Walc dla Izabeli - ebook
Walc dla Izabeli - ebook
Porywająca opowieść o poświęceniu, niezłomnej walce o miłość i życie w obliczu wojennego zła
Koniec czerwca 1939 roku. Izabela Langer, młoda i beztroska dziewczyna, wychowująca się w rodzinie o niemiecko-polskich korzeniach, przygotowuje się do balu organizowanego z okazji rozpoczynających się wakacji. Tego wieczoru poznaje Jakuba Abramowicza – niepokornego pianistę. Mimo początkowej niechęci ich relacja przeradza się w gorące uczucie. Sielankę przerywa wybuch wojny. We wrześniu na Warszawę spadają pierwsze bomby, rozpoczyna się okupacja i represje. Izabelę i Jakuba dzieli wiele – ona nosi niemieckie nazwisko i jej rodzina oficjalnie sympatyzuje z okupantem, on jest Żydem, prześladowanym i poniżanym. Izabela postanawia za wszelką cenę pomóc ukochanemu. Rozpoczyna się walka o życie i miłość…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-386-2 |
Rozmiar pliku: | 833 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Proszę jechać – powiedziała do kierowcy i samochód ruszył.
Miała obcy akcent. Choć codziennie rozmawiała ze swoimi dziećmi i wnukami po polsku, lata spędzone za granicą sprawiły, że nie potrafiła się wyzbyć silnego amerykańskiego akcentu. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiała się nad tym, czy tęskni za Polską. Ten etap życia miała już za sobą i nie chciała rozdrapywać starych ran. Ameryka podarowała jej nowy początek i szansę na szczęście, które bywa tak ulotne, że czasem aż trudno w nie uwierzyć. A jednak znów znalazła się w punkcie wyjścia, gdzie powietrze gęstnieje z każdym kolejnym oddechem, a we wszystkich zakątkach czają się duchy.
Dojechali na miejsce. Kierowca, licząc na solidny napiwek, szybko wybiegł z auta, by otworzyć drzwi swojej dystyngowanej pasażerce. Amerykańscy goście są przecież zawsze mile widziani. Kobieta dała duży napiwek i poprosiła, aby mężczyzna zaczekał.
– To nie potrwa długo – oświadczyła.
Słońce padało radośnie na przestronne podwórze, które zdawało się trwać w niezmienionym stanie przez ostatnie czterdzieści lat. Izabela przymknęła oczy, próbując wyrzucić z pamięci obraz krwi wsiąkającej w zamarzniętą ziemię. Przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz, lecz szybko wzięła się w garść. Spojrzała na frontowe drzwi i ponownie zadrżała. Choć sam dom musiał przejść remont i nie przypominał już tego sprzed lat, drzwi zostały zachowane. Drzwi, przez które przed laty wyszła, zostawiając dawne życie za sobą.
Na chwiejnych nogach weszła powoli po schodach. Kręciło jej się w głowie i przyszło jej na myśl, by poprosić kierowcę taksówki o pomoc. Nie chciała jednak wyjść na słabą osobę, to uwłaczało jej godności. Poradzisz sobie, tak jak zawsze.
Zdjęła aksamitną rękawiczkę i powoli przejechała palcami po starym drewnie, delektując się jego chłodem. Ta podróż zdawała się trudniejsza, niż przypuszczała, a była przecież dopiero u jej progu. Wyprostowała się, wzięła głęboki wdech i zapukała.
Po krótkiej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich młoda dziewczyna w dżinsowych spodniach. Miała krótko obcięte włosy założone za uszy i żuła gumę. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, choć tak luźny strój, zdaniem przyjezdnej, nie pasował już w tym wieku.
– Dzień dobry – przywitała się oficjalnie kobieta. – Nazywam się Izabela Stone.
– Dzień dobry – odpowiedziała przeciągle zaciekawiona dziewczyna, mierząc wzrokiem wytwornego gościa. Nieco zmieszana swoim wyglądem naciągnęła sweter, starając się zasłonić wytarte spodnie.
– Przyjechałam po fortepian – wyjaśniła Izabela Stone,
przerywając niezręczną ciszę. – Rozmawiałam w tej sprawie z państwem Aliną i Kazimierzem Maćkowiakami. Wymienialiśmy korespondencję.
– To moi rodzice, ale ja o niczym nie wiem. – Dziewczyna nabrała nieufności. Spojrzała na stojącą na podjeździe taksówkę i zmarszczyła brwi. – Babcia wczoraj miała zawał, rodzice są w szpitalu w Warszawie. Nie wiem, kiedy wrócą.
Stały naprzeciwko siebie i nie wiedziały, co zrobić. Dziewczyna wciąż chowała się za drzwiami, starając się schronić przed zimnem porannego październikowego powietrza. Kobieta stała na zewnątrz, zmieszana i skonfundowana.
– Przyjechałam aż z Ameryki – wyjaśniła lekko zirytowana. – Mam już zaplanowany transport fortepianu do
Stanów.
Dziewczyna przestąpiła z nogi na nogę. Z nieskrywaną niechęcią postanowiła w końcu zaprosić gościa do domu.
– Proszę wejść do środka – zwróciła się z wahaniem do Amerykanki. – I niech pani powie kierowcy, żeby nie czekał, bo to może potrwać. Mamy w domu telefon, zawsze możemy zadzwonić po nową taksówkę.
Kobieta westchnęła i wróciła do samochodu. Wszystkie jej rzeczy zostały na szczęście w hotelu, więc nie miała przy sobie żadnych bagaży poza niewielką torebką. Powrót zaplanowała dopiero za dwa tygodnie, gdyż chciała spędzić trochę czasu w Polsce, zwłaszcza w Warszawie i nad morzem. To była jej ostatnia podróż w ojczyste strony, nie zamierzała już nigdy więcej tutaj wracać. Teraz jej plany mogły zostać pokrzyżowane, jednak najważniejsze było odzyskanie instrumentu.
Taksówka odjechała i kobieta cofnęła się do drzwi. Starała się nie myśleć o tym, co czeka ją w domu. Doskonale pamiętała wszystkie te ściany, każdy zakątek, drewniane schody, które skrzypiały, kiedy razem z braćmi zbiegała po nich na dół. Pamiętała kryształowy żyrandol, cenną ozdobę sali balowej, który mama sprowadziła z Francji. Potrafiłaby umiejscowić wszystkie wazony i obrazy, jakie znajdowały się w salonie i korytarzach. Jej matka kochała kwiaty, sama zresztą zajmowała się ogrodem, choć ojciec zawsze jej powtarzał, że mogą przecież zatrudnić ogrodnika. Jednak Zofia Langer nigdy nie pozwoliłaby obcemu człowiekowi dotknąć swego małego kawałka raju. Teraz ona, jej jedyna córka, zastanawiała się, czy cokolwiek jeszcze z niego zostało, choćby jedna grządka.
Nie miała złudzeń, by cokolwiek zachowało się po wojnie. Wszystkie dworki zostały rozkradzione albo w jej trakcie, albo zaraz po ustaniu działań wojennych. Fakt, że zachował się fortepian, świadczył tylko o tym, że był za ciężki i za duży, by dało się go łatwo wynieść z domu.
Dziewczyna wpuściła gościa do środka, nieśmiało odbierając od niego ciepły płaszcz i umieszczając go na wieszaku. Kobieta rozejrzała się i z rozczarowaniem stwierdziła, że dom w niczym nie przypomina dawnej siedziby nie tylko z zewnątrz, ale także w środku. Jednak było to miejsce, w którym spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. Kochała je, mimo że już go nie poznawała.
Nie zmienił się jedynie układ pomieszczeń. Choć ściany w korytarzu były pokryte tandetną boazerią, wciąż prowadziły do tych samych pokoi. Schody stały na swoim miejscu, choć były już tak zniszczone, że niemal rozpadały się w oczach. Mimo wszystko na ich widok poczuła tak ogromne wzruszenie, że aż łzy zakręciły jej się w kącikach oczu.
– Coś się stało? – zaniepokoiła się dziewczyna.
– Nie, nie, ja tylko… – Kobieta zawiesiła głos. – Z tym miejscem wiąże się tak wiele wspomnień. Kiedyś było tu całkiem inaczej.
Dziewczyna spojrzała na nią z ciekawością. Widać było, że nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
– Naprawdę? Bywała tu pani przed wojną?
Izabela uśmiechnęła się nieznacznie, jakby do siebie.
– Mieszkałam tu – odpowiedziała cicho – ale było to bardzo dawno temu. Nie wiem, czy twoi rodzice byli już wtedy na świecie.
– Nic mi nie mówili – wyjaśniła naprędce dziewczyna. – Nie mieszkam na co dzień z rodzicami, bo studiuję w Warszawie. Przyjeżdżam tu tylko, kiedy mam wolne. Wczoraj mama zadzwoniła, że babcia miała zawał i jest w szpitalu. Na szczęście babcia jest już przytomna, ale mama prosiła, bym przyjechała nakarmić zwierzęta. Mamy dwa psy i kota. Kot by sobie poradził, ale psy już nie-
koniecznie.
Była wyraźnie zdenerwowana i buzia jej się nie zamykała. Nie wiedziała, jak ma się zachować w obecności tak eleganckiej damy.
– Pewnie przez to wszystko zapomnieli mi o tym powiedzieć – machnęła zbywająco ręką. – Dziwne jedynie, że nie wspomnieli o tym wcześniej.
– Prosiłam twoich rodziców o zachowanie dyskrecji.
– Ale że mi nie powiedzieli? A niby komu ja miałabym powiedzieć? – Zaśmiała się nieco sztucznie, szybko jednak przywołała się do porządku. – No nic, mama obiecała zadzwonić po południu ze szpitala. Nie wiem nawet, czy dzisiaj
wrócą.
Kobieta nie była zadowolona z tej informacji, jednak powstrzymała się od komentarzy. Chciała jedynie dokończyć transakcję i pójść w swoją stronę.
– Dobrze, że nie mam dziś zajęć na uczelni – ciągnęła swój monolog dziewczyna – po niedzieli będę musiała wrócić, bo profesorzy nie darują wagarowiczom… hej, zapomniałam się przedstawić. Teresa jestem, miło mi.
Wyciągnęła rękę w kierunku kobiety, szeroko się uśmiechając.
– Izabela. – Kobieta odwzajemniła uśmiech i znów rozejrzała się po pomieszczeniu.
Dziewczyna spojrzała na nią z ukosa. Była coraz bardziej zaintrygowana swoim gościem. Tajemnicza kobieta, choć czasy swej świetności miała już za sobą, wciąż prezentowała się stylowo i gustownie. Miała piękne błękitne oczy i gęste blond włosy sięgające ramion. Była bardzo szczupła i drobna, jednak biła od niej pewność siebie, która silnie kontrastowała z kruchością jej delikatnej postury. Teresa przyjrzała się także dokładnie szykownym ubraniom kobiety. Musiały zapewne kosztować fortunę! I te perfumy… ich zapach roznosił się ciepłą słodyczą po całym
pokoju.
– Może napije się pani herbaty? I tak sobie trochę po-
czekamy.
– Tak, poproszę. Czy mogłabym w tym czasie zobaczyć fortepian?
– Oczywiście, proszę za mną.
Udały się w kierunku dawnego salonu. Kiedyś było to przestronne pomieszczenie, pełne drogiej, także zagranicznej porcelany. Matka Izabeli zawsze przykładała wielką wagę do detali, zwłaszcza jeśli chodziło o wystrój wnętrz. Zmarszczyła brwi na to kolejne wspomnienie. Rozbite kawałki szkła i porcelany walające się po całym domu. Huk donośnych kroków i głośne krzyki. Chaos i strach.
Spojrzała na miejsce, gdzie niegdyś znajdował się obraz, który ona sama namalowała w wieku czternastu lat i który jej ojciec powiesił na honorowym miejscu, tak by wszyscy go widzieli. Zawsze lubiła malować, ku rozczarowaniu matki, która z kolei pragnęła, by jej córka grała na fortepianie tak jak ona. Izabela jednak, choć także kochała muzykę, nie przejawiała talentu w tej dziedzinie i była raczej opornym uczniem.
Pamiętała dzień, kiedy podarowała obraz rodzicom. Bardzo długo nad nim pracowała. Była to akwarela przedstawiająca widok na dolinę ze szczytu dachu. Wchodziła na niego przez dwa tygodnie tuż przed wschodem słońca i malowała. Do tej pory potrafiła przywołać magiczne podniecenie, które czuła, kiedy po kryjomu wychodziła przez okno na strychu i siadała na parapecie. Wydawało jej się wtedy, że cały świat leży u jej stóp. Matka o mało nie umarła na zawał, kiedy jej opowiedziała, w jaki sposób udało się jej uchwycić ten piękny widok. Papa z kolei się roześmiał, pogroził jej palcem i od razu powiesił obraz na honorowym miejscu.
Teraz zamiast dziecięcej akwareli była tam surowa ściana z odpadającymi płatami farby.
Tęsknota za rodzicami ścisnęła jej serce. Nie miała ani jednego ich zdjęcia, a jednak doskonale pamiętała ich twarze. W jej głowie nie wybrzmiewał już dźwięk ich głosu. Nie potrafiłaby już rozróżnić go w tłumie. Nie pamiętała, jak brzmiał ich śmiech. Widziała ich twarze, lecz wszystkie te obrazy były uporczywie nieme.
– To tu. – Głos Teresy wyrwał ją z zamyślenia.
Znalazły się na miejscu, lecz po raz kolejny Izabela nie mogła doszukać się w nim śladów przeszłości. Pomieszczenie musiało służyć za składzik. Pan Maćkowiak przerobił część domu na zakład stolarski, a dawny reprezentacyjny salon pełnił funkcję magazynu. Wszędzie walały się kawałki drewna i deski. Fortepian stał w rogu pokoju, na swoim starym miejscu, przykryty podziurawionym
pledem.
Teresa taktownie postanowiła zostawić gościa samego i po cichu oddaliła się w kierunku kuchni. Izabela niespiesznie podeszła do instrumentu, uważając, by nie nadziać się na wystające zewsząd kawałki drewna różnej wielkości. Zdjęła okurzony koc i rzuciła go na podłogę. Powietrze zrobiło się gęste od pyłu i kobieta zakaszlała kilka razy. W swoim domu utrzymywała pedantyczny porządek i serce ściskało się jej na widok tak zaniedbanego miejsca, które kiedyś tętniło życiem i przydawało domowi splendoru.
Fortepian miał połamaną jedną nogę, był porysowany i brakowało mu większości klawiszy. Wciąż był jednak nieopisanie piękny. Dotknęła go z czułością i poczuła napływające do oczu łzy, które po chwili spłynęły na czarne zniszczone drewno. Ta jedna rzecz na świecie mieściła w sobie całą jej przeszłość, dopóki nie stała się Izabelą Stone. Patrzyła na niego jak na starego przyjaciela, którego uważała za zmarłego, a który nagle po latach się odnalazł, chudy, wymęczony i zmizerniały z powodu ciężkiego
losu.
Nagle energicznym krokiem weszła do pokoju Teresa.
– Zaparzyłam herbatę. Wszystko w porządku?
Dziewczyna zaniepokoiła się widokiem poruszonej kobiety.
– Tak, nic mi nie jest – powiedziała Izabela, szybkim ruchem ocierając łzy z policzków. – Po prostu… ten fortepian przywołał tyle wspomnień… Ludzie u kresu życia są często bardzo sentymentalni.
– Nie, nie, pani z pewnością nie jest u kresu życia. – Teresa podeszła do Izabeli i ujęła ją pod ramię. – A teraz niech pani usiądzie i napije się herbaty. Jestem bardzo ciekawa pani opowieści o tym domu.
Przeniosły się do salonu, gdzie olbrzymich rozmiarów meblościanka sprawiała wrażenie, jakby miała zaraz na nie spaść i przygnieść je do podłogi. Niegdyś była to jadalnia i Izabela nie mogła przestać porównywać przeszłości do teraźniejszości.
– Niech mi pani opowie coś o tym miejscu – poprosiła Teresa. – Mieszkam tu tyle lat, ale nic tak naprawdę o nim nie wiem. To znaczy, wiedziałam, że kiedyś był to elegancki dworek, ale po wojnie nic już chyba nie było eleganckie. Kiedy się tu wprowadziliśmy, byłam małą dziewczynką, a ściany ledwo stały na swoim miejscu.
Dziewczyna zaśmiała się, lecz starszą kobietę jej słowa bardzo poruszyły.
– Niewiele się od tego czasu zmieniło – szepnęła z przekąsem.
– Słucham?
– Och, nic takiego. Twoi rodzice mają tu mały zakład stolarski?
– Tak, tata to taka złota rączka, wszystko potrafi zrobić. Sam zresztą wyremontował ten dom, w sumie to ciągle jest jeszcze coś do zrobienia. Główny warsztat jest w dobudówce na tyłach domu.
Starsza kobieta spojrzała na nią zaskoczona.
– Dobudówce?
– Tak tylko nazywam to miejsce. Takie podłużne pomieszczenie z wyjściem do ogrodu.
Izabela wzdrygnęła się. Napiła się szybko herbaty, by nie dać po sobie znać, jak bardzo obraża ją to okreś-
lenie.
– Ta dobudówka – zaczęła, akcentując użyte przez dziewczynę określenie – była kiedyś salą balową. Rodzice wydawali w niej wielkie przyjęcia, między innymi na rozpoczęcie lata, pierwszego dnia wakacji. Moja matka kochała przyjęcia i była świetną organizatorką.
– Sala balowa? – rzekła z zachwytem Teresa i się rozmarzyła. – Musiała być piękna. Mieliście służbę?
Izabela uśmiechnęła się ukradkiem i wytarła chusteczką usta.
– Tak, moja rodzina była przed wojną bardzo bogata. Mieliśmy duże mieszkanie w Warszawie, jako że mój ojciec był znanym prawnikiem i prowadził tam interesy. Tutaj jednak spędzaliśmy każde wakacje. Dom należał do rodziny matki, a ona była jedyną dziedziczką.
– Brzmi jak z jakiejś bajki – skomentowała niewinnie Teresa. – Niech mi pani opowie więcej. Jestem bardzo ciekawa, kto tu mieszkał przed nami.
Izabela zawahała się. Nie lubiła wracać pamięcią do przeszłości. Nauczyła się od niej odcinać, zapominać. Tylko w ten sposób udało jej się przez lata zachować zdrowe zmysły i nie zwariować z rozpaczy. Przyjazd do Polski był dla niej wielkim wyzwaniem, kiedy jednak dowiedziała się, że po wojnie zachował się fortepian jej matki, postanowiła go kupić bez względu na cenę i dopilnować jego bezpiecznego transportu do Ameryki, w której mieszkała. Ani przez moment nie myślała, by powierzyć to zadanie komukolwiek innemu.
– Proszę pani? – Głos Teresy po raz kolejny przywołał ją do rzeczywistości.
Izabela uśmiechnęła się przepraszająco i wyprostowała na siedzeniu.
– Nie chcę zanudzać młodej osoby opowieściami starej kobiety – rzekła wymijająco.
– Ale skądże znowu! – obruszyła się Teresa. – Proszę, niech mi pani opowie wszystko. Uwielbiam słuchać takich historii. A ta w pewien sposób dotyczy także mnie. W końcu obie wychowywałyśmy się w tym samym miejscu.
Nie nazwałabym tego tym samym miejscem, przemknęło Izabeli przez myśl, lecz i tym razem powstrzymała się od komentarza. Ostatecznie doszła do wniosku, że i tak nie ma innych tematów do rozmowy. Tym razem nie dotrzyma danego sobie słowa i wróci pamięcią do przeszłości. Ten jeden raz.
– Moja matka, jak już wspomniałam, należała do dawnej szlachty – zaczęła niepewnie. – Była jedyną córką moich dziadków, rozpieszczoną i wychuchaną, trochę tak jak ja w młodości, choć miałam dwóch starszych braci. Ojciec z kolei pochodził z Gdańska i był w połowie Niemcem od strony swego ojca, a mego dziadka.
Przerwała na chwilę, by zbadać reakcję dziewczyny na tę nowinę. Nie jest łatwo przyznać się w Polsce, że ma się niemieckie pochodzenie, zwłaszcza w kontekście drugiej wojny światowej. Teresa jednak słuchała niewzruszona, co bardzo jej odpowiadało. Nawet jeśli będzie ją oceniać, wolała tego nie wiedzieć.
– Rodzice poznali się podczas letnich wakacji, które moja matka spędzała nad morzem – kontynuowała. – Moja mama była wtedy bardzo młoda, miała zaledwie dziewiętnaście lat, ojciec z kolei był wówczas świeżo upieczonym absolwentem prawa. Myślę, że mamie mogło imponować, że był starszy i taki… wyważony. Pochodził z dobrego domu, więc myślała, że jej rodzice zaakceptują go bez oporów, jednak moi dziadkowie nie byli zadowoleni, że ich jedyna córka zakochała się w kimś, kto ma niemieckie korzenie, w końcu Polska wciąż wtedy była pod zaborami. Przez kolejny rok papa jeździł do Warszawy, gdzie spotykał się z moją matką pod czujnym okiem mojej babci i innych zaangażowanych przyzwoitek, ale w końcu dziadkowie zgodzili się wydać ją za mąż pod warunkiem, że zamieszkają blisko nich w Warszawie. Wszystko działo się tuż przed wybuchem pierwszej wojny światowej. Ostatecznie papa otworzył tu kancelarię, ożenił się z moją mamą i wkrótce na świat przyszli moi bracia, Marek, potem Zbyszek, a na końcu pojawiłam się ja.
Izabela przerwała, by upić łyk herbaty. Wspomnienie braci także było dla niej trudnym przeżyciem.
– Marek był ode mnie starszy o siedem lat, a Zbyszek o pięć. Nic więc dziwnego, że byłam małą rozpieszczoną dziewczynką.
– Och, z pewnością tak nie było – zaoponowała z grzeczności Teresa.
– Owszem, było. Żyłam w szklanej bańce, wydawało mi się, że wszystko w życiu przychodzi łatwo. Stać mnie było na drogie stroje, miałam służbę, prywatne lekcje francuskiego. Wydawało mi się to czymś oczywistym, czymś, czego nie mogę stracić, bo przecież to mi się należało. Żyłam beztrosko, czekając na upragnioną… dorosłość, miłość, kontynuację mojego pięknego życia. Skąd szesnastoletnia dziewczyna mogła wiedzieć, że wszystko przeminie i skończy się tak gwałtownie?
Oczy Izabeli zaszkliły się, więc odwróciła wzrok. Wstała z miejsca i wyjrzała przez okno.
– Kiedyś wzdłuż tej drogi moi bracia uczyli mnie jeździć na rowerze. – Zaśmiała się na to wspomnienie. – Była niedziela i miałam na sobie białą sukienkę w wytłaczane kwiaty. Była piękna i bardzo droga, więc mama w kółko krzyczała do nas przez okno, że jeśli ją podrę, będziemy ją zszywać całą naszą trójką.
– I podarła ją pani?
Izabela odwróciła się w jej kierunku.
– Tak. Przewróciłam się i sukienka zaplątała się w koło. Cały tiul się rozdarł i nie można było jej naprawić. Mama jednak nie była na mnie zła. W końcu nauczyłam się jeździć na rowerze. Tydzień później dostałam nową sukienkę, jeszcze piękniejszą od poprzedniej.
– Zamiast kary dostała pani nową sukienkę?
Obie kobiety zaśmiały się.
– Taka właśnie była moja matka. Nie potrafiła się gniewać na swoje dzieci. Bardzo nas kochała i gdyby mogła, przychyliłaby nam nieba. Nigdy nie była konsekwentna, jeśli chodzi o stosowanie kar.
– A wasz ojciec?
Izabela zawahała się. Przez moment zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Papa był o wiele bardziej konserwatywny. Sam odebrał surowe, niemieckie wychowanie, lecz nie miał najlepszych relacji z moimi dziadkami i choć my sami lubiliśmy jeździć do nich do Gdańska, on często wymigiwał się od odwiedzin. Mimo jego surowości z perspektywy czasu widzę, że on także często nam pobłażał. Czasem myślę, że próbował po prostu dać nam to, czego sam nie dostał, jednak kiedy podjął jakąś decyzję, zawsze się jej trzymał. W tej kwestii był niewzruszony jak skała i nawet matce trudno było go do czegoś przekonać. Ale nie mnie. Byłam jego jedyną córką, oczkiem w głowie, i choć sam wielokrotnie mówił, że jestem podobna do matki, jako jedyna z naszej trójki odziedziczyłam jego blond włosy i niebieskie oczy. Nazywał mnie swoim promyczkiem i od dziecka wiedziałam, jak mu się przypodobać.
Zamilkła. Znów wyjrzała przez okno, jakby chciała uciec gdzieś wzrokiem. Powoli przeszła się po pokoju, a echo jej kroków odbijało się od ścian.
– Kiedyś była tu jadalnia. Zawsze siadaliśmy do stołu całą rodziną. Mama wymagała od nas schludnego ubioru, czystych rąk i buzi.
Zofia Langer. Najwytworniejsza kobieta w jej życiu. Prawdziwa dama i niezrównana gospodyni. Ideał, któremu zawsze pragnęła dorównać.
– Czy mogłabym zobaczyć warsztat twojego ojca? – zapytała Izabela – Nie zamierzam przyjeżdżać więcej do Polski, chciałabym zobaczyć tylko ważne dla mnie miejsca po raz ostatni.
Teresa zerwała się z miejsca.
– Oczywiście. Tatko nie miałby nic przeciwko.
Przeszły przez korytarz prowadzący do sali balowej. Kiedyś na ścianach wisiały tu zdjęcia członków jej rodziny. Całe drzewo genealogiczne. Wszystko jednak zagubiło się w wojennej zawierusze.
Weszły do warsztatu, który w żaden sposób nie przypominał już sali balowej z czasów swej świetności. Wszędzie stały sprzęty, materiały i przedmioty w różnym stopniu wykończenia. Izabela poczuła smutek. Zapytywała siebie, jakim cudem to miejsce tak bardzo się zmieniło. Kiedy straciło swój dawny blask?
Podeszła do rogu sali, gdzie obok siebie stały wykończone stoły i krzesła, czekające na odbiór przez właściciela.
– Kiedyś na tym podeście grała orkiestra – rzekła z rozrzewnieniem. – Stali ubrani w białe koszule i czarne fraki. Czegoś takiego teraz się już nie spotyka.
Teresa rozmarzonym wzrokiem spojrzała na podest.
– Widzę ją oczami wyobraźni – powiedziała, łapiąc się za ramiona, jakby sama zaraz miała zatańczyć. – Niech mi pani opowie o balu. Najpiękniejszym balu, jaki pani pamięta.
Izabela jednak milczała. Przeszła się po sali, próbując ożywić duchy czające się na każdym kroku. Zaklęte w tych ścianach i powietrzu.
– A co, jeśli ci powiem, że wszyscy ludzie, którzy byli na tym balu, już nie żyją? – szepnęła martwym głosem.
Teresa zamarła, lecz nie odwróciła oczu. Wytrzymała spojrzenie.
– Odpowiedziałabym, że skoro pani ciągle żyje, to znaczy, że jeszcze nie wszyscy umarli.
Stały przez chwilę, mierząc się wzrokiem. Izabeli spodobała się ta odpowiedź. Po raz pierwszy jej rozmówczyni pokazała charakter.
– No więc słuchaj. Lecz bądź czujna. Słowa potrafią przywołać z grobu umarłych.
To był gorący czerwiec 1939 roku. Miałam szesnaście lat i czułam się już młodą kobietą. Nad Polską od miesięcy wisiało widmo wojny, nawet moi bracia, studenci prawa, postanowili zaciągnąć się do wojska i odbyć szkolenie w celu obrony ojczyzny. Nikt jednak nie brał na poważnie wybuchu wojny, a tym bardziej możliwości porażki. Byliśmy młodzi, wolni, niepokonani. Nieśmiertelni. Tak się nam przynajmniej wydawało.
Nie czułam czającego się zagrożenia. Uważałam szko-
lenie wojskowe moich braci za niezwykłą przygodę i w głębi ducha nawet im trochę zazdrościłam. Życie dziewczyny wydawało mi się czasem strasznie nudne. Czekałam więc na koniec roku szkolnego i bal na otwarcie lata, do którego moja mama przygotowywała się od
miesiąca.
Cieszyłam się nie tylko z powodu rozpoczętych wakacji, lecz także dlatego, że na balu miał pojawić się przyjaciel moich braci, Tadeusz. Byłam w nim zakochana od dwóch lat, lecz on nigdy nie zwracał na mnie uwagi. Odwiedzał nasz dom raz na jakiś czas, lecz bardziej interesowały go rozmowy prawne z moim ojcem niż młodsza siostra jego przyjaciół. Jednak w wieku szesnastu lat stałam się już młodą kobietą. Z chudej dziewczynki z warkoczami zmieniłam się w damę o krągłych kształtach i choć nadal byłam bardzo szczupła, nie czułam się już dzieckiem. Mężczyźni w mieście wodzili za mną wzrokiem, ekspedientki w sklepie zaczęły się do mnie zwracać per „pani”. Miałam wielki plan podbicia serca Tadeusza i oczywiście zostania jego żoną w dalszej przyszłości.
Wiele tygodni szukałam odpowiedniej kreacji, ponieważ chciałam wyglądać zjawiskowo i oczarować wszystkich, a zwłaszcza tego jedynego. Ostatecznie mój wybór padł na długą połyskującą suknię z głębokim wycięciem na plecach. Wiedziałam, że papa będzie oponował, był bardzo konserwatywny, więc zaplanowałam, że zobaczy mnie w niej dopiero w dniu balu, kiedy nie będzie już odwrotu.
Sala była już pełna gości, kiedy zeszłam na dół z mojego pokoju. Czekała na mnie Alicja, moja najlepsza przyjaciółka, córka przyjaciół moich rodziców, którzy także mieli nieopodal letni dom. Kiedy schodząc po schodach, dostrzegłam jej spojrzenie, wiedziałam, że nikt nie przejdzie obok mnie obojętnie.
– Twój tata cię zabije – powiedziała tylko, kiedy otrząsnęła się z szoku.
– Nie zrobi tego – odpowiedziałam dumnie. – Jestem jego jedyną córką. Zresztą mama zgodziła się, bym ją włożyła.
– Więc zabije i ciebie, i twoją mamę, proste.
Weszłyśmy na salę i od razu podbiegli do nas moi
bracia.
– Jezu, Bella, niech papa cię lepiej nie widzi! – zatrwożył się na mój widok Marek. Zbyszek z kolei roześmiał się, chwycił mnie za dłoń i zakręcił mną.
– O rany! Nie wiedziałem, że mam tak piękną siostrę!
Marek był zawsze najbardziej ułożony z naszego rodzeństwa. W zachowaniu bardzo przypominał mi papę. Był to zresztą jego niedościgniony ideał. Zbyszek z kolei miał opinię łobuza i bawidamka. Dwa przeciwieństwa i jednocześnie moi najlepsi przyjaciele.
Nie przejęłam się ich reakcją i tylko beztrosko wzruszyłam ramionami. W głębi sali dostrzegłam już Tadka, stojącego w gronie znajomych i kątem oka spoglądającego w moim kierunku. Po jego spojrzeniu mogłam wywnioskować, że także na nim wywarłam niemałe
wrażenie.
– Bella, chyba pozwolisz mi choć raz ze sobą zatańczyć? – Szturchnął mnie żartobliwie Zbyszek. – Znajdziesz przerwę na jeden taniec dla brata, co? Bo jak nie, to sam się wepchnę między adoratorów.
Jednak ja w ogóle nie zwracałam na niego uwagi. Nie obchodziło mnie nawet, czy papa widział już mój strój i makijaż. Podeszłam do stołu i nalałam sobie soku. Z tyłu za mną szła Alicja, paplając o czymś bez przerwy. Jednak tym razem nawet jej nie słyszałam.
– Cześć, Iza. – Jego głos rozległ się za moimi plecami jak dźwięk gongu. Uśmiechnęłam się i szybko przybrałam obojętną pozę, zanim się odwróciłam.
– Cześć, Tadek. Co słychać?
Mierzył mnie wzrokiem, a ja czułam, jak serce zaczyna bić szybciej w mojej piersi. Uśmiechnął się do mnie nieco cynicznie i przez chwilę przeraziłam się, że zamiast mnie podziwiać, śmieje się ze mnie. Jednak on ukłonił się i spytał, czy zechcę zatańczyć z nim pierwszy
taniec.
Miałam tak ściśnięte gardło, że ledwie zdołałam odpowiedzieć. Ujął mnie pod ramię i zabrał na parkiet. Tadeusz był świetnym tancerzem, kiedy mnie prowadził, czułam się lekka jak piórko.
– Pięknie wyglądasz – zagaił, tańcząc ze mną.
– Dziękuję – wychrypiałam w odpowiedzi, nie mogąc się zdobyć na nic więcej.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki