Wałbrzych. Tajna gra - ebook
Trwa wojna w Ukrainie. Polskie służby specjalne zwalczają wrogą agenturę, a tymczasem wzrasta zagrożenie rosyjską dezinformacją i dywersją.
Ambasada RP w Buenos Aires otrzymuje tajemniczy list, który zawiera informacje dotyczące ukrytego na terenie Polski hitlerowskiego depozytu. Wszystko wskazuje na to, że będzie go można wykorzystać przeciwko Rosji. Do wyjaśnienia tej sprawy zostaje zobowiązana podporucznik Hanna Linka, funkcjonariuszka ABW. Młoda, niedoświadczona oficer nie domyśla się, że tak naprawdę weźmie udział w precyzyjnie zaplanowanej grze kontrwywiadowczej. W rzeczywistości staje przed wyzwaniem, którego stawką będzie nie tylko bezpieczeństwo kraju, ale także jej własne życie.
Fabuła nawiązuje do wydarzeń z bestsellerowej powieści „Wałbrzych. Ściśle tajne”.
Książka powstała bez korzystania z technologii AI. Jest wyłącznie rezultatem pracy i pomysłowości autora.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368264197 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nuda… Nuda… Nuda… Hanna patrzyła z przerażeniem na pokaźną stertę dokumentów. Miała wrażenie, że wciąga ją biurokratyczna, celulozowa otchłań, która zasklepiwszy się nad nią, za chwilę uniemożliwi oddychanie. Pomyślała, że podobne odczucia musiały towarzyszyć ludziom tonącym w wodzie i usiłującym zaczerpnąć ostatnie w życiu hausty powietrza. Ten sugestywny obraz sprawił, że zrobiła o wiele głębszy wdech niż zwykle. Odruch młodego, zdrowego organizmu okazał się zbawienny. Zwiększona dawka tlenu wyhamowała potężniejącą w zawrotnym tempie frustrację.
Papierzyska codziennie testowały jej obowiązkowość, cierpliwość oraz wiarę w słuszność decyzji o podjęciu służby w ABW. Zaledwie kilka miesięcy temu otrzymała promocję na pierwszy stopień oficerski i od tamtej pory nie robiła nic innego, tylko zajmowała się sortowaniem oraz opracowywaniem niezliczonej ilości notatek, sprawozdań, raportów i zestawień statystycznych świadczących o tym, że praca w Agencji toczy się pełną parą.
Nie tak to sobie wyobrażała. Myślała, że będzie uczestniczyć w ważnych śledztwach, rozwiązywaniu zawiłych zagadek, akcjach terenowych oraz wykorzystywać wiedzę prawniczą zdobywaną przez pięć lat na uniwersytecie. A tu nic z tego!
Szukając pocieszenia, rozejrzała się po pomieszczeniu, gdzie znajdowało się jej biurko oraz osobista szafa ogniotrwała z zamkiem numerycznym. „Po co mi ona, skoro niczym tajnym się nie zajmuję?” – zadała sobie oczywiste pytanie. W odpowiedzi mimowolnie prychnęła, czym przykuła uwagę dwóch współtowarzyszy niedoli, którzy dzielili z nią pokój służbowy. W reakcji na ich spojrzenia wzruszyła jedynie ramionami i pocieszyła się, że fakt przydzielenia jej sejfu dawał jednakże nadzieję na odmianę sytuacji. Ta konstatacja zmobilizowała młodą oficer – sięgnęła po pierwszy dokument ze sterty.
Dokładnie w południe zadzwonił major Madajczyk, jej bezpośredni przełożony. „Za godzinę idziemy razem do dyrektora” – zakomunikował i od razu się rozłączył.
Wiadomość zelektryzowała Hannę. Nigdy jeszcze nie była wzywana do samego szefa Departamentu Drugiego, a do tego razem z naczelnikiem wydziału!
Gdy tylko ukończyła kurs w ośrodku szkoleniowym ABW, skierowano ją do Departamentu Postępowań Karnych. Ze względu na swoje „cywilne” wykształcenie uznała to za logiczną kolej rzeczy. Nie narzekała jeszcze wtedy na biurokratyczny charakter pracy, gdyż obcowanie z aktami było dla niej, jako prawniczki, czymś naturalnym. Kiedy po wyborach parlamentarnych opozycja przejęła władzę, w Agencji doszło do kadrowego „trzęsienia ziemi”. Wojna w Ukrainie oraz wzmożona działalności rosyjskich i białoruskich służb specjalnych w Polsce zmusiły nowe kierownictwo do przeprowadzenia wielu zmian. Wskutek tego Hanna została przeniesiona do kontrwywiadu i przydzielona do wydziału kierowanego przez majora Madajczyka. Z początku cieszyła się, gdyż liczyła na odmienny rodzaj służby, lecz już po pierwszym tygodniu pracy na nowym stanowisku doszła do wniosku, że źle trafiła.
***
Siedzieli na niewygodnych krzesłach przed biurkiem dyrektora i czekali, aż ten zakończy rozmowę telefoniczną. Gdy tak się stało, Madajczyk odchrząknął i odezwał się pierwszy:
– Pozwoli pan, szefie, że przedstawię nasz najnowszy nabytek. – Tu spojrzał na podwładną. – Pani podporucznik Hanna Linka – szybko zakończył prezentację.
– To pani jest ta Linka – pułkownik Jerzy Gontara zareagował dość wolno, zaglądając jednocześnie funkcjonariuszce głęboko w oczy.
Hanna tylko skinęła potwierdzająco głową. Jednocześnie pomyślała, że dyrektor musiał się nią już wcześniej interesować, o czym świadczyła formuła: „ta Linka”.
Po krótkiej pogawędce na temat specyfiki pracy w kontrwywiadzie, podczas której młoda oficer zapewniła, że jest „szczęśliwa i wdzięczna za przeniesienie z Departamentu Postępowań Karnych”, Gontara przeszedł do rzeczy. Otworzył mianowicie szufladę biurka, skąd wyjął podłużną białą kopertę. Położył ją przed podporucznik i poprosił gestem dłoni, by się zapoznała z zawartością.
Nie wyjęła kartki od razu. Najpierw postanowiła sprawdzić, skąd list został wysłany i do kogo miał trafić. Adres napisano po hiszpańsku, lecz to nie przeszkodziło jej w ustaleniu, że odbiorcą była polska ambasada w Buenos Aires. Pieczątka na znaczku dowodziła zaś, że pismo zostało nadane w mieście La Plata.
Z wnętrza koperty Hanna wyjęła pojedynczą, złożoną na trzy części, zadrukowaną kartkę. Zdziwiła się. Tekst był po polsku! Tak ją to zaciekawiło, że nie zwracając uwagi na przełożonych, zabrała się do czytania.
_Szanowni Państwo!_
_Moje nazwisko oraz to, kim jestem, nie ma najmniejszego znaczenia dla sprawy, którą pragnę przedstawić w niniejszym liście. Nie będę jednak ukrywać, że z pewnych względów muszę zachować anonimowość. Proszę wszakże, by nie miało to wpływu na ocenę wiarygodności podanych przeze mnie informacji._
_Od ponad trzydziestu lat mieszkam w Ameryce Południowej, przynależąc do niemieckiej diaspory na tym kontynencie. Umożliwiło mi to poznanie wielu powojennych uciekinierów z Trzeciej Rzeszy, a także licznych potomków takich ludzi._
_Ostatnio brałem udział w niezwykle ciekawym spotkaniu towarzyskim. Uczestniczył w nim syn nieżyjącego już oficera SS, który był członkiem specjalnego komanda działającego w tysiąc dziewięćset czterdziestym drugim roku w Kraju Krasnodarskim leżącym w ówczesnym Związku Radzieckim. Na rozkaz Heinricha Himmlera poszukiwał tam tzw. złota scytyjskiego ze zbiorów muzeum w Kerczu na Krymie. Według jego słów skarb ten został przechwycony i wywieziony. Nie to jest jednak najistotniejsze. Otóż z opowieści wynikało niezbicie, że te unikatowe w skali światowej zabytki zostały ukryte w jednym z polskich miast, jako część wielkiego depozytu. Dowiedziałem się również, że oprócz dzieł sztuki zrabowanych na Wschodzie zawierał on jeszcze obszerne archiwa dotyczące Rosyjskiej Brygady Narodowej SS oraz pomocniczych oddziałów Wehrmachtu, SS i policji niemieckiej działających na terenach ZSRR, a także dokumenty wytworzone przez tamtejsze administracyjne władze okupacyjne._
_Należy przyjąć, że informacja ta jest wysoce prawdopodobna, ponieważ przed wyjazdem do Ameryki Południowej miałem możliwość zapoznania się z bardzo istotnym dowodem potwierdzającym ukrycie we wspomnianym mieście dużej ilości przedmiotów zrabowanych w ZSRR podczas wojny. Wszedłem także w posiadanie wiedzy o ich lokalizacji._
_Nie wiem, jakie będą losy tego listu, dlatego nie podaję miejsca ukrycia depozytu. Nie można dopuścić, aby takie informacje dotarły do niepowołanych osób. Uważam bowiem, że powinny one pozostać w dyspozycji państwa polskiego. Napisałem „pozostać”, ponieważ jestem przekonany, że kluczowa informacja prowadząca do skrytki znajduje się w archiwach polskiego kontrwywiadu._
_Od momentu uzyskania dostępu do Internetu wnikliwie śledzę to, co się dzieje w Polsce. Z moich obserwacji wynika, że depozyt nie został wydobyty, a to oznacza, że polskie władze się nim nie zainteresowały. Zapewniam, że warto to zrobić. Chcąc ułatwić określenie miejsca jego składowania, informuję, że potrzebną wskazówkę można odnaleźć w aktach pewnej sprawy prowadzonej w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym roku przez oficerów kontrwywiadu Urzędu Ochrony Państwa: Władysława Borka i Krzysztofa Zwarę._
_Z poważaniem_
_PELK_
Linka podniosła wzrok znad kartki. Ekscytacja wykwitła na jej twarzy w postaci silnych rumieńców. Nie uszło to uwadze dyrektora:
– Widzę, że zainteresowały panią doniesienia tajemniczego Pelka.
– Tak… Jakżeby inaczej… – Hanna zdawała się odbywać jakąś podróż w swojej wyobraźni. – To niesamowita sprawa… A raczej skomplikowana zagadka. – Powróciła przed biurko pułkownika.
– Czy mogłaby pani sformułować jakieś pierwsze wnioski? – W pytaniu Gontara przemycił polecenie.
– Postaram się… – Hanna się skupiła. – Autor listu jest na pewno Polakiem, a do tego człowiekiem wykształconym. Świadczą o tym styl oraz sposób formułowania myśli. Fakt, że deklaruje przynależność do niemieckiej diaspory w Ameryce Południowej, wskazuje na to, że mógł pracować dla wywiadu, chociaż wzmianka o archiwach oraz oficerach kontrwywiadu może dowodzić, że był związany z tego typu służbą. Czy zostało to już może sprawdzone?
Dyrektor był pod wrażeniem tego wywodu. Nie spodziewał się takiej wnikliwości po tej nowicjuszce. Przyglądał się jej przez chwilę. Szczupła sylwetka znamionowała przywiązanie do zdrowej diety i sportu. Bystre piwne oczy oraz wysokie, wręcz modelowe czoło świadczyły o wysokiej inteligencji, zaś kilka niewielkich piegów na kształtnym, lekko zadartym nosie zjednywały ich właścicielce sympatię. Proste, niedługie włosy w kolorze bardzo ciemnego blond przydawały jej dziewczęcego uroku, co na pewno podobało się mężczyznom. Jej ubiór kreował wizerunek osoby, której należało słuchać i traktować ją z powagą.
Pułkownik poprawił się w fotelu i odpowiedział pytaniem na ciekawość podwładnej:
– A skąd bierze się pani przekonanie, że autor listu pracował dla służby specjalnej?
– Po pierwsze, nie ukrywa, że istnieją powody do zachowania przez niego anonimowości. Po drugie, podpisał się konkretnym pseudonimem. A po trzecie, wyraźnie sugeruje, że w przedstawionej przez niego sprawie należy stosować zasady konspiracji. – W głosie Linki wibrowało przekonanie, że się nie myli.
– Być może ma pani rację. – Gontara pokiwał akceptująco głową. – Mamy jednak problem. Wysłaliśmy odpowiednie zapytania do Agencji Wywiadu, Służby Wywiadu Wojskowego oraz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Niestety, w ich archiwach nie odnaleziono żadnego Pelka…
– Rozumiem, że u nas także kogoś takiego nie było? – Hanna ubiegła dyrektora.
– Zgadza się. Wiemy natomiast, że wspomniani w liście oficerowie, Borek i Zwara, pracowali w naszej firmie.
– Czy ktoś już z nimi rozmawiał? – Młoda oficer domyśliła się, dlaczego została wezwana.
– Właśnie chciałbym, żeby się pani tym zajęła.
– Ciekawe, czy oni w ogóle jeszcze żyją. – Linka wyprostowała się na niewygodnym krześle. Kątem oka zauważyła, jak naczelnik Madajczyk na moment nieznacznie opuścił głowę. Grymas na jego twarzy wyrażał zdecydowaną dezaprobatę dla pomysłu dyrektora. Trwało to jednak bardzo krótko.
– Dlatego najpierw należy przewertować ich teczki personalne oraz akta spraw, jakimi się zajmowali – zaordynował Gontara. – To typowa archiwalna robota. Ufam, że jako prawnik ma pani wystarczające kwalifikacje w zakresie postępowania z dokumentami – uzasadnił polecenie.
„Boże, znowu cholerne papierzyska” – pomyślała Hanna, ozdabiając twarz szerokim uśmiechem oznaczającym przyjęcie zadania do realizacji. ■ROZDZIAŁ 2
W restauracji panował wieczorny tłok. Kelnerki uwijały się z zamówieniami tak szybko, jak to tylko możliwe, popędzane nadzieją na wysokie napiwki. Gwar i ogólne zadowolenie malujące się na twarzach gości świadczyły o renomie lokalu, którego kuchnia uchodziła za jedną z najlepszych w Łodzi.
Walery Żytyński nie mógł się w żaden sposób skupić na tym, co mówiła do niego siedząca naprzeciwko kobieta. Rozpraszał go jej fantastyczny, o idealnym kształcie biust, demonstracyjnie wyeksponowany na tle zgrabnego, filigranowego ciała. Faktura materiału, z jakiego została wykonana opinająca piersi bluzka, uwidaczniała niebezpieczny dla męskich zmysłów, wręcz perwersyjny zarys sutków. Silne podniecenie sprawiało, że wyobraźnia podsuwała mu raz za razem obrazy tego, co mogłoby się dziać w jego wielkiej sypialni.
Pochwycił kieliszek z czerwonym winem i prawie go opróżnił. To go trochę uspokoiło. Choć nie widział nic zdrożnego w erotomańskich fantazjach, zdusił w sobie pożądanie. Z biznesowego doświadczenia wiedział, że rozmówczyni zastosowała wobec niego stary, wypróbowany chwyt w budowaniu przewagi negocjacyjnej. Był ciekaw, jak daleko posunęłaby się, aby zdobyć jego przychylność i w rezultacie zgodę na korzystanie z usług agencji reklamowej, którą reprezentowała.
– Bardzo przekonująco pani opowiada o możliwościach waszej firmy. – Zrobił wstęp do frontalnego ataku, zaglądając przeciągle w ładne, ciemnozielone oczy. Zobaczył w nich jedynie wyrachowanie, co upewniło go, że może kontynuować swój eksperyment. Jego wzrok ześliznął się ostentacyjnie na biust, po czym powrócił na oblicze bizneswoman. Uśmiechnął się. Ona w odpowiedzi ujęła kokieteryjnie kieliszek i welwetowym głosem zainicjowała toast:
– To za co wypijemy? – Uznała, że jest u progu sukcesu.
– Na razie za przyjaźń. – Walery czarująco wyprowadził ją z błędu.
– Sądzi pan, że przyjaźń między kobietą i mężczyzną jest w ogóle możliwa? – Teraz jej tembr zniżył się prawie do szeptu.
„Co za banał, mogła postarać się o coś bardziej wyrafinowanego” – pomyślał.
Rozczarowanie, jakiego doznał, pomniejszyło zainteresowanie erotyczną przygodą. Zdobył za to pewność, że jego partnerka zrobi dosłownie wszystko, żeby doprowadzić do podpisania kontraktu. Postanowił zaskoczyć ją i skierował dyskusję na merytoryczne tory.
Dosłownie wymęczył rozmówczynię, udowadniając, że zna się doskonale na branży reklamowej oraz specyfice metod jej funkcjonowania. Dał tym do zrozumienia, że jest bardzo wymagający i zazwyczaj trudno przekonać go do współpracy. W pewnym momencie kobieta przestraszyła się, że traci potencjalnego klienta, i ponownie zaprzęgła do walki swoje wdzięki.
Żałował, że nie mógł jej zaprosić do siebie na dzisiejszą noc. Dlatego też kwestię ewentualnego podpisania kontraktu pozostawił otwartą. Umówili się na następne spotkanie. Na sugestię, że mogłoby się odbyć w jego domu, zareagowała przyzwalająco, bez żadnego skrępowania.
Idąc Piotrowską, zamówił taksówkę. Spojrzał na zegarek – miał jeszcze sporo czasu. Obserwował ludzi. Zauważył, że niemal wszyscy przechodnie byli w dobrych nastrojach, o czym przekonywały optymistyczne, nierzadko uśmiechnięte twarze. Widocznie tak na nich oddziaływała atmosfera głównej ulicy Łodzi. Walery się temu nie dziwił, sam uwielbiał to miasto. Nie wyobrażał sobie życia w innym miejscu. Dawało mu wszystko, czego potrzebował.
Wysiadł z taryfy kilkaset metrów przed swoim domem. Chciał odbyć krótki spacer, pooddychać świeżym, prawie nocnym powietrzem. Szedł niewielką uliczką położoną na peryferiach aglomeracji. Owładnęła nim cisza, a późnowiosenna aura emanowała lekko słodkawym zapachem kwitnącej roślinności.
Wszedł do domu, lecz nie zapalił światła. Od razu skierował kroki do salonu i spoczął w ulubionym fotelu. Oparł głowę o wysokie pluszowe oparcie i zamknął oczy. Poczuł, jak w jego ciele rozluźniają się wszystkie mięśnie, dając wrażenie relaksacji.
Nie leniuchował jednak długo. Kiedy stwierdził, że jest za kwadrans jedenasta, wstał z siedziska i udał się do niewielkiego pokoju na piętrze, służącego mu do pracy. Z szuflady pokaźnej szafki wyjął zgrabny, mały laptop i położył go na rozłożystym biurku, gdzie stał jedynie komputer typu all-in-one. Włączył przyniesione urządzenie i aktywował połączenie z Internetem. Równo o dwudziestej trzeciej otworzył terminal systemu operacyjnego. Wpisał polecenie. Pojawił się interfejs programu do przesyłania plików w systemie peer to peer. Podał login i hasło. Darknetowa technologia stealthweb połączyła go z nieznanym twardym dyskiem znajdującym się zapewne w innym zakątku świata. Oczom Żytyńskiego ukazał się docelowy folder. Spodziewał się, że tak jak zawsze stwierdzi jedynie brak jakichkolwiek wiadomości, lecz tym razem było inaczej. Czekał na niego jeden plik! Spojrzał na zegarek. Ze względów bezpieczeństwa okno łączności otwierało się tylko na piętnaście minut.
Odszedł od biurka i z tej samej szuflady, gdzie przechowywał laptop, wyjął niewielki aparat fotograficzny znanej powszechnie marki. Wrócił i kliknął dwa razy ikonę pliku, czym wywołał okienko dialogowe, do którego należało wprowadzić kolejne hasło. Uczynił to. Na ekranie pojawiła się zwarta kolumna cyfr. Sfotografował ją, po czym się wylogował.
W aparacie aktywował zainstalowany tam program dekryptażowy; należało zamienić cyfry na tekst. Wprowadził wymagany klucz deszyfracyjny i mały ekran wyświetlił treść wiadomości. Przeczytał ją.
Najpierw się zdenerwował, co zaowocowało soczystym przekleństwem, a potem głęboko zafrasował. Po kilku minutach niewesołych rozmyślań uruchomił komputer stacjonarny. Otworzył Google Maps, wyświetlił okolice Przemyśla i długo w noc studiował ich topografię. ■ROZDZIAŁ 3
Linka przez cały wieczór rozmyślała o zadaniu zleconym przez dyrektora. Sprzyjała temu nieobecność Piotra, który wyjechał służbowo z Warszawy. Z pamięci przywoływała treść listu i kolejny raz z rzędu analizowała, gdyż miała nadzieję, że dopatrzy się czegoś istotnego, co pozwoli choć odrobinę uchylić rąbka tajemnicy.
Zastanawiała ją także jedna kwestia: dlaczego w ogóle zdecydowano zająć się tą sprawą? Przecież przed Agencją stały o wiele ważniejsze wyzwania. A tu wyglądało na to, że pieniądze podatnika zostaną przeznaczone na poszukiwanie skarbów. Wydawało jej się to dziwne i infantylne. I dlaczego miał się tym zajmować kontrwywiad? Westchnęła i pomyślała, że być może już jutro otrzyma na te pytania odpowiedzi. Była bowiem umówiona z majorem Madajczykiem, który dostał od dyrektora polecenie przedstawienia jej szczegółów zadania.
Następnego dnia, kiedy tylko przyszła do siedziby Agencji, ogarnęła ją fala optymizmu. Paradoksalnie stało się tak za sprawą sterty dokumentów zalegających na jej biurku. „Koniec z sortowaniem i opracowywaniem tych wszystkich notatek i sprawozdań!” – cieszyła się. Co prawda, grzebanie w archiwum to także nudne zajęcie, ale przynajmniej będzie miało jakiś sens. „No i może przydarzy się jakiś mały dreszczyk emocji” – zamarzyła.
***
Naczelnik zawsze sprawiał wrażenie przygnębionego, lecz dzisiaj był w wyraźnie złym nastroju. Spowolnione ruchy oraz matowy głos sugerowały, że przygniatały go jakieś ponure myśli lub wydarzenia. Cicho poprosił Hannę, by rozgościła się w gabinecie, po czym zaproponował kawę. Te drobne gesty ze strony przełożonego uświadomiły młodej oficer, że otrzymanie zadania od samego dyrektora spowodowało chyba wzrost jej znaczenia w wydziale. Paliła ją ciekawość, co usłyszy. Nie czekała długo.
– Pani Hanno, sprawa ma nietypowy, a mówiąc szczerze, niejasny charakter. – Zmatowienie głosu Madajczyka nasiliło się.
– Przepraszam, szefie, za śmiałość, ale czy to dlatego odnosi się pan do przydzielonego mi zadania z dezaprobatą? Zauważyłam to podczas naszej wizyty u pułkownika. – Linka przypomniała sobie wczorajszy grymas na twarzy przełożonego.
– Jest pani bardzo spostrzegawcza – stwierdził oficer. – Tak, to prawda, jestem daleki od entuzjazmu. Uważam, że mamy pilniejsze obowiązki. Ale to tylko jedna z przyczyn, nie najistotniejsza.
Młoda podporucznik z ciekawości przesunęła się na krawędź fotela.
– Czy może mi pan wyjaśnić, o co chodzi? – Właśnie dostała szansę dowiedzenia się czegoś na temat nieznanych jej aspektów sprawy.
– Zaraz pozna pani historię tego listu i sama zrozumie, jaką generuje on sytuację.
– To jest w ogóle jakaś sytuacja?! – Hanna poczuła się niepewnie.
Madajczyk zignorował jej pytanie i zaczął opowiadać:
– List dotarł do naszej ambasady w Buenos Aires prawie rok temu. Proszę sobie wyobrazić, że nikt nie chciał się nim zająć, gdyż jego istota nie pozwalała określić, w ramach jakiej procedury powinien zostać administracyjnie obsłużony. To poskutkowało tym, iż przekazano go szefowi rezydentury Agencji Wywiadu. Ten jednak zwrócił pismo, uzasadniając, że nie wpisuje się ono w katalog zainteresowań tej służby.
– Chce pan powiedzieć, że wszyscy je zignorowali? Nawet wywiad?! – Linka nie dowierzała.
– Niestety. Jak widać, wśród dyplomatów i oficerów służb specjalnych są również ludzie bez wyobraźni. A do tego przesiąknięci biurokratyzmem i skłonnością do asekuranctwa – rzekł major.
Hanna przyznała mu rację i słuchała dalej.
– W końcu ktoś wpadł na pomysł, żeby poprosić samego ambasadora o podjęcie decyzji, co należy zrobić. Ten okazał się historykiem z wykształcenia, więc jak zapoznał się z treścią listu, to ponoć wpadł w euforię. Postanowił przekazać go do Warszawy, szefowi gabinetu politycznego ówczesnego ministra spraw zagranicznych, z rekomendacją zajęcia się tą sprawą. Tam pismo utkwiło na kilka miesięcy.
– Zmieniła się władza i sprawa odżyła? – domyśliła się Linka.
– Dokładnie tak. Kiedy przejęto dokumentację po poprzednikach, list trafił na biurko nowego ministra. Ten zalecił skonsultowanie informacji przesłanych przez Pelka ze stosownymi specjalistami; chciał się dowiedzieć, czy ewentualne znalezisko można by wykorzystać politycznie. Zwrócono się zatem do znawców historii drugiej wojny światowej, a także pracowników w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego zajmujących się poszukiwaniem oraz odzyskiwaniem zaginionych dzieł sztuki. I wtedy cała sprawa nabrała tempa!
– Cóż się takiego stało?! – Hanna nie zdołała powstrzymać ekscytacji.
– Eksperci stwierdzili, że doniesienia Pelka są wiarygodne. Za najważniejsze zaś, z politycznego punktu widzenia, uznali ukryte archiwalia. Otóż okazało się, że najprawdopodobniej zawierają dowody na masową, o niewyobrażalnej skali, kolaborację obywateli radzieckich z hitlerowskim okupantem. Kiedy minister się o tym dowiedział, to wpadł na pomysł, żeby spróbować je odnaleźć i wykorzystać w wojnie informacyjnej przeciwko Rosji.
– Ale w jaki sposób? – Linka nie mogła pojąć znaczenia ukrytych dokumentów.
– Ponoć przy pomocy tych materiałów można podważyć główny mit założycielski putinowskiej Rosji, który opiera się na zwycięstwie w Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej1) oraz spuściźnie Związku Radzieckiego. Minister uważał, że to mogłoby poskutkować znacznym osłabieniem poparcia społecznego dla rządzącego w Moskwie reżimu, co z kolei nie byłoby bez znaczenia dla losów wojny w Ukrainie. Poza tym uznał, że zbiór złota scytyjskiego Polska zwróciłaby Ukraińcom, nadając temu gestowi rangę symbolu politycznego, zaś zrabowane podczas wojny w ZSRR dzieła sztuki wykorzystano by w negocjacjach o zwrot naszych dóbr kultury będących w posiadaniu Rosji.
------------------------------------------------------------------------
1) Okres od 22 czerwca 1941 r. (atak Niemiec na ZSRR) do 9 maja 1945 r. (przyjmowana w Rosji data kapitulacji III Rzeszy).
– To faktycznie jest się o co bić.
– To jeszcze nie koniec – zakomunikował Madajczyk. – Minister spraw zagranicznych zaraził swoim projektem koordynatora służb specjalnych. Ten zaś nakazał rozwiązać zagadkę listu szefowi ABW, który z kolei zrzucił to na barki dyrektora naszego departamentu. Pułkownik Gontara nie miał chyba pomysłu, jak się do sprawy zabrać, więc zwołał naradę wszystkich naczelników i ich zastępców. Przedstawił problem, dokładnie tak samo jak to zrobiłem przed chwilą, i… – Tu naczelnik wykonał zamaszysty gest ręką, jaki miał mu pomóc w doborze odpowiednich słów, po czym wyjaśnił: – Mówiąc wprost: zorientował się, że nikt nie chce się tym zajmować.
– To dlatego mnie wezwał… – Linka zaczęła pojmować, jakie obawy dręczyły Madajczyka w związku z listem.
– Czy może naszły panią jakieś ciekawe przemyślenia? – Major spytał niemal złośliwie, cierpko się przy tym uśmiechając.
– Skoro to taka ważna sprawa, to dlaczego jej zbadanie dyrektor powierzył właśnie mnie? – Młoda oficer chciała się upewnić co do swoich domysłów.
– Bo nikt w departamencie nie zamierzał pobrudzić sobie rąk tym gówienkiem – naczelnik wypalił bez ogródek.
– Nie rozumiem – powiedziała Hanna, tak naprawdę chcąc sprowokować przełożonego do dalszych wynurzeń.
– Pani jest jeszcze niedoświadczoną funkcjonariuszką, więc fakt ten może zostać w odpowiedni sposób wykorzystany.
– Czyli jak?
– Powierzone pani zadanie ma charakter zamówienia politycznego. Szef ABW oraz dyrektor Gontara doskonale zdają sobie sprawę, że jeśli nie zaspokoją oczekiwań ministrów, może się to odbić negatywnie na ich karierach. Dlatego uważam, że w ich planach pani oraz ja odgrywamy role swoistych bezpieczników. Innymi słowy, jeśli coś pójdzie nie tak, to nasi przełożeni wskażą nas jako winnych niepowodzenia.
– Chyba pan przesadza, szefie.
– Nie takie rzeczy oglądałem w tej firmie, proszę mi wierzyć.
– To co ja mam zrobić w tej sytuacji? – Na twarzy dziewczyny widać było zatroskanie.
– Najpierw niech pani przygotuje do przekazania dokumenty, nad którymi pani obecnie pracuje. Potem, zgodnie z poleceniem dyrektora, proszę skrupulatnie przeszukać nasze archiwa. Zobaczymy, co to przyniesie, i wtedy zastanowimy się wspólnie, co dalej.
– A jeśli niczego nie znajdę? – Linka ponownie się zatrwożyła.
– Tak by było najlepiej.
– Ale dlaczego?!
– Nie rozumie pani? Wtedy sprawa umarłaby w sposób naturalny – wyjaśnił Madajczyk. ■ROZDZIAŁ 4
Atmosfera w gabinecie ministra koordynatora służb specjalnych gęstniała z minuty na minutę. Żaden z obecnych na naradzie zwierzchników agencji wywiadowczych i kontrwywiadowczych nie był w stanie przedstawić konkretnej, opartej na liczbach i faktach, oceny rosyjskiej agentury pracującej w Polsce. Generałowie i pułkownicy operowali jedynie przypuszczeniami, szacunkami, domysłami oraz skalą prawdopodobieństwa.
– Wygląda na to, że funkcjonujemy w informacyjnej mgle – zagrzmiał koordynator. – A przypominam państwu, że wykrycie na początku roku rosyjskiego dywersanta jest faktem. To bardzo niepokojący sygnał! Powinien dać nam wiele do myślenia! – Powołanie się na aresztowanie obcokrajowca, który planował przeprowadzenie serii akcji sabotażowych2), miało uzasadnić potrzebę zintensyfikowania działań.
------------------------------------------------------------------------
2) W styczniu 2024 r. ABW dokonała pierwszego aresztowania sabotażysty. Zatrzymano obywatela Ukrainy, który na zlecenie rosyjskich służb wywiadowczych miał dokonać we Wrocławiu serii podpaleń obiektów znajdujących się w pobliżu infrastruktury krytycznej.
– Szczerze mówiąc, to w tym przypadku mieliśmy sporo szczęścia. – Szef ABW, generał Tadeusz Świerk, choć wiedział, że dewaluuje sukces kierowanej przez siebie służby, postanowił zwrócić uwagę na bardzo istotną kwestię.
– Jak należy to rozumieć? – Ministrem zawładnął niepokój.
Świerk spojrzał wymownie na uczestniczącego w naradzie dyrektora Departamentu Drugiego. Gontara wyprostował się i wyjaśnił:
– Złapaliśmy tego człowieka, ponieważ to amator. Popełnił szereg błędów i dlatego trafiliśmy na jego ślad. Trzeba jednak mieć świadomość, że ktoś musiał mu dostarczyć wyposażenie, koordynować jego działania oraz…
– Co to dla nas oznacza? – Polityk przerwał pułkownikowi. Jego twarz wyrażała teraz obawę, że za chwilę padną słowa, jakich nie chciałby usłyszeć.
– To świadczy o tym, że przeciwnik najpewniej umieścił w naszym kraju fachowców od organizowania i realizacji działań dywersyjno-sabotażowych – odpowiedzi udzielił Świerk. – A takich niezmiernie trudno wykryć – dodał znacznie już cichszym głosem.
– W jaki sposób Rosjanom się to udało? Czy to wina niewystarczającej kontroli na granicy? – Koordynator nie zamierzał ukrywać, że nie posiada dostatecznej wiedzy z zakresu prowadzenia działań wywiadowczych.
Głos zabrał generał Potoczek, zwierzchnik Służby Kontrwywiadu Wojskowego:
– Po pierwsze, do Polski przybyło około trzech milionów uchodźców z Ukrainy. Jedna trzecia tu pozostała. Rosjanie na pewno to wykorzystali. Po drugie, nie można zapominać o aferze wizowej3), która umożliwiała wjazd na teren naszego kraju bez stosownej weryfikacji. A po trzecie, nie wolno ignorować działań przerzutowych podejmowanych przez SWR i GRU4) jeszcze przed wojną, kiedy to stosunki polsko-rosyjskie nie były aż tak złe jak obecnie.
------------------------------------------------------------------------
3) Afera dotycząca korupcji przy przyznawaniu polskich wiz przez urzędników MSZ RP.
4) Rosyjski wywiad wojskowy oficjalnie nosi nazwę: Gławnoje Uprawlenije Generalnogo Sztaba Woorużennych Sił Rossijskoj Federacii (GU GS WS RF), jednak w publikacjach bardzo często używa się dawnej, ugruntowanej w popkulturze nazwy: Gławnoje Razwedywatelnoje Uprawlenije (GRU). W niniejszej powieści stosuje się byłe nazewnictwo.
Wszyscy pokiwali głowami na znak, że zgadzają się z tą opinią. Do rozmowy włączył się szef Agencji Wywiadu, pułkownik Kluza:
– Prowadzenie działań dywersyjnych wymaga posiadania zaplecza logistycznego w postaci schowków do przechowywania wyposażenia, lokalów mieszkalnych oraz pojazdów do przemieszczania się. Uważam, że poszukiwania należałoby skoncentrować właśnie na tych aspektach, a także na kanałach łączności oraz na sprawdzaniu autentyczności dokumentów tożsamości.
Rozgorzała dyskusja. Jednak oficerowie odnosili się do omawianego problemu wyłącznie przez pryzmat specyfiki i interesów służb, które reprezentowali. Koordynator zrozumiał, że nie przyniesie ona żadnych uniwersalnych konkluzji. Postanowił zmienić temat. Zaklaskał, by uciszyć gości, i zakomunikował:
– Muszę państwa poinformować o tajnym raporcie sporządzonym przez Połączony Pion Wywiadu i Bezpieczeństwa NATO, jaki trafił na moje biurko. – Zrobił celową przerwę, by skupić na sobie uwagę. – Potwierdza on zasadność wniosku generała Świerka o rosyjskich komórkach dywersyjnych w naszym kraju. Otóż jego autorzy są przeświadczeni, że Moskwa będzie chciała przetestować jedność Sojuszu poprzez naruszenie suwerenności któregoś z państw członkowskich. Do potencjalnych metod prowokacji, jakie zostały wymienione w dokumencie, zalicza się także incydenty zbrojne o charakterze sabotażowo-dywersyjnym. I teraz najważniejsze! Gdyby do czegoś takiego doszło, to powinny zostać uruchomione konsultacje w ramach artykułu czwartego Traktatu5). Jednak w mojej ocenie to wcale nie jest takie pewne. Po prostu każde takie zdarzenie mogłoby doprowadzić do oficjalnego zademonstrowania przez niektórych naszych sojuszników odmiennych poglądów w kwestii sposobu reagowania. A taki brak jedności politycznej zachęciłyby Kreml do eskalacji działań.
------------------------------------------------------------------------
5) Dotyczy wspólnych konsultacji, jeśli zdaniem któregokolwiek z państw NATO zagrożone będą: jego integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo.
Oficerowie w lot zrozumieli, że potencjalna rosyjska dywersja przestała mieć jedynie charakter zagrożenia dla bezpieczeństwa wewnętrznego, nabrała także znaczenia międzynarodowego. A to zmieniało diametralnie postać rzeczy. Pierwsza odezwała się pułkownik Wodecka zarządzająca wywiadem wojskowym:
– Czy należy przez to rozumieć, że istnieją także jakieś obawy co do skutecznego zastosowania artykułu piątego6)?
------------------------------------------------------------------------
6) Zgodnie z nim atak na choćby jednego z członków NATO będzie potraktowany jako atak na każdego z nich. W takiej sytuacji kraje członkowskie mogą zdecydować o podjęciu działań, łącznie z użyciem siły zbrojnej, w celu przywrócenia i utrzymania bezpieczeństwa.
Minister spojrzał na nią niezwykle ciężko. Kobieta jednak wytrzymała jego wzrok, nie pesząc się nawet na ułamek sekundy. Polityk spostrzegł, że także pozostali wpatrują się w niego uważniej niż do tej pory, a na ich twarzach odmalowało się napięcie wypełnione powagą. Nie mógł zatem uciec od odpowiedzi na tak zasadnicze pytanie.
– Wiemy wszyscy doskonale – zaczął – że Zachód nie jest całkowicie jednomyślny w sprawie sposobu zakończenia wojny w Ukrainie, a tym samym w kwestii polityki wobec Rosji. Rozbieżności te, niejako automatycznie, funkcjonują także w NATO. – Tu koordynator wstrzymał się z wypowiedzią, szukał bowiem właściwych słów. Po chwili zdecydował się na szczerość: – Trzeba się liczyć z tym, że w godzinie próby artykuł piąty może być różnie interpretowany przez poszczególnych członków Sojuszu. Dlatego też nie można dopuścić do jakichkolwiek prowokacji na naszym terenie. Dla nas najważniejsza jest teraz spójność NATO. Tylko wtedy możemy liczyć na jego potencjał odstraszania. Jeśli takiego nie będzie, to zagrożenie dla Polski ze strony Rosji zwiększy się wielokrotnie.
W gabinecie zrobiło się tak cicho, że słychać było tykanie ściennego zegara. Gospodarz postanowił zakończyć naradę.
– Zróbcie zatem, drodzy państwo, wszystko, żeby nie trzeba było sprawdzać, czy zasada „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” zafunkcjonuje w praktyce. Sytuacja jest naprawdę poważna. Premier rozważa wprowadzenie na terenie całego kraju alarmu BRAVO7)…
------------------------------------------------------------------------
7) Drugi w czterostopniowej skali alarmowej. Ma charakter prewencyjny. Wprowadza się go w sytuacji zwiększonego, przewidywalnego zagrożenia terrorystycznego, kiedy jednak cel ataku nie został zidentyfikowany.
***
Po wyjściu z kancelarii premiera Świerk zaproponował Gontarze spacer w pobliskich Łazienkach. Przeszli więc Aleje Ujazdowskie i wolno podążyli w kierunku pomnika Chopina.
– Powiem ci, Jurek, że jestem trochę zniesmaczony tą całą naradą – powiedział generał. – Żądanie dokonania oceny rzeczywistej wielkości agentury rosyjskiej było niedorzeczne. Przecież gdybyśmy to wiedzieli, to w Polsce nie działałby żaden ruski szpieg. Wszystkich byśmy prawdopodobnie wyłapali.
– Politycy nie rozumieją, na czym polega nasza robota.– Dyrektor był wyrozumiały dla koordynatora. – Ja na przykład często mam wrażenie, że wśród tych wszystkich ministrów panuje powszechne przekonanie o posiadaniu przez nas jakiegoś cudownego aparatu do skanowania ludzi, który pomaga nam w wykrywaniu obcych agentów.
Obaj głośno się roześmiali. Świerk spoważniał pierwszy.
– Obiektywnie rzecz biorąc, nasza sytuacja się pogorszyła – stwierdził już bez śladu wesołości w głosie.
– I to znacznie. Jeśli ruskim uda się odpalić jakąkolwiek zbrojną prowokację, to rząd znajdzie się w cholernie trudnym położeniu. Wykorzysta to opozycja i zacznie się ujadanie, jakiego jeszcze nie było.
– A wtedy cała wina zostanie zrzucona na naszą firmę. Agencja Wywiadu i „wojskowi” zrobią wszystko, aby uniknąć odpowiedzialności. – Generał sapnął ze zdenerwowania.
– Żadna tam „nasza firma”, Tadziu. My będziemy winni, ty i ja. – Ostatnie zdanie było konkretne aż do bólu.
Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu. Ciszę przerwał Gontara:
– Dobrze, że minister nie pociągnął tematu tego sabotażysty z Wrocławia. Musielibyśmy się gęsto tłumaczyć. Kiedy mu powiedziałeś, że złapaliśmy go przede wszystkim dzięki szczęściu, wystraszyłem się.
– Chciałem wszystkim uświadomić, że schwytanie tego Ukraińca oznacza o wiele większe kłopoty. Uznałem, że tak będzie uczciwie. Poza tym wiedziałem, że to nam nie zaszkodzi. Po tym jak Amerykanie publicznie nam pogratulowali jego aresztowania, koordynator uważa, że odnieśliśmy wielki sukces.
– Pogratulowali nam, bo to załatwiłem. – Dyrektor uśmiechnął się wymownie.
– Czemu mi nie powiedziałeś, że zamierzasz uruchomić swoje układy?! Powinieneś był się ze mną skonsultować w tak ważnej sprawie! – oburzył się generał.
– Bałem się, że nie zaakceptujesz tego pomysłu.
– W sumie nie ma się o co spierać – powiedział Świerk polubownie. – Dobrze zrobiłeś. Sprawa dywersanta została przykryta, a my zyskaliśmy w oczach politycznych decydentów.
– Cieszę się, że tak to oceniasz.
– A jak tam nasza operacja? – Szef ABW zmienił temat.
– Wszystko toczy się zgodnie z planem. Tak jak ustaliliśmy, wprowadziłem do niej młodą, niedoświadczoną funkcjonariuszkę.
– Kim ona jest?
– To podporucznik Hanna Linka. Z wykształcenia prawniczka.
– Dziwne nazwisko. Co o niej sądzisz?
– To bystra dziewczyna.
– Bystra? Wszyscy jesteśmy bystrzy. Mnie interesuje, czy nie nawali.
– Rozmawiałem z nią tylko raz, ale z jej akt wynika, że to dobry wybór. W sam raz dla naszych zamierzeń.
– Oby tak było. Pamiętaj! W tej sprawie korzystne jest dla nas tylko jedno rozwiązanie.
– Pamiętam lepiej od ciebie – odparował Gontara.
– Gdyby koordynator dowiedział się, z jakim problemem się zmagamy… – W głosie generała zabrzmiała nuta trwogi.
– Spokojnie! Na pewno się nie dowie. – Pułkownik nie dał się ponieść czarnowidztwu.
– Jeśli tylko czegoś nie spieprzymy! – Świerk spojrzał pytająco na podwładnego.
– Nie martw się zawczasu, Tadziu. Ta gra jest dokładnie dla takich jak my. Istnieje więc duża szansa, że damy sobie radę.
Dyrektor przystanął. Miał dość spaceru. Zaproponował powrót do Agencji. ■ROZDZIAŁ 8
Świtało. Odgłosy budzącego się miasta dotarły do świadomości Madajczyka, przerywając utkany z fantastycznych, wręcz bajkowych wyobrażeń sen. Ten iluzoryczny świat – miły i przyjemny – zrelaksował go, a nawet obdarzył poczuciem szczęśliwości, czego dawno już nie doświadczył. Otworzył oczy i jego wzrok natrafił na żyrandol wiszący w sypialni, co sprawiło, że powrócił do rzeczywistości. Przez jakiś czas wsłuchiwał się w dobiegające go dźwięki. Zidentyfikował szum prysznica z mieszkania znajdującego się piętro wyżej. Gdzieś w bloku grało chyba radio. Nie usłyszał za to miarowego oddechu śpiącej obok żony. Ze strachu zadrżał pod kołdrą. Zanim jednak sprawdził, co jest tego przyczyną, usłyszał jej szept:
– Nie martw się, wszystko w porządku.
– Dlaczego nie śpisz, kochanie? – Uspokoił się.
– Obudziłam się po trzeciej i nie mogłam już zasnąć. Za to ty miałeś chyba jakiś przyjemny sen.
– Skąd wiesz?
– Od czasu do czasu wzdychałeś zadowolony. Co ci się śniło?
– W zasadzie to nie potrafię tego określić. Ale faktycznie, to było coś bardzo miłego.
– Ja wspominałam nasze ostatnie wakacje…
Było to dwa lata temu. Jak co roku pojechali do ulubionych Międzyzdrojów.
– I co zapamiętałaś najbardziej?
– Nasze spacery i czytanie książek w kawiarniach. I ostatnią kolację, w tej nowej, małej knajpce, którą przypadkiem odkryłeś.
Zamilkli. Każde z nich na swój sposób przeniosło się do tamtych chwil.
– Wiesz, dlaczego nie mogłam zasnąć?
– Dlaczego?
– Bo wydaje mi się, że już nigdy tam nie pojadę… Że nie zdążę.
– Nie wolno ci tak myśleć!
– Wiem, Zbyszku, ale czasami tracę nadzieję i wtedy wszystko widzę w czarnych barwach.
– Musisz wierzyć, że wyzdrowiejesz, przypomnij sobie, co mówił lekarz.
– Wiem, wiem… Ale to takie trudne – wyszeptała na granicy bezgłośności.
Odgłosy miasta stawały się coraz wyraźniejsze. Nadchodzący dzień zapowiadał się pogodnie, ich twarze zaczęły łaskotać pierwsze promienie słońca. Obydwoje uwielbiali to zjawisko, dlatego na noc nie zasłaniali okna. Brzask dnia często zastępował im budzik.
– Chciałabym ci coś powiedzieć, tylko nie wiem, czy mogę.
– Przecież wiesz, Basiu, że możesz wszystko…
Najpierw usłyszał jej westchnienie, a potem pojedyncze chlipnięcie, co oznaczało, że jest na granicy płaczu. Nie miał odwagi na nią spojrzeć.
– Słuchaj, Zbyszku… Jeśli umrę, to musisz sobie kogoś poszukać. Nie możesz zostać sam… No i… Marysia będzie potrzebować matki… – Załkała.
Nie wytrzymał i przytulił ją do siebie z całych sił.
– Nie umrzesz… nie możesz umrzeć… Bo ja wtedy także umrę… – Poczuł, jak wielkie łzy spływają mu po policzkach.
Zasnęła w jego ramionach. Wyswobodził się delikatnie z jej objęć, cicho podniósł z łóżka i poszedł do kuchni. Do jego nóg podbiegł Łatek, niewielki kundelek. Pogłaskał machającego ogonem psiaka, a potem wyjął z szafki szklankę, by napić się wody. Kiedy już ugasił pragnienie, wysunął jedną z szuflad skrywającą leki Barbary. Wyjął spore kartonowe pudełeczko. Przez dłuższy czas wpatrywał się w nie niemal z nabożnością. Otworzył i przeliczył skrupulatnie ilość znajdujących się w nim stumililitrowych buteleczek. Nie wiedział, czy się smucić, czy radować.
Wrócił do łóżka. Chciał się jeszcze zdrzemnąć, lecz nic z tego nie wyszło. Przed oczami nadal miał widok buteleczek. Pojawił się także inny obraz, który sprawił, że jego ciałem najpierw targnął, kłujący tysiącem niewidocznych ostrzy, dreszcz, a następnie uperlił jego czoło zimnym, tłustawym potem. „Ale się wszystko pochrzaniło” – skonstatował.
Chcąc się oderwać od choroby żony, skierował myśli do obowiązków służbowych. Zaczął analizować zadanie, jakie Lince zlecił dyrektor. Po cichu liczył na to, że jego podwładna niczego istotnego nie odnajdzie. Taki rezultat gwarantowałby wszystkim święty spokój. A jemu przede wszystkim. W przeciwnym wypadku musiał się liczyć z komplikacjami. „Najważniejsze teraz to trzymać rękę na pulsie” – pomyślał. To akurat wydawało się łatwe, wystarczyło jedynie kontrolować poczynania młodej oficer. Na razie nic nie wskazywało na to, żeby akurat z tym były jakieś problemy. Dla próby specjalnie opóźnił wykonywanie przez Hannę polecenia Gontary, nakazując przeszkolić dziewczynę, która miała ją zastąpić przy opracowywaniu „makulatury” – tak określał nikomu niepotrzebną, z wyjątkiem wyższego kierownictwa, biurokratyczną robotę. Ciekawiło go, jak na taki stan rzeczy zareaguje dyrektor. Ku jego zadowoleniu nie było żadnej reakcji, a to oznaczało, że sprawa jest najprawdopodobniej mało istotna z punktu widzenia najwyższego szefostwa Agencji. To spostrzeżenie dało mu nadzieję, że jego oczekiwania się spełnią.
Poczuł napływ energii wygenerowanej zadowoleniem z własnej zapobiegliwości. Wstał i poszedł do łazienki. Zanim przystąpił do przygotowania sobie śniadania, zasiadł przed komputerem. Otworzył Facebooka i wszedł na grupę zrzeszającą fanów klasycznych motocykli. Sam był do niedawna właścicielem takiej maszyny. Hobby to uprawiał, odkąd skończył dziewiętnaście lat. W swojej karierze motocyklisty jeździł wieloma modelami, zaś ostatni sprzedał, by pozyskać pieniądze na leczenie żony. Przez kilka minut z wielkim zainteresowaniem przeglądał posty z zamieszczonymi zdjęciami pięknych dwukołowych pojazdów. „Może jak to wszystko się skończy, uda mi się wrócić do jeżdżenia?” – westchnął z nadzieją. Spojrzał na zegarek. Musiał za chwilę wyprowadzić psa, a potem należało obudzić Marysię, zrobić jej śniadanie i odprowadzić do przedszkola.
Córeczka spała z otwartą buzią. Zaróżowione policzki oraz jasne, złotawe loczki upodabniały ją do malutkiego aniołka z książeczki dla dzieci, którą czytywał jej przed zaśnięciem. Zastany widok rozczulił go. Niezmiernie długo starali się o dziecko. I kiedy już prawie stracili nadzieję, udało się. Przypomniał sobie, jak w dniu narodzin Marysi ogarnęło go niewyobrażalne szczęście, teraz nieobecne z powodu choroby żony. Otrząsnął się, gdy poczuł, że wilgotnieją mu oczy. ■