieci kłamstw - ebook
W sieci kłamstw - ebook
Gdy tylko kłamca zna prawdę.
Leo Balanoff jest skrywającym wiele tajemnic patologicznym kłamcą. I jednocześnie prawnikiem wytrwale walczącym o sprawiedliwość. Gdy przy zwłokach bezwzględnego handlarza narkotyków policja znajduje na narzędziu zbrodni odciski palców Leo, nikt nie wierzy w jego niewinność. Jedyną szansą dla prawnika jest współpraca z FBI. Musi dokonać wyboru: albo ryzykować życie, pracując dla federalnych, albo iść za kratki. Podejmując wyzwanie, prowadzi skomplikowaną i niebezpieczną grę, lawirując w fałszu i półprawdach pomiędzy ambitną agentką FBI a okrutnym szefem mafii. I nie jest bez szans. Bo Leo Balanoff skrywa nie tylko tajemnice...
Światowa premiera 23 lipca 2024 roku. Najnowszy, pełen niespodziewanych zwrotów akcji thriller wielokrotnie nagradzanego pisarza, numeru 1 na liście bestsellerowych autorów „New York Timesa”. W Polsce dużym powodzeniem cieszyła się jego powieść „Przyjrzyj się”.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8343-405-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WALENTYNKI
2024
1
Leo
Słuchałem, jak wchodzą po tylnych schodach, tych przeciwpożarowych, prowadzących z bocznej uliczki. Ich kroki były pewne, nieśpieszne, zamierzone. Czyli nie przyszli, żeby mnie zabić.
Tyle, jeśli chodzi o dobre wieści.
Szli po to, żeby mnie aresztować.
Kiedy los ci daje tylko takie dwie opcje, powinieneś poważnie przemyśleć swoje decyzje życiowe.
To gliniarze. Miejscowi czy federalni? Sam nie wiedziałem, których powinienem się bardziej obawiać. Za chwilę miałem się o tym przekonać.
Chwyciłem za telefon i wybrałem numer mojego wspólnika z kancelarii, Montgomery’ego Morrisa.
– Szczęśliwych walentynek – przywitał się ze mną.
– Masz chwilę?
– Wychodzę właśnie na mecz Bullsów. A co?
– Będę potrzebował adwokata, Monty.
– Co? Dlaczego?
– To długa historia. Zostanę zatrzymany.
– Ale kiedy?
– Za jakieś jedenaście sekund – odparłem.
– Jedenaście sek… Bullsi grają dzisiaj przeciwko Giannisowi. Czy to coś poważnego?
– Yyy… Chyba tak. Zależy, o co mnie oskarżą.
– A mają kilka opcji do wyboru?
– To zależy, czy będzie to FBI, czy miejscowa policja.
– I nawet tego nie wiesz? Coś ty znowu nawyprawiał, Leo?
Pierwsze piętro od drugiego, na którym mieszkam, dzieliło czternaście stopni na schodach pożarowych. Najpierw siedem, potem podest i kolejne siedem. Można by wydedukować, że razem z tymi łączącymi parter z pierwszym piętrem jest dwadzieścia osiem schodków. Ale w rzeczywistości jest dwadzieścia dziewięć, ponieważ na samym dole znajduje się jeden dodatkowy. A dwadzieścia dziewięć to nie tylko liczba pierwsza, ale też suma trzech następujących po sobie kwadratów (dwóch do kwadratu, trzech do kwadratu i czterech do kwadratu), co nie przynosiło mi ani trochę ulgi w tamtym momencie, ale… taka była prawda.
Trzy… dwa… jeden.
Przed tylnym wejściem pojawiły się dwie osoby. Jedna to mężczyzna, którego nie znałem. A druga to Mary Cagnola, pani sierżant z policji w Deemer Park. Oboje wyjęli odznaki, żeby mi je pokazać.
– To policja – wyjaśniłem Monty’emu i rozłączyłem się, zanim zdążyłby odmówić.
Otworzyłem drzwi, wpuszczając do mieszkania lodowate powietrze.
– Pan Leo Balanoff? – odezwała się sierżant Cagnola.
Gdybym był luzakiem, rzuciłbym coś w stylu: „Co tak długo?”.
– No proszę, a ja nie mam dla was kartek walentynkowych – powiedziałem zamiast tego.
– Nie chodzi o walentynki, Leo. Przyszliśmy z nakazem aresztowania za zabójstwo Cyrusa Balika.
Proces rejestracji w komisariacie w Deemer Park to prawdziwa gratka. Zrobili mi zdjęcia, pobrali z ust próbkę DNA i jeszcze odciski palców. Ale punktem kulminacyjnym była kontrola osobista. Kiedy słyszysz, jak ktoś z trzaskiem wkłada na dłonie gumowe rękawiczki, a potem każe ci się pochylić i rozstawić nogi, to zawsze daje impuls do przemyślenia własnego życia. W każdym razie była to jedyna intymna akcja, jaką miałem od wielu miesięcy…
Pokój przesłuchań „A” w komisariacie policji Deemer Park był równie ekscytujący, co kabina deprywacji sensorycznej. Ściany pokryte drewnianymi panelami pomalowanymi na biało. Dacie wiarę? Siedziałem przy starym, chwiejącym się stole, na niewygodnym, drewnianym krześle, które miało nierówne nogi. Nierówne jak ramiona wagi sprawiedliwości. Może dałoby się to wkomponować w jakiś tekst…
Cagnola i Dignan siedzieli naprzeciwko mnie. Tego drugiego dopiero co poznałem. Miał zaczerwienioną cerę, konkretną czuprynę i twarz, która zaczynała się poddawać upływowi czasu. Był porządnie po czterdziestce, więc pewnie niedługo miało mu stuknąć dwadzieścia lat służby i przymierzał się do emerytury. Mogę się założyć, że często o tym myślał. Udawał opanowanego i zuchwałego, żeby mnie onieśmielić, ale tak naprawdę był mocno zdenerwowany. Zauważyłem, że nerwowo porusza nogą.
I słusznie. Powinien się denerwować.
– Będziesz z nami rozmawiał, Leo? – Czyli przesłuchanie miała poprowadzić Cagnola. To ciekawe, szczerze mówiąc. Byłem zaskoczony jej obecnością w tym pokoju. Wyglądała na zmęczoną, ale poza tym nic się nie zmieniła od ostatniego razu, kiedy ją widziałem. Miała zimne, niebieskie oczy, które dominowały na jej twarzy i ciemne blond włosy związane w kucyk. A postawą mówiła do mnie: „pierdol się”.
– Nie zabiłem Cyrusa Balika – powiedziałem. – Wysłucham, co macie do powiedzenia, ale to wszystko jest… wielkim błędem wymiaru sprawiedliwości.
Czułem, że te słowa po prostu musiały paść.
Cagnola powstrzymała uśmiech. Spojrzała na mojego adwokata, Monty’ego, i potem znowu na mnie, kiwając głową, jakby mówiła: „Wierzysz mu?”.
A tak przy okazji, odpowiedź na to pytanie brzmiała „nie”. Monty prawdopodobnie nie całkiem mi wierzył. A to z kolei nigdy nie wróżyło dobrej współpracy na linii adwokat–klient.
– Dobrze. Cóż, na początek możesz nas wysłuchać. – Cagnola poprawiła się na krześle. – Ale i tak już wiesz, co zaraz powiem.
Normalnie skrzyżowałbym ramiona, jednak nie jest to łatwe w kajdankach, no chyba że byłbym zwinny jak Houdini.
Fajnie byłoby móc się tak wykręcać.
– Zacznijmy od tego, że nikt w tym pokoju nie nosi żałoby po Cyrusie Baliku. Ten facet był najgorszy z najgorszych. Handlował ludźmi, narkotykami, przemycał broń i kto wie, za ile morderstw odpowiadał. Wabił kobiety, robił z nich narkomanki i prostytutki, przeżuwał je i wypluwał. Był kimś, kogo określamy niszczycielem. Zrujnował życie wielu ludziom. Trzeba przyznać, że oddałeś światu przysługę, Leo.
_Proszę bardzo_.
– Zatem jeśli będziesz z nami współpracował, powiesz, co wtedy zaszło, to ja będę rekomendowała dla ciebie łagodny wyrok.
Kiwnąłem głową, jakbym rozważał jej propozycję. Ale tylko udawałem.
– Nie pierwszy raz złamałeś prawo – kontynuowała. – Na studiach pobiłeś policjanta.
– Wcale go nie pobiłem – odparłem.
– Oczywiście, że nie. Nie zrobiłeś tego. Tylko przyznałeś się do czegoś, czego nie zrobiłeś, tak? To się przecież ciągle zdarza, prawda?
_To się zdarza częściej, niż ludzie myślą._
– Jednak my na tym skorzystaliśmy – mówiła dalej. – Dzięki tamtemu aresztowaniu zyskaliśmy twoje DNA i odciski palców. A te okazały się bardzo przydatne.
_Taaa, więcej o tym w następnych odcinkach, jak znam życie._
– No i był jeszcze tamten numer, który wykręciłeś, już jako prawnik. Dopuściłeś się oszustwa sądowego. I straciłeś prawo wykonywania zawodu na… Ile wtedy dostałeś? Tyle co nic?
Tak, dostałem zawieszenie na pięć lat. Rok temu odzyskałem uprawnienia. To długa historia.
– I byłeś… Tamta komisja dyscyplinarna zatrudniła eksperta, który zdiagnozował cię jako patologicznego kłamcę. Tak? Jesteś patologicznym kłamcą?
_Innymi słowy mówiła: „No dalej, spróbuj się z tego wykręcić. I tak nikt ci nie uwierzy”._
– Podobno – odparłem, co nie było równoznaczne z odpowiedzią twierdzącą.
Cagnola wydawała się zadowolona ze swojej przemowy.
– Więc porozmawiajmy o powodach twojej dzisiejszej obecności tutaj. Wiemy, że chciałeś nakłonić policję do przyciśnięcia Cyrusa Balika. Wiemy, że twoja… yyy… klientka, Bonnie Tressler, miała zeznawać przeciwko niemu. I wiemy, że ona nie żyje.
– Została zamordowana – poprawiłem ją.
Monty położył mi dłoń na ramieniu.
– Teraz tylko słuchamy.
– Została zamordowana – powtórzyła za mną Cagnola, zadowolona, że mogła wykorzystać moje słowa. – Zamordowana przez Cyrusa? Tak sądzisz? To znaczy o to właśnie poszło, tak? Twoim zdaniem Cyrus zamordował Bonnie.
Oczywiście, że tak myślałem. To w naszej profesji nazywało się moim „motywem”.
Monty znowu się wtrącił.
– Tylko słuchamy.
Cagnola przytaknęła, ale patrzyła na mnie, nie na niego.
– I wiemy, że pojechałeś potem do Cyrusa Balika, już po śmierci Bonnie.
To była prawda.
– I wiemy, że to spotkanie nie potoczyło się dobrze.
A to z kolei niedopowiedzenie. To tak, jakby powiedzieć, że dziewiczy rejs Titanica nie przebiegł zgodnie z oczekiwaniami.
– A niedługo potem Cyrus umiera od rany kłutej.
Przyjąłem.
– A technicy – powiedziała, przyglądając się mojej reakcji – znaleźli twoją krew i twoje DNA na rękawie koszuli Cyrusa.
_Dobra, pierwszy przyznam: to wszystko nie potoczyło się zgodnie z planem._
– A na nożu wbitym w szyję Cyrusa znaleźliśmy twoje odciski palców.
_Nie będę owijał w bawełnę: to było żenujące niedopatrzenie._
– Więc? – Cagnola rozłożyła ręce. – Mamy motyw i mamy dowody, że byłeś na miejscu zdarzenia z nożem w dłoni. Mamy cię, Leo. Już po tobie. Chciałbyś coś dodać?
_Raczej nie_. Miałem alibi, ale takie, które nie utrzymałoby się w sądzie. A szansa, że przy badaniu DNA nastąpiła pomyłka, była jedna na miliard.
– Może to była obrona konieczna? – powiedziała Cagnola, podpuszczając mnie.
_Nie, nie była_. I ona to wiedziała. Przynajmniej nie obrona zgodna z prawną definicją.
– Może to była chwila paniki? – spróbowała znowu.
_Na pewno nie paniki_.
– Masz teraz okazję sobie pomóc – odezwał się Dignan. – Wyjaśnić, jak do tego doszło.
Spojrzałem na Monty’ego. Nie mogło mi pomóc nic, co bym im powiedział. Wiedzieliśmy to obydwaj.
Po raz pierwszy w życiu nie mogłem wykręcić się z czegoś ładną gadką.ROK WCZEŚNIEJ. STYCZEŃ 2023
ROK WCZEŚNIEJ
STYCZEŃ 2023
2
Leo
– Nadal męczą mnie koszmary. Nadal się go boję. Czy to nie dziwne? – spytała. Bonnie Tressler siedziała na kanapie z kolanami podciągniętymi pod brodę, a cienie tańczyły na jej twarzy. Przygryzała paznokieć kciuka i wpatrywała się w widoczny z okna jej mieszkania ceglany mur, który znajdował się po drugiej stronie uliczki. W przygaszonym świetle, ze swoimi zapadniętymi oczami, wyglądała na o wiele starszą niż czterdzieści dziewięć lat. Kilka dekad nadużywania narkotyków zrobiło swoje.
– To wcale nie jest dziwne – odparłem.
Uśmiechnęła się z wdzięcznością, ale także z pewnością, że nigdy tego nie zrozumiem.
– Mam już dość tego strachu. To znaczy… – Wypuściła powietrze. – Uciekłam od niego dwadzieścia lat temu. On już dawno zdążył o mnie zapomnieć. Zresztą teraz i tak byłabym dla niego zupełnie bezużyteczna. Spójrz tylko na mnie. Ćpunka w średnim wieku?
Bonnie nie wyglądała źle. Miała mysie włosy poprzetykane niebieskimi pasemkami i przekłute różne miejsca na twarzy, a jednocześnie widać było, że wiele w życiu przeszła.
– Już eksćpunka – zaznaczyłem.
Po trzy kolczyki w każdym uchu, jeden nad wargami, jeden w płatku nosa i jeden w samym środku dołka w policzku. Do tego pięć tatuaży w widocznych miejscach: po jednym na każdej kostce, małe serduszko na prawym policzku, krzyż na przedramieniu i czaszka na karku. Od kiedy zaczęliśmy rozmawiać, skrzyżowała i rozplotła nogi już sześć razy i oblizała usta (to taki nerwowy odruch) siedem razy.
Czasami liczyłem różne rzeczy.
– Nie musisz nam nic mówić – odezwał się siedzący obok niej Trace, kładąc dłoń na jej dłoni. – Wiem, że cię namawiałem, ale nie musisz tego robić, Bon. Wszystko jest okej.
Uśmiechnęła się do niego łagodnie, a w oczach wezbrały jej łzy.
– Nie, nic nie jest okej. A wiesz dlaczego? Bo on może właśnie robić to kolejnej kobiecie. I najprawdopodobniej to robi.
Pewnie tak było. Kimkolwiek był, jeśli nie siedział w więzieniu albo nie był martwy, to z pewnością nadal żerował na kobietach. Handel ludźmi przynosi zbyt duże zyski, żeby go sobie odpuścić. A ludzie, którzy się nim trudnią, niekoniecznie mają sumienie.
– Pieprzyć to. – Wyprostowała się, zebrała dłońmi włosy z tyłu głowy. Stary grzejnik akurat w tej chwili postanowił ryknąć i syknąć. – Cyrus – powiedziała. – Tak ma na imię – dodała, a potem roztrzepała włosy i ze zdecydowaną miną wypuściła powietrze, które wstrzymywała od dwudziestu lat. – To Cyrus Balik.
– Pójdziemy z tym na policję. Pójdę z tobą – wtrąciłem szybko, widząc minę Bonnie. – Zostanę twoim adwokatem, więc to ze mną będą musieli rozmawiać.
– Możesz już to robić? Wróciłeś do zawodu?
– W zeszłym tygodniu przywrócono mi licencję.
W ubiegły piątek zakończył się mój pięcioletni okres zawieszenia. Odzyskałem prawo do wykonywania zawodu.
To długa historia. A w wersji skróconej brzmiała tak: spierdoliłem.
– Znamy jedną glinę w Deemer Park, prawda? – odezwał się Trace, oczekując na moją reakcję.
– Ach, no tak, Andi. – Bonnie się ożywiła. – Oczywiście! Ale… Wypadłeś przecież z jej łask.
– Tak, na pięć lat. – Rzuciłem spojrzenie Trace’owi. – I nie zamieniliśmy w tym czasie ani słowa. Andi zareaguje na mój telefon jak na widok gigantycznego korka na trasie.
– No, ale to do niej powinniśmy zadzwonić. – Trace rozłożył dłonie.
Podrapałem się po szyi.
– Myślałem raczej o federalnych – wyjaśniłem. – O FBI.
Ale Trace miał rację. To Andi powinna się tym zająć, bo – według przypuszczeń Bonnie – w Deemer Park, czyli na jej terenie, Cyrus nadal prowadził część swoich interesów.
– Okej, odezwę się do niej.
Wyjąłem telefon i napisałem do Andi krótką wiadomość:
Potrzebuję Twojej pomocy w sprawie klienta.
Nie chciałem ujawniać więcej w zwykłej wiadomości. Nacisnąłem „wyślij”, a potem napisałem jeszcze drugiego SMS-a.
Z tej strony Leo, tak na marginesie, jeśli skasowałaś mój numer.
– Mogła zmienić numer – zastrzegłem. – A nawet jeśli nie, to może odpisać… za sto lat albo nigdy.
– I nie można jej za to winić – odezwała się Bonnie.
Wcale nie powiedziałem, że ją winię. Bo nie winiłem. Po tym, co odwaliłem, to i ja sam zerwałbym ze sobą.
– A właśnie, że można. – Trace stanął w mojej obronie. – Zrobiłeś, co trzeba. Postąpiłeś słusznie. Kogo to obchodzi, że złamałeś jakieś głupie prawnicze zasady?
Jednak kogoś obchodziło, a dokładnie Najwyższy Sąd Stanowy. Pięcioletnie zawieszenie prawa wykonywania zawodu to nie byle klaps.
Telefon mi zabzyczał. To Andi. Szybko.
Odeszłam z policji. Działam teraz w ochronie. Zadzwoń do sierż. Mary Cagnola, w Deemer Park. Ufam jej.
Czułem, że się rumienię. Andi odeszła z policji? Andi, którą znałem, nigdy by tego nie zrobiła. To, co właśnie do mnie dotarło, poruszyło mnie tak mocno, jak jeszcze nigdy: już jej nie znałem. Już wszystko skończone. Odeszła. Na zawsze.
– Poważnie? – odezwał się Trace, kiedy pokazałem mu wiadomość. Przeczytał ją na głos, jakby była napisana w obcym języku. – Andi nie jest już gliną? O co tu, kurwa, chodzi? – powiedział i rzucił telefonem o podłogę. A potem go kopnął.
– To mój telefon, T, nie twój.
3
Chris
– Dobrze, upewnię się, czy dobrze zrozumiałem – powiedział agent specjalny Christopher Roberti, siedzący naprzeciw Bonnie Tressler i jej adwokata Leo Balanoffa. Obok stała sierżant Mary Cagnola z policji w Deemer Park, prywatnie siostra Robertiego, która wprowadziła go w sprawę. – Pani Tressler…
– Bonnie – poprawiła go. – Wszyscy tak do mnie mówią.
Bonnie i jej adwokat przyglądali mu się, a przynajmniej takie Chris odnosił wrażenie. Miał świadomość, że czupryna nie do końca jeszcze mu odrosła, że coś tam dopiero kiełkuje. Że skóra na twarzy obwisała po znaczącej utracie wagi. Że jego ubrania nie leżały dobrze: kołnierzyk koszuli był za luźny, a ramiona marynarki zwisały. Zastanawiali się na pewno, czy chodzi o drastyczną dietę, czy chorobę… A takie włosy wskazywały raczej na to drugie.
– Okej, Bonnie – poprawił się. – Twierdzisz, że uciekłaś z domu w Indianie, kiedy miałaś czternaście lat. Zostałaś uwięziona przez Cyrusa Balika, który cię narkotyzował i wielokrotnie zgwałcił. A potem zaszłaś w ciążę.
– Zgadza się – przytaknęła, bawiąc się dłońmi i spoglądając co chwila na Balanoffa, swojego adwokata. – Kiedy się dowiedziałam, od razu przestałam brać. W ciąży byłam czysta.
– Okej, rozumiem. – Chris się uśmiechnął. – Potem urodziłaś, ale Cyrus nadal przetrzymywał cię u siebie.
– Tak. On nie pozwalał… Nie wolno nam było wychodzić na zewnątrz. W środku budynku było takie jakby podwórko. Tam pozwalał nam chodzić.
– Nam? Czyli były tam też inne kobiety?
– No tak, kilka. Nie wiem, ile. Niektóre widywałam. Może sześć, dziesięć?
– Dobrze. A kiedy twój syn miał cztery lata, Cyrus odebrał ci go.
Bonnie przytaknęła, krzywiąc się.
– Sądzisz, że sprzedał dziecko?
– Wiemy, że to zrobił – odezwał się Balanoff po raz pierwszy.
Chris spojrzał na niego.
– Komu? Czarny rynek? Sieć pedofilska?
– Dojdziemy do tego w odpowiedniej chwili.
Chris odchylił się na krześle. – Ta chwila jest odpowiednia. Sami przecież do mnie przyszliście.
– Powiemy ci więcej o jej synu, kiedy będziemy mieli pewność, że coś z tego wyjdzie. Do tego czasu Bonnie nie będzie ryzykowała ujawnienia jego tożsamości.
Chris spojrzał na siostrę.
– Niech pan posłucha, panie… Balanoff?
– Proszę mi mówić po imieniu.
– Leo, ja próbuję zamknąć Cyrusa Balika od pięciu lat. Jeśli macie coś na niego, to z wielką ochotą spowoduję, że coś z tego wyjdzie. Ale jak dotąd… Słuchajcie, wierzę wam. Wierzę ci, Bonnie. W stu procentach. Ale nie jestem pewien, co mi to da. Po pierwsze, to się wydarzyło ponad trzydzieści lat temu. A to oznacza, że, jak na tę chwilę, będę miał tylko słowo przeciwko słowu i poważny problem z przedawnieniem.
– Po pierwsze – odparł Balanoff. – Nie ma problemu z przedawnieniem. Istnieje minimum jeden zarzut dotyczący zbrodni handlu ludźmi, który nie podlega przedawnieniu. A jeśli chodzi o dowody, to nie ma tu mowy o słowie przeciwko słowu. Bonnie urodziła dziecko. To możemy udowodnić. Po DNA możemy dowieść, że to akurat dziecko jest jej. I możemy też udowodnić, kiedy ono się urodziło… I to, ile Bonnie miała wtedy lat.
– Tak, rozumiem. Ale jak możemy to powiązać z… Ach… – Chris mocno skinął głową. Wreszcie załapał. – Twierdzicie, że to Cyrus jest ojcem?
– Cyrus jest ojcem. Zdobądź próbkę jego DNA. To dowiedzie, że rodzicami dziecka są Bonnie i Cyrus. On ma teraz trzydzieści cztery lata. Bonnie zaś ma czterdzieści dziewięć. Czyli…
– Czyli to prosta matematyka. – Mary uderzyła dłonią w blat stołu. – Czterdzieści dziewięć odjąć trzydzieści cztery daje piętnaście. Miałaś piętnaście lat, kiedy rodziłaś.
Bonnie kiwnęła głową.
– Czternaście, kiedy mnie zaciążył.
– Wow. To naprawdę może się udać. – Mary spojrzała na brata.
– Ale nie dostanę zgody na zbadanie DNA potencjalnego ojca dziecka bez rzeczonego dziecka – odparł Chris.
– Jest potrzebny prawdopodobny motyw – wytłumaczył Bonnie Leo. – Nie można, ot tak, pobrać od kogoś próbki DNA. Potrzebny jest nakaz. A jemu chodzi o to, że nie dostanie nakazu bez wcześniejszej rozmowy i pobrania próbki od twojego syna.
Bonnie pokręciła głową, bardziej ze złości niż innego powodu.
– Wykaż się kreatywnością – zwrócił się Leo do Chrisa. – Próbkę DNA można zdobyć na wiele sposobów. On pije ze szklanki, a ty ją zwijasz. Gasi papierosa albo wypluwa gumę… Na to nie potrzebujesz nakazu.
Chris pomyślał przez chwilę, coraz bardziej zachęcony tym pomysłem.
– Wykazać się kreatywnością – powiedział. – To mogę zrobić.
Trzy tygodnie później Chris przechodził pod rozwiniętą policyjną taśmą. Postawił kołnierz płaszcza, osłaniając się od zimnego wiatru.
– Gdzie jesteś? – odezwał się do kogoś przez telefon.
– W piwnicy. Schodami z tyłu.
Jednopiętrowy budynek w Humboldt Park wyglądał pod każdym względem na niegdyś obiecujący pierwszy dom, który potem uległ całkowitemu zniszczeniu. Miasto starało się zamykać dostęp do takich miejsc, ale ćpuny były w tym temacie bardzo zaradne. Trudno się oprzeć pokusie posiadania dachu nad głową lodowatą zimą, taką jak ta teraz. Idealne, ciche miejsce, żeby dać sobie w żyłę.
Już sam zapach, który poczuł Chris, kiedy wszedł do środka, torując sobie odznaką drogę wśród licznie zgromadzonych chicagowskich policjantów, już sam ten zapach mówił wszystko o tym miejscu. Gęsty, cierpki, bardziej jak w zoo niż we wnętrzu, w którym mieszkały istoty ludzkie. Ale wystarczy odciąć bieżącą wodę i ludzie zaczną srać i oddawać mocz, gdzie popadnie.
Chris wstrzymał oddech i odnalazł schody, mijając kolejnych policjantów, którym pokazywał swoją odznakę, choć nawet na nią nie zerkali.
Mary stała w rogu z odznaką zawieszoną na szyi, świecąc latarką na kobietę, która leżała tuż obok z martwym wzrokiem i pianą na ustach. Zaledwie trzy tygodnie wcześniej wyglądała zupełnie inaczej.
– Potwierdziliście tożsamość?
Mary przytaknęła, ale Chris i tak rozpoznał Bonnie Tressler z tymi jej charakterystycznymi niebieskimi włosami, kolczykami i tatuażami.
– Myślisz, że zaczęła znowu brać? – spytała Mary.
– Za cholerę nie. Spotkaliśmy się trzy tygodnie temu, była czysta, trzeźwa i zdeterminowana, znalazła adwokata i tak dalej. A teraz nagle miałaby przedawkować? To był Cyrus. Cholera jasna. – Chris zakręcił się dookoła własnej osi. – Gdzie… Gdzie popełniłem błąd? Jakim cudem dostał o nas cynk? Zawęziliśmy krąg tak, że mysz by się nie przecisnęła. A on i tak się dowiedział.
– Oni mają oczy dookoła głowy – powiedziała Mary. – I uszy. Mają je wszędzie. Są dobrzy. Cholernie dobrzy.
Chris spojrzał w martwe oczy Bonnie Tressler.
– W takim razie my musimy być lepsi – stwierdził.