Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

W tajdze - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 lipca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
29,88

W tajdze - ebook

Spotkania z syberyjskimi tygrysami i lampartami amurskimi, tropienie łosi i nocne polowanie na jelenie, dramatyczna wyprawa przez góry Sichote Alin – to tylko niektóre z licznych przygód autora w syberyjskiej tajdze. Krainie dzikiej i pięknej, a zarazem śmiertelnie niebezpiecznej…

Władmimir Arsanjew rosyjski pisarz, przyrodnik, badacz Dalekiego Wschodu W 1892 roku wstąpił do szkoły junkrów piechoty w Sankt Petersburgu.  Po zakończeniu nauki  Arsaniew otrzymał przydział służbowy do Polski. Chętnie odbywał wędrówki nad Biebrzą i Narwią.  Otrzymany w Polsce w prezencie egzemplarz książki Wacława Sieroszewskiego W krainie Jakutów podsyciły jego pasję do podróżowania. W 1909 roku został członkiem Cesarskiego Towarzystwa Geograficznego.

Jego najsławniejsze książki to: Po Kraju Ussyryjskim i Dersu Uzała. W tajdze jest trzecią książką wydaną tego autora w Polsce.

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65443-21-2
Rozmiar pliku: 7,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BADACZ DALEKIEGO WSCHODU

Dawno, pół wieku temu, Władimir Kławdijewicz Arsienjew przybył jako młody oficer na Daleki Wschód.

Władywostok, do którego zawitał w 1899 roku, był wówczas zupełnie jeszcze młodym miastem. Tam, gdzie dziś stoją wielkie kamienice, gdzie po szerokich ulicach krążą tramwaje i autobusy, rosły dziewicze lasy, w których gnieździły się tygrysy.

Arsienjew już od najmłodszych lat miał zamiłowanie do geografii. Na brzeg Oceanu Spokojnego przywiodła go ciekawość, jaką żywił dla tych oddalonych krajów.

Jednostka wojskowa, do której należał, strzegła granic państwa.

Arsienjew począł zwiedzać okolice Władywostoku; często chodził po górach otaczających to miasto. Widząc, że młody oficer stale wędruje ze strzelbą na ramieniu, dowódca pułku mianował go naczelnikiem myśliwskiej kompanii strzelców, złożonej z ochotników rozmiłowanych w tajdze i polowaniach. Arsienjew odbywał długie marsze, badając drogi i szlaki. Lecz nie były to jeszcze podróże, tylko wypady wywiadowcze, które hartowały charakter przyszłego podróżnika i zaznajamiały go z tajgą oraz jej mieszkańcami.

Przed Arsienjewem leżał wielki, mało zbadany kraj, o ciekawej przy- rodzie i różnorakiej ludności. Pokochał ten kraj, pokochał jego niezwykłą przyrodę i badaniu jej poświęcił trzydzieści lat życia. Przemierzył Kraj Ussuryjski* wszerz i wzdłuż, wielokrotnie przeprawiał się pieszo przez górski grzbiet Sichote-Aliń, pływał łodzią po górskich, bystrych rzekach, wędrował z plecakiem przez odwieczną tajgę ussuryjską.

Podróże Arsienjewa obfitowały w niebezpieczeństwa. Niejeden raz prymitywne łodzie podróżników ginęły wraz z całym dobytkiem ekspedycji w falach rzek. Nieraz wędrowcom groziła śmierć głodowa w tajdze, gdzie gospodarzami były tygrysy, niedźwiedzie i dziki. Przygody to dla czytelnika tylko zajmująca rozrywka, lecz dla podróżników – to niebezpieczeństwo, często groźne dla życia. W tajdze nie należy szukać niebezpiecznych przygód, przeciwnie, należy umieć ich unikać. Naczelnik wyprawy odpowiada nie tylko za siebie, lecz i za życie swych towarzyszy. I Arsienjew przeszedł surową szkołę podróżnika.

W młodości Arsienjew nie zdobył systematycznego wykształcenia. Cóż mogła mu dać szkoła junkrów? Ale mimo to stał się z czasem wybitnym uczonym. Jak tego dokonał? Uczył się przez całe życie. Uczył się u prostych ludzi, znających dobrze kraj tubylców i myśliwych. Uczył się u Nanajów i Udehejczyków, znakomitych łowców zwierząt i znawców tajgi. Ci myśliwi i rybacy byli to naiwni ludzie, którym wszystkie siły przyrody wydawały się żywe, obdarzone duszą. Tak mówiły ich stare zabobony myśliwskie przekazywane z pokolenia w pokolenie. Lecz te zabobony i przesądy nie przesłoniły Arsienjewowi prawdziwego oblicza odważnych, dobrych i uczciwych ludzi.

Głód wiedzy, ciekawość, żądza poznania życia nigdy nie opuszczały Arsienjewa. Łączył wiedzę książkową z tym, co wiedział sam, i z doświadczeniem innych ludzi i to pomogło mu stać się znawcą i badaczem Kraju Ussuryjskiego.

Poznanie Dalekiego Wschodu jest rezultatem pracy wielu pokoleń, wysiłku wielu ludzi. Już dawniej badali Kraj Ussuryjski żeglarze, topografowie, zoolodzy. Trzydzieści lat przed Arsienjewem zwiedził go znakomity podróżnik Przewalski, który napisał słynną Podróż po Kraju Ussuryjskim. Arsienjew miał poprzedników i sam torował drogi dla następców. Jego to śladami kroczyli geolodzy radzieccy, którzy wykryli bezcenne kopaliny w głębi grzbietu górskiego Sichote-Aliń.

W czasach porewolucyjnych Arsienjew rozszerzył krąg swoich badań. W 1927 roku odbył wielką podróż od Sowieckiej Gawani do Chabarowska. Sprawozdanie z tej podróży umieścił w książce Przez tajgę. Zwiedził wyspę Janę na Morzu Ochockim. Mieszkańcy Wysp Komandorskich, Aleuci, ofiarowali mu szpadę z inicjałami „V. B.”. Szpada ta pochodziła z mogiły wielkiego podróżnika rosyjskiego Vitusa Beringa. Arsienjew był na Kamczatce i jako jeden z pierwszych zbadał krater wulkanu Awacza. Wędrując zimą przez bezludne tundry, podziwiał swych towarzyszy, Ewenków, którzy doskonale orientowali się wśród śnieżnej pustyni.

Pragnienie, by poznać własny kraj, by przyczynić się do jego przebudowy – oto co kierowało niestrudzonym podróżnikiem, co zmuszało go przemierzać morza, pustynie śniegowe i bezludne lasy.

Arsienjew był z zawodu topografem. Kreślił na mapach bieg mało znanych krętych rzek, zarysy brzegów morskich, kierunki górskich grzbietów i określał wysokość przełęczy górskich. Nie odrywały go od tej pracy ani deszcze letnie, ani zimowe zamiecie. Jak tu – myślał – znaleźć czas na podziwianie cudów przyrody, kiedy trzeba nieustannie, krok za krokiem, wykreślać na mapie kierunek drogi i rzeźbę przebywanych okolic? Arsienjew był również poetą. Nieustanna, żmudna praca nie przesłaniała mu uroków przyrody, nie przeszkadzała obserwować zwierząt. Z jednakowym przejęciem opisuje on i drobny deszcz jesienny, i trąbę morską, interesują go nie tylko tygrysy i pantery, lecz i walka mrówek z pszczołami. Arsienjew jest zawsze uważnym obserwatorem, czujnym badaczem tajemnic przyrody.

Książka Arsienjewa W głębi Kraju Ussuryjskiego zdobyła wielką popularność. Bohaterem jej jest stary myśliwy Dersu Uzała, przewodnik Arsienjewa. Książką wydaną na Dalekim Wschodzie zainteresował się jako jeden z pierwszych Maksym Gorki, przebywający podówczas w Sorrento na brzegu Morza Śródziemnego.

„Jaka wspaniała lektura dla naszej młodzieży, która powinna znać własny kraj” – pisał Gorki o tej książce.

Arsienjew dla wielu czytelników odkrył Daleki Wschód po raz drugi. Ciekawiło go wszystko – przyroda, ludzie, zwierzęta, ptaki. Pozostawił niezapomniane opisy kraju, który zwiedził. Czytając jego opowiadania, brniemy razem z nim po ussuryjskich tajgach, spotykamy się z myśliwymi, słuchamy gawęd myśliwskich przy ognisku.

Od czasów podróży Arsienjewa minęło wiele lat. Tam, gdzie niegdyś biegły ledwie widoczne ścieżyny leśne – dziś ciągną się wspaniałe szosy. Na pustkowiach wyrosły fabryki. W głuchej tajdze powstały nowe miasta. Orocze** i Udehejczycy nie są już koczownikami. Lecz książki Arsienjewa, w których z takim umiłowaniem opisał życie ludów Dalekiego Wschodu i jego przyrodę, są do dziś dnia wspaniałą lekturą dla młodzieży.

*

Arsienjew napisał wiele książek. Zbiór jego dzieł został wydany w pięciu tomach na Dalekim Wschodzie. Szczególnym powodzeniem wśród młodzieży cieszy się jego Dersu Uzała. Zbiór W tajdze zawiera opowiadania i wyjątki ze wspomnień, malujące przyrodę Kraju Ussuryjskiego. Niektóre opowiadania zawarte w tym zbiorze ukazują się w druku po raz pierwszy.

* Kraina zajmująca w przybliżeniu obszar dzisiejszego Kraju Nadmorskiego i Chabarowskiego.

** Współcześnie częściej stosuje się formę Oroczowie.OPOWIADANIE ŁOWCY ZWIERZĄT

Stary Udehejczyk Liurł znad rzeki Kusun opowiedział mi w roku 1907 o wypadku, jaki wydarzył mu się w czasach, gdy włosy jego nie były jeszcze tak białe, a oczy tak słabe jak obecnie.

Liurł polował na sobole nad rzeką Tsawe, gdzie wybudował sobie niewielki domek myśliwski z trzciny rzecznej umocnionej gliną. Okienko, umieszczone niemal na poziomie ziemi, stanowiły dwie szybki szklane, sklejone wąskim paskiem papieru. Cienkie drzwiczki sklecone były z deseczek, rzemienne zawiasy umocowane na drewnianych kółkach.

Pewnego razu Liurł wybrał się na swój teren myśliwski, by sprawdzić pułapki na sobole. Od rana chmurzyło się, wiał ostry wiatr, zaczynała się zamieć śnieżna. Udehejczyk siedział w domku, zajęty drobnymi robotami, gdy nagle spostrzegł, że wewnątrz zapanowała ciemność. Spojrzał na okienko, przysłonięte czymś ciemnym. Zapalił światło i zbliżył się do okna. To, co zobaczył, zdjęło go najwyższym przerażeniem. Zgasił ogień, szybko podszedł do drzwi i umocował je możliwie najstaranniej.

Za szybą okienka widoczny był pasiasty bok tygrysa. Straszne zwierzę, prawdopodobnie chroniąc się przed wiatrem, przywarło bokiem do ściany domku, akurat w miejscu, gdzie znajdowało się okienko.

Przez szczeliny w drzwiach Liurł widział, że dzień zbliża się ku zachodowi. Wkrótce zapanowała noc. Siedział półżywy ze strachu, bojąc się uczynić najmniejszy ruch. Jak na złość, strzelbę miał uszkodzoną i dlatego zostawił ją w osiedlu. Po raz pierwszy udał się w tajgę bez broni.

O świcie tygrys opuścił swoje miejsce za okienkiem. Liurł odetchnął, sadząc, że może w ogóle już odszedł. Przeczekał czas jakiś i zbliżył się do drzwi, lecz naraz spostrzegł przez szczelinę pstrego potwora tuż naprzeciw siebie. Tygrys leżał wyciągnięty na brzuchu i uważnie patrzył na drzwi.

Szalone przerażenie ogarnęło Liurła. Zrozumiał, że tygrys nań czatuje.

Ku wieczorowi zawieja uspokoiła się. Zapanowała cisza. Przez całą noc Liurł słyszał, jak pasiasty drapieżnik krąży wokoło domku, od czasu do czasu widział w okienku jego łapy. W pewnej chwili tygrys wdrapał się nawet na dach domku, jak gdyby pragnąc sprawdzić, czy nie uda się stamtąd przedostać do wnętrza.

Jeszcze jedną noc Liurł spędził bezsennie, wzdrygając się na każdy szelest i ze strachem obserwując drzwi i okienko. Trzeciego dnia tygrys znikł. Liurł sądził, że odszedł zupełnie, lecz gdy tylko myśliwy zbliżył się do drzwi i począł manipulować przy kołkach, tygrys jednym susem przyskoczył znów do domku.

Liurł zupełnie stracił głowę. Był wyczerpany głodem, gdyż cała żywność, jaką miał, znajdowała się w niewielkim schowku poza domkiem.

Na szczęście w tej chwili rozległy się w pobliżu głosy. Zbliżali się myśliwi z sąsiedniej fanzy.

Tygrys skoczył i skrył się w zaroślach. Liurł wyszedł ze swego więzienia i spostrzegł trzech uzbrojonych Udehejczyków z psami. Opowiedział im o swej przygodzie. Udehejczycy rozpalili trzy wielkie ogniska obok fanzy i dla odstraszenia drapieżnika strzelili kilkakrotnie w powietrze. Jednak tygrys nie był widocznie tchórzliwy: w nocy przed świtem wydusił wszystkie psy.

Nazajutrz myśliwi po naradzie postanowili oddalić się z tego miejsca.

Minęły dwa miesiące. Kiedy stajały śniegi, Liurł dobrawszy sobie towarzysza, poszedł obejrzeć pułapki na sobole. W większości pułapek znajdowała się zdobycz – wiewiórki, jarząbki i kuliki. W sześciu pułapkach były sobole.

Sobole długo czekały na łowcę. Sójki i wrony poszarpały je na części. W pułapkach pozostały tylko kości i strzępy sierści. Ślady na śniegu świadczyły, że tygrys często odwiedzał domek Liurła, kładł się przed drzwiami i wdrapywał na dach. Ta uporczywość drapieżnika spłoszyła Liurła. Opuścił to miejsce zupełnie i przeniósł się nad inną rzekę.PUCHACZ-RYBOŁÓWCA

Cały dzień spędziliśmy w fanzie i poszliśmy spać wcześnie wieczorem. Obudziłem się przed świtem. Nie mogłem już usnąć, przewracałem się z boku na bok, aż wreszcie postanowiłem wstać i wyjść na zwiady, przyjrzeć się, jak zamarza rzeka, a może i upolować królika.

Gdy przekroczyłem próg domu, dopiero świtało. Na wschodzie rozlała się zimna, purpurowa zorza; nad ziemią snuł się blady brzask.

Dotarłem po ścieżce do rzeki. Nurt wodny, zwężony przez dwie mielizny położone blisko siebie, biegł wąskim pasmem. Spostrzegłem w tym miejscu jakiś ciemny przedmiot. Poruszył się, a gdy przystanąłem, aby mu się lepiej przyjrzeć, uniósł się nagle w górę i uleciał nad las. Był to puchacz. Już poprzedniego dnia jeden ze strzelców opowiadał mi, że widział puchacza nad wodą.

Co porabiał tutaj? Zeszedłem ze zbocza na żwir. W wieloletnich wędrówkach po tajdze nauczyłem się rozpoznawać ślady. Patrzyłem uważnie pod nogi. Na żwirze tu i tam pozostały pomioty skrzydlatego drapieżnika, a na lodzie okrytym śnieżnym szronem widać było kilkadziesiąt starych i nowych tropów jego wielkich ptasich łap. Świadczyło to, że puchacz przylatywał tu dość często.

Postanowiłem obserwować go i następnym razem przyjść wcześniej. Nazajutrz wstałem przed świtem, ubrałem się i starając się nie robić hałasu, wyszedłem z fanzy, ostrożnie przymykając drzwi. Ostry wiatr dął mi w twarz, lecz wkrótce skóra przyzwyczaiła się do tego chłodnego powiewu.

Ruszyłem wczorajszym tropem, z początku szybko, potem zwalniając kroku, w obawie, że spłoszę puchacza, lecz ostrożność okazała się zbyteczna. Nie było go nad rzeką. Zszedłem na żwir i ukryłem się za wielkim konarem drzewa, przyniesionym tu kiedyś przez wezbraną wodę. Stopniowo wzrok oswoił się z ciemnością, zresztą zaczynało już świtać, mogłem więc zupełnie wyraźnie rozpoznać żwir, ślady puchacza na śniegu, a nawet niewielki pręt wmarznięty w lód po drugiej stronie wodnego pasma.

Sądziłem już, że oczekuję na próżno, lecz nagle spostrzegłem cel mej porannej wyprawy.

Niespodziewanie z innej strony, niż oczekiwałem, nadleciał wielki puchacz. Przysiadł na skraju mielizny, pochylił się i ostrożnie złożył skrzydła. Potem, podskakując, wszedł do wody, stanął pod prąd, zanurzył obydwa skrzydła w wodzie i podwinął ogon pod siebie, tworząc w ten sposób rodzaj małej tamy na biegnącym nurcie.

Siedział tak nieruchomo, uważnie wpatrując się w wodę. Nagle szybko pochylił dziób i wyłowił niewielką rybę; przełknął ją, wyłowił drugą, trzecią. Złowił w ten sposób około dziesiątka małych rybek.

Nasyciwszy się zdobyczą puchacz wyszedł z wody, otrząsnął się i począł przebierać dziobem pióra w ogonie. Nie spostrzegł mojej obecności i zachowywał się zupełnie spokojnie. Skrzydlaty drapieżnik zamierzał na nowo wejść do wody, lecz w tej chwili z lasu wyskoczył tchórz. Jak szalony przebiegł po mieliźnie, skacząc przez wąski pas wody. Spłoszony puchacz uniósł się w powietrze, strzepnął w locie jednym i drugim skrzydłem i ukrył się za zakrętem.

Zbierałem się do powrotu. Przed domem spotkałem dwóch Udehejczyków, którym opowiedziałem o łowach puchacza. Nie było to dla nich nowością, opowiedzieli mi, że puchacz zawsze łowi ryby w ten sposób. Zdarza się, że stoi w wodzie tak długo, aż skrzydła i ogon przymarzają do lodu. Wtedy ginie.

Zaobserwowawszy, w które miejsce stale przylatuje puchacz, myśliwi umocowują w lodzie niewielki słupek z poprzeczką i przytwierdzają do niej sidła lub zwykłą pętlę z włosia. Puchacz nie podejrzewając niebezpieczeństwa, woli przysiąść na poprzeczce niż na lodzie i trafia w pułapkę.

BYGIN-BYGINEN

Pewnego razu wędrowałem z Ewenkami w kierunku basenu rzeki Ołgon. Oddział nasz składał się z jedenastu mężczyzn, czterech kobiet, sześciorga dzieci i sześćdziesięciu renów. Wśród Ewenków znajdował się pewien starzec, otaczany powszechnym szacunkiem; nazywał się Inginu, miał co najmniej siedemdziesiąt lat. Starcza twarz Inginu, o z lekka wystających kościach policzkowych, była piękna, a nieco przymglone, bure oczy patrzyły wyraziście i rozumnie.

Ubrany był w kurtkę z wzorzystym naszyciem i futrzanym kapturem. Głowę z rzadkimi, siwymi włosami okrywała papacha obszyta futerkiem wydry. Nosił spodnie z wyprawionej jeleniej skóry i buty o miękkich cholewach, ściągnięte poniżej kolana wąskimi rzemykami. Chodził nieco przygarbiony i był tak już słaby, że bez obcej pomocy nie mógł sam wsiąść na renifera.

Wyruszyliśmy z jakuckiego osiedla Tałakan i kierując się na wschód dotarliśmy po trzech dobach do linii podziału zlewisk rzecznych między Urmi a Ołgon. Wysoki, majestatyczny grzbiet górski, zwany Bygin-Byginen, dzieli tu dwie rzeki.

Pogoda nagle się popsuła: chmury okryły niebo, powiał zimny wiatr i miotał śniegiem, coraz to zmieniając kierunek. Ewenkowie rozglądali się trwożliwie na wszystkie strony i poganiali reny do szybszego biegu.

Nie zdążyliśmy jednak ujść nawałnicy – zaskoczyła nas na przełęczy górskiej. Po zejściu w dolinę zaczęliśmy natychmiast szukać miejsca na postój. Noc zapowiadała się burzliwie. Silny, porywisty wiatr kołysał drzewami i huczał w lesie. Grzbiety renów, toboły na nich i czapy ludzi zbielały od śniegu. Drobne, lodowate płatki śniegu kłuły twarze jak igłami i przysłaniały oczy. Ewenkowie posuwali się naprzód, kryjąc twarze przed wichrem.

Wysłani naprzód ludzie wybrali dość wygodne miejsce na postój. Znaleźli niewielką polanę na skraju lasu, który porastał zbocza grzbietu górskiego Bygin-Byginen. Polanka zbiegała łagodnie ku stronie wschodniej w kierunku tundry, przez którą miała iść dalsza nasza droga.

Ewenkowie szybko zdjęli toboły z renów i zabrali się do rozbijania namiotów. Przyglądałem się z uznaniem ich szybkiej i sprawnej pracy. Ustawiwszy namioty, mężczyźni udali się do lasu po opał i jodłowe gałęzie. Kobiety zebrały tymczasem całe naręcza suchej trawy. Dzieci okryte futrzanymi kurtkami cierpliwie czekały, siedząc na tobołach. Stary Inginu oparty na lasce stał obok ogniska i od czasu do czasu wydawał krótkie rozkazy, ale nie robił żadnych uwag, jeżeli tylko robota szła składnie.

Po upływie pół godziny wszyscy – mężczyźni, kobiety i dzieci – siedzieliśmy w namiotach przy żelaznych piecykach, pijąc gorącą herbatę. Na zewnątrz szalała zawierucha. Wiatr uderzał o namiot, osypując go drobnym, suchym śniegiem, żałośnie huczał w kominie i nagle oddalał się, wyjąc gdzieś w lesie jak rozwścieczone zwierzę.

Po kolacji ułożyliśmy się do snu. Przy piecyku pozostał tylko stary Inginu i ja. Gawędziliśmy niemal każdego wieczora, a Inginu chętnie opowiadał mi przygody koczowniczego życia. Słuchając ich, byłem zdumiony ogromem przestrzeni, jakie przemierzył ten człowiek wraz ze swymi tabunami. Bywał w obwodzie jakuckim, docierał do przylądka Sjurkum, dwukrotnie przecinał tundrę na południowym brzegu Morza Ochockiego i dotarł aż do Czumikanu.

Przypomniałem mu teraz, że obiecał mi powiedzieć o tragedii, jaka rozegrała się na rzece Urkan.

Inginu nabił fajkę, przysunął się bliżej piecyka, dorzucił szczap do ognia i zaczął opowiadanie. Starzec słabo władał językiem rosyjskim. Poprawiałem w myśli jego zdania i w tej formie zapisałem opowiadanie.

„To było dawno, bardzo dawno – mówił powoli Inginu. – Byłem wówczas jeszcze małym chłopcem. Koczowaliśmy w górach Jan-de-jange. Przybył do nas pewien Rosjanin, poszukiwacz złota. Był to młody człowiek, lat około dwudziestu pięciu, z jasnymi włosami, błękitnooki. Ubrany był – jak my wszyscy – w kurtkę i spodnie z jeleniej skóry. Na głowie miał futrzaną czapę, na rękach rękawice. Wracał z pól złotodajnych, gdzie zdobył tyle złota, że mógł bez troski żyć do późnej starości. Lecz los chciał inaczej.

Tamtego roku panował pomór na reny. Groził nam głód. Zewsząd nadciągały złe wieści. Ojciec mój postanowił oddalić się od tych zarażonych stron. W przeddzień naszego wymarszu młody poszukiwacz złota poprosił nas, abyśmy wzięli go ze sobą. Ojciec po namyśle zgodził się.

Nazajutrz wyruszyliśmy w drogę i jasnowłosy człowiek udał się wraz z nami. Nie znam jego imienia, lecz pamiętam go dobrze. Stoi jak żywy przed mymi oczami. Był to dzielny człowiek – nie siedział bezczynnie, pomagał nam przy reniferach i stawianiu namiotów. Ojciec mój polubił go bardzo, ja również zaprzyjaźniłem się z nim.

Po sześciu dniach dotarliśmy do rzeki Gorin i tu, w starej, niewielkiej jurasie* zastaliśmy rodzinę biednych Ewenków – męża, żonę i dwoje małych dzieci. Stracili swe ostatnie renifery i teraz na nartach zamierzali udać się do Urkanu, gdzie mieszkali ich krewniacy. Ojciec mój zaproponował im, by przyłączyli się do naszego oddziału, lecz odmówili, mając nadzieję, że sami zdołają szczęśliwie dotrzeć do krewniaków i przebyć z nimi do wiosny, żyjąc z połowu ryb. Młody poszukiwacz złota postanowił również przyłączyć się do nich, aby razem z nimi dostać się na Urkan. Oddaliśmy im jednego renifera, a sami ruszyliśmy dalej, ku rzece Udzie.

Po naszym odejściu Ewenk wraz z Rosjaninem udali się na poszukiwanie drogi. Na nartach zamierzali wytyczyć kierunek, po którym później przejadą sanie z rodziną Ewenka i dobytkiem. Kobieta z dziećmi pozostała w jurasie. Na trzeci dzień mężczyźni dotarli do Urkanu, Ewenków tam już nie zastali. Spotkali natomiast Nanajów – myśliwych.

Mężczyźni przenocowali u myśliwych i następnego dnia zamierzali wyruszyć w drogę powrotną, lecz zatrzymała ich niespodziewana zamieć śnieżna.

W nocy Ewenk zmarł nagle. Wówczas poszukiwacz złota, pożyczywszy od Nanajów nieco ryby, postanowił iść po jego żonę i dzieci. W drodze zaskoczyła go nowa zamieć śnieżna, która trwała kilka dni z rzędu. Z niewiarygodnym wysiłkiem młody człowiek torował sobie drogę przez zaspy, lecz nie sądzone mu było uratować rodzinę zmarłego Ewenka. Kiedy był w połowie drogi, zawieja rozszalała się po raz trzeci i zupełnie zniszczyła dawny ślad nart. Wędrowiec stracił kierunek i prawdopodobnie zabłądził.

Co stało się z kobietą i dziećmi – nie wiadomo. Zapewne też zabłądziły w tajdze i zginęły z głodu.

Na wiosnę, przy pierwszych oznakach odwilży – ciągnął opowiadanie Inginu – wyruszyliśmy znad rzeki Udy w kierunku Urkanu. Pewnego razu dwaj Ewenkowie, poszukując reniferów w tundrze, spostrzegli nagle czyjeś nogi sterczące z zaspy śnieżnej. Ojciec rozkazał rozkopać zaspę. Wielki był nasz smutek, gdy poznaliśmy, że jest to ten sam młody poszukiwacz złota, którego tak polubiliśmy. Obejrzeliśmy miejsce dookoła. Widać było, że zmarły chciał rozniecić ogień, lecz to mu się nie udało. Suszoną rybę, którą niósł przy sobie, pogryzły myszy".

Starzec umilkł. Na dworze szalała zamieć. Namiot drgał pod jej uderzeniami. Gdzieś tam runęło drzewo. Wicher wył nad namiotami, jak gdyby w złości, że nie może zgładzić nas, jak zgładził jasnowłosego wędrowca, który usiłował uratować biedną kobietę i dzieci.

Jedna z dziewczynek, najmłodsza z dzieci w naszym oddziale, obudziła się i zaczęła płakać. Matka wzięła ją na ręce i uciszała.

Spojrzałem na Inginu. Siedział, przymknąwszy powieki, a lewą ręką jak gdyby usiłował odpędzić od siebie straszne widziadła. Dotknąłem jego ramienia. Drgnął, rozejrzał się trwożnie dookoła, potem wstał i milcząc, zaczął przygotowywać sobie posłanie.

Położyłem się również, lecz długo nie mogłem usnąć. Wciąż miałem w oczach niewielką jurasę w lesie, zaniesioną śniegiem, a w niej matkę z dwoma maleństwami i młodego poszukiwacza złota, który w taką samą burzliwą noc torował sobie drogę przez zaspy śnieżne.

* Niewielka stożkowa jurta, jaką stawiają latem koczujący hodowcy reniferów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: