- W empik go
W szponach szantażu - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
31 października 2017
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
W szponach szantażu - ebook
Bohaterką powieści jest Anita Childs, pochodząca z zamożnej rodziny, prowadząca szczęśliwe życie u boku swego narzeczonego. Sielskie życie kończy się jednak, kiedy dziewczyna zostaje uprowadzona przez tajemniczego Kameleona.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8136-109-5 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spis treści
Rozdział I. Koszmar czy rzeczywistość
Rozdział II. Straszne odkrycie
Rozdział III. W szponach Kameleona
Rozdział IV. Mister Samuel Spenzer
Rozdział V. Śmiały plan
Rozdział VI. W zasadzce
Rozdział VII. W szponach zbrodniarzy
Rozdział VIII. Nowy cios
Rozdział IX. Miłość zbrodniarza
Rozdział X. Wypadki kilku godzin
Rozdział XI. Między ziemią a niebem
Rozdział XII. Złe oczy
Rozdział XIII. Miłość cowboya
Rozdział XIV. Zemsta Ariki
Rozdział XV. W pogoni za złotem
Rozdział XVI. Na tropie
Rozdział XVII. Step strzeże swoich tajemnic...
Rozdział XVIII. Wśród skał „Czarciego Uroczyska”
Rozdział XIX. Ostatnia wędrówka
Rozdział XX. Za kulisami cyrku „Wiktoria”
Rozdział XXI. Zemsta cowboyaRozdział I
Koszmar czy rzeczywistość
Anita nie mogła zasnąć. Od pół godziny leżała z przymkniętymi powiekami, a mimo to sen nie przychodził. Czuła, że ma gorączkę. Odrzuciła jedwabną kołdrę, która zsunąwszy się z łóżka upadła na dywan zaściełający podłogę. Jakiś czas leżała bez ruchu.
Gdzieś z odległych pokoi doleciało dwukrotne uderzenie zegara. – Nie zasnę... – pomyślała, wyciągając po ciemku rękę do lampy stojącej na nocnej szafeczce. Przekręciła taster i blade, różowe światło zalało przytulną sypialnię. Anita upadła z powrotem na poduszki, z wzrokiem utkwionym w ozdobny, stylowy sufit.
W różowym świetle wydawała się piękniejszą niż zwykle: złote pukle włosów, rozsypanych w nieładzie, otaczały opaloną na brąz, okrągłą twarzyczkę. Duże, koloru morza oczy, ujęte od góry ciemnymi klamrami brwi, spiętych nad zgrabnym noskiem, błyszczały w bladym świetle gorączką bezsenności. Delikatna jedwabna tkanina opinała jej ciało od dziewiczego, będącego w pełni rozkwitu, biustu, aż po klasycznie skrojoną linię bioder.
Jednak i w tej pozycji, jaką przed chwilą przybrała, nie mogła pozostać na dłużej. Dziś, może pierwszy raz w życiu, kiedy znalazła się sama w sypialni, trapiły ją bez przerwy koszmarne przywidzenia. Jakiś paniczny, nieokreślony bliżej lęk zakradł się do duszy, jakby w przeczuciu czegoś strasznego, co nieuchronnie musi nastąpić. Na próżno starała się zasnąć i przykre koszmary rozproszyć w zapomnieniu. Powracały uparcie...
A przecież dzisiaj powinnam być wesołą... – myślała z niejakim żalem, przypominając sobie, że kilka zaledwie godzin temu stało się to, o czym dawno marzyła: Stefan oficjalnie oświadczył się rodzicom o jej rękę. Został przyjęły, co było zresztą z góry do przewidzenia, gdyż bliższy stosunek, jaki młody inżynier od dłuższego już czasu utrzymywał z Anitą, nie był nikomu obcym, i państwo Childs dawno byli przygotowani na oświadczyny Ronickiego.
Szczególnie życzliwie został przyjęty przez matkę Anity. Kobieta ta, pochodząc z polskiej rodziny, osiadłej od wielu lat w Stanach, pomimo iż rękę oddała Amerykaninowi, nie przestała tęsknić do swej dalekiej ojczyzny, którą opuściła w pierwszych latach dzieciństwa. Na dźwięk ojczystej mowy, którą niestety coraz rzadziej słyszy się w centrum Chicago, łzy wzruszenia stawały w oczach matki Anity. Nic więc dziwnego, że kiedy jedynaczka przekroczyła wiek, który z podlotka czyni dojrzałą pannę – pani Childs z obawą myślała o tej chwili, kiedy jeden z bogatych Jankesów sięgnie po rękę Anity.
Tymczasem, zrządzeniem losów – jak w myślach powtarzała pani Childs – wielkie zakłady przemysłu chemicznego pod firmą: „Childs et Compagne”, przyjęły młodego inżyniera Polaka na jedną z odpowiedzialnych kierowniczych placówek.
Odtąd Ronicki był gościem w domu Childsów. Dobry fachowiec, a przy tym sumienny i pracowity, potrafił w krótkim czasie zjednać sobie nie tylko uznanie zarządu, lecz jednocześnie ujmował otoczenie taktem i niepoślednią kulturą.
Przede wszystkim jednak młody inżynier opanował serce Anity. Przystojny, wysportowany, a nade wszystko śmiały mężczyzna był wymarzonym jej typem. I wszystkie te zalety Stefan jednoczył w sobie.
Niemal codzienne wycieczki autem w podmiejskie okolice, a wreszcie wakacje, spędzone razem na Florydzie, pogłębiły uczucie, jakie od pierwszej niemal chwili spotkania żywili na wzajem do siebie.
I właśnie tam, na Florydzie, w obliczu falującego bezmiarem wód oceanu, padło to pierwsze, tłumione w głębinach serca, upojne słowo: kocham...
Odtąd, wpatrzeni w siebie, roili świetlaną przyszłość w dalekiej ojczyźnie, którą dziewczyna znała zaledwie z opowiadał swej matki. Zaraz po ślubie, jachtem Anity udadzą się do Polski, gdzie Stefan obejmie kierownictwo powstającego tam oddziału zakładów Childsa.
I kiedy dziś już Ronicki stał się oficjalnym narzeczonym Anity, zdawało się, że nic już tym dwojgu ludziom nie zabraknie do szczęścia.
Tymczasem... te od kilku dni trapiące ją koszmary...
Wiedziała, że wystarczy nacisnąć guziczek dzwonka, a zjawi się natychmiast jej oddana mulatka, śpiąca w sąsiednim pokoju, a wraz z jej wejściem ulecą przywidzenia.
Nie chciała jednak tego czynić, pragnąc wysiłkiem, woli opanować rozedrgane nerwy.
– Będę czytała – postanowiła, sięgając po leżaka na krześle, w połowie otwartą książkę.
W tym celu wychyliła się nieco z łóżka i... nagle przerażenie sparaliżowało jej członki.
Ujrzała wystającą spod łóżka, nadmiernie owłosioną rękę mężczyzny, zaciskającą w potężnej dłoni jakąś białą tkaninę.
I jeżeli na ten widok Anita nie wydała okrzyku bezgranicznej rozpaczy, to jedynie dlatego, że nie potrafiła w tej chwili zdobyć się na najmniejszy wysiłek. Resztkami mdlejącej świadomości, choć niejasno, zdawała sobie sprawę z tego, co może lada chwila nastąpić. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że ktoś niepostrzeżenie zakradł się do pokoju i przyczaił pod łóżkiem.
Groza położenia była najlepszym bodźcem do odprężenia nerwów dziewczyny. Zdawała sobie już jasno sprawę, że jedynym ratunkiem może być tylko zimna krew i opanowanie. A przede wszystkim nie wolno jej stracić zmysłów.
I mimo że febryczne dreszcze wstrząsał bez przerwy jej ciałem, umysł począł pracować z wytężeniem. Przede wszystkim błogosławiła chwilę pierwszej niemocy, dzięki czemu nie mogła wydać nawet okrzyku. W przeciwnym bowiem razie, jak słusznie przypuszczała, byłoby to hasłem dla ukrytego draba, że zastał odkryty, co w prostej konsekwencji przyśpieszyłoby wykonanie jego niecnych zamiarów, których, co prawda, nie rozumiała.
Obecnie więc miała do wyboru dwie drogi, choć żadna nie dawała całkowitej pewności.
Albo, zgasiwszy lampę, rzucić się do ucieczki, lub zadzwonić na służbę. To drugie było wprawdzie łatwiejsze do wykonania, wymagało jednak pewnego wychylenia się z łóżka, by dosięgnąć wiszący u lampy guziczek, a wówczas drab mógł łatwo ten manewr zauważyć, a gdyby nawet i nie, to kto wie, czy przed tą ewentualnością nie zabezpieczył się z góry, przecinając biegnące wzdłuż ścian cienkie przewody.
Tę drogę Anita uznała za niebezpieczną. – Raczej pierwsze... ucieczka... – myślała gorączkowo, wytężając słuch, wrażliwy teraz na bicie własnego serca.
Leżąc tak usłyszała tuż nad głową delikatny szmer, jakby ktoś ręką otarł się o poduszkę.
Wstrzymała oddech, gotując się do ucieczki. Jeszcze raz pełną piersią zaczerpnęła powietrza i... nagła rezygnacja owładnęła nią niepodzielnie.
Doznała jakiejś dziwnej, a zarazem rozkosznej niemocy. Przed chwilą zaledwie tak uparcie skupiane myśli poczęły rwać się na strzępy, by utonąć w przesłodkiej ekstazie zapomnienia...
Teraz już nie boi się ani trochę... Nie chce uciekać... Jest jej dobrze... tak niewypowiedzianie dobrze, a wokół jakieś słodkie, odurzające zapachy... Tamto wszystko jedynie było sennym mamidłem...
I Anita dziwi się, że mogła ulec uczuciu lęku, kiedy tuż obok niej stoi jej Stefan ukochany...
Teraz już wie skąd ta upajająca woń kwiatów. To Stefan przyniósł jej ogromny bukiet białych jaśminów... I rzuca je pękami na jej wpółnagie ciało... Zarzucił ja aż po piersi, które prężą się teraz nadmiarem rozkoszy...
I znów pochylił się nad nią i chłodną dłonią dotyka jej skroni. Jest jej z tym dobrze, tylko czemu te kwiaty tak odurzają?... Musi ich być za dużo... tak, stanowczo za dużo, że trudno nawet oddychać, a Stefan dalej rzuca świeże wiązanki.
Pragnie mu to powiedzieć, lecz woń ją oszałamia i tchu brakuje w piersi. Na szczęście rzucił ostatni trzymany bukiet. Teraz jej lżej, tylko dalej jest słaba... nie może nawet uśmiechnąć się do niego...
Stefan to widzi i bierze ją na ręce, jak dziecko. Wyraźnie czuje objęcia jego ramion... A potem ją gdzieś niesie... Anita poznaje klomby swego ogrodu... I znów kwiaty... kwiaty...
Dziewczyna boi się ich upojnej, przesłodkiej woni...
Szczęściem Stefan zakrył jej twarz jakąś tkaniną, a prawie – nagie ciało otula ciepłym pledem...
Jadą autem za miasto. Anita czuje jak maszyna lekko sunie po asfalcie ulicy...
Biorą zawrotne wprost tempo. Świst wiatru wdziera się przez małe okienko i szumi piekielnie w uszach... Stefan przytula ją mocniej do siebie i rozpalonymi wargami miażdży jej usta... W głowie powstaje zamęt... A auto pędzi coraz szybciej... W szalonym pędzie rozwiewają się ostatnie strzępy świadomości.
Stan ten jednak trwa krótko. Anita znów słyszy zajadłe szczekanie motoru i czuje gwałtowny pęd chłodnego powietrza, Wichrzącego złote kędziory włosów, które muskają jej policzki.
Stara się skupić myśli, by odgadnąć, gdzie jest i co się z nią dzieje. Próbuje otworzyć oczy, ale ciążące ołowiem powieki nie pozwalają się unieść omdlałym mięśniom.
Wreszcie udaje się to o tyle, że poprzez gęstą, firankę rzęs Anita może już spojrzeć przed siebie.
Pierwszą myślą, jaka teraz zawibrowała jej w głowie, jest to, że uległa jakiejś halucynacji.
Że to nie Stefan siedzi obok, a jakiś obcy, szczupły mężczyzna, o czarnych, błyszczących niezdrowo źrenicach.
Pod wpływem tego odkrycia nagły lęk zakrada się do duszy dziewczyny. Nie może krzyczeć, a tylko stara się powiązać ze sobą leniwie pełznące wśród labiryntów mózgu strzępy ostatnich wspomnień. – Przychodzi to jednak trudno: piekielny zamęt w głowie i ten mdły, aż do nudności zapach w nozdrzach, gardle i ustach, co chwilę przyprawia o omdlenie. Dziewczyna jednak zdaje sobie sprawę z tego, że dzieje się z nią coś niezwykłego. Raz po raz rozchyla powieki i spogląda na swego towarzysza, troskliwie otulającego ją pledem.
– Kto to być może?... – stara się skupić myśli, gdyż jest niemal pewną, że tego człowieka zna dobrze, choć nie może sobie przypomnieć kiedy i gdzie poznała... Wie tylko, że nie jest nim Stefan jej drogi, najdroższy chłopiec...
– Co Stefan na to powie – myśli naiwnie – gdy dowie się, że odbyłam, automobilową przejażdżkę nocą, z obcym mężczyzną i w dodatku w bieliźnie?...
Pod wpływom tej myśli świadomość wróciła jej nagle w całej pełni.
– Stać!... co to znaczy?!... Dokąd mnie pan uwozi?... – wyrzuciła z siebie tych kilka słów, podyktowanych pierwszym odruchem samoobrony, widząc już jasno wiszące nad nią niebezpieczeństwo.
– Ratun... – krzyknęła jeszcze, ale w tej samej chwili siedzący obok mężczyzna omotał jej głowę pledem, tłumiąc okrzyki beznadziejnej rozpaczy, a w kilka sekund później Anita poczuła na ustach wilgotną odurzającą mdłym, zapachem, chusteczkę.
Szarpnęła się jeszcze raz i drugi, ale omdlałe, bezwładne mięśnie nie były zdolne przeciwstawić się silnym uściskom młodego człowieka.
Tymczasem gęsty, czarny tuman wypełnił źrenice dziewczyny i zgasił do reszty tlejącą iskrę świadomości.
Auto, minąwszy ostatnie budowle przedmieścia, sunęło swobodne szerokim, prostym gościńcem.
Rozdział I. Koszmar czy rzeczywistość
Rozdział II. Straszne odkrycie
Rozdział III. W szponach Kameleona
Rozdział IV. Mister Samuel Spenzer
Rozdział V. Śmiały plan
Rozdział VI. W zasadzce
Rozdział VII. W szponach zbrodniarzy
Rozdział VIII. Nowy cios
Rozdział IX. Miłość zbrodniarza
Rozdział X. Wypadki kilku godzin
Rozdział XI. Między ziemią a niebem
Rozdział XII. Złe oczy
Rozdział XIII. Miłość cowboya
Rozdział XIV. Zemsta Ariki
Rozdział XV. W pogoni za złotem
Rozdział XVI. Na tropie
Rozdział XVII. Step strzeże swoich tajemnic...
Rozdział XVIII. Wśród skał „Czarciego Uroczyska”
Rozdział XIX. Ostatnia wędrówka
Rozdział XX. Za kulisami cyrku „Wiktoria”
Rozdział XXI. Zemsta cowboyaRozdział I
Koszmar czy rzeczywistość
Anita nie mogła zasnąć. Od pół godziny leżała z przymkniętymi powiekami, a mimo to sen nie przychodził. Czuła, że ma gorączkę. Odrzuciła jedwabną kołdrę, która zsunąwszy się z łóżka upadła na dywan zaściełający podłogę. Jakiś czas leżała bez ruchu.
Gdzieś z odległych pokoi doleciało dwukrotne uderzenie zegara. – Nie zasnę... – pomyślała, wyciągając po ciemku rękę do lampy stojącej na nocnej szafeczce. Przekręciła taster i blade, różowe światło zalało przytulną sypialnię. Anita upadła z powrotem na poduszki, z wzrokiem utkwionym w ozdobny, stylowy sufit.
W różowym świetle wydawała się piękniejszą niż zwykle: złote pukle włosów, rozsypanych w nieładzie, otaczały opaloną na brąz, okrągłą twarzyczkę. Duże, koloru morza oczy, ujęte od góry ciemnymi klamrami brwi, spiętych nad zgrabnym noskiem, błyszczały w bladym świetle gorączką bezsenności. Delikatna jedwabna tkanina opinała jej ciało od dziewiczego, będącego w pełni rozkwitu, biustu, aż po klasycznie skrojoną linię bioder.
Jednak i w tej pozycji, jaką przed chwilą przybrała, nie mogła pozostać na dłużej. Dziś, może pierwszy raz w życiu, kiedy znalazła się sama w sypialni, trapiły ją bez przerwy koszmarne przywidzenia. Jakiś paniczny, nieokreślony bliżej lęk zakradł się do duszy, jakby w przeczuciu czegoś strasznego, co nieuchronnie musi nastąpić. Na próżno starała się zasnąć i przykre koszmary rozproszyć w zapomnieniu. Powracały uparcie...
A przecież dzisiaj powinnam być wesołą... – myślała z niejakim żalem, przypominając sobie, że kilka zaledwie godzin temu stało się to, o czym dawno marzyła: Stefan oficjalnie oświadczył się rodzicom o jej rękę. Został przyjęły, co było zresztą z góry do przewidzenia, gdyż bliższy stosunek, jaki młody inżynier od dłuższego już czasu utrzymywał z Anitą, nie był nikomu obcym, i państwo Childs dawno byli przygotowani na oświadczyny Ronickiego.
Szczególnie życzliwie został przyjęty przez matkę Anity. Kobieta ta, pochodząc z polskiej rodziny, osiadłej od wielu lat w Stanach, pomimo iż rękę oddała Amerykaninowi, nie przestała tęsknić do swej dalekiej ojczyzny, którą opuściła w pierwszych latach dzieciństwa. Na dźwięk ojczystej mowy, którą niestety coraz rzadziej słyszy się w centrum Chicago, łzy wzruszenia stawały w oczach matki Anity. Nic więc dziwnego, że kiedy jedynaczka przekroczyła wiek, który z podlotka czyni dojrzałą pannę – pani Childs z obawą myślała o tej chwili, kiedy jeden z bogatych Jankesów sięgnie po rękę Anity.
Tymczasem, zrządzeniem losów – jak w myślach powtarzała pani Childs – wielkie zakłady przemysłu chemicznego pod firmą: „Childs et Compagne”, przyjęły młodego inżyniera Polaka na jedną z odpowiedzialnych kierowniczych placówek.
Odtąd Ronicki był gościem w domu Childsów. Dobry fachowiec, a przy tym sumienny i pracowity, potrafił w krótkim czasie zjednać sobie nie tylko uznanie zarządu, lecz jednocześnie ujmował otoczenie taktem i niepoślednią kulturą.
Przede wszystkim jednak młody inżynier opanował serce Anity. Przystojny, wysportowany, a nade wszystko śmiały mężczyzna był wymarzonym jej typem. I wszystkie te zalety Stefan jednoczył w sobie.
Niemal codzienne wycieczki autem w podmiejskie okolice, a wreszcie wakacje, spędzone razem na Florydzie, pogłębiły uczucie, jakie od pierwszej niemal chwili spotkania żywili na wzajem do siebie.
I właśnie tam, na Florydzie, w obliczu falującego bezmiarem wód oceanu, padło to pierwsze, tłumione w głębinach serca, upojne słowo: kocham...
Odtąd, wpatrzeni w siebie, roili świetlaną przyszłość w dalekiej ojczyźnie, którą dziewczyna znała zaledwie z opowiadał swej matki. Zaraz po ślubie, jachtem Anity udadzą się do Polski, gdzie Stefan obejmie kierownictwo powstającego tam oddziału zakładów Childsa.
I kiedy dziś już Ronicki stał się oficjalnym narzeczonym Anity, zdawało się, że nic już tym dwojgu ludziom nie zabraknie do szczęścia.
Tymczasem... te od kilku dni trapiące ją koszmary...
Wiedziała, że wystarczy nacisnąć guziczek dzwonka, a zjawi się natychmiast jej oddana mulatka, śpiąca w sąsiednim pokoju, a wraz z jej wejściem ulecą przywidzenia.
Nie chciała jednak tego czynić, pragnąc wysiłkiem, woli opanować rozedrgane nerwy.
– Będę czytała – postanowiła, sięgając po leżaka na krześle, w połowie otwartą książkę.
W tym celu wychyliła się nieco z łóżka i... nagle przerażenie sparaliżowało jej członki.
Ujrzała wystającą spod łóżka, nadmiernie owłosioną rękę mężczyzny, zaciskającą w potężnej dłoni jakąś białą tkaninę.
I jeżeli na ten widok Anita nie wydała okrzyku bezgranicznej rozpaczy, to jedynie dlatego, że nie potrafiła w tej chwili zdobyć się na najmniejszy wysiłek. Resztkami mdlejącej świadomości, choć niejasno, zdawała sobie sprawę z tego, co może lada chwila nastąpić. Nie ulegało już żadnej wątpliwości, że ktoś niepostrzeżenie zakradł się do pokoju i przyczaił pod łóżkiem.
Groza położenia była najlepszym bodźcem do odprężenia nerwów dziewczyny. Zdawała sobie już jasno sprawę, że jedynym ratunkiem może być tylko zimna krew i opanowanie. A przede wszystkim nie wolno jej stracić zmysłów.
I mimo że febryczne dreszcze wstrząsał bez przerwy jej ciałem, umysł począł pracować z wytężeniem. Przede wszystkim błogosławiła chwilę pierwszej niemocy, dzięki czemu nie mogła wydać nawet okrzyku. W przeciwnym bowiem razie, jak słusznie przypuszczała, byłoby to hasłem dla ukrytego draba, że zastał odkryty, co w prostej konsekwencji przyśpieszyłoby wykonanie jego niecnych zamiarów, których, co prawda, nie rozumiała.
Obecnie więc miała do wyboru dwie drogi, choć żadna nie dawała całkowitej pewności.
Albo, zgasiwszy lampę, rzucić się do ucieczki, lub zadzwonić na służbę. To drugie było wprawdzie łatwiejsze do wykonania, wymagało jednak pewnego wychylenia się z łóżka, by dosięgnąć wiszący u lampy guziczek, a wówczas drab mógł łatwo ten manewr zauważyć, a gdyby nawet i nie, to kto wie, czy przed tą ewentualnością nie zabezpieczył się z góry, przecinając biegnące wzdłuż ścian cienkie przewody.
Tę drogę Anita uznała za niebezpieczną. – Raczej pierwsze... ucieczka... – myślała gorączkowo, wytężając słuch, wrażliwy teraz na bicie własnego serca.
Leżąc tak usłyszała tuż nad głową delikatny szmer, jakby ktoś ręką otarł się o poduszkę.
Wstrzymała oddech, gotując się do ucieczki. Jeszcze raz pełną piersią zaczerpnęła powietrza i... nagła rezygnacja owładnęła nią niepodzielnie.
Doznała jakiejś dziwnej, a zarazem rozkosznej niemocy. Przed chwilą zaledwie tak uparcie skupiane myśli poczęły rwać się na strzępy, by utonąć w przesłodkiej ekstazie zapomnienia...
Teraz już nie boi się ani trochę... Nie chce uciekać... Jest jej dobrze... tak niewypowiedzianie dobrze, a wokół jakieś słodkie, odurzające zapachy... Tamto wszystko jedynie było sennym mamidłem...
I Anita dziwi się, że mogła ulec uczuciu lęku, kiedy tuż obok niej stoi jej Stefan ukochany...
Teraz już wie skąd ta upajająca woń kwiatów. To Stefan przyniósł jej ogromny bukiet białych jaśminów... I rzuca je pękami na jej wpółnagie ciało... Zarzucił ja aż po piersi, które prężą się teraz nadmiarem rozkoszy...
I znów pochylił się nad nią i chłodną dłonią dotyka jej skroni. Jest jej z tym dobrze, tylko czemu te kwiaty tak odurzają?... Musi ich być za dużo... tak, stanowczo za dużo, że trudno nawet oddychać, a Stefan dalej rzuca świeże wiązanki.
Pragnie mu to powiedzieć, lecz woń ją oszałamia i tchu brakuje w piersi. Na szczęście rzucił ostatni trzymany bukiet. Teraz jej lżej, tylko dalej jest słaba... nie może nawet uśmiechnąć się do niego...
Stefan to widzi i bierze ją na ręce, jak dziecko. Wyraźnie czuje objęcia jego ramion... A potem ją gdzieś niesie... Anita poznaje klomby swego ogrodu... I znów kwiaty... kwiaty...
Dziewczyna boi się ich upojnej, przesłodkiej woni...
Szczęściem Stefan zakrył jej twarz jakąś tkaniną, a prawie – nagie ciało otula ciepłym pledem...
Jadą autem za miasto. Anita czuje jak maszyna lekko sunie po asfalcie ulicy...
Biorą zawrotne wprost tempo. Świst wiatru wdziera się przez małe okienko i szumi piekielnie w uszach... Stefan przytula ją mocniej do siebie i rozpalonymi wargami miażdży jej usta... W głowie powstaje zamęt... A auto pędzi coraz szybciej... W szalonym pędzie rozwiewają się ostatnie strzępy świadomości.
Stan ten jednak trwa krótko. Anita znów słyszy zajadłe szczekanie motoru i czuje gwałtowny pęd chłodnego powietrza, Wichrzącego złote kędziory włosów, które muskają jej policzki.
Stara się skupić myśli, by odgadnąć, gdzie jest i co się z nią dzieje. Próbuje otworzyć oczy, ale ciążące ołowiem powieki nie pozwalają się unieść omdlałym mięśniom.
Wreszcie udaje się to o tyle, że poprzez gęstą, firankę rzęs Anita może już spojrzeć przed siebie.
Pierwszą myślą, jaka teraz zawibrowała jej w głowie, jest to, że uległa jakiejś halucynacji.
Że to nie Stefan siedzi obok, a jakiś obcy, szczupły mężczyzna, o czarnych, błyszczących niezdrowo źrenicach.
Pod wpływem tego odkrycia nagły lęk zakrada się do duszy dziewczyny. Nie może krzyczeć, a tylko stara się powiązać ze sobą leniwie pełznące wśród labiryntów mózgu strzępy ostatnich wspomnień. – Przychodzi to jednak trudno: piekielny zamęt w głowie i ten mdły, aż do nudności zapach w nozdrzach, gardle i ustach, co chwilę przyprawia o omdlenie. Dziewczyna jednak zdaje sobie sprawę z tego, że dzieje się z nią coś niezwykłego. Raz po raz rozchyla powieki i spogląda na swego towarzysza, troskliwie otulającego ją pledem.
– Kto to być może?... – stara się skupić myśli, gdyż jest niemal pewną, że tego człowieka zna dobrze, choć nie może sobie przypomnieć kiedy i gdzie poznała... Wie tylko, że nie jest nim Stefan jej drogi, najdroższy chłopiec...
– Co Stefan na to powie – myśli naiwnie – gdy dowie się, że odbyłam, automobilową przejażdżkę nocą, z obcym mężczyzną i w dodatku w bieliźnie?...
Pod wpływom tej myśli świadomość wróciła jej nagle w całej pełni.
– Stać!... co to znaczy?!... Dokąd mnie pan uwozi?... – wyrzuciła z siebie tych kilka słów, podyktowanych pierwszym odruchem samoobrony, widząc już jasno wiszące nad nią niebezpieczeństwo.
– Ratun... – krzyknęła jeszcze, ale w tej samej chwili siedzący obok mężczyzna omotał jej głowę pledem, tłumiąc okrzyki beznadziejnej rozpaczy, a w kilka sekund później Anita poczuła na ustach wilgotną odurzającą mdłym, zapachem, chusteczkę.
Szarpnęła się jeszcze raz i drugi, ale omdlałe, bezwładne mięśnie nie były zdolne przeciwstawić się silnym uściskom młodego człowieka.
Tymczasem gęsty, czarny tuman wypełnił źrenice dziewczyny i zgasił do reszty tlejącą iskrę świadomości.
Auto, minąwszy ostatnie budowle przedmieścia, sunęło swobodne szerokim, prostym gościńcem.
więcej..