-
W empik go
Walc demonów - ebook
Walc demonów - ebook
Ludwig Ferdinand Schmid, pseudonim: Dranmor (1823-1888) był szwajcarskim poetą, który przez wiele lat mieszkał w Brazylii i Paryżu. Podróżował po całej Europie, w 1852 r. został konsulem generalnym Austrii w Brazylii. Od 1860 r. publikował pesymistyczne wiersze pod pseudonimem Dranmor. Jednym z takich właśnie wybitnie pesymistycznych utworów jest „Walc demonów”, w którym znaleźć można te oto wersy: „Na kształt niebiańskich oczu błyskawicy, / Ze złotych szczytów świątnicy / W serce się grzeszne wkradł, / Powiedzcie, ciemne wy siły, / Czy to budzący się wstyd, / Czy też rozpaczy zgrzyt / Naraz me wszystkie pulsy wyziębiły, / Żem uczuł dreszcze grobowe?”
| Kategoria: | Poezja |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7950-982-9 |
| Rozmiar pliku: | 390 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WALC DEMONÓW
Duszny to letni był wieczór...
Zbita w pośpiechu
Płomienna burza nad miastem,
Starem i grzesznem, szła;
Ziemia pragnęła
Tych łez niebieskich,
I ja, spragniony spokoju,
Pielgrzym samotny,
Z dusznemi wszedłem myślami,
W piersi trosk mając ciężary,
Po długim czasie raz pierwszy do wnętrza
Katedry, chłodnej i szarej.
W wielkim przybytku
Jedyne miejsce świetlane
Tam, gdzie Zbawiciel,
Tam, gdzie w cierniowej koronie
Ukrzyżowany swą głowę,
Konając, skłania ku ziemi;
Tam, gdzie to serce,
Którem boleści bohater
Świat ten ogarniał,
Kapłani w sukniach niewieścich,
Chłopcy z kadzidłem w swych ręku,
Na wzór pogańskich bożyszczy
Czczą dziecinnemi ofiary...
Kościół się kąpał w muzyce:
W ślad groźnych grzmotów trąb
Sunęły żądne przebaczeń,
Z strun wzlatujące płaczliwych,
Hymny miłości.
Przesłodkie głosy kobiece
Tę niewidzialną wielbiły
I nieznajomą Wszechlitość,
A kryształowe różańce
Ich dźwięków
Rzucała harfa żałobna
W górę ku onej kopule,
Skąd pozdrowienia swe słały
Kształty anielskie;
To znów te tony
Spadały cicho na ziemię,
W łzy przemienione,
I jako balsam najdroższy
Na ranne dusze
Roniły krople kojące —
I stała światłość się we mnie:
Gniew i nienawiść, wstręt i powątpienie
Nikłym się zdały ciężarem
Dla serca w skrusze,
Niegodnem jego dążenia,
Jego głębokich odczuwań niegodnem;
I zamiast z głową obwisłą
Modlić się razem z innymi,
Jam na pragnienie był pomny,
Pobożne, czyste pragnienie
Lekkomyślnego poety:
»Do tych ciemnych sklepisk nieba,
Gdzie lśnią złote gwiazd promyki,
Chciałbym usta swe przycisnąć
I jak orkan płakać dziki...«
Nie mnie dziś klękać
Przed wzniosłym obrazem boleści,
Który mi żadnej pociechy,
Żadnej nie zesłał nadziei.
Cóż mnie obchodzą
Znikome ludzi ustawy,
Gdy mówi głos mi wewnętrzny:
»Na krzyżu
Nigdy nie umarł Bóg?« —
Nie mogę wierzyć
W to posłannictwo twe boskie,
Ale, Chrystusie, ja wierzę
W twą boską miłość,
I ja głębokom się chylił
W onej poważnej
I uroczystej godzinie
Przed tobą,
Coś bohaterstwem olbrzyma
Ziemski swój byt przezwyciężył!
I ja wielbiłem twą siłę,
Siłę przeświętą, wspaniałą,
Ja, co sam siebie pożeram,
Żądzą przenędzną, przemałą!...
Że niezbadany,
Poruszający wszechświatem,
Praduch niedostępny
Spojrzał łaskawie na mnie, ten atom,
Onej godziny,
Czyż to być może?...
On, co jedyny
Patrzał na cierpień mych najskrytsze łoże?
Jam go przyzywał: »O niechaj
Skończę już bój z demonami,
Niechaj mi serca
Sęp nie rozdziera,
Jeżeli męskiej abnegacyi siła
Do Prometeja przykuje mnie skały;
Niech żądz nawałnica
U stóp moich huczy,
Niech mi swą pianą łechcącą
Bryzga u bioder:
Silny-m ja wobec pożądań,
A słaby tylko wobec serca swego,
Co łamie święte przysięgi,
Aby nie każdą z tych fal,
Bijących k’niemu,
Niewdzięczną witać ohydą —
Broń mnie przedemną samym.......................
Duszny to letni był wieczór...
Zbita w pośpiechu
Płomienna burza nad miastem,
Starem i grzesznem, szła;
Ziemia pragnęła
Tych łez niebieskich,
I ja, spragniony spokoju,
Pielgrzym samotny,
Z dusznemi wszedłem myślami,
W piersi trosk mając ciężary,
Po długim czasie raz pierwszy do wnętrza
Katedry, chłodnej i szarej.
W wielkim przybytku
Jedyne miejsce świetlane
Tam, gdzie Zbawiciel,
Tam, gdzie w cierniowej koronie
Ukrzyżowany swą głowę,
Konając, skłania ku ziemi;
Tam, gdzie to serce,
Którem boleści bohater
Świat ten ogarniał,
Kapłani w sukniach niewieścich,
Chłopcy z kadzidłem w swych ręku,
Na wzór pogańskich bożyszczy
Czczą dziecinnemi ofiary...
Kościół się kąpał w muzyce:
W ślad groźnych grzmotów trąb
Sunęły żądne przebaczeń,
Z strun wzlatujące płaczliwych,
Hymny miłości.
Przesłodkie głosy kobiece
Tę niewidzialną wielbiły
I nieznajomą Wszechlitość,
A kryształowe różańce
Ich dźwięków
Rzucała harfa żałobna
W górę ku onej kopule,
Skąd pozdrowienia swe słały
Kształty anielskie;
To znów te tony
Spadały cicho na ziemię,
W łzy przemienione,
I jako balsam najdroższy
Na ranne dusze
Roniły krople kojące —
I stała światłość się we mnie:
Gniew i nienawiść, wstręt i powątpienie
Nikłym się zdały ciężarem
Dla serca w skrusze,
Niegodnem jego dążenia,
Jego głębokich odczuwań niegodnem;
I zamiast z głową obwisłą
Modlić się razem z innymi,
Jam na pragnienie był pomny,
Pobożne, czyste pragnienie
Lekkomyślnego poety:
»Do tych ciemnych sklepisk nieba,
Gdzie lśnią złote gwiazd promyki,
Chciałbym usta swe przycisnąć
I jak orkan płakać dziki...«
Nie mnie dziś klękać
Przed wzniosłym obrazem boleści,
Który mi żadnej pociechy,
Żadnej nie zesłał nadziei.
Cóż mnie obchodzą
Znikome ludzi ustawy,
Gdy mówi głos mi wewnętrzny:
»Na krzyżu
Nigdy nie umarł Bóg?« —
Nie mogę wierzyć
W to posłannictwo twe boskie,
Ale, Chrystusie, ja wierzę
W twą boską miłość,
I ja głębokom się chylił
W onej poważnej
I uroczystej godzinie
Przed tobą,
Coś bohaterstwem olbrzyma
Ziemski swój byt przezwyciężył!
I ja wielbiłem twą siłę,
Siłę przeświętą, wspaniałą,
Ja, co sam siebie pożeram,
Żądzą przenędzną, przemałą!...
Że niezbadany,
Poruszający wszechświatem,
Praduch niedostępny
Spojrzał łaskawie na mnie, ten atom,
Onej godziny,
Czyż to być może?...
On, co jedyny
Patrzał na cierpień mych najskrytsze łoże?
Jam go przyzywał: »O niechaj
Skończę już bój z demonami,
Niechaj mi serca
Sęp nie rozdziera,
Jeżeli męskiej abnegacyi siła
Do Prometeja przykuje mnie skały;
Niech żądz nawałnica
U stóp moich huczy,
Niech mi swą pianą łechcącą
Bryzga u bioder:
Silny-m ja wobec pożądań,
A słaby tylko wobec serca swego,
Co łamie święte przysięgi,
Aby nie każdą z tych fal,
Bijących k’niemu,
Niewdzięczną witać ohydą —
Broń mnie przedemną samym.......................
więcej..