- W empik go
Wacław Rzewuski i przygody jego w Arabii - ebook
Wacław Rzewuski i przygody jego w Arabii - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 218 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Żył, i działał dla narodu, Jemu, sobie, niepojęty.
BRODZIŃSKI.
URODZENIE I MŁODOŚĆ KAZIMIERZA.
Wieś Królówka… niegdyś należąca do starostwa lipnickiego, dziś do bocheńskiego obwodu, w powabnej rzucona okolicy; ożywia ją szeroki staw, rozległe murawy rzędami lip wysadzone; za nimi pasmo wzgórzy z rozsianemi chatami, gęste sady i chmielniki, które z dala wydają się oku jak winnice. Dolinę wyścieła łąka z wzbierająca często rzeczułka przez którą; wąskie kładki prowadzą do kościółka na wzgórku, niezmiernie malowniczego, bo najpiękniejsze drzewa ocieniają go. Bliżej stawu, poważny staroświecki wznosił się dworzec, z narożnikami, jakby przypominał obronny zamek; z włoskim ogrodem o długich grabowych czy bukowych szpalerach, bukszpanowym wirydarzu, jakby na przekór nieregularnym, ale poetycznym widokom sielskiej okolicy. W dworcu tym przy szedł ua świat r. 1791 Kazimierz Brodziński.– Dziecina słaba, wątłej budowy ciała, odjęła rodzicom nadzieje że się wychowa; tem więcej, gdy miejscowy lekarz przepowiadał zaledwo tydzień życia. Ale coż znaczą przepowiednie, kiedy losy nasze Bóg trzyma! – chłopie chowało się szczęśliwie, skacząc na grobie tego samego lekarza, który po wróżbie uczynionej dziecięciu, sam nieprzeżył tygodnia.
Ojciec Kazimierza trzymał starostwo Lipnickie od hr. Fryderyka Moszyńskiego; Królówka była wioska należącą do starostwa: był to sobie człowiek starej daty: pobożny, uczciwy, miłosierny dla chłopów, lecz nadzwyczaj miękkiego charakteru, dający łatwo się opanować; z tego też powodu mało dbał o dobro i wychowanie dzieci, których było pięcioro. Po śmierci pierwszej żony, a matki Kazimierza, przeniósł się do Lipnicy, sławnej urodzeniem błogosławionego Szymona Bernardyna. Tak więc Kazimierz osierocony wcześnie, bo zaledwo pięć lat liczył, niezaznał nawet pieszczot rodzonej matki; w późniejszym wieku zostało mu tylko w pamięci wyobrażenie o tej świętej istocie, tęsknota za matczyna pieszczota, a tem samem wyższe jakieś uszanowanie dla każdej kobiety co była matką. Piękne to uczucie maluje w jednym ustępie swoich wspomnień: "Do znanej matki tęsknimy w całem życiu, jak do ziemi, na której się nasze życie rozwijać zaczęło; o nieznanej marzymy, jak o raju, lub o świecie ubiecanym; a nagradzamy ją sobie, tworząc w myśli jak najdoskonalsze wyobrażenie". Chłopie tkliwe, delikatne, potrzebujące pielęgnowania; piersi, gdzieby słyszało uderzeń serca dla siebie, miękkiej dłoni, któraby przytuliła, pogłaskała i łzę otarła – ogołocone z tego nieba dziecięcego świata, musiało wyróść nieśmiałe i bojaźliwe do ludzi, bo nieczuło nad sobą opieki; smutne, dumające i zamknione w sobie, bo niebyło ani przed kim się poskarżyć, ani o pociechę prosić….. A cóż dopiero jeżeli zamiast istoty tkliwej, berło rządów domowych obejmie sroga, nieczuła na płacz i niedostatek sierot macocha?! Taki to los dotknął młodociane lata Kazimierza. Po śmierci pierwszej żony… ojciec, przeniósłszy się z Królowki do murowanej Lipnicy, aczkolwiek w podeszłym wieku, postanowił szukać powtórnej małżonki. Człowiek majętny i uchodzący za gospodarza znalazł ja łatwo. Była to panienka młoda, ładna, ale uboga. Skromna i pokorna z początku, prędko wzięła górę nad słabym starcem, i stała się pysznym aniołem, zamieniając cały dom niegdyś tak cichy, w piekło. Własne słowa Kazimierza odmalują ją najwierniej: "W przeciągu kilkunastu lat stała się postrachem, nietylko domu, ale całej wsi i okólnych sąsiadów. Pijaństwo obok najgwałtowniejszych passyj, brak wszelkiej znajomości świata, obok wielomówności; chciwość robienia majątku niegodziwemi sposoby, obok chęci okazałości, duma na swój ród, od którego była nienawidzona, były to jeszcze lekkie jej niedostatki. Perjody jej wściekłości, które często nadchodziły, wystawiały obraz furyi piekielnej; nikt wtedy, winny czy niewinny, gośc czy parobek, dzieci czy mąż, w żadnym zakątku domu niebył bespiecznym. Umiała równie głosem, jak razami zagłuszyć. Sędziwy ojciec uchodził wtenczas w pole śpiewając łacińskie psalmy, myśmy się pod niego tulili. Kryzys takową, zakończało powszechnie bolenie serca, i pleura, w której krzyk na cała wieś się rozlegał. Plagi, bicie wieśniaków i służących, rzucanie sprzętów za ojcem, pakowanie rzeczy do pojazdów, wcelu porzucenia go niby nazawsze, były to zwykłe dzienne i wieczorne zabawy".
Pod okiem takiej kobiety rozwijały się pierwsze chwile życia małego Kazia, oraz trzech jego braci i najstarszej siostry, nad którą ojciec tyle miał przecież litości, że ją wysłał do krewnych. Zdawałoby się że wszechwładne panowanie tak okrótnej macochy, mogące złamać nawet meza z dojrzałym charakterem, powinno było wywrzeć wpływ najgorszy na czworo sierot: zaprawie młode ich serca nienawiści jadem, zaszczepić wszystkie złe nałogi i występki, stłumić każde uczucie szlachetne i wzniosłe; słowem, potwory wychować nie ludzi Tymczasem Opatrzność zrządziła inaczej; zesławszy swoich aniołów-stróży kazała im strzedz sierocych główek, kierować ich krokami po kolczystej i zawiłej drodze życia, i słuch ich skłonu do pojmowania jeżli nie głosu świata, bo dla nich ludzkiego głosu prawie niebyło, to głosu jak przemawia do niewinnej duszy z nieba mrugającego gwiazdami, z łąk ubrylantowanych rosa „ z kwiatów ziejących woń, głosu ptaszków śpiewających modlitwę poranna, głosu grzmiącego w obłoku, i głosu serca w pieśni prostego pastuszka. Złe życie ludzi gorszącym staje się przykładem; piękna ziemia, niezepsute dzieło rąk boskich, nikogo zgorszyć niemoże. Pan Bóg oddał sieroty na wychowanie prostej naturze i prostym ludziom jak ona. Na szczęście, jakaż to powabna okolica tej murowanej Lipnicy, jaka z niej uprzejma mistrzyni! Dworek mieszkalny leżał w dolinie otoczonej niewielką rzeczką, która z góry spadając za każdym deszczem wzbierała, a po kamienistem łożu u podnóża gór i skał płynąc, szum wielki wydawała. Chaty rozrzucone na górach między sadami czarujący w jesień dawały widok; ku wschodowi od dworku, była za podwórzem i stawem rozległa łąka, na której mała krynica zarośnięta krzewem i wysokiemi ziołami różnej barwy, była siedliskiem ptastwa i motylów. Młyn wodny za tą łąką, napełniał łoskotem tę cichą dolinę, a rozległe za nim trawniki rzędami wierzb wysadzone, napełniały się mnóstwem dzieci wiejskich, których piszczałki i śpiewanie rozweselały powabna ciszę owego miejsca. Pobok rozciągały się pasma gór coraz wyższych; a w pogodny ranek wzniesione ku niebu Karpaty, zdawały się być granicą ziemi. Dziecie, w domu prześladowane, bite, wypychane do izby czeladnej, mogłoż nieprzylgnąć do tych cudów malowanych ręka Stwórcy, kiedy one przytulały je w upały cieniem gęstego krzaku, bawiły gra swych barw, karmiły poziomką lub jerzyną, czasami złotym owocem jabłoni, a zawsze swoboda, tym najdroższym skarbem cenionym zarówno przez male chlupie, jak starca! Kazimierz od dzieciństwa znał całą wartość sielskiej wolności, używał też jej, używaj swojego świata, jak nigdy potem. Zabrawszy znajomość z wiejskiemi chłopcami, żył z nimi brat za brat… już to hasając na małych koniach prowadzonych na paszę w dalekie dąbrowy, już pluszcząc się czasu gorąca w piaszczystej krynicy, już kiedy głód dojmował (w domu nikt niemyślał czy jadły sieroty?) robiąc wyprawy na owocowe sady gdzie dościgłe wiśnie lub gruszki nakarmiły i napoiły go razem. Twardy ten żywot, na wolnem powietrzu, prawdziwie koczowniczy, zahartował wątłe ciało; kto wie, czy przy zwykłych pieszczotach, wygódkach, i chuchaniu z jakiem wychowują się panięta, byłby wytrzymał dziecinne choroby, i zniósł tyle trudów jakie w dalszym ciągu lat swoich przebywał? Ale nauczywszy się zawczasu dosiadać pierwszego lepszego konia złapanego na błoniu, znosić mróz, niepogodę, upał, głód; prześcigać się do mety: wykonywać ciężkie prace rolnicze, jak: iść za broną, cepem wywijać, łub zgiąć się nad sierpem – nabył siły, czerstwości zdrowia, świeżości myśli, że potem, kiedy przyszły mozolne chwile nauki, zahartowane ciało, niedało się prędko strawić tenui ogniowi ducha, który zwykle tak prędko trawi istoty naznaczone znamieniem poezyi. Niedarmo byłyto najmilsze jego wspomnienia w dojrzałym wieku! kto taki skarbiec uzbierał za młodu, chociaż czucie w nim stępieje, zimny rozsądek weźmie górę, dość z tej kryjówki zaczerpnąć, aby odmłodnieć i roić po wiosennemu.
Opisując romantyczne położenie wioski Lipnicy, pominąłem jeszcze jedną stronę obrazu; albowiem o kilka staj pokazywało się miasteczko, murowana
Lipnica, z trzema starożytnymi kościołami; droga wiodła do niej wysadzona wierzbami i bliższa ścieżka przez łąkę i cmentarz. W życiu Kazimierza miasteczko to gra nie poślednią role. Obojętny ojciec i surowa macocha, przypomnieli sobie nareszcie że dzieci powinny się uczyć, że sama natura nie jest dostateczną mistrzynią: ale z drugiej strony, niekłopocąc się ani o wybor dobrej szkoły i dobrych nauczycieli, użyli, co było pod ręką. Owóż Lipnica miała swoją szkołę elementarną; do niej wiec posyłano Kazimierza wraz z bratem. Od tej chwili zaczyna się dlań bolesne starcie ze światem i ludźmi; ucieczka w pola i dąbrowy, pożycie z dziećmi wieśniaków, chroniło go od okrócieństw macochy; teraz i tej swobody pozazdrosczono sierocie. Gdyby przykre uczęszczanie do szkółki przez ulewy, zaspy śniegowe, z kawałkiem chleba i masła na cały dzień, wynagradzała mu przynajmniej dobrze udzielana nauki, do której miał pociąg, gdyby ją podawała łagodność nauczyciela – byłoby wszystko mu znośnem: ale darmo! trafił biedak jak mówi przysłowie: z deszczu pod rynnę. Posłuchajmy jak sam kreśli obraz strasznego pedagoga: „miał włosy pudrowane, wystrzyżone zupełnie z przodu, ogromny warkocz i długie, fryzowane loki, które mu uszy zasłaniały. Co przy spiczastem czole szczególną figurę czyniło, i różniło tego człowieka od wszystkich ludzi, jakich widziałem. Długa, wyszywana kamizelka i surdut po kostki, z klapami przy boku, a od ogromnego warkocza cały w tyle zbielony, przy pedanckim i powolnym chodzie jednał mu od nas dziwne uszanowanie. Ogromne oczy i wargi niezmiernie wypukłe, panowały przeważnie nad nosem szerokim, Żona jego mogła być śmierci wyobrażeniem; nosiła zawsze białą suknie ze stanem jak najdłuższym, który jej cienką figurę dziwnie wydatną czynił. Okropny był widok, gdy częste w dzień pogodny na progu siedząc, obcinała brzezinę, a długie rózgi w cebrzyk wodą napełniony składała..”– Wizerunek ten skreślił Brodziński prawdziwie con amore, z żywą pamięcią męczenika szkolnego. W tym piekielnym przybytku nauk spędził trzy czy cztery lata – i nic się nienauczył prócz cokolwiek czytać i pisać po polsku i po niemiecku: – bo też o naukę najmniej szło szanowne mu pedagogowi: rózgi tylko, i wszędzie rózgi! za krucyfiksem, który wisiał w izbie szkolnej, pozatykane rózgi; w roku rózga, na każdem miejsca rózga, miasto nauki ciągłe chłosty, klęczenie zwyciągniętemi i spuszczonemi rękami; płacz, jęki, rozlegające się na całe miasteczko, albo tez śmiechy puste i swawole, kiedy nauczyciel pełniący razom urząd pisarza magistratu powołany do jakiej czynności, zostawiał dzieci na wole bożą…. Szczęściem było dla Kazimierza, że mógł z sobą robie co mu się podobało:– wyszedłszy ze szkoły, niemiał potrzeby wracać do domu… gdzie nikt o niego nio pytał ani się troszczy!: biegł też bujać z wiejskiemi chłopaki: oprócz zwykłych rozrywek, znalazła się tam dla niego i nauka, piękniejsza, żywiej obchodząca serce młode, niż szkolny katechizm po niemiecku którego nierozumiał, a który go zawsze na nieochybne plagi narażał. – Pod jesień, w czasie kopania kartofli zbierali się pastuchy pod lasem: puściwszy bydło na wygon, rozkładali ognie na całą noc, a poobsiadawszy w koło, jakby koczujące Araby, piekli w gorącym popiele kartofle, dla uprzyjemnienia bankietu i skrócenia długiej nocy, opowiadając sobie bajki o królewnach i królewiczach, zaczarowanych zamkach, dowcipnych figlach djabła, i dowcipniejszym chłopie, który djabła oszukał…. Umysł Kazimierza tak poetycznie usposobiony musiał pełnemi piersiami wciągać w siębie te pierwiastki poezyi gminnej, te pierwiastki wszelkiej poezyi, które go potem, gdy wszedł w świat sztucznej poezyi i literatury, pędziły zawsze odmienną drogą, ku odkryciu tych źródeł z których czerstwość i moc bierze narodowy żywioł. –
W ciągu tych niewinnych, wieśniaczych zabaw przeplatanych piosenkami i bajkami, w których szkoła była tylko przykrym rozdzwiękiem psującym pogodną harmonię myśli i uczuć wychowańcy gór, pól i lasów – jakieś niewyraźne pojęcie praktyczności jakaś żądza obrania sobie powołania, zaczęła pukać do duszy młodzieńczej…. Ale jak myśli i uczucia w tym wieku podobne są do tych przelatujących po niebie obłoczków, tak i zachcenia bywają przemienne i fantastyczne. Umysł dziewiczy przyjmuje łatwo wrażenie. Toż i Kazimierz, zabiera przyjaźń z synem jednego garncarza, widzi jak ojciec i syn garnki lepią; i rzemiosło ich, naj kunsztowniejsze z wieśniaczych rzemiosł, zachwyca go; próbuje raz, drugi–talent się odzywa, i już pragnie zostać garncarzem; stary wieśniak znalazłszy iak pojętnego ucznia, nieodradza, owszem, mówi mu, z głęboką filozofią prostego rozsądku: lepiej ponoś swobodnie pracować, niż być sierotą u macochy, która cię po śmierci ojca niechybnie z domu wypędzi. –
Usposobienie wyższe, poetyckie, niedało mu zazapewne przywiązać się do garncarskiego rzemiosła, w którem tak z razu upodobał sobie; tem więcej, że uległ nowemu wrażeniu silnie porywającemu młodą wyobraźnie, ukazującą mu świat i ludzi w nieznanych rysach i barwach. Czasu zimy… drobna garstka sierót wygnanych z rodzicielskiego domu, zwykle tuliła się w chacie karbowego, grzejąc zziębnięte członki przy kominkowym ogniu, a serce przy powieściach starca. Karbowy był wysłużonym żołnierzem i rad rosprawiał o pięknych krajach włoskich i francuzkich, gdzie chleb biały jadał i wino pijał; żona zaś jego, niegdyś dworka sługująca u wielkich panów, rozwijała przed nimi życie pałaców, opisując festyny, zabawy, stroje,
3
bogactwa…. Małemu marzycielowi tego też było trzeba, aby ów tajemniczy świat za górami wydał mu się rajem, za którym zaczął tęsknić i przemyśliwać jakby doń polecić. Rzecz pewna, jak sam wyznaje, gdyby mu w tenczas wpadł był do rąk Telemak, nichy go niewstrzymało od szukania przygód na szerokim świecie. Szczęściem prócz komeniusza i elementarzy, nie znał innych książek; mimo tego Stał się smutnym, zadumanym, rojąc z powieści starca bistoryję swojej Odyssei. Nieraz wylazłszy na wysoki dąb, przeglądał widokrąg jak daleko okiem zasiągnąć; w mgle szarzejącej już widział prawie te zamki i pałace, które miały przyjąć i ugościć błędnego paladyna. Z nadchodzącą wiosną – Kazimierz ułożył plan do wycieczki; brat młodszy miał mu towarzyszyć, a stary karbowy być przewodnikiem i Mentorem. Mentor, człek doświadczony, z góry zrobił uwagę, że bez grosza puszczać się niemożna. Trzeba więc, pieniędzy; ale zkąd ich wziąść? Mentor dał radę, aby się dobrali do ojcowskiego sepeta gdzie miedziaki składał, i tam opatrzyli się na drogę. Chłopcy nabrali trzygroszniaków co się zmieściło – Mentor je zabrał, poszedł na jarmark, gdzie hulał i pił przez dwie niedziele. Cała sprawa wydała się i poszła przed sąd ojcowski, który karbowemu natarł uszu… a dzieci skarcił…. Wiemy z pamiątko w Fr. Karpińskiego, że w dzieciństwie zapalił się był do życia pustelniczego; chciał osiąśdź gdzie w niedostępnym boru, zbierać korzonki i żołędź; lub ponieść męczeństwo za wiarę. To samo uczucie owładło Brodzinskiego. Acz wychowanie jego było zaniedbane, jednak atmosfera religijna ogrzała go. Od najpierwszych lat zwyczajną zabawą dzieci było odprawiać mszę, celebry, mówić kazania, stroić jasełka, śpiewać kolendy i hymny kościelne, tę jedyną znaną im poezyję, którą mając tyle wzniosłości, musiała porywać. Religija obrzędami swemi, silnie wpływała jeszcze na umysły; duch przeczenia i mędrkowania nie owiał młodych głów, więc też całą prostotą wiary przywiązywały się do tych poetyczno-chrześciańskich ceremonii, które mianowicie w zaciszu wiejskiem, stawały się ważnym życia wypadkiem, a tem samem celem wzdychań i zabiegów, aby w nich udział otrzymać. Boże Ciało, Matka Boska zielna, a szczególniej dni Krzyżowe, kiedy pro cessyje obchodziły rozrzucone po górach kapliczki; a jeszcze bardziej wilia Bożego Narodzenia pełna cudów, gdy o dwónastej w nocy przemawiać miały wszystkie zwierzęta, gdy siankiem potrząsano stoły i podłogę, wszystkie te uroczystości napełniały młode serce jakąś tajemniczą poezyą, pokazując jako najwyższy cel życia, poświęcenie się służbie bożej. Tą drogą wiary i zbawienia szła ludzkość w wiekach średnich, i z źródła lego czerpała wielkie swoje natchnienia na takie wyprawy do grobu Chrystusa, na takie katedry zdumiewające dziś ogromem i sztuki mistrzostwem. Brodzińskiego młodość spędzona śród prostego wieśniactwa, skąpała się jeszcze w tych religijnych promieniach; wrażenie musiało być silne kiedy umiał je zapielęgnować i w szeregach armii napoleońskiej, i na ławach uczonych niedowiarków stolicy. Na umysł tak usposobiony pierwsze lepsze potrącenie musiało potężny wpływ wywrzeć. Lipnica stawiała mu żywy niejako przykład; wszak w niej urodził się błogosławiony Szymon, który tylą cudami zasłynął; miejsce samo po którem święty chodził, przemawiało tak silnie; a cóż dopiero gdy między staremi szpargały napadł ua
Żywoty śś… polskich! Odtąd krył się tylko po najniedostępniejszych zakątkach, połykając to opisy prac duchownych, dobrowolnych cierpień, męczeństw, cudów. Cuda! i ja chcę robić cuda! wykrzykła nieraz nawałem wrażeń wezbrane serce…. i roiło o klasztornej sukience, o biczowaniu, postach, gorących modłach i o słodkiej śmierci męczeńskiej gdzie w Indyjach, lub Japonii….
Tymczasem chłopak doszedł lat jedenastu: ojciec mało dbały, przypomniał sobie nareszcie że czas, aby Kazimierz coś więcej umiał, jak to, czego mógł nauczyć professor z harcopem…. Do szkół więc! do Tarnowa! – Pożegnajże miłe góry! pożegnaj towarzyszy uciech dziecięcych! łąki gdzieś na konikach hasał: cieniste drzewa pod któremiś tyle przemarzył – i tę wolność, której już nigdy niedoznasz… Świat cię woła, ciasny, przewrotny, zmądrzały, posępny, brukowany i błotnisty…
LATA SZKOLNE KAZIMIERZA.
Dziecku, wychowanemu w górach, sród prostoty wieśniaczej, bez wyobrażeń o ludziach i życiu miejskiem, okropnem musiało się zdawać to przejście w ten świat zepsucia, brudu, bezowocnej a nudnej nauki, i tych ograniczeń, tak przeciwnych duszy co wybujała na swobodzie. – Tarnów był najbliższem miasteczkiem; ojciec zawiózł go tam wraz z starszym bratem Andrzejem i oddał go do szkół. Na wszystko zimny starzec, trzymając się tylko litery zwyczaju, sądził, że ulżył sumieniowi i dopełnił obowiązku rodzicielskiego kiedy synów do szkół oddał i płacił za jadło i pomieszkanie. Mógł potem z chlubą powiedzieć o sobie: albożem niewychował dzieci?!alboż nieponiósłem tyle fatygi i kosztów? niech tego inny ojciec dokaże!–Okoliczni zaś sąsiedzi podziwiając talenta i piękne przymioty takiego pana Andrzeja, lub Kazimierza, powtarzają chórem: to mi to ojciec! jak pięknie synów wy chował!– Z takich to pozorów wyrabia się zwykle opinia u ludzi. Kto wie, możeby i starego Brodzińskiego otoczyła opinia takim wieńcem rodzicielskiej miłości, możeby i jemu winszowano pociechy z pana Kazimierza – ale niedoczekał jej, bo też obojętnością swoją nie zarobił na tę szczytną nagrodę. Przywiózłszy synów do Tarnowa, oddał ich w ręce pierwsze lepsze co się nawinęły; ma się rozumieć za tanie pieniądze. Była to naprzód jakaś wdowa, podupadła, ograniczona, a pyszna z swego nulu szlachcianka, chełpiąca się jakoby pochodziła z domu xiążąt Spicimirów. Synowie jej równąż napojeni duma, zwietrzywszy, że szlachectwo Brodzińskich było cokolwiek podejrzane, ciągłemi dokuczali im przymówki; co więcej, rospuścili to w szkole, a namówiwszy sobie partje dopominali się publicznie, aby do dodawane do ich nazwiska w katalogu, wymazanem zostało. Prześladowani tak dotkliwie, z całą uporczywością rospusty studenckiej, chronili się oba z bratem za miasto, w odludne pola, gdzie przynajmniej w obliczu cudów bożego świata, nikt im nie śmiał wyrzucać, że się urodzili bez herbu.
W takich to utrapieniach spędzili dwa lala. Ojciec ulitował się, i dal ich na mieszkanie do jakiegoś krawca. Tu już nie było pychy rodowej ale zły przykład, nędza i pijaństwo. Pan majster więcej patrzący szynkowni niż warsztatu, przepijał ostatni grosz a niekiedy własne ich sukienki zastawiał dla dogodzenia swemu nałogowi. Tym sposobem nieraz po kilka dni niechodzili do szkoły, znosząc głód… zimno, przekleństwa nieszczęśliwej żony, i skwierk dzieci…
Ktoś ojcu doniósł o smutnym stanie synów; starzec się zmiarkował, przyjechał, wziął ich i oddał na stancję do kancelisty foralnego, rodem Węgra. Tutaj znowu inny obyczaj: po pierwszym każdego kwartału, gdy ojciec rate zapłacił a on pensyję odebrał, w domu dobrze jeść, pie, wszystkiego do zbytku; pani kanceliścina lubiła wystawę – ale zwykle nie na długo starczyło–bo pod koniec, głodno i chłodno… Ow Węgier, hulaszcza sztuka, jeżeli nie w kancelaryi, to cały czas siedział u żyda na miodzie, lub winie – a że dziwnym sposobem upodobał sobie Kazimierza, więc go też z sobą ciągnął do szynku, gdzie zgłodniały chłopczyna mógł się dorwać kawałka bułki dawanej na przekąskę dziwiąc się, jak mogli ci panowie pić, nie jedząc. Przez cały ten ciąg szkolnego terminowania, jeździli kilka razy na wakacyje do domu, gdzie było coraz gorzej i smutniej. Jak w mieście, tak i na wsi, nie mieli przytulić się do kogo: tam szorstcy nauczyciele, złośliwi spółucznie, gospodarze pijacy; tu macocha furyatka, zaglądająca często do butelki, zmuszała ich uciekać w odludne pola. Widać że opatrzność tak chciała aby ludzie nic im niedali… a wszystko dała natura, ta mistrzyni, częstokroć tak niebespieczna, jeżeli na grunt serca nie padło światło religii. Szczęście dla nich a mianowicie dla Kazimierza, że obok prostej natury znalazł prostą a gorącą wiarę ludu, obyczaje patryarchalne, uczucia niewinne.
Starszy brat Andrzej, ukończył był nauki gimnazyalne w Tarnowie, przeniesiono go więc na uniwersytet do Krakowa. Kazimierz towarzyszył mu, uczęszczając do drugiej klassy gimnazyalnej. Tu znowu powtórzyła się dawna historya ze stancyami. Umieszczeni u stolarza, nie tylko że znosili niewygody i głód, ale jeszcze przy każdym obiedzie byli świadkami jak małżeństwo, w nienajlepszej żyjące zgodzie, ciskało na siebie łyżki i talerze. Rzemieślnik prędko przehulał wzięte pieniądze za jadło i pomieszkanie;–chłopcy obdarte, zgłodniałe, bez przytuliska wzbudzili w jakimś obcym człowieku litość, który znając zamożność ojca, umieścił ich przy ulicy ś. Anny, w porządnym domu… gdzie znaleźli i dobry przykład i wygody, i towarzystwo przyzwoicie wychowanej młodzieży.
Kazimierz, jak sam powiada, nieczytał dotąd żadnej prawie książki polskiej, nauki zaniedbywał, tylko jedne ćwiczenia łacińskie dobrze pisał, niewiedzac jakim sposobem. Najmilszem jego zajęciem było zbieranie i zasuszanie ziół, w czem wielką miał łatwość w częstych wycieczkach w romantyczne okolice Krakowa. O pamiątkach zaś historycznych, których to miasto pełne, najmniejszego nawet niemiał przeczucia, co pochodziło ztąd, że nigdy żadna historya polska niewpadła mu w ręce. Ojciec nawiedził ich, i gospodarzowi zapłacił. W krótce jednakże doszła wiadomość, że już nieżyje. Starzec ten sześćdziesięcioletni – jak powiada Brodziński – lubił nosić się starannie po polsku;
był powolny, milczący, i wtenczas się tylko do dzieci odzywał, gdy na połajanie zasłużyły. Obojętny, nieczuły nawet jako ojciec, względem drugich, mianowicie wieśniaków był najlepszym panem. Sprawiedliwy, rozsądny, taką miał u chłopków miłość i poważanie, iż na pogrzeb do kilku tysięcy się zeszło. Widać, że strach przed żoną, która nieco przedtem w jednej jego niebezpiecznej chorobie, gdy robił ostatnie rozporządzenie wpadła była w zapamiętałą furię, wstrzymał go… od przywołania dzieci, i zrobienia jakiego na ich korzyść zapisu – albowiem trzy miesiące upłynęło, a do biednych sierot nie zgłaszała się żadna żywa dusza. Gospodarz u którego stali, niepłatny, wymówił im mieszkanie. Coż było robić? Starszy Andrzej zaczął wprawdzie pisać u adwokata, ale tak mało zarabiał, że nietylko młodszego brata, ale i siebie niemógł wyżywić. Kazimierz niechcąc mu być ciężarem, rada w radę postanawia pościć się do macochy i jeźli nie u niej, przynajmniej u sąsiadów szukać pomocy. Dawna nawyczka do życia koczowniczego skłoniła go do tego kroku. Uszywszy sobie potajemnie torebkę z prześcieradła.
sprzedawszy żydom starą czapkę, spakował studenckie manatki, i dalej przez pola i lasy puścił się o osięm mil do miejsc rodzinnych. Wycieczka ta zdawała mu się istną wyprawą Kolumba. I zaiste, wątłe siły, brak wprawy do podróżowania pieszo zmuszały go do częstych spoczynków, i do wypróżnienia szczupłego tłumoczka, który mu ciężył nieznośnie, tak, że prawie z próżną torbą przyszedł na miejsce.
Stanąwszy w Lipnicy, mającej dla niego tyle wspomnień dziecięcych, z drzeniem serca zbliżał się do dworca; lecz nikogo niezastał, ani macochy, ani żadnego z czeladzi. Po śmierci ojca, rząd Austryacki zaraz odebrał starostwo, zwłaszcza, że jednocześnie zeszedł ze świata starosta Koszycki. Jedna z niewiast wiejskich poznawszy go, wzięła na noc do swojej chaty. Od niej dowiedział się, że macocha zaarendowała plebanią w Raj brodzie i tam mieszka w szczerem polu, w domku świeżo wybudowanym. Mąż wieśniaczki ofiarował się zaprowadzić go do macochy. Po drodze wstąpili na cmentarz gdzie był grób ojca. Kazimierz pomodlił się i zapłakał nad swojem sieroctwem. Poczem wieśniak, chcąc ugościć dziecko dawnego pana wziął na piwo i bułki do szynkownią dokąd się zeszło wiele ludzi: ci poznawszy Kazimierza nuż żałować go, głaskać, częstować wódką i piwem i rospowiadać wiele o majątku nieboszczyka, rozszarpanym przez urzędników i wdowę.
Przyzwyczajony od lat najmłodszych drzeć przed kobietą gwałtowną i namiętna, która mu zatruła pierwiosnki życia, z bijącem sercem zbliżał się do jej mieszkania; – ale przyjęcie było wcale inne jak się z razu obawiał. Nagła zmiana losu, upokorzenie, chęć zyskania opilii, sprawiły, że mu nieodmówiła przytułku, przynajmniej do czasu, póki opiekun i Forum nobilium nierosporządzą losem sierot.