- W empik go
W twojej głowie. Część 1. Część 2 - ebook
W twojej głowie. Część 1. Część 2 - ebook
Dobrze rokująca dziennikarka, aby ratować trudną sytuację redakcji, podejmuje się nakręcenia reportażu o seryjnym mordercy. W tajemnicy wyrusza wraz ze swoim partnerem w podróż do nieznanego miasta, która ogromnie zmienia jej życie. W tym demonicznym miejscu powracają dawne leki i koszmary, a rzeczywistość staje się piekłem.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-070-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku i Droga Czytelniczko dziękuję za to, że przeczytasz moją książkę — bez względu na to, czy została kupiona, otrzymana, czy może pożyczona. To wiele dla mnie znaczy, że właśnie ta powieść przyciągnęła Twoją uwagę, choć jest tyle innych. Mam nadzieję, że książka Ci się spodoba i nie pożałujesz czasu poświęconego na lekturę. Liczę również na Twoją opinię po przeczytaniu.
Od premiery mojej pierwszej książki pt. „W twojej głowie” minął prawie rok, a ja nie pozwoliłem sobie zwolnić tempa i tworzyłem dalej. Po publikacji debiutu nabrałem większego doświadczenia i dołożyłem wszelkich starań, by kontynuacja opowieści nie straciła na wartości i nadal ciekawiła, ba, żeby było jeszcze lepiej.
Chciałbym podziękować wszystkim, którzy w jakimkolwiek stopniu przyczynili się do tego, aby ta pozycja mogła się ukazać. Szczególne podziękowania kieruję do wąskiego grona osób, które podjęły się przeczytania mojej nowej książki jeszcze przed premierą.
Jestem szczęśliwy i wdzięczny ogromnie.
Wszystkie postacie występujące w tym dziele są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób, żywych lub martwych, jest czysto przypadkowe.Niebo opadło na gorącą ziemię, przykrywając swą mgłą zielony kolor traw. Wytworzona fraktacja sprawiła, że postać człowieka nabrała zupełnie nowych barw i tajemniczego kształtu. Kontrast, jaki powstał z połączenia obu kolorów, idealnie komponował się z postacią, która już dawno zboczyła z uporządkowanej ścieżki życia. Ubrana jedynie w obdartą koszulę i krótkie spodnie, czuła, jak ziarenka piasku raniły półnagie, spalone słońcem ciało. Każdy krok sprawiał jej ogromną trudność, a rozgrzane powietrze łapało za gardło jeszcze mocniej, ponieważ musiała oddychać za dwoje. Pot, który spływał na spierzchnięte, okryte krwią wargi, palił je jak żrący kwas. Przez doskwierający jej ból nie zauważyła ogromnej, mosiężnej bramy do innego wymiaru, która pojawiała się w oddali, przez chrześcijan zwanej wrotami do piekieł. Im bliżej była wrót, tym bardziej czuła oddech śmierci. Metalowe, ostre pręty pokryte dziwną, smolistą substancją zdawały się nie mieć końca i sięgały aż po same chmury. Niewzruszone — potęgowały grozę i niebezpieczeństwo, jakie czyhało po drugiej stronie. Obce w wyrazie znaki i ornamenty, które na początku zdawały się chaotyczne, zaczęły układać się w znany kształt pentagramu. Czaszki zwisające na ludzkich włosach, poruszające się w rytm wiatru, którego chłodu nie dało się odczuć, odgrywały melodię świszczącą w uszach. Po krótkiej chwili zrozumiała, że nie jest to żadna melodia, lecz szepty brzmiące jak zaproszenie do wejścia. W szaleńczym odmęcie myśli, zwodzona słowami, nieświadomie wyciągnęła odwodnioną dłoń w kierunku wielkiej antaby, kształtem przypominającą stwora z greckiej mitologii, i pchnęła ją resztkami sił. Brama mimo swych olbrzymich rozmiarów uchyliła się przed nią delikatnie, jakby wykonana z papieru, ukazując jaskrawe światło, które wybudziło ją ze snu…„SEN PROROCZY”
Londyn, 2007 rok.
Na wgniecionym materacu, położonym na drewnianym, skrzypiącym łóżku, w bezradnych ruchach, ocierając ciałem o szare, przetarte prześcieradło, bez efektów walczyła z demonami snu. Trans koszmaru przerwał dziwny trzask, budząc do życia jej szare komórki, wzburzone nocną grozą. Zlękniona i oblana potem, niepewnie otworzyła niebieskie jak skrawek bezchmurnego nieba oczy, w których stopniowo malały czarne źrenice. Niekontrolowanym ruchem odrzuciła miękką jak puch kołdrę, po czym usiadła na łóżku, dotykając bosymi stopami desek wiekowej podłogi. Na moment zastygła w pozie, wpatrując się w bujany fotel, który chwiał się dłuższą chwilę. Poczuła, jak coraz bardziej muskał ją mroźny chłód, tępo przeszywając ciało. Owinęła zmarznięte ręce wokół brzucha, zamykając przy tym powieki, które od razu zaczęły słabnąć, odmawiając posłuszeństwa w oglądaniu rzeczywistości. Nagle usłyszała, jak ktoś wchodzi po schodach. Ciężki tupot stóp w pewnym momencie zaczynał robić się nieludzki. Nasłuchując dźwięku, Nancy domyślała się, co to może być. W domu, oprócz niej, mieszkała jej matka — Eleonor.
Podniosła się, ostrożnie podeszła do drzwi. Spojrzała na okna, których wygląd wydał jej się niezwykły. W środku lipca szyb nie pokrywa cienki lód, a tutaj to zjawisko miało miejsce. Jej wzrok przykuł cień postaci, który wyłaniał się powoli spod szpary u dołu drzwi, do których nagle coś uderzyło. Zdezorientowana, szybko odskoczyła. Nie widząc, co znajduje się za nią, potknęła się, uderzając głową o stojącą obok łóżka czarną skrzynię.
Po kilku minutach odzyskała przytomność. Przed zamglonymi, pełnymi snu oczami ukazała się postać, łapiąca ją za prawe ramię. Była to jej matka, która próbowała ją obudzić.
— Obudź się, dziecko! — krzyknęła.
— Czemu mnie szarpiesz i…?! — wystraszona, nie skończyła wypowiedzi.
— I…?
— Czemu chciałaś mnie przestraszyć?! Przez Twoje głupie żarty upadłam i straciłam przytomność!
— O czym Ty mówisz? — Eleonor wydawała się zaskoczona oskarżeniami córki.
— Czemu weszłaś na górę i stałaś przed moimi drzwiami, nie odzywając się?
— Kochanie, co Ty pleciesz? Właśnie wróciłam ze sklepu. W skrzynce znalazłam do Ciebie list. Wbiegłam po schodach od razu, żeby Ci go podać. Ktoś był w domu? — zapytała zmartwiona.
Nancy nie mogła wyjść ze zdziwienia, co ją nawiedziło. Wstała i podeszła do krzesła, podpierając się rękami:
— Nie wiem… nieważne, powiedz lepiej, co to za list? Mam nadzieję, że jakieś dobre wieści.
— To chyba z Uniwersytetu, wyniki — oznajmiła.
— Cooo? — spytała ze zdziwieniem.
Ręce zaczęły jej drżeć. Szybko rozdarła palcami białą kopertę, a na jej twarzy pojawiła się trapiąca myśl:
— Szkoda, że nie ma z nami taty — powiedziała.
— Córeczko, zapewne się dostaniesz i będziesz mogła mu o tym opowiedzieć, gdy tylko go odwiedzisz.
Wyciągnęła dokumenty z koperty, gdzie dużą, pogrubioną czcionką widniało pozytywne rozpatrzenie jej zgłoszenia na studia.
— Nie wierzę! — krzyknęła w ekscytacji.
— No i jak?! Dostałaś się? Pokaż!
— Tak!
— Całe szczęście! Mówiłam Ci, że będzie dobrze! — powiedziała, tuląc w swoich ramionach Nancy.
— Teraz muszę Cię zostawić samą.
— Dlaczego? — zapytała zdziwiona matka.
— No jeszcze się pytasz? Idę do taty.
— O tej porze? Jest ósma rano!
— Nie mogę już dłużej czekać, muszę podzielić się z nim tą wiadomością.
— Dobrze, ale wracaj szybko, przygotuję coś specjalnego. Do zobaczenia później.
— Pa, mamo! Kocham Cię — dodała i wyszła z domu.
W drodze do szpitala roztargniona Nancy dostrzegła wypadek samochodowy, który zdarzył się nieopodal, niecałe piętnaście metrów dalej. Była jednak zbyt przejęta możliwą reakcją ojca na pozytywny wynik, by głębiej zainteresować się zdarzeniem. Weszła wreszcie do szpitala, gdzie zaraz skręciła w prawo, do sali numer 8, gdy nagle zatrzymała ją pielęgniarka.
— Gdzie są ochraniacze na buty? — spytała oschle pielęgniarka.
— Przepraszam, ale ja tylko na chwilkę. Chcę przekazać coś ważnego tacie.
— Jak mi wiadomo, w sali numer 8, obok której właśnie stoimy, nikogo już nie ma!
— Słucham? Jak to możliwe?
Zdenerwowana wbiegła do sali, lecz łóżko było świeżo posłane. Spojrzenie sprzątającej kobiety zdradzało najgorsze wieści.
— Gdzie go przenieśliście? Co tu się dzieje, do jasnej cholery?
— Bardzo mi przykro…
— Co się dzieje?! — powtórzyła.
— Proszę się uspokoić, to normalne, każdego z nas to czeka…
— Co pani ma na myśli? Proszę mi wreszcie powiedzieć, gdzie jest mój ojciec i w co sobie ze mną pogrywacie?!
— Jeszcze raz proszę o spokój, bo zawołam ochronę! — ostrzegła pielęgniarka.
— Jaką ochronę?! Ja pani zaraz dam ochronę, to pani wyleci z tego szpitala w podskokach razem z tą swoją sprzątaczką, która pieprzy coś od rzeczy i nie chce mi powiedzieć, gdzie przenieśliście mojego tatę!
— Proszę mnie nie obrażać i być spokojną! — wydała ponowne ostrzeżenie.
— Mam być spokojna?! Ty chyba, kobieto, pomyliłaś zawody!
— Czy pani nie rozumie? Pan Brian nie żyje…
— Co takiego?! Nie! To nie może być prawda. Przecież wczoraj wieczorem rozmawiałam z nim przez telefon i czuł się bardzo dobrze!
— Krwiak w mózgu rozlał się i nie było już dla niego ratunku. Próbowaliśmy, ale… tak bardzo mi przykro.
Nancy wpadła w histerię. Zbliżyła się do ściany, kładąc na nią zapłakaną twarz.
— Nie przejmuj się, dziecko, trzeba żyć dalej. Ja również straciłam ojca, a nawet i matkę w tym samym czasie — zaczęła opowiadać pielęgniarka. — Gdy miałam siedemnaście lat, rozbili się autobusem, którym razem jechaliśmy na wakacje. Jedyną osobą, która ocalała, byłam ja. Czułam, że chyba coś albo ktoś czuwał, abym to własnej ja tam usiadła. Wszystko, co jest nam pisane — sprawdzi się. Nie zginiemy w wypadku, nie umrzemy śmiercią naturalną, to ktoś zabije nas przypadkiem. Nie można uniknąć tego, przed czym nie można uciec.
— Jeżeli zmarł niedługo przed moim przybyciem, to tą dziwną postacią, która mnie nawiedziła, musiał być on. Chciał się ze mną pożegnać, a ja… — mruczała pod nosem, łapiąc się za włosy od nasady.
— Chodźmy stąd. Najlepiej będzie, jak pójdzie pani teraz do domu i odpocznie. Dość wrażeń na dziś. Jeszcze słońce nie zaszło, wszystko się może zdarzyć — skomentowała pielęgniarka.
— Przepraszam, że tak naskoczyłam na panią, ale nie wiedziałam, o co chodzi.
— Nie szkodzi. Sama nie wiem, jak bym zareagowała, będąc na pani miejscu.
Nancy, powstrzymując łzy, wyszła z sali, a następnie ze szpitala. Podążała do domu, mijając roześmianych ludzi na ulicach, nie myślących o smutku i bólu. Intrygujące budynki, eleganckie restauracje, okazyjne wyprzedaże nie miały wtedy dla niej żadnego sensu. Powiększenie garderoby albo wyszukany w składniki obiad, zjedzony poza domem, nie poprawiłyby jej humoru i nie przywróciłyby utraconej osoby. Oglądając we łzach tętniące życiem miasto, wpadła na przechodnia, potrąciwszy go ramieniem.
— Proszę uważać! — krzyknął zdenerwowany, krótko ścięty, wysoki mężczyzna w średnim wieku.
— Przepraszam… Proszę się nie denerwować, nie chciałam, to moja wina — odrzekła drżącym głosem, a cała jej twarz okryta była smutkiem.
— Co się stało? Widzę, że coś Cię gnębi — spytał nieznajomy.
— Proszę mnie zostawić w spokoju… Chcę jak najszybciej wrócić do domu.
— W takim razie może Cię odprowadzę?
— Dziękuję, ale dam sobie radę. I o ile dobrze pamiętam, nie przeszliśmy ze sobą na „Ty”.
— Niech mi pani wybaczy… Może mógłbym jakoś pomóc?
— Słuchaj, gościu, spadaj! Nie mam ochoty na spacery z nieznajomym. Miałam ciężki poranek. Nie prowokuj mnie do zrobienia czegoś, czego oboje możemy później żałować.
— W porządku. Jak sobie pani życzy… Ale jest cień nadziei, że kiedyś się spotkamy? Zostawię moją wizytówkę z numerem telefonu. Nie naciskam, ale będę czekał na telefon.
Mężczyzna wyciągnął z lewej kieszeni skórzanej kurtki kartkę z numerem i wcisnął ją w dłoń dziewczyny.
— Nie ma potrzeby, abym miała do pana dzwonić. Proszę mnie zostawić.
Zdenerwowany wymachnął ręką, wytykając palec wskazujący.
— Jeszcze się spotkamy. Zapamiętaj mnie — dodał, pewny swoich słów.
Ostatni raz spojrzał i obrócił się, idąc w przeciwną stronę, prosto przed siebie.
— Boże, jaki psychol. Jeszcze tego dziś mi było trzeba, żeby użerać się z jakimś zakompleksionym i niedowartościowanym debilem — pomrukiwała do siebie, chowając wizytówkę do kieszeni.
Kiedy podeszła pod drzwi swojego domu, wytarła buty o szarą wycieraczkę i weszła do środka. Stojąc przy uchylonych drzwiach, zobaczyła szlochającą matkę, klęczącą na zimnej posadzce w przedpokoju.
— Wiesz już? — zapytała łamiącym się głosem.
— Wiem. Właśnie do mnie dzwonili. Bardzo mi przykro, kochanie…
— To przykre, ale trzeba żyć dalej, a na pewno nie poddawać się. Przemyślę wszystko i być może pójdę na te studia, pomimo przeciwności losu, jakie nas napotkały. To bardzo ciężkie dla mnie, ale wiem, że on by tego chciał. Dzięki niemu złożyłam tam papiery. Nie mogę go zawieść.„ZLECENIE”
Od śmierci ojca minęło ponad 10 lat. Nancy przez ten czas przeprowadziła się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracowała jako dziennikarka w znanym piśmie — „The New Better Day”. Zamieszkała we własnym mieszkaniu i prowadziła normalne życie. Niestety, do dziś jej matka nie ułożyła sobie życia z żadnym mężczyzną. Dalej mieszkała w Londynie, rodzinnym domu i spokojnie czekała na śmierć w samotności. Mimo że dzieliły je tysiące kilometrów, Nancy odwiedzała ją regularnie. Jedyną wadą, bądź też przeszkodą, jaka istniała w ich pozytywnych relacjach, była choroba matki. Niespełna osiem lat temu wykryto u niej alzheimera — chorobę, która zabiera wszystko jej właścicielowi i jego bliskim. Wspomnienia, uczucia, godność… po jakimś czasie tracą na swojej wartości. Człowiek opiekujący się kimś o takiej przypadłości powoli traci siły, cierpliwość i wiarę. Potem rodzi się żal do całego świata. Patrzy na twarz osoby, którą zna całe życie, kocha i również oczekuje miłości. I nagle widzi kogoś, kto go nie poznaje, staje się aktorem grającym w niemym filmie, widzianym jakby przez szklany ekran. Nie pamięta głosu, nie rozpoznaje dotyku, nie wiąże przeszłości z teraźniejszością. Tak naprawdę, w głębi serca, zna go od podszewki, zapach skóry, kolor oczu, kontur ust. Powodem tej zmiany nie jest człowiek lecz choroba. Chory nie wypiera się najbliższych, tylko coś hamuje jego myśli o nich, pomaga im zniknąć, popaść w zatracenie. To tak, jakby każdego dnia poznawać się na nowo, jako kompletnie nową osobę. Tak właśnie jest i w tym przypadku. Co miesiąc Nancy przyjeżdżała w odwiedziny do matki, jednak za każdym razem było tak samo. Odtrącanie kogoś, nawet nieumyślne, jest najgorszą rzeczą. Nie ma na to lekarstwa, trzeba to zaakceptować.
Mijał dzień za dniem. Jasny blask wschodzącego słońca przykrywała ciemna powłoka wyłaniająca się z głębi nocy. Świat stał się nieczuły, ludzie stali się nieczuli, czas przestał mieć znaczenie.
Wczesnym rankiem, w czasie śniadania, Nancy dostała wiadomość na skrzynkę mailową. Z korespondencji udało jej się dowiedzieć, że ma szanse wzbić się na kolejny szczebel swojej kariery: dostała pierwsze duże zlecenie. Musiała nakręcić obszerny reportaż o miejscu, w którym dzieją się niewytłumaczalne rzeczy. To Meksyk, który pod koniec lat dziewięćdziesiątych był fatamorganą alei i zaułków, gdzie można było cofnąć się o trzydzieści czy czterdzieści lat, przekraczając zaledwie próg przedsionka czyjegoś domu lub kawiarni. Jednak w czasach, w którym rządziła przemoc i zło, nie tylko w Meksyku, ale w innych krajach, dużo się zmieniło. Ludzie stali się przewrażliwieni, niespokojni, wychodzenie nocą nie było już przyjemnością, lecz ryzykiem. Nie wiadomo, gdzie i z czyich rąk można było za chwilę zginąć. W powietrzu unosił się przezroczysty niepokój i strach, które penetrowały nos. Przenikały ludzkie powłoki w całości, od kości aż po ubranie. Można było czuć się częścią tego ciężkiego powietrza, którego nie dało się pozbyć.
Zaraz po przeczytaniu wpół przygotowana chwyciła kluczyki do auta i udała się do pracy. Na miejscu od razu skierowała się do gabinetu szefa i zapukała do drzwi.
— Proszę. — Usłyszała zza drzwi i od razu weszła do pokoju.
— Cześć! Miałam się do Ciebie udać od razu, po przeczytaniu wiadomości.
— Chwilunia — rzucił w odpowiedzi zawsze zajęty Tobias, szef Nancy. Oderwał się od ekranu monitora i dopiero teraz na nią spojrzał: — Dobrze, że jesteś! — dodał, posyłając wyuczony przez lata nieszczery uśmiech. — Dostałaś wstępny opis tego, czego masz się podjąć. Pytanie teraz, czy się zgadasz i kogo wybierzesz jako partnera do współpracy?
— Myślę, że najlepszym kandydatem byłby Kevin. To on wprowadził mnie w wasz świat i jestem mu za to wdzięczna. Dzięki niemu odnalazłam się w tej firmie, sama nie dałabym rady. Jest również moim przyjacielem.
— Dobrze, lecz pamiętaj, że twój sukces to twoja zasługa, a nie osób trzecich.
— Tak więc kiedy wyjeżdżamy? — spytała.
— Jutro po południu macie samolot do Meksyku.
— Tak szybko?!
— Tak. Niestety, niemożliwe jest dłuższe zwlekanie. Muszę Cię uprzedzić, że cała sprawa jest na razie tajemnicą. Od jakiegoś czasu nie mamy żadnej bomby materiałowej, a sprzedaż gazety spadła. Jeśli nie zrobimy czegoś, co wstrząsnęłoby czytelnikami, daję nam kilka miesięcy utrzymania się na rynku. Informacje, które dostałem, są bardzo poufne i wiemy tutaj o tym tylko my. Podobno nie jest komuś na rękę, aby sprawa ujrzała światło dzienne. Materiał trzeba będzie nakręcić szybko i sprawnie, to nasza jedyna szansa. Dopóki nie zakończycie prac, nie może się o tym dowiedzieć policja ani FBI, bo będzie już po nas. Musisz również wiedzieć, że to bardzo ryzykowna podróż, ale zapewnimy Wam środki finansowe, aby na miejscu niczego nie zabrakło. Powierzyłem Ci to, bo uważam Cię za silną kobietę i tylko Ty poradzisz sobie w takiej sytuacji. Masz wybór i możesz zrezygnować, lecz pamiętaj, że wtedy pożegnasz się z pracą, a także pozbawisz jej kilku innych osób. Zawsze jest ryzyko, a kto nie ryzykuje — ten nie korzysta.
— Zgodzę się, ale tylko dlatego, że chcę tutaj nadal pracować — powiedziała Nancy.
— Jeśli dobrze pójdzie, pojutrze będziecie na miejscu, a teraz zmykaj się pakować i szykować do podróży. I pamiętaj, aby przekonać Kevina.
Nancy z dużą dozą wahania zgodziła się i wyszła z gabinetu. W drodze do domu wiele rozmyślała o całej sytuacji i możliwym ryzyku. W trakcie jazdy metrem zadzwoniła do Kevina, żeby zapytać, czy zgodzi się wyjechać.
— Cześć, Kevinie! Słuchaj, mam sprawę — powiedziała po tym, jak odebrał telefon.
— Co się stało? — zapytał zaciekawiony.
— Czy w najbliższym czasie wybrałbyś się ze mną nakręcić pewien materiał?
— A o co dokładnie chodzi?
— Tobias zaproponował mi nakręcenie reportażu w Meksyku. Sprawa na razie nie jest nagłośniona. Muszę zabrać ze sobą partnera — kogoś, komu ufam — i pomyślałam o Tobie. Jesteś moim przyjacielem, a także kamerzystą, więc może nam się udać. To tylko kilka dni.
— No wiesz, nie jest mi to na rękę, ale jesteśmy przyjaciółmi, tak więc zgoda. Kiedy jest wyjazd?
— Już jutro, także zbieraj się szybko i daj znać, gdybyś czegoś potrzebował. Dziękuję Ci za pomoc, wiele to dla mnie znaczy — dodała, po czym rozłączyła rozmowę.
— Ale… — wyraźnie chciał o coś zapytać, lecz w słuchawce wybrzmiał przerywany sygnał.
Następnego dnia, późnym popołudniem oboje pojechali na lotnisko, skąd wystartować miał ich samolot. Nie ukrywali swojego zdenerwowania i ciekawości przed podróżą.
— Ty też się denerwujesz? — spytała, spoglądając na Kevina.
— Oczywiście.
— Dopiero teraz uświadamiam sobie, jaką jestem wyrodną córką, zostawiając chorą matkę. Z drugiej strony, jeżeli teraz nie skorzystam z tej szansy, później będzie mi trudno osiągnąć coś więcej.
— Nie oglądaj się za siebie. Nie zostawiłaś jej samej, przecież opiekuje się nią ta sąsiadka z naprzeciwka.
— Niby tak, ale czy to wystarczy?
— Nie myśl teraz o tym. Weź swoje torby i chodź, za chwilę wylatujemy.
Niepewnym ruchem chwyciła swoje walizki i wsiadła do samolotu razem z Kevinem.
Podczas lotu Nancy prawie cały czas spała, a kiedy wreszcie wylądowali, złapali pierwszą lepszą taksówkę.
— Dzień dobry — przywitała kierowcę zdyszana Nancy, która właśnie wsiadła z przyjacielem do auta.
— Dzień dobry! Gdzie państwo sobie życzą? — zapytał.
Nancy zaczęła grzebać w obu kieszeniach i wyciągnęła kawałek wymiętej kartki.
— Proszę nas zawieźć do tego miasteczka — powiedziała do kierowcy, gdy ten odwrócił się nerwowym ruchem do pasażerów.
— Nie mogę Was tam zawieźć, to najdziwniejsze miejsce, w jakim byłem. Mam gęsią skórkę, gdy tylko pomyślę o nim.
— Ale proszę pana, my…
— Powiedziałem NIE! — przerwał w pół słowa. — Mogę jedynie podwieźć Was gdzieś niedaleko tego miejsca, ale dalej idziecie sami.
— Tak będzie. Dziękuję! — odetchnęła z ulgą.
Podczas trasy mijane dzielnice przerażały swoim wyglądem. Brud ulic i kobiety na jedną noc stojące w drzwiach co drugiej kamienicy kompletnie nie stapiały się z historią przeszłości miasta.
— Tutaj kończy się nasze spotkanie, wysiadajcie — wyburczał kierowca.
— Powie nam pan chociaż, gdzie znajdziemy hotel Abismo del Sol?
— Cały czas prosto, budynek znajduje się po prawej stronie drogi.
— Dziękujemy za wszystko.
— Nie dziękujcie, nie dziękujcie, lepiej martwcie się o to, czy wrócicie do domu… w jednym kawałku — dodał kierowca z szyderczym uśmiechem.
Gdy dotarli, sprawa przybrała większy obrót. Hotel, przed którym stali wspólnicy, nie mógł równać się temu, o którym opowiadał im szef. Wyglądem nie przypominał pięciogwiazdkowej rezydencji. Był kolejną ruderą, jednak wyróżniał go olbrzymi napis z hotelową nazwą. Nie było to teraz tak ważne. Jedynym podłożem, które decydowało o tym, by tu nocować, był jakikolwiek dach nad głową.
Oboje zdecydowali się wejść do środka, gdzie przy wejściu czekał na nich recepcjonista z kluczem w ręku.
— Witajcie w naszych skromnych progach, drodzy reporterzy! — wykrzyknął rozradowany mężczyzna.
— Dobry wieczór — odpowiedziała Nancy. — Skąd pan wiedział, że to my?
— Ja wszystko wiem! Tylko Wy mieliście dzisiaj tu przybyć. Proszę, to są wasze klucze. — Wręczył je i zaprosił do środka.
— Dobrze, dziękujemy. Musimy teraz odpocząć, proszę nam wybaczyć.
— Wy tutaj jesteście gośćmi, róbcie, co chcecie! — odpowiedział z głupawym uśmiechem na twarzy.
Po tych słowach skierowali się na schody i udali do swoich pokoi o numerach 4 i 5. W środku pomieszczeń znajdowały się łóżka, które przykryte były brązową, satynową narzutą — ociekały wręcz starością; skrzypiąca ciemna szafa, która wyglądem przerażała, oraz drewniana, w odcieniu beżu komoda.
— Kevinie, pójdziesz ze mną rozejrzeć się po hotelu? — Wbiegła do pokoju przyjaciela.
— Ale po co? — odrzekł. — Przecież hotel jak hotel, taki sam jak reszta.
— Czy będzie to dla Ciebie problemem, jeżeli przejdziesz się ze mną?
— Słuchaj! Od rana jesteśmy razem, nie wystarcza Ci to?
— Ale przecież… — nie zdążyła dokończyć zdania.
— Nie przesadzaj, Nancy! Idź sama, a ja rozpakuję sprzęt, wezmę prysznic i się prześpię. Przecież tutaj nie ma żywej duszy oprócz nas i tego gościa.
— Oczywiście. Przepraszam, chciałam, żebyśmy miło spędzili czas — wymruczała, po czym wyszła, trzaskając drzwiami.
Na zewnątrz Nancy głęboko oddychała, idąc przed siebie i rozmyślając o agresywnym zachowaniu Kevina. Zeszła do baru, który znajdował się na parterze, chcąc po męczącym dniu napić się szklanki whisky z lodem. Podeszła do lady, usiadła wygodnie na obitym czarną skórą krześle, po czym trzy razy zadzwoniła dzwonkiem przytwierdzonym do blatu.
Po chwili pojawił się dobrze zbudowany barman, który od razu zaproponował kobiecie szklankę mocniejszego trunku.
— Dobry wieczór. Podobno miało tu nikogo nie być — powiedziała zdziwiona Nancy.
— Kto powiedział pani takie rzeczy? Jakby to wyglądało, gdyby nikt nie mógł obsłużyć tak pięknej kobiety!
— Dziękuję — odpowiedziała, patrząc w jego oczy tak, jakby gdzieś już widziała to spojrzenie. Przez chwilę wydawało się jej, że to mężczyzna, którego spotkała, wracając ze szpitala od ojca. Te same włosy, uśmiech i lekko odstające prawe ucho. Już miała zapytać, gryząc się w język, bo przecież to niemożliwe. — Recepcjonista mówił, że nie będzie tutaj nikogo, poza mną i przyjacielem, z którym przyjechałam. Myślałam, że będzie również obsługiwał bar — powiedziała.
— Ach, on wielu rzeczy nie kojarzy, to stary, głuchy dziadek do pilnowania tego całego chłamu. To mu się jeszcze udaje, tym bardziej że niewiele osób decyduje się na pobyt w tym miejscu…
— Ale widzę, że ten bar jest dość interesujący — dodała z błyskiem w oku.
— Pracuję tu od pięciu lat i dla mnie już nic tutaj nie jest interesujące. No dobrze, proszę o tym nie myśleć, lecz napić się dobrej whisky, zapomnieć i odlecieć. Pójdę na zaplecze po więcej lodu.
Gdy barman wyszedł, Nancy zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Miało ono bardzo bogate wnętrze, tak jakby nie było częścią całego hotelu. Na zewnątrz „wiało” zaniedbaniem, a w pokojach dominował stary styl z domieszką zużytych, zakurzonych i skrzypiących mebli. Tutaj jednak było niesamowicie. Pozłacane oświetlenie, czerwony dywan, wszystko błyszczało, a wokoło brak żywej duszy, tak jakby hotel był zamknięty. Wodząc dookoła wzrokiem, w pewnej chwili Nancy wydawało się, że ktoś ją obserwuję zza bursztynowej, wykonanej z tłuczonego szkła szyby w drzwiach. Gdy spojrzała, zobaczyła cień postaci, który zniknął tak szybko, jakby było to tylko złudzenie.
Do pomieszczenia wszedł barman z dwiema butelkami, mówiąc: „Czas zaszaleć! Przecież jesteśmy sami…”
Godziny, minuty, sekundy, płynęły jak woda w rzece. Alkohol nie skończył się na jednej szklance, lecz całej butelce. Humor dopisywał jej nadzwyczajnie pozytywnie. Zapominała nawet o dziwnym zdarzeniu sprzed paru godzin. Emanowała całym swym kobiecym pięknem, a wszystko za sprawą nieznajomego barmana. Oboje od razu przypadli sobie do gustu. Ku wielu nadziejom na rozbudowanie tej znajomości, Nancy zauważyła złotą obrączkę na palcu mężczyzny. Mimo to nie zakończyła flirtu.
Po jakże miło spędzonym wieczorze udała się na górę, trzymając rękoma mocno poręczy. Aby zakończyć krótką znajomość z mężczyzną, odmówiła odprowadzenia jej do swojego pokoju.
Chwiejąc się dzielnie podążała w stronę pokoju, mając do pokonania jeszcze kilkanaście numerków na drzwiach, gdy nagle usłyszała niepokojące dźwięki. Po ciele zaczął przeszywać ją niepokojący dreszcz, który przerodził się w strach, niedający pokonać jej dalszej drogi. Krople potu zaczęły opływać jej czoło oraz kontur twarzy. Poczuła, jak pulsuje jej całe ciało, serce wali jak dzwon, a krew wrzała prawie rozsadzając skronie. Z trudem podeszła do ciemnobrązowego stolika stojącego obok ściany, żeby się podeprzeć. Spróbowała stawiać krok za krokiem i iść przed siebie. Odgłosy słychać było coraz wyraźnie. Niewyjaśnione szuranie, jakby ktoś coś za sobą ciągnął, wadząc o podłogę… i ciche niezrozumiałe szepty. Z każdym ruchem Nancy gasła jedna z kilkunastu lamp, które wisiały przy każdych drzwiach. Było coraz ciemniej, a cały obraz zalewała głęboka czerń. Z zachwianym oddechem i narastającym napadem furii wyciągnęła z lewej kieszeni swoich spodni zapalniczkę ze zdartym nadrukiem. Spocone i śliskie palce odmawiały posłuszeństwa, a zapalniczka pomimo wielu prób nie chciała się zapalić. Wyciągnęła więc z drugiej kieszeni telefon komórkowy, którym udało się oświetlić drogę przed sobą. Pojawił się pierwszy z trzech głosów. Odwróciła się, lecz nic nie widziała. Nagle jej źrenice zaczęły robić się coraz większe, a ciało zamierać. Czując na plecach coś gorącego, nieludzkiego, jak dłoń Belzebuba. Nie miała odwagi spojrzeć wstecz, musiała bronić się przed przed tą diabelską mocą. Niespełna parę kroków przed nią ukazała się postać w granatowej szacie. Nie widać było wyraźnie jej twarzy. Wydawało się, że jest bez oczu, ust, nosa — jak manekin ubrany w kawał ciężkiego materiału. Wyświetlacz telefonu zgasł. Tajemnicza zmora zniknęła w ciemnościach, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nancy zaczęła krzyczeć i miotać od ściany do ściany, słysząc kolejny głos z niewyraźnie wypowiadanym słowem, które po kolejnym i kolejnym wydźwięku było coraz wyraźniejsze — „odejdź”. Sparaliżowana, poczuła jak jej ciało przeszyła nieznana siła, odbierając jej własną moc. Bolesny ucisk na klatce piersiowej i odczuwalne zimno spowodowało jeszcze większe unieruchomienie jej ciała. Upadła na ziemię. Próbowała resztką sił doczołgać się do pokoju, lecz lodowata dłoń złapała ją za chude i przemarznięte stopy, ciągnąc przez cały korytarz.
— Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? Zostaw mnie w spokoju. Pomocy, ratunku… — wrzeszczała Nancy.
Lecz i to nie pomogło.
Robiąc wszystko, co w jej mocy, by się zatrzymać, wbiła paznokcie w podłogę. Krew zaczęła spływać po jej palcach, a ból powodował powolną utratę świadomości.„MORDERSTWO”
Otworzyła oczy. Obraz zdawał się jej jeszcze bardzo rozmazany, a w głowie panował totalny chaos. Koło niej siedział Kevin z apteczką w ręku.
— Co się stało? — zapytała.
— Może Ty mi powiesz? Znalazłem Cię pijaną i zakrwawioną pod naszymi drzwiami. Nieźle sobie zabalowałaś.
— To ona mnie… — przerwała w pół zdania.
— No co? Może powiesz jeszcze, że ktoś Ci to zrobił? Idź wziąć prysznic i bierz się do roboty. Naprawdę nie wiem, co się z Tobą dzieje. Jeszcze wczoraj tryskałaś energią i nic Ci nie mogło stanąć na drodze, a dziś? Pewnie za mocno imprezowałaś wczoraj — do tego stopnia, aż połamałaś sobie paznokcie! Obudź się, kobieto! Nie możesz tak odpierdalać, to jest moja i Twoja wielka szansa. Nakręcimy to i możemy stąd spieprzać.
— Nie rozumiesz. Wczoraj coś mnie prześladowało, boję się! — tłumaczyła.
— Jak byłaś czymś nafaszerowana, to się nie dziwię! Szwendałaś się pewnie po całym hotelu, a ktoś Ci coś wsypał do drinka. Może miałaś halucynacje, a może to był zwykły sen.
Kevin nie uwierzył w ani jedno słowo przyjaciółki, która nie była w najlepszym stanie psychicznym. Pomyślał, że to jakiś jednorazowy wybryk.
Po niespełna godzinie zeszli na dół do recepcji z całym sprzętem. Recepcjonista zatrzymał ich, pytając:
— Jak się udała wczorajsza impreza, pani Preston?
— Jaka impreza? Ja tylko wypiłam kilka szklanek whisky, rozmawiając z przemiłym barmanem, a potem… — ucięła.
— Przepraszam, ale tutaj nie ma żadnego barmana. Tak jak mówiłem, jestem ja i państwo. Bar i cała jego zawartość są dostępne dla wszystkich gości — to trochę tak jak sklep samoobsługowy, z tym, że tutaj pije pani, ile chce. Gdy wczoraj byłem na zapleczu, słyszałem krzyki i wrzaski. Pomyślałem, że macie może jakiś ukryty sekrecik — powiedział, spoglądając na nich znacząco. — Różne rzeczy widziałem i kilka historii ukrytych kochanków się nasłuchałem. Tak że proszę się nie martwić! Ja o niczym nie wiem.
— Nie, nie proszę pana. To niemożliwe! My jesteśmy tylko przyjaciółmi. Wczoraj, zaraz po przyjeździe zeszłam na dół do tego baru naprzeciwko. Był tam młody mężczyzna, z którym rozmawiałam przez całą noc. Potem poszłam do pokoju… — Przez chwilę wstrzymała oddech i zmieniła temat, patrząc kątem oka na pomieszczenie, gdzie wczoraj spędziła noc. — Chyba jednak muszę odpocząć, za dużo wrażeń jak dla mnie.
Doszła do wniosku, że i tak nikt jej nie uwierzy. Sama w pewnym momencie zaczęła powątpiewać w to, co mówiła. Ale z drugiej strony, nurtowało ją to całe zdarzenie na górze, przecież była pewna, że nie śniła wtedy. A może jednak to przemęczenie? Jak można wytłumaczyć te rany na dłoniach, kiedy na korytarzu nie ma nawet zarysowań na podłodze?
— Niech się pani jeszcze prześpi. Wszystko rozumiem, to nie wstyd, że czasem pamięć nas zawodzi — skwitował recepcjonista.
— Ale mnie nic nie zawodzi, jestem zdrowa. Nie róbcie ze mnie jakiejś ześwirowanej!
— Proszę o szacunek, jestem starszy! Już ja znam takie jak pani, co to najpierw pałętają się po nocy, robiąc co im się żywnie podoba, a potem udają niewiniątka.
— Kevinie, chodźmy stąd! Zrobimy to, co musimy i wynośmy się — wymruczała ze zdenerwowaniem.
— Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Wrócisz tu, nim się obejrzysz! — odrzekł, patrząc przenikliwym wzrokiem.
Wyszli z hotelu, zamykając za sobą drzwi.
— Ja pierdolę! Co za dziwoląg z tego gościa. No słyszałeś, jak on mnie potraktował?
— Wiesz, Nancy, w pewnym sensie to ja Ciebie też nie rozumiem. Gubisz się sama w tym, co mówisz. Ja już nie będę Cię męczyć pytaniami, bo mam dość. Róbmy, co swoje.
— Tak, jasne. W sumie, może jestem przemęczona. — W głębi duszy nie to chciała powiedzieć, lecz miała dość brania ją za wariatkę i postanowiła uspokoić sytuację.
Przez całą drogę, żadne z nich nie pisnęło ani słówkiem.
— Dlaczego nic nie mówisz? — zapytał.
— Przecież według Ciebie kłamię, więc najlepiej będę siedzieć cicho. Wszyscy są przeciwko mnie. Chcę jak najszybciej nakręcić ten materiał i zwiać stąd. Mam dość wrogich nastawień i niewytłumaczalnych sytuacji, które rujnują moją psychikę. Poczekaj chwilę, muszę zadzwonić do matki. Z tego wszystkiego nie dałam nawet znać, że jesteśmy na miejscu.
— Przecież twoja matka i tak pewnie nie pamięta, że miałaś wyjechać.
— Wiesz co, Kevinie, to był już cios poniżej twojej inteligencji.
— Przepraszam, nie tak miało to zabrzmieć!
Nancy sięgnęła po swój telefon do kieszeni. Wcisnęła klawisz „gwiazdka”, po czym ekran się podświetlił.
Jest naładowany, a jeszcze wczoraj ledwo „dyszał”. „I dlaczego jest w kieszeni płaszcza, a nie w pokoju albo na korytarzu?” — pomyślała.
— Ładowałeś mój telefon? — zapytała.
— Przecież sama wczoraj podłączyłaś go do sieci, prosząc mnie, abym za pól godziny odłączył go i włożył do twojego płaszcza, żebyś go dzisiaj nie zapomniała.
— Nie, coś Ci się pomyliło chyba. Miałam go wczoraj wieczorem w kieszeni, gdy byłam w barze. Zerkałam na niego co jakiś czas, sprawdzając godzinę. A i zanim jeszcze zeszłam do baru, dostałam SMS-a od Tobiasa.
— Słuchaj, jesteśmy przyjaciółmi, ale mam już dość twoich… — przerwał.
— Co to za krzyki? — zapytała wystraszona.
— Nie wiem, to chyba stamtąd. — Wskazał palcem na ciemną alejkę.
— Czekaj, czekaj, to tu! Boże, co on robi? — dodała z niedowierzaniem.
— Włączam kamerę, na mój znak zacznij mówić — o czym dyskutowaliśmy w czasie lotu. Weź oddech i działaj. Nie spieprz tego, proszę!!!
Zdenerwowana, nie wiedziała jak się zachować. Uciekać czy korzystać z okazji do dobrego materiału.
Witam państwa, jesteśmy w Neuzanuaclyot — mieście strachu. Za mną widzicie państwo jedną z „mrocznych dzielnic”. Podobno kto do niej wejdzie — nie powróci żywy. Jesteśmy pierwszą ekipą, która odważyła się tutaj przyjechać. Tylko dla państwa relacjonujemy to, co tak naprawdę kryje się w tych ciemnościach.
Nancy odczuwała ogromny niepokój, wydawało jej się, że z powrotem wchodziła we wczorajszą ciemność. Zaczęła powoli się jąkać.
— Co z Tobą? Weź się w garść! Przecież to będzie oglądać cały świat — rozkazał Kevin.
Zdezorientowana kontynuowała swoją wypowiedz, powoli wchodząc w głąb alejki.
— Czekaj! — krzyknął.
— Na co? Co Ty sobie wyobrażasz? Jak nic nie robię, to mnie poganiasz, a jak wreszcie mi coś dobrze wychodzi, to każesz mi czekać. Jeszcze do tego zaczęło ostro padać — dodała.
— Cicho, patrz, tam ktoś jest!
— Chłopie, słyszałeś parę krzyków, a teraz masz zwidy, że ktoś tam jest? A ze mnie się śmiałeś…
— O kurwa! — krzyknął.
— Jak chcesz się odegrać na mnie za poranek, to Ci się to udaje perfekcyjnie! — mówiąc, obróciła się i zastygła w bezruchu. — Nie wierzę, tam ktoś kogoś gwałci.
— To będzie perfekcyjny materiał!
— Co masz na myśli? Pozwolisz komuś cierpieć kosztem dobrego materiału? — dodała z niedowierzaniem.
— Chyba widzisz, a zarazem domyślasz się, że to nieuniknione. Przecież jak ją wykorzysta, to nie pozwoli na to, żeby poszła na policję. Oczywiste jest to, że ją zabije.
— Idę pomóc tej kobiecie! Raz już pozwoliłam umrzeć swojej siostrze, kiedy za moimi plecami popełniała samobójstwo — powiedziała.
* Marie, bo tak miała na imię jej siostra, feralnego wieczora udawała, że boli ją głowa i potrzebuje snu. Kazała siostrze włożyć na uszy słuchawki i posłuchać ostatniego albumu „Blondie” na walkmanie. Nancy miała wtedy zaledwie dwanaście lat i nie domyślała się, że jej na pozór spokojna i cicha siostra ma problemy. Podczas wspólnie spędzanego czasu nie zdradziła się nigdy z zamiarem odebrania sobie życia.
Kiedy zasłuchana w pędzie piosenki „Heart of Glass” kreśliła kąty w zeszycie, Marie ze łzami w oczach połykała po kryjomu na łóżku tabletki. Jedna po drugiej. Tak jak dziecko bierze smakowe żelki z kolorowej torebki, tak ona pochłaniała kolejne kapsułki. Kiedy Nancy skończyła po prawie dwóch godzinach swoją pracę, nie było odwrotu. Myślała, że jej kochana siostrzyczka śpi — po prostu jak co dzień zamknęła oczy do snu, do podróży w głąb swojej wyobraźni… lecz to było ich ostatnie pożegnanie. Rozżalona i wypełniona poczuciem winy Nancy nie pojawiła się nawet na ceremonii pogrzebowej. Dlatego też tak bardzo przeżywała śmierć ojca, w poczuciu, że po latach traci kolejną najważniejszą dla niej osobę w życiu.
— Co? Jesteś chyba niespełna rozumu! Rozumiem, że chcesz pomóc, ale nie możesz tam iść. To jakiś psychol. Chcesz wrócić do domu, do matki, czy nie?
— Oczywiście, że chcę, ale nie pozostawię człowieka na śmierć.
Gwałciciel w masce krzywdził kobietę na koszu zakrytym z wierzchu poskładanymi kartonami z marketu. Młoda, przed trzydziestką — po stroju wydawać by się mogło, że to pani do towarzystwa. Ciemna obcisła bluzka i czerwona miniówka umacniały tę ocenę. Bez zahamowania mężczyzna bestialsko penetrował, okaleczając przy tym jej ciało. Krzyk konającej ofiary na przemokniętej stercie śmieci budził śmiertelny strach. To błaganie o pomoc każdemu utkwiłoby w pamięci. Każdy sen, każdy koszmar, każda myśl — byłaby jej lamentem. Psychopatyczny morderca, zaraz po swoim nieludzkim czynie, odciął głowę swojej ofierze.
Nancy była w szoku, gdy widziała na własne oczy to, co chciała zobaczyć — morderstwo w dzielnicy strachu. Nie mogła jednak dopuścić do tego, by jej przyjaciel wszystko filmował.
— Nie chcę tego kontynuować. Wyłącz to — wykrztusiła płacząc.
Kevin zachowywał się tak, jakby sprawiało mu to radość.
— Kurwa mać, wyłącz to!
— Nie! Jak nie chcesz patrzeć, to idź stąd. Może przyprowadzi jeszcze inna ofiarę.
— Wyłącz to! — teraz już bardzo głośno krzyknęła, zapominając o tym, że parę metrów stąd znajduje się zabójca.
— On nas chyba usłyszał.
— To wszystko przez Ciebie! — powiedziała półgłosem, chowając się za kontener.
Oboje stali jak zamurowani — nie wiedząc, czy uciekać czy przeczekać wszystko, aż do odejścia sprawcy z miejsca zbrodni, obserwowali przez szparę między ścianą a koszem mężczyznę, podążającym w ich stronę z prętem, którym przed chwilą zamordował kobietę.
— Ja pierdolę! On tu idzie, co robimy? — zapytała ze „śmiercią w oczach”.
— Nie będziemy czekać. Musimy wiać, słyszał nas. Oby tylko nie widział naszych twarzy.
Zaczęli biec, ile tylko sił w nogach. W tamtej chwili oprawca miał ich w zasięgu wzroku. Zagęścił swoje ruchy i zaczął podążać za nimi. Niestety dla Kevina było to pechowe posunięcie. Gdy skręcał w następną uliczkę, potknął się o kamień, którego nie widział. Doznał urazu głowy i stracił przytomność.
— Wstawaj! — Szarpnęła go, krzycząc ze łzami w oczach.
Chcąc go podnieść, upadła na ziemię. Kevin nie był typem szczupłego mężczyzny, a raczej przeciwieństwem. W zaistniałych okolicznościach, nawet jeżeli chciałaby go podnieść, nie miałaby szans z nim uciec. Musiała myśleć o ratowaniu własnego życia, a jego ukryć w bezpiecznym miejscu. Zaciągnęła nieprzytomnego Kevina za starą budkę z hamburgerami. Chwyciła za kamerę i spojrzała, gdzie podziewa się morderca. Nie widząc nic, zaczęła biec drogą powrotną. Oblana potem i ledwo ziejąca, dotarła do hotelu.
Weszła do środka, rozglądając się na wszystkie strony, lecz nikogo nie widziała. Nie było nowych gości ani recepcjonisty, tylko penetrująca jej uszy, denerwująca muzyka w tle. Postanowiła pójść na zaplecze, po drodze minęła pokój starszego mężczyzny z recepcji. Był dziwny. Ciemny, bez okien, ale uporządkowany. Stolik, stara zleżana wersalka, szafa, dywan, fotel obity brązową skórą i ciemny tunel… właśnie to najbardziej ją nurtowało. Wydawało się, że metraż pomieszczenia był nieskończony. Przebrnęła przez połowę pokoju, czując ogromne wahanie, czy posunąć się dalej i kontynuować naruszanie czyjejś prywatności. Ciekawość wzięła górę!
„Diable, możesz zacierać ręce! Skusiłeś mnie, abym to zrobiła” — pomyślała.
Z drugiej strony, nie miała innego wyjścia — przecież musiała szukać pomocy. Spojrzała na swoją stopę w ubłoconym bucie, którą podniosła, by przejść przez próg. Nagle z ciemności wyłonił się przed nią starzec w płaszczu przeciwdeszczowym, cały mokry.
— Aaa! — krzyknęła.
— Co tu robisz? — zapytał szyderczo. — Jakim prawem wkroczyłaś na mój prywatny teren?
— Proszę o pomoc — wydusiła z siebie ostatkiem sił, opierając się o ścianę.
— Jak ja Ci mam niby pomóc? Daj mi spokój, muszę się osuszyć, dopiero wróciłem.
— Ale pro… — ucięła. — A gdzie pan w ogóle był?
— Śmiesz mnie jeszcze wypytywać o moje prywatne sprawy? Denerwujesz mnie! Wynoście się stąd, podrzędna dziennikareczko.
— Proszę mi pomóc. Obiecuję, że jak tylko pójdziemy po Kevina, opuścimy to miejsce.
— A gdzie masz tego swojego marnego reportera?
— Zostaliśmy zaatakowani przez jakiegoś psychopatę. Zostawiłam go na miejscu, myślę, że nic mu się nie stanie. Błagam, niech pan zadzwoni na policę. Przepraszam za sytuację rano. Byłam zmęczona, poniosło mnie.
— Dziecko moje, nie wystarczy przeprosić! Za złe zachowanie trzeba ponieść odpowiednią karę. Ale dobrze, zadzwonię.
Mężczyzna udawał tylko, że dzwonił po pomoc. Nancy nie wiedziała, że telefon od dawna nie działał z powodu odcięcia kabla telefonicznego.
— Przykro mi, lecz w taką pogodę nie przyjadą! — oznajmił.
— Jak to? Mogę sama spróbować?
— Nie! — krzyknął, mocno chwytając Nancy za rękę.
— Proszę mnie puścić!
— Lepiej nie plącz się w sprawy, które Cię nie dotyczą, a mogą zaszkodzić. Po co w ogóle tutaj przyjechaliście? Zajmijcie się swoimi sprawami. To nasze miasteczko i nasze życie. Radzimy sobie i robimy, co chcemy. Nikt nie jest nam potrzebny, aby zakłócać nasz tryb życia. Pamiętaj, że za niektóre rzeczy można zapłacić wielką cenę.
Wystraszona wybiegła z zaplecza, na zewnątrz hotelu. Sama musiała wrócić po przyjaciela.
Dotarła na miejsce, ale ku jej zdziwieniu, na ulicy nikogo nie było. Nie wiedziała, o co chodzi, przecież gdyby Kevin sam wstał i poszedł, spotkaliby się po drodze. Obawiała się, że nie odzyskał przytomności, a wręcz przeciwnie, ktoś go porwał. Przez myśl przeszły jej najczarniejsze myśli. Nie dała ponieść się emocjom. Zauważyła leżącą na ziemi kamerę, którą kręcono reportaż. Wzięła ją ze sobą i wróciła przed hotel z nadzieją, że Kevin już tam czeka. Biorąc pod uwagę, że morderca się oddalił, mógł sam powrócić inną drogą. Podobno nadzieja matką głupich — tak mawiała jej matka.
Do płuc nabrała powietrza i weszła do środka. Od razu skierowała się na górę, widząc na schodach ślady odcisków butów, które prowadzą do jej pokoju. Kamień spadł jej z serca! Liczyła na to, że Kevin tam jest.
Nie bacząc na nic, otworzyła drzwi. Wszystko było takie jak wtedy, gdy wychodziła na wywiad. Zero śladów butów ani obecności kogokolwiek.
Nie chcąc zniszczyć dowodu, schowała kamerę w starej szafie. Całkowicie pusta, pomijając kilka wieszaków, wiszących na drewnianej rurce. Już prawie ją zamykała, gdy ku jej zdziwieniu, zobaczyła kawałek materiału wystającego z prawego boku dna. Chwyciła za skrawek i pociągnęła. Pokrywa dna szafy podniosła się do góry. Na dnie leżało prześcieradło całe we krwi z napisem, który wprawił ją w osłupienie. Otworzyła usta z niedowierzaniem i zaczęła czytać w myślach tekst: „WIEM, ŻE TO WIDZIAŁAŚ! BĘDZIESZ NASTĘPNA. POZDROWIENIA OD KEVINA”.
„Nie, nie, nie, nie… to nieprawda!” — powtarzała z przerażeniem.
W jej głowie, zaczęły ukazywać się jej obrazy z miejsca zbrodni, gdy morderca zabijał ofiarę, a po chwili wymruczała: „Ten skurwysyn porwał Kevina!”.
Wybiegła z pokoju na dół. Minęła po drodze recepcjonistę, który był zaczytany w artykuł z miejskiej gazety. Bez pytań i docinek, na które było go stać w takich sytuacjach, zmierzył wzrokiem wybiegającą z budynku Nancy.