Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

W sieci kłamstw - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Ebook
49,99 zł
Audiobook
49,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W sieci kłamstw - ebook

Gdy tylko kłamca zna prawdę.

Leo Balanoff jest skrywającym wiele tajemnic patologicznym kłamcą. I jednocześnie prawnikiem wytrwale walczącym o sprawiedliwość. Gdy przy zwłokach bezwzględnego handlarza narkotyków policja znajduje na narzędziu zbrodni odciski palców Leo, nikt nie wierzy w jego niewinność. Jedyną szansą dla prawnika jest współpraca z FBI. Musi dokonać wyboru: albo ryzykować życie, pracując dla federalnych, albo iść za kratki. Podejmując wyzwanie, prowadzi skomplikowaną i niebezpieczną grę, lawirując w fałszu i półprawdach pomiędzy ambitną agentką FBI a okrutnym szefem mafii. I nie jest bez szans. Bo Leo Balanoff skrywa nie tylko tajemnice...

Światowa premiera 23 lipca 2024 roku. Najnowszy, pełen niespodziewanych zwrotów akcji thriller wielokrotnie nagradzanego pisarza, numeru 1 na liście bestsellerowych autorów „New York Timesa”. W Polsce dużym powodzeniem cieszyła się jego powieść „Przyjrzyj się”.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-405-6
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WALENTYNKI 2024

WALEN­TYNKI
2024

1
Leo

Słu­cha­łem, jak wcho­dzą po tyl­nych scho­dach, tych prze­ciw­po­ża­ro­wych, pro­wa­dzą­cych z bocz­nej uliczki. Ich kroki były pewne, nie­śpieszne, zamie­rzone. Czyli nie przy­szli, żeby mnie zabić.

Tyle, jeśli cho­dzi o dobre wie­ści.

Szli po to, żeby mnie aresz­to­wać.

Kiedy los ci daje tylko takie dwie opcje, powi­nie­neś poważ­nie prze­my­śleć swoje decy­zje życiowe.

To gli­nia­rze. Miej­scowi czy fede­ralni? Sam nie wie­dzia­łem, któ­rych powi­nie­nem się bar­dziej oba­wiać. Za chwilę mia­łem się o tym prze­ko­nać.

Chwy­ci­łem za tele­fon i wybra­łem numer mojego wspól­nika z kan­ce­la­rii, Mont­go­mery’ego Mor­risa.

– Szczę­śli­wych walen­ty­nek – przy­wi­tał się ze mną.

– Masz chwilę?

– Wycho­dzę wła­śnie na mecz Bul­l­sów. A co?

– Będę potrze­bo­wał adwo­kata, Monty.

– Co? Dla­czego?

– To długa histo­ria. Zostanę zatrzy­many.

– Ale kiedy?

– Za jakieś jede­na­ście sekund – odpar­łem.

– Jede­na­ście sek… Bul­lsi grają dzi­siaj prze­ciwko Gian­ni­sowi. Czy to coś poważ­nego?

– Yyy… Chyba tak. Zależy, o co mnie oskarżą.

– A mają kilka opcji do wyboru?

– To zależy, czy będzie to FBI, czy miej­scowa poli­cja.

– I nawet tego nie wiesz? Coś ty znowu nawy­pra­wiał, Leo?

Pierw­sze pię­tro od dru­giego, na któ­rym miesz­kam, dzie­liło czter­na­ście stopni na scho­dach poża­ro­wych. Naj­pierw sie­dem, potem podest i kolejne sie­dem. Można by wyde­du­ko­wać, że razem z tymi łączą­cymi par­ter z pierw­szym pię­trem jest dwa­dzie­ścia osiem schod­ków. Ale w rze­czy­wi­sto­ści jest dwa­dzie­ścia dzie­więć, ponie­waż na samym dole znaj­duje się jeden dodat­kowy. A dwa­dzie­ścia dzie­więć to nie tylko liczba pierw­sza, ale też suma trzech nastę­pu­ją­cych po sobie kwa­dra­tów (dwóch do kwa­dratu, trzech do kwa­dratu i czte­rech do kwa­dratu), co nie przy­no­siło mi ani tro­chę ulgi w tam­tym momen­cie, ale… taka była prawda.

Trzy… dwa… jeden.

Przed tyl­nym wej­ściem poja­wiły się dwie osoby. Jedna to męż­czy­zna, któ­rego nie zna­łem. A druga to Mary Cagnola, pani sier­żant z poli­cji w Deemer Park. Oboje wyjęli odznaki, żeby mi je poka­zać.

– To poli­cja – wyja­śni­łem Monty’emu i roz­łą­czy­łem się, zanim zdą­żyłby odmó­wić.

Otwo­rzy­łem drzwi, wpusz­cza­jąc do miesz­ka­nia lodo­wate powie­trze.

– Pan Leo Bala­noff? – ode­zwała się sier­żant Cagnola.

Gdy­bym był luza­kiem, rzu­cił­bym coś w stylu: „Co tak długo?”.

– No pro­szę, a ja nie mam dla was kar­tek walen­tyn­ko­wych – powie­dzia­łem zamiast tego.

– Nie cho­dzi o walen­tynki, Leo. Przy­szli­śmy z naka­zem aresz­to­wa­nia za zabój­stwo Cyrusa Balika.

Pro­ces reje­stra­cji w komi­sa­ria­cie w Deemer Park to praw­dziwa gratka. Zro­bili mi zdję­cia, pobrali z ust próbkę DNA i jesz­cze odci­ski pal­ców. Ale punk­tem kul­mi­na­cyj­nym była kon­trola oso­bi­sta. Kiedy sły­szysz, jak ktoś z trza­skiem wkłada na dło­nie gumowe ręka­wiczki, a potem każe ci się pochy­lić i roz­sta­wić nogi, to zawsze daje impuls do prze­my­śle­nia wła­snego życia. W każ­dym razie była to jedyna intymna akcja, jaką mia­łem od wielu mie­sięcy…

Pokój prze­słu­chań „A” w komi­sa­ria­cie poli­cji Deemer Park był rów­nie eks­cy­tu­jący, co kabina depry­wa­cji sen­so­rycz­nej. Ściany pokryte drew­nia­nymi pane­lami poma­lo­wa­nymi na biało. Dacie wiarę? Sie­dzia­łem przy sta­rym, chwie­ją­cym się stole, na nie­wy­god­nym, drew­nia­nym krze­śle, które miało nie­równe nogi. Nie­równe jak ramiona wagi spra­wie­dli­wo­ści. Może dałoby się to wkom­po­no­wać w jakiś tekst…

Cagnola i Dignan sie­dzieli naprze­ciwko mnie. Tego dru­giego dopiero co pozna­łem. Miał zaczer­wie­nioną cerę, kon­kretną czu­prynę i twarz, która zaczy­nała się pod­da­wać upły­wowi czasu. Był porząd­nie po czter­dzie­stce, więc pew­nie nie­długo miało mu stuk­nąć dwa­dzie­ścia lat służby i przy­mie­rzał się do eme­ry­tury. Mogę się zało­żyć, że czę­sto o tym myślał. Uda­wał opa­no­wa­nego i zuchwa­łego, żeby mnie onie­śmie­lić, ale tak naprawdę był mocno zde­ner­wo­wany. Zauwa­ży­łem, że ner­wowo poru­sza nogą.

I słusz­nie. Powi­nien się dener­wo­wać.

– Będziesz z nami roz­ma­wiał, Leo? – Czyli prze­słu­cha­nie miała popro­wa­dzić Cagnola. To cie­kawe, szcze­rze mówiąc. Byłem zasko­czony jej obec­no­ścią w tym pokoju. Wyglą­dała na zmę­czoną, ale poza tym nic się nie zmie­niła od ostat­niego razu, kiedy ją widzia­łem. Miała zimne, nie­bie­skie oczy, które domi­no­wały na jej twa­rzy i ciemne blond włosy zwią­zane w kucyk. A postawą mówiła do mnie: „pier­dol się”.

– Nie zabi­łem Cyrusa Balika – powie­dzia­łem. – Wysłu­cham, co macie do powie­dze­nia, ale to wszystko jest… wiel­kim błę­dem wymiaru spra­wie­dli­wo­ści.

Czu­łem, że te słowa po pro­stu musiały paść.

Cagnola powstrzy­mała uśmiech. Spoj­rzała na mojego adwo­kata, Monty’ego, i potem znowu na mnie, kiwa­jąc głową, jakby mówiła: „Wie­rzysz mu?”.

A tak przy oka­zji, odpo­wiedź na to pyta­nie brzmiała „nie”. Monty praw­do­po­dob­nie nie cał­kiem mi wie­rzył. A to z kolei ni­gdy nie wró­żyło dobrej współ­pracy na linii adwo­kat–klient.

– Dobrze. Cóż, na począ­tek możesz nas wysłu­chać. – Cagnola popra­wiła się na krze­śle. – Ale i tak już wiesz, co zaraz powiem.

Nor­mal­nie skrzy­żo­wał­bym ramiona, jed­nak nie jest to łatwe w kaj­dan­kach, no chyba że był­bym zwinny jak Houdini.

Faj­nie byłoby móc się tak wykrę­cać.

– Zacznijmy od tego, że nikt w tym pokoju nie nosi żałoby po Cyru­sie Baliku. Ten facet był naj­gor­szy z naj­gor­szych. Han­dlo­wał ludźmi, nar­ko­ty­kami, prze­my­cał broń i kto wie, za ile mor­derstw odpo­wia­dał. Wabił kobiety, robił z nich nar­ko­manki i pro­sty­tutki, prze­żu­wał je i wyplu­wał. Był kimś, kogo okre­ślamy nisz­czy­cie­lem. Zruj­no­wał życie wielu ludziom. Trzeba przy­znać, że odda­łeś światu przy­sługę, Leo.

_Pro­szę bar­dzo_.

– Zatem jeśli będziesz z nami współ­pra­co­wał, powiesz, co wtedy zaszło, to ja będę reko­men­do­wała dla cie­bie łagodny wyrok.

Kiw­ną­łem głową, jak­bym roz­wa­żał jej pro­po­zy­cję. Ale tylko uda­wa­łem.

– Nie pierw­szy raz zła­ma­łeś prawo – kon­ty­nu­owała. – Na stu­diach pobi­łeś poli­cjanta.

– Wcale go nie pobi­łem – odpar­łem.

– Oczy­wi­ście, że nie. Nie zro­bi­łeś tego. Tylko przy­zna­łeś się do cze­goś, czego nie zro­bi­łeś, tak? To się prze­cież cią­gle zda­rza, prawda?

_To się zda­rza czę­ściej, niż ludzie myślą._

– Jed­nak my na tym sko­rzy­sta­li­śmy – mówiła dalej. – Dzięki tam­temu aresz­to­wa­niu zyska­li­śmy twoje DNA i odci­ski pal­ców. A te oka­zały się bar­dzo przy­datne.

_Taaa, wię­cej o tym w następ­nych odcin­kach, jak znam życie._

– No i był jesz­cze tam­ten numer, który wykrę­ci­łeś, już jako praw­nik. Dopu­ści­łeś się oszu­stwa sądo­wego. I stra­ci­łeś prawo wyko­ny­wa­nia zawodu na… Ile wtedy dosta­łeś? Tyle co nic?

Tak, dosta­łem zawie­sze­nie na pięć lat. Rok temu odzy­ska­łem upraw­nie­nia. To długa histo­ria.

– I byłeś… Tamta komi­sja dys­cy­pli­narna zatrud­niła eks­perta, który zdia­gno­zo­wał cię jako pato­lo­gicz­nego kłamcę. Tak? Jesteś pato­lo­gicz­nym kłamcą?

_Innymi słowy mówiła: „No dalej, spró­buj się z tego wykrę­cić. I tak nikt ci nie uwie­rzy”._

– Podobno – odpar­łem, co nie było rów­no­znaczne z odpo­wie­dzią twier­dzącą.

Cagnola wyda­wała się zado­wo­lona ze swo­jej prze­mowy.

– Więc poroz­ma­wiajmy o powo­dach two­jej dzi­siej­szej obec­no­ści tutaj. Wiemy, że chcia­łeś nakło­nić poli­cję do przy­ci­śnię­cia Cyrusa Balika. Wiemy, że twoja… yyy… klientka, Bon­nie Tres­sler, miała zezna­wać prze­ciwko niemu. I wiemy, że ona nie żyje.

– Została zamor­do­wana – popra­wi­łem ją.

Monty poło­żył mi dłoń na ramie­niu.

– Teraz tylko słu­chamy.

– Została zamor­do­wana – powtó­rzyła za mną Cagnola, zado­wo­lona, że mogła wyko­rzy­stać moje słowa. – Zamor­do­wana przez Cyrusa? Tak sądzisz? To zna­czy o to wła­śnie poszło, tak? Twoim zda­niem Cyrus zamor­do­wał Bon­nie.

Oczy­wi­ście, że tak myśla­łem. To w naszej pro­fe­sji nazy­wało się moim „moty­wem”.

Monty znowu się wtrą­cił.

– Tylko słu­chamy.

Cagnola przy­tak­nęła, ale patrzyła na mnie, nie na niego.

– I wiemy, że poje­cha­łeś potem do Cyrusa Balika, już po śmierci Bon­nie.

To była prawda.

– I wiemy, że to spo­tka­nie nie poto­czyło się dobrze.

A to z kolei nie­do­po­wie­dze­nie. To tak, jakby powie­dzieć, że dzie­wi­czy rejs Tita­nica nie prze­biegł zgod­nie z ocze­ki­wa­niami.

– A nie­długo potem Cyrus umiera od rany kłu­tej.

Przy­ją­łem.

– A tech­nicy – powie­działa, przy­glą­da­jąc się mojej reak­cji – zna­leźli twoją krew i twoje DNA na ręka­wie koszuli Cyrusa.

_Dobra, pierw­szy przy­znam: to wszystko nie poto­czyło się zgod­nie z pla­nem._

– A na nożu wbi­tym w szyję Cyrusa zna­leź­li­śmy twoje odci­ski pal­ców.

_Nie będę owi­jał w bawełnę: to było żenu­jące nie­do­pa­trze­nie._

– Więc? – Cagnola roz­ło­żyła ręce. – Mamy motyw i mamy dowody, że byłeś na miej­scu zda­rze­nia z nożem w dłoni. Mamy cię, Leo. Już po tobie. Chciał­byś coś dodać?

_Raczej nie_. Mia­łem alibi, ale takie, które nie utrzy­ma­łoby się w sądzie. A szansa, że przy bada­niu DNA nastą­piła pomyłka, była jedna na miliard.

– Może to była obrona konieczna? – powie­działa Cagnola, pod­pusz­cza­jąc mnie.

_Nie, nie była_. I ona to wie­działa. Przy­naj­mniej nie obrona zgodna z prawną defi­ni­cją.

– Może to była chwila paniki? – spró­bo­wała znowu.

_Na pewno nie paniki_.

– Masz teraz oka­zję sobie pomóc – ode­zwał się Dignan. – Wyja­śnić, jak do tego doszło.

Spoj­rza­łem na Monty’ego. Nie mogło mi pomóc nic, co bym im powie­dział. Wie­dzie­li­śmy to oby­dwaj.

Po raz pierw­szy w życiu nie mogłem wykrę­cić się z cze­goś ładną gadką.ROK WCZEŚNIEJ. STYCZEŃ 2023

ROK WCZE­ŚNIEJ
STY­CZEŃ 2023

2
Leo

– Na­dal męczą mnie kosz­mary. Na­dal się go boję. Czy to nie dziwne? – spy­tała. Bon­nie Tres­sler sie­działa na kana­pie z kola­nami pod­cią­gnię­tymi pod brodę, a cie­nie tań­czyły na jej twa­rzy. Przy­gry­zała pazno­kieć kciuka i wpa­try­wała się w widoczny z okna jej miesz­ka­nia ceglany mur, który znaj­do­wał się po dru­giej stro­nie uliczki. W przy­ga­szo­nym świe­tle, ze swo­imi zapad­nię­tymi oczami, wyglą­dała na o wiele star­szą niż czter­dzie­ści dzie­więć lat. Kilka dekad nad­uży­wa­nia nar­ko­ty­ków zro­biło swoje.

– To wcale nie jest dziwne – odpar­łem.

Uśmiech­nęła się z wdzięcz­no­ścią, ale także z pew­no­ścią, że ni­gdy tego nie zro­zu­miem.

– Mam już dość tego stra­chu. To zna­czy… – Wypu­ściła powie­trze. – Ucie­kłam od niego dwa­dzie­ścia lat temu. On już dawno zdą­żył o mnie zapo­mnieć. Zresztą teraz i tak była­bym dla niego zupeł­nie bez­u­ży­teczna. Spójrz tylko na mnie. Ćpunka w śred­nim wieku?

Bon­nie nie wyglą­dała źle. Miała mysie włosy poprze­ty­kane nie­bie­skimi pasem­kami i prze­kłute różne miej­sca na twa­rzy, a jed­no­cze­śnie widać było, że wiele w życiu prze­szła.

– Już eks­ć­punka – zazna­czy­łem.

Po trzy kol­czyki w każ­dym uchu, jeden nad war­gami, jeden w płatku nosa i jeden w samym środku dołka w policzku. Do tego pięć tatu­aży w widocz­nych miej­scach: po jed­nym na każ­dej kostce, małe ser­duszko na pra­wym policzku, krzyż na przed­ra­mie­niu i czaszka na karku. Od kiedy zaczę­li­śmy roz­ma­wiać, skrzy­żo­wała i roz­plo­tła nogi już sześć razy i obli­zała usta (to taki ner­wowy odruch) sie­dem razy.

Cza­sami liczy­łem różne rze­czy.

– Nie musisz nam nic mówić – ode­zwał się sie­dzący obok niej Trace, kła­dąc dłoń na jej dłoni. – Wiem, że cię nama­wia­łem, ale nie musisz tego robić, Bon. Wszystko jest okej.

Uśmiech­nęła się do niego łagod­nie, a w oczach wez­brały jej łzy.

– Nie, nic nie jest okej. A wiesz dla­czego? Bo on może wła­śnie robić to kolej­nej kobie­cie. I naj­praw­do­po­dob­niej to robi.

Pew­nie tak było. Kim­kol­wiek był, jeśli nie sie­dział w wię­zie­niu albo nie był mar­twy, to z pew­no­ścią na­dal żero­wał na kobie­tach. Han­del ludźmi przy­nosi zbyt duże zyski, żeby go sobie odpu­ścić. A ludzie, któ­rzy się nim trud­nią, nie­ko­niecz­nie mają sumie­nie.

– Pie­przyć to. – Wypro­sto­wała się, zebrała dłońmi włosy z tyłu głowy. Stary grzej­nik aku­rat w tej chwili posta­no­wił ryk­nąć i syk­nąć. – Cyrus – powie­działa. – Tak ma na imię – dodała, a potem roz­trze­pała włosy i ze zde­cy­do­waną miną wypu­ściła powie­trze, które wstrzy­my­wała od dwu­dzie­stu lat. – To Cyrus Balik.

– Pój­dziemy z tym na poli­cję. Pójdę z tobą – wtrą­ci­łem szybko, widząc minę Bon­nie. – Zostanę twoim adwo­ka­tem, więc to ze mną będą musieli roz­ma­wiać.

– Możesz już to robić? Wró­ci­łeś do zawodu?

– W zeszłym tygo­dniu przy­wró­cono mi licen­cję.

W ubie­gły pią­tek zakoń­czył się mój pię­cio­letni okres zawie­sze­nia. Odzy­ska­łem prawo do wyko­ny­wa­nia zawodu.

To długa histo­ria. A w wer­sji skró­co­nej brzmiała tak: spier­do­li­łem.

– Znamy jedną glinę w Deemer Park, prawda? – ode­zwał się Trace, ocze­ku­jąc na moją reak­cję.

– Ach, no tak, Andi. – Bon­nie się oży­wiła. – Oczy­wi­ście! Ale… Wypa­dłeś prze­cież z jej łask.

– Tak, na pięć lat. – Rzu­ci­łem spoj­rze­nie Trace’owi. – I nie zamie­ni­li­śmy w tym cza­sie ani słowa. Andi zare­aguje na mój tele­fon jak na widok gigan­tycz­nego korka na tra­sie.

– No, ale to do niej powin­ni­śmy zadzwo­nić. – Trace roz­ło­żył dło­nie.

Podra­pa­łem się po szyi.

– Myśla­łem raczej o fede­ral­nych – wyja­śni­łem. – O FBI.

Ale Trace miał rację. To Andi powinna się tym zająć, bo – według przy­pusz­czeń Bon­nie – w Deemer Park, czyli na jej tere­nie, Cyrus na­dal pro­wa­dził część swo­ich inte­re­sów.

– Okej, ode­zwę się do niej.

Wyją­łem tele­fon i napi­sa­łem do Andi krótką wia­do­mość:

Potrze­buję Two­jej pomocy w spra­wie klienta.

Nie chcia­łem ujaw­niać wię­cej w zwy­kłej wia­do­mo­ści. Naci­sną­łem „wyślij”, a potem napi­sa­łem jesz­cze dru­giego SMS-a.

Z tej strony Leo, tak na mar­gi­ne­sie, jeśli ska­so­wa­łaś mój numer.

– Mogła zmie­nić numer – zastrze­głem. – A nawet jeśli nie, to może odpi­sać… za sto lat albo ni­gdy.

– I nie można jej za to winić – ode­zwała się Bon­nie.

Wcale nie powie­dzia­łem, że ją winię. Bo nie wini­łem. Po tym, co odwa­li­łem, to i ja sam zerwał­bym ze sobą.

– A wła­śnie, że można. – Trace sta­nął w mojej obro­nie. – Zro­bi­łeś, co trzeba. Postą­pi­łeś słusz­nie. Kogo to obcho­dzi, że zła­ma­łeś jakieś głu­pie praw­ni­cze zasady?

Jed­nak kogoś obcho­dziło, a dokład­nie Naj­wyż­szy Sąd Sta­nowy. Pię­cio­let­nie zawie­sze­nie prawa wyko­ny­wa­nia zawodu to nie byle klaps.

Tele­fon mi zabzy­czał. To Andi. Szybko.

Ode­szłam z poli­cji. Dzia­łam teraz w ochro­nie. Zadzwoń do sierż. Mary Cagnola, w Deemer Park. Ufam jej.

Czu­łem, że się rumie­nię. Andi ode­szła z poli­cji? Andi, którą zna­łem, ni­gdy by tego nie zro­biła. To, co wła­śnie do mnie dotarło, poru­szyło mnie tak mocno, jak jesz­cze ni­gdy: już jej nie zna­łem. Już wszystko skoń­czone. Ode­szła. Na zawsze.

– Poważ­nie? – ode­zwał się Trace, kiedy poka­za­łem mu wia­do­mość. Prze­czy­tał ją na głos, jakby była napi­sana w obcym języku. – Andi nie jest już gliną? O co tu, kurwa, cho­dzi? – powie­dział i rzu­cił tele­fo­nem o pod­łogę. A potem go kop­nął.

– To mój tele­fon, T, nie twój.

3
Chris

– Dobrze, upew­nię się, czy dobrze zro­zu­mia­łem – powie­dział agent spe­cjalny Chri­sto­pher Roberti, sie­dzący naprze­ciw Bon­nie Tres­sler i jej adwo­kata Leo Bala­noffa. Obok stała sier­żant Mary Cagnola z poli­cji w Deemer Park, pry­wat­nie sio­stra Rober­tiego, która wpro­wa­dziła go w sprawę. – Pani Tres­sler…

– Bon­nie – popra­wiła go. – Wszy­scy tak do mnie mówią.

Bon­nie i jej adwo­kat przy­glą­dali mu się, a przy­naj­mniej takie Chris odno­sił wra­że­nie. Miał świa­do­mość, że czu­pryna nie do końca jesz­cze mu odro­sła, że coś tam dopiero kieł­kuje. Że skóra na twa­rzy obwi­sała po zna­czą­cej utra­cie wagi. Że jego ubra­nia nie leżały dobrze: koł­nie­rzyk koszuli był za luźny, a ramiona mary­narki zwi­sały. Zasta­na­wiali się na pewno, czy cho­dzi o dra­styczną dietę, czy cho­robę… A takie włosy wska­zy­wały raczej na to dru­gie.

– Okej, Bon­nie – popra­wił się. – Twier­dzisz, że ucie­kłaś z domu w India­nie, kiedy mia­łaś czter­na­ście lat. Zosta­łaś uwię­ziona przez Cyrusa Balika, który cię nar­ko­ty­zo­wał i wie­lo­krot­nie zgwał­cił. A potem zaszłaś w ciążę.

– Zga­dza się – przy­tak­nęła, bawiąc się dłońmi i spo­glą­da­jąc co chwila na Bala­noffa, swo­jego adwo­kata. – Kiedy się dowie­dzia­łam, od razu prze­sta­łam brać. W ciąży byłam czy­sta.

– Okej, rozu­miem. – Chris się uśmiech­nął. – Potem uro­dzi­łaś, ale Cyrus na­dal prze­trzy­my­wał cię u sie­bie.

– Tak. On nie pozwa­lał… Nie wolno nam było wycho­dzić na zewnątrz. W środku budynku było takie jakby podwórko. Tam pozwa­lał nam cho­dzić.

– Nam? Czyli były tam też inne kobiety?

– No tak, kilka. Nie wiem, ile. Nie­które widy­wa­łam. Może sześć, dzie­sięć?

– Dobrze. A kiedy twój syn miał cztery lata, Cyrus ode­brał ci go.

Bon­nie przy­tak­nęła, krzy­wiąc się.

– Sądzisz, że sprze­dał dziecko?

– Wiemy, że to zro­bił – ode­zwał się Bala­noff po raz pierw­szy.

Chris spoj­rzał na niego.

– Komu? Czarny rynek? Sieć pedo­fil­ska?

– Doj­dziemy do tego w odpo­wied­niej chwili.

Chris odchy­lił się na krze­śle. – Ta chwila jest odpo­wied­nia. Sami prze­cież do mnie przy­szli­ście.

– Powiemy ci wię­cej o jej synu, kiedy będziemy mieli pew­ność, że coś z tego wyj­dzie. Do tego czasu Bon­nie nie będzie ryzy­ko­wała ujaw­nie­nia jego toż­sa­mo­ści.

Chris spoj­rzał na sio­strę.

– Niech pan posłu­cha, panie… Bala­noff?

– Pro­szę mi mówić po imie­niu.

– Leo, ja pró­buję zamknąć Cyrusa Balika od pię­ciu lat. Jeśli macie coś na niego, to z wielką ochotą spo­wo­duję, że coś z tego wyj­dzie. Ale jak dotąd… Słu­chaj­cie, wie­rzę wam. Wie­rzę ci, Bon­nie. W stu pro­cen­tach. Ale nie jestem pewien, co mi to da. Po pierw­sze, to się wyda­rzyło ponad trzy­dzie­ści lat temu. A to ozna­cza, że, jak na tę chwilę, będę miał tylko słowo prze­ciwko słowu i poważny pro­blem z przedaw­nie­niem.

– Po pierw­sze – odparł Bala­noff. – Nie ma pro­blemu z przedaw­nie­niem. Ist­nieje mini­mum jeden zarzut doty­czący zbrodni han­dlu ludźmi, który nie pod­lega przedaw­nie­niu. A jeśli cho­dzi o dowody, to nie ma tu mowy o sło­wie prze­ciwko słowu. Bon­nie uro­dziła dziecko. To możemy udo­wod­nić. Po DNA możemy dowieść, że to aku­rat dziecko jest jej. I możemy też udo­wod­nić, kiedy ono się uro­dziło… I to, ile Bon­nie miała wtedy lat.

– Tak, rozu­miem. Ale jak możemy to powią­zać z… Ach… – Chris mocno ski­nął głową. Wresz­cie zała­pał. – Twier­dzi­cie, że to Cyrus jest ojcem?

– Cyrus jest ojcem. Zdo­bądź próbkę jego DNA. To dowie­dzie, że rodzi­cami dziecka są Bon­nie i Cyrus. On ma teraz trzy­dzie­ści cztery lata. Bon­nie zaś ma czter­dzie­ści dzie­więć. Czyli…

– Czyli to pro­sta mate­ma­tyka. – Mary ude­rzyła dło­nią w blat stołu. – Czter­dzie­ści dzie­więć odjąć trzy­dzie­ści cztery daje pięt­na­ście. Mia­łaś pięt­na­ście lat, kiedy rodzi­łaś.

Bon­nie kiw­nęła głową.

– Czter­na­ście, kiedy mnie zacią­żył.

– Wow. To naprawdę może się udać. – Mary spoj­rzała na brata.

– Ale nie dostanę zgody na zba­da­nie DNA poten­cjal­nego ojca dziecka bez rze­czo­nego dziecka – odparł Chris.

– Jest potrzebny praw­do­po­dobny motyw – wytłu­ma­czył Bon­nie Leo. – Nie można, ot tak, pobrać od kogoś próbki DNA. Potrzebny jest nakaz. A jemu cho­dzi o to, że nie dosta­nie nakazu bez wcze­śniej­szej roz­mowy i pobra­nia próbki od two­jego syna.

Bon­nie pokrę­ciła głową, bar­dziej ze zło­ści niż innego powodu.

– Wykaż się kre­atyw­no­ścią – zwró­cił się Leo do Chrisa. – Próbkę DNA można zdo­być na wiele spo­so­bów. On pije ze szklanki, a ty ją zwi­jasz. Gasi papie­rosa albo wypluwa gumę… Na to nie potrze­bu­jesz nakazu.

Chris pomy­ślał przez chwilę, coraz bar­dziej zachę­cony tym pomy­słem.

– Wyka­zać się kre­atyw­no­ścią – powie­dział. – To mogę zro­bić.

Trzy tygo­dnie póź­niej Chris prze­cho­dził pod roz­wi­niętą poli­cyjną taśmą. Posta­wił koł­nierz płasz­cza, osła­nia­jąc się od zim­nego wia­tru.

– Gdzie jesteś? – ode­zwał się do kogoś przez tele­fon.

– W piw­nicy. Scho­dami z tyłu.

Jed­no­pię­trowy budy­nek w Hum­boldt Park wyglą­dał pod każ­dym wzglę­dem na nie­gdyś obie­cu­jący pierw­szy dom, który potem uległ cał­ko­wi­temu znisz­cze­niu. Mia­sto sta­rało się zamy­kać dostęp do takich miejsc, ale ćpuny były w tym tema­cie bar­dzo zaradne. Trudno się oprzeć poku­sie posia­da­nia dachu nad głową lodo­watą zimą, taką jak ta teraz. Ide­alne, ciche miej­sce, żeby dać sobie w żyłę.

Już sam zapach, który poczuł Chris, kiedy wszedł do środka, toru­jąc sobie odznaką drogę wśród licz­nie zgro­ma­dzo­nych chi­ca­gow­skich poli­cjan­tów, już sam ten zapach mówił wszystko o tym miej­scu. Gęsty, cierpki, bar­dziej jak w zoo niż we wnę­trzu, w któ­rym miesz­kały istoty ludz­kie. Ale wystar­czy odciąć bie­żącą wodę i ludzie zaczną srać i odda­wać mocz, gdzie popad­nie.

Chris wstrzy­mał oddech i odna­lazł schody, mija­jąc kolej­nych poli­cjan­tów, któ­rym poka­zy­wał swoją odznakę, choć nawet na nią nie zer­kali.

Mary stała w rogu z odznaką zawie­szoną na szyi, świe­cąc latarką na kobietę, która leżała tuż obok z mar­twym wzro­kiem i pianą na ustach. Zale­d­wie trzy tygo­dnie wcze­śniej wyglą­dała zupeł­nie ina­czej.

– Potwier­dzi­li­ście toż­sa­mość?

Mary przy­tak­nęła, ale Chris i tak roz­po­znał Bon­nie Tres­sler z tymi jej cha­rak­te­ry­stycz­nymi nie­bie­skimi wło­sami, kol­czy­kami i tatu­ażami.

– Myślisz, że zaczęła znowu brać? – spy­tała Mary.

– Za cho­lerę nie. Spo­tka­li­śmy się trzy tygo­dnie temu, była czy­sta, trzeźwa i zde­ter­mi­no­wana, zna­la­zła adwo­kata i tak dalej. A teraz nagle mia­łaby przedaw­ko­wać? To był Cyrus. Cho­lera jasna. – Chris zakrę­cił się dookoła wła­snej osi. – Gdzie… Gdzie popeł­ni­łem błąd? Jakim cudem dostał o nas cynk? Zawę­zi­li­śmy krąg tak, że mysz by się nie prze­ci­snęła. A on i tak się dowie­dział.

– Oni mają oczy dookoła głowy – powie­działa Mary. – I uszy. Mają je wszę­dzie. Są dobrzy. Cho­ler­nie dobrzy.

Chris spoj­rzał w mar­twe oczy Bon­nie Tres­sler.

– W takim razie my musimy być lepsi – stwier­dził.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: