- promocja
- W empik go
W słońcu Dubaju. Agent Kelly. Tom 1 - ebook
W słońcu Dubaju. Agent Kelly. Tom 1 - ebook
Gorący Dubaj, arabska księżniczka, nieokiełznane namiętności i rozgrywki, w których stawką jest życie.
Peter Kelly to pewny siebie agent CIA, uzależniony od mocnych wrażeń. Przyciąga do siebie piękne kobiety jak magnes, jednak angażuje się tylko w przelotne romanse. Treścią jego życia stały się ryzykowne misje, których podejmuje się bez wahania.
Tym razem Peter otrzymuje zlecenie, by udać się do Emiratów Arabskich jako ambasador USA. W imieniu zaprzyjaźnionego emira bierze udział w pewnej licytacji. Jej zwycięzca ma zdobyć nie tylko rękę księżniczki, ale przede wszystkim jej wart fortunę posag – tajemniczy przedmiot, który przyciąga uwagę wielu żądnych władzy bogaczy.
Safija nie jest typem kobiety, która z pokorą przyjmuje swój los. Nie zamierza się podporządkować i proponuje Peterowi układ, dzięki któremu oboje mogą zyskać to, na czym zależy im najbardziej. Tylko czy aby na pewno wiedzą, komu wypowiadają wojnę? I co ostatecznie okaże się dla nich warte najwyższego ryzyka?
Nowa seria Moniki Magoskiej-Suchar o agencie Kellym to połączenie gorącego romansu i pełnej zwrotów akcji powieści sensacyjnej. Dreszcz emocji gwarantowany!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67069-04-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Przejdźmy zatem do kolejnego pytania, panie ambasadorze – powiedziała kobieta siedząca w fotelu naprzeciwko mnie, przekładając kartkę w swoim notesie. Odgarnęła za ucho włosy farbowane na platynowy blond i w geście zamyślenia zagryzła na moment wydatne usta pomalowane czerwoną szminką. Była ubrana w popielatą ołówkową spódnicę i dobrany do niej kolorystycznie żakiet. Na długich nogach miała lakierowane szpilki i rajstopy. A może pończochy? W sumie chciałbym, żeby to były pończochy…
Podobała mi się. Była zdecydowanie w moim typie. Zupełnie jakby przysyłający ją do mnie redaktor naczelny magazynu „People” czytał w moich myślach i spełniał moje skryte pragnienia.
– Zamieniam się w słuch – mruknąłem, nie odrywając wzroku od jej ponętnych warg.
– Nie boi się pan? – zapytała i przeniosła na mnie zaciekawione spojrzenie.
– Ja? Ależ niby czego miałbym się obawiać, panno Crystal? – Zaśmiałem się zaskoczony.
– Arabowie nie lubią Stanów Zjednoczonych, a pan od lat reprezentuje ten kraj na Wschodzie. Ma on wielu wrogów, podobnie jak i wiele na sumieniu.
– Jak widać, mimo napiętej sytuacji te dwie kultury mogą się dogadać, a nawet przyjaźnić – odpowiedziałem z pobłażliwym uśmiechem. – Spędziłem w tym rejonie świata sporą część życia. To jest mój obecny dom, lubię go i szanuję.
Byłem dobry w sprzedawaniu bajek i czarowaniu pięknych kobiet. Te słowa powinny zaspokoić ciekawość dziennikarki.
– To prawda, jest pan lubiany przez władze krajów Bliskiego Wschodu. To prawdziwa rzadkość w tych stronach. Skupmy się zatem na Dubaju, którego rodzina królewska bardzo strzeże swojej prywatności. Życie jej członków jest owiane tajemnicą. Osoby przebywające w otoczeniu władcy przechodzą wiele testów i zostają poddane ostrej selekcji, nim wejdą w skład dworu czy służby. Nie da się ukryć, że ktoś spoza arabskiego świata ma raczej marne szanse, by dostać się w pobliże emira. A jednak pan, panie Kelly, jest mile widzianym i bardzo częstym gościem w pałacu Za’abeel. Mówi się, że emir darzy pana szacunkiem, powiedziałabym nawet przyjaźnią. Jak to się stało, że Amerykanin, ktoś spoza kultury Wschodu, zyskał przychylność samego Muhammada Ibn Ossamy Al Jasira? To ewenement na skalę światową. – Popatrzyła na mnie z fascynacją.
– To nie ewenement. – Uśmiechnąłem się szeroko. – To zwyczajna ludzka wdzięczność.
– Wdzięczność? – Dziennikarka uniosła ze zdumienia idealnie wypielęgnowane brwi.
– Tak. Ponad rok temu uratowałem emirowi życie. Od tej pory mam specjalne przywileje na dworze.
– O! Cóż zatem się stało, że jeden z najlepiej strzeżonych ludzi świata znalazł się w niebezpieczeństwie?
– Jak sama pani słusznie zauważyła, Jego Wysokość Muhammad wraz z rodziną przykładają dużą wagę do swojej prywatności. Dlatego nie mogę udzielić pani odpowiedzi na to pytanie, gdyż naruszałoby to prawo poufności i nadwyrężało zaufanie, jakim darzy mnie władca. Myślę, że i tak wie już pani nadto.
Kobieta zmarszczyła nos z niezadowoleniem.
– Rozbudza pan dziennikarską wyobraźnię, panie ambasadorze, a potem każe się obejść smakiem i zostawia w niedosycie.
– Mam nadzieję, że będę w stanie zaspokoić pani niedosyt w inny sposób. – Zaśmiałem się, patrząc na nią znacząco.
Złapała przynętę.
– Przyleciałam wczoraj wieczorem. Chciałabym poznać Dubaj. A chyba nie ma lepszego przewodnika po tym mieście niż pan – odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
– Służę, panno Crystal, ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Zje pani ze mną kolację. – Puściłem do niej oko.
– To będzie czysta przyjemność – odparła, przekładając nogę na nogę, a ja zyskałem pewność, że nosi pończochy.
– W to nie wątpię – mruknąłem zadowolony.
– Ale ta kolacja nasunęła mi jeszcze jedno pytanie, takie spoza listy. – Uśmiechnęła się chytrze.
– Jestem zaintrygowany. – Splotłem dłonie i wsparłem na nich brodę.
– Przez magazyn „Women’s World” został pan okrzyknięty jednym z najseksowniejszych amerykańskich dyplomatów. Był pan bezkonkurencyjny. Przyznaję, że sama na pana głosowałam. Zdjęcia bez koszulki i te z plaży zmiażdżyły konkurencję.
Kobieta omiotła wygłodniałym wzrokiem mój skryty pod markową koszulą i marynarką tors, a ja od razu wiedziałem, z kim mam do czynienia. Koniec z romantyzmem. Musiałem być czujny.
– Choć nie zabiegałem o udział w tym wyścigu na klaty i muskuły, to bardzo miłe, co pani mówi – parsknąłem, udając wyluzowanego. Postanowiłem nie zbijać blondynki z tropu i pozwolić jej realizować swój plan, samemu realizując własny.
– Nie zabiegał pan, bo może po prostu panu na tym nie zależy? Czyżby serce przystojnego dygnitarza było już zajęte? – zapytała, a ja, chociaż nie powinienem przykładać wagi do jej słów, mimowolnie przez dłuższą chwilę zastanawiałem się na odpowiedzią.
Czy moje serce było zajęte?
Od dziesięciu lat tkwił w nim niczym drzazga obraz kobiety z przeszłości, ale ona odeszła. Te drzwi zamknęły się dla mnie za zawsze i z czasem, mimo wielkiego bólu i tęsknoty, z jakimi się to dla mnie wiązało, przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Zdarzały się chwile, gdy pewne wspomnienia bezwolnie wracały do mnie niczym natrętne muchy, ale starałem się nad tym panować i nie myśleć o rzeczach, na które i tak nie miałem i nie miałbym wpływu. Po tamtych wydarzeniach, totalnie zrażony, nie próbowałem miłości. Ona unieszczęśliwiała. No i niosła ze sobą ryzyko, którego nie mogłem brać na swoje barki. Gdybym miał u boku ukochaną, jej życiu prędzej czy później groziłoby niebezpieczeństwo. I to zapewne z mojej winy. Poza tym miłość wiązała się z przywiązaniem, a moja praca wymagała ode mnie całkowitej niezależności od czegokolwiek i kogokolwiek. Z dnia na dzień moja rzeczywistość mogła się zmienić i musiałem być na to gotowy. Kobieta u boku tylko by to utrudniała. Przeszłość wiele mnie nauczyła. Skutecznie odrobiłem tę lekcję życia i wyciągnąłem odpowiednie wnioski. Nauczyłem się oddzielać seks od uczucia, a piękne kobiety, które kręciły się obok mnie, traktować jako swoisty umilacz egzystencji. Skupiałem się na pracy, a ta była niebezpieczna i nieprzewidywalna, co w pełni mnie zaspokajało i odsuwało na dalszy plan potrzebę poszukiwania drugiej połówki i budowania z nią trwałej relacji.
– Nie ma pani ambasadorowej, jeśli o to pani pyta, panno Crystal. – Uśmiechnąłem się szeroko, nie rezygnując z roli podrywacza. – Dlatego bez oporów mogę panią zabrać na kolację.
– Nie przeczę, że cieszy mnie ten fakt. – Zachichotała. – Lubi pan kawalerskie życie, co?
– Na pewno ma swoje uroki. – Wzruszyłem ramionami. – Tak jak posiadanie rodziny… Ale mam swoje przyzwyczajenia, trudny charakter i co chwila zmieniam miejsce zamieszkania, dlatego raczej nie jestem dobrą partią na stałego partnera. Chyba mało kto byłby w stanie ze mną wytrzymać.
– Pozwoli pan, że sama się o tym przekonam podczas naszej kolacji i wydam wyrok – odpowiedziała ze znaczącym uśmiechem. – Ja też cenię sobie niezależność i ciągle się przemieszczam, gdyż tego wymaga ode mnie moja praca. Czasami mam wrażenie, że kocham ją bardziej niż ludzi…
W to nie wątpiłem.
– Czyli coś nas łączy…
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i po chwili do gabinetu wkroczył mój sekretarz. Szybkim krokiem pokonał dzielący nas dystans.
– Panie ambasadorze, przepraszam, że przeszkadzam w wywiadzie, ale nie mogę czekać – oznajmił John, po czym pochylił się do mojego ucha i wyszeptał tak, by siedząca naprzeciwko kobieta tego nie usłyszała: – Już są…
Na to czekałem. Nie mogłem zwlekać.
– Pani wybaczy, panno Crystal – powiedziałem, wstając z fotela i zapinając marynarkę – ale jestem zmuszony przerwać naszą rozmowę. Obowiązki wzywają. Dokończymy konwersację podczas kolacji. Zapraszam do Skyview w Burj Al Arab. Dwudziesta pierwsza pasuje?
– Jak najbardziej. – Dziennikarka uśmiechnęła się czarująco, po czym włożyła swój dyktafon i notes do torebki marki Gucci. – W takim razie do zobaczenia, panie ambasadorze. Liczę, że po tej kolacji połączy nas jeszcze więcej…
Ruszyła w stronę wyjścia z gabinetu, kręcąc seksownie ponętnym tyłeczkiem skrytym pod materiałem obcisłej spódnicy. John poszedł za nią.
Była niezłą szprychą. Szkoda, że była tym, kim była, ale przynajmniej szykował się interesujący wieczór, choć południe zapowiadało się nawet bardziej obiecująco. Zadowolony podszedłem do zakrytej arrasem ściany naprzeciwko biblioteczki i uniosłem tkaninę, pod którą znajdowało się ukryte przejście. Otworzyłem niewielkie drzwiczki i znalazłem się na szczycie krętych schodów. Zbiegłem po stopniach i pokonawszy labirynt skąpo oświetlonych piwnicznych korytarzy, dotarłem do ukrytego na ich końcu pomieszczenia.
– Nic mu nie zrobiliście? – zapytałem dwóch komandosów stojących pod żelaznymi drzwiami.
– Ma lekko poharataną gębę, ale tak jak pan prosił, jeniec jest cały – odpowiedział jeden z nich.
– Jeszcze. – Uśmiechnąłem się krzywo, po czym wszedłem do wnętrza.
Cela była niewielka, pozbawiona okien. Betonowe ściany wytłumiono. Żaden dźwięk nie był w stanie wydostać się poza mury tego pomieszczenia, podobnie jak nie mógł do niego dotrzeć żaden sygnał z zewnątrz. Na środku stało drewniane krzesło, do którego przywiązano arabskiego mężczyznę. Był zakneblowany, a jego oczy rzucały gniewne spojrzenia. Dwóch kolejnych żołnierzy pilnowało jeńca, stojąc za jego plecami.
Podszedłem do więźnia i ściągnąłem taśmę z jego ust. Mężczyzna nabrał powietrza, po czym zaczął się wydzierać po arabsku:
– Ty skurwielu! Ty zasrany skurwielu! Zapłacisz mi za to! Nie wiesz, z kim zadarłeś! Jestem przedstawicielem króla…
– Możesz sobie być przedstawicielem samego Allaha. Mam to w dupie. Dla mnie jesteś wyłącznie kupą kości i mięsa, cenną wyłącznie ze względu na informację, którą posiadasz.
– Nie masz prawa mnie tu więzić! Odpowiesz za to. Ty i ta twoja zasrana Ameryka! Rząd mojego kraju zajmie się tobą i twoimi pobratymcami. Zasługujecie na unicestwienie. Panoszycie się na naszych ziemiach, bawicie się w podboje, ale to już skończone dzieje. Wkrótce nadejdzie nasz czas, a wtedy…
– Ależ to bardzo surrealistyczna przyszłość, rzekłbym istne science fiction. – Pokręciłem głową, udając przejęcie. – Dlatego lepiej skupmy się na tu i teraz, bo aktualnie, mój drogi Hasanie, jest twój czas. A dokładnie… – Spojrzałem na swojego roleksa. – A dokładnie twoje pięć minut. Jestem z natury niecierpliwy, dlatego jeśli w tym terminie nie dasz mi tego, czego oczekuję, zginiesz.
– Blefujesz. – Mężczyzna zaśmiał się nerwowo. – Jesteś amerykańskim dyplomatą, znanym i cenionym. Przyjacielem szejków. Nie splamisz sobie dłoni moją krwią, bo gdyby to wypłynęło, natychmiast byłbyś zdyskredytowany. Wy, Amerykanie, lubicie jedynie straszyć, boicie się zabijać jak my…
– Masz jedną szansę – przerwałem mu, znużony jego monologiem. – Moje pytanie, twoja odpowiedź.
– Zatem odpowiem ci, zanim zadasz pytanie: pierdol się!
– Okej, wybrałeś. – Wzruszyłem ramionami, po czym podszedłem do szklanego stolika stojącego w rogu pomieszczenia. Na jego blacie i półkach leżały rozmaite fiolki, słoiki z proszkiem, zestawy do robienia iniekcji, kroplówek i sond. Włożyłem rękawiczki i wziąłem jedną z buteleczek. Hasan nerwowo śledził moje ruchy.
– Co to jest? – wyjęczał, gdy wróciłem do niego i wyjąłem korek z butelki.
W milczeniu wylałem oleistą ciecz na rękawiczkę, po czym wtarłem ją w twarz więźnia.
– Co to jest, do cholery? – powtórzył przerażonym tonem, gdy odstawiałem butelkę na miejsce.
– VX – odpowiedziałem beznamiętnie.
– VX?! – wrzasnął, po czym jak oparzony zaczął się szarpać w więzach. Oleista maź spływała z jego twarzy na marynarkę i spodnie.
– Teraz rozumiesz, dlaczego masz mało czasu? – Uśmiechnąłem się diabolicznie. – Za chwilę substancja zacznie działać, a wtedy skurcze mięśni i drgawki uniemożliwią ci oddychanie. Zginiesz przez uduszenie w okrutnej męce. Ale chyba nie muszę ci tego tłumaczyć, bo ten środek nie jest ci obcy i znasz jego działanie. W końcu wy, Arabowie, uwielbiacie zabawę w chemików.
– Ratuj mnie! – Hasan był blady jak ściana, oczy wyszły mu na wierzch, a żyły na szyi stały się doskonale widoczne. Był przerażony. – Atropina! Atropina, podaj mi ją. Zrobię wszystko!
– Mam odtrutkę i użyję jej, jeśli udzielisz mi odpowiedzi, jak cię o to proszę.
– Pytaj – zaskrzeczał błagalnie.
Idealnie. O to mi chodziło.
– Gdzie jest Promień? – rzuciłem.
– Promień?
Znów podszedłem do stolika i wziąłem z niego autostrzykawkę.
– No więc?
Pot oblał czoło mężczyzny, jego oddech stał się świszczący i głośny. Strach jeńca stał się namacalny.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz… – wybełkotał.
Położyłem strzykawkę na betonowej podłodze tuż przed nim.
– Szkoda. Mam tylko jedną dawkę – powiedziałem, po czym podniosłem nogę z zamiarem zgniecenia strzykawki obcasem.
– Oszalałeś?! Nie rób tego! Nie rób! – krzyknął Hasan.
Moja stopa zbliżyła się do przedmiotu.
– Dobrze, powiem ci! Powiem ci wszystko, co wiem, tylko jej nie niszcz!
Zatrzymałem but centymetr od strzykawki.
– To twoja ostatnia szansa. Wiem, że nie pojawiłeś się w Emiratach bez powodu. Ty i inni twojego pokroju zlecieliście się tu niczym sępy na żer, dlatego gadaj. Rządy różnych arabskich krajów nasłały swoje psy, przybyły też ugrupowania przestępcze. Wszyscy polujecie na to samo. A zatem?
– A co? Czyżbyś zamierzał przystąpić do walki o skarb? Z Arabami nie wygrasz, jankesie. A kiedy już któryś z nas go przejmie, biada tobie i twoim pobratymcom! – Hasan zaśmiał się szyderczo, lecz gdy zobaczył, że znów podnoszę nogę nad strzykawką stanowiącą jego ostatnią deskę ratunku, natychmiast zmienił ton wypowiedzi. – Dobrze, już mówię, tylko błagam, nie niszcz jej!
– Ostatnia szansa – warknąłem.
– Pojawiły się informacje…
– Jakie?
– Że Promień przybył do Emiratów.
– Kto go ma?
Poczułem, jak moje tętno przyspiesza. Byłem podniecony. Czyżby nareszcie nadszedł czas, abym zdobył to, po co zostałem tu wysłany?
– Książę Amir Elias Ibn Fadi.
– Promień jest w posiadaniu odsuniętej od władzy rodziny zmarłego sułtana Omanu? – zdumiałem się.
– Na to wygląda. Książę Amir powrócił z wygania i pod pozorem poszukiwania godnego męża dla swojej jedynej rodzonej siostry szuka sojuszników, którzy pomogliby mu odzyskać tron. W Hotelu Emirates Palace w Abu Zabi organizuje wielki charytatywny bal maskowy na rzecz swojej fundacji, podczas którego odbędzie się licytacja. Nieoficjalnie mówi się, że datki z niej wcale nie wspomogą potrzebujących, tylko skarbiec księcia szykującego się do przejęcia tronu. Aby uzyskać jak najwyższe kwoty, książę Amir zaprosił na bal największych bogaczy świata, by wzięli udział w aukcji. Ten, który da najwięcej, otrzyma rękę księżniczki Safii. Małżeństwo z nią przypieczętuje sojusz z Amirem, a tym samym zapewni zwycięzcy dostęp do Promienia, który stanowi posag jego siostry.
– Czyli Promień to przepustka do realizacji dynastycznych ambicji Amira – wypowiedziałem na głos własne myśli. – Skąd wiadomo, że właśnie on i jego siostra są w jego posiadaniu?
– Książę zamierza zaprezentować jego możliwości zwycięzcy konkurów.
Niedobrze, przemknęło mi przez myśl.
– Skoro ma coś tak cennego, dlaczego nie wykorzysta tego do przejęcia władzy? Po co mu sojusze? – zapytałem zdumiony.
– Widać nie chce mieć na rękach krwi niewinnych. Jest jak ojciec. Sułtan Fadi też miłował pokój.
Nie byłem pewny, czy zadowalało mnie takie tłumaczenie.
– Przekazanie Promienia komuś obcemu zwiastuje chaos, więc nijak się to ma do ugodowej polityki Fadiego – skomentowałem. – Inni władcy nie będą mieć obiekcji, by go użyć, i to zapewne do mało szlachetnych celów.
– Mniejsza o moralność szejków. Ta jest względna. Ten, kto zdobędzie Promień, będzie władał ziemią. Najpotężniejsi i najbogatsi ludzie świata będą się zabijać, by go zdobyć. I ty, byle ambasador żyjący na garnuszku swojego rządu, myślisz, że zdobędziesz coś tak potężnego dla swojego kraju? Już wkrótce Amerykanie będą się korzyć przed Arabami. Nadchodzą dni, kiedy Stany zapłacą za swoje zbrodnie przeciwko nam, i nic na to nie poradzisz, Kelly. To wasze przeznaczenie: lec u naszych stóp, powaleni mocą sprawiedliwości Allaha.
– Spokojna głowa, skoro wiadomo, kto ma Promień, niewiele mi już potrzeba, żeby go przejąć – odpowiedziałem mu buńczucznie.
– Wielu go chce i wielu jest gotowych oddać za niego życie. Pytanie, czy ty jesteś gotów na takie poświęcenie w imię miłości do swojego kraju? – Hasan uśmiechnął się z pogardą. – Amerykanie nie wiedzą, co to prawdziwa lojalność i patriotyzm, dla którego warto zabijać i umierać.
– O mnie się nie martw. Ważne, że ty najwyraźniej nie jesteś gotów się poświęcić, skoro sprzedajesz tajne informacje swojego władcy, i to przez zwykły olej – parsknąłem.
– Przez olej? – Mężczyzna popatrzył na mnie ze zdumieniem, wyraźnie nie rozumiejąc moich słów.
– Szkoda VX na takiego patałacha. – Wzruszyłem ramionami.
– To… olej? – Potrząsnął głową, a tłuste krople znów zrosiły jego eleganckie ubranie.
– Z oliwek – wyjaśniłem rozbawiony.
– Ty dupku! Ty kutasie! Ty amerykańska gnido! – Hasan zaczął się z wściekłością drzeć. – Zapłacisz mi za to! Zniszczę cię! Nie zaznasz spokoju! A jeśli tkniesz Promień, wiedz, że cały arabski świat stanie przeciwko tobie!
– Oj, myślę, że sobie poradzę, natomiast ty już nie bardzo – stwierdziłem, po czym zwróciłem się do jednego z żołnierzy: – Wprowadźcie go.
Mężczyzna natychmiast opuścił pomieszczenie, by wykonać mój rozkaz.
– Co ty kombinujesz? – Zaniepokojony Hasan poruszył się nerwowo na krześle.
– Sprawiam ci ostatnią niespodziankę – oznajmiłem z szerokim uśmiechem.
W tym momencie żołnierz powrócił do celi, prowadząc pod ramię mężczyznę, którego głowę zakrywał płócienny czarny worek. Podszedłem do niego i ściągnąłem zasłonę z jego twarzy.
– Witaj, Ahmedzie. – Uśmiechnąłem się szeroko do nowo przybyłego. – Nadszedł czas.
– Co on tu robi?! – wrzasnął Hasan, znów szarpiąc się w więzach. – To terrorysta Al-Kaidy!
– Owszem, i zdaje się, że macie niewyrównane porachunki. Nie będę wnikać w szczegóły, bo i tak mam to gdzieś. Ahmed dostanie azyl, gdy wypełni mój rozkaz.
– Jaki rozkaz? – wyjęczał Hasan.
– Pobrudzi sobie ręce za mnie i moich ludzi. Nikt z Amerykanów nie może być powiązany z twoim zniknięciem, bo jesteś teraz królewskim doradcą, a w związku z zaistniałą sytuacją, jak sam rozumiesz, nie mogę cię puścić wolno. Szkoda mi jednak celi na ciebie, bo i tak nie dasz mi już nic więcej, czego bym pragnął. Al-Kaida ma powody, aby cię sprzątnąć. Uregulujcie sobie to, co jest między wami.
Gestem dałem znać żołnierzom, by opuścili pomieszczenie, i sam ruszyłem za nimi. Ahmed zbliżył się do spętanego więźnia ze złowrogim wyrazem twarzy.
– Zamierzasz mnie tu zostawić? Związanego? Sam na sam z nim?! – wrzasnął Hasan. – Całkiem cię popieprzyło? Wiesz, co będzie, gdy prawda wyjdzie na jaw? Jebany jankesie! Nie rób tego! Nie zostawiaj mnie! Przeklinam cię! Przeklinam cię na wieki!
W milczeniu opuściłem celę.
– Gdy już będzie po wszystkim, zabijcie Ahmeda. To dyspozycja z góry. Nasz rząd nie zamierza współpracować z terrorystami z Al-Kaidy. Potem pozbądźcie się ciał, pozorując atak na Hasana, w którym zginął też zamachowiec. Niech nikt nas z tym nie wiąże.
– Dobrze, panie ambasadorze. Jutro złożymy panu raport z całej operacji – powiedział dowódca komandosów.
Skinąłem głową i zadowolony wspiąłem się po schodach, opuszczając piwnicę. Zapowiadało się to, co lubiłem najbardziej – akcja i adrenalina.
Wszedłem do swojego gabinetu przez tajne przejście za arrasem, a następnie skierowałem się do sąsiadującego z pomieszczeniem sekretariatu.
– Umów mnie na audiencję u emira – poleciłem Johnowi.
– Co planujesz? – zapytał sekretarz, przenosząc na mnie wzrok znad ekranu swojego laptopa.
– Ożenić go.
Zaśmiałem się i ruszyłem do wyjścia.ROZDZIAŁ 2
Oddałem kluczyki do mojego maserati chłopakowi z obsługi, po czym wszedłem do luksusowego wnętrza. Usytuowany na sztucznej wyspie hotel Burj Al Arab, przypominający kształtem żagiel, należał do najbardziej ekskluzywnych miejsc w Dubaju. Jego styl utrzymano w wybitnie arabskich klimatach – w wystroju dominowały przesadne w swym bogactwie dekoracje, złoto oraz kontrasty kolorystyczne. Zawsze uważałem ten obiekt za nieco zbyt kiczowaty, ale zsynchronizowany z tutejszą kulturą. Wybrałem go celowo. Znajdował się w innym emiracie niż moja ambasada, co zapewniało mi pewną swobodę. Poza tym miałem tam swoich ludzi, dzięki czemu mogłem anonimowo załatwiać tutaj swoje sprawy i prać brudy, co też zamierzałem uczynić i tym razem.
Wjechałem windą na jedno z ostatnich pięter budynku i skierowałem się do Skyview – lokalu, z którego rozciągała się obłędna panorama nocnego Dubaju. Lubiłem ten klub. Randki w tym miejscu zawsze wywierały odpowiednie wrażenie na moich partnerkach. A tak się składało, że miałem na ten wieczór również zaplanowaną randkę.
Tak jakby…
Dziennikarka o platynowych włosach siedziała przy barze i sączyła drinka z parasolką. Miała na sobie soczyście czerwoną sukienkę na ramiączkach, która opinała jej idealne ciało niczym druga skóra. Krótka kreacja odsłaniała długie nogi. Tym razem doskonale dało się zauważyć, że kobieta włożyła pończochy. Ktoś mnie przejrzał i naprawdę dobrze znał mój gust.
Podszedłem do ponętnej blondynki.
– Zawstydza mnie pani – zagaiłem.
– Ja? Gdzieżbym śmiała, panie ambasadorze. – Uśmiechnęła się do mnie szeroko. Usta miała pomalowane krwistoczerwoną szminką.
– W tych okolicznościach jestem Peter. Pozostawmy tytuły w murach ambasady – odpowiedziałem, również przywołując czarujący uśmiech na twarz.
– Crystal, miło mi. – Skinęła głową, wyraźnie zadowolona, że pozbyliśmy się trzymającej nas w ryzach formy. – Czym cię zatem tak zawstydziłam, Peterze? Myślałam, że wstyd jest ci obcy, podobnie jak strach. – Znacząco przygryzła dolną wargę.
– Przyszłaś za wcześnie. Dżentelmen nie powinien kazać damie czekać.
Zastosowałem trywialną gadkę, która dobrze sprawdzała się w przypadku kobiet, które zamierzałem uwieść.
– Przyszłam wcześniej celowo. Zrobiłam wywiad wśród obsługi. Jesteś tu częstym gościem. Zawsze wybierasz dwudziestoletnią whisky, a swoje partnerki raczysz najlepszymi szampanami świata. Z reguły korzystasz z apartamentu sto dwadzieścia jeden.
– Widzę, że dobrze odrobiłaś pracę domową. – Zaśmiałem się. – W takim razie może od razu, bez zbędnych ceregieli, przejdziemy do wymienionego przez ciebie apartamentu. Kazałem naszykować tam kolację. Lubię w spokoju kontemplować piękne widoki – tu popatrzyłem na nią znacząco – a w tym lokalu jest stanowczo za dużo turystów, by to robić.
– Od razu przechodzisz do rzeczy, co? – Zaśmiała się perliście.
– Po co owijać w bawełnę. Czas to pieniądz, a my jesteśmy w mieście bogaczy – odparłem z rozbawieniem.
– Słusznie.
Pomogłem jej zejść z wysokiego krzesła barowego, po czym wziąłem ją za rękę i poprowadziłem w stronę windy. Gdy tylko złote drzwi zatrzasnęły się za nami, dziennikarka chwyciła mnie za krawat i przyciągnęła do siebie. Pchnąłem ją na wyłożoną kryształowym lustrem ścianę. Wpiłem usta w wydatne wargi Crystal. Smakowała słodkim drinkiem. W moje nozdrza uderzył kwiatowy zapach jej perfum. Szybko odebrała mi dech swoją natarczywością i intensywnością pieszczot, którymi mnie obdarzała. Ta kobieta była zdecydowanie w moim typie. Szkoda, że nasza znajomość nie rokowała na przyszłość.
Winda stanęła na trzydziestym piętrze. Wręcz z niej wypadliśmy, wciąż całując się jak szaleni. Przyłożyłem dłoń do czytnika umieszczonego przy moim apartamencie, a jego rzeźbione w bogate ornamenty drzwi stanęły przed nami otworem. Salon był olbrzymi, wypełniony zbędnymi moim zdaniem dekoracjami, w których tak lubowali się Arabowie. Przywykłem do tego nadmiaru ozdób i kolorów, jednak skrycie tęskniłem do nowoczesnej prostoty i minimalizmu. Tuż za salonem znajdowała się sypialnia. Na progu chwyciłem blondynkę w ramiona i zaniosłem ją do potężnego królewskiego łoża z baldachimem. Lustra w złotych ramach umieszczone na ścianach i suficie wiele razy były już świadkami moich figli.
Złożyłem dziennikarkę na miękkim posłaniu, po czym klęknąłem nad nią.
– Zdaje się, że oboje lubimy ostre akcje w sypialni – powiedziała z zadowoleniem, gdy wyciągnąłem swój pasek ze szlufek spodni.
– Uwielbiam je, zwłaszcza gdy mam godną przeciwniczkę – mruknąłem, pętając nadgarstki kobiety. Ścisnąłem je z mocą większą, niż wymagałyby tego łóżkowe okoliczności, w których się znaleźliśmy. Crystal syknęła boleśnie, ale musiałem mieć pewność, że nie będzie w stanie wydostać rąk. Następnie związałem jej nogi sznurem służącym do podpinania zasłon baldachimu. Potem z pozłacanej komody stojącej przy łożu wziąłem tablet sterujący elektroniką apartamentu. Za jego pomocą zaciągnąłem ciężkie kotary na wszystkich oknach i wyłączyłem światło.
– Lubisz to robić w ciemnościach? – zdumiała się kobieta. – Miałeś niczego się nie obawiać, a boisz się nagości?
– Powiedzmy, że to taka moja ulubiona gra wstępna – wymruczałem, wyjmując z szuflady komody podłużny plastikowy przedmiot.
– Zabawa po omacku? Na czym polega? – zaciekawiła się dziennikarka.
– Na oględzinach – odpowiedziałem, po czym znów wszedłem na łóżko i usiadłem na nogach kobiety.
– Brzmi dobrze. – Zachichotała, jednak śmiech ugrzązł jej w zmysłowych ustach, gdy zorientowała się, co przyniosłem.
– Po co lampa UV? – zapytała, a przestrach w jej głosie i przyspieszony oddech zdradzały wielkie zdenerwowanie.
– Jak wiesz, nie mieszkam w tym rejonie od niedawna. Znam różne sztuczki i triki, których nauczyły mnie różne niemiłe sytuacje z przeszłości. Dlatego lubię wszystko sprawdzić, nim dopuszczę kogoś do swojego otoczenia. Pewnie mam coś z emira. – Zaśmiałem się złowieszczo i przyłożyłem lampę do odsłoniętej skóry jej prawego ramienia. Dziennikarka zaczęła się wyrywać i wściekle syczeć, ale było już za późno. Światło ultrafioletowe odsłoniło prawdę. Bingo.
– Tak czułem. Jesteś agentką Słońca Wschodu – stwierdziłem, dotykając znajdującego się na ręce kobiety malunku słońca przeciętego arabską zakrzywioną szablą. – Niewidzialny tatuaż. Stara sztuczka. Sam mam kilka podobnych.
Włączyłem z powrotem światło dzięki tabletowi.
– Jakim cudem się zorientowałeś? – Crystal jęknęła.
– Miałaś słabego informatora. – Uśmiechnąłem się wrednie. – Półnagie fotki nigdy nie zostały umieszczone w magazynie „Women’s World”. W ostatniej chwili moi szefowie usunęli je z publikacji, twierdząc, że zaprzeczają obrazowi dyplomaty mającego wzbudzać powszechny szacunek. Na żadnym zdjęciu nie jestem bez koszulki, tak więc radziłbym ci następnym razem zrobić dokładniejszy research twojego celu. A, racja. Następnego razu nie będzie – zadrwiłem.
– I myślisz, że jesteś taki cwany, Kelly? – zasyczała kobieta.
– Już raz was rozgromiłem, nie stanowicie dla mnie problemu. – Wzruszyłem ramionami. – Znam wasze struktury od podszewki. Jesteście niczym popłuczyny Al-Kaidy.
– Buta cię zgubi, Amerykaninie!
– Dotychczas tylko mi pomagała. Za to tobie nic już nie pomoże. Trafisz teraz do miejsca, które wyciągnie z ciebie wszystkie informacje mogące mnie zainteresować. Pożałujecie, że pomyśleliście o reaktywacji i podniesieniu na mnie ręki.
– Pierdol się.
– Już to dziś słyszałem i pewnie usłyszę jeszcze wiele razy, gdy już wrócimy do ambasady.
– Z moich ust na pewno nie – warknęła, po czym błyskawicznie przyłożyła spętane dłonie do warg.
Kurwa! Że też tego nie przewidziałem!
Chwyciłem ją za nadgarstki i odciągnąłem jej ręce od twarzy, ale było za późno. Kobieta zdążyła połknąć truciznę skrytą w swoim pierścionku. Prawie od razu oczy wyszły jej z orbit, a gardło zalała pieniąca się plwocina. Po minucie drgawek i rzucania się po łóżku podstawiona dziennikarka zesztywniała, a jej martwe źrenice wpatrywały się we mnie z wyzwaniem i gniewem.
Wojowniczka. Mój typ. Szkoda, że one wszystkie stały nie po tej stronie barykady, co trzeba. Westchnąłem i wybrałem numer Johna na mojej komórce.
– Trzeba będzie posprzątać – oznajmiłem, przeglądając zawartość torebki Gucci należącej do denatki.
– Co się stało? – zaniepokoił się sekretarz.
– Dziennikarka popełniła samobójstwo. Okazała się terrorystką. Zamierzała mnie załatwić w wielce wyrafinowany sposób – stwierdziłem, wyciągając na zewnątrz rozmaite strzykawki i preparaty chemiczne, a także pistolet, kajdanki i knebel.
– Kto ją przysłał?
– Słońce Wschodu.
– Jak to możliwe? – zdumiał się mój rozmówca. – Rozwaliliśmy ich doszczętnie w Kuwejcie.
– Nie do końca. Jamal przeżył…
– Brat przywódcy uciekł, to fakt, ale poza tym ich struktury zostały zniszczone.
– A jednak znów się pojawili. Najwyraźniej są niczym pluskwy. Nie do wytępienia.
– Może to jakieś niedobitki…
– Możliwe, choć mam przeczucie, że szykuje się coś grubszego – powiedziałem.
– Jak się zorientowałeś, że ta kobieta to ustawka?
– Zdradziło ją zamiłowanie do napakowanych torsów – parsknąłem. – Przyślij tu ludzi. Za pięć minut ma nie być śladów po całym zajściu.
– Tak jest, szefie.
Założyłem z powrotem pasek, poprawiłem garnitur przed jednym z kryształowych luster, po czym wyszedłem z apartamentu w chwili, gdy wkraczały do niego nasze służby. Czułem nierozładowaną adrenalinę, dlatego zamiast zjechać na parter i posłać po maserati, udałem się z powrotem do klubu. Miałem ochotę na zabawę, a nade wszystko na seks. Skoro nie było mi to dane z racji tego, kim okazała się Crystal, musiałem sam skombinować sobie towarzystwo na noc. Z moim wyglądem nie było to trudne…