Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Walcząc z systemem - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 lutego 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
13,66

Walcząc z systemem - ebook

Czy uważasz, że dzisiejszej Polsce potrzebny jest superbohater na miarę Supermana czy Batmana? Czy myślisz, że społeczeństwo rządzone od lat przez nieudolnych polityków i trawione patologiami władzy zasługuje na swego nadzwyczajnego obrońcę? Jeśli odpowiedź brzmi tak, to koniecznie przeczytaj tę książkę i poznaj Karkonosa. Polskiego Mściciela, który prowadzi samotną i heroiczną walkę z systemem zła od lat władającym Polską.

Książka „Walcząc z systemem” to kryminał z elementami political fiction. Osadzona jest mocno w realiach współczesnej Polski i nawiązuje do wydarzeń, które w ostatnich miesiącach nie schodziły z pierwszych stron gazet.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-944252-3-4
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Nie żyje 10-latka zaatakowana siekierą w Szklarskiej Porębie

Do potwornego zdarzenia doszło w środę 20.08.2015r.
w Szklarskiej Porębie. Przed południem matka ze swoją 10-letnią córeczką Kasią chciały zrobić zakupy w jednej z tamtejszych księgarni. Gdy wchodziły do środka, dziewczynkę zaatakował od tyłu 27 letni bezrobotny - Samuel I., uderzając ją w głowę siekierą. Pomimo szybkiej akcji ratunkowej, dziewczynki nie udało się uratować, zmarła po godz. 13.00 na rękach swojej zrozpaczonej matki.

FAKTY – 20.08.2015 r.

Prawda jest matką fikcji.

Nie wiadomo, co jest prawdą, każdy odkryje ją sam.

Książka dla wszystkich i dla nikogo.

– Roman KaniaPROLOG

W 2015 roku ludzie w Polsce wyraźnie dzielili się na systemowców
i nie systemowców, układowców i nie układowców, nomenklaturowców
i nie nomenklaturowców, partyjnych i niepartyjnych, koryciarzy i nie koryciarzy, słowem na tych, którzy czerpali beneficja z tytułu sprawowania władzy państwowej i byli uprzywilejowani, oraz na tych, którym władza państwowa nigdy nie podała pomocnej ręki.

Podział społeczeństwa w czasach systemu komunistycznego, narzuconego Polakom przez Stalina, był prosty: MY – społeczeństwo i ONI – czerwoni, komuniści, pezetpeerowcy, słudzy Moskwy.

Po upadku komuny w 1989 roku w Polsce narodziła się wielka nadzieja, że podział na MY i ONI odejdzie do lamusa historii, bo przecież kto miałby być Onymi – zaborcy, okupanci, komuniści? Podwaliny nowego, demokratycznego państwa stworzyli sami Polacy, wybrani przez wolny naród. Wydawało się, że nowe państwo stworzone przez niedawnych opozycjonistów wobec systemu komunistycznego, krew z krwi Polaków, nie mogło być niesprawiedliwe, nie mogło być czyjeś inne niż umęczonego, doświadczonego komuną narodu.

Wydawało się też, że wreszcie Polacy poczują się dobrze w swoim własnym, niepodległym kraju, że wreszcie nie będą traktować państwa jak wroga, że będzie to wspólnie szanowana wartość. Powabne słowa – wolność, pluralizm, wolny rynek, konkurencja i demokracja uwiodły wtedy większość Polaków. Jednak piękna idea społeczeństwa obywatelskiego za sprawą polityków szybko legła w gruzach, stała się wyświechtanym frazesem.

W miejsce jednej dyktatorskiej partii rządzącej w PRL-u powstały setki partii o różnych odcieniach ideowych, a ich wspólną cechą była bezkompromisowa walka o władzę. Do partii garnęli się ludzie żądni władzy, kariery
i pieniędzy. Partie powstawały nie po to, by służyć społeczeństwu, lecz po to, by zdobyć władzę i rządzić w interesie wąskiej uprzywilejowanej grupy. Tak powstawał patologiczny system partyjny. Naród poczuł się oszukany, szybko pojawił się znowu podział na MY – społeczeństwo i ONI – ludzie systemu, stworzonego już nie przez siły zewnętrzne, ale przez rodzimych polityków.

To najbardziej i najboleśniej zaskoczyło zwykłych Polaków, którzy, jak ich przodkowie, czuli się znowu obco w swoim kraju, czuli się jak pod okupacją, tym razem rodzimych sitw partyjnych.

System stworzony wtedy dla Polaków przez Polaków był na pewno nie lepszy od systemu socjalistycznego. W Polsce pojawiło się masowe bezrobocie sięgające realnie 20%. Ludzie, którzy mieli szczęście pracować, zarabiali skromnie i dlatego tylko zza szyby mogli oglądać towary, o których nawet nie mogli marzyć w czasach komuny. To ich potwornie frustrowało. Polską ekonomią zawładnęła gospodarka rynkowa, półki sklepowe uginały się od deficytowych w poprzednim systemie towarów. Jedynym reglamentowanym dobrem stała się praca, a procesem jego reglamentacji sterowała nowa władcza siła – ludzie systemu. W społeczeństwie narastały resentymenty za niedawno obalonym ustrojem, a wyrażały się one w popularnym haśle: „Komuno wróć!”. Ludzie poczuli się oszukani przez niedawnych opozycyjnych przywódców, którzy ustawili się świetnie w nowej rzeczywistości, pozostawiając bezbronny naród na pastwę kapitalizmu z wilczą twarzą w wydaniu XIX-wiecznym. Społeczeństwo ubożało w zastraszającym tempie, a nieludzki system odbierał dzieci tym rodzicom, którzy byli biedni i nie radzili sobie w kapitalistycznej, brutalnej rzeczywistości. Jednocześnie rosły spekulacyjne fortuny, społeczeństwo nieodwracalnie i trwale podzieliło się na bogatych i biednych.

Tylko nieliczna grupa, wywodząca się z dawnej opozycji antykomunistycznej i partii komunistycznej, po zawarciu cichego sojuszu, żyła sobie sielsko i czerpała całymi garściami owoce przemian ustrojowych i gospodarczych. Ci, co szczycili się obaleniem komuny, stworzyli z dawnymi władcami komunistycznymi system jeszcze mniej przyjazny ludziom niż sam komunizm. W krótkim czasie ludzie przekonali się, że nowa Polska była nawet
o stokroć perfidniejsza od komunistycznej.

Nową rzeczywistość trudno było zakwalifikować do jakiś znanych kategorii ustrojowych, nie był to ani kapitalizm, ani komunizm, ani demokracja, ani dyktatura, ani totalitaryzm, ani nawet liberalizm. Był to unikatowy i niesprawiedliwy system stworzony dla Polaków przez Polaków. Można by powiedzieć, że Polacy Polakom zgotowali ten system, a Polska pod względem rozwojowym i ustrojowym przypominała republikę bananową, tylko w wersji kartoflano – węglowej. Wartość siły roboczej była najniższa w Europie i to tylko dlatego kraj nie popadł potem w głęboki kryzys i był w propagandzie rządowej „zieloną gospodarczą wyspą”. Polacy zarabiali 300 euro miesięcznie, kilkukrotnie mniej niż Niemcy, którzy przegrali ponoć wojnę, rodziło to poczucie niesprawiedliwości i było źródłem społecznych frustracji. Z kolei ludzie władzy pławili się w luksusie. Perfidia nadwiślańskiego systemu polegała przede wszystkim na tym, że pod maską demokracji ukrywała się wroga narodowi hydra, której szkaradne nieśmiertelne paszcze to partyjniactwo, korupcja, kumoterstwo, nepotyzm, łapówkarstwo, arogancja, pycha, buta, pogarda, zdrada, przekupstwo, egoizm, chciwość i partactwo.

W Polsce pojawił się też nowy gatunek ludzki – systemowcy. Człowiek systemowy (dyrektor, prezes, urzędnik, itp.) to taki, który otrzymał stanowisko z klucza partyjnego, z poręczenia partii, lub „ustawki” konkursowej,
w zamian za co musiał być dyspozycyjny wobec władzy, działającej nie dla dobra ogółu, lecz na rzecz określonych środowisk, na rzecz „swoich”. W ten sposób decydentami systemu zostali ludzie bez honoru, wiernopoddańczy sługusi, niekompetentni lizusi, bez kręgosłupa moralno – patriotycznego, zaś intratne posadki w spółkach państwowych otrzymywali nie za ciężką pracę, osiągnięcia, zdolności, tylko za wierność partiom i ich wodzom. Tym sposobem elity rządzące ulegały degeneracji, nie były w stanie rozwiązywać najważniejszych spraw narodu, nie mogły mu zapewnić bezpieczeństwa i rozwoju.

Tak skonstruowany system funkcjonował od Bieszczad, Tatr i Karkonoszy po Bałtyk, od stolicy państwa po najmniejsze mieściny i wsie, a w praktyce – jak niewidzialna ręka decydował o tym, że sprzątaczką w urzędzie gminy
w Obrzydłówku mogła zostać tylko pani z rodziny radnego, zaś dyrektorem delegatury Urzędu Kontroli Poprawności w Rzeszowie mógł być tylko przyjaciel posła Jana C., z kolei przetarg na remont szkoły w Pajęczynowie wygrywali ci, którzy byli powiązani z lokalnym układem władzy.

Młodziutka polska demokracja została oplątana pajęczą siecią polityczno – biznesowych układów i innych nieformalnych struktur, w których tworzenie były zaangażowane elity partyjne, biznesmeni, gangsterzy, urzędnicy, sędziowie, lekarze, prokuratorzy, policjanci. Grupy interesów bezpardonowo
i bezkarnie okradały społeczeństwo, a państwo, które miały w pogardzie, traktowały jako niewyczerpalne źródło swych fortun. Rąbka tajemnicy
o funkcjonowaniu systemu uchyliły tzw. taśmy prawdy, czyli podsłuchy, założone w 2014 r. przez kelnerów w warszawskiej restauracji „Sowa i koledzy”. Bohaterami nagrań byli prominentni członkowie rządu, wywodzącego się
z systemowej partii – Platforma Koleżeńska. Politycy ci przy kolacjach złożonych z najdroższych dań i win (oczywiście za państwowe pieniądze), w niewybredny sposób opowiadali o mechanizmach władzy w Polsce. Z rozmów tych wynikało, że Polacy to frajerzy, bo pracują za najniższą krajową, czyli za 1300 zł miesięcznie (kolacja polityków kosztowała 1500zł). Przy dobrym winie i ośmiorniczkach szczerze opowiadali sobie, że „Polska to istnieje tylko teoretycznie” i że to kraj, w którym jest „chuj, dupa i kamieni kupa”.

W dziejach świata patologiczne systemy rodziły trybunów ludowych, choćby Savonarolę w XV-wiecznej Florencji. Ale polski system też wykreował buntowników, wśród których należy wymienić Andrzeja Leddera, czy innego polskiego Savonarolę – muzyka Piotra Kubiza, który w wyścigu o fotel prezydenta, głosząc hasła walki z systemem, z partyjniactwem, uzyskał
w maju 2015 r. nawet 20 procent głosów. Był to trzeci wynik wyborczy po Andrzeju Komorniku, typowym człowieku systemu i zwycięzcy Bronisławie Dudku. Wśród wielu różnic między włoskim Savonarolą, a polskimi „buntownikami”, było też jedno wielkie podobieństwo – wszyscy w efekcie ponieśli klęskę. Savonarola zagrażający władcom florenckim i zepsutemu papiestwu skończył na stosie. Andrzej Ledder, obrońca chłopów polskich, uciskanych przez system w latach 90-tych, powiesił się, być może z czyjąś pomocą. Natomiast Kubiza, który był nadzieją młodych na rozwalenie systemu partyjnego, zadeklarowanego antysystemowca, „spaliły na stosie” najpierw zdradzieckie media, a potem ukrzyżowali go skołowani wyborcy przy urnach. Ugrupowanie „Kubiz”, głoszące ideę walki z systemem poprzez zmianę konstytucji i wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych ledwo weszło do sejmu, bez szans na realną władzę. Idea odpartyjnienia państwa była bez szans na realizację. Nie było komu przeciąć systemowego węzła, duszącego od lat naród. Węzeł ten stał się już przysłowiowym węzłem gordyjskim. Przeciąć go mogła już tylko nadzwyczajna, nadprzyrodzona siła.

Po kolejnych wyborach parlamentarnych przy władzy pozostawały dotychczasowe partie systemowe, które ten system jeszcze bardziej „doskonaliły” i obracały go przeciw narodowi, wmawiając mu jednocześnie, że najważniejszą dla nich wartością jest państwo i że żaden polityk i żadna partia nie stoi ponad tą ideą. Elity uległy dalszej, totalnej już degeneracji, do władzy doszli urzędnicy, którzy przystąpili do „produkcji” niezliczonej ilości nowych regulacji prawnych, żeby ogłupić nimi naród i uzasadnić rozrost administracji.

Bezmyślna i butna władza pchała Polskę ku wojnie o Ukrainę, narażając tym naród na wojnę z Rosją. Dopiero masowe protesty społeczne odwiodły rząd od wojny na wschodzie. Ludzie krzyczeli wtedy: „Nie damy swoich dzieci zabijać na Ukrainie, niech swoich synów wysyła tam władza”.

Społeczeństwo było inwigilowane. Miliony kamer śledziło ludzi w miasteczkach, na wsiach, urzędach, drogach. Służby mundurowe miały dzienne limity, z podanymi kwotami, na ile mają złupić naród, żeby zarobić na drogie kolacje polityków, na ich diety, delegacje oraz luksusowe życie. Władza pławiła się w dobrobycie jak nigdy dotąd, a większość społeczeństwa cierpiała niedostatek. Młodzi nie mieli szans na start życiowy, nie mieli pracy, nie mieli mieszkań, nie mieli szans na założenie rodziny, a niż demograficzny osiągnął katastrofalne rozmiary. Nie widząc przyszłości na godne życie w swoim kraju, miliony młodych wyjechało za chlebem. Emigracja po wejściu Polski do Unii Europejskiej, to był największy exodus Polaków w dziejach, który spowodował potężną wyrwę na żywej tkance narodu.

Ale ponad dwa miliony Polaków opuściło ojczyznę nie tylko z przyczyn ekonomicznych, ale także z poczucia, że państwo polskie było dla nich nieprzyjazne i na każdym kroku chciało ich oszukać i złupić. Premier Anglii chwalił się potem w Izbie Gmin, że jego kraj otrzymał od Polski miliony funtów w postaci wykształconych, pracowitych, zaradnych Polaków, którzy pracowali dla Zjednoczonego Królestwa, którzy zakładali tam rodziny, a Polki okazały się najbardziej dzietnymi kobietami w dziejach tego kraju. Podczas, gdy Polacy nad Tamizą pracowali i budowali swój dobrobyt, w kraju nad Wisłą trwała odwieczna wojna polsko – polska, politycy kłócili się, zajmowali się sami sobą i żeby utrzymać się przy władzy, napuszczali zgodnie z rzymską zasadą „dziel i rządź” poszczególne grupy społeczne na siebie. System doprowadził w końcu do wzajemnej niespotykanej dotychczas nieufności rodaków względem siebie i względem swojego państwa. Polacy nie byli już solidarni, lecz patrzyli na siebie wilkiem, byli szczuci przeciwko sobie. Naród, mimo swej szlachetności, rządzony przez nikczemników, sam w końcu zaczął nikczemnieć. Społeczeństwo zostało sprytnie przez system zatomizowane, skłócone, ubezwłasnowolnione, zmanipulowane, a w końcu straciło poczucie wspólnoty narodowej i państwowej, straciło swoją tożsamość.

Partyjniacy powszechnie arogancko odnosili się do ludzi, a przykładem może być słynna odzywka jednego z polityków, który na niewygodne pytanie bezdomnego odpowiedział mu: „Spieprzaj dziadu”. Inny butny polityk chwalił się, że „Ciemnemu ludowi można wszystko wmówić i tak to łyknie”.

Dziennikarze – tzw. czwarta władza – zamiast stać po stronie społeczeństwa, służyli właścicielom mediów, których proweniencji nawet się nie domyślali, toteż manipulowali faktami, nie przedstawiali spraw obiektywnie, ale zawsze z korzyścią dla systemu, którego byli trybikami i który nimi umiejętnie sterował. Zwłaszcza media publiczne były dyspozycyjne wobec swych właścicieli, czyli w praktyce wobec polityków rządzących partii. Uwiedzeni przez system dziennikarze wyciszali zatem poważne afery, atakowali opozycję, jazgotem medialnym kamuflowali zło systemu, którego stali się bezładną częścią. W ich pracy chodziło przede wszystkim o utrzymanie się na rynku medialnym, a nie o autentyczną służbę czytelnikom i słuchaczom. Natomiast dawni związkowcy, uważani kiedyś za obrońców narodu, oraz postkomuniści przeniknęli cichaczem do elit władzy, a ci którzy się przespali na styropianie w czasie strajków w latach 80-tych, kazali sobie płacić milionowe odszkodowania albo załatwiali dla siebie specjalne, wysokie rządowe emerytury. Legendarny przywódca „Słuszności”, kiedyś obrońca zwykłych Polaków Walisa, uwielbiany przez miliony trybun ludowy, zaszył się w swojej nadmorskiej willi, licząc zgromadzone skarby i nie interesując się, jak żyją jego rodacy, którzy kiedyś mu zaufali i poszli za nim na dobre i złe. Polacy mu pamiętali, że pozwolił na ich nieludzki wyzysk, że zostawił ich na pastwę aferzystów, których nie puścił, jak obiecał, w przysłowiowych skarpetkach.

Naród polski w 2015 r. był bezbronny, oszukany, nie miał autentycznych przywódców i obrońców, nie miał też nadziei na zmiany.

Kiedy Polacy zorientowali się, że żadna ludzka siła nie może im pomóc
w niedoli, czekali już tylko na legendarnego Mściciela, gdyż tylko on wspierany przez opatrzność i obdarzony jej nadprzyrodzoną mocą był w stanie ich obronić i zrobić porządek w ukochanej, ale nieszczęśliwej ojczyźnie zawładniętej przez groźną siłę ciemnych układów. Czekali na Mściciela jak na Mesjasza. Nie wiedzieli, kiedy i gdzie się narodzi, ale wierzyli w jego rychłe nadejście.

Aż latem 2015 r. pojawiły się nad polskimi Karkonoszami stada nieznanych, krzykliwych, czarnych ptaków, owady cięły ludzkie ciała jak nigdy dotąd, potoki wysychały, a słońce zachodziło kilkakrotnie krwawą łuną. Naród poczuł trwogę, lecz obudziła się w nim cicha nadzieja, że to były znaki zapowiadające narodziny Mściciela, który stanie w ich obronie i poskromi bezkarny systemem.

Karkonosz – Duch Karkonoszy, którego grób znajduje się nieopodal Szklarskiej Poręby, po wiekach spokojnego snu, obudził się niespodziewanie rankiem 20.08.2015 r. Wyszedł z miejsca swojego odwiecznego spoczynku
i ciekawy świata żywych, udał się na pobliski taras widokowy, zwany przez miejscowych Złotym Widokiem. Popatrzył i zachwycił się Duch dawno nie widzianymi Karkonoszami i po nasyceniu się ich pięknem, spojrzał na miasto, następnie na całą Kotlinę Jeleniogórską, Sudety, Śląsk, aż jego oczy zatrzymały się na falach wzburzonego Bałtyku. Wiatr karkonoski rozwiewał jego długą, siwą brodę, a on podpierając się jedną ręką na długiej lasce z korzenia, patrzył swymi starymi, ale przenikliwymi oczyma, chcąc zbadać nie tylko przyrodę, ale również ludzkie serca, dusze i rozumy.

Natura była podobna do tej, którą pamiętał sprzed wieków, mniej było jedynie lasów i zwierząt. Ale jakże zmieniły się ludzkie siedziby. Wysokie, hałaśliwe miasta, kominy, autostrady, wielkie sklepy.

Wyjąwszy ze swego tobołka Lustro Prawdy, spojrzał w nie i zobaczył, że w krainie leżącej u stóp jego gór jest mnóstwo niesprawiedliwości, cierpienia, goryczy, poniżenia, łez, a ludzie w niej żyjący, rządzeni przez pysznych władców, są samotni i bezbronni w swym nieszczęściu. Kiedy ujrzał to morze krzywd i niesprawiedliwości, przetarł oczy ze zdziwienia i żeby znowu spokojnie zasnąć, postanowił pomóc temu z nieszczęśliwych, którego najszybciej dostrzeże na tej Ziemi. Nagle zauważył mocno wzburzonego młodzieńca maszerującego z reklamówką przez Szklarską Porębę. Wejrzał w jego myśli
i serce Duch i zobaczył gniew, gorycz, rozpacz, odrzucenie, poczucie krzywdy i wielką samotność. W reklamówce zaś dostrzegł siekierę. Następnie wyjął z tobołka Lustro Przyszłych Zdarzeń i zobaczył w nim konającą pod księgarnią po ciosie siekierą 10-letnią dziewczynkę, a przy niej zawodzącą z rozpaczy matkę. Widział potem w Lustrze uciekającego najnieszczęśliwszego młodzieńca, który zadał śmiertelny cios.

Roztkliwił się Karkonosz i w swej niezmierzonej dobroci zatrzymał tragiczny bieg zdarzeń. Chuchając w Lustro odwiódł idącego miastem młodzieńca od bezsensownej zbrodni, tchnął w jego umysł nową myśl i nadał mu moc czynienia sprawiedliwości i prawo zemsty w słusznej sprawie. Gniew najnieszczęśliwszego z nieszczęśliwych skierował przeciw panującemu
w kraju zwyrodniałemu systemowi i ludziom, którzy mu bezmyślnie służyli.

Odtąd legendarny starzec z Karkonoszy sprawował nad młodym mężczyzną pieczę, wspierał go w walce z wszelkim złem, pomagał naprawiać ludzkie krzywdy. Odtąd był jego opiekuńczym Głosem. Tak narodził się polski Mściciel z Karkonoszy, walczący z wrogim ludziom systemem.Rozdział I

Samuel Iratyński 20.08.2015 r. od rana czekał w swoim mieszkaniu na listonosza, gdyż spodziewał się pisma z Urzędu Zatrudnienia w Szklarskiej Porębie, przyznającego mu prawo do zasiłku dla bezrobotnych. 27-latek ukończył kilka lat temu studia licencjackie z rehabilitacji i myślał wtedy, że to jego praca będzie szukać, a nie on pracy. Tymczasem po krótkim okresie zatrudnienia w sanatorium w Szklarskiej Porębie, był bezrobotnym rehabilitantem, bez nadziei na znalezienie jakiegokolwiek zajęcia w swoim mieście.

Kiedy w liceum podejmował decyzję o dalszym kształceniu, kierunek rehabilitacji cieszył się wśród jego kolegów ogromnym powodzeniem. Szkolni doradcy zawodowi zapowiadali świetlaną przyszłość rehabilitantów w obliczu zapaści demograficznej i gwałtownie starzejącego się społeczeństwa, potrzebującego właśnie ludzi o tej profesji. Młodzież zachęcona dobrymi perspektywami, masowo ruszyła na uczelnie, których priorytetem była już wtedy walka o byt, a nie kształcenie młodzieży zgodnie z aktualnymi potrzebami rynku pracy. Władze uczelni wiedziały, że kierunek rehabilitacji był przereklamowany, a rynek nie zaabsorbuje aż tylu rehabilitantów. Natomiast Ministerstwo Oświaty, które powinno kreować na bieżąco kierunki rozwoju szkolnictwa, monitorować dynamicznie zmieniające się potrzeby rynku pracy, żyło w swoim wyimaginowanym świecie cyfr, liczb, sprawozdań, ewaluacji, księżycowych pomysłów, żonglowało nowymi przepisami, które były oderwane od rzeczywistości i potrzeb dynamicznie zmieniającego się świata. Priorytetem ministerialnym było procentowe zwiększenie ludzi z wyższym wykształceniem w stosunku do ogólnej populacji tak, aby dogonić kraje zachodnie.
W związku z tym likwidowano szkoły zawodowe, a młodzież była zachęcana do studiowania i nie ważne na jakim kierunku, byle studiować. A uczelnie produkowały taśmowo humanistów, którzy później byli bez szans na znalezienie pracy. System szkolnictwa był niesprawny, nieskoordynowany i nie pełnił roli służebnej wobec gospodarki. Nieporadne państwo, rządzone przez indolentnych urzędników nie miało wizji rozwoju kraju, nie miało wizji rozwoju oświaty, w tym kierunków rozwojowych szkolnictwa wyższego.

Japonia, która swego czasu była wzorcem dla rozwoju Polski, wyznaczała kierunki rozwoju państwa oraz ustalała zapotrzebowanie na konkretne kierunki studiów. Premier tego państwa apelował swego czasu do władz uczelni
o zamykanie kierunków humanistycznych, aby wszystkie środki zaangażować w rozwój kierunków przyszłościowych – technicznych i przyrodniczych.
W Polsce natomiast wymieniana przez 4-letni cykl wyborczy władza nie była zorientowana w potrzebach rynku pracy i nie podejmowała nawet prób zracjonalizowania szkolnictwa. Toteż szybko okazało się, że bum na rehabilitację obrócił się przeciwko młodzieży. Perfidny system wyprodukował tysiące rehabilitantów, którzy nie mogli znaleźć zatrudnienia. System zadał cios młodzieży, a państwo kolejny raz nie sprawdziło się.

Edukacyjna polityka tego prawie 40-milionowego kraju od czasu reformy 1999 r. została rozregulowana i pozbawiona racjonalnego kierunku. Wraz
z czterema beznadziejnymi reformami rządu Guzka, reforma oświaty totalnie się nie sprawdziła. Była anty reformą, wzorowała się na rozwiązaniach, które były archaiczne i stopniowo wycofywane z Europy Zachodniej, była nieefektywna, pomijała aspekt wychowawczy edukacji szkolnej.

Zabójczy dla systemu był rytuał wywracania przez ekipy partyjne wszystkiego, co wprowadzili poprzednicy. A więc była reforma, a potem niezliczone liczby reform tejże reformy. Nie było spójnej długofalowej wizji oświaty polskiej. Machina urzędnicza przez dziesięciolecia psuła polską szkołę w myśl zasady: „Teraz my, a po nas choćby zgliszcza”. Nie było nikogo, kto zatrzymałby tę obłędną karuzelę.

Uczniowie jak szczury doświadczalne byli traktowani przedmiotowo – mieli napisać sprawdziany i egzaminy, bo z ich wyników były rozliczane szkoły, które szantażowano likwidacją. Skutkowało to olbrzymimi napięciami emocjonalnymi, uczniowie zostali zmuszeni do wyścigu szczurów. Młodzi ludzie po każdym etapie edukacyjnym byli coraz bardziej ogłupiali, znerwicowani, pozbawieni wartości, nie wspierał ich już kościół zajęty odzyskiwaniem majątku zabranego mu przez komunistów, a księża stali się zwykłymi nauczycielami w szkole, przez co stracili autorytet i świętość. Konsumpcjonizm opanował umysły młodych, dla których liczyły się tylko fury, skóry i komóry. System był tak ustawiony, że coraz częściej uczniowie podjeżdżali na szkolne parkingi lepszymi brykami niż marnie opłacani nauczyciele, którzy przez to tracili na autorytecie. Uczniowie, którzy nie nadążali za modą i nie ubierali się w markową odzież, byli okrutnie wyszydzani i stosowano wobec nich rówieśniczy ostracyzm. Powodowało to olbrzymie frustracje niezamożnej młodzieży.

Poza tym na kryzys szkoły nakładał się kryzys polskiej rodziny, walczącej o ekonomiczne przetrwanie. Na dodatek przepisy oświatowe były tak układane, żeby między nauczycielami, a rodzicami uczniów powstał mur nieufności. Władza państwowa systematycznie zohydzała nauczycieli w oczach społeczeństwa, zohydziła zawód nauczyciela samym nauczycielom, a nauczyciele zohydzili szkołę uczniom.

„Dziel i rządź” – mawiały stare wygi w ministerstwie. Planowo państwo obniżało autorytet nauczyciela w społeczeństwie, wręcz je szczuło na pracujących 18 godzin tygodniowo i mających 3 miesiące urlopy w roku belfrów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Młodzież uciekła w używki. Szkolny system, sterowany przez warszawskich urzędników ministerialnych, był opresyjny wobec uczniów i jeszcze bardziej tępił nauczycieli, których chciał totalnie kontrolować i rozliczać. A w nauczycielach narastały frustracje zawodowe odreagowywane z kolei najczęściej na uczniach. Uczniom do zredukowania napięcia nie wystarczały, jak kiedyś ich rodzicom, zwykłe papierosy czy wino marki wino. Ich pokolenie miało coś skuteczniejszego, a jednocześnie bardziej zabójczego, marihuanę, amfetaminę, różnego rodzaju tablety i dopalacze, które ich „poniewierały” i „ryły” młode mózgi. Elity rządowe udawały, że nic się nie dzieje, wszystko jest dobrze. Tylko dilerzy zacierali ręce. Oddziały toksykologiczne były zawalane naćpaną młodzieżą, która następnie była przekazywana szpitalom psychiatrycznym leczącym młodych użytkowników wszelkich używek z psychoz, urojeń maniakalnych i różnego rodzaju kryzysów depresyjnych. Można śmiało powiedzieć, że stresujący i ogłupiający system edukacji był współwinny rozwoju narkomanii wśród polskiej młodzieży. Na stanie ducha młodych ludzi korzystali handlarze marihuany, dopalaczy, dlatego w kraju nad Wisłą rosło i „rozwijało się” nowe zagubione pokolenie, a wśród nich Samuel Iratyński, typowy produkt polskiego systemu edukacyjnego. Jego psychika była wypadkową genów, nerwowego wychowania domowego, stresującego systemu szkolnego oraz wpływu małomiasteczkowego otoczenia. Był od zawsze przestraszonym, zalęknionym, wyśmiewanym przez kolegów i koleżanki chłopcem. Poranna masturbacja miała być dla niego odskocznią od rzeczywistości. Nigdy nie miał przyjaciela ani dziewczyny. W domu rodzinnym matka wymagała perfekcji, dyscypliny, gdyż jako nauczycielka chciała wychować dziecko na wzorowego, nienagannego ucznia. Kochała syna, lecz była oschła i nie okazywała mu czułości, nie chwaliła go. Ojciec rozumiał syna, lecz dla świętego spokoju ulegał wychowawczemu dyktatowi żony, a Samuel czuł się wtedy zdradzony przez ojca, który wybrał drogę ukrytego alkoholizmu.

Po ukończeniu studiów, chłopak znalazł pracę jako młodszy rehabilitant
w jednym z sanatoriów swojego rodzinnego miasta. Nieźle mu szło, miał delikatne dłonie i dobry kontakt z pacjentami, był ceniony przez przełożonych. Zwłaszcza pacjentki uwielbiały masaże „tego młodzieńca z długimi kruczymi włosami”.

Kiedy okrzepł finansowo, wynajął kawalerkę przy ulicy Demokratów
w Szklarskiej Porębie. Mimo, że płacił wysoki czynsz, radził sobie jakoś, zwłaszcza, że na początku pomagali mu rodzice. Chłopak, odkąd wyrwał się
z domu rodzinnego, poczuł się szczęśliwy. Stał się panem swojego losu, nie był poddawany rodzicielskiej presji. Jego relacje z rodzicami poprawiły się,
a oni cieszyli się, że syn wychodzi na życiową prostą. Mimo niskich zarobków, Samuel kupił meble na kredyt i powoli jego życie stabilizowało się.
Z czasem uzbierał pieniędzy na rower, którym dojeżdżał do pracy. Zaczął chodzić po górach, co mu się wcześniej rzadko zdarzało i śmiał się z ludzi, którzy płacą za to, żeby pochodzić po górach i pobyć w jego mieście. Zauważył, że wycieczki przyjeżdżają z całej Polski, a nawet z wielkiej Warszawy. Bywał nawet na niedzielnych mszach w kościele, co było ewenementem, gdyż do niedawna mówił, że kler jest chciwy, a msze są nudne. Od kościoła odstraszały go medialne informacje o pedofilii księży.

Gdy życie Samuela wpłynęło na spokojne wody, nagle z niewyjaśnionych przyczyn sanatorium, w którym pracował, uległo likwidacji. Narodowa Fundacja Zdrowia nie podpisała kontraktu na świadczenia na kolejny rok
i tyle. Praktycznie z dnia na dzień został na lodzie, jako pracownik z najkrótszym stażem nie dostał nawet odprawy. Zarejestrował się niezwłocznie
w urzędzie jako bezrobotny, ale nie znajdował tam żadnych ofert dla rehabilitanta, dlatego rozpoczął gorączkowe poszukiwania jakiegokolwiek zajęcia. Rozsyłał CV, chodził na rozmowy, pytał w sanatoriach, przychodniach prywatnych, pensjonatach, ale niestety nie udało mu się nic załatwić. Nie miał znajomości, rodzice też nie należeli do miejscowego układziku, dlatego jego bezrobocie mogło się niebezpiecznie wydłużyć. Rodzice byli poza układami, bo zawsze wyrażali się krytycznie o miejscowej konstelacji, o układzie słonecznym, którego gwiazdą był włodarz Szujewicz. Kiedyś niemal nie straciliby pracy, gdyż w swojej naiwności ośmielili się skrytykować publicznie miejscowe układy i niedoinwestowanie szkoły, w której uczyli. Jedna z nauczycielek – donosicielka – przekazała informację o odważnych słowach Iratyńskich Szujewiczowi, który z kolei wezwał dyrektora szkoły Poddańczuka, aby ten uciszył gadatliwych nauczycieli. Od tamtej pory małżeństwo tylko między sobą wymieniało szczere uwagi, modląc się, żeby system nie osiągnął precyzji totalitarnego hitlerowskiego lub bolszewickiego państwa, w którym mężowie wydawali policji żony, a te mężów w imię wierności zbrodniczym ideologiom. Na razie to tylko usłużna koleżanka wydała małżeństwo w imię wierności układowi. System skutecznie zamykał ludziom usta, zastraszał ich, szantażował groźbą utraty pracy. Swobodne wyrażanie poglądów i opinii było bardzo niebezpieczne, ludzie sytemu mogli się zemścić za nawet najmniejszą krytykę panujących porządków. Rodzice Samuela w ogóle źle funkcjonowali w otaczającym świecie, ponieważ jak mówił ojciec: „Nie mieli mentalności niewolników”, a tylko taką akceptował system.

Samuel ukrywał swoje problemy ze znalezieniem pracy przed rodzicami, nie wspomniał nawet w ogóle, że ją stracił. Pozbawiony czyjegokolwiek wsparcia został sam i bardzo szybko wpadł w niebezpieczną depresję. Rodzice jednak przeczuwali, że coś jest nie tak u syna, zwłaszcza serce matki podpowiadało jej, że jedynak ma kłopoty. W czasie jednej z wizyt w Urzędzie Zatrudnienia pani z okienka poradziła Samuelowi, żeby założył własną działalność gospodarczą, żeby założył gabinet rehabilitacyjny i szukał klientów. Może by i to zrobił, tylko że po rozmowie z kolegą ze studiów, który poniósł klęskę właśnie w takiej działalności, nie odważył się na rozpoczęcie pracy na własny rachunek. Po kolejnej wizycie w urzędzie pani z okienka poinformowała go, że jedynie może mu zaproponować kurs pisania CV i przekazała, że tak naprawdę nie należy mu się zasiłek dla bezrobotnych, gdyż nie przepracował w sanatorium pełnego roku. Samuel załamał się. Całymi dniami siedział w klaustrofobicznej kawalerce, najczęściej pijąc piwo i masturbując się kilka razy dziennie. Jego duszę i umysł ogarnął totalny nihilizm, prowadzący go wprost do katastrofy egzystencjonalno - moralnej.

Odkąd we wczesnej młodości przeczytał „Zbójców” Schillera, nie mógł się wyzbyć natarczywej myśli, że jego życie to tak naprawdę (tak jak życie jednego z bohaterów dzieła ) przypadek, że jego przypadkowe poczęcie wzięło się stąd, że któregoś dnia ojciec wypił za dużo alkoholu i zachciało mu się akurat wtedy amorów z matką, te myśli stały się jego zgubną obsesją. Brak zajęcia, zwykła nuda, niekończące się rozmyślania wywołały u Samuela poczucie bezsensu, narastał w nim niebezpiecznie bunt przeciwko społeczeństwu, który mógł przybrać niebezpieczny i tragiczny dla niego kierunek. Długo nie mógł zdecydować się na zwierzenie się rodzicom ze swych problemów ze znalezieniem pracy. Kiedy matka dowiedziała się o wszystkim, poradziła mu, aby napisał pismo w sprawie przyznania zasiłku dla bezrobotnych. Samuel napisał je przy pomocy rodziców i na drugi dzień wysłał do Urzędu. Teraz pozostało mu czekanie na odpowiedź.

Nieoczekiwanie do Samuela wróciły głosy, takie jak kiedyś słyszał
w szpitalu psychiatrycznym, w którym wylądował po przedawkowaniu narkotyków. To bardzo zaniepokoiło mężczyznę i martwił się o swój pogarszający się stan psychiczny.

Z nudów oglądał wiadomości w mediach, które przekazywanymi informacjami próbowały utwierdzić ludzi w przekonaniu, że w Polsce jest świetnie, rosną wszystkie wskaźniki gospodarcze, a kraj jest gospodarczą zieloną wyspą w Europie.

– No tak, kurwa mać, jest tak świetnie, tylko ja jestem nieudacznikiem
i nie umiem znaleźć roboty – zaklął głośno zdenerwowany na rządową propagandę sukcesu.

„W okłamywaniu społeczeństwa są lepsi od propagandystów peerelowskich” – pomyślał gorzko. Męczyła go bezczynność, był niedowartościowany i porządnie sfrustrowany. Bał się, że sięgnie po „chemię”, która pomoże mu przetrwać najgorsze. Na setki CV, wysyłanych przez internet, prawie nikt nie odpowiadał. Był na kilku rozmowach, które zawsze kończyły się stwierdzeniem: „Odezwiemy się do pana”. Chodził od pensjonatu do pensjonatu, od sanatorium do sanatorium. Nie chodziło mu już o pracę rehabilitanta – chciał jakiejkolwiek pracy, chciał tylko tego, co jest podstawą funkcjonowania człowieka, co jest jego niezbywalnym prawem. Miał jednak pecha, ponieważ tego roku była w Polsce szczególnie upalna pogoda i turyści masowo wynieśli się nad Bałtyk, lub ze względu na silną złotówkę polecieli do Tunezji, Turcji lub Egiptu, mimo zagrożeń atakami terrorystycznymi. I właśnie dlatego w Szklarskiej dramatycznie wzrosło bezrobocie, a jego ofiarą padł właśnie Samuel.

Któregoś sierpniowego dnia, kiedy czuł się jak niechciana szmata, obejrzał przez przypadek program telewizyjny o doktorze z Akademii Przyrodniczo-Rolniczej w Lublinie – Brunonie L., który planował zamach na sejm. Niestety, ogłosił nabór ludzi do akcji w internecie i zamiast prawdziwych bojowców zgłosili się do niego działający „pod przykrywką” agenci bezpieczeństwa państwa, którzy namierzyli wywrotowego naukowca w internecie. Plany zamachu były dobrze przygotowane, a ludzie z grupy szkolili się na leśnych poligonach, na których dokonywano próbnych detonacji środków wybuchowych produkowanych przez Brunona L. w piwnicy. W dniu planowanego zamachu, w okolice sejmu miała podjechać platforma, na której byłaby ciężarówka wypełniona materiałem wybuchowym wyprodukowanym przez doktora – chemika. Składniki do bomby kupował w Szwecji, drogą internetową, ale jej głównym komponentem były zwykłe nawozy sztuczne normalnie używane w rolnictwie. Nieświadomie zwerbowani przez Brunona agenci rządowi wydali go szybko, doktor został aresztowany i zapuszkowany po wyroku sądu na długie lata.

Ta informacja zaintrygowała Samuela. Podziwiał Brunona, którego nawet ocenił jako patriotę, chcącego uderzyć w samo serce zgniłego systemu, ukarać wiecznie chciwych i kłócących się o swoje sprawy posłów. To była wielka idea. „Szkoda, że mu się nie udało” – pomyślał Samuel, bo miał już serdecznie dość tego państwa, w którym dobrze mieli tylko uprzywilejowani, a naród był lekceważony i manipulowany.

Innym razem usłyszał w radiu, że jakiś bezrobotny, któremu pomoc społeczna odmówiła przyznania miejsca w domu opieki, w akcie zemsty wylał
w pokoju urzędniczek, które błagał wcześniej o pomoc, benzynę, podpalił je
i zamknął pokój na klucz. Żywcem spaliły się w nim dwie kobiety, a jedna walczyła o życie w szpitalu na oddziale oparzeniowym. „Czyżby mnie pozostała tylko taka desperacja?” – pomyślał z trwogą Samuel. Jeszcze wtedy nie wiedział, jaki scenariusz życie napisze dla niego.

Młody Iratyński, w odróżnieniu od większości swoich kolegów, interesował się sytuacją w Polsce i na świecie, lubił popolitykować z ojcem. Jego oczytanie i bystrość umysłu to prosta konsekwencja genów. Wychowywany
w rodzinie inteligenckiej, często z rodzicami oglądał telewizyjne wiadomości, a potem wspólnie komentowali różne wydarzenia, zazwyczaj krytycznie odnosząc się do kolejnych posunięć nieudaczników z polskich rządów, które systematycznie psuły państwo. W domu nauczył się krytycznie odnosić do tego, co wokół się działo, był świadomym młodym człowiekiem, który jeszcze miał nadzieję, że da się kiedyś godnie żyć w tym kraju. Stopniowo ta nadzieja była jednak coraz słabsza, gdyż z czasem demokracja polska stała się fikcją, a krajem zawładnęły egoistyczne partyjne sitwy, które lekceważyły naród. Nawet u ojca zauważył zwątpienie i wręcz niechęć do polityki i polityków, którzy tak naprawdę dbali tylko o interesy swoje i „swoich”. Długoletnie czekanie na zmiany przerodziło się u Iratyńskich w niechęć i nieufność do systemu. Zdziwieniu ich nie było końca, gdy kiedyś jeden z działaczy Polskiego Stronnictwa Nepotyzmu w czasie wywiadu telewizyjnego na zarzut zatrudniania wyłącznie rodziny i znajomych w instytucjach państwowych
i samorządowych, szczerze odpowiedział, że nie widzi nic złego w tym, że pomaga się rodzinie i przyjaciołom.

– Popatrz, tato, patologia staje się normą, to źle wróży temu krajowi, tacy malutcy jak my nie mają w nim miejsca, tylko układy i patologie – komentował z goryczą młody Iratyński.

Samuel, jak miliony jego rówieśników w całej Polsce, nie miał niestety ustosunkowanej rodziny. Tego lata wył z samotności, nie miał wsparcia systemu, czuł się osaczony. Balansował na życiowej krawędzi, wchodził w życiowy zakręt śmierci. Rządowy optymizm nie zgadzał się z tym, co niosło codzienne życie. Chłopak poczuł olbrzymi dysonans. Widział wokół siebie niekończącą się niesprawiedliwość, widział miejscowe i krajowe układy, które jak pajęczyny oplatały kraj, widział że koledzy, których rodzice znaczyli coś na mieście, rozbijali się drogimi brykami, mieli najlepsze laski. Jego bezrobocie przedłużało się niebezpiecznie, znalazł się w pułapce finansowej i psychicznej. Znikąd pomocy. Zwykła praca była dla niego dobrem nieosiągalnym. Zalegał z opłatami, odżywiał się nad wyraz skromnie, miał wizje i majaki. Poczuł się wypluty przez system. Był nikomu niepotrzebny, bez szansy na zatrudnienie, jego myśli skupiały się na biologicznym przetrwaniu. Jego nerwy były na wyczerpaniu. Myślał o samobójstwie – w piwnicy miał przygotowaną pętlę. Duma nie pozwalała mu prosić rodziców o pomoc. Przecież dopiero niedawno się od nich wyprowadził. Nie chciał się poddać i upokorzyć. Był ambitnym młodym człowiekiem, któremu nie dany był rozwój, tylko zwierzęca wegetacja. „Tak dobrze mi szło w pracy. I nagle przepaść, wszystko przepadło, na nic studia, na nic tyle lat nauki i poświęceń. Co ze mną będzie. Może chociaż zasiłek mi przyznają” – rozmyślał. Tak, ostatnia nadzieja w zasiłku. Czy mu go przyznają? Tego sierpniowego dnia chodził
w kółko po pokoju znerwicowany i głośno mówił do siebie, stukając od czasu do czasu piętami: „No co jest z tym listonoszem!” – denerwował się. Podszedł do czajnika i nastawił wodę na herbatę. Uwielbiał pić zieloną, oczyszczała organizm i w zależności od czasu parzenia, pobudzała go lub uspokajała. W tym dniu był od rana niespokojny i herbatę parzył krótko, pił ją powoli, niemal pewny pozytywnej odpowiedzi z urzędu. „Przecież jak nie dostanę zasiłku, to umrę z głodu” – pomyślał rozpaczliwie. Po chwili usłyszał pukanie do drzwi, a znajomy listonosz ze smutną miną, jakby znał treść pisma, wszedł i podał kopertę Samuelowi, nakazując mu podpisać odbiór poleconej przesyłki. Po chwili opuścił mieszkanie, a Samuel szybkim ruchem rozpruł kopertę
i zaczął czytać treść urzędowego pisma, które kończyło się stwierdzeniem:

„...Reasumując powyższe, uprzejmie informuję, że nie przysługuje Panu prawo do zasiłku dla bezrobotnych. Podpisano: referent Aniela Suczyńska.”

Treść pisma brzmiała jak wyrok. To tak, jakby mu napisali, że skazują go na śmierć głodową.

– Co to za kraj, tak nie postępuje ojczyzna ze swoim synem! – jak zahipnotyzowany automat głośno przemówił Samuel. Po chwili zakręciło mu się
w głowie i odżyły w niej dawne fobie, nerwy, pretensje, niespełnione marzenia, krzywdy. Potężna, paraliżująca frustracja ogarnęła jego umysł. Przestał panować nad sobą, wstał i bezwiednie zszedł do piwnicy, znalazł siekierę, którą zimą rąbał drewno i włożył ją do reklamówki, a następnie, nie zamykając piwnicznych drzwi, wyszedł z budynku i ruszył przed siebie na miasto. Właściwie nie wiedział dokładnie po co. Ale czuł, że idzie na zatracenie.

Szedł ulicą Demokratów, kolejno mijał znajome pensjonaty „Szlachcic”, „Piotr”, „Basia” i jak w malignie kierował się w dół ku głównej ulicy miasta. Idąc, czuł w podświadomości, że musi coś zrobić, żeby powiedzieć „nie” temu okrutnemu światu i nieludzkiemu systemowi. Przeszedł na pasach drogę prowadzącą do Świeradowa Zdroju, a potem przeszedł obok komisariatu policji i ruszył szybko w dół miasta do Urzędu Zatrudnienia. Już wiedział, że musi rozprawić się z bezduszną urzędniczką – Suczyńską, która zapłaci głową, odrąbie ją jej i będzie patrzył, jak umiera. Tak, jak on umierał z bezsiły przez ostatnie miesiące. Za to, że skazała go na śmierć głodową! Za to, że służy wrogiemu ludziom systemowi. W przypływie świadomości nie poznawał swoich myśli, jeszcze w życiu nie był w tak fatalnym stanie. Nagle przy księgarni zauważył matkę z może 10-letnią córką – sympatyczną, uśmiechniętą blondynką.

– Kasiu, pośpiesz się, musimy iść do księgarni, a potem jeszcze na wizytę do kardiologa – usłyszał, mijając je. Były szczęśliwe i to zabolało Samuela. Nie pamiętał spaceru ze swoją matką, kiedy byłby uśmiechnięty i szczęśliwy. Zawsze był rugany, a matka była z niego wiecznie niezadowolona. Dlaczego ta dziewczynka miała być szczęśliwa? Trzeba to przerwać. Na nienawiść do systemu nałożyła się, nie wiadomo dlaczego, nienawiść do siebie, do rodziny, do tego całego porąbanego świata, wreszcie do tej szczęśliwej dziewczynki. To był impuls, to były sekundy, jak zdecydował się wyjąć siekierę, żeby zadać śmiertelny cios Kasi i skończyć z radością jej matki. Zapomniał
o zemście na urzędniczce, coś go opętało, nie mógł się powstrzymać. Totalnie nie myślał o konsekwencjach ani o sensie tego, co chciał zrobić. I nagle wydało mu się, że odezwał się w nim ten znienawidzony od czasów pobytu
w szpitalu głos, ale po chwili stwierdził, że tym razem był jakiś inny, nie namolny, nie szalony, nie natrętny, nie natarczywy. Nie, to na pewno nie był szpitalny głos. Ten spokojnie, wręcz słodko i upajająco, ale dobitnie zaczął mu szeptać do ucha: „Samuelu, Samuelu! Nie krzywdź niewinnych. Nie rób tego. Zemścij się, ale nie zabijaj dziewczynki, morduj złych, ja ci pomogę, będę cię wspierał, tylko nie zabijaj niewinnego dziecka, opamiętaj się, nie zabijaj dziewczynki!” I w tej samej chwili, kiedy głos przestał uwodzicielsko, słodko szemrać, Samuel odwrócił głowę w kierunku drogi prowadzącej z Jeleniej Góry do Jakuszyc i zobaczył autokar pełen turystów z wielkim napisem z boku: „Ministerstwo Oświaty Narodowej”. Raptem znalazł się znowu w realnym świecie, usłyszał gwar ludzi, warkot samochodowych silników, poczuł woń spalin, wrócił do rzeczywistości. Momentalnie uświadomił sobie wtedy, że do Szklarskiej Poręby zjeżdżają na wypoczynek urzędnicy tego dziadowskiego państwa, które z niego zrezygnowało i upokorzyło go, odmówiło mu pomocy i skazało go na biologiczną i psychiczną zagładę. To ci urzędnicy tworzący to państwo są jego twarzą i je uosabiają, oni są częścią systemu
i nadają mu antyludzki charakter. Dobrze, że mają tu, w jego mieście, swoje ośrodki wczasowo – konferencyjne, apartamenty, sanatoria, pensjonaty. To tak naprawdę oni są trybami systemu, który go wypluł z pogardą i to właśnie oni, a nie jakaś przypadkowa dziewczynka, mu za to zapłacą. Samuel zdziwił się, skąd nagle przyszło do niego takie olśnienie i uświadomił sobie z całą mocą, jaką straszliwą rzecz chciał jeszcze przed chwilą zrobić. Schował szybko siekierę do reklamówki i zawrócił do domu. Musiał do końca ochłonąć
i zastanowić się co dalej.

Po wejściu do swojego mieszkania usiadł na wersalce i jak zahipnotyzowany rozpoczął gorączkowe myślenie. Kiwał się do przodu i do tyłu wersalki i półgłosem mówił do siebie: „Muszę się mścić, zostanę Mścicielem jak Charles Bronson w „Pragnieniu śmierci” i będę zabijał za krzywdy swoje i rodziny, za krzywdy tego umęczonego od lat narodu”. Poczuł, że jego myśli się rozjaśniły, były konkretne, precyzyjne i śmiałe. W ciągu kilku minut roztoczył w swojej głowie wizję działania ludowego mściciela: „Moimi ofiarami będą ludzie, którzy czynią zło – politycy, chciwi, bezduszni urzędnicy, cyniczni dilerzy, przekupieni policjanci, pedofile i wszelkiego rodzaju wynaturzeni, chciwi i pyszni ludzie”. Chciał działać jak Batman, Spider – Man
i Superman, jak Janosik, Zorro i Robin Hood, jak jego ulubieni bohaterowie komiksów i filmów. Chciał wymierzać sprawiedliwość, czuł misję i moc. Tak mu kazał nieznany dotąd Głos, który uratował go od hańby i który wskazał mu drogę jak kroczyć dalej przez życie, nadał sens jego jestestwu na tej Ziemi. „Moje batmanowskie Gotham to Szklarska Poręba, a później cały kraj, pogrążony w przekupstwie, bezprawiu i niesprawiedliwości”– wycedził przez zaciśnięte zęby, marszcząc brwi Samuel Iratyński. I tak niepozorny chłopak ze Szklarskiej Poręby, położonej u stóp Karkonoszy, został gniewnym, gotowym na wszystko Mścicielem – obrońcą zwykłych ludzi, których tak jak jego, skrzywdził system.

Już tego samego dnia postanowił, niemal bezwiednie, że przyjmie pseudonim Karkonos. Gdy wymówił to słowo, poczuł jeszcze większą moc, niesamowitą siłę i jasność umysłu, coś mu mówiło, że ma do spełnienia życiową misję. Poczuł się jak nigdy dotąd w życiu, pewnie i zdecydowanie. Jego myśli były odważne i racjonalne, wyzbyte zgubnych emocji, a umysł roztoczył przed nim wspaniałą i wielką wizję człowieka walczącego z patologiami tego świata, wizję polskiego Mściciela, walczącego z systemem zła, który jak nowotwór pożerał chore na wskroś społeczeństwo. Tego wieczoru Głos przemówił do niego ponownie i wskazał mu cel: „Idź w góry i wymierz sprawiedliwość, nie miej skrupułów. Idź, zabij ludzi systemu”. Samuel od razu skojarzył, że do „Pierwiosnka”, pensjonatu należącego do Ministerstwa Oświaty, przyjechała grupa urzędników. Czyżby to o nich chodziło? „Tak, to idealny cel, to tam gnieżdżą się rozpasani urzędnicy. Na jutro zapowiadają piękną pogodę, na pewno urzędasy pójdą w góry” – ucieszył się w myślach Mściciel
z Karkonoszy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: