Wakacje w Rzymie - ebook
Wakacje w Rzymie - ebook
Milioner Theodore Montague potrzebuje opiekunki dla swych trojga dzieci, które niedawno straciły matkę. Przypadkiem spotyka w Rzymie młodą Angielkę Lily Paterson. Szczera i otwarta Lily okazuje się idealną kandydatką. Przyjmuje posadę niani. Dzieci od razu ją akceptują. Jednak w świecie pełnym blichtru i bogactwa Lily czuje się kompletnie zagubiona. Tymczasem Theodore jest nią coraz bardziej zauroczony. Wkrótce uświadamia sobie, że nie może bez niej żyć...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-8087-5 |
Rozmiar pliku: | 975 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W piękny lipcowy poranek Lily wysiadła z tak ówki na londyńskim lotnisku Heathrow, zapłaciła kierowcy i potoczyła do wejścia niewielką walizkę.
Na myśl, że jej praca w rodzinie Belli i Rosie dobiegła końca, odczuwała osobliwą mieszaninę żalu i ulgi. Opiekowała się ośmioletnimi bliźniaczkami zaledwie przez rok, lecz to wystarczyło, by zdała sobie sprawę, że nie nadaje się na nianię. Z czasem nawet polubiła te nadmiernie rozpieszczone dziewczynki i zaczęła im współczuć, gdyż ich rozwiedziona matka poświęcała im niewiele uwagi. Jednak nie chciała przez całe życie zajmować się dziećmi.
Na szczęście oszczędziła trochę pieniędzy, toteż mogła na razie nie podejmować żadnej pracy i rozpatrzyć się w sytuacji. Wiedziała, że z łatwością uzyska kredyt hipoteczny na swoje maleńkie jednopokojowe mieszkanko w Berkshire. Ponieważ zaś ukończyła kurs gotowania, mogła też w każdej chwili zatrudnić się w którejś z niezliczonych londyńskich restauracji. Lecz dręczył ją nieokreślony niepokój i odczuwała mglistą potrzebę jakiejś odmiany, toteż postanowiła polecieć na parę dni do Rzymu i odwiedzić swego brata Sama, który był tam współwłaścicielem niewielkiego hotelu.
Czekając na wejście do samolotu, przyglądała się współpasażerom. Większość wybierała się na urlopy i była ubrana w dżinsy i letnie stroje. Lily z niejasnego powodu włożyła na podróż ładny szary kostium, białą bluzkę, cienkie czarne raj topy i pantofle na wysokich obcasach. Może właśnie dzięki temu podczas odprawy, gdy okazało się, że w klasie ekonomicznej jest nadkomplet, przeniesiono ją do klasy biznesowej.
W samolocie zajęła miejsce przy oknie. Po chwili zjawił się najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego widziała w swoim dwudziestosześciolet im życiu. Umieścił na półce podręczny bagaż, a potem usiadł obok i rzucił zdawkowo:
– Dzień dobry.
Lily zaczerwieniła się.
– Och… cześć… – wyjąkała speszona, usiłując nieudolnie naśladować jego swobodny ton.
Z mocno bijącym sercem zerknęła ukradkiem na wyrazisty profil mężczyzny, mocno zarysowany podbródek i modną fryzurę. Nieznajomy miał na sobie ciemny, świetnie skrojony garnitur, śnieżno iałą koszulę i gładki, niebieski krawat. Roztaczał władczą aurę i była świadoma, że przyciąga pożądliwe spojrzenia wszystkich siedzących w pobliżu kobiet.
Wygodnie rozprostował nogi i spojrzał na Lily. Rzuciła mu się w oczy jej ładna owalna twarz, upięte faliste włosy oraz elegancki strój nadający dziewczynie poważny wygląd. Ogarnęło go zmie zanie i odwrócił wzrok. Niemal natychmiast pojął powód. Pierwszy raz od śmierci Elspeth zwrócił uwagę na inną kobietę.
Choć minął już rok, nosił ją wciąż w sercu. Pomyślał o trójce ich dzieci – dwóch synach oraz dziewięcioletniej Frei, którą lśniące, kasztanowe włosy i orzechowe oczy tak bardzo upodabniały do matki. Na wspomnienie córki zmarszczył brwi. Była trudnym dzieckiem i dogadywał się z nią gorzej niż z chłopcami. Niechętnie się zgodził, by w tygodniu mieszkała w szkolnym internacie, gdyż chciała spędzać więcej czasu z przyjaciółkami. Musiał jednak przyznać, że w domu jest spokojniej bez jej wybuchów złości. A gdy przyjeżdżała w weekendy i cała rodzina zbierała się w kom lecie, zazwyczaj udawało się uniknąć spięć.
Gdy samolot ruszył gwałtownie po pasie startowym, Lily wstrzymała oddech i kurczowo uchwyciła się poręczy fotela.
Nieznajomy spostrzegł napięcie dziewczyny.
– Denerwuje się pani? – zapytał.
Jego nieoczekiwana troska sprawiła jej przyjemność.
– Ależ skądże – skłamała. – Nic mi nie jest.
Nie uwierzył jej i z powątpiewaniem uniósł brew, jednak nic nie powiedział, a po kilku chwilach wznieśli się już w powietrze. Pasażerowie zaczęli odpinać pasy. Towarzysz Lily wstał i wydobył ze schowka aktówkę. Najwidoczniej zamierzał zająć się pracą. To dobrze, pomyślała, przynajmniej nie będzie musiała podtrzymywać bezsensownej pogawędki. Wyjął tekturową teczkę i zatrzasnął aktówkę, ale zdążyła dostrzec nazwisko na plakietce:,,Theodore Montague''.
Z torby podręcznej wyciągnęła ilustrowany magazyn i przekartkowała go niedbale. W podróży nie była w stanie czytać niczego poważniejszego i podziwiała, że jej sąsiad potrafi skupić się na studiowaniu dokumentów.
Zjawiła się stewardesa i kokieteryjnie trzepocząc sztucznymi rzęsami, zapytała go, co ma podać. Odwrócił się do Lily.
– Czego pani sobie życzy?
– Och… wezmę tylko czarną kawę bez cukru – odrzekła pośpiesznie.
– W takim razie poprosimy o dwie kawy – powiedział i po raz pierwszy się uśmiechnął.
Gdy już popijali gorący płyn, zagadnął:
– Więc pani też nie lubi jeść podczas lotu?
– Jest ciasno i niewygodnie, a poza tym podają wszystko zawinięte w plastik.
– Właśnie – przytaknął. – Zresztą na krótkiej trasie jedzenie nie jest konieczne.
A więc jednak zaczęli rozmawiać! Lily zazwyczaj unikała grzecznościowych pogaduszek z przygodnymi towarzyszami podróży, jednak tym razem czuła się zupełnie swobodnie.
– Przypuszczam, że żadne z nas nie udaje się na wypoczynek – zauważył mężczyzna, mierząc ją wzrokiem. – Chyba jako jedyni spośród pasażerów nie nosimy dżinsów i podkoszulków.
– Właściwie jadę na kilka dni do Rzymu odwiedzić brata, który prowadzi tam hotel – oświadczyła Lily. – I chcę też przemyśleć parę spraw – dodała, ale natychmiast tego pożałowała, obawiając się, że nieznajomy zacznie ją wypytywać. Lecz on tylko przyjrzał się jej przenikliwie. – Więc pan też nie jest na urlopie? – spytała niepewnie.
– Niestety nie. Biorę udział w seminarium. W ubiegłym roku udało mi się tego uniknąć, ale teraz mam wygłosić referat, więc nie mogłem się wykręcić. Jednak myślę, że jakoś to przeżyję. – Znów uśmiechnął się zniewalająco. – Zawsze warto spędzić w Rzymie choćby kilka dni, bez względu na powód.
– Jaki jest temat tego seminarium? – zapytała z zaciekawieniem.
Nagle zapragnęła dowiedzieć się o nim więcej. Czy zajmuje się marketingiem lub public relations? A może giełdą?
– Interesują mnie zagadnienia dotyczące zdrowia dzieci – oznajmił niedbałym tonem. – Wykładam pediatrię, co jest pasjonujące, lecz oznacza, że nie zostaje mi zbyt wiele czasu na praktykę. – Wzruszył ramionami. – Ale nie można mieć wszystkiego, a widocznie uznano, że obecnie będę bardziej przydatny jako wykładowca. Przypuszczam jednak, że to się zmieni, gdy nadejdzie właściwa pora. Przekonałem się, że w życiu nie ma niczego stałego – dorzucił i mocno zacisnął usta.
Kto mógł przewidzieć, że niezidentyfikowany wirus tak nieoczekiwanie i tragicznie uśmierci jego piękną żonę? Ten dramat nauczył go, by nie czynić zbyt dalekosiężnych planów.
Lily natychmiast wyczuła zmianę jego nastroju i zapragnęła mu się zwierzyć.
Cóż, ja chciałabym zmienić jakoś swoje życie, ale doprawdy nie wiem jak – wyznała. – Po szkole ukończyłam kurs gastronomiczny i pracowałam w rozmaitych londyńskich hotelach i klubach, ale zmierziło mnie gotowanie dla obcych ludzi. W ze złym roku zajęłam się opieką nad dziećmi. – Wzdrygnęła się. – Lecz to nie było dobre posunięcie. Pechowo trafiły mi się okropnie rozwydrzone ośmioletnie bliźniaczki, które nieustannie rozrabiały. Dopiero pod koniec zaczęłam sobie z nimi lepiej radzić, jednak nie na tyle, bym zdecydowała się kontynuować pracę w tym zawodzie. – Westchnęła smutno. – Z radością obdarzyłabym uczuciem Bellę i Rosie, ale one chyba nie chciały mnie pokochać.
Montague, który słuchał wpatrzony w nią, powoli skinął głową.
– Wszyscy przeżywamy czasem trudne chwile. Myślę jednak, że każde doświadczenie, nawet naj ardziej bolesne, czegoś nas uczy. Mam nadzieję, że odnajdzie pani to, czego szuka – dodał cicho i znowu otworzył trzymaną na kolanach tekturową teczkę.
– Wspaniale znów cię widzieć, Lily!
Dziewczyna uśmiechnęła się do brata, ogarnięta falą ciepłych siostrzanych uczuć. Siedzieli w re tauracji,,Agata i Romeo'' i kończyli pyszny obiad, złożony z zupy z płaszczki oraz makaronu z brokułami.
– Jedzenie było… boskie – sapnęła Lily i roz iadła się wygodniej.
– Kim był ten nadzwyczaj przystojny facet, który wysiadł z tobą z samolotu? – zapytał Sam, dolewając jej wina. – Bardzo troskliwie pomagał ci przy odbiorze bagażu. Odniosłem wrażenie, że coś was łączy.
Lily odwróciła wzrok, starając się nie zarumienić.
– Nie bądź niemądry! Po prostu siedział obok mnie w samolocie i ciekawie nam się gawędziło, nic więcej.
Przypomniała sobie, jak szybko upłynął jej lot. Niemal przez cały czas prowadzili lekką, niezobowiązującą rozmowę, w trakcie której dowiedziała się, że nieznajomy ma troje dzieci. Kiedy zaś zaglądał do swych notatek, uważała, by mu nie przeszkadzać.
– Masz jeszcze na coś ochotę? – zapytał ją po chwili Sam. – Ja tylko napiję się cappucino, ale ty wybieraj do woli. Chcę cię ugościć, zwłaszcza że rzadko mam po temu okazję. Naprawdę, skoro się już odnaleźliśmy, powinniśmy spotykać się częściej niż dwa razy do roku.
Lily, wzruszona niemal do łez, popatrzyła na brata i czule ujęła go za rękę.
– Masz rację. Ustalimy kilka terminów i będziemy się ich trzymać. Nie można żyć tylko pracą. A skoro już mowa o pracy, to jak tam twój hotel? Wyglądasz na bardzo zamożnego – zauważyła z uśmiechem, ogarniając spojrzeniem jego nienagannie uszyte spodnie i modną koszulę roz iętą pod szyją.
– W hotelu wszystko idzie dobrze – odrzekł. – Nawet trochę zbyt dobrze, przez co Federico i ja nie mamy czasu spotykać się z dziewczynami… ani z siostrami.
Lily popatrzyła na swego świeżo odnalezionego, starszego o dwa lata przystojnego brata. Ogarnęła ją nagle czułość i radosna beztroska. Miała ochotę skakać, śmiać się głośno i mówić każdemu, jak bardzo jest szczęśliwa. Oczywiście, to wpływ wina – albo po prostu atmosfery Rzymu z jego cudowną pogodą, magicznymi fontannami, serdecznymi ludźmi i unoszącą się w powietrzu wonią jaśminu.
– Zdajesz sobie sprawę, że jeszcze dwa lata temu nawet nie wiedzieliśmy nawzajem o swoim istnieniu? – powiedział Sam.
Oczywiście, że zdawała sobie z tego sprawę. To właśnie ona, z pomocą Armii Zbawienia, odkryła, że ma brata. Ich nieżyjąca już matka urodziła oboje, nim ukończyła siedemnasty rok życia.
Dzieciństwo Lily upłynęło w kolejnych zastępczych rodzinach. Przenoszono ją z jednego domu do drugiego, gdyż była trudnym, zbuntowanym dzieckiem, a dwukrotnie nawet uciekała od swych opiekunów. Jednak jako szesnastolatka opamiętała się i po skończeniu szkoły wstąpiła do liceum gastronomicznego. Uczyła się pilnie, a później ciężko pracowała, i dzięki temu w końcu kupiła małe mieszkanko. Po raz pierwszy w życiu zyskała wreszcie własny kąt, gdzie nikt jej nie mówił, co ma robić. Mogła teraz sama kierować swoim losem – i pragnęła, by tak już zostało zawsze.
Jej brat Sam był zupełnie inny. Kiedy się już odnaleźli, opowiedział Lily, że dorastał jako szczęśliwe i grzeczne dziecko, zawsze posłuszne swym przybranym rodzicom.
– Ja też ograniczę się do kawy – rzekła teraz do niego. – Jestem tak najedzona, że do końca dnia już niczego nie przełknę.
– Och, kolację jada się tu dopiero o dziewiątej lub dziesiątej wieczorem – rzucił. – Do tego czasu z pewnością odzyskasz apetyt.
Po obiedzie przespacerowali się po rozprażo ych słońcem chodnikach, szukając ochłody w cie iu budynków.
– Chyba spędzę popołudnie na sjeście w moim pokoju – oznajmiła Lily.
– Świetny pomysł. Ja w tym czasie nadgonię z Federikiem papierkową robotę – odrzekł Sam.
Ich mały hotelik z zaledwie czterema sypial iami mieścił się przy wąskiej uliczce nieopodal Piazza Navona. Lily ulokowano w eleganckim, wygodnie urządzonym pokoju od frontu. Gdy się w nim znalazła, padła na łóżko i zrzuciła sandałki. Zastanawiała się, czy skromna garderoba, jaką ze sobą zabrała, wystarczy na trzydniowy pobyt. Zaraz jednak pomyślała beztrosko, że jeśli zabraknie jej ubrań, może je po prostu dokupić. Nigdy nie była rozrzutna, ale ostatecznie jest przecież na wakacjach w Rzymie, gdzie nic jej nie krępuje ani nie ogranicza cudownego poczucia wolności!
Zasnęła, a gdy się obudziła, skonstatowała ze zdumieniem, że minęły prawie trzy godziny. Jed ak nie przyjechała tu, żeby spać, tylko przyjemnie spędzić czas, zwiedzić Rzym i oczywiście spotkać się z bratem.
Wstała z łóżka, weszła do łazienki i wzięła prysznic. Hotel Sama miał klimatyzację, ale na zewnątrz panował obezwładniający duszny upał, toteż Lily włożyła letnią bawełnianą, kremową sukienkę na ramiączkach z głębokim dekoltem. Uczesała włosy i związała je w koński ogon. Następnie posmarowała twarz kremem z filtrem przeciwsłonecznym, dodała odrobinę różu, umalowała usta szminką i zeszła na dół.
Nie zastała brata, a jedynie Federica, który powitał ją z typowo włoską egzaltacją, obrzucił roznamiętnionym spojrzeniem i ucałował w dłoń.
– Ach, Lily, jak cudownie, że się u nas zatrzymałaś! Jesteś taka piękna. Wyglądasz uroczo.
– Dziękuję, Federico – odparła.
Niewątpliwie mówił to każdej kobiecie goszczącej w hotelu. Niemniej komplementy tego mężczyzny sprawiły jej przyjemność, a jego otwartość czyniła go całkowicie niegroźnym.
Wciąż trzymając jej dłoń przy wargach, powiedział:
– Niestety, Sama rozbolała głowa i musiał się położyć.
– Och, biedak – rzekła, przypominając sobie skłonność brata do migren. – Powiedz mu, że wychodzę zwiedzić Rzym i spotkam się z nim jutro rano.
Słońce już zachodziło i ludzie wylegli tłumnie na ulice. Lily spacerowała leniwie, chłonąc atmo ferę miasta. Przyglądała się artystom malującym obrazy, a potem kupiła sobie pyszne włoskie lody waniliowe.
Usiadła na ławeczce przy fontannie di Trevi i w rozmarzeniu przyglądała się potężnemu strumieniowi wody tryskającemu z naturalnego źródła. Nagle ktoś lekko dotknął jej ramienia. Odwróciła się szybko.
– Witam ponownie. Co pani robi tutaj sama? – zapytał Theodore Montague.
Miał na sobie białe spodnie, czarną koszulę rozpiętą pod szyją i skórzane sandały. Na jego widok serce Lily zatrzepotało – jednak nie ze strachu, lecz pod wpływem jakiegoś innego, niezna ego jej uczucia, które na próżno starała się stłumić.
– Och… cześć – wyjąkała niepewnie i posunęła się, robiąc mu miejsce na ławce.
Przez kilka chwil siedzieli w milczeniu.
– Pięknie tutaj, nieprawdaż? – odezwał się wreszcie. – Mogłaby pani przenieść się do Rzymu – za ugerował. – Może właśnie to okazałoby się ową wyczekiwaną zmianą. Wspomniała pani, że brat już tu mieszka, więc…
– Nie, nie zamierzam osiedlić się na stałe zagranicą – odparła natychmiast. – A przynajmniej jeszcze nie teraz. Przeczuwam, że moje przeznaczenie – cokolwiek to znaczy – zrealizuje się w Anglii. To zapewne nie brzmi zbyt śmiało ani ambitnie – dodała z uśmiechem.
Zawahał się przez chwilę.
– Jeszcze się sobie nie przedstawiliśmy. Nazywam się Theo Montague – powiedział i wyciągnął do niej rękę.
– A ja jestem Lily Patterson – odrzekła i uścis ęła ją krótko.
– A więc, Lily, opowiedz mi więcej o sobie. Wspomniałaś o ambicji. Czy jesteś ambitna?
– Chyba tak – powiedziała powoli. – Ale, jak mówiłam, nie wiem, gdzie ulokować swoje ambicje. Czy mam nadal zajmować się gastronomią? A może powinnam przyjąć posadę niani u jakiejś bogatej rodziny, mieszkającej w pięknym wiejskim domu? Mogłabym wtedy siadywać popołudniami w ogrodzie i zajmować się malowaniem.
– Zatem lubisz malować?
– Tak, chociaż na razie nie jestem w tym zbyt dobra. Jednak stale ćwiczę. Bardzo chciałabym też nauczyć się grać na fortepianie. W dzieciństwie wzięłam kilka lekcji, ale… urwały się i nigdy ich już nie wznowiłam.
Przypomniała sobie, że stało się tak, ponieważ uciekła z domu.
– Wiele dzieci zaczyna interesować się rozmaitymi rzeczami, a potem rezygnuje – stwierdził Theodore, myśląc o Frei, która po śmierci matki zarzuciła większość swoich pasji.