- promocja
W sieci zła - ebook
W sieci zła - ebook
Trzymająca w napięciu pochłaniająca lektura. Fani thrillerów skończą W sieci zła i z niecierpliwością zaczną wyczekiwać trzeciej części serii. „Booklist”
Sześć miesięcy od rozwikłania sprawy tajemniczego sabatu czarownic Jessica Niemi mierzy się z nowym śledztwem. Aspirantka ściga się z czasem, by odkryć związek między ciałem pokrytym dziwnymi oznaczeniami, które wypłynęło na lodowaty brzeg Finlandii, a dwoma zaskakującymi zniknięciami influencerów.
Do morderstwa, które z pewnością wydarzyło się naprawdę, Seeck dorzuca handel ludźmi, żabią toksynę i somnofilię, po mistrzowsku podkręcając napięcie. „Publishers Weekly”
Pewnej listopadowej nocy, tuż po imprezie z okazji wydania nowej płyty popularnego fińskiego rapera, w tajemniczy sposób znika dwoje influencerów. Oboje mają dziesiątki tysięcy obserwujących, a w ich ostatnim poście na Instagramie pojawia się zdjęcie samotnej latarni morskiej stojącej na smaganej deszczem skale pośrodku morza.
Aspirantka Jessica Niemi musi się zmierzyć ze śledztwem, w którym każdy trop zdaje się prowadzić donikąd. Do zaginięć dochodzi jeszcze sprawa tajemniczych zwłok dwudziestodwuletniej Ukrainki. Morze wyrzuca je na brzeg w miejscu, które każe policjantce powiązać ze sobą oba przypadki.
Im dłużej trwa śledztwo, tym jaśniejsze staje się, że przeciwnik Jessiki zamierza doprowadzić swój plan do końca.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-311-7 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Akifumi podwija rękawy o kilka centymetrów i otwiera kuchenną szufladę, gdzie w przegródkach spoczywają srebrne sztućce. Mniejsze i większe noże i widelce, do przystawek i dań głównych. Oddzielnie noże do steków. Łyżeczki deserowe. Cztery pary metalowych pałeczek. Kilka zaparzaczy do herbaty na łańcuszkach. Stylowo. Elegancko.
– Jesteś jeszcze głodna, Asuno? – pyta Akifumi i podnosi srebrny widelec na wysokość oczu. Pociemniały fragment uchwytu odcina się wyraźnie na tle szlachetnego metalu. Irytujący defekt w niemal idealnym otoczeniu i perfekcyjnej poza tym zastawie, wada, którą można by łatwo naprawić, szorując uchwyt chociażby pastą do zębów z fluorem.
– Nie – odpowiada dziewczyna i zakłada nogę na nogę. Usłuchała polecenia i usiadła na łóżku, nie wytarłszy ust. Jak cholernie młodo wygląda ta mała dziwka.
Akifumi wyjmuje z szuflady talerz i nakłada na niego po trochu potraw ze stołu: pieczeni wołowej w sosie z zielonego pieprzu, łososia, ziemniaków zapiekanych z czosnkiem, sałatki i chleba. Jedzenie jest jak żywcem wzięte z typowego weselnego bufetu lub menu konferencyjnego, ale drobne szczegóły, takie jak prezentacja, wysokiej jakości sztućce i nieskazitelne, lśniąco białe talerze, dodają mu klasy. Akifumi stawia talerz na stole, odkorkowuje butelkę szampana i napełnia kieliszek. Podwójna szklanka słodowej whisky jeszcze pali gardło i na moment daje poczucie wszechmocy, chociaż twarz poci się pod plastikową maską.
– Ty tego nie dostaniesz. – Akifumi stuka paznokciem w kieliszek. – Uczennicom nie wolno pić alkoholu. Przecież to niezgodne z prawem.
Na dźwięk własnych słów czuje jeszcze większe podniecenie.
Asuna nie jest uczennicą. Jasne, że nie. Ale jest wystarczająco młoda, żeby wyglądać na uczennicę. Akifumi czuje, jak ręka sama zamyka się w pięść, a zęby się zaciskają.
Pieprzona dziwka.
Akifumi rozciąga szyję. Nie, jednak nie ma ochoty na jedzenie. Jednym haustem opróżnia kieliszek szampana.
– Gdzie chodzisz do szkoły, Asuno?
Dziewczyna jakby się waha i kiedy właśnie zaczyna coś mówić, Akifumi podnosi palec do ust. Ciii.
– Właściwie… Już nic nie mów – szepcze i kiwa palcem, zapraszając dziewczynę bliżej. – Chodź tu. Chodź natychmiast.
Dziewczyna wygładza minispódniczkę i podchodzi drobnymi kroczkami, stukając obcasami.
Akifumi wdycha świeży zapach pomarańczy, który przywodzi na myśl podróże na Daleki Wschód, prażące słońce i krem do opalania. Potem łapie dziewczynę za warkocze i przyciska ją do podłogi.
– Zrób to jeszcze raz, Asuno. Zrób to, kurwa, jeszcze raz, ale z uczuciem.
A potem roztrzaskam ci czaszkę o tę betonową ścianę.I
Sobota, 23 listopada
Lisa Yamamoto czeka, aż zamkną się chromowane drzwi windy. Potem w jednym długim wydechu wypuszcza z płuc wstrzymywane powietrze. Zdejmuje z nosa czarne okulary przeciwsłoneczne Prady i spogląda na swoje odbicie w wielkim lustrze na ścianie. Makijaż zakrywa stres i zmęczenie, ale nie jest w stanie zapalić w jej oczach błysku radości. Nie ma w nich nawet śladu po bezgranicznym szczęściu, jakie odczuwałaby jeszcze kilka lat temu, otrzymawszy zaproszenie na imprezę z okazji wydania nowego albumu najgorętszego rapera Finlandii – czy jakiegokolwiek innego artysty. Teraz czuje przede wszystkim nieprzyjemne napięcie; żałuje, że przed wyjściem z domu nie uraczyła się czymś, co dodałoby jej pewności siebie: czymś mocniejszym od napoju gazowanego. Ale któryś z zaproszonych znajomych na pewno się o nią zatroszczy. Musi tylko spojrzeć na niego we właściwy sposób i będzie mogła przespacerować się do łazienki z dawką gwarantującą dobry odjazd.
Lisa ogląda w lustrze swoje ciało w beżowej sukience Criss Cross od Hervégo Légera, która w sam raz podkreśla krągłości i wysportowaną sylwetkę. Przynajmniej dobrze wygląda. W sumie wszystko jest w porządku, sytuacja pod kontrolą: jej plany obejmują co najmniej parę dobrych fotek z gwiazdą wieczoru i może kilka wideorelacji z innymi celebrytami. Biorąc pod uwagę, czyja to impreza, na miejscu bez wątpienia zjawi się absolutna śmietanka towarzyska Helsinek.
Lisa słyszy, jak telefon wibruje w bocznej kieszonce torebki. Pewnie znów Jason. Koleś dzwonił już trzy razy. Dałby spokój. Lisa przenosi spojrzenie z lustra na wyświetlacz z numerem piętra. Czerwona czwórka. Piątka. Szóstka.
Winda odtwarza krótką melodyjkę i po chwili drzwi się otwierają. Do środka wlewa się dudnienie basów i ogłuszający gwar głosów, któremu rytm nadają okrzyki i nieregularne wybuchy śmiechu. Lisa patrzy na ciągnący się w stronę szatni czerwony dywan, po którym przechadza się kilku gości z bukietami kwiatów i butelkami. Nikt ważny, same nołnejmy. Na szczęście nie muszę się im przedstawiać.
Znany jej już od lat bramkarz o imieniu Sahib zauważa, że wysiadła z windy, i nieznacznie kiwa głową.
Lisa przechodzi obok wielkich okien, z których rozciąga się widok na dachy miasta, mokre po kilku dniach deszczowej pogody. W oddali świątecznie oświetlony hotel Torni wznosi się na tle niskiej zabudowy Helsinek niczym miniaturowy młodszy brat Empire State Building. Latarnie i światło padające z okien budynków sprawiają, że wszystko lśni w ciemnościach miasta nieprzykrytego jeszcze jasnym śniegiem.
– Ależ dobry wieczór – wita ją barczysty łysy bramkarz w białym T-shircie i czarnej marynarce, po czym pomaga jej zdjąć przemoczony płaszcz ze skóry ekologicznej i sztucznego futra. Para, która przed chwilą oddała rzeczy do szatni, przystanęła kilka metrów dalej i szepcze między sobą, najwyraźniej coś na temat Lisy. Był czas, kiedy Lisa cieszyła się z uwagi i spojrzeń kompletnie nieznajomych osób. Teraz jedynie wprawiają ją w zakłopotanie. Na co się, kurde, gapią?
– Jak leci? – pyta Lisa Sahiba, kładąc na ladzie torebkę i worek na buty. Opiera się ręką o krawędź lady, sprawnie zdejmuje superstary w czarno-białe paski i wsuwa stopy w błyszczące beżowe szpilki na dziesięciocentymetrowym obcasie.
– Impreza już się rozkręciła – odpowiada spokojnie Sahib, odnosi do szatni płaszcz i buty Lisy, po czym podaje jej numerek sponiewierany przez spocone dłonie tysięcy imprezowiczów.
Pomimo dudniącej muzyki Lisa słyszy, że telefon znów wibruje. Albo i dzwonił przez cały czas. Wyciąga go z torebki, spogląda na ekran i wycisza urządzenie. Ja pieprzę.
– Dzięki – rzuca, uśmiechając się przelotnie.
– Tylko ostrożnie, kręci się tu wielu niegrzecznych chłopców. – Sahib puszcza do niej oko.
Lisa się uśmiecha i odpowiada na mrugnięcie, choć tak naprawdę nie może znieść jego protekcjonalnego flirtowania.
Czerwony dywan prowadzi dalej, za ciemne zasłony, gdzie błyskają flesze fotografów. W przedsionku unosi się typowy zapach pustego klubu: podłogi, dywan i zasłony są przesiąknięte odorem zwietrzałych perfum, starej wódki i tytoniu, którego nie udało się wyeliminować pomimo kilku remontów. Nieznana Lisie ochroniarka uchyla zasłonę i dziewczyna wchodzi do wysokiej, przestronnej sali klubowej wypełnionej helsińczykami w modnych imprezowych strojach. Jaskrawo ufarbowane włosy, odjechane makijaże i powiększone usta, szyte na miarę suknie i marynarki podkreślające wytrenowane ciała, na poły ironiczne sumiaste wąsy i przystrzyżone brody. Lisa się zatrzymuje, żeby popatrzeć na ściankę wielkości bramki piłkarskiej, ku której goście kierowani są tak kategorycznie, jakby szli na średniowieczny szafot.
– Yamamoto! – dobiega do niej kobiecy głos.
Spojrzenie Lisy pada na przysadzistą dziennikarkę w okularach, której imienia nie pamięta, choć pewnie udzielała jej już kiedyś wywiadu.
– Dobry wieczór! – mówi Lisa i pokazuje białe zęby w dokładnie wyćwiczonym uśmiechu.
– Chętnie byśmy zrobili o tobie jakiś krótki tekst…
Lisa spogląda na fotografa stojącego za dziennikarką, na jego szyi wisi legitymacja jednego z tabloidów. Sprawa wydaje się całkiem w porządku i będzie dobrą reklamą dla jej bloga.
– Tylko zrobię sobie najpierw zdjęcie na ściance.
– Jasne. Będziemy tutaj.
– Okej. Fajnie. – Lisa odwraca się w drugą stronę, żeby objąć mówiącego po angielsku chłopaka, którego zupełnie sobie nie przypomina. Hi! Good to see you. Yeah, talk to you soon!
Uwolniwszy się z gorącego uścisku o zapachu słodkiej wody kolońskiej, jak zahipnotyzowana podchodzi do ścianki i staje na końcu wijącego się ku niej ogonka. Obserwuje skąpaną w półmroku salę i morze podrygujących ludzi. Część twarzy jest jej znajoma, część nieznana, większość gdzieś pomiędzy. Wyblakłe wspomnienia, odległe stop-klatki z helsińskich nocy. 3K. Kino, kolacja, kopulacja. Tylko w jej świecie zamiast kina jest klub, a zamiast kolacji – taniec. Zdarzyło jej się już jednak opuścić jeden z pierwszych etapów.
Dalej, na końcu sali, widzi oddzielony od reszty zgiełku tłumek, błysk fleszy, mężczyźni i kobiety, którzy po kolei ustawiają się do zdjęć grupowych. W centrum zamieszania jest sam bohater wieczoru, Kex Mace’s Tim Tausso, ubrany w lśniący smoking i cylinder dwudziestosześcioletni raper, którego zeszłoroczny album łączący pop z hip-hopem zapisał się w historii Spotify: trafił na listy streamingowe nie tylko w Finlandii, ale też w pozostałych krajach nordyckich i w Niemczech.
– Twoja kolej, Liso – oznajmia kobieta uzbrojona w aparat z długim obiektywem i Lisa z torebką w ręce staje na tle ścianki przedstawiającej wielkiego pająka. Kex Mace’s. Spider’s Web. Flesze błyskają tylko przez chwilę, może nawet przygnębiająco krótko. Fotografowie nie zawsze tak szybko dawali jej spokój. Jeszcze w zeszłym roku lampy błyskowe prześladowały ją nawet w snach. Dzięki wielkie! Lisa jest wolna. Fajnie cię widzieć, Liso! Dobrej zabawy! Uśmiechy wydają się niemal prawdziwe, a słowa szczere, ale nie umyka jej wyczuwalny pod nimi chłód. Lisa ma świetne wyczucie, wyrobione przez dziesiątki podobnych okazji. Nikogo tu nie obchodzi, kim naprawdę jesteś, tylko jak wyglądasz i co sobą reprezentujesz. Niektórzy dbają jedynie o to, czy weźmiesz do ust na afterze o piątej rano, gdy butelki są już puste, a strunowe woreczki wyczyszczone do ostatniego miligrama.
Kolejnym punktem programu jest zgarnięcie kieliszka szampana z tacy, którą ubrany w czarną koszulę i żółtą muszkę kelner przytrzymuje obleczoną w rękawiczkę dłonią.
– Uważaj, nie zaplącz się w sieć – mówi hostessa w niesmacznie krótkiej spódniczce i topie odsłaniającym rowek między piersiami, wręcza Lisie ulotkę z programem i mruga do niej porozumiewawczo.
Uważaj, nie zaplącz się w sieć. Tak cholernie wymuszone i totalnie wyreżyserowane. Lisa jest tu zaledwie od kilku minut, a już ma ochotę odwrócić się na pięcie i zniknąć. Szybciej, niż się spodziewała, potrzebuje czegoś dla odwagi, królowej śniegu, koksu… Rozgląda się za kimś, kto mógłby jej ulżyć w tej sytuacji. Teme, Sakke, Taleeb… Wypróbowani znajomi pewnie się tu kręcą, ale nie może ich dostrzec w tłumie setek twarzy.
Nagle czuje, że serce jej na chwilę zamiera. Znów tu jest: mężczyzna stoi z rękami w kieszeniach pod wielkimi oknami wychodzącymi na śródmieście. W jakiś sposób oskarżające, przeszywające świadomość spojrzenie, dokładnie takie samo jak przedtem. Lisa odwraca się szybko i idzie w stronę baru, ale wie, że mężczyzna nie spuszcza jej z oczu.II
Środa, 27 listopada
Ryczące w słuchawkach Free Your Mind grupy En Vogue przerywa komunikat głosowy z aplikacji do biegania. Czyta go kobiecy głos, sam w sobie przyjacielski, jednak emanują z niego typowe dla nagranych powiadomień posępność i bezduszność: Dystans pięć kilometrów, średnia prędkość dziesięć przecinek dwa kilometra na godzinę. Muzyka wraca. Jessica Niemi wdycha orzeźwiające powietrze. Pachnie jak przystało na jesienny poranek po pierwszej mroźnej nocy: szronem, który promienie porannego słońca zmiatają z powierzchni rozpostartych na ziemi liści, i topniejącymi kałużami pokrytymi cieniutką warstwą lodu, który pęka pod elastycznymi podeszwami butów do biegania.
Jessica ma wrażenie, że frunie, jej krok jest lekki. Kilka miesięcy temu wróciła po długiej przerwie do biegania do pracy, aktywności, która już wiele razy kończyła się bolesnymi protestami jej zniszczonego ciała. Przeszywającym bólem stawów penetrującym kolana na wylot, promieniującym do łydek i palców stóp, bólem, na który nie pomaga zwykły lek przeciwbólowy. Teraz jednak biegnie jej się dobrze, a ból nie powraca. Kiedyś jeszcze wróci, rzecz jasna, zawsze tak było. Do tego czasu Jessica zamierza cieszyć się każdym krokiem, każdym wywołującym wyrzut endorfin uderzeniem stóp o ziemię. Z perspektywy czasu trudno jej uwierzyć, że zaczęła biegać pod wpływem impulsu. Po pogrzebie swojego poprzedniego przełożonego Ernego Miksona spędziła wiele tygodni jak w transie, siedziała w domu, rozpamiętując wszystko, co się wydarzyło. Aż pewnego dnia włożyła na nogi buty do biegania i wyfrunęła na zewnątrz w łagodne wiosenne powietrze. W stylu Forresta Gumpa, jak później żartował Jusuf, jej kolega z policji.
Droga z ulicy Töölönkatu na komendę na Pasili ma długość około trzech i pół kilometra, trasa prowadzi wzdłuż zatoki, przez ogród zimowy i park Eläintarha do parku centralnego. Żeby podwoić dystans, Jessica często – tak jak dzisiaj – skręca na zachód za torem wyścigów konnych i zygzakiem wspina się po leśnych ścieżkach aż do ogródków działkowych na Ruskeasuo.
Mija szkołę jeździecką, na terenie której znajduje się też posterunek konnej policji. Skryta pod wysokimi drzewami piaszczysta droga jest słabo oświetlona, latarnie rzadko rozstawione, tak że w jednej chwili jasne podwórze szkoły jeździeckiej zamienia się w ciemność lasu. Między koronami drzew porusza się duży ptak.
Ej! Słyszysz mnie?
Jessica spogląda za siebie, ale ścieżka jest pusta. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście usłyszała krzyk przez łomoczącą w słuchawkach muzykę. Zdarza jej się mieć omamy słuchowe, gdy biega: słowa i okrzyki. Głosy towarzyszą jej od tak dawna, że czasem nawet nie zwraca na nie uwagi.
Stój!
Teraz jednak głos jest zbyt rzeczywisty. Jessica wyjmuje słuchawkę z jednego ucha i znów się odwraca. Dostrzega jeszcze potężną postać i wyciągające się ku niej ręce, które łapią za skraj kurtki. Mężczyzna uwiesza się na niej całym ciałem i przewraca ją na ziemię. Jessica czuje na plecach ciężar napastnika, jej policzek zagłębia się w zmrożone błoto i lepkie liście.
– Posłuchaj… – mówi mężczyzna.
Odór wódki owiewa twarz Jessiki. Nogi ściskają jej pośladki, napastnik usiadł jej na lędźwiach, a jego palce zaciskają się na jej karku. Ziejące wódą usta mamroczą coś tuż przy uchu. Potem mężczyzna ją odwraca. Teraz Jessica widzi twarz, ale jej nie rozpoznaje. Zaczerwienione kościste policzki i krzaczaste wąsy należą do brudnego, zniszczonego przez alkohol czterdziestolatka. Jessica przypomina sobie, że zaledwie kilka minut wcześniej minęła siedzącego na ławce typa w skórzanej kurtce, który doił wódkę z plastikowej butelki.
– Wigilia – niemal szepcze mężczyzna. – Wigilia.
Jessica patrzy na niego zdziwiona. Facet musi mieć nierówno pod sufitem. Do Wigilii został jeszcze miesiąc. Palce mężczyzny zaciskają się na jej szyi, druga ręka przytrzymuje jej prawy nadgarstek.
Jessica zbiera siły i próbuje wycelować kolanem w krocze mężczyzny, ale cholernik zablokował jej nogi własnym ciężarem i jest pewnie tak napruty, że nie czuje własnych jaj. Krew pulsuje w uszach Jessice, która robi głęboki wdech. Szorstki żwir zdrapuje jej skórę z policzków, w polu widzenia ma zmrożony piasek i zbutwiałe liście. Mogłaby zawołać o pomoc, ale w lesie akurat nikogo nie ma. Skądś z oddali dobiega krzyk i szczekanie psa.
– Wigilia – bełkocze mężczyzna, szczerząc zęby. – Wigilia.
Jessica chwyta spoczywający na dnie kieszeni pojemniczek z aerozolem, który fińskie prawo uznaje za broń palną. Ostatnio wszędzie go ze sobą nosi. I sekundę później mężczyzna dostaje po oczach potężną dawką gazu pieprzowego. Pijacki bełkot po chwili cichego niedowierzania zmienia się w okrzyk bólu. Wolną ręką Jessica uderza mężczyznę w podbródek, górne zęby się wyłamują i krew tryska z ust na blady policzek. Uchwyt na jej szyi słabnie. Mężczyzna złazi z niej zadziwiająco sprawnie i ucieka do lasu.
Jessica łapie powietrze i wstaje z trudem. Z kłykci prawej ręki leci jej krew.
Mężczyzny już nie widać. Jessice się wydaje, że z gęstego lasu dochodzi trzask gałęzi.
Nie opuszcza ręki, trzyma aerozol w gotowości na wypadek kolejnego ataku. Czeka i nasłuchuje dobiegających z lasu odgłosów. Ale mężczyzna nie wraca.
Jessica łapie za telefon i wybiera numer centrali policyjnej. Podaje znaki szczególne kobiecie, która podniosła słuchawkę, i zaczyna biec w przeciwnym kierunku, tym razem ostrożnie. Dystans sześć kilometrów, średnia prędkość dziewięć przecinek jeden kilometra na godzinę.