W sieci strachu - ebook
W sieci strachu - ebook
Cały świat śledzi losy uprowadzonej dziewczynki.
Hannah Shor trafia się sprawa najgorsza z możliwych. Po pomoc zwraca się do niej przyjaciółka, której dwunastoletnia córka Abigail została porwana. Korzystając ze wsparcia FBI, śledcza Shor stara się odnaleźć uprowadzone dziecko. Ale kiedy porywacze wrzucają na Instagram zdjęcie Abigail, a wiadomość o żądaniu okupu przedostaje się do opinii publicznej, sytuacja wymyka się spod kontroli.
Dochodzenie jest prowadzone na oczach całego świata. Plotki rozprzestrzeniają się lotem błyskawicy, a strażnicy internetu tylko dolewają oliwy do ognia. Zagłębiając się w śledztwo, Hannah odkrywa mroczne sekrety z przeszłości rodziny dziecka i uświadamia sobie, że chodzi o coś więcej niż tylko o okup. Musi dojść do prawdy, zanim czas uprowadzonej Abigail się skończy.
Mike Omer powraca w świetnej formie i znów oferuje doskonałą, mrożącą krew w żyłach rozrywkę. Thriller stanowi trzeci tom serii Tajemnice Glenmore Park, lecz równie dobrze może być czytany samodzielnie.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-867-5 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na ciemnym placu zabaw wiał lodowaty wiatr. Karuzela obracała się wolno, piszcząc przeraźliwie. Gracie Durham gapiła się na nią, drżąc z zimna; marzyła, by wrócić do domu, do ciepłego łóżka. A tymczasem siedziała na podwójnej huśtawce, naprzeciwko Abby. Huśtawka była nadżarta rdzą, żółta farba się łuszczyła, odsłaniając poczerniały metal. Gracie odetchnęła głośno, w zimnym wieczornym powietrzu z jej ust buchnęła para.
– Wątpię, żeby się zjawił – mruknęła.
– Przyjdzie – odparła Abby, zagryzając wargę.
– Przysłał ci esemesa?
Abby sprawdziła telefon.
– Nie. Ale przyjdzie. Przecież jest dopiero pięć po ósmej.
Był Dzień Świętego Patryka. Na ulicach przewalały się hordy pijanych dorosłych, którzy rechotali albo ryczeli wniebogłosy. Gracie zobaczyła faceta rzygającego za rogiem budynku. Kilka minut później minęła ją zataczająca się przytulona para – gość trzymał rękę w majtkach dziewczyny. Gracie miała nadzieję, że nigdy nie dorośnie i nigdy nie będzie tak obrzydliwa. Ulżyło jej, gdy zostawiły festyn za sobą i skręciły na plac zabaw przy Babel Lane, gdzie Abby umówiła się z Noelem.
Gracie wolałaby się spotkać po południu, a nie wieczorem. Ani jej, ani Abby nie wolno było wychodzić tak późno, jeśli nazajutrz miały iść do szkoły, więc gdyby rodzice odkryli, że nie ma jej w domu, pewnie by ją zabili. Tyle że obiecała to Abby i… no cóż, na nią zawsze mogła liczyć. Abby postawiła się Tarze i jej kumpelom, kiedy naśmiewały się z tego, jak Gracie się ubiera. A w zeszłym roku, w piątej klasie, kiedy panna Moreno przyłapała je na ściąganiu, Abby nie wsypała Gracie, tylko wzięła winę na siebie. I zawsze dobrze wyrażała się o jej muzyce.
Abby była niesamowitą przyjaciółką. W ramach rewanżu Gracie mogła więc przynajmniej pójść z nią na spotkanie z Noelem.
Rozejrzała się i objęła ramionami; huśtawka kołysała się pod nimi. Na tym placu zabaw spędziły niejedno popołudnie. Abby twierdziła, że po raz pierwszy spotkały się właśnie tu na karuzeli, ale Gracie była prawie pewna, że poznały się w szkole podczas przerwy obiadowej. Tak czy owak, kiedy były mniejsze, bawiły się tu godzinami – bujały się na huśtawkach, zjeżdżały na zjeżdżalni, ale nie wchodziły z powrotem po schodkach, jak należy, tylko wdrapywały się po pochylni. A gdy podrosły, nadal tu przesiadywały; rozmawiały o szkole, muzyce, chłopcach, książkach… o wszystkim, byleby tylko mówić. Gadały jak najęte. Czasami raczyły się cukierkami Skittles, czekoladkami Reese’s, a także jabłkami (odkąd mama zabroniła Abby jadania codziennie słodyczy).
Ale po ciemku było tu całkiem inaczej. W świetle dwóch latarni sprzęty na placu zabaw rzucały niesamowite długie cienie. I tylko skrzypienie huśtawki przerywało panującą ciszę. Za dnia brzmiało nawet zabawnie, więc dzieciaki popychały huśtawkę coraz to szybciej i szybciej, żeby zgrzytała jeszcze piskliwiej. Jednak teraz ten dźwięk był nieprzyjemny, przyprawiał Gracie o gęsią skórkę. W pełnej cieni ciemności leżące tu i tam na ziemi placki śniegu wydawały się białoniebieskie.
Metalowa rama huśtawki była niesamowicie zimna; mimo że Gracie miała na sobie ciepłe spodnie, zmarzła jej pupa. Wierciła się, w miarę możności próbując siedzieć na połach płaszcza.
– Przyszło coś? – zapytała w końcu.
Abby znowu spojrzała na ekran, który na chwilę oświetlił jej twarz.
– Nic – odparła przygnębiona.
– Słuchaj, musimy się zbierać. On pewnie nie mógł przyjść.
Abby też dygotała z zimna.
– Tak – przyznała; rozczarowanie w jej głosie było niemal namacalne. – Chodźmy.
Gracie odniosła wrażenie, że Abby zaraz się rozpłacze. Od trzech dni nic tylko gadała o tym wieczorze, cała przejęta, że w końcu spotka Noela. Później Gracie pocieszy przyjaciółkę, na razie jednak musiały wracać do domu, zanim całkiem zamarzną. Zeskoczyła z huśtawki i podała rękę Abby, jednocześnie stając twarzą do parku, który przylegał do placu zabaw. Ciemne drzewa zasłaniały światła leżącego za nimi miasta.
Gracie wystraszyła się, gdy na ścieżce biegnącej od parku pojawiła się postać wysokiego mężczyzny zmierzającego w ich stronę. Poruszał się dziwnie, ostrożnie stawiając kroki. Gracie spięła się, przez głowę przemknęła jej nieznana dotychczas myśl: on nie chce, żebyśmy go usłyszały. Sekundę później uświadomiła sobie, że nie widzi jego twarzy… nie z powodu ciemności, tylko dlatego, że ma na niej kominiarkę.
Tymczasem on już przyśpieszył.
– Abby… W nogi! – wrzasnęła Gracie.
Zdezorientowana Abby się zawahała. Gracie, nadal trzymając przyjaciółkę za rękę, pociągnęła ją i puściła się biegiem w kierunku ulicy. Gdy rzuciła okiem za siebie, mężczyzna był znacznie bliżej niż wcześniej, przebierał nogami tak szybko, że jego stopy rozmazywały jej się przed oczami. Umysł rejestrował rozmaite drobne szczegóły. Mały przedmiot w jego ręce, błysk bieli. Kiedy je gonił, jego zmrużone oczy migotały w ciemności. Na ścieżce kładły się długie cienie trzymających się za ręce dziewczynek. Nad nimi zaś górował znacznie większy cień, zbliżający się z każdą chwilą.
Abby przyśpieszyła. Z nich dwóch to ona miała zacięcie sportowe, była silniejsza i szybsza od Gracie. Teraz to ona ciągnęła przyjaciółkę za sobą, nie na odwrót.
Zbliżały się do wyjścia na ulicę. Stamtąd już tylko krótki bieg i znajdą się na stacji benzynowej, gdzie będą bezpieczne.
Przed nimi ulicą nadjechała z wyciem silnika ciemna furgonetka. Przednie koła walnęły o krawężnik, zapiszczały hamulce i pojazd zatrzymał się, blokując wyjście. Drzwi furgonetki się otworzyły i wyskoczyła z niej następna postać. Jej twarz również zakrywała kominiarka.
Gracie krzyknęła ze strachu, gdy człowiek przed nimi puścił się biegiem. Za plecami słyszała tupot kroków goniącego ich mężczyzny, ten odgłos mieszał się z biciem jej serca. Abby prawie się nie wahała – skręciła ostro w prawo, zbiegła ze ścieżki i popędziła po zamarzniętym na lód gruncie w parku. Gracie chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć głosu – płuca paliły ją żywym ogniem, a strach ściskał gardło. Nie miały wyjścia, mogły jedynie uciekać dalej.
Podłoże stało się błotniste, śliskie, nierówne. Gracie skręciła nogę w kostce, potknęła się, puściła dłoń Abby i od tej chwili uciekały osobno. Gdy Gracie pozostała w tyle, odzyskała wreszcie głos.
– Ratunku! – krzyknęła. – Niech nam ktoś pomoże!
W jej myślach zrodził się szalony pomysł. Może zdołałaby wdrapać się na drzewo, zanim ją złapią. We wchodzeniu na drzewa była bardzo dobra.
Niedaleko ujrzała wielkie drzewo, obróciła się więc w prawo i pobiegła do niego. Zauważyła, że obaj prześladowcy wciąż gonią Abby, ale jeden z nich zerkał w kierunku Gracie, oczami drapieżcy śledząc jej postępy. Gorączkowo rozglądała się za jakąś niską gałęzią, której mogłaby sięgnąć, ale w panujących ciemnościach niczego nie widziała, jak więc miałaby się wdrapać na drzewo?
Całkiem straciła nadzieję.
Grunt był śliski, mieszanina błota i lodowej brei. Pośliznęła się, straciła równowagę, upadła na ziemię, próbując chronić głowę, ale była zbyt wolna, nie wysunęła rąk na czas i wyrżnęła głową w pień drzewa. Poraził ją oślepiający ból.
Tego wieczoru śledcza Hannah Shor wcześniej urwała się z pracy i właśnie była na randce z bezrobotnym dwudziestopięciolatkiem w cylindrze irlandzkiego skrzata. Nie wiedziała, co bardziej ją niepokoi: to, że Bob Mills uznał, że fajnie będzie się pojawić w takim kapeluszu, czy fakt, że na sam jego widok od razu nie zrezygnowała z randki. Oszukał ją, to jasne jak słońce. Na fotografii nie miał cylindra skrzata i nie wspominał o nim w notce o sobie ani w swoim motcie. Napisał tylko, że jest przyjazny, zabawny oraz że lubi psy.
Trzeba przyznać, że pod tym kapeluszem było niezłe ciacho. Młodszy od niej o sześć lat, miał niedbale potargane blond włosy i szerokie bary. Kiedy szedł do toalety, stwierdziła, że ma też świetny tyłek. W sumie była skłonna mu wybaczyć i puścić całą tę historię z cylindrem w niepamięć. W końcu zdjął go natychmiast, gdy tylko usiedli przy stoliku.
Błysnął do niej w uśmiechu idealnymi zębami, a ona odpowiedziała uśmiechem, odrzucając kosmyk postrzępionych kasztanowych włosów. Miała nadzieję, że wygląda nonszalancko i na luzie, a nie jak dziewczyna, która nie miała czasu wskoczyć pod prysznic, zrobić makijażu ani nawet przejrzeć się w lustrze – a tak właśnie było w jej przypadku.
A potem się odezwał.
Bob Mills cierpiał na coś, co Hannah nazywała syndromem Sowy. Ludzie dotknięci tą przypadłością, której nazwa wzięła się od postaci Sowy Przemądrzałej z _Kubusia Puchatka_ uważali, że zjedli wszystkie rozumy i muszą się dzielić swoją wiedzą z całym światem. Okropna choroba, chociaż rzadko kiedy śmiertelna, jedynie w skrajnych przypadkach.
Bob z każdą chwilą tracił na atrakcyjności.
Podzielił się z nią swoją rozległą wiedzą na temat Dnia Świętego Patryka. Zapytał, dlaczego nie przebrała się na to święto. Wymigała się od oczywistej odpowiedzi – że jej zdaniem Dzień Świętego Patryka jest głupi – i odparła, że jest Żydówką. Okazało się, że Bob zna się na judaizmie. I dużo wie o Izraelu. Wygłaszał długi monolog o sytuacji na Bliskim Wschodzie, ale Hannah się wyłączyła, wracając do wspomnień i porównując tę randkę z innymi koszmarnymi randkami. Przyznała jej siedem i pół punktu na skali Davida Fergusona – mierniku opartym na jej najgorszej randce w dziejach, obejmującej fatalny seks, kompletnie zniszczoną koszulę i mnóstwo płaczu… z jego strony.
W rozpaczy rozejrzała się po lokalu. Klienci baru najwyraźniej dobrze się bawili, ich nie obchodziła jej nieudana randka. Grupka ładnych dwudziestolatek wiwatowała, bo jedna z nich wychyliła duszkiem kufel piwa, wylewając połowę na bluzkę. Przy innym stoliku jakaś para miała czelność trzymać się za ręce, jakby specjalnie chciała zrobić jej na złość. Wokół krążyły uśmiechnięte kelnerki w zielonych perukach z okazji irlandzkiego święta i podawały piwo rozbawionym klientom. W Dzień Świętego Patryka prawdopodobnie dostawały fantastyczne napiwki. A tymczasem ona siedziała tu z facetem, który właśnie zamierzał jej wytłumaczyć „prawdziwy problem z importowanymi warzywami”. Poważnie zastanawiała się, czy nie wstać i nie wyjść.
Sęk w tym, że była samotna, znudzona i pragnęła poznać kogoś, kto przegnałby twarz, którą ostatnio ciągle widywała w snach. Mitchell Lonnie, jeden ze śledczych w jej wydziale, nawiedzał jej myśli znienacka, a wtedy jej twarz oblewała się rumieńcem. Tak być nie mogło. Musiała zacząć chodzić na randki.
Gdy w końcu Bob Mills się zamknął, wyglądał na kogoś, z kim mogłaby się zabawić. Może powinna zaproponować, żeby poszli do niej, zanim straci resztki atrakcyjności seksualnej, które w nim jeszcze widziała.
Jednak nagle zaczął rozprawiać o policji Glenmore Park i od tej pory randka nieuchronnie była już skazana na porażkę. Na skali Davida Fergusona osiągnęła osiem i pół punktu.
Policja Glenmore Park jest bezużyteczna, tłumaczył Bob, a Hannah z zaciekawieniem kiwała głową. W Glenmore Park jest jeden z najwyższych wskaźników przestępczości w Massachusetts, a Bob wie z pierwszej ręki, że bierze się to ze skorumpowania i nieudolności policji.
– To straszne – powiedziała Hannah.
– A jaki mają budżet?! Wiesz, że gliniarze z Glenmore Park są najlepiej opłacanymi policjantami w całym stanie?
– Oburzające! – oświadczyła Hannah. – A należałoby oczekiwać, że przynajmniej zapewnią nam bezpieczeństwo.
– No nie? W zeszłym miesiącu wlepili mi mandat za przekroczenie prędkości. Przysięgam, że jechałem poniżej dopuszczalnego limitu. Mógłbym z tym pójść do sądu, ale wiesz, jak to jest. Nie warto kopać się z koniem.
– Jasna sprawa. Ze skorumpowaną policją w sądzie nie wygrasz. – Hannah ze smutkiem pokręciła głową, kwitując pożałowania godny stan wymiaru sprawiedliwości. – Rozumiesz… każdy sędzia prawdopodobnie siedzi u nich w kieszeni.
– Prawdopodobnie? Moim zdaniem na pewno.
Hannah zastanawiała się, dlaczego nie przygotowała sobie planu awaryjnego. Każda kobieta ma przyjaciółkę, która dzwoni do niej godzinę po rozpoczęciu randki, by w razie czego można było się wykręcić wezwaniem w jakiejś nagłej sprawie. Każda tylko nie Hannah Shor. Nie… Hannah Shor na każdą randkę szła tak, jakby to było spotkanie z kimś, za kogo lada chwila ma wyjść za mąż.
No cóż, ona i Bob nie staną na ślubnym kobiercu, nawet nie pójdą do łóżka, pal licho szerokie bary i fajny tyłek. Będzie musiała wymówić się bólem głowy. Choć pewnie zrobi jej wtedy wykład o bólach głowy. Na pewno wie, jak wyleczyć migrenę.
– Posłuchaj… – bąknęła, masując skronie, jak gdyby rozszalał się tam huragan migren. – Nie…
Zadzwonił jej telefon. Cud w Dzień Świętego Patryka. Wyjęła komórkę z torebki. Nie rozpoznała numeru, ale nie szkodzi. W tym momencie była gotowa rozmawiać z kimkolwiek, byleby urwać się z tej randki.
– Halo? – odezwała się.
– Hannah? – Głos był znajomy, ale nie potrafiła go z nikim skojarzyć.
– Tak – odparła. – Kto mówi?
– Tu Naamit.
Jasne, teraz ją poznała. Naamit to przyjaciółka jej matki. Chociaż nie była pewna, w jakich okolicznościach matka się z nią zaprzyjaźniła. Czyżby w synagodze? A może na zajęciach pilatesu? Szczegóły nie były jasne, w każdym razie jej matka i Naamit przyjaźniły się już od kilku lat.
– Witaj, Naamit, co u ciebie? – rzuciła.
– Niedobrze – odparła kobieta, a policjantka zdała sobie sprawę, że jej rozmówczyni płacze. – Hannah, mogłabyś do nas przyjechać? Bardzo by nam się przydała twoja pomoc.
– Jasne. – Hannah zmarszczyła czoło. – Czy coś się stało?
– Chodzi o Abigail – wyjaśniła Naamit. – Zniknęła.
– Podaj mi adres – poprosiła Hannah.
– Lavetta Way dwadzieścia trzy.
– Już jadę – powiedziała Hannah i się rozłączyła. – Muszę się zbierać.
– O co chodzi? – zainteresował się Bob.
– Przyjaciółka potrzebuje mojej pomocy. To sprawa dla policji.
Przez kilka sekund słychać było obracające się trybiki. W końcu Bob zaskoczył.
– Jesteś policjantką? – zapytał.
– Tak, śledczą. – Hannah rzuciła na stół dwa banknoty.
– Aha – bąknął Bob.
Hannah wstała.
– Było cudownie – powiedziała tonem świadczącym o tym, że randka była równie wspaniała jak podatki.
– Powinniśmy to kiedyś powtórzyć – rzekł Bob.
– Koniecznie – odparła.
Za żadne skarby. Nawet gdyby ostatnimi ludźmi na tej ziemi zostali on i David Ferguson.
Gdy Naamit otworzyła drzwi, jej widok zaskoczył Hannah. Ubrana była w pąsową spódniczkę i czarne legginsy. Jej upstrzona cekinami bluzka połyskiwała w żółtawym świetle lampy nad wejściem. Usta miała pomalowane ciemnoczerwoną szminką, a na twarzy zostały ślady jasnego makijażu, ale nos i oczy miała zapuchnięte i czerwone. Najwyraźniej od dłuższego czasu płakała.
– Hannah – powiedziała, pociągając nosem. – Dziękuję, że przyjechałaś.
– To oczywiste – odparła policjantka. – Co się stało?
– Przed godziną wróciliśmy do domu i nie zastaliśmy Abigail! Najpierw pomyśleliśmy, że poszła do przyjaciółki. Ale telefon ma wyłączony, a większość jej przyjaciółek nie wie, gdzie ona może być.
– Większość? – podchwyciła Hannah, gdy Naamit prowadziła ją w głąb mieszkania, do salonu. Pomieszczenie było niewielkie, a meble pospolite i zniszczone. Na niegdyś białym dywanie stały dwie sofy, a między nimi okrągły drewniany stolik.
– Tak… Jej najlepsza przyjaciółka, Gracie, nie odbiera telefonu, tak samo jak jej rodzice. Ron pojechał do nich, ale w domu jest ciemno i nikt nie otwiera.
– Rozumiem. Może zabrali Abigail i jej przyjaciółkę do kina czy gdzieś indziej?
– Nie uprzedzając nas o tym? – odrzekła Naamit. – Nie wierzę.
Hannah czuła przez skórę, że właśnie tak było. Ale nie zamierzała się z tym zdradzać. Na razie zaginęło dziecko.
– Ile lat ma Abigail? – spytała.
– Dwanaście – odparła Naamit drżącym głosem.
– Dobrze, a gdzie wy byliście, kiedy wyszła z domu?
– Na przyjęciu – oznajmiła Naamit. – Nie powinnam była zostawiać jej samej! Chciałam zadzwonić po matkę, żeby tu przyjechała, ale Abigail stale się upiera, że nie jest małą dziewczynką i nie potrzebuje niańki.
– Uhm. Na przyjęciu. Z okazji Dnia Świętego Patryka? – Hannah uniosła brwi.
– Niezupełnie – rzekła Naamit. – To była impreza firmowa. A ponieważ wiedzą, że jesteśmy Żydami, połączyli Dzień Świętego Patryka ze świętem Purim.
– Jasne. – Rzeczywiście, oba święta wypadały w tym samym czasie. To by tłumaczyło strój Naamit. – O której zaczęła się ta impreza?
– O szóstej, ale trochę się spóźniliśmy. Wyszliśmy z domu około siódmej.
– Rozumiem. A uprzedziliście Abigail, o której wracacie?
– Powiedzieliśmy jej, że nie będzie nas do północy, przyjęcie skończyło się jednak trochę wcześniej. To jest niewielka firma. Byli tam wszyscy moi koledzy z pracy, ale mimo że przyszli ze swoimi drugimi połowami, w sumie było niewiele ponad dziesięć osób. Postanowiliśmy więc skrócić zabawę.
Hannah westchnęła. A zatem córka wiedziała, że rodziców nie będzie do późnej nocy, i uparła się, żeby zostawić ją samą, tymczasem oni wrócili wcześniej, niż zapowiedzieli. Jej najlepsza przyjaciółka również zniknęła wraz z resztą rodziny. Hannah była gotowa iść o zakład, że Abigail wróci lada chwila i okaże się, że poszła na koncert, na który mama jej nie puściła, albo coś w tym rodzaju.
– Gdzie jest Ron? – zapytała.
– Jeździ po okolicy i jej szuka – odparła Naamit.
– Posłuchaj – powiedziała Hannah. – Mówiłaś, że córka ma wyłączony telefon?
– Zgadza się.
Jeśli cokolwiek zaniepokoiło Hannah w tej historii, to właśnie to.
– A czy wcześniej wyłączała komórkę?
– Nie. Bez przerwy a to wysyła esemesy, a to rozmawia czy coś w niej ogląda. Ten jej telefon nigdy nie przestaje wibrować.
– I powiedziałaś, że Gracie i jej rodzice mają włączone telefony, tylko nie odbierają? Dobrze mówię?
– Tak. Ale nie sądzę, żeby była z nimi. W nocy nie wypuściłaby się na miasto, nie uprzedzając mnie o tym.
Wypuściłaby się, a jakże, ale Hannah nie zamierzała się sprzeczać.
– W porządku. Czy możesz mi dać aktualne zdjęcie Abigail?
– Oczywiście. – Naamit szybko wyszła z pokoju. Hannah przysiadła na brzegu jednej z sof i wróciła pamięcią do czasów, gdy sama była nastolatką. Bo chociaż nie buntowała się, to jednak i ona miała na koncie rozmaite występki. Podkradała mamie papierosy i paliła je ze swoją przyjaciółką Tiną. Gdy miała piętnaście lat, po raz pierwszy się upiła i wróciła do domu tak wstawiona, że od razu po wejściu padła na krzesło koło drzwi. W środku nocy wymykała się na spotkania z Garym Jonesem, pierwszym chłopakiem, z którym się całowała. Uśmiechnęła się na wspomnienie tego pocałunku, niezdarnego i nieporadnego – on miał usta rozchylone, ona zaciśnięte, a żadne z nich nie wiedziało, co tak naprawdę robią.
Gdzie teraz jest Abigail?
Wróciła Naamit i podała Hannah oprawioną w ramkę fotografię.
– Z jej ostatnich urodzin – wyjaśniła.
Hannah przyjrzała się nieśmiałej, uśmiechniętej dziewczynce. Abigail była w tym trudnym wieku dojrzewania, kiedy to rozmaite części ciała rosną bez konsultacji z pozostałymi. Miała wielkie stopy i długie ręce, ale jej buzia, ze śladami pulchności na policzkach, wciąż zachowywała dziecięcy wygląd. Kasztanowe włosy sięgały aż do pasa. Obok niej stali Naamit i Ron i dumnie uśmiechali się do obiektywu.
Hannah połączyła się ze swojej komórki z dyspozytornią. Odebrano niemal natychmiast.
– Policja miejska Glenmore, mówi Candace.
– Candace? Cześć, tu Hannah.
– Cześć! – odparła wesoło Candace, ulubiona dyspozytorka wszystkich policjantów. Była bystra, szybka i urocza.
– Posłuchaj, mam tu zaginięcie dziecka. Dwunastoletnia Abigail Lisman między siódmą a dziewiątą wieczorem wyszła z domu i dotąd nie wróciła.
– Jasne. Rysopis i adres?
– Lavetta Way dwadzieścia trzy. Biała, nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu, kasztanowe włosy. Może być razem z inną dziewczynką mniej więcej w tym samym wieku, Gracie… – Zerknęła na zrozpaczoną matkę.
– Durham – powiedziała Naamit.
– Durham.
– Nie ma sprawy, Hannah, zawiadomię patrole.
– Dzięki. – Hannah się rozłączyła. Przy pewnej dozie szczęścia patrol znajdzie Abigail i odstawi ją do rodziców, po drodze napędzając jej niezłego stracha. Mała nieprędko znów się urwie z domu.
Dzieciaki wciąż robią takie rzeczy. Hannah była przejęta, ale niezbyt się martwiła.
– Pojeżdżę po okolicy – obiecała Naamit. – Zobaczę, może uda mi się ją znaleźć.
– Bardzo ci dziękuję… – Naamit urwała, bo zadzwonił telefon. Podeszła do torebki, pogrzebała w niej i wyjęła komórkę. – Halo? Tak? – Przez chwilę słuchała rozmówcy, coraz bardziej wytrzeszczając oczy. – Nie. Jej też tu nie ma. Zawiadomiliśmy policję, właśnie jest u mnie policjantka. Nie mogliśmy się do was dodzwonić, Ron podjechał, ale… – Zamilkła, kiwając głową, i podchwyciła spojrzenie Hannah. – Nie, oczywiście. Przekażę jej. Tak, bardzo proszę.
Naamit odłożyła telefon.
– Dzwoniła Karen… matka Gracie – wyjaśniła roztrzęsionym głosem. – Byli na mieście z okazji Dnia Świętego Patryka. Gracie także zniknęła i także nie odbiera telefonu. Jej rodzice już tutaj jadą.
Hannah kiwnęła głową.
– Wezwę swojego partnera – rzuciła.
Bo teraz się zaniepokoiła.ROZDZIAŁ 3
– Przykro mi, ale naprawdę nie mogę pani wpuścić – oświadczył lekarz. – To dziecko jest wyczerpane, nie chcemy go przeciążać.
Na czubku głowy miał łysinę, tylko na skroniach sterczały mu kępki siwych włosów. Hannah korciło, żeby go za nie chwycić i potrząsać nim, aż zmieni śpiewkę.
– Drugi raz tego nie powtórzę, doktorze – wycedziła przez zaciśnięte zęby. – Gdzieś jest jeszcze jedna dziewczynka, której na razie nie znaleźliśmy. Ta tutaj może wiedzieć, co się z nią stało. Muszę ją przesłuchać natychmiast.
– No… jeśli dobrze zrozumiałem, znaleziono ją w parku – rzekł lekarz. – Czy przeszukaliście park?
Hannah myślała, że szlag ją trafi na miejscu.
– Sama wiem, co należy do moich obowiązków! A teraz z drogi! – Ruszyła do przodu, zmuszając go, by się odsunął, i pociągnęła dwuskrzydłowe drzwi. Były zamknięte na klucz. Przez maleńkie okienko w drzwiach zobaczyła, że za nimi jest korytarz z pokojami po obu stronach, skąpany w ostrym świetle jarzeniówek. Pojawiła się idąca wolno pielęgniarka, pchająca wózek szpitalny.
Hannah załomotała w szybę; rozległ się głuchy stukot.
– Otwórz te cholerne drzwi!
– Jak mówiłem…
Z windy wysiadła agentka Mancuso i podeszła do nich, już z daleka wymachując odznaką.
– Agentka Mancuso, FBI – przedstawiła się. – Musimy natychmiast pomówić z Gracie Durham.
Lekarz zamrugał.
– Jak mówiłem tej policjantce, Gracie Durham jest…
– To śledztwo federalne, doktorze. Życie małej dziewczynki jest w niebezpieczeństwie.
Zawahał się. W końcu ustąpił.
– Dobrze – powiedział. – Ale tylko pięć minut. Pokój trzysta dziewięć. – Podszedł do zamka szyfrowego znajdującego się na ścianie i wstukał czterocyfrowy kod. Drzwi otworzyły się z lekkim trzaskiem.
– Tak długo, jak będzie trzeba, doktorze – odrzekła agentka Mancuso, otworzyła drzwi i przeszła przez nie. Hannah szybko ruszyła za nią.
– Ta odznaka jednak się przydaje – stwierdziła, niemal biegnąc, by dotrzymać kroku wysokiej kobiecie.
– Ma swoje zalety.
Dotarły do pokoju Gracie Durham i otworzyły drzwi. Pomieszczenie było beżowe i ponure. Gracie, blada jak kreda, spoczywała na szpitalnym łóżku, podłączona do kroplówki. Miała na sobie zieloną szpitalną koszulę, była częściowo przykryta cienkim kocem. Na nocnym stoliku przy jej łóżku stał dla ozdoby jakiś sztuczny kwiat w doniczce. Na jasnobrązowym krześle koło łóżka siedziała matka Gracie z zaciśniętą szczęką i trzymała córkę za rękę.
– Proszę pani, musimy zadać pani córce kilka pytań – odezwała się agentka Mancuso.
Kobieta kiwnęła głową, pociągając nosem.
– Oczywiście – odparła. Hannah poznała po jej oczach, że Gracie coś już jej powiedziała. Coś bardzo ważnego.
– Gracie, mam na imię Christine, a to jest Hannah – przedstawiła je agentka. – Możesz nam odpowiedzieć na kilka pytań?
Dziewczynka pokiwała głową.
– Czy wiesz, gdzie jest Abigail?
Tym razem dziewczynka pokręciła głową.
– Zabrali ją jacyś ludzie – wyszeptała. – Tacy w czarnych maskach.
Hannah miała wrażenie, że po jej karku chodzi osa. Abigail została porwana.
– Opowiedz nam, proszę, co się stało – powiedziała agentka Mancuso.
– Byłyśmy na placu zabaw – szepnęła dziewczynka słabiutkim, ledwo słyszalnym głosem. – Właśnie miałyśmy wracać do domu, kiedy pojawił się jakiś pan. Mężczyzna w… w czarnej masce. Uciekłyśmy, a on nas gonił. Wtedy dołączył do niego drugi pan. On też nosił czarną maskę. Złapali Abby. A ja uciekłam. – Zamilkła.
– I co było potem? – Agentka nachyliła się, jej postawa świadczyła o tym, że ma w zanadrzu wiele pytań. Hannah się nie wtrącała.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki