Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W służbie królowej - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Ebook
40,50 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,50

W służbie królowej - ebook

Bestseller „USA Today”, bulwersująca historia Marion Crawford, ukochanej guwernantki księżniczek Małgorzaty i Elżbiety, przyszłej królowej Elżbiety II, która dbała o nie przez szesnaście lat, by zostać odrzuconą przez tych, którym służyła.

Kochała je z całego serca i mogły jej ufać. Wołały na nią Crawfie. Lecz gdy w maju 1945 roku Elżbieta zakochała się, tylko jej guwernantka się z tego cieszyła. Nikt z rodziny nie uznawał greckiego księcia Filipa za właściwą partię dla przyszłej królowej Anglii. Nikt poza Marion Crawford, której serce również zaczęło bić szybciej, lecz by opuścić dwór i realizować własny plan na szczęście, musiała czekać na zgodę króla.

W pułapce – między lojalnością wobec Elżbiety, która potrzebuje jej jak nigdy dotąd, a pragnieniem własnego szczęścia, z dala od dworu – szuka niełatwych odpowiedzi.

„Wciągająca. Miłośnicy serialu The Crown pochłoną tę książkę”. Publishers Weekly

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8289-047-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

18 czerwca 1931
Lime­kiln Cot­tage, Dun­ferm­line, Szko­cja

– Boże święty, Marion, zupeł­nie upa­dłaś na głowę? – Matka zatrza­snęła drzwiczki pie­kar­nika i wypro­sto­wała się. Rumie­niec na policz­kach nie poja­wił się z powodu pie­cze­nia chleba w naj­go­ręt­sze popo­łu­dnie lata.

Odgar­nęła siwie­jące włosy i pozo­sta­wiła dłoń na czole, jakby chciała się przy­trzy­mać roz­sądku.

– Mam nadzieję, że nie przy­ję­łaś! – wykrzyk­nęła gło­sem wyż­szym o parę tonów. – Mam nadzieję, że się nie zgo­dzi­łaś. – Świ­dro­wała mnie wzro­kiem przez całą kuch­nię. – Zgo­dzi­łaś się, prawda? – Wyrzu­ciła w górę ręce z wykrzy­wio­nymi w zło­ści pal­cami. – No to musisz im powie­dzieć, że nie poje­dziesz. Nie pozwolę, żebyś zruj­no­wała sobie przy­szłość, bo ktoś wbił ci do głowy jakiś sza­lony pomysł. Koniec roz­mowy.

– Ojej – odpar­łam lek­kim tonem. – A zawsze chcia­łam się dowie­dzieć, jak to jest, gdy poko­jówka przy­nosi poranną her­batę, a lokaj czy­ści buty.

Zupeł­nie jak­bym przy­ło­żyła zapałkę do pud­dingu pola­nego brandy: policzki mamy zapło­nęły szkar­ła­tem, a w oczach bły­snęło ostrze­że­nie.

– Taki brak powagi nie przy­stoi, moja droga. Nie w chwili, w któ­rej zamie­rzasz znisz­czyć sobie karierę tym nie­do­rzecz­nym wyjaz­dem na połu­dnie. – Rzu­ciła ścierkę do naczyń na stół. – Zupeł­nie nie rozu­miem cie­bie i tych two­ich pomy­słów. Czy to lady Elgin namó­wiła cię na te bzdury? Oczy­wi­ście. Wie­dzia­łam, że opie­ko­wa­nie się jej dziećmi przez lato odcią­gnie cię od stu­diów.

Zaczę­łam żało­wać pierw­szych peł­nych eks­cy­ta­cji, nie­roz­waż­nych słów.

– Zapro­po­no­wano mi pracę nauczy­cielki córeczki księż­nej Yorku… – Wycią­gnę­łam rękę i deli­kat­nie obję­łam pal­cami jej ramię. Strzą­snęła je gwał­tow­nym ruchem. – Pro­szę, niech mama na chwilę prze­sta­nie.

– Pró­buję cię powstrzy­mać, żebyś nie zruj­no­wała sobie życia!

– Cho­dzi o coś wię­cej niż tylko mój wyjazd do Lon­dynu. Zapro­po­no­wano mi wyjąt­kową pracę.

Chwy­ciła mnie za ramię. Potrzą­sała nim przy każ­dym sło­wie.

– Przez całe życie chcia­łaś być nauczy­cielką. – Napię­cie w jej gło­sie opa­dło. – Czy nie to było celem tej cięż­kiej pracy? Listy pole­ca­jące. Moray Tra­ining Col­lege zgo­dził się na prze­dłu­że­nie ci sty­pen­dium na semestr jesienny. Więk­szość osób odda­łaby wszystko… Czemu, u licha, chcesz to odrzu­cić? – Wzięła oddech, by mówić dalej, nie spusz­czała wzroku z mojej twa­rzy. – Kocha­nie, wiesz rów­nie dobrze jak ja, że ci ludzie… są inni. Nie przy­po­mi­nają nas w niczym. W niczym! Ich spo­sób życia, pie­nią­dze… ich… ich… – Wytarła dło­nie w far­tuch i cią­gnęła: – Ich miej­sce w świe­cie. Są wyma­ga­jący i nie liczą się z tymi, któ­rzy dla nich pra­cują. Znaj­dziesz się tylko o szcze­be­lek wyżej niż jedna z ich słu­żą­cych.

Otwo­rzy­łam usta, by zaprze­czyć, ale zaraz je zamknę­łam. Rozu­mia­łam jej roz­pacz­liwą potrzebę, by oca­lić mnie przed życiem, jakie znała moja babka, która była gospo­dy­nią boga­tej zie­miań­skiej rodziny.

– Jesz­cze się nie zgo­dzi­łam. Naj­pierw chcia­łam to omó­wić z mamą. Jak zawsze to robimy. Wła­śnie tak. – Prych­nęła i odwró­ciła się. – Wyjdźmy na zewnątrz zaczerp­nąć świe­żego powie­trza. Tu jest strasz­nie duszno. Chcę opo­wie­dzieć mamie wszystko, co się wyda­rzyło, a potem mama powie mi, co naprawdę myśli!

Mruk­nęła na zgodę z nie­chę­cią, ale pozwo­liła się wypro­wa­dzić do ogrodu za domem. Posa­dzi­łam ją na sta­rej dębo­wej ławce pod kuchen­nym oknem. Oparła się o kamienny mur i powa­chlo­wała dło­nią.

– Ależ w tej kuchni jest gorąco. Co za lato!

Spoj­rzała na warzyw­nik. Dwie kaczki pró­bo­wały wylą­do­wać w sadzawce, ale za późno zaha­mo­wały skrzy­dłami i wpa­dły na brzeg: to zawsze ją roz­śmie­szało, ale nie dzi­siaj. Obser­wo­wa­łam, jak wal­czy, by się uspo­koić lub jak sama to ujmo­wała, „żeby się ogar­nąć”, co wypra­co­wała pod­czas wszyst­kich prze­ciw­no­ści losu i roz­cza­ro­wań, któ­rych doznała w swoim pięć­dzie­się­cio­sze­ścio­let­nim życiu. Pierś falo­wała już wol­niej, mię­śnie wciąż poró­żo­wia­łej twa­rzy roz­luź­niły się. Wró­ci­łam do kuchni, napra­co­wa­łam się przy pom­pie, by ze studni napły­nęła zimna woda, i wró­ci­łam z dwiema szklan­kami.

Wypiła łyk.

– No, już lepiej. – Odwró­ciła się, żeby spoj­rzeć na mnie, osła­nia­jąc dło­nią oczy przed pro­mie­niami słońca wpa­da­ją­cymi przez liście morwy, która ocie­niała kuchenne drzwi. Poło­żyła sobie moją dłoń na kola­nach i pogła­dziła ją kciu­kiem, jakby pró­bo­wała ukoić moje zbun­to­wane myśli.

– Nie chcia­łam tak zaczy­nać… – Kąciki jej ust opa­dły. – Zupeł­nie mnie zasko­czy­łaś. – Pokle­pała mnie po dłoni, by się upew­nić, że źle mnie zro­zu­miała. – Nie myślisz chyba poważ­nie o przy­ję­ciu tej pro­po­zy­cji?

Obję­łam pal­cami jej dłoń.

– Po pierw­sze, to praca tylko na trzy mie­siące. Wrócę do Edyn­burga pod koniec wrze­śnia, żeby zacząć kurs psy­cho­lo­gii. Nic się…

– Wyczer­pana, prze­pra­co­wana i zupeł­nie nie­przy­go­to­wana.

Pokrę­ci­łam głową.

– Ależ skąd. To tylko praca na lato. I będę miała wolne popo­łu­dnia, żeby się uczyć. W rodzi­nie są tylko dwie dziew­czynki. Młod­szą będzie się opie­ko­wać nia­nia. Ja mam uczyć star­szą, księż­niczkę Elż­bietę, Lili­bet, jak ją nazy­wają. Ma pięć lat.

– Guwer­nantka to nie to samo co nauczy­cielka. Pierw­sza należy do per­so­nelu, druga wyko­nuje służbę publiczną, bar­dzo ważną i tak potrzebną dla dzieci z pra­cu­ją­cych rodzin!

– Wiem, mamo. Ale dener­wuje się mama zupeł­nie bez powodu: to praca na krótko, a nauczy­cielką będę przez resztę życia. W każ­dym razie polu­bi­łam ich. Ona jest miła, bez­po­śred­nia, uprzejma i, choć brzmi to mało praw­do­po­dob­nie, cał­kiem zwy­czajna.

– W księż­nej nie ma nic zwy­czaj­nego, moja kochana, a już na pewno nie w nale­żą­cej do rodziny kró­lew­skiej.

Uśmiech­nę­łam się, bo księżna, z bystrymi nie­bie­skimi oczami, mięk­kimi brą­zo­wymi wło­sami z nie­modną krę­coną grzywką i z dźwięcz­nym, dziew­czę­cym śmie­chem wydała mi się bar­dzo zwy­czajna. Nie wyglą­dała na kobietę, z jaką oże­niłby się syn króla, nawet jeśli Albert, książę Yorku, był drugi w kolejce do tronu: zapa­sowy następca.

_Bądź cier­pliwa_, pouczy­łam samą sie­bie, gdy matka mówiła coś o aro­gan­cji ary­sto­kra­tów, z któ­rych więk­szość miała mózgi wiel­ko­ści ziarnka gro­chu. _Wiesz, że to nie­sa­mo­wita pro­po­zy­cja. A teraz jej to wyja­śnij, ale z wiel­kim tak­tem!_

– Do dziś sobie tego nie uświa­da­mia­łam, ale ni­gdy dotąd nie wyjeż­dża­łam ze Szko­cji. Lato spę­dzone na naucza­niu wnuczki naszego króla będzie oka­zją, by zoba­czyć część życia, o któ­rym tylko czy­tamy w książ­kach histo­rycz­nych… po latach. To nawet posze­rzy moje hory­zonty!

Mama unio­sła wysoko brwi, jedno ramię też powę­dro­wało w górę.

– A kto chciałby to oglą­dać? Nie wystar­czyły opo­wie­ści two­jej babki o pracy dla lorda Aber­crom­biego, który uwa­żał się za boga, i jego rodziny? Zno­siła dłu­gie, cięż­kie godziny pracy, nie miała wła­snego życia, poświę­ciła się, żeby rodzina Aber­crom­biech mogła wieść wygodne życie w luk­su­sie. – Prych­nęła. – Ale w tam­tych cza­sach nie było zbyt wiel­kiego wyboru, z bożą pomocą przyj­mo­wało się każdą pracę.

Uda­wa­łam, że nie dostrze­gam lek­ce­wa­żą­cego gestu ramie­nia.

– Pro­po­nują mi dwa funty tygo­dniowo za naucza­nie jed­nej dziew­czynki przez pięć poran­ków w tygo­dniu. Trudno to uznać za nie­wol­ni­czą pracę. Niech mama pomy­śli o pie­nią­dzach, jakie zaosz­czę­dzę. – Widzia­łam, jak nie­cier­pli­wie kręci głową, pra­gnąc mi prze­rwać, i pod­nio­słam rękę. – Myślę, że księżna by się mamie spodo­bała. A w zasa­dzie mam pew­ność. Jest natu­ralna, prak­tyczna, ma swo­bodny spo­sób bycia. A jej mąż wcale nie pasuje do obrazu księ­cia z mojej wyobraźni.

Opar­łam rękę na jej kola­nie i mówi­łam spo­koj­niej.

– Książę przy­po­mina mi czło­wieka, który wynaj­mo­wał przed laty Old Cot­tage. Pamięta mama?

Spoj­rzała na mnie z nie­do­wie­rza­niem.

– Chyba nie cho­dzi ci o tego, jak mu tam było, eme­ry­to­wa­nego naczel­nika poczty z Glas­gow, który chciał zamiesz­kać na wsi, a potem nie mógł znieść ciszy? – Zakryła usta dłońmi i zachi­cho­tała. – Ale on miał nie po kolei w gło­wie.

– Tak, ten. Nie chcę przez to powie­dzieć, że księ­ciu bra­kuje pią­tej klepki. Ale jest ner­wowy. Pamięta mama, jak krowa pana Rossa goniła tam­tego pana, szkoda, że nie wiem, jak się nazy­wał, przez pola? Spa­ko­wał się potem i wró­cił do mia­sta.

– Chciał tu spę­dzić eme­ry­turę i wytrzy­mał tydzień. – Mama pokrę­ciła głową. – Bie­da­czyna. – Roze­śmiała się. – Że też go pamię­tasz… pan Thi­stle? Nie, Twi­stle­ton. – Pod­nio­sła szklankę do ust i wypiła kilka małych łyków, śmie­jąc się na to wspo­mnie­nie. – Książę przy­po­mina ci pana Twi­stle­tona?

– Tro­chę. Nie jest aż tak ner­wowy i nie­śmiały, ale jest raczej cichy i zamknięty w sobie, a w towa­rzy­stwie obcych i w nie­zna­nych sytu­acjach wydaje się czujny i skrę­po­wany.

– Pobie­rają się z krew­nymi, na tym polega pro­blem ary­sto­kra­cji.

Zigno­ro­wa­łam jej nie­uf­ność w sto­sunku do wyż­szych klas.

– Książę ma przy­jemną twarz, naj­lep­szą cechą są jego oczy, kiedy pod­nosi głowę. Jest też tro­chę chudy… można go chyba uznać za mało atrak­cyj­nego. – Uję­łam to dość łagod­nie, bo uzna­łam go za skrom­nego czło­wieczka, który trzy­mał się na ubo­czu pod­czas zaim­pro­wi­zo­wa­nego dru­giego śnia­da­nia u lady Elgin; palił papie­rosy, wpa­tru­jąc się w czubki swo­ich wypo­le­ro­wa­nych butów. – Myl­nie wzię­łam go za wynio­słego: był znu­dzony, bo musiał sie­dzieć z grupką kobiet. Potem przy­szło mi do głowy, że chyba jest nie­śmiały. Z pew­no­ścią pozwo­lił, by żona prze­jęła ini­cja­tywę.

Mama prze­stała pić wodę.

– Gadułka, prawda? – wtrą­ciła.

– Ener­giczna. Sporo wspo­mi­nała o swoim pocho­dze­niu z regionu High­lands. Jej rodzina wywo­dzi się z Angus. Mówiła, że uwiel­bia wra­cać do domu do Szko­cji. Ale przede wszyst­kim opo­wia­dała o swo­ich córecz­kach, nazwała je uro­czymi.

Mama zawsze burzyła się na takie prze­jawy czu­ło­ści. To pro­sta Szkotka, która lubiła, żeby dzieci były hała­śliwe i nie plą­tały się pod nogami: łapały kijanki w sta­wie, pod­kra­dały jabłka i budo­wały for­tece z gałęzi. Spoj­rza­łam na jej szczu­płe nad­garstki i przy­gar­bione ramiona. Jej dni jako matki trójki małych dzieci dawno minęły. Teraz ma już tylko mnie, a ja prze­ka­zuję jej wie­ści o pracy, którą chcę pod­jąć pra­wie sześć­set kilo­me­trów od domu.

Roz­ło­ży­łam palce obu dłoni.

– Ta praca to taka mała przy­goda przed powro­tem do Moray Col­lege – wyja­śni­łam. – Księżna w pełni rozu­mie, że we wrze­śniu muszę wró­cić do Edyn­burga, żeby skoń­czyć stu­dia. Bar­dzo inte­re­so­wał ją mój kurs psy­cho­lo­gii, zada­wała wiele pytań. – _Ale nie jest też głup­ta­ską, któ­rej łatwo zaim­po­no­wać._ Przy­po­mnia­łam sobie, jak patrzyła na mnie znad brzegu fili­żanki, sza­cu­jąc mnie chłod­nym, nie­bie­skim spoj­rze­niem. Skie­ro­wała roz­mowę na moją pracę – uczy­łam latem nie­zno­śny gang dzieci lorda i lady Elgi­nów.

– Lady Elgin mówi, że uczy pani Andrew histo­rii? – W jej wyso­kim, kul­tu­ral­nym gło­sie nie było sły­chać, że rodzina pocho­dzi z Angus. Gdy­bym zamknęła oczy, mogła­bym uznać, że księżna ma czter­na­ście lat.

Spoj­rza­łam na lady Elgin, która sie­działa spo­koj­nie w wygod­nym, lecz lekko pod­nisz­czo­nym salo­nie i uśmie­chem kwi­to­wała postępy syna pod moim kie­run­kiem.

– Tak, ma’am¹. Pięt­na­sty wiek: wojna Dwóch Róż.

Księżna prze­chy­liła głowę, a na jej okrą­głej twa­rzy poja­wił się uśmiech roz­ba­wie­nia.

– Mam nadzieję, że jest po stro­nie Yor­ków! – rzu­ciła ku roz­ba­wie­niu wszyst­kich. – A dziew­częta?

– Mar­tha i Jeanie zapi­sują w dzien­niczku książki, które czy­tają tego lata. Mar­tha lubi sio­stry Brontë, a Jeanie… – roze­śmia­łam się – Jeanie jest zaprzy­się­głą Szkotką: zako­chała się w poezji Roberta Burnsa. Mary…

Księż­nej nie inte­re­so­wała jed­nak Mary, kuzynka Elgi­nów, duka­jąca swoją pierw­szą czy­tankę.

– Bar­dzo dobrze dla Jeanie. Jako dziew­czynka też uwiel­bia­łam Rob­biego Burnsa. – Księżna wypro­sto­wała się na krze­śle i splo­tła dło­nie na kola­nach okry­tych sukienką w kolo­rze pudro­wego błę­kitu, paro­diu­jąc uczen­nicę, którą popro­szono, by wyre­cy­to­wała wiersz po pod­wie­czorku. – Zobaczmy, czy jesz­cze pamię­tam. – Przy­brała spo­kojny wyraz twa­rzy i unio­sła oczy, szu­ka­jąc inspi­ra­cji. – A tak: „Och, moja miła jest jak róży pąk – Tak świeży jest jej wdzięk. Och, moja miła jest jak coś tam, coś tam…”. – Zakrę­ciła dło­nią w powie­trzu – „Pio­senki czu­łej dźwięk”². – Pod­nio­sła ręce i wzru­szyła ramio­nami w prze­sad­nych prze­pro­si­nach.

– Ś-ś-śpiew – wtrą­cił jej mąż. – Moja m-m-miła jest jak… śpiew. – Sze­roki uśmiech zamie­nił go w bar­dziej bez­bronną wer­sję przy­stoj­nego brata, księ­cia Walii.

– Oczy­wi­ście, pal­nę­łam głup­stwo. Dzię­kuję, Ber­tie. – Roz­pro­mie­niła się. – „Moja miła jest jak śpiew”!

Jej per­li­sty śmiech z samej sie­bie, jej żywot­ność i poczu­cie absurdu spra­wiły, że poczu­łam do niej sym­pa­tię. Mogła być dziew­czyną w moim wieku, a nie synową króla z dwoj­giem dzieci. Cza­sami my, Szkoci, zbyt poważ­nie pod­cho­dzimy do życia, ale ta drobna kobieta, z jasnym uśmie­chem i w dość śmiesz­nym kape­lu­szu z pió­rami, była zabawna!

Opo­wie­dzia­łam to wszystko mamie, pomi­ja­jąc poezję i kape­lusz.

– Czy ona na pewno rozu­mie, że to tylko na trzy mie­siące i że wró­cisz do Edyn­burga, żeby kon­ty­nu­ować stu­dia?

– Wrócę do Edyn­burga dwu­dzie­stego dzie­wią­tego sierp­nia, żeby zacząć zaję­cia, a oni wyna­gro­dzą mnie bar­dzo hoj­nie, zwa­żyw­szy że nie mam żad­nego doświad­cze­nia, z wyjąt­kiem dzieci Elgi­nów. – Sta­ra­łam się, by mój głos brzmiał spo­koj­nie i zde­cy­do­wa­nie. Pro­te­sty matki w połą­cze­niu z myślą o dłu­giej samot­nej podróży do Lon­dynu, do dziw­nego i pora­ża­jąco wiel­kiego domu księ­cia zaczęły przy­ćmie­wać moją eks­cy­ta­cję z powodu nowej przy­gody.

Mama wes­tchnęła.

– Tu nie cho­dzi o pie­nią­dze, Marion. Nie musisz aż tak bar­dzo się wysi­lać, żeby zaro­bić kilka dodat­ko­wych fun­tów. Zawsze wystar­czały nam moje oszczęd­no­ści i renta wojen­nej wdowy. Bar­dziej mar­twi mnie, że skoń­czysz jako guwer­nantka, a nie nauczy­cielka.

Mama ni­gdy się do tego nie przy­zna, ale ist­nieje też inny powód, dla któ­rego pod­cho­dziła do tej pracy z tak wielką nie­chę­cią. Jestem jej jedy­nym dziec­kiem i nasza rodzina jest bar­dzo mała. Obaj moi starsi bra­cia zgi­nęli pod­czas Wiel­kiej Wojny, ojciec zmarł nie­długo potem, gdyż gaz musz­tar­dowy uszko­dził mu płuca. Dwie nie­za­mężne sio­stry mamy miesz­kają w jed­nym domu w Aber­deen, który dzielą wyłącz­nie z Panem Bogiem. Stu­diu­jąc w Edyn­burgu, przy­jeż­dża­ła­bym do domu auto­bu­sem w co drugi week­end. Z Lon­dynu nie mogła­bym sobie na to pozwo­lić.

– A kim w ogóle była ta księżna, zanim wyszła za mąż?

– Lady Elż­bietą Bowes-Lyon. – Prze­szłam na dia­lekt z High­lands, któ­rym mówiła moja babka. – Ta książna jezd Szko­tyką, jak my z mamum, a jej rodzena to Stra­th­mo­res o’Gla­mis.

Rzu­ciła mi zna­czące spoj­rze­nie.

– Czyli dla cie­bie jej córki to księż­niczka Elż­bieta i księż­niczka Mał­go­rzata Róża, Ich Kró­lew­skie Wyso­ko­ści. Mam nadzieję, że to rozu­miesz. – Krę­ce­niem głowy pod­su­mo­wała moje pra­gnie­nie, by pra­co­wać dla roz­piesz­czo­nej przy­wi­le­jami rodziny kró­lew­skiej z połu­dnia. A jeśli mój opis księ­cia Yorku nie mijał się z prawdą, był on męż­czy­zną, który nie prze­pło­szyłby krowy.

– Spodo­bały mi się jej słowa, kiedy pro­po­no­wała mi pracę. Powie­działa: „Może przy­je­dzie pani do nas do Royal Lodge na mie­siąc?”. – Zabrzmiało to jak zapro­sze­nie na wizytę, a nie oferta pracy dla tym­cza­so­wej guwer­nantki. – „A potem zoba­czy pani, czy nas polubi, a my panią. Jeśli dobrze nam pój­dzie, zosta­nie pani na lato!”.1 lipca 1931
Royal Lodge, rezy­den­cja księ­cia Yorku
Wind­sor Great Park, Berk­shire, Anglia

Obu­dzi­łam się o pią­tej w chłod­nym sza­rym świe­tle poranka sączą­cym się zza brze­gów cięż­kich kotar w mojej sypialni w Royal Lodge. Leża­łam tak jak zasnę­łam zmę­czona, na wznak, z rękami wycią­gnię­tymi wzdłuż ciała. Z poprzed­niego wie­czoru zapa­mię­ta­łam jedy­nie samo­chód skrę­ca­jący w pod­jazd w wie­czor­nym świe­tle i wielki, trzy­kon­dy­gna­cyjny dom, śliczny jak tort ślubny, lśniący jak różowa perła w ostat­nich pro­mie­niach słońca.

Gdy robiło się jaśniej, z cie­nia w pokoju wyła­niały się kształty mebli. Ścianę przy drzwiach zaj­mo­wała wielka szafa. Po obu stro­nach kominka stały dwa nie­duże fotele z hafto­wa­nymi podusz­kami. W biblio­teczce w rogu usta­wiono według wyso­ko­ści opra­wione w skórę książki. Na ścia­nach okle­jo­nych tapetą w zie­lono-białe paski wisiały akwa­rele w czar­nych ram­kach. Był to wygodny, sym­pa­tyczny pokój, róż­niący się bar­dzo od pach­ną­cych różami i bzem apar­ta­men­tów, do któ­rych rzu­ca­łam okiem, gdy po przy­jeź­dzie kamer­dy­ner pro­wa­dził mnie sze­ro­kimi mar­mu­ro­wymi scho­dami na dru­gie pię­tro.

Kiedy daim­ler zatrzy­mał się przed Royal Lodge, wiej­ską rezy­den­cją księ­cia Yorku, nachy­li­łam się i zaci­snę­łam zimne dło­nie na kola­nach, by powstrzy­mać ich drże­nie. Surowa, impo­nu­jąca fasada, która ze swo­imi roz­świe­tlo­nymi oknami przy­po­mi­nała pasa­żer­ski linio­wiec wyru­sza­jący w podróż przez ocean, była przy­tła­cza­jąca. Czu­łam się brudna i potar­gana. Zawa­ha­łam się, nie chcąc opusz­czać mojego azylu, kiedy szo­fer księ­cia otwo­rzył tylne drzwi. Pod­czas naszej krót­kiej podróży męż­czy­zna, który pomógł mi się wydo­stać z cha­osu dworca King’s Cross, stał się moim jedy­nym sojusz­ni­kiem w obcym świe­cie.

– Jeste­śmy na miej­scu, panno Craw­ford. Pani długa podróż wresz­cie dobie­gła końca.

Pan Hughes wycią­gnął dużą dłoń w skó­rza­nej ręka­wiczce, by pomóc mi wysiąść, a na pod­jazd ze scho­dów zszedł wysoki szpa­ko­waty męż­czy­zna.

– Dobry wie­czór, panno Craw­ford. Jestem kamer­dy­ne­rem Jego Wyso­ko­ści, nazy­wam się Ain­slie. Witamy w Royal Lodge.

Ten zadbany, dobrze ubrany męż­czy­zna o cichym gło­sie w niczym nie przy­po­mi­nał gru­bego, pro­tek­cjo­nal­nego major­do­musa w popla­mio­nym zupą kra­wa­cie, któ­rego zatrud­niali Elgi­no­wie.

– To zde­cy­do­wa­nie zbyt długa podróż, by odby­wać ją samot­nie. Pierw­szy raz jest pani na połu­dniu, prawda? – Empa­tycz­nym ski­nie­niem głowy wyra­ził współ­czu­cie z powodu dłu­gich godzin spę­dzo­nych przeze mnie w wago­nie trze­ciej klasy z czte­rema prze­siad­kami.

Odwró­ci­łam się w poszu­ki­wa­niu walizki.

– Pro­szę się nie mar­twić baga­żem, panno Craw­ford. James przy­nie­sie go na górę.

Z cie­nia por­tyku wyło­nił się młody męż­czy­zna i wziął od szo­fera moją pod­nisz­czoną walizkę. Zro­bi­łam trzy kroki i mru­ga­jąc, sta­nę­łam na jasno oświe­tlo­nym progu, a James znik­nął w drzwiach ukry­tych w pokry­tej boaze­rią ścia­nie.

Przede mną roz­cią­gał się hol wyło­żony czarno-bia­łymi płyt­kami z mar­muru.

– Księż­niczki udały się już na spo­czy­nek – uspo­koił mnie pan Ain­slie. – Książę i księżna wyszli na wie­czór i zostaną na noc w lon­dyń­skim domu, więc będzie pani miała oka­zję odpo­cząć i oswoić się z miej­scem. Ma pani ochotę na kola­cję? – Na wpół odwró­cił się do mnie, gdy wcho­dzi­li­śmy na schody. Myśla­łam tylko o tym, żeby zdjąć twe­edowy kostium; czu­łam, że w rezy­den­cji jest nie­mi­ło­sier­nie gorąco w porów­na­niu z naszym peł­nym prze­cią­gów dom­kiem i sma­ga­nymi wia­trem pero­nami, na któ­rych cze­ka­łam.

– Dzię­kuję, nie jestem głodna, ale z chę­cią wypi­ła­bym fili­żankę her­baty – odpar­łam, poty­ka­jąc się na ostat­nim stop­niu. Byłam zbyt zmę­czona, by jeść, i marzy­łam, żeby zdjąć nowe buty, które mnie cisnęły.

Pan Ain­slie otwo­rzył drzwi w sze­ro­kim kory­ta­rzu.

– To pani sypial­nia, tam­tędy można przejść do małego salo­niku. – Gestem wska­zał drzwi w prze­ciw­le­głej ścia­nie. – Łazienka znaj­duje się po dru­giej stro­nie kory­ta­rza. Kiedy James przyj­dzie z baga­żem, pro­szę mu powie­dzieć, jeśli będzie pani cze­goś potrze­bo­wała. Zaraz przy­niosą her­batę. – Popra­wił zasłonę i rozej­rzał się po pokoju. – Cie­szymy się, że pani do nas dołą­czyła, panno Craw­ford. Życzę pani dobrej nocy. – Zosta­wił mnie w ciszy moich pokoi, a ja usia­dłam na łóżku i zdję­łam buty. Drzwi znów się otwo­rzyły: poko­jówka przy­nio­sła tacę z her­batą, spo­glą­da­jąc czuj­nie spod pół­przy­mknię­tych powiek. Przed wyj­ściem mruk­nęła coś o chle­bie z masłem.

Roze­bra­łam się jak naj­szyb­ciej, wło­ży­łam koszulę nocną, wypi­łam fili­żankę gorą­cej, słod­kiej her­baty i pochło­nę­łam trzy cien­kie kromki chleba z masłem. Odrzu­ci­łam narzutę i zło­ży­łam na wykroch­ma­lo­nej pościeli zmę­czone ciało. Zdrę­twiałe koń­czyny wypro­sto­wały się z wdzięcz­no­ścią. Nacią­gnę­łam koc na uszy i zamknę­łam oczy.

*

– Lili­bet… ona śpi. – Obu­dzi­łam się w bla­sku słońca i ujrza­łam dziew­czynkę o okrą­głej buzi, sto­jącą przy łóżku w bia­łej hafto­wa­nej koszuli noc­nej. Odwró­ciła się i unio­sła palec do ust.

Gdy pró­bo­wa­łam usiąść, dołą­czyła do niej wyż­sza dziew­czynka.

– Dzień dobry – powie­działa. – Z poważ­nej twa­rzy spo­glą­dały na mnie wiel­kie jasno­nie­bie­skie oczy. – Puka­ły­śmy, ale chyba pani nie sły­szała. Jestem Lili­bet, a to Mał­go­rzata Róża. Ogrom­nie nam przy­kro, że panią obu­dzi­ły­śmy, ale chcia­ły­śmy panią zoba­czyć jako pierw­sze. – Zmarsz­czyła brwi w oba­wie, że powie­działa coś nie­wła­ści­wego. – Tak naprawdę chcia­łam zapy­tać, czy zja­dłaby pani z nami śnia­da­nie? – Jej powaga i pew­ność sie­bie były uro­cze, podob­nie jak tro­ska, że mi prze­szko­dziła. Dwie sio­stry grzecz­nie cze­kały na moją odpo­wiedź. Miały wiel­kie oczy ojca, ale ich spoj­rze­nie było spo­kojne i bez­po­śred­nie jak u matki.

– Dzię­kuję, będzie mi bar­dzo miło. Na pewno już się domy­śli­ły­ście, że jestem Marion Craw­ford. – Spoj­rza­łam na zegar na kominku. Wiel­kie nieba, była pra­wie ósma! Aby unik­nąć mało ele­ganc­kiego poszu­ki­wa­nia szla­froka, zapy­ta­łam:

– A gdzie jada­cie śnia­da­nie?

Lili­bet też spoj­rzała na zegar.

– O dzie­wią­tej w dzien­nym pokoju dzie­cię­cym, ale powinna pani przyjść wcze­śniej. To w kory­ta­rzu po pra­wej stro­nie. – Rzu­ciła mi uprzejmy, nie­śmiały uśmiech, uka­zu­jąc szparę po bra­ku­ją­cych przed­nich zębach.

– Dziś jemy jajka sadzone, a kiedy sty­gną, robią się śli­skie. – Szcze­rość sio­stry spra­wiła, że Lili­bet sze­rzej się uśmiech­nęła.

– Chodź, Mał­go­rzato, musimy iść. – Wzięła ją za rękę. – Alah będzie zła, jeśli nie ubie­rzemy się przed śnia­da­niem.

– Alah to wasza nia­nia?

Lili­bet ski­nęła głową.

– To pani Kni­ght, ale mówimy na nią Alah.

Alah. W tej upo­rząd­ko­wa­nej atmos­fe­rze zala­nych słoń­cem pokoi i sadzo­nych jajek nie dzi­wiło mnie, że ktoś o tak boskim imie­niu mógłby się ziry­to­wać taką drob­nostką jak brak punk­tu­al­no­ści.ROZDZIAŁ DRUGI

Sier­pień 1936
Royal Lodge, Wind­sor Great Park, Berk­shire, Anglia

Spoj­rza­łam na pokrytą lokami główkę pod­ska­ku­jącą przy moim łok­ciu.

– Pod­sa­dzisz mnie, Craw­fie? Nic nie widzę! – Sze­ścio­let­nia Mał­go­rzata była wciąż nie­dużą, okrą­glutką dziew­czynką.

– Nie­wiele jest do oglą­da­nia. – Chwy­ci­łam ją w talii i pod­sa­dzi­łam na pod­stawę kamien­nej balu­strady, która bie­gła wzdłuż dachu Royal Lodge. – Lepiej? – Uję­łam jej gorącą dłoń w swoją, żeby ją pod­trzy­mać, gdy wspięła się na palce, by spoj­rzeć na pod­jazd w dole.

– Tro­chę tak, ale widzę przede wszyst­kim żwir.

Wcią­gnę­łam łagodne let­nie powie­trze: uno­sił się w nim zapach świeżo sko­szo­nej trawy z nutą let­nich kwia­tów.

– Stąd można zoba­czyć ogród różany. Spójrz, pan Car­ter ścina kwiaty do jadalni. – Ni­gdy nie mia­łam dość pogod­nego widoku z tego wspa­nia­łego domu z jego tchną­cymi spo­ko­jem ogro­dami, które ota­czały stare libań­skie cedry. Nie byłam też w sta­nie wyobra­zić sobie życia bez córe­czek księ­cia i księż­nej Yorku; stały się czę­ścią mnie, podob­nie jak ja sta­łam się czę­ścią ich rodziny.

List, który z takim mozo­łem napi­sa­łam do matki latem 1931 roku, infor­mu­jąc ją, że pod­ję­łam decy­zję, by zostać, był naj­trud­niej­szy, jaki wysła­łam w życiu. Ogromna odle­głość dzie­ląca Dun­ferm­line i Wind­sor z każdą linijką sta­wała się coraz więk­sza. W szyb­kiej odpo­wie­dzi zapew­niła mnie, że rozu­mie moją decy­zję. Rodzina Yor­ków ofe­ro­wała mi ogromne moż­li­wo­ści, żeby doświad­czyć innego życia i spoj­rzeć na nie z szer­szej per­spek­tywy. Matka miała na tyle taktu, żeby to napi­sać, ale wie­dzia­łam, że tęskni za moim towa­rzy­stwem.

Mał­go­rzata Róża otarła noski butów o kamień, gdy wychy­liła się jesz­cze bar­dziej, przy­wo­łu­jąc mnie z powro­tem do teraź­niej­szo­ści.

– Spójrz, to tato i mama. Wycho­dzą, żeby pocze­kać na przy­jazd stryja Davida i jego przy­ja­ciółki. – Obie spoj­rza­ły­śmy na czubki głów w dole, jed­nej nagiej w przy­ćmio­nym popo­łu­dnio­wym słońcu, dru­giej nakry­tej jasno­nie­bie­skim kape­lu­szem przy­bra­nym fio­le­to­wo­ró­żo­wymi różami z jedwa­biu. Książę i księżna cze­kali na nowego króla Anglii, który miał przy­je­chać na pod­wie­czo­rek.

Kiedy Mał­go­rzata zoba­czyła już wszystko, co było do zoba­cze­nia, była gotowa na zabawę.

– Chodź, Craw­fie, Lili­bet przyj­dzie tu za chwilę. Musimy się scho­wać.

Zatrzy­ma­łam ją jesz­cze na moment, gdy dobiegł nas lekki, czy­sty głos księż­nej, roz­brzmie­wa­jący jak dzwo­ne­czek w cięż­kim sierp­nio­wym powie­trzu.

– On się z nią ożeni, Ber­tie. Pew­nie oświad­czył się już wiele mie­sięcy temu i oczy­wi­ście wiesz, że się zgo­dziła.

Nachy­li­łam się, żeby spró­bo­wać usły­szeć pełną waha­nia, cichą odpo­wiedź księ­cia.

– Nie, kochany, nie sądzę, że to coś prze­lot­nego – powie­działa księżna, śmie­jąc się dźwięcz­nie. – On zupeł­nie stra­cił głowę. Tym razem to poważna sprawa.

Książę powie­dział gło­śniej:

– Ona jest… at… atrak­cją.

– Żałuję, że to nie jest takie pro­ste. – Głos księż­nej zabrzmiał ostro, jakby ziry­to­wało ją, że tak scep­tycz­nie pod­cho­dzi do jej słów. – Wiesz, że nie pozwolą mu zostać, jeśli się z nią ożeni.

Pod­słu­chi­wa­łam, ale nie mogłam się powstrzy­mać. Wychy­li­łam się jesz­cze bar­dziej, pra­gnąc dosły­szeć odpo­wiedź księ­cia.

– On tego ni­gdy nie zrobi. – Książę łatwo się dener­wo­wał, ale pod jego znie­cier­pli­wioną i pełną emfazy odpo­wie­dzią kryło się coś jesz­cze. Patrzy­łam, jak księżna wyciąga rękę, żeby pokle­pać go po przed­ra­mie­niu, jak robiła to nie­zli­czone razy, gdy mężowi zaczy­nały pusz­czać nerwy. _Pokle­puje go, jakby był zbyt naro­wi­stym koniem_, pomy­śla­łam.

Książę odchrząk­nął.

– Nie zro­biłby mi tego, roz­ma­wia­li­śmy o tym. – Potem dodał z lek­kim zwąt­pie­niem w gło­sie: – D-d-dał mi s-s-słowo.

– Módlmy się, żeby go dotrzy­mał, bo ina­czej zachcą, żeby­śmy go zastą­pili i będziemy się mogli poże­gnać z wygod­nym życiem tutaj – odparła księżna. Roz­legł się klak­son i na pod­jazd wje­chał długi zie­lony samo­chód, kie­ru­jąc się w stronę domu. – Wiel­kie nieba, czym on jeź­dzi?

Książę nie odpo­wie­dział, ale patrzy­łam, jak spusz­cza głowę i wie­dzia­łam, że wbija wzrok w stopy.

– To jego nowy samo­chód? – Księżna dotknęła łok­cia męża, przy­wo­łu­jąc go z powro­tem do rze­czy­wi­sto­ści i powi­ta­nia brata. – Zie­lony. Cóż za dziwny pomysł!

– Tak, jest z niego bar­dzo dum… dumny, nazywa się kombi. Ame­ry­kań­ski.

– Oczy­wi­ście. Przy­naj­mniej ona nie przy­je­dzie w przy­szłym tygo­dniu do Bal­mo­ral!

Mał­go­rzata wysu­nęła rączkę z mojej dłoni i pocią­gnęła mnie za rękę.

– Chodź, Craw­fie, scho­wamy się za komi­nami. – Odwró­ci­łam się od kra­wę­dzi dachu, lecz wcze­śniej­sze słowa księż­nej wciąż uno­siły się w powie­trzu, ostrze­gaw­czo cięż­kie jak chmury zbie­ra­jące się na wscho­dzie: „Wiesz, że nie pozwolą mu zostać, jeśli się z nią ożeni”. Naj­bar­dziej dzi­wiło mnie to, że w jej gło­sie nie sły­chać było nie­po­koju ani prze­ra­że­nia, które pobrzmie­wały w gło­sie jej męża. Prze­ma­wiała ze spo­ko­jem kobiety, która wie, co szy­kuje dla niej przy­szłość.

– Zna­la­złam was, zna­la­złam was obie! – Lili­bet wysta­wiła głowę przez okno pokoju szkol­nego. – Nawet się nie scho­wa­ły­ście. Poza tym i tak zawsze zaczy­nam szu­kać tutaj, bo to ulu­bione miej­sce Mał­go­rzaty.

– Nie­ład­nie, nie dałaś nam dość czasu! – Mał­go­rzata zesko­czyła z pod­stawy balu­strady.

– Dałam i to nawet wię­cej, bo Alah kazała mi posprzą­tać bała­gan, któ­rego naro­bi­łaś w szafce z zabaw­kami.

Mał­go­rzata Róża oparła dło­nie na bio­drach.

– To wcale nie był bała­gan, tylko ty lubisz wszystko sprzą­tać. A my dopiero co tu wyszły­śmy!

Wstążka do wło­sów się roz­wią­zała, a mój mały urwis z otar­tymi buci­kami i brud­nymi rękami uniósł brodę, spo­glą­da­jąc na świeżo umytą i ucze­saną sio­strę. Tak­su­jące spoj­rze­nie Lili­bet wyra­żało drwinę.

– Widzia­łaś swoją sukienkę? Jak ci się udało ją roze­drzeć? Mia­łaś mnó­stwo czasu, żeby zna­leźć kry­jówkę. Teraz moja kolej.

– Nie, Lili­bet, nie! To nie­spra­wie­dliwe! – Mał­go­rzata zawsze tak krzy­czała, gdy życie gro­ziło, że pokrzy­żuje jej plany. – Stryj David przy­je­chał na pod­wie­czo­rek, a ja jesz­cze się nie scho­wa­łam! – W pro­te­ście wysu­nęła dolną wargę.

Lili­bet wspięła się przez okno na dach i minąw­szy nas, pode­szła do balu­strady, by się przez nią wychy­lić.

– Rodzice wsia­dają do jego nowego samo­chodu. Dokąd oni się wybie­rają?

Mał­go­rzata zaczęła tupać nogami, a po pulch­nych policz­kach popły­nęły łzy.

– On już wyjeż­dża, a ja nawet się nie przy­wi­ta­łam ani nie wypi­łam her­baty!

Przy­kuc­nę­łam przed nią i poda­łam jej chu­s­teczkę.

– Poje­chali tylko na krótką prze­jażdżkę nowym samo­cho­dem Jego Kró­lew­skiej Mości. No chodź, wydmu­chaj nos. Powiedz mi… – Unio­słam jej nad­gar­stek. – Która jest godzina na twoim nowym zegarku?

– Za pięć minut psia­kość czwarta. – Zachi­cho­tała, gdy wstrzą­śnięta Lili­bet gło­śno wcią­gnęła powie­trze. Mał­go­rzata nie­dawno zaprzy­jaź­niła się z nowym paziem, który w chwi­lach zde­ner­wo­wa­nia rzu­cał pod nosem „psia­kość”.

– Samo za pięć czwarta zde­cy­do­wa­nie wystar­czy, bar­dzo dzię­kuję. A o któ­rej jemy pod­wie­czo­rek?

– O pią­tej.

– Grzeczna dziew­czynka. Widzisz więc, że możemy się jesz­cze raz poba­wić w cho­wa­nego i teraz chyba jest moja kolej, żeby się scho­wać. No, wska­kuj! – Pomo­głam Mał­go­rza­cie wró­cić przez okno do środka i zbie­głam po stop­niach do komórki miesz­czą­cej się pomię­dzy tyl­nymi scho­dami a główną klatką scho­dową. Będę miała chwilę spo­koju, żeby prze­my­śleć urywki roz­mowy, którą pod­słu­cha­łam na dachu.

Czy król na pewno _nie ma zamiaru poślu­bić pani Simp­son?_ Wcze­śniej wszyst­kie romanse nawią­zy­wał, co prawda, z mężat­kami, ale nie chciał się z nimi żenić.

Powró­ciły do mnie słowa, któ­rymi książę, jąka­jąc się, zare­ago­wał na stwier­dze­nie żony, że król zupeł­nie stra­cił głowę: „D-d-dał mi s-s-słowo”. Z całego serca współ­czu­łam czło­wie­kowi, który uwiel­biał swo­jego wytwor­nego, pew­nego sie­bie star­szego brata i ufał mu. Ale jego zaufa­nie zaczy­nało się kru­szyć, gdy żona utrzy­my­wała, że król zamie­rza się oże­nić z panią Simp­son. Zde­cy­do­wane słowa księż­nej spra­wiły, że jego wła­sne uwię­zły mu w gar­dle; nie mógł uwie­rzyć, że uko­chany brat mógłby go zawieść.

_Ale już czas, żeby się oże­nił, skoro został kró­lem – ma prze­cież czter­dzie­ści dwa lata_.

_Ale z panią Simp­son?_ Pró­bo­wa­łam sobie przy­po­mnieć, co mówi kon­sty­tu­cja. Nasz monar­cha nie może się oże­nić z kato­liczką – tego byłam pewna. Bry­tyj­ski monar­cha jest głową Kościoła Anglii, więc mał­żeń­stwo z kato­liczką nie wcho­dzi w grę.

Może dez­apro­bata, którą sły­sza­łam w gło­sach pana Ain­slie i Alah, kiedy wspo­mi­nano o pani Simp­son, była zwią­zana z fak­tem, że jest kato­liczką? Nie, to dla­tego, że się roz­wio­dła i to nie tylko z panem Simp­sonem, który rów­nież brał czynny udział w oży­wio­nym życiu towa­rzy­skim Lon­dynu. Czy pani Simp­son nie scho­wała dru­giego byłego męża gdzieś w Ame­ryce? Zaczę­łam się zasta­na­wiać nad mężami Ame­ry­kanki. To nie­wy­obra­żalne, by nasz król, choć uwa­żał się za czło­wieka bar­dzo postę­po­wego, mógł choćby roz­wa­żać moż­li­wość poślu­bie­nia dwu­krot­nej roz­wódki.

Roz­wód, mimo że legalny, pozo­staje w naszym kraju sprawą bar­dzo deli­katną, a Kościół nie usank­cjo­nuje mał­żeń­stwa króla z roz­wódką, gdy obaj jej mężo­wie na­dal żyją.

Kiedy kuca­łam w ciem­no­ści pod niskim skle­pie­niem komórki, mając za towa­rzy­stwo mopy i wia­dra, z nie­zwy­kłą jasno­ścią ude­rzyła mnie kolejna myśl. Jeśli nasz król play­boy, który panuje zale­d­wie od sied­miu mie­sięcy, a jego koro­na­cja pozo­staje wciąż w sfe­rze pla­nów, uprze się, by poślu­bić panią Simp­son – pod­nio­słam głowę tak gwał­tow­nie, że ude­rzyłam nią w sufit kry­jówki – czy nie wywoła to tak gigan­tycz­nego kry­zysu, że ślub umoż­liwi jedy­nie abdy­ka­cja? Bystra księżna Yorku naj­wy­raź­niej też tak myślała. Gdy­bym parę minut wcze­śniej nie sły­szała jej zapew­nień, uzna­ła­bym pomysł, że Ber­tie zosta­nie kró­lem Anglii, za nie­do­rzeczny.

Lubi­łam księ­cia: był naj­mil­szym i naj­bar­dziej wiel­ko­dusz­nym ojcem, odda­nym mężem, życz­li­wym i uprzej­mym pra­co­dawcą. Ale jego wady jako przy­szłego monar­chy były znaczne. Powścią­gli­wość i pełna rezerwy skłon­ność do izo­lo­wa­nia się to jedno, ale nie­chęć do publicz­nych wystą­pień i zaci­na­nie się pod­czas mówie­nia nie były surow­cem, z któ­rego kró­lów się wyra­bia³. _Biedny czło­wiek, nie ma zami­ło­wa­nia ani siły do tej okrop­nej pracy_.

Dwie tupiące pary stóp pod­bie­gły do mojej kry­jówki, a chrzęst kół na pod­jeź­dzie przy­po­mniał mi, że doro­śli wró­cili. Czas się ogar­nąć.

Zosta­łam zaata­ko­wana na dwa fronty: Lili­bet uchy­liła drzwi komórki od strony tyl­nych scho­dów, a Mał­go­rzata z roz­ma­chem zde­ter­mi­no­wa­nego ilu­zjo­ni­sty otwo­rzyła te ukryte w boaze­rii przy scho­dach głów­nych, gdy król, para ksią­żęca i pani Simp­son weszli do holu.

– Zna­la­złam cię! Pierw­sza! – wrza­snęła Mał­go­rzata, kipiąc pod­nie­ce­niem, gdy razem z Lili­bet z więk­szą god­no­ścią wyszły­śmy z komórki mię­dzy scho­dami.

– Wiel­kie nieba, Mał­go­rzato Różo, coś ty zro­biła z sukienką? – zapy­tała ze śmie­chem księżna. – Chodź się przy­wi­tać z Jego Kró­lew­ską Mością!

– Stryju Davi­dzie, w samą porę na pod­wie­czo­rek. – Mał­go­rzata rzu­ciła się w jego stronę, za nią ruszyła spo­koj­niej­sza sio­stra, która dygnęła przed kró­lem, a potem wyczu­wa­jąc być może skrę­po­wa­nie ojca, sta­nęła koło niego i wzięła go za rękę.

Król pod­niósł Mał­go­rzatę i zakrę­cił nią w kółko.

– Pod­wie­czo­rek? Skąd wie­dzia­łaś, że jestem głodny jak wilk? – Posta­wił bra­ta­nicę na ziemi.

Czyż­bym się prze­sły­szała? Spoj­rza­łam na księżnę, potem na księ­cia. Jego Kró­lew­ska Mość z pew­no­ścią żar­to­wał, ale prze­ma­wiał z nie­wąt­pli­wie ame­ry­kań­skim akcen­tem.

– Nie widzia­łaś jesz­cze mojego nowego samo­chodu, prawda, Lili­bet? Przy­był ze Sta­nów, to kombi.

– Widzia­ły­śmy. – Lili­bet pod­nio­sła wzrok na ojca. – Jest zie­lony! – Kąciki jej ust opa­dły, a matka uśmiech­nęła się.

– Zde­cy­do­wa­nie. – Pani Simp­son, chłodna w lep­kim cie­ple póź­nego lat i otu­lona zapa­chem per­fum Guer­la­ina, nachy­liła się, by Lili­bet mogła ją posłusz­nie, a Mał­go­rzata z całego serca poca­ło­wać w poli­czek. Księżna wypro­sto­wała się zna­cząco na widok pro­stac­kiego żąda­nia pani Simp­son, by jej córki ją cało­wały. Nasze spoj­rze­nia spo­tkały się, a jej cien­kie brwi unio­sły się nie­znacz­nie, zanim twarz przy­brała wyraz uprzej­mej tole­ran­cji.

Sto­jąc w cie­niu otwar­tych drzwi, mogłam pierw­szy raz dobrze się przyj­rzeć kochance króla. Dotąd zawsze oglą­da­łam ją z daleka, gdy prze­cha­dzała się po parku albo na tara­sie popi­jała kok­tajl w oto­cze­niu przy­ja­ciół – zdzi­wi­łam się, że nie jest ani piękna, ani nawet ładna w kon­wen­cjo­nal­nym sen­sie. Miała za dużą głowę, zbyt kwa­dra­tową twarz z mocno zary­so­waną szczęką i kości­stym nosem. Za to mogła się poszczy­cić modną syl­wetką: kan­cia­stą, nie­mal chło­pięcą, z rodzaju tych, na któ­rych ubra­nia leżą dosko­nale. Nie było w niej mięk­kich, kobie­cych krą­gło­ści, a spoj­rze­nie, któ­rym prze­bie­gała od króla do księż­nej, było tak­su­jące i prze­ni­kliwe. Nie przy­po­mi­nała cie­plar­nia­nego kwiatu z dłu­giej linii uprzy­wi­le­jo­wa­nych ary­sto­kra­tów ani córeczki boga­tego tatu­sia z Ame­ryki. Zadbana, wytwor­nie i drogo ubrana w ide­al­nie skro­joną suk­nię ze szma­rag­do­wego jedwa­biu pani Simp­son może i nie była pięk­no­ścią, ale była nie­dbale i dosko­nale szy­kowna. Palce gołych stóp wysta­wały z san­dał­ków na szpil­kach, a paznok­cie były pola­kie­ro­wane na jaskra­wo­czer­wono, na taki sam odcień jak surowe usta: impo­nu­jące połą­cze­nie kasyna w Monte Carlo i cie­ni­stych werand w Wir­gi­nii, o któ­rych czy­ta­łam w kolum­nach towa­rzy­skich.

Obok tego uoso­bie­nia nie­ska­zi­tel­nej ele­gan­cji stała księżna ubrana w nie­bie­ską kwie­ci­stą żor­żetę i ozdo­biony różami kape­lusz; w sierp­nio­wym upale wyglą­dała na prze­braną i zbyt strojną. Zupeł­nie jakby przed chwilą wró­ciła z otwar­cia kościel­nego festynu. Ale nie dawała się poko­nać, sto­jąc na środku swo­jego holu na roz­sta­wio­nych nogach w jedwab­nych poń­czo­chach, z torebką zawie­szoną w zgię­ciu łok­cia i dwoma sznu­rami nie­ska­zi­tel­nych pereł na szyi. Elż­bieta, księżna Yorku, patrzyła obo­jęt­nie na ame­ry­kań­ską atrak­cję. Lustro­wała uprzej­mym acz wni­kli­wym spoj­rze­niem szkar­łatne paznok­cie u stóp pani Simp­son, jakby nie była do końca pewna, co robią w jej pięk­nym holu.

Wita­jąc się ze mną, pani Simp­son unio­sła pod­bró­dek.

– Panna Craw­ford, nie­praw­daż? Kiedy tylko odwie­dzam Royal Lodge, zawsze tak świet­nie bawi­cie się z dziew­czyn­kami! – Jej głos brzmiał twardo, meta­licz­nie. Zro­zu­mia­łam, czemu książę i księżna mówią o niej „zardze­wiała piła”.

– Bawi­ły­śmy się w cho­wa­nego – wyja­śni­łam, czu­jąc wyrzuty sumie­nia z powodu tego, co pod­słu­cha­łam.

Odwró­ciła się do króla, a tyłem do ksią­żę­cej pary i dziew­czy­nek. Kości szczęki ster­czały po obu stro­nach jej chu­dej szyi, przez co przy­po­mi­nała żmiję.

– Brzmi zachę­ca­jąco. – Oparła dłoń na ramie­niu króla, wbi­ja­jąc w niego spoj­rze­nie okrą­głych ciem­nych oczu. – Powin­ni­śmy też kie­dyś spró­bo­wać. – Rzu­ciła mu naj­bar­dziej pro­wo­ku­jące spoj­rze­nie, jakie widzia­łam w życiu, a uśmiech, któ­rym jej odpo­wie­dział, był tak jaw­nie namiętny, że musia­łam odwró­cić wzrok.

Ta osza­ła­mia­jąca mie­szanka seksu i aro­ganc­kiej fine­zji była roz­wódką, kochanką króla! W chwili gdy ta obda­rzona nie­zwy­kłym wyglą­dem kobieta ode­zwała się do niego, w pełni poję­łam, czemu on stoi tutaj z wyra­zem głu­piej tęsk­noty na twa­rzy.

Potwier­dziw­szy swoje prawo wła­sno­ści do króla Anglii, pani Simp­son ponow­nie zwró­ciła uwagę na księż­niczki.

– A gdzie się cho­wa­ły­ście, w piw­nicy na węgiel?

– Na dachu – odparła Mał­go­rzata Róża. – Obser­wo­wa­ły­śmy was wszyst­kich z góry!

– To dla­tego jesteś taka brudna! – Flir­to­wała nawet z Mał­go­rzatą. Spoj­rza­łam na parę ksią­żęcą, by spraw­dzić, jak przyj­mują żarty pani Simp­son.

Król odrzu­cił głowę do tyłu i zaniósł się śmie­chem, lecz jego brat w mil­cze­niu wyjął z kie­szeni mary­narki papie­ro­śnicę i zapa­lił papie­rosa. Nie wie­dzia­łam, czy tylko to sobie wyobra­zi­łam, czy też naprawdę rzu­cił bratu tak­su­jące spoj­rze­nie, pozba­wione tego szcze­nię­cego uwiel­bie­nia, które zwy­kle prze­ja­wiał, gdy byli razem.

Księżna zawtó­ro­wała szwa­growi srebr­nym, rado­snym śmie­chem, co prawda, z życz­li­wym wyra­zem twa­rzy, lecz ze sztyw­nymi z nie­chęci ple­cami.

– Pomy­śla­łam, że miło byłoby wypić her­batę na tara­sie. Nie będzie ci za chłodno, Wal­lis? – Obrzu­ciła szyb­kim spoj­rze­niem nagie ramiona pani Simp­son. – Dziew­czynki, bie­gnij­cie do Alah, żeby się umyć i prze­brać przed pod­wie­czor­kiem. – Zni­żyła głos, gdy pode­szłam do niej i wzię­łam Mał­go­rzatę Różę za rękę. – To nie­ofi­cjalne spo­tka­nie, Craw­fie, nie musisz się prze­bie­rać; jak widzisz, pani Simp­son jest ide­al­nie ubrana na tę oka­zję.

Mał­go­rzata wyczuła nastrój matki.

– Psia­kość – szep­nęła pod nosem.

– Otóż to – odparła księżna.

_Jeśli przyj­dzie co do czego_, pomy­śla­łam, gdy kie­ro­wa­ły­śmy się do pokoju dzie­cię­cego, _mogę się zało­żyć, że księżna Yorku zosta­nie kró­lową_. Uśmiech­nięta księżna byłaby o wiele lep­szą kró­lową mał­żonką niż Wal­lis Simp­son, nawet jeśli Bry­tyj­czycy z nie­chę­cią zamie­ni­liby przy­stoj­nego króla na jego skrę­po­wa­nego, jąka­ją­cego się brata.9 grud­nia 1936
Royal Lodge, Wind­sor Great Park, Berk­shire, Anglia

_Kochana Mamo!_

_Naresz­cie skoń­czyło się cze­ka­nie i zamar­twia­nie się. Wczo­raj wie­czo­rem król przy­je­chał, by zjeść kola­cję z bra­tem. Przy­wiózł ze sobą swo­jego doradcę, pana Monck­tona (który nie­mal zacie­rał ręce z zachwytu – na pewno zara­bia kro­cie, dora­dza­jąc kró­lowi w całym tym zamę­cie), i pre­miera – czu­łam fajkę pana Bal­dwina aż w mojej kry­jówce na dru­gim pię­trze!_

_W chwili gdy ujrza­łam twarz króla, potwier­dziły się moje naj­gor­sze podej­rze­nia. Try­skał dobrym humo­rem, był nie­zwy­kle ser­deczny i roz­pły­wał się w uśmie­chach, zwłasz­cza kie­ro­wa­nych do brata. Udali się do różo­wego salonu i zamknęli drzwi, a ja poszłam powie­dzieć dobra­noc dziew­czyn­kom._

_Przed pój­ściem spać wybra­łam się z psami na wie­czorny spa­cer. Kiedy prze­cho­dzi­łam przez traw­nik, zauwa­ży­łam, że na pod­jeź­dzie nie ma już samo­cho­dów. Na tara­sie stał pan Ain­slie, więc zbli­ży­łam się, by życzyć mu dobrej nocy._

_– Zro­bił to – powie­dział, gdy weszłam na stop­nie tarasu. – Co to za król, który porzuca swo­ich pod­da­nych? Swój kraj?_

_A potem opo­wie­dział mi, co się wyda­rzyło przy kola­cji. Król był w szczy­to­wej for­mie: opo­wia­dał dow­cipy i pił wino kie­li­szek za kie­lisz­kiem, pan Bal­dwin opy­chał się kuro­pa­twami, Monck­ton obser­wo­wał księ­cia, a książę sie­dział w mil­cze­niu, nie odry­wa­jąc wzroku od twa­rzy brata. Pan A. zosta­wił ich potem przy porto, a kiedy wró­cił, książę bła­gał brata, by mu tego nie robił. Pan A. uświa­do­mił sobie, że to koniec – król zamie­rzał porzu­cić monar­chię, by oże­nić się z panią Simp­son._

_Strasz­nie było oglą­dać mojego dro­giego przy­ja­ciela tak wstrzą­śnię­tego, a naj­gor­sze było to, że nie przy­cho­dziło mi do głowy nic, co mogła­bym powie­dzieć – poza „krzy­żyk na drogę”!_

_To okropny tydzień: książę dłu­bie w jedze­niu, odpala papie­rosa od papie­rosa przez cały dzień i pew­nie też przez więk­szość nocy, sądząc po tym, jak łatwo się iry­tuje. Dziew­czynki snują się po domu z lękiem na twa­rzach i sta­rają się być grzeczne – nawet Mał­go­rzata. Nie wyobra­żam sobie, jak dziw­nie się poczują, miesz­ka­jąc w gma­szy­sku uda­ją­cym pałac zamiast w tym pięk­nym domu._

_Jed­nak czapki z głów przed księżną! Ona świet­nie sobie z tym radzi. Naprawdę sądzę, że bez jej zdro­wego roz­sądku i rezonu nasz nowy król po pro­stu by się pod­dał. Mówię o tym tylko Mamie, ale nasz już nie­ba­wem były król jest tan­det­nym czło­wiecz­kiem, a nowy przy­zwo­itym i odpo­wie­dzial­nym męż­czy­zną, który zrobi co w jego mocy dla swo­ich pod­da­nych i kraju – kiedy już doj­dzie do sie­bie po wstrzą­sie wywo­ła­nym przez nie­rze­tel­ność brata._

_Kiedy dosta­nie Mama ten list, na pewno będzie już wszystko wie­działa, bo poju­trze nasz były król wygłosi w radiu mowę abdy­ka­cyjną._

_Boże, zacho­waj króla Jerzego VI!_

_Całuję mocno_
_Marion_ROZDZIAŁ CZWARTY

Wigi­lia 1944
Zamek Wind­sor, Great Park, Berk­shire, Anglia

Pokryte ada­masz­kiem ściany lśniły czer­wie­nią w świe­tle ognia na kominku i świec. Męż­czyźni i kobiety z kok­taj­lami w dło­niach gawę­dzili w nie­wiel­kich grup­kach, odcho­dzili na chwilę, by przy­wi­tać się z daw­nymi przy­ja­ciółmi, cało­wać ich policzki i ści­skać dło­nie, śmiać się i dzi­wić, ile to czasu minęło.

– Szkoda, że nie możemy sko­rzy­stać z Bia­łej Sali. Nie potra­fię się przy­zwy­czaić, że połowa Wind­soru jest zamknięta. – Lady Air­lie, dama dworu kró­lo­wej wdowy Marii, zatrzy­mała się pod­czas towa­rzy­skiego obchodu, by się przy­wi­tać. Stara kró­lowa sie­działa dum­nie bli­sko środka pokoju, jej białą perukę wień­czył dia­dem Wła­dy­mi­ro­wi­czów, a dia­menty pokry­wały jej obfitą pierś od szyi po talię.

Zde­cy­do­wa­nie wola­łam pry­watny apar­ta­ment rodziny od ogrom­nej Bia­łej Sali.

– Więk­szość repre­zen­ta­cyj­nych sal jest zupeł­nie pusta. Żyran­dole, meble i obrazy tra­fiły do maga­zy­nów, szafki poodw­ra­cano do ścian, a w oknach uło­żono worki z pia­skiem.

Zamknęła oczy, uda­jąc udrękę.

– Kiedy ta okropna wojna wresz­cie się skoń­czy? To musi nastą­pić szybko, żeby­śmy znów mogły odwie­dzać nasze kraw­cowe. Spójrz­cie tylko, z roku na rok wyglą­damy coraz gorzej, jeste­śmy nie­mal obdarte! – Kró­lowa Maria odwró­ciła się na fotelu, a kan­de­la­bry pod­chwy­ciły ośle­pia­jący blask dia­men­tów. – Dzięki Bogu, że wciąż mamy klej­noty, nawet jeśli trzeba je dobrze wyczy­ścić.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Ma’am – forma grzecz­no­ściowa, uży­wana w roz­mo­wach z kobie­tami z klas wyż­szych i z kró­lową (wszyst­kie przy­pisy pocho­dzą od tłu­maczki).

2. Robert Burns, _Och, moja miła jest jak róży pąk_, w: _Od Chau­cera do Lar­kina_, tłum. Sta­ni­sław Barań­czak, Wydaw­nic­two Znak, Kra­ków 1993.

3. Nawią­za­nie do cytatu z _Burzy_ Wil­liama Sha­ke­spe­are’a: „Jeste­śmy surow­cem, z któ­rego sny się wyra­bia”, tłum. Sta­ni­sław Barań­czak.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: