W służbie królowej - ebook
W służbie królowej - ebook
Szczęśliwe życie lady Celii Sutton kończy się, kiedy jej brat zostaje uwięziony, majątek rodzinny skonfiskowany, a rodziców zabija zaraza. Celia znajduje schronienie na dworze królowej Elżbiety I. Wkrótce zyskuje zaufanie monarchini i zostaje wysłana z misją szpiegowską do Szkocji. Tam spotyka Johna Brandona, dawnego kochanka, i namiętność wybucha na nowo. Celia nie wie jednak, że to John przyczynił się do uwięzienia jej brata, a sam także ma do wykonania ważne zadanie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9751-4 |
Rozmiar pliku: | 784 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kathy Wheeler z Klubu Martini
z podziękowaniem za inspirację i piątkowe imprezy
Rozdział pierwszy
Pałac Whitehall, grudzień 1564
To był on.
Celia Sutton wsparła się o wyłożoną drewnem ścianę sali audiencyjnej, czując nagły zawrót głowy. Gęsty tłum napierał ze wszystkich stron; przed oczami miała morze wyszywanego klejnotami aksamitu i atłasu. Wokół rozlegały się nerwowe śmiechy i toczone ściszonymi głosami rozmowy, które w jej uszach brzmiały niczym monotonny ptasi świergot. Zgromadzeni w sali z niecierpliwością czekali na pojawienie się królowej Elżbiety.
Wytężyła wzrok i stając na palcach, próbowała rozejrzeć się ponad tłumem. Nigdzie nie mogła wypatrzyć znajomej wysokiej sylwetki. Najwyraźniej zniknął. A może w ogóle go nie było? Może tylko go sobie wyobraziła? Niewiele spała, ponieważ brała udział w bożonarodzeniowych ucztach na dworze królowej Elżbiety, które trwały do późnej nocy. Miała również zbyt wiele trosk, i to wszystko razem odbijało się na jej samopoczuciu.
Jednak wydawał się taki prawdziwy.
– To nie był John Brandon – szepnęła do siebie.
Nie widziała go przeszło trzy lata, trudne lata, i prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczy. Czy rzeczywiście chciała ujrzeć Johna, o spotkaniu nie wspominając? Przypomniałby jej tamte czasy, gdy jako naiwna, niedoświadczona dziewczyna okazała słabość i dała się zwieść jego męskiej urodzie i czarowi. Teraz nie stać jej było na rozpamiętywanie przeszłości oraz na roztkliwianie się nad sobą, potrzebowała wszystkich sił, aby stawić czoło nieprzyjaznej rzeczywistości.
Odepchnęła się od ściany. Starając się zachować nienagannie wyprostowaną sylwetkę, kilka razy odetchnęła głębiej, aby się uspokoić. Miała świadomość, że wkrótce zostanie wezwana przed oblicze królowej, a spotkanie z władczynią wymagało z jej strony zachowania całkowitej przytomności umysłu. Od tej audiencji zależało jej dalsze życie. Musiała więc skupić się wyłącznie na przyszłości, a nie zaprzątać sobie głowy tym, co minęło, bez względu na to, jak głęboko w nią zapadło. Wiedziała, że nie powinna pozwalać sobie na myślenie o Johnie Brandonie, ponieważ to ją rozpraszało i czyniło przesadnie wrażliwą.
Jednak nie potrafiła tak po prostu zapomnieć. Wciąż miała przed oczami jego gibką, muskularną sylwetkę, regularne rysy twarzy, w której uwagę zwracały błękitne oczy, oraz jedwabiste jasne włosy. Na samo wspomnienie serce zaczynało bić Celii przyspieszonym rytmem. Mimo że na kamiennych paleniskach buzował ogień, wokół tłoczyli się ludzie, a do tego była ubrana w obszywaną futrem suknię, drżała, jakby ją owiewał lodowaty wiatr.
Wszędzie dookoła widziała twarze ściągnięte niepokojem i wyczekiwaniem, jakby zebrani w sali widzieli swoją ostatnią życiową szansę w zwróceniu na siebie uwagi królowej. Celia zastanawiała się, czy sama wygląda podobnie. Obawiała się, że tak. Co powiedziałby John, gdyby ją zobaczył w tym momencie? Chyba nie zapomniał, jak ona wygląda?
W tym momencie straż otworzyła drzwi do osobistej komnaty królowej i oczekujący na Elżbietę zwrócili głowy w tamtą stronę, licząc na to, że właśnie ich nazwisko zostanie wywołane. Niestety, okazało się, że tylko Anton Gustavson i lord Langley udają się na ostatnią naradę z władczynią. W tłumie znów rozległ się szmer rozmów prowadzonych ściszonymi głosami.
Celia zamarła, gdy napotkała spojrzenie Antona, od dawna niewidzianego szwedzkiego kuzyna. Przybył do Anglii, żeby przedstawić roszczenia do posiadłości Briony Manor, która niegdyś należała do ich wspólnego dziadka. Z tym miejscem Celia wiązała ostatnią nadzieję na wygodne, niezależne życie, które mogłaby wieść bez ulegania kaprysom kogoś nieżyczliwego, złośliwego czy wręcz okrutnego. Jednak straciła wiarę w pomyślne rozwiązanie swoich problemów, kiedy zorientowała się, że Anton usilnie zabiega o względy królowej, a przy tym umizga się do wszystkich dam dworu. Nabierała pewności, że to jemu przypadnie majątek, a ona będzie ponownie zdana na wątpliwą litość rodziny zmarłego męża.
Anton skłonił jej się w taki sposób, jakby ją przed czymś ostrzegał, na co odpowiedziała uprzejmym dygnięciem. Był jej jedynym krewnym, ale nie znała go, więc nie odważyła się mu zaufać. To była jedna z bolesnych lekcji, jakich nieświadomie udzielił jej John Brandon: nie wyrabiać sobie opinii o człowieku na podstawie jego wyglądu czy uczuć, jakie w nas budzi. Niezmiennie zachowywać czujność i ostrożność.
Obiekt najświeższych zalotów Gustavsona, piękna złotowłosa Rosamund Ramsay, zbliżyła się i delikatnie dotknęła jego ramienia. Anton z uśmiechem odwrócił głowę i spojrzeli sobie w oczy tak, jakby w zatłoczonej sali audiencyjnej nie było nikogo poza nimi. Na ten widok Celię ogarnął dojmujący smutek. Kiedyś tak samo patrzyła na Johna, uważając, że łączy ich szczególna więź. Z czasem okazało się, że miała całkowicie błędne wyobrażenie o jego uczuciach.
Odwróciła wzrok od zakochanych, udając, że podziwia gobelin zdobiący ścianę. Żywe zielenie i czerwienie jedwabnych nici zawirowały jej przez oczami, układając się w obraz pamiętnego dnia sprzed wielu lat. Była pełnia lata, nawet jeden obłok nie przesłaniał słońca wędrującego po lazurowym niebie. Stanęła w cieniu starego dębu i czekała na Johna, wyobrażając sobie, że bierze ją w ramiona i całuje w sposób, który zdążyła poznać i się w nim rozsmakować. Tymczasem on się nie zjawił, chociaż wcześniej dawał jasno do zrozumienia, że planuje z Celią wspólną przyszłość. Wówczas piękny dzień stracił cały swój urok. Wydawało się jej, że słońce zgasło, a świat pogrążył się w cieniu.
To nie był John, zapewniła się w duchu, jego obecność w tym miejscu była całkowicie niemożliwa. Celia dyskretnie przytknęła chusteczkę do oczu. Od trzech lat nie zdarzyło jej się płakać i była zdecydowana tego nie zmieniać.
Drzwi znów się otworzyły, tym razem uczynił to marszałek dworu. W tłumie na moment zapanowało poruszenie, po czym salę zaległo milczenie, które przerwał marszałek, ogłaszając:
– Celia Sutton. Jej Królewska Mość przyjmie panią.
Nie zwracając uwagi na ścigające ją zewsząd zawistne spojrzenia, Celia wystąpiła z tłumu. Właśnie otrzymała wielką szansę. Nie mogła pozwolić, aby wspomnienia związane z Johnem Brandonem choćby w najmniejszym stopniu ją rozpraszały. Już i tak wystarczająco dużo przez niego straciła.
Tuż przed drzwiami na ścianie wisiało niewielkie lustro. Celia zerknęła na swoje odbicie – czarny toczek na gładko uczesanych i upiętych włosach, wysoki, obszyty futrem kołnierz sukni, kolczyki z onyksem. Nosiła żałobę po mężu, ale tak naprawdę jego śmierć nie wzbudziła w niej żalu.
Twarz miała bladą, jak wszystkie pozostałe osoby zgromadzone w sali audiencyjnej, ale na policzkach malowały się lekkie rumieńce, jakby na wspomnienie upojnego lata sprzed trzech lat. Szare oczy Celii zaszkliły się od wstrzymywanych łez. Po raz kolejny nakazała sobie w duchu opanowanie i zaciskając mocno dłonie, udała się za marszałkiem do części komnaty, gdzie zasiadała królowa.
Tam również było tłoczno, ale panowała nieco lżejsza atmosfera, a w tonie rozmów nie wyczuwało się napięcia, jakie towarzyszyło ludziom czekającym na wysłuchanie. Wokół marmurowego kominka, na poduszkach i niskich stołeczkach, zasiadły damy dworu w jasnych jedwabnych sukniach, każda z tamborkiem w ręku. Umilały sobie haftowanie, śmiejąc się i wymieniając szeptem jakieś uwagi. Przystojni młodzi kawalerowie grali w karty po drugiej stronie komnaty, skąd raz po raz rzucali dwórkom uwodzicielskie spojrzenia.
Nigdzie nie było widać ulubieńca królowej, Roberta Dudleya. Chodziły słuchy, że po wykryciu prób zamachu na życie królowej nie ustawał w wysiłkach, aby zapewnić Elżbiecie całkowite bezpieczeństwo. Nieobecny był również królewski sekretarz stanu, który rzadko odstępował od boku władczyni.
Królowa siedziała sama przy oknie. Obok niej na stole leżała sterta zwojów z rozmaitymi petycjami. W szarym świetle, sączącym się przez grube okienne szkło, rude włosy tworzyły płomienną aureolę wokół jej głowy, a jasna cera miała świetlisty odcień kości słoniowej. Władczyni była ubrana w niezwykle strojny płaszcz z bordowego aksamitu, obszywany gronostajem, nałożony na jedwabną suknię w kolorze złota. Stroju dopełniały klejnoty – rubiny na palcach i w uszach oraz sznur pereł wpięty we włosy.
Biło od niej to samo co zawsze królewskie dostojeństwo, ale w jej oczach brakowało blasku, a usta zacisnęła w linijkę. Najwyraźniej wydarzenia ostatnich kilku dni odcisnęły na niej swoje piętno.
Celia słyszała, że niedawne groźne wydarzenia nie wyczerpały kłopotów, jakim Elżbieta musiała stawić czoło. Do pałacu Whitehall zjechali posłańcy z Austrii i Szwecji, żeby przedstawić kandydatów do ręki angielskiej królowej, która nie przejawiała chęci do zamążpójścia. Poza tym Hiszpania i Francja stanowiły nieustające zagrożenie dla Anglii. W dodatku Maria, królowa Szkocji, od zawsze pozostawała dla Elżbiety cierniem w boku. W porównaniu z tym wszystkim, w odczuciu Celii jej problemy nagle stały się mało istotne. W końcu nikt jej nie groził ani nie nakłaniał do małżeństwa.
– Pani Sutton – odezwała się królowa. – Obawiam się, że musiałaś długo czekać.
Celia wykonała ceremonialny ukłon, po czym zbliżyła się do stołu. Elżbieta postukała długimi bladymi palcami w leżące najbliżej niej papiery; błysnęło światło odbite w kamieniach pierścieni.
– Jestem wdzięczna, że Wasza Królewska Mość znalazła czas, aby mnie wysłuchać.
Elżbieta zbyła uprzejmości niedbałym machnięciem dłoni.
– Może nie będziesz, pani, wdzięczna, kiedy usłyszysz, co mam do powiedzenia, pani Sutton. Proszę usiąść.
Lokaj poderwał się, żeby podsunąć krzesło, na którym Celia przysiadła z niewypowiedzianą ulgą. Miała przeczucie, że rozmowa z królową nie będzie przebiegać tak, jak ona by sobie życzyła.
– Briony Manor, Wasza Królewska Mość – podsunęła hasło sprawy, która ją przywiodła przed oblicze monarchini.
– Tak. – Elżbieta uniosła jeden ze zwojów. – Wydaje nam się oczywiste, że twój dziadek, pani, chciał, by posiadłość przypadła matce pana Gustavsona, a następnie przeszła na niego. W naszym poczuciu nie możemy się temu sprzeciwić.
Celia poczuła, jak ogarnia ją nieprzyjemny chłód. Składało się nań rozczarowanie i złość, którą musiała powściągać. Skoro nie mogła jechać do Briony, to dokąd miała się udać? Gdzie znaleźć dla siebie dom?
– Tak, Wasza Królewska Mość.
– Przykro mi – powiedziała Elżbieta, a w jej głosie dało się usłyszeć nutę szczerego współczucia. Użyła nawet liczby pojedynczej, zamiast stosowanej zwyczajowo mnogiej. – Kiedy byłam małą dziewczynką, nie miałam własnego domu. Nie istniało miejsce, gdzie mogłabym się czuć całkowicie bezpiecznie. Zależałam od innych – od ojca, brata, siostry. Nawet moje życie zależało od ich widzimisię.
Celia spojrzała na królową ze zdumieniem. Elżbieta bardzo rzadko wspominała o swojej trudnej przeszłości. Dlaczego zdecydowała się na tego rodzaju wynurzenia akurat w tym momencie i w obecności Celii?
– Wasza Królewska Mość…
– Wiem, jak się musisz czuć, pani Sutton. Chyba w pewien sposób jesteśmy do siebie podobne. Stąd moje przekonanie, że mogę cię poprosić o przysługę.
Prosić czy raczej żądać? – zadała sobie w duchu pytanie Celia.
– Rzecz jasna, jestem gotowa uczynić wszystko, co w mojej mocy, aby służyć Waszej Królewskiej Mości.
Elżbieta znów dotknęła leżących na stole dokumentów.
– Jestem pewna, że słyszałaś, pani, ostatnie plotki na temat mojej kuzynki, królowej Marii. Można odnieść wrażenie, że bardzo interesuje się osobami otaczającymi mnie na dworze.
– Ja… owszem, Wasza Królewska Mość. Czasami docierają do mnie różne opowieści o królowej Marii. Czy chodzi o jakąś szczególną plotkę, która by jej dotyczyła?
– Rzeczywiście jest ich wiele. – Elżbieta parsknęła śmiechem. – Podobno zamierza ponownie wyjść za mąż i liczy na związek równy temu pierwszemu, z królem Francji. Mówi się, że wpadł jej w oko Don Carlos, syn Filipa, króla Hiszpanii.
– Słyszałam te pogłoski, Wasza Królewska Mość – przyznała Celia.
Krążyły plotki, że Don Carlos jest szaleńcem niestroniącym od przemocy, ale królowa Maria, uznana piękność, była gotowa przymknąć na to oko, aby w przyszłości zostać królową Hiszpanii.
Znienacka Elżbieta uderzyła zaciśniętą pięścią w blat stołu tak mocno, że kałamarz spadł na podłogę.
– Nie pozwolę na to! Moja kuzynka nie może stworzyć tak silnego układu z Hiszpanią! Sama, w pojedynkę, potrafi narobić wystarczająco dużo szkód. Proponowałam, żeby wyszła za któregoś z angielskich lordów. Muszę mieć kogoś zaufanego na jej dworze.
– Wasza Królewska Mość… – wydukała Celia, oszołomiona tym, co usłyszała. Nie potrafiła odgadnąć, jaką rolę miałaby odegrać w tej sytuacji.
Elżbieta ściszyła głos niemal do szeptu.
– Mam pewien plan, pani Sutton. Będę jednak potrzebować pomocy, żeby go wcielić w życie.
– W jaki sposób mogłabym pomóc, Wasza Królewska Mość? Nie znam żadnego odpowiedniego kandydata do ręki królowej Marii.
– Och, tym zajmę się sama, nawet mam jednego na myśli. Pasuje doskonale i darzę go całkowitym zaufaniem. Na razie nie mogę wyjawić, o kogo chodzi, obiecuję jednak, że wkrótce poznasz, pani, tę kandydaturę. – Królowa odchyliła się do tyłu i sięgnęła po jeden z leżących przed nią zwojów. – Moja kuzynka, hrabina Lennox, będąca jednocześnie kuzynką Marii, zwraca się z prośbą o udzielenie jej synowi pozwolenia na odwiedziny u ojca, który obecnie rezyduje w Edynburgu.
Celia skinęła głową. Dobrze wiedziała o prośbie hrabiny, jako że ostatnio lady Lennox pozwoliła sobie wobec niej na pewną niedyskrecję. Otóż dama ta żywiła nadzieję, że kiedy królowa Maria pozna lorda Darnleya, wysokiego, jasnowłosego, urodziwego mężczyznę, natychmiast go poślubi i uczyni królem Szkocji. A że w żyłach lorda Darnleya także płynęła królewska krew, to małżeństwo miało wzmocnić prawa Marii do dziedziczenia tronu po Elżbiecie. Celia nie była przekonana, czy tego rodzaju plan ma szanse powodzenia, skoro w całości zależał od lorda Darnleya, co zresztą wytknęła lady Lennox. Nawet po krótkim pobycie na dworze można się było łatwo zorientować, że lord Darnley, niezależnie od przyciągającej spojrzenia kobiet powierzchowności, jest nadużywającym trunków awanturnikiem i woli raczej męskie towarzystwo.
– Tak, Wasza Królewska Mość – powiedziała uprzejmie.
– Wygląda na to, że w ostatnich dniach zbliżyłyście się do siebie znacznie z lady Lennox, pani Sutton.
– Rzeczywiście lady Lennox była dla mnie bardzo miła, ale niewiele od niej usłyszałam poza tym, że bardzo tęskni za mężem.
– Niechętnie myślę o wysłaniu lorda Darnleya w podróż na północ – wyznała Elżbieta. – Sprawia wrażenie osobnika, którego lepiej przez cały czas mieć na oku. Jednak lord Burghley radzi, a ja jestem skłonna przyznać mu rację, że powinniśmy wyrazić zgodę. Wyjazd do Szkocji nastąpiłby za tydzień.
– Tak szybko, Wasza Królewska Mość? – wyraziła zdziwienie Celia.
Nie mogła uwierzyć, że akurat w tym okresie ktoś zdecyduje się na podróż. Panowała taka zima, że nikt z żyjących nie pamiętał sroższej i bardziej śnieżnej, a Tamiza całkowicie zamarzła. Rozsądni ludzie siedzieli w domach i grzali się przy ogniu.
– Uważam, że czas ma w tym przypadku pierwszorzędne znaczenie – orzekła królowa. – Lord Darnley jest gotów wyruszyć w każdej chwili. Chcę, byś ty, pani, towarzyszyła mu w tej wyprawie.
Celia wpatrywała się z osłupieniem w Elżbietę, ale szybko przywołała się do porządku na tyle, by nie robić tego z otwartymi ustami. Nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, nie potrafiła też zapanować nad wzburzonymi myślami.
– Obawiam się, że nie całkiem rozumiem, jaką rolę miałabym odegrać w Edynburgu, Wasza Królewska Mość – odezwała się niepewnie.
Królowa wydała z siebie prychnięcie, które z pewnością oznaczało zniecierpliwienie.
– Będziesz, pani, służyć królowej Marii jako dama dworu, podarowana przeze mnie w prezencie. Potrzebuję, żeby ktoś zaufany obserwował tamtejszą sytuację kobiecym okiem, pani Sutton. Bez wątpienia mężczyźni świetnie nadają się do pewnych spraw, a Burghley umieści szpiegów, gdzie trzeba. Jednak kobieta dostrzega to, na co mężczyźni bywają ślepi, a zwłaszcza gdy chodzi o inne kobiety. Muszę poznać prawdziwe zamiary Marii w kwestii jej ewentualnego małżeństwa, a także wiedzieć, czy jest skłonna do przyjęcia sugestii w sprawie wyboru przyszłego męża.
– Wasza Królewska Mość wierzy, że ja się do tego nadaję? – zapytała ostrożnie Celia.
Elżbieta zaśmiała się głośno.
– Jestem tego pewna. Obserwowałam cię, pani, uważnie przez kilka ostatnich dni. Zauważyłam, że dostrzegasz wszystko, co wokół się dzieje. Przyglądasz się i słuchasz. Właśnie takiego kogoś potrzebuję. Nie żadnego dworskiego pawia, który widzi jedynie krój własnego kaftana. To bardzo ważne, bym wiedziała dokładnie o wszystkim, co czyni kuzynka. Bezpieczeństwo naszych północnych granic zależy od tego, kogo Maria wybierze na męża.
Celia przytaknęła skinieniem głowy. Zdawała sobie sprawę z tego, jak nieprzewidywalna potrafi być szkocka królowa. Była to tajemnica poliszynela. Poza tym ona rzeczywiście umiała patrzeć i słuchać – tylko dzięki temu samotna kobieta mogła utrzymać się na powierzchni. Miała świadomość, jak mocno ograniczone są jej możliwości. Bez pieniędzy i własnej posiadłości, bez męża i rodziny, na której mogłaby polegać, znajdowała się na łasce królowej. Jednak wolała to od bezdusznej pomocy krewnych nieżyjącego męża, który nie tylko nie stał się jej bliski, ale wręcz ją brzydził.
– Rzecz jasna, pani, czeka się stosowna nagroda za wysiłki – oznajmiła królowa. – Gdy tylko sprawa małżeństwa królowej Marii zostanie przesądzona w sposób dla mnie zadowalający, a ty powrócisz na nasz dwór, znajdę ci doskonałego kandydata na męża i urządzę ci wspaniały ślub. Dzięki temu będziesz zabezpieczona na resztę życia, pani Sutton.
Celia wolałaby raczej otrzymać własne miejsce do życia niż kolejnego męża. Doświadczenie nauczyło ją, że mężowie są bezużyteczni. Na razie, skoro nie miała innych możliwości, należało przyjąć to, co oferowała władczyni, a dopiero później podjąć ewentualne negocjacje.
– Jak miałoby wyglądać to… zabezpieczenie? – odważyła się jednak zapytać.
Elżbieta uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła spod księgi spoczywającej na blacie złożony list i podała go Celii.
– Tu jest wszystko, czego powinnaś się dowiedzieć, pani Sutton. Zamierzam przedstawić Marii wybranego przez siebie kandydata. Kiedy będziesz miała dla mnie jakieś wiadomości, możesz je przekazać mojemu zaufanemu człowiekowi, który dopilnuje, żeby szybko do mnie dotarły.
Celia schowała list w rękawie sukni.
– Człowiekowi Waszej Królewskiej Mości?
– Owszem. Zaraz go poznasz.
Elżbieta wykonała dłonią znak przeznaczony dla marszałka dworu, który skłonił się i zniknął w ledwie widocznych drzwiach wbudowanych w boazerię. Wrócił niemal natychmiast, prowadząc z sobą wysokiego mężczyznę, modnie odzianego w czarno-brązowe aksamity i atłasy.
John Brandon. A jednak nic mi się nie przywidziało, pomyślała Celia i odruchowo uniosła się z krzesła, po czym szybko usiadła. Oczy Johna Brandona – jaskrawoniebieskie, które dawniej tak bardzo kochała – wyrażały zaskoczenie. Na jego ustach zaigrał przelotny uśmiech. Zaraz jednak przybrał minę niewyrażającą niczego poza uprzejmym znudzeniem. W żaden sposób nie zdradził się, że ją rozpoznał.
– Ach, jesteś, sir Johnie – odezwała się królowa.
Przyzwała go bliżej i wyciągnęła rękę, nad którą głęboko się skłonił. Wymyślny ukłon, któremu towarzyszyło zalotne spojrzenie, rozbawił Elżbietę.
– Urok Waszej Królewskiej Mości przyćmiewa słońce – oświadczył John. – Nawet w środku zimy obdarowujesz nas ciepłem i światłem.
– Pochlebca – skwitowała królowa, jeszcze bardziej rozweselona.
Celia znała to spojrzenie aż za dobrze, pamiętała też, jak łatwo sama dawała się nim rozbroić. Dawniej uśmiech Johna skrywała starannie przystrzyżona broda; teraz był gładko wygolony, więc regularne, wyraziste rysy robiły jeszcze większe wrażenie. Pamiętnego lata miękła jak wosk pod wpływem tego zniewalającego uśmiechu. Od tamtego czasu zdążyła poznać bolesne konsekwencje ulegania urokowi Johna Brandona i stała się nań odporna. Kątem oka zauważyła, jak kilka młodych dwórek popatruje w ich stronę, wzdychając i chichocząc.
– Sir Johnie, to jest pani Celia Sutton, która także pojedzie do Szkocji – dokonała prezentacji królowa i dodała szeptem: – Będzie ci przekazywać wszelkie wiadomości przeznaczone bezpośrednio dla mnie. Musisz dopilnować, żeby była całkowicie bezpieczna w Edynburgu.
Przez twarz Johna przebiegł ledwie widoczny grymas, jakby nie spodobało mu się zadanie powierzone przez królową. Jednak z tego powodu nie mógł być bardziej niezadowolony niż Celia. Czekała ją wspólna podróż z dawnym ukochanym, który z dnia na dzień się zdematerializował. Co więcej, wyglądało na to, że będzie musiała mu zaufać.
Najchętniej poderwałaby się z miejsca, stanowczo oznajmiła, że odmawia udziału w zaplanowanej przez królową misji, i czym prędzej uciekła. Wbrew chęci, zdołała się opanować i tylko przygryzła usta tak mocno, że poczuła smak krwi. Nie mogła odmówić monarchini, a poza tym nie miała gdzie się schronić.
Twarz Johna wypogodziła się tak szybko, że Celia zadała sobie w duchu pytanie, czy przypadkiem nie poniosła jej wyobraźnia. Skłonił się uniżenie, mówiąc:
– Jestem gotów służyć Waszej Królewskiej Mości we wszystkim.
Elżbieta przyjrzała mu się z chytrym uśmieszkiem.
– Zbliż się, sir Johnie. Nie możesz narzekać, bo zadanie, które ci powierzam, z pewnością nie jest przykre. Pani Sutton ma całkiem miłą powierzchowność, nie sądzisz? Spędzanie z nią czasu podczas długiej podróży na pewno nie sprawi ci przykrości.
Celia zesztywniała, słysząc żartobliwy ton królowej, lecz wzrok Johna prześliznął się po niej bez większego zainteresowania.
– Obawiam się, że w obecności Waszej Królewskiej Mości nie jestem w stanie dostrzec urody innej kobiety – wyrecytował bez zająknienia.
Elżbieta znów się zaśmiała.
– Mimo to oczekuję, że wy dwoje będziecie ze sobą zgodnie współpracować. Twoja matka była Szkotką, czyż nie, sir Johnie?
– Istotnie, Wasza Królewska Mość – potwierdził lord Brandon, z ledwie zauważalną niechęcią.
– Z tego, co wiem, mieszkała na dworze Marii de Guise wtedy, gdy była ona regentką, prawda? – powiedziała Elżbieta takim tonem, jakby tamte lata, gdy wojska angielskie i szkockie zmagały się w boju, nic dla niej nie znaczyły. – Zatem dotrzymywanie towarzystwa pani Sutton i wprowadzenie jej w zwyczaje panujące na szkockim dworze nie powinno ci sprawić trudności. Może nawet odkryjesz tam jakichś swoich krewnych.
– Nie mam żadnej rodziny poza Anglią, Wasza Królewska Mość – zapewnił lord Brandon.
Elżbieta zbyła jego słowa niedbałym gestem dłoni.
– Możecie oboje odejść – stwierdziła. – Czekają was rozliczne przygotowania przed wyruszeniem w podróż, a ja muszę się uporać z petycjami przed wieczorną ucztą.
Celia uniosła się wolno z krzesła i złożyła ceremonialny ukłon przed monarchinią. Nogi jej drżały i obawiała się, że odmówią jej posłuszeństwa. Nadal nie mogła uwierzyć w to, co zaszło podczas krótkiej rozmowy z królową. Licząc na audiencję u Elżbiety, żywiła nadzieje na poprawę swojego położenia w związku z brakiem domu i dochodów. W trakcie spotkania zapomniała o troskach, oszołomiona propozycją królowej i misją, jaka ją czeka, a także zaskoczona niespodziewanym pojawieniem się Johna Brandona i perspektywą wspólnego wyjazdu do Szkocji. Od nadmiaru wrażeń zakręciło jej się w głowie.
Lord Brandon skłonił się przed królową, a marszałek dworu przybliżył się, żeby wyprowadzić rozmówców Elżbiety. Nie przeszli do zatoczonej sali audiencyjnej, ale sekretnym przejściem przedostali się do mrocznego niewielkiego pomieszczenia. Po rzęsiście oświetlonej komnacie królowej wydawało się Celii prawie całkiem ciemne. Była w stanie dostrzec jedynie cienie grubych gobelinów na wyłożonych drewnem ścianach. Nacisnęła powieki opuszkami palców, jednocześnie biorąc głęboki oddech. Kiedy otworzyła oczy, marszałka już nie było. Znajdowała się sam na sam z Johnem, który zachowując nieprzenikniony wyraz twarzy, powiedział cicho:
– Witaj, Celio. Minęło sporo czasu, prawda?Rozdział drugi
Celia przyglądała się Johnowi, wytężając wzrok w słabym świetle. Choć pozostawał w cieniu, z którego wydobywały go jedynie smugi poświaty, dopiero teraz dostrzegła, że się zmienił. Zresztą podobnie jak ona. Wydawało jej się, że zeszczuplał, a jego sylwetka nabrała sztywności.
On także się w nią wpatrywał. Odniosła wrażenie, że w niebieskich oczach kryje się nieufność. Kiedyś te oczy przywoływały porównanie do bezchmurnego letniego nieba, pod ich spojrzeniem natychmiast miękło jej serce, a duszę opuszczały lęki. Teraz zamiast serca miała kamień, ale tak było dla niej lepiej. Uczucia prowadziły do rozczarowań, żalu i kłopotów. Nie należało sobie na nie pozwalać, a zwłaszcza w stosunku do tego mężczyzny.
Celia cofnęła się i dotknęła łopatkami drewnianej boazerii. John nie wykonał żadnego ruchu, ale nawet na moment nie oderwał wzroku od jej twarzy, co sprawiało wrażenie, że podążał za nią. Poczuła się, jakby na nią napierał w tym ciemnym małym pomieszczeniu, przywierał do niej rozgrzanym ciałem, domagając się z jej strony odzewu. Ukryła dłonie w fałdach spódnicy i zacisnęła je w pięści, starając się ze wszystkich sił wytrzymać jego spojrzenie i nie okazać słabości.
– Owszem, minęło trochę czasu – przyznała, z trudem wydobywając z siebie głos.
Ostatni raz widzieli się w miejscu swoich sekretnych schadzek. Otoczona jego ramieniem opierała się o szorstki pień drzewa, tak jak teraz o ścianę. Rozgniatał jej usta namiętnym, zaborczym pocałunkiem, jednocześnie unosząc jej spódnicę, żeby dotknąć nagiej skóry. Tamtego dnia ogarnęła ich żądza silniejsza od wszystkiego, co łączyło ich wcześniej. Cudowne zespolenie rozbudziło w niej marzenia o wspólnej romantycznej i zarazem świetlanej przyszłości. Następnego dnia już go nie było. Zniknął bez słowa wyjaśnienia.
– Myślałam, że więcej cię nie zobaczę – oznajmiła chłodno.
Otaksował ją uważnym spojrzeniem, jakby zdziwiony surowym krojem sukni, brakiem klejnotów na palcach, gładko upiętą fryzurą. Wyobraźnia na moment podsunęła jej inny obraz – John rozplata jej włosy i przeczesując je palcami, chowa twarz w miękkie pukle. Mówi, że ma włosy jak Królowa Wróżek… Kiedyś oddawała mu się całym swym jestestwem, bez ograniczeń, w każdy możliwy sposób.
Wszystkowidzące niebieskie oczy znów skupiły się na jej twarzy, jakby John chciał odczytać myśli Celii. Wytrzymała jego spojrzenie, pozwalając, by znów spróbował wobec niej swojej gry. Nie czuła lęku, bo tamta zakochana, niemądra, lekkomyślna Celia, którą znał kiedyś, już nie istniała. John Brandon ją zniszczył, a pomogli mu w tym jej podły mąż i głupi brat.
– Myślałem o tobie, Celio – powiedział John.
Zdołała ukryć niedowierzanie, w jakie wprawiły ją te słowa. Myślał o niej? Akurat. Chyba tylko po to, by naigrawać się z jej naiwności. Dla niego była dziewczyną z prowincji, która bez trudu dała się złapać na lep słodkich słówek, rozrywką umilającą mu czas wiejskiej nudy.
Zaśmiała się kpiąco.
– Sądziłam, że dworskie życie nie pozostawia czasu na nostalgię, Johnie. Tyle turniejów do wygrania, dam do uwiedzenia. Jestem pewna, że mężczyzna obdarzony tak wieloma przymiotami nie ma ani jednej wolnej chwili.
Otwarcie i śmiało otaksowała wzrokiem mocną sylwetkę, prześlizgując się wzrokiem od stóp osłoniętych skórzanymi butami o wysokich cholewkach, do szerokich ramion. Zmienił się, owszem, pomyślała, ale ani trochę nie stracił ze swej atrakcyjności. Szybko odwróciła głowę na widok wyraźnie zaznaczonej wypukłości. Tę część Johna Brandona także pamiętała, i to aż za dobrze.
– Musisz być bardzo zajęty – dodała lekko zduszonym głosem.
W odpowiedzi na tę złośliwą uwagę John z szybkością jastrzębia dopadającego zdobycz chwycił Celię w ramiona i przycisnął do ściany. W jego oczach, które dotąd wydawały jej się zimne, zapłonęła namiętność. Celia poczuła, że mur, który tak mozolnie wybudowała wokół siebie, zaczyna się kruszyć. Nie wolno mi do tego dopuścić, pomyślała w panice. Pięć minut spędzone w obecności Johna nie mogło zniweczyć jej wysiłków. Musiała się bronić. Zrobiła unik, próbując się wywinąć, ale trzymał ją mocno.
– Puść mnie! – zażądała, podnosząc głos.
W odpowiedzi jeszcze bardziej napiął mięśnie, unieruchamiając ją pomiędzy ścianą a sobą. Bijące od niego ciepło zmąciło jej zmysły, powróciło wspomnienie silnej więzi, która kiedyś ich łączyła.
– Co się z tobą stało, Celio? – zapytał nienaturalnie szorstkim tonem.
– O co ci chodzi?
Zastygła w bezruchu, wpatrując się w łuk jego podbródka widoczny nad sztywnym kołnierzem kaftana. Wyobraziła sobie, że wsuwa dłonie pod kołnierz i zaciska na jego szyi coraz mocniej, dopóki jej nie puści. Miała ochotę wyrządzić mu krzywdę, mszcząc się za to, że przez niego straciła niewinność zarówno w dosłownym, jak i przenośnym znaczeniu.
– Wyglądasz jak tamta Celia, którą znałem – powiedział.
Sunął palcami dłoni po aksamitnym rękawie sukni, aż dotknął nagiego nadgarstka Celii. Oczy mu rozbłysły, gdy wyczuł przyspieszone tętno. Wziął ją za rękę, a ich palce splotły się ze sobą natychmiast, jakby odruchowo.
Celia nie była w stanie się poruszyć i bezwolnie obserwowała, jak John pochyla się nad nią coraz niżej.
– Jesteś jeszcze piękniejsza niż dawniej, ale masz zimne spojrzenie – powiedział.
Celia wzdrygnęła się gwałtownie.
– Chodzi ci o to, że nie jestem głupiutką, łatwowierną dziewczyną, którą można zbałamucić pięknymi słówkami? Faktycznie, dużo się nauczyłam od czasu naszego ostatniego spotkania, i cenię sobie tę lekcję.
Podniósł jej dłoń, przyjrzał się palcom, gładkiej jasnej skórze, kształtnym, starannie utrzymanym paznokciom i przesunął kciukiem po serdecznym palcu Celii. Spróbowała wyszarpnąć dłoń, ale jej się nie udało, bo choć gest wydawał się czuły, John ani na moment nie zwolnił uścisku.
– Nie jesteś zamężna? – spytał.
– Dzięki litościwemu Bogu już nie. – Zaśmiała się z goryczą. – Nigdy więcej nie wyjdę za mąż.
Ku jej zaskoczeniu, dotknął ustami wnętrza dłoni. Wargi miał rozchylone,wilgotny żar jego oddechu palił jej skórę. Kolana się pod nią ugięły, zdradzieckie ciało ogarnęła słodka bezwolność, aż musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie upaść.
Niespodziewana słabość wprawiła Celię w irytację. Sądziła, że raz na zawsze przestała ulegać podszeptom żądzy. Wyprostowała się sztywno, gotowa za wszelką cenę nad sobą zapanować.
– Może i zmieniłam się, Johnie, ale ty z pewnością nie – stwierdziła chłodno. – Nadal sięgasz po to, czego pragniesz, nie licząc się z nikim i z niczym. Jesteś zdobywcą, który pozbywa się bez wahania tego, co zdobył, a co przestało go interesować i bawić.
John powoli uniósł głowę, a Celia wzdrygnęła się, przestraszona furią widoczną w jego oczach. Z niebieskich stały się granatowe niczym letnie niebo przed burzą.
– Nic o mnie nie wiesz – powiedział cicho, przez co jego słowa paradoksalnie zyskały większą moc. – Nie masz pojęcia o tym, co musiałem uczynić.
Musiała zacisnąć usta, żeby nie wykrzyczeć mu prosto w twarz: „Wiem, że zostawiłeś mnie i skazałeś na życie w niedoli, przed którą nie miałam schronienia!”.
– Co do jednego mam jasność: nie chcę razem z tobą realizować misji wyznaczonej nam przez królową – oznajmiła dobitnie.
– Zapewniam cię, że i ja nie marzę o współpracy z tobą – oświadczył John, po czym puścił Celię i odwrócił się do niej plecami. Sztywno wyprostowany, przejechał dłońmi po włosach. – Czy miałabyś czelność i odwagę sprzeciwić się Elżbiecie?
Celia przycisnęła dłonie do ściany, tłumiąc chęć przygładzenia płowej czupryny Johna, zmierzwionej jego niecierpliwym gestem.
– Naturalnie, że nie postąpię wbrew jej woli.
– Zatem wyjeżdżamy do Edynburga – skwitował. Odetchnął głęboko, po czym obejrzał się przez ramię, wyginając usta w grymasie z trudem przypominającym uśmiech. – Zobaczymy się dziś wieczorem na balu.
Celia odprowadziła Johna wzrokiem do drzwi, które zamknął ze stukiem. Otoczyła ją przytłaczająca cisza. Odniosła wrażenie, że wypełza z każdego kąta i coraz bardziej ją osacza, aż w końcu zaczęła się bać, że zacznie krzyczeć. Osunęła się po ścianie i usiadła na podłodze. Ukryła twarz w dłoniach, starając się powstrzymać łzy. Zakładała, że jej życie nie może się zmienić na gorsze ani bardziej skomplikować. Najwyraźniej była w błędzie. Po raz kolejny los potraktował ją po macoszemu, ponownie stawiając na jej drodze sir Johna Brandona.
Wielkie nieba! Celia Sutton!
John odepchnął od siebie stertę dokumentów tak gwałtownie, że część z nich spadła z blatu stołu na podłogę. Ciężko opadł na krzesło. Miał świadomość, że powinien dokładnie je przestudiować, by wiedzieć, co czeka go w Szkocji, tymczasem jego myśli bezustannie krążyły wokół niedawnego spotkania i nie potrafił się skupić na niczym innym. Celia…
Raz po raz gwałtownym gestem przejeżdżał palcami po włosach, jakby to mogło mu pomóc uwolnić się od niej. Wciąż jednak miał w pamięci piękne szare oczy, błyszczące w półmroku. Początkowo patrzyła na niego tak, jakby doskonale pamiętała wszystko to, o czym i on nie zapomniał. Gorący dotyk nagiej skóry, pieszczotę ust i dłoni odkrywających coraz to nowe czułe miejsca na ciele, okrzyki rozkoszy, które Celia wydawała z siebie w chwili spełnienia, a kochał się z nią tak namiętnie jak z żadną inną kobietą przed nią i po niej.
Potem jednak wyraz jej oczu gwałtownie się zmienił, spojrzenie stało się lodowate niczym zamarznięta Tamiza, widoczna z jego okien. Celia, wspaniała i niezapomniana dziewczyna, której wspomnienie tak długo trzymało go przy życiu, zmieniła się i już nie była jego Królową Wróżek. A może, przyszło mu do głowy, nie zniknęła, tylko się ukryła. Nie ulegało wątpliwości, że po rozlicznych złych doświadczeniach próbowała się chronić, otaczając się niewidzialnym murem obronnym. Niezależnie od tego, co kiedyś ich łączyło, teraz nie miał do niej dostępu. Nie należało się dziwić, że przyjęła taką postawę, skoro ją bez słowa porzucił.
Kiedyś pragnął jej bardziej niż kogokolwiek i czegokolwiek na świecie. Budziła w nim uczucia, jakich nie spodziewał się w sobie znaleźć, zważywszy na to, jak postępował przed poznaniem Celii. Wówczas przez wspaniałą krótką chwilę pozwolił sobie na marzenia o szczęśliwej wspólnej przyszłości. Mimo upływu lat coś z łączącej ich silnej więzi jednak przetrwało. Dotykając Celii, miał wrażenie, że końcami palców odczytuje jej myśli, wyczuwa emocje. Okazała mu gniew, który smakował niemal jak pożądanie, bo tyle miała w sobie pasji, że roznieciła w nim nigdy niewygasłą tęsknotę. Zapanował nad sobą z najwyższym trudem.
Miał ochotę zadrzeć jej spódnicę i zanurzyć się w niej, zapominając o całym świecie. Zapragnął tamtej dawnej Celii, która smakowała jak miód zebrany w środku lata i sprawiała, że się uśmiechał.
Jęknął, zmieniając pozycję na twardym krześle. Od momentu, kiedy dotknął Celii, czuł bolesne napięcie w lędźwiach, chociaż pożegnała go wrogim spojrzeniem, niepozostawiającym wątpliwości, że o cieszeniu się jej bliskością może najwyżej pomarzyć.
Wstał i przeszedł przez niewielką komnatę do okna. Otworzył je, wpuszczając do środka lodowate powietrze, mimo że wcześniej zdjął kaftan i miał na sobie jedynie cienką płócienną koszulę. Potrzebował ożywczego podmuchu, żeby ochłodzić rozpaloną głowę i skupić się na zadaniu wyznaczonym przez Elżbietę. Nigdy nie zawiódł królowej, sumiennie wypełniając obowiązki wobec kraju. Tym razem musiało być tak samo, niezależnie od tego, jak bardzo wytrąciło go z równowagi niespodziewane spotkanie z Celią.
Patrzył na rzekę, srebrzystą i zimną niczym oczy Celii. Nikt nie pamiętał, by któreś Boże Narodzenie było równie mroźne jak obecne. Tamiza zamarzła tak mocno, że zimowy festyn zorganizowano na lodzie. Po hulankach nastały spokojne dni i trochę się ociepliło, ale nadal nurtem rzeki płynęły potężne kry, a śmiałkowie, którzy odważyli się wyjść z domów, kulili się z zimna, mimo że byli opatuleni w grube peleryny i szale.
W tę niesprzyjającą pogodę czekała go podróż do Szkocji, w dodatku w towarzystwie Celii. Mieli przed sobą długie dni. Musieli trzymać się razem wobec niebezpieczeństw grożących im w drodze, świadomi, że powinni jak najszybciej podjąć działania polecone przez Elżbietę. Gdzieś w głębi serca miał nadzieję, że Celia się przed nim otworzy, że trudne warunki podróży każą jej zapomnieć o niechęci i żalu, że runie mur, który wokół siebie zbudowała, i znów ujrzy dawną Celię.
Nie! Z całych sił uderzył pięścią o parapet, aż pękło naprężone od zimna drewno. Wyprawa do Edynburga miała na celu zapobieżenie nierozważnym decyzjom królowej Szkocji w kwestii zamążpójścia. Nie jechał tam po to, by korzystając ze sprzyjających okoliczności, spróbować od nowa zdobyć względy Celii i snuć marzenia o tym, co nie mogło stać się jego udziałem. Musiał raz na zawsze wbić to sobie do głowy. Jeśli nawet kiedyś miał szansę na wspólną przyszłość z Celią, to ją stracił, i to bezpowrotnie.
Rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść! – rzucił głosem, który przypominał szczeknięcie.
Uświadomił sobie, że powinien lepiej nad sobą panować, i przywołał się w duchu do porządku. Najwyraźniej nie udało mu się całkowicie ukryć emocji, bo lord Marcus Stanville, przyjaciel Johna, powiedział:
– Chyba zjawiłem się nie w porę. Przyjdę kiedy indziej, bo wolałbym, żebyś nie rozkwasił mi nosa.
John uśmiechnął się z przymusem i wrócił na wcześniej zajmowane krzesło.
– Damy na dworze nigdy by mi nie wybaczyły, gdybym uszkodził twoje cudne oblicze – odparł.
Marcus uśmiechnął się od ucha do ucha i zamaszystym ruchem odgarnął imponującą płową grzywę, podziwianą przez kobiety. Gdyby nie to, że przyjaźnili się od dzieciństwa i po śmierci rodziców wychowywali w tym samym domu, zamiłowanie do mody prezentowane przez dandysa Marcusa z pewnością bardzo irytowałoby Johna. Wiedział, że pod anielsko urodziwymi rysami przyjaciela kryje się diabelsko bystry umysł, a obleczone eleganckim aksamitem ramię znakomicie włada szpadą. Niejeden raz wzajemnie ratowali sobie życie.
– Rzeczywiście bardzo lubią moją twarz w jej obecnej postaci – przyznał niedbale Marcus, siadając na krześle. – Jednak umiejętnie spreparowana blizna mogłaby wykrzesać odrobinę czułego współczucia w sercu pewnej damy…
– Lady Felicity? – spytał domyślnie John.
– Owszem – potwierdził Marcus. – Trudno skruszyć serce tej szelmy.
John parsknął śmiechem.
– Po prostu nie jesteś przyzwyczajony do zabiegania o względy. Zazwyczaj panie same ścielą ci się do stóp, wystarczy, że raz się do nich uśmiechniesz.
– I to mówi człowiek, przed którym chętnie rozkłada nogi każda kobieta w Londynie.
John natychmiast pomyślał o wrogim spojrzeniu Celii.
– Nie każda – rzekł ponuro.
– Co takiego? Nie próbuj mi wmawiać, że jakaś dama odmówiła sir Johnowi Brandonowi. Czyżby nastąpił koniec świata?
John cisnął w stronę przyjaciela książkę, celując w głowę, lecz ten zręcznie złapał ją w locie i odrzucił.
– Nie sądziłem, że czegoś takiego dożyję – wyjawił żartobliwie Marcus. – Nic dziwnego, że wyglądasz jak rażony gromem.
– Naciesz się tym widokiem, póki możesz, bo wkrótce będziemy w drodze do cholernie zimnego Edynburga.
Marcus spoważniał w jednej chwili.
– Nie bardzo mi się podoba, że mam służyć za niańkę temu wiecznie pijanemu chamowi Darnleyowi. Założę się, że sam diabeł by go nie upilnował przed pakowaniem się w kłopoty.
– Myślę, że chodzi o coś więcej – powiedział John.
Marcus wychylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach.
– Zatem rozmawiałeś z Burghleyem?
– Jeszcze nie, ale jestem pewien, że wezwie nas do siebie jutro.
– Czy ta podróż będzie przypominać naszą wyprawę do Paryża?
John dobrze pamiętał Paryż i to, z czym mieli tam do czynienia: z oszustwami i zagrożeniem.
– Od zawsze szkocka królowa jest dla Elżbiety jak drzazga pod paznokciem.
– A my będziemy musieli tę drzazgę wyciągnąć?
– Obawiam się, że tak. W taki czy inny sposób. – John miał świadomość, że będzie zmagał się z własnym cierniem, który miał postać pięknej kobiety o miękkiej jasnej skórze. – Królowa wysyła do Edynburga kogoś jeszcze.
– Poza Darnleyem i jego kompanami?
– Owszem. Celię Sutton.
– Celia Sutton? – powtórzył z niedowierzaniem Marcus, robiąc wielkie oczy.
– Na dworze w Edynburgu i w bliskim otoczeniu Marii będzie oczami i uszami Elżbiety, a oficjalnie jako osobista wysłanniczka angielskiej królowej w jej imieniu przekaże kuzynce królewskie pozdrowienie.
– Równie dobrze mogłaby wysłać do Szkocji zatruty pierścień – zakpił Marcus. – Chociaż jest w pani Sutton coś, co wydaje się…
John uniósł rękę w geście ostrzeżenia.
– Nie waż się tego mówić.
Przyjaźnili się od tak dawna, że Marcus nieomylnie wyczytał groźbę w głosie przyjaciela. Wzruszając ramionami, podniósł się z krzesła.
– Nie interesują mnie twoje sprawy uczuciowe, nawet jeśli wydają mi się dziwaczne – oznajmił. – Chociaż moje też mogą za takie uchodzić. Muszę iść, żeby przebrać się na bal u królowej. Pozostało mi niewiele czasu na uwiedzenie lady Felicity, zanim udamy się w tę piekielną podróż.
Marcus wyszedł, zostawiając przyjaciela w niewesołym nastroju. John ponownie wyjrzał przez okno, za którym szybko zapadała zimowa noc. Wzdłuż brzegów rzeki migotały płomienie pochodni – jedyne punkty światła w zasnutym chmurami mieście. Pomyślał, że jeśli o niego chodzi, to tkwił w piekle, odkąd zawiódł i porzucił Celię, tracąc ją na zawsze, a była jedyną kobietą, z którą chciał spędzić resztę życia.Elżbieta I (1533-1603) – z dynastii Tudorów, córka Henryka VIII i Anny Boleyn, królowa Anglii oraz Irlandii od 1558 r., często oceniana jako najwybitniejszy monarcha brytyjski. W okresie jej panowania zrodziły się podstawy potęgi morskiej i ekspansji kolonialnej Anglii, nastąpił także rozkwit nauki i sztuki (przyp. red.).
Małgorzata Douglas, żona Mateusza Stuarta, hrabiego Lennox, matka Henryka Stuarta, lorda Darnleya (przyp. red.).
Maria de Guise – żona Jakuba V, króla Szkocji, matka Marii, wywodząca się z francuskiego rodu de Guise – Gwizjuszy – mającego w XVI i XVII wieku duże wpływy, stojącego na czele stronnictwa katolickiego podczas wojen religijnych (przyp. red.).