W środku jesteśmy baśnią. Mowy i rozmowy - ebook
W środku jesteśmy baśnią. Mowy i rozmowy - ebook
Autoportret Mistrza
Myśliwski pozostaje we współczesnej literaturze zjawiskiem wyjątkowym i zasługującym na najwyższą uwagę. Jego powieści, pisane bez pośpiechu, ignorujące literackie mody i rynkowe targowisko próżności, to w rzeczy samej pełne mądrości i dojrzałej wiedzy o życiu traktaty, przypowieści czy – jak pisano – filozoficzne eseje, które nie przestają równocześnie być fascynującymi narracjami, zachęcającymi do lektury wielokrotnej. Dla wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć jak najwięcej o autorze Ucha Igielnego, o jego życiu, pisarstwie, istocie procesu twórczego i o tym, jaką rolę odgrywa w nim muzyka, o ważnych dla niego autorach, przemyśleniach filozoficznych, a także o roli pamięci, pojmowaniu ludzkiego losu, relacji między przypadkiem a przeznaczeniem, poetyką chaosu a żelazną logiką konstrukcji dzieła – zbiór ten jest lekturą obowiązkową, prawdziwą pisarską summą.
Jerzy Illg
Tom ukazuje się z okazji 90. urodzin Wiesława Myśliwskiego. Znalazły się w nim zarówno teksty jego publicznych wystąpień – w tym najsławniejszy: esej Kres kultury chłopskiej – jak i wybrane przez Autora wywiady. Dzięki temu mamy jedyną okazję dowiedzieć się więcej o dzieciństwie i młodości pisarza, o początkach jego literackiej kariery i pracy na etacie redaktora, o długim i szczęśliwym małżeństwie i o tym, dlaczego pisarz nie powinien się śpieszyć. „W środku jesteśmy baśnią”, twierdzi Myśliwski, a my – dzięki tej książce – możemy poznać przynajmniej cząstkę baśni, jaką jest on sam.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6487-8 |
Rozmiar pliku: | 44 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Summa
Czytając powieści Wiesława Myśliwskiego, chciałoby się mieć pod ręką notes i co kilka stron przepisywać sobie do niego myśli, zdania i ustępy mające walor sentencji, uniwersalnych maksym, nad którymi warto się zastanawiać, odłożywszy książkę. Nie ma już właściwie dzisiaj pisarzy – mędrców, którzy mogliby być przewodnikami czy mistrzami, którzy umiejętność wydobywania z ludzkiego doświadczenia indywidualnej prawdy, a zarazem esencji wiedzy o człowieku i jego tajemnicy łączyliby z na wskroś oryginalną, niepowtarzalną w żadnym z kolejnych dzieł formą. Myśliwski pozostaje we współczesnej literaturze – myślę, że nie tylko polskiej – zjawiskiem wyjątkowym i zasługującym na najwyższą uwagę. Jego powieści, pisane bez pośpiechu, ignorujące literackie mody i rynkowe targowisko próżności, to w rzeczy samej pełne mądrości i dojrzałej wiedzy o życiu traktaty, przypowieści czy – jak pisano – filozoficzne eseje, które nie przestają równocześnie być fascynującymi narracjami, zachęcającymi do lektury wielokrotnej. Za każdym do nich powrotem odsłaniają nowe, niedostrzeżone wcześniej wymiary, odkrycia i znaczenia.
Są w tych utworach pozostające na zawsze w pamięci sceny na poły magiczne – jak partia pokera rozgrywana na płycie nagrobnej z nieżyjącym partnerem w _Ostatnim rozdaniu_, są miejsca niepokojące i niewytłumaczalne – na przykład emocjonalne porażenie bohatera tej powieści niezdolnego do odwzajemniania uczuć, niezwykła historia miłosna rozpisana na listy otrzymywane przez całe życie przez tegoż bohatera, którego tożsamość scalana jest – i ocalana – dzięki miłości wiernej korespondentki. Podobnie wieloznaczna i migotliwa jest tożsamość rozmówcy, do którego kieruje swoje monologi narrator _Traktatu o łuskaniu fasoli_, jeszcze bardziej niepokojące jest rozdwojenie bohatera _Ucha Igielnego_. Co najbardziej fascynuje – partie te są niejasne nie tylko dla czytelnika, pozostają one zagadkowe także dla autora, który wiedziony intuicją poddaje się dyktatowi języka odkrywającego i zarazem stwarzającego rzeczywistość. Tym samym ufa on także opowieściom bohaterów, za którymi podąża, mającym – jak my wszyscy – swoje tajemnice.
Mimo że pisarz ani nie udziela się publicznie, ani nie idzie na żadne kompromisy, które ułatwiałyby odbiór jego dzieł, ma liczne rzesze fanów – co wychodzi na jaw przy spotkaniach autorskich, w których, bez względu na pojemność sali, nigdy nie mogą wziąć udziału wszyscy chętni. Każde takie spotkanie – a tym bardziej każde nowe dzieło Wiesława Myśliwskiego – staje się wydarzeniem. Rzeczą niebywałą i przywracającą wiarę w sens prawdziwej literatury jest to, że utwory starego mistrza przemawiają także do ludzi młodych, potrafiących wyznać: ależ to jest opowieść o mnie! Podobne wyznania – godne osobnych studiów – znalazły się wśród przeszło tysiąca maili (!), jakie autor wywiadu z Myśliwskim na antenie ś.p. Programu 3 Polskiego Radia otrzymał po premierze _Ostatniego rozdania_ od poruszonych słuchaczy i czytelników, wśród których przeważali właśnie ludzie młodzi. Potwierdzeniem uniwersalności tego pisarstwa są także sukcesy przekładów dzieł mistrza polskiej prozy – między innymi w Holandii, Francji i USA.
Czytając okolicznościowe i ulotne teksty rozproszone Wiesława Myśliwskiego, a także najciekawsze wywiady z autorem _Widnokręgu_, w których odsłania tajemnice swojego warsztatu pisarskiego, prezentuje poglądy na literaturę i sztukę, dokonuje niejako autodefinicji siebie jako pisarza, także zacząłem wynotowywać sobie fragmenty mogące posłużyć opisaniu tego fenomenu. Ale rychło zdałem sobie sprawę, że w tym z założenia krótkim wprowadzeniu nie zdołam ogarnąć tak bogatego zjawiska, nie opiszę go wnikliwiej, aniżeli czynili to autorzy licznych książek i uczonych artykułów o twórczości Myśliwskiego: Bogumiła Kaniewska, Piotr Biłos, Tomasz Bocheński, Jerzy Jarzębski, Przemysław Czapliński, Józef Olejniczak. Sam pisarz w zgromadzonych w niniejszej książce tekstach dokonuje tej autoprezentacji najlepiej, wystarczy podążyć za tokiem jego wywodów. Niektóre wyznania i prawdy zostają w wywiadach z różnymi rozmówcami powtórzone, ale dzięki temu stają się tym wyrazistsze, lepiej zapadają w pamięć i potwierdzają swoją ważność jako stałe punkty odniesienia w jego myśleniu o literaturze i własnej twórczości.
Rezygnując zatem z rekonstrukcji poglądów twórcy _Ostatniego rozdania_ na literaturę, jej źródła i zadania, proces twórczy i powinności pisarza, ograniczę się tu do wyznań osobistych, podzielenia się z odbiorcą tej księgi tym, co mnie jako czytelnika, wydawcę i przyjaciela przyglądającego się z bliska twórczości Wiesława Myśliwskiego najbardziej fascynuje w nim i jego pisarstwie.
1. Nie zetknąłem się dotychczas z literaturą piękną, która tak ostentacyjnie utożsamiałaby się z epistemologią. W licznych wypowiedziach autor _Nagiego sadu_ podkreśla, że akt pisania jest dla niego aktem poznania. Znam pisarzy, którzy strukturę pisanej powieści mieli wcześniej dokładnie przemyślaną, w skrajnych przypadkach rozrysowaną precyzyjnie niczym plan londyńskiego metra. Pisarstwo Myśliwskiego sytuuje się na przeciwległym biegunie. Na pytania, o czym będzie najbliższa albo właśnie pisana powieść, odpowiada on, że nie wie, że gdyby wiedział, toby jej nie pisał. Pisze, żeby się dowiedzieć – prawdy o bohaterach, o ludzkim losie, także o samym sobie. Prowadzi go język, któremu ufa. To opukiwanie tajemnicy, zawierzenie językowi, bohaterom, w których się wciela i którzy prowadzą go w nieprzeczuwanych kierunkach, umożliwia odkrycia zaskakujące jego samego, ale przynoszące w rezultacie utwory odkrywcze, na wskroś oryginalne, pozbawione odpowiedników w literaturze współczesnej. Na pytanie o to, czy powieść powstaje zgodnie z wcześniejszym planem, pisarz odpowiada: „Plan? Gdybym miał robić plan, nie napisałbym żadnej książki. (…) po co miałbym pisać książkę, którą znam. A ja się również chcę czegoś dowiedzieć z książki, którą piszę. Podobnie jak czytelnik, który będzie ją czytał”.
2. Zasługujące na uznanie i szacunek jest niepoddawanie się jakimkolwiek presjom wywieranym na uczestnikach życia literackiego, zwłaszcza na twórcach, przez rynek, media, krytykę literacką (której agonii jesteśmy skądinąd świadkami). Najczęściej zresztą presję tę wywierają oni sami. Przede wszystkim Myśliwski się nie spieszy, w przeciwieństwie do tak wielu pisarzy nie ma potrzeby potwierdzania co rok swojej obecności na literackiej giełdzie i listach bestsellerów. Poszczególne powieści dzieli od siebie pięć, siedem, czasem dziesięć lat. Obcy mu jest lęk przed środowiskowym _horror vacui_, wie, że pisanie jest ważne, ale ważne jest także życie, smażenie powideł, prace w ogrodzie, spacery, lektury, rozmowy, przyjaźnie.
3. Fascynująca jest także odwaga nakazująca z początkiem pisania każdej kolejnej powieści przeciwstawić się poprzedniej, zapomnieć o niej, unikać sprawdzonej drogi gwarantującej sukces. Nie ma w tym najmniejszej pokusy dyskontowania poprzednich osiągnięć – przeciwnie, po każdym dziele pisarz „zdrowieje”, potrzebuje czasu, żeby się z tamtego świata powieściowego oczyścić, uwolnić od pamięci o wypracowanych rozwiązaniach, podjąć ryzyko wkroczenia niejako nagim na nowy, nieznany obszar. To jedna z tajemnic oryginalności tego niezwykłego pisarstwa.
4. Po wszystkim, co powiedziano wyżej, oczywiste jest, że autorowi _Traktatu o łuskaniu fasoli_ nie zależy na zabieganiu o sukces. W jego wypadku nie wchodzi w grę uleganie jakimkolwiek literackim modom czy trendom, tak rozpaczliwie upodabniającym do siebie seryjne autoplagiaty i produkty literaturopodobne. Nie ma tu także mowy o kokietowaniu czytelnika czy pisaniu pod jego oczekiwania – pisarz wyznaje zresztą, iż nigdy nie wyobraża sobie swojego wirtualnego czytelnika i nie zastanawia się, jak przyjęte będzie jego dzieło, za każdym razem wliczając w koszty uprawiania swego zawodu ryzyko porażki. Jakże wielu uczestnikom wyścigu po honory i miejsca na listach bestsellerów przydałaby się przestroga: „łatwiej znieść własne niepowodzenie niż własny sukces. Sukces bywa deprawujący. Sukces bywa zwodniczy, podstępny, częstokroć prowadzi na manowce”.
Wielokrotnie usiłowałem namówić Wiesława Myśliwskiego na wywiad-rzekę. Pozostawał niewzruszony, a asertywność – jak miałem okazję się przekonać – jest jedną ze sztuk, jaką posiadł w stopniu równie doskonałym jak Wisława Szymborska. Dlatego księga ta w tych okolicznościach w sposób możliwie najpełniejszy taką nie istniejącą spowiedź pisarza zastępuje. Powściągliwość w odsłanianiu szczegółów swojego życia, unikanie mediów w dobie powszechnego autolansu i uprawianego „na fejsie” ekshibicjonizmu sprawia, że osobę pisarza otacza aura tajemniczości. Skutecznie strzeże on swojej prywatności, nie posługuje się internetem, pisze ołówkiem, świadom zagrożeń wynikających z cywilizacyjno-technologicznych uwikłań i środowiskowych „niszczących namiętności”, zachowuje dystans do literackiego światka, jego konwencji i hierarchii. Pozostaje człowiekiem wolnym („Bywam pisarzem z trudem i raz na parę lat. (…) piszę tylko wtedy, kiedy coś mnie wybierze, żebym to opisał”). W różnych wypowiedziach za bezzasadne uznaje doszukiwanie się w jego powieściach elementów autobiograficznych, co tym bardziej podnieca wyobraźnię czytelników tropiących ślady autora _Widnokręgu_ w Sandomierzu, dociekających pierwowzorów opisanych tam panien Ponckich czy usiłujących dopasować losy bohaterów poszczególnych powieści do tego, co wiadomo o biografii pisarza.
Myśliwski nie znosi wywiadów-rzek, nigdy też nie wyobrażał sobie, że mógłby prowadzić dziennik. W takich przedsięwzięciach wietrzy zawsze skłonność do autokreacji, tworzenia zmistyfikowanego obrazu samego siebie. Tę książkę, przypuszczam, też będzie miał w podjerzeniu. W pomieszczonych tu wywiadach pisarz, dociskany przez dociekliwych rozmówców, jakieś rzeczy jednak powiedzieć musiał. Czytelnik pozna tu zatem różne szczegóły z jego dzieciństwa i wspomnienia wojenne, dowie się, kim byli dziadkowie i rodzice, jak wyglądały lata studiów i etapy kariery Myśliwskiego jako wydawcy i redaktora kwartalnika „Regiony” oraz dwutygodnika „Sycyna”, jakie są jego poglądy na temat przyjaźni, miłości i małżeństwa. Szczególnie ciekawscy dowiedzą się, dlaczego z Wacławą, poznaną, gdy miała szesnaście lat (on był o rok starszy), nie mają zdjęcia ślubnego albo ile papierosów dziennie wypala. Ktoś zainteresowany procesem twórczym uświadomi sobie, dlaczego tak ważne jest dla autora pierwsze zdanie, bez którego, dopóki nie zostanie odnalezione, nie powstanie żadna powieść („Gdy mam pierwsze zdanie, mam książkę, choć jeszcze niczego o niej nie wiem” – wyznaje pisarz). Będzie mógł podpatrzeć autora na jego „górce”, gdzie potrafi przesiedzieć cały dzień nad białą kartką papieru, wierząc w „bezradność owocującą” i przebywając w innym, powieściowym świecie, z którego – przywoływany na obiad – z trudem powraca do rzeczywistości.
Poszukujący korzeni, patronów i twórców bliskich Myśliwskiemu dowie się, dlaczego tak ważny jest dla niego Jan Kochanowski, bliższy od innych romantyków Norwid czy wychowujący całe pokolenia autor _Przedwiośnia –_ ale także Franz Kafka, Robert Musil, Marcel Proust, a wśród filozofów przede wszystkim Ludwig Wittgenstein. Przy okazji usłyszy rzeczy zaskakujące – na przykład, że jedną z największych powieści polskich XIX wieku są, zdaniem pisarza, listy Krasińskiego do ojca.
Nie sposób pominąć tu obszaru, o którym badacze twórczości Myśliwskiego pisali najczęściej: jego związków z wsią, kulturą chłopską, roli, jaką odgrywa w tym pisarstwie mowa jako źródło języka. Autor mówi o tym w wywiadach, ale także w znajdujących się w tym tomie tekstach: odsłaniającym korzenie jego powieściowego uniwersum przemówieniu na Kongresie Tłumaczy Literatury Polskiej, wystąpieniach takich jak _Koniec wsi – przyszłość wsi_, a przede wszystkim w klasycznym, legendarnym już eseju _Kres kultury chłopskiej_.
Wyznania Myśliwskiego na wymienione powyżej tematy chciałoby się cytować bez końca. Ale o wiele lepiej oddać głos pisarzowi. Dla wszystkich, którzy chcieliby się dowiedzieć jak najwięcej o autorze _Ucha Igielnego_, o jego życiu, pisarstwie, istocie procesu twórczego i o tym, jaką rolę odgrywa w nim muzyka, o ważnych dla niego autorach, przemyśleniach filozoficznych, a także o roli pamięci, pojmowaniu ludzkiego losu, relacji między przypadkiem a przeznaczeniem, poetyką chaosu a żelazną logiką konstrukcji dzieła – zbiór ten jest lekturą obowiązkową, prawdziwą pisarską Summą.Wyznanie
Spotkało mnie wyróżnienie niezwykłe. Niezwykłe – ponieważ przyznana po raz pierwszy nagroda Klubu Kultury Chłopskiej przypadła mojej książce*.
Niezwykłe – ponieważ w nagrodzie tej odczytuję nie tylko uznanie dla wartości literackich mojej książki, ale także dla jej społeczno-kulturowej genezy, dla jej moralno-egzystencjalnej miary świata, wynikającej z wielowiekowego chłopskiego doświadczenia. Niezwykłość tego wyróżnienia obliguje mnie zatem do czegoś w rodzaju pisarskiego wyznania.
Wyznania z natury rzeczy nie są sprawą łatwą. Ale wyznanie pisarskie jest chyba najbardziej podatne na konwencjonalność, na okazjonalność, na koniunkturalność, ponieważ tak zwana świadomość literacka podlega presji zbyt wielu okoliczności, i to zarówno zewnętrznych, społecznych, jak i wewnętrznych, emocjonalnych i intelektualnych. Toteż ilekroć staję przed faktem zmuszającym mnie do określenia relacji między moją twórczością a mną, do samointerpretacji tego, co piszę, dlaczego piszę, z jakiego źródła bije moje pisarstwo, nachodzi mnie obawa, czy to, co powiem, będzie prawdą, półprawdą czy całkowitą mistyfikacją owej świadomości.
Nie wiem bowiem, jaka jest prawda we mnie. Gdybym to wiedział, nie uprawiałbym literatury. Gdybym to wiedział, musiałbym wówczas siebie zaakceptować lub odrzucić, a wyrosła z takich przekonań literatura byłaby albo ciągłym utwierdzaniem się w samozadowoleniu, albo ciągłym samounicestwianiem. Tym samym pozbawiona by została swojego naturalnego powołania, jakim jest ustawiczne poszukiwanie. Czy więc byłaby jeszcze literaturą? Literatura jest przecież nie tylko poszukiwaniem prawdy o świecie, jest także, a może przede wszystkim, poszukiwaniem prawdy o sobie samym, pragnieniem dotarcia do siebie poprzez pisanie o innych, a tym samym odnalezienia siebie wśród innych. W nie zrutynizowanym akcie twórczym nie ma takiej kolejności, że coś najpierw wiem i dopiero o tym piszę. Piszę, bo nie wiem. Literatura nie jest więc dla mnie ilustracją tego, co wiem, jest ledwo tlącą się o wieczorze naftową lampą w dawnej chłopskiej izbie, prowadzącą mnie po mrokach mojej niewiedzy, mojego nieodczuwania i nieprzeczuwania. Każde słowo jest wydarciem z siebie cząstki tajemnicy, każde zdanie poszerzeniem granic swojej wyobraźni, swojej wrażliwości. Toteż moje książki wiedzą więcej o mnie niż ja sam i wiedzą prawdziwiej.
Świadomość literacka jest przecież wtórna wobec aktu twórczego, często nawet od tego aktu potrafi się oderwać, często mu się sprzeniewierzyć, zakłamać go, a nawet zniewolić, stając się mechanizmem samowystarczalnym i do własnych usług, samoistną sprawnością umysłu, nierzadko umiejętnością bycia w literackiej doraźności, literackim zgiełku, literackich przetargach.
W obszarze literatury XX wieku dokonało się szczególne nadużycie świadomości literackiej, można nawet powiedzieć, że została ona doszczętnie zdeprecjonowana. Przyznano jej bowiem nie tylko prymat nad aktem twórczym, ale rolę wręcz prawodawcy wobec aktu twórczego, uznając ją tym samym za źródło wszelkich twórczych zamiarów. Obarczono ją także wieloraką pozaliteracką użytecznością. Czy zatem można jeszcze ufać świadomości literackiej? Od dawna jej nie ufam, ale też nie potrafię się jej pozbyć. Toteż akt twórczy jest dla mnie przemaganiem się nie tylko z własną niewiedzą, ale i z własną świadomością literacką, tą wiedzą rzekomą, nieczystą, przebiegłą i jakże daleką od bezinteresowności. Tą wiedzą składającą się z różnorakich konwencji i owoców czyjegoś poznania, z różnorakich uzurpacji i gotowych formuł świata.
Uroczystość wręczenia Nagrody Klubu Kultury Chłopskiej za _Kamień na kamieniu_ w Starej Prochowni. Przemawia Wiesław Myśliwski, siedzą członkowie jury – od lewej: Dyzma Gałaj, Henryk Bereza, Marian Pilot – grudzień 1985 roku
Archiwum prywatne Wiesława Myśliwskiego
Owo przemaganie się z własną świadomością literacką jest może najbardziej dramatycznym wątkiem aktu twórczego, ale też warunkiem jego autentyczności. Bo wszelkie poznanie, a tym bardziej poznanie pisarskie, zaczyna się od pokory wobec świata, od przeświadczenia, że to, co postrzegamy dookoła i codziennie, jest zaledwie drogowskazem do tajemnicy bytu, że jedynie pewne w tej podróży ku poznaniu jest tylko to, skąd wyruszamy, z jakiego lądu. To przemaganie zbliża nas w jakimś stopniu do tego nieodzownego stanu pokory, do owej pierworodnej, idealnej sytuacji wewnętrznej, w której percepcja świata byłaby stanowieniem świata. Lecz do takiej sytuacji może zaledwie tęsknić pisarz żyjący współcześnie, choć była ona dana niejako z woli natury twórcy w kulturze chłopskiej.
Owemu Wielkiemu Bezimiennemu, który pierwszy wystrugał Chrystusa Frasobliwego, chcąc jedynie w ten sposób oddać mu hołd jako Bogu, a że nie miał nic więcej prócz bezradności i zatroskania, podzielił się z nim tą swoją bezradnością i zatroskaniem, nie przypuszczając, że przekłada swój jednostkowy los na wielką syntezę losu chłopskiego, że przemienia swoje człowiecze cierpienie w filozoficzną koncepcję współcierpiącego Boga. I także owej Wielkiej Bezimiennej, która ułożyła słowa i melodię tej wspaniałej pieśni: „Kamień na kamieniu / Na kamieniu kamień / A na tym kamieniu / Jeszcze jeden kamień…”. Być może tylko żegnała tą pieśnią swojego kochanka, lecz żegnała go poprzez odczucie pożegnania jako nieodłącznego atrybutu ludzkiego przeznaczenia.
To poprzez tę pieśń może jak nigdy przedtem odczułem tożsamość ze swoim chłopskim światem. Tożsamość ze swoim prawdziwym światem nie jest mechaniczną konsekwencją miejsca, w którym się na świat przychodzi. Jest rezultatem samopoznania i przyznania się, a więc odkryciem siebie w zbiorowości i zbiorowości w sobie. Odkryciem nie tylko w czasie i przestrzeni, ale i w losie. Nawet więcej, jest rezultatem przywłaszczenia sobie owego losu zbiorowości jako losu własnego, jednostkowego i niepodzielnego.
Z tego przywłaszczenia sobie chłopskiego losu wzięła się moja twórczość. Z dotkliwej tożsamości z tym losem, kiedy po wielu próbach umiejscowienia się w świecie i po wielu złudzeniach odkryłem, że jestem chłopem. Być chłopem – to dla mnie coś więcej niż urodzić się na wsi, pochodzić ze wsi, mieszkać na wsi, znać wieś, to powrócić do swojego pierwszego świata, jako świata przyrodzonej mowy, przyrodzonej wyobraźni, przyrodzonych wartości, to powrócić do miejsca, gdzie kiedyś był raj, choć owoce w tym raju były gorzkie. Żmudna droga prowadziła mnie do tego prostego odkrycia. Może dopełnieniem, które przesądziło, że mi się udało tego odkrycia dokonać, była któraś z tych wspaniałych chłopskich pieśni losu. W każdym razie to z jednej z nich, tej niby o kamieniach, a przestrzennej jak otchłań, poczęła się moja książka. Cała moja książka, kosztująca mnie dziesięć lat trudu, jest niczym innym, jak próbą sprostania tej króciutkiej pieśni, rozpoznania w jej kilkunastu słowach-olbrzymach i tego chłopskiego świata, który ją wydał, i siebie samego, który także z tego świata wyszedłem.
Pierwodruk: „Polityka” 1985, nr 51/52.
------------------------------------------------------------------------
* Chodzi o powieść _Kamień na kamieniu_, za którą Wiesław Myśliwski otrzymał wspomnianą nagrodę w 1985 r. (wszystkie przypisy w niniejszym wydaniu pochodzą od redakcji).Kres kultury chłopskiej
Na początku konstatacja, a może nawet prowokacja. Inteligent polski, poza wyjątkami, niewiele wie o kulturze chłopskiej i nigdy nie chciał wiedzieć więcej. Wytłumaczyć więc, co dobiegło swojego kresu, jest zadaniem niełatwym, jeśli nie daremnym. Naturalnie, ów stan niewiedzy ma wielorakie, historyczne i społeczne, przyczyny, lecz nie tu miejsce, żeby ich dochodzić. Pozostaje jedynie zauważyć, że świadomość inteligenta polskiego jest w tym względzie europejskim ewenementem.
W wielu krajach, gdzie kultury chłopskie stanowiły naturalne, stałe dorzecza, zasilające kultury narodowe, a często determinowały tych kultur charakter, w świadomości ogółu dziedzictwo chłopskie partycypowało jako naturalny jej składnik. W Polsce, mimo Chopina, Mickiewicza, Norwida, Wyspiańskiego, Leśmiana czy Szymanowskiego, którzy byli drogowskazami ku chłopskiej kulturze, znakami jej nieprzebranego bogactwa, kultura ta aż do ostatnich swoich dni pozostawała na uboczu, nie rozpoznana, deprecjonowana, częstokroć fałszowana lub ideologizowana, dla wielu egzotyczna, dla niektórych wręcz nie istniejąca.
Warto więc przypomnieć, że to ubocze jeszcze w 1939 roku – według _Rocznika statystycznego –_ zamieszkiwane było przez mniej więcej siedemdziesiąt procent społeczeństwa polskiego. A jeśli dodamy do tego uwagę, że dzisiejsza inteligencja polska w ogromnym stopniu legitymuje się chłopską genealogią – do której, niestety, nie zawsze się przyznaje – to paradoks owego rozbratu inteligenckiej świadomości z kulturowym dziedzictwem chłopów, najogólniej mówiąc, staje się niezrozumiały, a podnosząc ton, nabiera wymiaru kulturowego dramatu. Można bowiem w najogólniejszym jedynie domniemaniu zdać sobie sprawę, cośmy na tym stracili, co w kulturze narodowej zostało zaprzepaszczone. Nie bez powodu Henryk Bereza nazwał kulturę chłopską kulturą matką.
Były okresy – nie przeczę – w których inteligencję polską, a ściślej jej światłą elitę, ogarniały wyrzuty sumienia wobec tak zwanej sprawy chłopskiej czy, jak to określano, niedoli ludu. Dawała temu niejednokrotnie wyraz i w publicystyce, i w literaturze pięknej, i bezpośrednio w działaniach edukacyjno-oświatowych czy humanitarnych. Można by tu przywołać wiele prominentnych nazwisk, zwłaszcza z okresu pozytywizmu, choć nie tylko. Były to jednak na ogół akty miłosierdzia, i nie tylko w moralnym, także w estetycznym planie.
Na przeciwległym biegunie sytuuje się zjawisko tak zwanej chłopomanii. Polegało ono z grubsza na tym, że mimo marginalizacji chłopa w społeczeństwie, mimo nędzy jego bytu, desygnowano go na spadkobiercę Piasta Kołodzieja, przypisując mu pierworodność słowiańską, dynastyczną hieratyczność, w jego rzekomej sile biologicznej i zdrowiu moralnym pokładając nadzieje na odrodzenie całego narodu. Były to naturalnie mistyfikacje nie mające nic wspólnego z prawdziwym stanem rzeczy. Z katalogu tych mistyfikacji, którymi podniecała się na przykład młodopolska inteligencja i młodopolska literatura, pochodzi hasło „chłop potęgą jest i basta”. Zakrawa na gorzką ironię, że hasło to narodziło się w tle przysłowiowej nędzy galicyjskiej i nasilającej się emigracji chłopów za chlebem.
Historia stosunku inteligencji polskiej do chłopów jest oczywiście o wiele bogatsza i bardziej zawiła. Niemniej jednak można by z tej historii wyciągnąć skrótowy wniosek, że chłopów darzono albo współczuciem, albo obojętnością, albo się ich bano, albo ich eksploatowano, albo ich lekceważono, albo im schlebiano, nigdy ich tak naprawdę nie rozumiejąc. Owo niezrozumienie najwyraźniej odbija się w obrazie kultury chłopskiej ukształtowanym przez inteligenckie wyobrażenia, inteligenckie uproszczenia i uprzedzenia. Taki obraz, niestety, pokutuje w powszechnej świadomości do dziś.
Nielicznym próbom dotarcia do prawdziwych złóż tej kultury stała na przeszkodzie niemożność oderwania się od widzenia chłopa li tylko w zbiorowym, społecznym planie, jako owego zbiorowego planu charakterologiczny, typowy element. Nie potrafiono dostrzec chłopa jako człowieka w jednostkowym, egzystencjalnym wymiarze, naturalnie pozostającego, jak każda jednostka na tym świecie, w determinujących relacjach ze zbiorowością, w której żyje, która wpływa na jego wybory i sposoby zachowań, ze środowiskiem, w którym rodzi się i umiera.
Na pytanie, jaki jest chłop, inteligent polski ma w odpowiedzi na ogół kilka stereotypów, określających z zasady jednostkę poprzez zbiorowość i zbiorowość poprzez jednostkę, a więc każdego chłopa jako wszystkich i wszystkich jako każdego. Dodajmy – stereotypów przeważnie pejoratywnych, nierzadko uwłaczających, z przysłowiowym „chamem” na czele, owym klasycznym produktem mentalności kołtuńskiej. Na zadane mi kiedyś tak brzmiące pytanie odpowiedziałem: nie wiem. Gdybym wiedział, jaki jest chłop, wiedziałbym, jaki jest człowiek. A swoją drogą, że takie pytanie mogło się w ogóle pojawić i ma do tego ciągłe wzięcie, najdobitniej świadczy o stanie niewiedzy, irracjonalnych uprzedzeniach i z gruntu fałszywych wyobrażeniach.
Nic dziwnego zatem, że świadomość inteligencka dała się zwieść tak zwanej ludowości jako rzekomemu synonimowi kultury chłopskiej. Nie tyle nawet zwieść. To produkt inteligenckiego stosunku do chłopa i jego kultury, rezultat inteligenckiego samopoczucia i inteligenckich urazów, przypisania sobie przez inteligencję polską wyłączności na tworzenie narodowej kultury, czego prostą konsekwencją stało się zubożenie czy wręcz zafałszowanie perspektywy w widzeniu roli innych. I tak w ambicjach poznawczych owa perspektywa ogranicza się na ogół do etnograficznego opisu objawów chłopskiej kultury, jej świątecznej widowiskowości, obrzędowości i obyczajowości, a w ambicjach animatorskich sprowadza się do seryjnego powielania wzorów tej kultury i poddawania ich estetyzującym procedurom. Mówiąc dobitniej, tak zwana ludowość jest niczym innym jak zredukowaniem owej perspektywy do pojęcia folkloru.
Mimo to udało się, niestety, w powszechnym użyciu zaszczepić termin „kultura ludowa” zamiast „kultura chłopska”. Nie tylko w powszechnym. Również specjalistyczny język uznał to pojęcie za bardziej adekwatne w obszarze swoich badań, a semantycznej różnicy między terminami „kultura chłopska” – „kultura ludowa” zdaje się nie rozumieć nawet wielu profesjonalistów od kultur. Trudno mi się tu rozwodzić nad głęboką, moim zdaniem, odmiennością tych dwóch pojęć. Powiem krótko: kulturą ludową może być i kultura miejska, i podmiejska, i przedmiejska, fabryczna, branżowa, uliczna, osiedlowa, rybacka, flisacka, dworska i jak kto chce. Ponieważ pojęcie ludu jest nieokreślone i pojemne jak studnia bez dna. Nie mówiąc już, że ludem może być mianowana każda zbiorowość bądź przez wspólne uczestnictwo w jakimś historycznym wydarzeniu, bądź w potrzebie emocjonalnej solidarności, a także w wyniku socjotechnicznych czy nawet propagandowych zabiegów.
W pojęciu „kultura ludowa” zmieści się więc wszystko w zależności od potrzeb, życzeń, wyobrażeń, a nawet od społecznych czy politycznych zamówień. Ludowość, jak plastelina, z łatwością poddaje się koniunkturalizacji, ideologizacji, każdemu upartyjnieniu i każdemu upaństwowieniu. U jej podstaw leżą, co prawda, pewne, lecz z reguły zewnętrzne elementy kultury chłopskiej, w dodatku odpowiednio wybrane lub też każdorazowo wybierane na odpowiednią okazję, odpowiednio spreparowane, uestetycznione, a co najważniejsze – pozbawione wszelkiego tragizmu, który tę chłopską kulturę konstytuował w najgłębszym jej planie, wszelkiej metafizyki decydującej o istocie tej kultury.
Podczas gdy kultura chłopska na naszych oczach, chociaż poza naszą świadomością, umarła, kultura ludowa, przeciwnie, ma się jak najlepiej. Ma swoje wytwórnie, swoje sklepy, swój ruch społeczno-artystyczny, swoje profesjonalne zespoły pieśni i tańca, zwłaszcza w środowiskach akademickich, awansowała nawet do rangi etykiety naszej tożsamości narodowej, reprezentując nas często-gęsto na zewnątrz. A przede wszystkim rozwinęła, chałupniczą w przeważającej mierze, przemysłową produkcję wszelkich asortymentów – od świątków po kilimy, od drewnianych łyżek po obrusy, od kapci po meble itd., itd. Przyznaję, sam niekiedy coś z tych rzeczy chętnie kupuję. Zwłaszcza gdy chcę zrobić prezent komuś za granicą. Bywają naprawdę piękne. Lecz niech mnie nikt nie przekonuje, że to wytwory kultury chłopskiej. To tylko towar.
Aby nie było nieporozumień – między tak zwaną kulturą ludową a kulturą chłopską nie ma żadnej równoważności. To po prostu zupełnie inne plany. Pierwsza to tylko uzawodowiony, uprzemysłowiony folklor czy nawet postfolklor. A druga? Powtórzę, co też już kiedyś powiedziałem: chłop nie wiedział, jaki jest jego folklor, wiedział, jaki jest jego los. To ów los, w którym skumulowała się pełnia doświadczenia ludzkiego, i jednostkowego, i zbiorowego, był fundamentem tej kultury. Szczególne znamię temu losowi nadawała wielowiekowa historia samotności, wieki niewoli i niedoli, cierpienia i milczenia, izolacji od narodu i państwa. Z konieczności skazywało to chłopów na samodzielność i samowystarczalność kulturową, na wypracowanie w codzienności i powtarzalności tak zdeterminowanego bytu własnych form egzystencji, własnych obrządków, rytuałów i zasad istnienia, własnego odczuwania czasu i własnego postrzegania przestrzeni, słowem, własnego wewnętrznego świata i stosunku do świata na zewnątrz. Toteż wyłania się z tej kultury wielkie człowiecze uniwersum, a nie folklor, jak by niektórzy chcieli.
Paradoksalnie sprzyjało temu także i to, że dość długo chłopi nie uczestniczyli w historii. Historia na ogół wdzierała się w ich bytowanie jako dopust boży, byli wydani na pastwę historii bez jakichkolwiek możliwości wpływania na jej bieg. Nie mając poczucia uczestnictwa w historii, nie mieli też poczucia winy – jak powiedział Jerzy Pietrkiewicz – na przykład za upadek Polski, co tak doskwierało świadomości inteligenckiej i było przyczyną jej uczulenia na sprawę narodową, w konsekwencji stając się dotkliwym uczuleniem polskiej literatury i sztuki polskiej w ogóle.
Świadomość narodowa chłopów – jeśli założyć, że wiemy, co to pojęcie znaczy – jest bardzo późnym zjawiskiem. Zanim się chłopi dobili owej świadomej przynależności do narodu, wiedzieli na ogół, że są chrześcijańscy, że przynależą do Boga czy do cara, a najczęściej do własnej wsi i parafii. Aczkolwiek moim zdaniem – tak na marginesie – w dużej mierze to dzięki chłopom Polska przetrwała. Dzięki ich przywiązaniu do ziemi, do języka, do wiary. Na tych trzech bowiem fundamentach zasadzało się chłopskie trwanie tu i zawsze, z dziada pradziada, niezależnie, czy Polska była matką, czy macochą, czy w ogóle była. I niezależnie, co się o niej wiedziało i co się do niej czuło.
Z natury więc rzeczy kultura chłopska była kulturą bytu i kulturą miejsca, zamkniętą w kręgu: człowiek – ziemia – przyroda. Motywacją istnienia było jedynie trwanie i przetrwanie. Czas liczył się rodzajem prac, porami roku, świętami i następstwem pokoleń. Przestrzeń fizyczna ograniczała się do własnego obejścia, własnej wsi, parafii i najbliższego miasteczka. Nie znaczy to, że chłopi nie wędrowali, lecz przeważnie gdy wcielano ich do takich czy innych armii, niekiedy za wolnością, dużo częściej jednak za chlebem, choć zdarzało się, że nawet do Ziemi Świętej. Chłopskie relacje, ustne czy zapisane, z tych wypraw w świat są przejmujące, i nie tylko ze względu na niezwykłość okoliczności, które nieraz tym wyprawom towarzyszyły, lecz przede wszystkim ze względu na opisy tego świata i jego percepcję przez ludzi, którzy od pokoleń nie opuszczali swoich gniazd. Wielka szkoda, że jak dotąd nikt nie podjął tematu owych chłopskich odysei.
Generalnie żyli jednak chłopi w tym samym miejscu z dziada pradziada, pod tym samym niebem, z przymusu czy dobrowolnego przywiązania, wrośnięci głęboko korzeniami w swój pożałowania godny byt, dziedziczony i przekazywany dalej, w tę skąpą przestrzeń dookolnego krajobrazu, poza którą rozciągał się ledwo domniemany świat, świat niepewny, budzący lęk, lecz zarazem podniecający wyobraźnię. Ów nieznany świat jako przeciwwaga zamkniętej, ograniczonej przestrzeni istnienia to częsty motyw chłopskich narracji, nasyconych nierzadko fantastycznościami czy wręcz cudownościami.
Trwałość miejsca, gdzie spełniało się ludzkie życie od urodzenia do śmierci, miejsca udeptanego przez pokolenia i strzeżonego pamięcią pokoleń, to jeden z podstawowych znaków chłopskiej kultury. Objawia się on na wiele sposobów. Powołam się na przykład najbardziej znany: przywiązanie do ziemi. Wynikało ono naturalnie z tego, że ziemia żywiła. Lecz nadbudowana nad nią sfera emocjonalna i refleksyjna ułożyła się w swoistą teologię ziemi, nadając ziemi wymiar _sacrum_. Ziemia decydowała o integralności życia, tak sfery materialnej, jak duchowej, tak doświadczeń, jak wyobrażeń, tak jawy, jak snu. Ziemia była probierzem charakteru jednostki jako człowieka, jako gospodarza, jako sąsiada. Określała stosunki w rodzinie, determinowała uczucia i wychowanie. Tworzyła opinie, hierarchie i autorytety. Poddawała swojemu porządkowi czas, wyznaczała rytm ludzkiego życia. Kreowała zwyczaje, obyczaje, przekonania i przesądy. Odciskała piętno na chłopskiej eschatologii. Stanowiła metrum moralne chłopskiego świata. „Tylko ziemia cię nie zdradzi”, mawiał mój dziadek.
Bo też odwrotnie proporcjonalnie do skąpej przestrzeni chłopskiego bytu miała się przestrzeń metafizyczna chłopskiej kultury. Ta przestrzeń była ogromna. W tę przestrzeń, jak już wspomniałem, wpisane było całe ludzkie uniwersum, pełnia relacji człowiek – człowiek, człowiek – zbiorowość, człowiek – świat – wszechświat – zaświat. Nacechowana niewyobrażalną cierpliwością istnienia, właśnie w sferze metafizycznej kultura chłopska odnajdywała niezwykłe bogactwo zadośćuczynień i pocieszeń. Była to kultura zgody z losem, afirmująca życie takie, jakie przypadło człowiekowi w udziale, odpowiadająca na pytanie, jak żyć, kiedy żyć się często nie dawało, jak odnaleźć pył swojego istnienia w chaosie wszechrzeczy, jak przemijać z pokorą. Miała swoje wyobrażenie zła i dobra, kary i nagrody, swoje wyobrażenie wieczności i wyobrażenie Boga. Chrystus Frasobliwy, to arcydzieło polskiej sztuki przestrzennej, jest przecież chłopskiej proweniencji. To Bóg z chłopskiej doli, zatroskany jak chłop, biedny jak chłop i bezradny jak chłop. Synteza losu, nie tylko rzeźbiarska forma. Kto ją pierwszy wyrzeźbił, składał Bogu w ofierze swoje poniżenie, swoją nadzieję. Bo tak traktowana była sztuka w chłopskiej kulturze – jako ofiara. Dopóki nie została utowarowiona przez ludowość.
Świadomości sztuki jako sztuki ta kultura nie miała. Wszystko było czynione z myślą o pożytku, więc i sztuka. Pożytek był pierwszą zasadą każdego ludzkiego działania. Była to kultura gospodarska, lecz zarazem gospodarna. Nie zmarnował się w niej żaden sen, żadna przestroga, żadne przeczucie. Wszystko coś znaczyło dla człowieka, nawet sroka, która siadła na gałęzi przed domem. Mimo przesycenia tragicznością, z namaszczeniem traktowała dar istnienia.
Doświadczenie było fundamentem tej kultury, doświadczenie – jeśli można tak powiedzieć – pionowe, to znaczy pokoleń, i poziome, to znaczy wspólnoty, wśród której człowiek mieszkał. Było to nade wszystko doświadczenie dotkliwości bytu i w tym planie można bez przesady mówić o egzystencjalnej pełni. Nie zabrakło bowiem w tym doświadczeniu niczego, co człowieka jako jednostkę i jako zbiorowość mogło spotkać na tym świecie. Z owego doświadczenia wyrastał cały system filozoficzny tej kultury, który przenikał ludzkie zachowania – jak i pieśni – praktyczną czy wręcz użytkową mądrością, ale też mądrością uogólnień, ocen i sądów. Stworzył on bez mała poradnik zaradności w każdej potrzebie, ale też zbiór zasad, według których powinien człowiek postępować. Ta mądrość przejawia się w humorze i ironii, przesycających chłopskie formy radości i zabawy, weselne obrzędy, chłopską erotykę, chłopskie przyśpiewki, zalecanki itd.
Ta mądrość przejawia się zresztą na wiele sposobów. Dam konkretny przykład: przysłowia. Kiedy czyta się księgę chłopskich przysłów, rzuca się w oczy, jak wiele z nich przeczy sobie, wyklucza się wzajemnie, wręcz gotowi jesteśmy dojść do wniosku, że rządzi nimi absurd, bezsens, jeśli nie poczucie ironii. Lecz jak dowodzi znany pisarz czeski, Karel Čapek, w eseju zatytułowanym _O_ _przysłowiach, czyli o mądrości ludowej,_ owa mądrość nie zawiera się wcale w treści przysłów, lecz w tym, aby w każdej sytuacji człowiek mógł znaleźć odpowiedź na dręczącą go wątpliwość czy bezradność, aprobatę dla swojego wyboru czy zamiaru. Słowem, wiedza przysłów to wiedza intencjonalna, a więc pocieszycielska.
Mądrość kultury chłopskiej ujawnia się nade wszystko w wielkim zbiorowym eposie, jaki ta kultura stworzyła. Że taki epos stworzyła, nie mam co do tego wątpliwości. To epos o wiekach poniżenia i cierpienia, o wiekach rozpaczy i wiekach nadziei. Niestety, to epos domniemany, w najlepszym razie zachowany w nielicznych szczątkach. Pamiętajmy, że ta kultura mówiła, nie pisała. Mowa żywa, a więc ta źródlana, choć ulotna, była językiem chłopskich narracji, chłopskich klechd, bajęd, wyznań i zwierzeń, skarg i żalów, sag rodzinnych, opisów plag i zagrożeń, wędrówek wojennych, wypraw za chlebem itd., itd. Ten epos daje się jednak przynajmniej częściowo zrekonstruować – metodą rekonstrukcji naczynia z odkopanych przez archeologa odłamków – nie tylko zachowaną pamięcią, jeśli ktoś swoim życiem sięgnął jeszcze orbity tej kultury. Na szczęście słowo pisane wchodziło, choć z wolna, mocno spóźnione, w kulturę chłopską, a w niektórych regionach, na przykład na Śląsku, zwłaszcza cieszyńskim, znane było chłopom od XVI wieku. Nierzadko zdarzały się przypadki, że chłopi wynajmowali usługi pisarskie u nauczycieli, organistów, pisarzy gminnych czy prebendowych, czy u kogokolwiek, kto był w pobliżu, a posiadł był tę sztukę. Wiele też ocaleń chłopskiej mowy zawdzięczamy nagraniom magnetofonowym, chociaż magnetofon zjawił się co najmniej o pół wieku za późno. Wiele też uratowali pasjonaci-zbieracze, mimo że nie zawsze można ufać ich ścisłości, zwłaszcza językowej.
Mam osobisty udział w takiej próbie rekonstrukcji owego chłopskiego eposu. Prowadzony przeze mnie przez ponad dwadzieścia lat kwartalnik „Regiony” miał właśnie to na celu, jako najważniejszą powinność swojego profilu. W szczupłym zespole redakcyjnym systematycznie penetrowaliśmy, na ile było to możliwe, różne zasoby, archiwa, prywatne zbiory, skrzynie i kufry, często idąc tropami po omacku. Często sprzyjał nam przypadek, niekiedy zaprzyjaźnieni ludzie, którzy rozumieli naszą ideę. A niekiedy dochodziliśmy do odkryć drogą dedukcji, teoretycznego założenia, że takie zapisy muszą gdzieś być, ponieważ powstała sytuacja nie mogła ich nie powołać.
Na szczęście udało nam się przez te ponad dwadzieścia lat zebrać i opublikować na łamach pisma wiele nieocenionych znalezisk. Wymienię przykłady: blok testamentów chłopskich, nie tych sformalizowanych, urzędowych, lecz tych narracyjnych, będących pożegnalnymi opowieściami ludzi w obliczu śmierci; listy braci Gawlików z 1854 roku, chłopskich emigrantów ze Strzelców Opolskich, którzy wraz z innymi założyli słynną osadę Panna Maria w Teksasie; zapiski chłopów śląskich, sięgające XVIII wieku; życiopisy Cieszyniaków z przełomu wieków; barwną opowieść Kazimierza Omyły, górala, z pierwszej wojny światowej, czy wreszcie wspomnienia tak zwanych żelarzy – chłopów pańszczyźnianych z okolic Spisza, których od pańszczyzny uwolnił dopiero Sejm II Rzeczypospolitej w 1931 roku. Czy z ostatniego półwiecza _Supliki chłopskie z czasów kolektywizacji_, __ przejmujący zbiorowy obraz oporu wsi przeciw zakusom totalitarnej ideologii i władzy.
Zamierzaliśmy z tych odnalezionych zapisów przygotować obszerną kilkutomową publikację, która byłaby czymś w rodzaju requiem dla chłopskiej kultury i chłopskiego słowa. Miała nawet w naszym zamierzeniu nosić tytuł _Księga chłopskiego słowa._ Niestety, brak funduszy, co dzisiaj w takich przypadkach powszechne, ale także brak jakiegokolwiek zainteresowania, zwłaszcza ze strony tych, którzy, wydawałoby się, są szczególnie tej kulturze coś winni, stanął na przeszkodzie naszemu zamierzeniu. Uznaję to niepowodzenie za symboliczne dla owego tytułowego kresu kultury chłopskiej. Powiem więcej, ta kultura nie ma nawet komu dzisiaj przekazać świadectwa, że była i czym była.
To, że musiała umrzeć, jest normalnym wyrokiem dziejów. I nie pomogą tu żale różnych sentymentalistów, którzy przywołują takie czy inne, przeważnie fałszywe, dowody na jej dalsze istnienie, którzy pozory biorą za rzeczywistość, a najczęściej pod pojęciem kultury chłopskiej rozumieją wspomnianą już ludowość, włącznie z różnymi zabiegami organizacyjnymi i także finansowym mecenatem nad nią. Używając wojennej terminologii, kultura chłopska przegrała starcie z napierającą cywilizacją, nawet tak rachityczną jak w polskim wydaniu. Musiała je przegrać. Kulturze biedy i izolacji cywilizacja zaproponowała podniesienie poziomu życia i pracy oraz otwarcie na świat. To zbyt wielkie pokusy, aby można było im się oprzeć.
Nie stało się to od razu. Był to długi, stopniowy proces. Trwał co najmniej kilka dziesięcioleci, a może i dłużej. Pierwsze symptomy daje się zauważyć już na długo przed pierwszą wojną światową w narastających falach chłopskich emigracji za chlebem. Następnie w emancypacyjnych, paradoksalnie, aspiracjach chłopskich pokoleń przed drugą wojną. Ówczesnym marzycielom, jak niektórym i dziś, wydawało się, że możliwe jest pogodzenie postępu cywilizacyjnego na wsi z zachowaniem wszystkich wartości chłopskiej kultury. Okazało się to niemożliwe. Większej lub mniejszej dramatyczności umieraniu tej kultury przydawały także wydarzenia historyczne: pierwsza wojna światowa, druga, okupacja niemiecka. Czas PRL-u, reforma rolna, a następnie nieudana na ogół, lecz jakże kosztowna dla wsi próba kolektywizacji. Wyjazdy wielu rodzin chłopskich na tak zwane Ziemie Odzyskane, a jednocześnie repatriacja rzesz chłopskich zza Buga. Masowa ucieczka młodzieży wiejskiej do miast, do fabryk, kopalń, do szkół, co niezależnie od propagandowego dyskontowania tego faktu przez narzucony Polsce ustrój i narzuconą władzę stanowiło niezaprzeczalny awans tej młodzieży. Nie wolno jednakże przy tym zapominać, że był to zarazem drenaż wsi z najbardziej aktywnych, przedsiębiorczych, zdolnych jednostek. Konsekwencją tego, niestety, była stopniowa deprecjacja wsi jako przestrzeni istnienia, jako miejsca samorealizacji człowieka. Sumując, wszystko to wywołało poważny ruch tektoniczny o nie spotykanej dotąd sile, zachwiało poczuciem trwałości, które chłop czerpał ze związku z ziemią, zatrzęsło wsią w posadach, modelem jej bytu, imponderabiliami jej kultury. Otwarło szerokie wrota na cywilizacyjny i kulturowy import.
Dam jeden przykład. Najbardziej pospolity i powszechny. Telewizor. Nikt nie zakwestionuje jego dobrodziejstw. Poprzez telewizor wtoczył się do chłopskiej izby szeroki świat. Wieś zyskała dostęp do tej samej informacji co wszyscy, do tej samej rozrywki, do tych samych filmów, teatru itp. Można powiedzieć, telewizor udemokratycznił relację wieś – świat, spełniając wobec wsi doniosłą rolę emancypacyjną i wyrywając ją z izolacji.
No, tak. Tylko że zarazem zniszczył tę chłopską izbę jako najważniejszą instytucję chłopskiej kultury. Czym była chłopska izba, ten tylko może powiedzieć, kto choćby w dzieciństwie wysłuchiwał zbierających się, zwłaszcza zimą, kobiet i mężczyzn na sąsiedzkie posiady, na darcie pierza, łuskanie fasoli itp. Zaludniali nieraz tę izbę narratorzy o niepospolitych, surrealistycznych wyobraźniach, prawdziwi kreatorzy słowa i pamięci, filozofowie i błazny, żartownisie i śmieszki, przepowiadacze i utyskiwacze, onirycy, spirytuolodzy i doradcy we wszystkich sprawach ziemi i nieba. Każdy taki wieczór był kartą literatury niepisanej.
Telewizor odesłał wszystkich do ich własnych domów, uzależnił od dyspozytorni jednej, zunifikowanej wyobraźni, a związki międzyludzkie ograniczył do praktycznie koniecznych. I w ogóle ubezwłasnowolnił wieś w jej twórczych pragnieniach i potrzebach. Zawstydził surową kulturę chłopów swoim blichtrem, swoją pychą, tandetną wizją świata i pretensjonalną nowomową.
I tak – nie tylko za sprawą telewizora, o nie – skończyła się chłopska muzyka, chłopska mowa, chłopski świat. Jeśli chłopi śpiewają jeszcze swoje pieśni, to już ich nie tworzą. Jeśli jeszcze mówią wolną chłopską mową, to już tylko ci najstarsi, na wymarciu. Chłopskim światem zawładnął standard, taki sam jak wszędzie, taki sam konsumpcjonizm i aspiracje wyłącznie materialne. Degradacja duchowa wsi jest widoczna gołym okiem, i to na wszystkich planach. To prawda, że ogólnie patrząc, na wsi jest dzisiaj bieda, że wieś zubożała w wyniku ustrojowej transformacji. Lecz to nie jest ta sama bieda, która stanowiła o chłopskiej kulturze, która stworzyła ów wielki świat zachowań, wyobrażeń i pocieszeń. To bieda powstała w wyniku rozbieżności między możliwościami wsi a ofertą, z jaką przychodzi do niej współczesna cywilizacja.
Każda prawdziwa kultura objawia się w pełni dopiero wówczas, gdy już odeszła wraz z formacją, która ją stworzyła. Dopiero wówczas najwyraźniej widać, jakie nam dziedzictwo zostawiła i czy zostawiła. Dziedzictwo każdej umarłej kultury to wytopione z rudy bytu człowiecze uniwersum. Dla mnie w tym chłopskim dziedzictwie trzy elementy są najistotniejsze: słowo – pamięć – wyobraźnia.
Słowo. Nie chodzi mi o zasób słów, zaiste przebogaty w języku chłopskim. Był to język konkretny, precyzyjny, nazywał rzeczy imionami, nie omówieniami czy symbolami, a co najważniejsze – nie miał poczucia bezradności. Znajdował nazwy w każdej potrzebie i dla każdej okoliczności. Chodzi mi jednak o rzecz ważniejszą, najważniejszą moim zdaniem: o relację człowiek – język. Wielopłaszczyznowa to relacja. Wspomnę tylko o jednym jej aspekcie: o wolności w języku. Chłop przez wieki niewolny, w jednym był zawsze wolny – w słowie. Wolny także od wszelkich kompendiów językowych, słowników, poradników i kanonów, zwłaszcza tak zwanej poprawnej polszczyzny. Jeśli pojawił się nowy fakt, rzecz czy zjawisko, nazywał to sam z siebie, jak chciał, jak mu dyktowała własna intencja, jak ów fakt, rzecz czy zjawisko przystawało do jego doświadczenia, jaki wywoływało w nim stan emocjonalny i w jaką wchodził z nim zależność. Przypominał pod tym względem prawdziwego poetę. To my, inteligenci, jesteśmy w języku protezoidalni, uzależnieni od tego, jak się „wzorowo” mówi, pisze, jakie są zasady, konwencje, jak nam dyktują słowniki, często-gęsto korzystamy przy tym z importu. Prawodawcami naszego języka stali się językoznawcy, choć dzisiaj w coraz większym stopniu przejmują ich rolę media, reklamy i urzędy. Warto na marginesie przypomnieć, że niewola człowieka zaczyna się od niewoli języka.
Pamięć. Dzisiaj staje się ona coraz mniej nam potrzebna. Wyręcza nas pismo, wyręczają nas komputery, a z pewną dozą humoru można przypuszczać, że w jakiejś przyszłości zostaniemy całkowicie wyręczeni przez jeszcze doskonalsze urządzenia. Pamięć w kulturze chłopskiej miała podstawowe znaczenie dla jej ciągłości. Była jedyną możliwością zachowania, przekazywania i dziedziczenia wartości tej kultury. Musiała więc być niesłychanie rozwinięta i nieprawdopodobnie pracowita. Wyczulona na najdrobniejszy szczegół życia i na każde słowo. Widać to nawet w chłopskich zapisach. To pamięć ukorzeniała człowieka, potwierdzała jego miejsce na ziemi, nadając sens najmarniejszemu nawet życiu i każdej rzeczywistości subiektywny, jednostkowy, ten najważniejszy wymiar. Przystosowywała się do opowieści człowieka, bo też zadaniem opowieści było przynosić człowiekowi ulgę.
Wyobraźnia. To było panaceum na wszystkie niedostatki. Zrośnięta z bytem, nie stanowiła odrębnego świata. Była z tym bytem integralna. Uzupełniała go, poszerzała, a niekiedy uszczęśliwiała. Zaprzęgnięta w codzienność, była sposobem na bezradność, czyniła zadość ludzkim marzeniom i tęsknotom, nie pozostawiała nikogo samotnym, w opuszczeniu. Obecnych z nieobecnymi, żywych ze zmarłymi łączył cały system komunikacji: przeczuć, przestróg, zwidzeń i snów. Wolność i sprawiedliwość zapewniały przypowieści i baśnie. Przed nieszczęściami chroniły zaklęcia i zamawiania. Jeśli przyjrzeć się na przykład całej sferze tak zwanych zabobonów, jak to określają racjonaliści, to jest to nade wszystko świat poezji, można powiedzieć – poezji stosowanej, praktycznej, użytkowej. W świecie tej to poezji szukali ludzie wsparcia i pomocy w nieszczęściach, chorobach i każdej innej potrzebie. Ta poezja stanowiła częstokroć jedyne remedium, gdy zdani byli wyłącznie na samych siebie, a zdani byli najczęściej. To była niewiarygodnie zaradna wyobraźnia, toteż nic dziwnego, że ubogi chłopski świat wypełniała bogactwem świata nadrealnego.
Właśnie w tej triadzie: słowo – pamięć – wyobraźnia, kultura chłopska, przechodząc dziś w sferę już tylko tęsknoty i sztuki, przekazuje nam swoje nie stanowe, lecz w najpełniejszym tego słowa znaczeniu człowiecze dziedzictwo.
Wystąpienie na konferencji „Mity i rzeczywistość u progu trzeciego tysiąclecia” zorganizowanej w Instytucie Mikołowskim w dn. 20-23 listopada 1999 r. Pierwodruk: „Arkadia” 2000, nr 8. Przedruki: Wiesław Myśliwski, _Kres kultury chłopskiej_, Warszawa – Bochnia 2003, _„_Gazeta Wyborcza” 2004, nr 119, „Twórczość” 2004, nr 4.