W słonecznej Portugalii - ebook
W słonecznej Portugalii - ebook
Portugalski milioner Marco Aguilar pragnie zapomnieć o nieszczęśliwym dzieciństwie. Teraz może mieć wszystko, czego tylko zapragnie – a jego następną zachcianką jest piękna Grace Faulkner działająca w organizacji charytatywnej. Marco zgadza się wesprzeć jej ukochany sierociniec w Afryce, ale w zamian oczekuje, że Grace zostanie jego kochanką…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1869-6 |
Rozmiar pliku: | 874 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Grace Faulkner zsunęła z czoła rondo słomkowego kapelusza, usadowiła się wygodniej na leżaku, zerknęła przez wielkie przeciwsłoneczne okulary na roziskrzony słońcem niebieski ocean i westchnęła. Pomimo pięknego dnia czuła niepokój przed planowanym spotkaniem z jednym z najbogatszych i najbardziej wpływowych przemysłowców. Zamierzała poprosić go o hojne wsparcie zbiórki pieniędzy na rzecz ubogich dzieci w Afryce, co umożliwiłoby rozpoczęcie generalnego remontu budynku tamtejszego sierocińca.
Wpadła na ten pomysł kilka dni temu, kiedy usłyszała, jak właściciel baru, w którym właśnie siedziała, wspomniał, że Marco Aguilar zamierza tu wkrótce przyjechać, i że znał go jako młodego chłopca dorastającego w miejscowym domu dziecka. Zamierzała wykorzystać tę okazję, choć obawiała się, że ochroniarze nie dopuszczą jej do owego miliardera. Nie chciała jednak wrócić do Afryki, nie zebrawszy tak rozpaczliwie potrzebnych środków finansowych. Niedawno zobaczyła, w jakich okropnych warunkach żyją afrykańskie osierocone dzieci, i przyrzekła przyjaciołom pracującym razem z nią w organizacji charytatywnej, że zrobi wszystko, by zdobyć pieniądze.
Po powrocie z Afryki Grace była przygnębiona i wyczerpana, więc rodzice nakłonili ją, aby pojechała wypocząć do ich letniego domu w Algarve. Zgodziła się, a już drugiego dnia pobytu usłyszała, że Marco Aguilar wkrótce odwiedzi jeden ze swych niezliczonych luksusowych hoteli stojący naprzeciwko domu jej rodziców, by odbyć w nim spotkanie biznesowe.
Usłyszała warkot helikoptera. To z pewnością on, pomyślała podekscytowana. Wstała z leżaka, wzięła torebkę i klucze i wyszła z patia.
Helikopter usiadł gdzieś w pobliżu na lądowisku ukrytym dyskretnie pośród piniowego zagajnika. Zobaczyła przed hotelem rząd zaparkowanych eleganckich samochodów. Przez wypielęgnowany trawnik gnało stadko reporterów i fotografów. Po chwili dobiegli do obrotowych szklanych drzwi i zniknęli w środku. Grace zawahała się, myśląc, co ma teraz zrobić. W tym momencie pod frontowe wejście zajechał lśniący czarny jaguar. Wyskoczył z niego krępy, krótko ostrzyżony ochroniarz i otworzył drzwi pojazdu dla swojego szefa.
Grace bez trudu rozpoznała Marca Aguilara, ponieważ zdjęcia tego bajecznie bogatego biznesmena o tajemniczym usposobieniu często pojawiały się w gazetach i czasopismach na całym świecie, w tym także w Wielkiej Brytanii. Jednak po raz pierwszy widziała go na żywo i uznała, że jego wygląd dorównuje reputacji. Czarnowłosy mężczyzna w nienagannie uszytym płóciennym garniturze, podkreślającym jego muskularną sylwetkę, i w brązowych włoskich mokasynach emanował władczą aurą i chłodnym opanowaniem.
Zmrużyła oczy i przyjrzała mu się dokładniej. Dostrzegła mocno zaciśnięte szczęki i gniewny wyraz twarzy. Pomyślała z niepokojem, że skoro ten miliarder już jest zirytowany, to w ogóle jej nie wysłucha. Być może nawet uzna ją za natręta i wezwie policję!
Starając się opanować zdenerwowanie, ruszyła niedbałym krokiem w kierunku frontowego wejścia, jakby była jednym z hotelowych gości. Widocznie reporterzy błędnie założyli, że Aguilar wśliznął się bocznymi drzwiami i jest już wewnątrz.
Wzięła głęboki wdech. Pomimo lęku, jaki wzbudzał w niej ten mężczyzna, nie zamierzała zrezygnować ze sposobności zagadnięcia go.
– Panie Aguilar! – zawołała, gdy dzieliło ich zaledwie półtora metra. Ochroniarz natychmiast zagrodził jej drogę. – Czy mógłby pan poświęcić mi chwilkę przed zebraniem? Obiecuję, że nie zabiorę panu dużo czasu.
– Senhor Aguilar nigdy nie rozmawia z dziennikarzami, o ile nie są wcześniej umówieni – odburknął ochroniarz i mocno ujął ją za nagie ramię.
Drgnęła z oburzenia.
– Jak pan śmie? Proszę mnie puścić! Chyba widać, że nie zagrażam pańskiemu szefowi? Poza tym nie jestem z prasy.
– Puść ją, José – polecił Aguilar i ochroniarz natychmiast usłuchał. – Skoro nie należy pani do tego stada dziennikarzy, którzy węszą w moim prywatnym życiu, a potem przeinaczają wszystko i przedstawiają swoim prostackim czytelnikom, zatem czego pani ode mnie chce, panno…?
Mówił niemal doskonałą angielszczyzną, jedynie z lekkim akcentem portugalskim. Jego przenikliwe spojrzenie na moment oszołomiło ją i sparaliżowało.
– Faulkner… – wyjąkała. – Nazywam się Grace Faulkner i zapewniam, że nie jestem ani trochę zainteresowana pańskim prywatnym życiem.
– Cóż za ulga – rzucił z ironią.
Niezrażona tym Grace ciągnęła:
– Chciałabym opowiedzieć panu o sierocińcu w Afryce, a raczej o zrujnowanej ruderze, która rozpaczliwie wymaga remontu. Niedawno stamtąd wróciłam. To wprost nie do wiary, w jakich nędznych warunkach wegetują tamtejsze nieszczęsne dzieci. W pobliżu znajduje się otwarty kanał ściekowy i kilkoro z nich już zmarło wskutek picia zatrutej wody. Potrzebujemy wszelkiej pomocy… zwłaszcza finansowej. Na litość boską, mamy przecież dwudziesty pierwszy wiek! My, ludzie Zachodu, jesteśmy tacy bogaci, lecz nie robimy nic, by wspomóc biednych i głodujących!
– Podziwiam pani pasję i poświęcenie, panno Faulkner, ale wspomagam już kilka organizacji charytatywnych na całym świecie. Uważa pani, że to w porządku osaczyć mnie tak, kiedy udaję się na ważne spotkanie biznesowe?
Grace zamrugała. Krążyły pogłoski, że Marco Aguilar zjawił się tu, aby sfinalizować przejęcie niezbyt dochodowego kurortu. Tak właśnie zwykle działał: kupował podupadające ośrodki wypoczynkowe, doprowadzał je do rozkwitu i zgarniał zyski, dzięki którym – jeśli wierzyć mediom – mógł wieść beztroskie życie playboya.
Ale ile jeszcze pieniędzy i władzy potrzebuje ten człowiek, zanim uzna, że ma dosyć? – pomyślała z oburzeniem i porywczo odgarnęła z czoła jasne włosy.
– A pan uważa, że to w porządku, kiedy te biedne dzieci umierają i nikogo to nie obchodzi? Czy naprawdę istotniejsze od tego jest pańskie „ważne spotkanie biznesowe”?
Podszedł do niej szybko. Na jego policzku zadrgał mięsień, co ostrzegło Grace, że trafiła w czuły punkt. Zastanawiała się, jakim cudem zdobyła się na taką śmiałość – lub może raczej głupotę – by choć przez chwilę sądzić, że pozyska tego bogatego, wpływowego potentata dla sprawy sierocińca.
– Całkowicie brak pani talentów dyplomatycznych – wycedził. – Ma pani szczęście, że nie poleciłem mojemu ochroniarzowi, by panią stąd usunął, skoro, jak przypuszczam, nie mieszka pani w tym hotelu. A teraz proszę mi wybaczyć, ale nie mam już czasu.
– Przepraszam, że zachowałam się nieuprzejmie – odrzekła Grace. Starała się opanować emocje, lecz nie całkiem jej się to udało i wybuchnęła: – Jednak nie powinien mnie pan poniżać! Chodzi mi wyłącznie o dobro tych sierot. Owszem, podchodzę do tej sprawy z pasją, ale każdy na moim miejscu postąpiłby tak samo, gdyby zobaczył to, co ja oglądałam przez minionych kilka tygodni. Naprawdę liczyłam na pańską pomoc, zwłaszcza kiedy się dowiedziałam, że pan też wychował się w sierocińcu.
Aguilar znieruchomiał i pobladł.
– Skąd pani o tym wie?
– Po prostu gdzieś usłyszałam – wyjąkała niepewnie. – Czy to prawda? Był pan sierotą?
Westchnął i z rozbawieniem pokiwał głową.
– Powiedziała pani, że nie jest dziennikarką, ale zachowuje się pani równie impertynencko jak oni.
– To dlatego, że chodzi mi o te biedne dzieci – usprawiedliwiła się. – I nie zamierzałam pana urazić.
Sądziła, że pogrzebała wszelkie szanse zyskania wsparcia Aguilara, lecz on nieoczekiwanie zmienił ton.
– To nieodpowiednia pora na dalsze omawianie tej kwestii, ale spotkam się z panią później. – Wyjął z kieszeni czarno-złotą wizytówkę i wiecznym piórem napisał coś na odwrocie. – Proszę zadzwonić do mnie jutro około południa, a wtedy pogawędzimy dłużej. Ale ostrzegam: jeśli wspomni pani komukolwiek o naszej rozmowie, może pani porzucić wszelką nadzieję na moją pomoc. Przy okazji, jak się nazywa ta organizacja charytatywna?
Powiedziała mu. Odwrócił się i odszedł, a za nim pospieszył wierny ochroniarz. Grace, ściskając w dłoni wizytówkę, patrzyła za nimi, póki nie zniknęli we wnętrzu hotelu.
Po panującym na dworze skwarnym upale Marco Aguilar z rozkoszą oddychał chłodnym powietrzem w świetnie klimatyzowanej i elegancko umeblowanej sali konferencyjnej. Siedział u szczytu długiego mahoniowego stołu i spoglądał na siedzącego naprzeciwko dyrektora swojej firmy. Joseph Simonson, jak zawsze akuratny, precyzyjnie referował mu szczegóły umowy przejęcia kurortu, lecz Marco nie potrafił się na tym skupić. Rozpraszało go wspomnienie lśniących niebieskich oczu i twarzy przywodzącej na myśl mitologiczną Afrodytę.
Grace Faulkner…
Ale nie tylko uroda tej kobiety nie dawała mu spokoju. Zastanawiał się, skąd Grace dowiedziała się o jego dzieciństwie spędzonym w sierocińcu, skoro nigdy tego nie rozgłaszał. Musi ponownie się z nią spotkać i wymóc na niej przyrzeczenie, że nie przekaże tej informacji mediom – chociaż wiedział, że niektórzy miejscowi od zawsze znali prawdę. Wierzył jednak w ich lojalność. Dziennikarze i tak już wystarczająco go nękali i nie chciał, by ta nowa rewelacja trafiła na czołówki gazet i wiadomości telewizyjnych.
Powrócił myślą do Grace Faulkner. Niewątpliwie wywarła na nim wrażenie. Zdążył już telefonicznie polecić swojej sekretarce, aby zebrała informacje o tej kobiecie oraz o organizacji charytatywnej i przekazała mu do jutra przed południem.
Miał nadzieję, że Grace okaże się rzeczywiście osobą, za którą się podała, i że chodzi jej wyłącznie o uzyskanie pomocy dla afrykańskich sierot, a że nie kimś, kto podstępem zbliżył się do niego, by następnie sprzedać brukowcom zmyślone pikantne informacje o jego prywatnym życiu. Kiedy wpatrywał się w jej niebieskie oczy, odwzajemniała śmiało jego spojrzenie, jakby nie miała nic do ukrycia. Co by pomyślała, gdyby wiedziała, jak bardzo wydaje mu się ponętna? W ciągu minionych lat spotykał się i sypiał z kilkoma pięknymi kobietami, lecz przeważnie były egoistyczne i nieszczere.
Na przykład jego ostatnia dziewczyna Jasmine… Ta modelka popełniła błąd, pozywając go do sądu za złamanie rzekomej obietnicy, że będzie ją utrzymywał, gdy beztrosko straciła pracę. Niczego takiego jej nie przyrzekł, a wręcz już wcześniej oznajmił, że z nią zrywa. Pozew oddalono z powodu oczywistego braku dowodów. Wkrótce po tym pożałowania godnym incydencie sprzedała swoją historyjkę tabloidowi, przedstawiając go jako brutala i mizogina.
To wydarzyło się pół roku temu i odtąd Marco stał się jeszcze bardziej podejrzliwy i cyniczny wobec motywów kobiet usiłujących nawiązać z nim bliższą znajomość. Jednak pomimo swej całkiem zrozumiałej ostrożności zapragnął dowiedzieć się czegoś więcej o tej piękności o czułym sercu, która zdawała się troszczyć bardziej o biedne, nieszczęśliwe sieroty niż o siebie.
– Marco? – powtórzył Joseph Simonson, zaniepokojony tym, że Aguilar nie odpowiedział na jego dwukrotnie zadane pytanie.
Pozostali członkowie zarządu z zakłopotaniem odwrócili wzrok. Nie przywykli do takiego roztargnienia swego szefa.
Surowe rysy twarzy Marca złagodził przepraszający uśmiech.
– Mógłbyś powtórzyć, Joseph? Chyba jestem trochę zmęczony po nocnym locie z Sydney.
Simonsona wyraźnie uspokoiło to przyjazne wyjaśnienie.
– Oczywiście – rzekł, po czym dodał z nieco zakłopotanym uśmiechem: – A przy okazji, jak się czujesz wróciwszy do domu po tak długim czasie? Minęło chyba parę lat, odkąd ostatnio tu byłeś?
Najwyraźniej czuł się pewniej, omawiając z szefem kwestie biznesowe niż prowadząc z nim towarzyską pogawędkę.
– Istotnie – przytaknął Marco, celowo ignorując pierwszą część pytania.
Nawet jego olbrzymi majątek nie mógł zapewnić mu prawdziwego domu. Kiedy ktoś, tak jak on, dorastał w sierocińcu, pojęcie „domu” pozostaje dla niego jedynie kuszącym marzeniem – upragnionym, lecz boleśnie nieosiągalnym.
Wspaniałe posiadłości i rezydencje to jeszcze nie dom – choć miał ich kilka na całym świecie. Ostatnio pracował wyjątkowo ciężko, toteż planował zatrzymać się w Algarve co najmniej na kilka tygodni, aby porządnie wypocząć. Jednak gdy tylko się tutaj znalazł, przypomniał sobie swoje upokarzające portugalskie dzieciństwo i zniechęcił się do tego pomysłu. Poza tym nie uśmiechała mu się perspektywa samotnego spędzania czasu. Miał licznych znajomych, lecz żadnych prawdziwych przyjaciół, którzy mogliby dotrzymać mu towarzystwa. Kiedy był małym chłopcem, jeden z wychowawców w sierocińcu zarzucił mu, że ma trudny charakter. Marco uznał wówczas, że to znaczy, że niełatwo go pokochać.
Teraz na to wspomnienie poczuł się nieswojo.
– Kontynuujmy zebranie. Czas nas nagli, a przed nami jeszcze mnóstwo pracy – rzekł szorstko.
Zakłopotany Simonson przerzucił kilka papierów, odchrząknął i podjął przerwany wątek sprawozdania.
Minęła dwunasta w południe, a zdenerwowana Grace już po raz trzeci cofała od słuchawki telefonu drżącą rękę. Paraliżowała ją świadomość, że może uzyskać od Aguilara finansowe wsparcie, które umożliwi odbudowanie sierocińca, a być może także zorganizowanie szkoły i zatrudnienie nauczyciela. Wczoraj zachowywała się śmiało i nic nie zdołałoby jej powstrzymać w dążeniu do wyznaczonego celu. Dziś jednak, po źle przespanej nocy, podczas której dręczyło ją wspomnienie przenikliwego spojrzenia czarnych oczu Marca Aguilara, czuła się niepewna i zagubiona.
– Och, na litość boską! – wykrzyknęła zirytowana na siebie, chwyciła słuchawkę i wystukała numer komórki Marca zapisany na wizytówce.
Na chwilę zamknęła oczy i przypomniała sobie rozjaśnione nadzieją buzie dzieci ze zrujnowanego sierocińca w Afryce. To ponownie wzmogło jej determinację, by im pomóc. Mogła liczyć jedynie na Marca Aguilara. To taki sam człowiek jak ty – powiedziała sobie. – Jego elegancki ubiór i niezmierne bogactwo nie czynią go wcale kimś lepszym. Masz z nim tylko omówić kwestię wspomożenia nieszczęsnych sierot.
– Halo – usłyszała w słuchawce.
– Czy to pan Aguilar? – spytała.
– Ach, to ty, Grace?
Nie spodziewała się, że zwróci się do niej po imieniu. Wyjrzała przez otwarte okno na patio zalane promieniami upalnego słońca i nerwowo wygładziła białe płócienne spodnie.
– Tak, panie Aguilar.
– Mów mi po prostu Marco. Jak się masz?
– Ja… dobrze – odrzekła niezręcznie. – Wiem, że jest pan zajęty, więc obiecuję, że nie zabiorę dużo czasu.
– Tak się składa, że nieoczekiwanie mam dziś wolne całe popołudnie. Dlatego zamiast rozmowy przez telefon przyślę mojego szofera, żeby przywiózł cię do mnie. Znacznie przyjemniej gawędzi się bezpośrednio, nie sądzisz?
Ja chyba śnię, pomyślała. Nawet w najbardziej szalonych marzeniach nie przypuszczała, że Marco Aguilar zaprosi ją do siebie na rozmowę o wsparciu sierot, którym tak rozpaczliwie pragnęła pomóc. Chyba doznała porażenia słonecznego!
– Jeśli naprawdę ma pan czas, w takim razie zgoda. I dziękuję panu.
– Prosiłem, żebyś mówiła do mnie Marco – przypomniał jej z rozbawieniem.
Oszołomiona Grace pomyślała, że jej rodzice dostaliby szału, gdyby się dowiedzieli, że choćby tylko rozważa pojechanie w obcym kraju do domu nieznajomego mężczyzny – nawet jeśli jest nim sławny w świecie przemysłowiec. Zawsze traktowali ją przesadnie opiekuńczo. Nawet kiedy postanowiła polecieć do Afryki, by odwiedzić tamtejszą organizację charytatywną, dla której pracowała w Londynie, musiała przeciwstawić się rodzicom. Chcieliby wiecznie trzymać ją pod kloszem, a ona miała już dwadzieścia pięć lat i chciała sama podejmować ryzyko i uczyć się na własnych błędach.
– Grace? – głos Marca wyrwał ją z rozmyślań. – Podasz mi swój adres, żebym mógł przysłać po ciebie szofera?
– T-tak – wyjąkała.