Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Waldorff - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 marca 2013
34,06
3406 pkt
punktów Virtualo

Waldorff - ebook

Opowieść o życiu Jerzego Waldorffa, ostatniego barona PRL-u i strażnika narodowej pamięci, legendy polskiej krytyki muzycznej, człowieka, który uratował przez zagładą Stare Powązki w Warszawie i przeprowadził największą w Polsce Ludowej prywatną, a więc nielegalną zbiórkę pieniędzy na wykup willi „Atma” w Zakopanem, w której powstało Muzeum Karola Szymanowskiego. Opowieść o przedwojennym flircie Waldorffa z faszyzmem, powojennym współtworzeniu tygodnika „Przekrój”, fascynacji muzyką Szymanowskiego i „najmądrzejszym psie na świecie” – jamniku Puzonie, który był jego nieodłącznym towarzyszem podczas występów w telewizji. O przyjaźniach z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Stefanem Kisielewskim, młodzieńczym romansie z tajemniczym Isiem oraz o 60-letnim związku Jerzego Waldorffa z tancerzem Mieczysławem Jankowskim.

Spis treści

Kto chce, mówi do mnie „panie baronie”, ja mam to głęboko w nosie…

Niechaj też wraz ze mną spocznie Mieczysław Jankowski…

Szczeniak bajecznie elegancki, młody i głupi…

Patrząc w Isiowe oczy ciemne i rozszerzone…

Młodości własnej, głupiej, można się wstydzić, ale nie należy jej ukrywać…

Na dwie godziny zapominaliśmy, że jesteśmy zwierzyną ściganą przez Niemców…

Witam drugiego syna w domu…

Przyszłość była niewiadoma, przeto można ją było faszerować nadzieją…

Tam jest Wald, anioł mojej rodziny…

Pisząc szpilmanowską odyseję…

Ja i jeszcze kilku innych „wściekłych”…

Kisiel brzmi jak Wawel. I tak samo z kamienia…

Uwielbiany przez tłumy, odsądzany od czci i wiary przez poniektórych znawców.

To jest Miecio od Waldorffa…

Władze odwróciły się od tej akcji tyłem milczącym i obojętnym…

Z punktu widzenia ortodoksji wypisywał straszne rzeczy…

Zostałem właścicielem potwora…

Stan wojenny, życie muzyczne zamarło, przestałem pisać…

Upodobania chłopięcomęskie są równie dawne jak spisywane dzieje ludzkie…

Od dawna stoję na czele największego w Warszawie podziemia: miliona nieboszczyków…

Czuję się jak ominięta przez drwala samotna jodła na porębie…

Moja niewiara stanowi nadzieję, że On jednak jest…

Spalcie mnie i rozsypcie prochy przy jego grobie…

Daty Jerzego Waldorffa

Podziękowania

References

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-244-0281-6
Rozmiar pliku: 744 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KTO CHCE, MÓWI DO MNIE „PANIE BARONIE”, JA MAM TO GŁĘBOKO W NOSIE…

Nie wia­do­mo już, kto pierw­szy na­zwał go ba­ro­nem. On sam prze­ko­ny­wał, że nie ma do ta­kiej na­zwy pra­wa. Owszem, w po­ło­wie XIX wie­ku ary­sto­kra­tycz­ny ty­tuł ku­pił so­bie w Wied­niu i uży­wał jego cio­tecz­ny dzia­dek, Fran­ci­szek Ka­rol Szu­ster, ale bez pra­wa dzie­dzi­cze­nia.

– Kto chce, mówi do mnie „pa­nie ba­ro­nie”, ale ja mam to głę­bo­ko w no­sie – oświad­czył kie­dyś. Wo­lał przy­wo­ły­wać pra­sz­czu­ra her­bu Na­bram, któ­ry pod ro­do­wym za­wo­ła­niem miał wal­czyć w bi­twie pod Grun­wal­dem. I to by­najm­niej nie po stro­nie wojsk Wła­dy­sła­wa Ja­gieł­ły, do­da­wał pro­wo­ka­cyj­nie.

– To wła­dze ko­mu­ni­stycz­ne su­ge­ro­wa­ły, że je­stem ba­ro­nem – tłu­ma­czył.

Wi­docz­nie, je­śli ktoś w PRL miał przy­po­mi­nać ba­ro­na: po­sta­wą, ję­zy­kiem, ma­nie­ra­mi i wy­nio­słą nie­za­leż­no­ścią, to wła­śnie Je­rzy Wal­dorff.

– Dla mnie jest ary­sto­kra­tą, choć­by nie miał na to do­ku­men­tów – po­wie­dzia­ła o nim kie­dyś hra­bi­na Anna Bra­nic­ka-Wol­ska. – Ary­sto­kra­cja du­cha nie po­trze­bu­je ta­kie­go po­twier­dze­nia.NIECHAJ TEŻ WRAZ ZE MNĄ SPOCZNIE MIECZYSŁAW JANKOWSKI…

Aneg­do­ta mówi, że je­sie­nią 1939 roku z War­sza­wy do za­ję­te­go przez Ro­sjan i prze­ka­za­ne­go na­stęp­nie Li­twi­nom Wil­na wy­ru­szy­ło trzech męż­czyzn. Jan Ekier, Mi­chał Tysz­kie­wicz i Je­rzy Wal­dorff. Szli po naj­więk­sze mi­ło­ści swe­go ży­cia. Ekier po ak­tor­kę Da­nu­tę Sza­flar­ską, Tysz­kie­wicz po Han­kę Or­do­nów­nę, Wal­dorff… po Mie­czy­sła­wa Jan­kow­skie­go.

Opo­wieść nie jest w stu pro­cen­tach praw­dzi­wa. Hra­bia Tysz­kie­wicz nie mógł wte­dy iść do Wil­na, ale Wal­dorff na­praw­dę prze­dzie­rał się przez dwie gra­ni­ce, żeby od­na­leźć czło­wie­ka, któ­re­go ko­chał. Two­rzy­li parę przez pra­wie sześć­dzie­siąt je­den lat.

Je­rzy Wal­dorff zmarł, gdy koń­czył się wiek XX. Czter­dzie­ści lat wcze­śniej spo­rzą­dził te­sta­ment. 30 kwiet­nia 1959 roku w obec­no­ści dwóch no­ta­riu­szy usta­no­wił swo­im spad­ko­bier­cą Mie­czy­sła­wa Jan­kow­skie­go, syna Jana i Ma­rii.

5 li­sto­pa­da 1989 roku uzu­peł­nił te­sta­ment o od­ręcz­ny ko­dy­cyl, roz­wi­ja­jąc wcze­śniej­szy za­pis. „Mie­czy­sław Jan­kow­ski, nasz da­le­ki po­wi­no­wa­ty, na prze­ło­mie lat 1939 i 1940 uciekł z Wil­na przed ła­pan­ka­mi so­wiec­ki­mi i zo­stał przy­ję­ty w War­sza­wie przez moją mat­kę za dru­gie­go syna, a prze­ze mnie jako brat z wy­bo­ru. Od­tąd idzie­my ra­zem przez ży­cie, miesz­ka­jąc, go­spo­da­ru­jąc wspól­nie po­nad pół wie­ku” – pi­sał.

W ostat­nim w ży­ciu wy­wia­dzie, któ­re­go udzie­lił Boh­da­no­wi Ga­dom­skie­mu, na py­ta­nie, kim jest męż­czy­zna, z któ­rym miesz­ka, od­po­wie­dział, że to cio­tecz­ny brat. Przy­je­chał do Pol­ski w 1939 roku, ucie­ka­jąc przed wy­wie­zie­niem na Sy­bir. „Tak jak stał, przy­szedł do na­sze­go domu i zo­stał uzna­ny przez moją mat­kę za dru­gie­go syna. Mat­ka umar­ła, a my obaj da­lej to­czy­my ten bar­dzo głę­bo­ko ka­wa­ler­ski ży­wot” – mó­wił.

Taka była wer­sja dla opi­nii pu­blicz­nej. „Miesz­ka z młod­szym bra­tem (cio­tecz­nym), eme­ry­tem Te­atru Wiel­kie­go w War­sza­wie” – in­for­mo­wał w 1990 roku dzien­ni­karz „Wprost”. Te­le­fo­ny od­bie­ra „pan Mie­czy­sław, da­le­ki ku­zyn Je­rze­go Wal­dorf­fa z Wil­na” – na­pi­sa­ła dwa lata póź­niej dzien­ni­kar­ka „Two­je­go Sty­lu”.

Praw­da była inna. Mie­czy­sław Jan­kow­ski nie był ani cio­tecz­nym bra­tem Wal­dorf­fa, ani da­le­kim ku­zy­nem. Był męż­czy­zną, z któ­rym Je­rzy Wal­dorff spę­dził ży­cie. Part­ne­rem, ko­chan­kiem i opie­ku­nem, bez któ­re­go pod ko­niec ży­cia, kie­dy po­ru­szał się już wy­łącz­nie o ku­lach, nie po­ra­dził­by so­bie.

„Mie­li­śmy przy­chod­ne słu­żą­ce, ale okra­da­ły nas” – pi­sał Wal­dorff w ko­dy­cy­lu do te­sta­men­tu. Wte­dy Mie­czy­sław Jan­kow­ski wziął na sie­bie trud pro­wa­dze­nia domu. Go­to­wał, sprzą­tał i prał. Nie zmu­sza­ły go do tego trud­ne wa­run­ki. Jako tan­cerz Te­atru Wiel­kie­go, a póź­niej in­spek­tor ba­le­tu i pe­da­gog w War­szaw­skiej Szko­le Ba­le­to­wej za­ra­biał wy­star­cza­ją­co dużo, żeby się utrzy­mać. Kie­dy prze­szedł na wcze­sną eme­ry­tu­rę przy­słu­gu­ją­cą tan­ce­rzom, była ona rów­nie wy­so­ka jak eme­ry­tu­ra Wal­dorf­fa. „…za sa­mo­dziel­ne pro­wa­dze­nie domu (…) nig­dy nie po­bie­rał żad­nej pen­sji, czym zy­skał we mnie dłuż­ni­ka, na jaką sumę?…” – na­pi­sał Wal­dorff w te­sta­men­cie.

Uzu­peł­niał swą ostat­nią wolę, do­brze wie­dząc, że pol­ski sys­tem praw­ny nie zna po­ję­cia „związ­ków part­ner­skich”. Oso­by ho­mo­sek­su­al­ne, mimo lat prze­ży­tych ra­zem, nie mają żad­nych wy­ni­ka­ją­cych z tego upraw­nień. Tak­że pra­wa do dzie­dzi­cze­nia po so­bie do­rob­ku wspól­ne­go ży­cia. Bał się, że kie­dy go za­brak­nie, czło­wiek, z któ­rym żył od pół wie­ku, może zo­stać po­zba­wio­ny wszyst­kie­go. Dla­te­go chciał, naj­le­piej jak umiał, za­bez­pie­czyć los Jan­kow­skie­go.

„W związ­ku z pa­nu­ją­cą w Pol­sce in­fla­cją nie moż­na usta­lić war­to­ści pra­cy Mie­czy­sła­wa Jan­kow­skie­go przez lata na­sze­go wspól­ne­go ży­cia” – pi­sał. Dla­te­go („Wo­bec fak­tu, że rów­nież w Pol­sce wa­lu­tą po­rów­naw­czą stał się do­lar USA” – na­pi­sał w ko­dy­cy­lu) zwró­cił się w tej spra­wie do Am­ba­sa­dy Sta­nów Zjed­no­czo­nych w War­sza­wie. Po­in­for­mo­wa­no go, że wy­kwa­li­fi­ko­wa­na po­moc do­mo­wa w USA otrzy­mu­je za go­dzi­nę pra­cy do 20 do­la­rów. „W tej sy­tu­acji za­pi­su mo­je­go w ak­cie no­ta­rial­nym nie moż­na trak­to­wać jako spad­ku na rzecz Mie­czy­sła­wa Jan­kow­skie­go, lecz jako czę­ścio­wą tyl­ko spła­tę dłu­gu, z ty­tu­łu jego na­leż­no­ści za pra­cę w moim domu przez tak dłu­gi czas. Na co zwra­cam uwa­gę władz po­dat­ko­wych!” – pod­su­mo­wał wy­li­cze­nia.

Było jesz­cze _post­scrip­tum_. Je­rzy Wal­dorff pro­sił wy­ko­naw­ców te­sta­men­tu, by wy­jed­na­li u władz ku­rii war­szaw­skiej zgo­dę na po­cho­wa­nie go na Po­wąz­kach po pół­noc­nej stro­nie ka­ta­kumb. Bo tam leży sta­ra War­sza­wa, je­dy­na, któ­rą na­praw­dę ko­chał i ak­cep­to­wał. „Nie­chaj też wraz ze mną spo­cznie Mie­czy­sław Jan­kow­ski” – na­pi­sał.

Nig­dy, do koń­ca ży­cia, nie ujaw­nił swo­jej orien­ta­cji sek­su­al­nej. Pod­czas te­le­wi­zyj­ne­go wy­wia­du na po­cząt­ku lat dzie­więć­dzie­sią­tych To­masz Ra­czek za­py­tał go, czy w ży­ciu, tak jak w mu­zy­ce, miał tyl­ko je­dy­ną mi­łość? Od­po­wie­dział krót­ko: – Jed­ną, ale pan wy­ba­czy, nie będę się z tego zwie­rzał. „…w kuch­ni do­strze­głem sto­ją­cą w far­tusz­ku od­po­wiedź na za­da­ne mu wcze­śniej py­ta­nie” – wspo­mi­nał wy­wiad Ra­czek. „…pan Mie­cio sie­dział w kuch­ni i nie wol­no mu było stam­tąd wy­cho­dzić” – do­dał już po la­tach.

W twór­czo­ści Wal­dorf­fa wą­tek uczu­cia do in­ne­go męż­czy­zny po­ja­wia się rzad­ko. W po­wie­ści _Fi­drek_ i kil­ku opo­wia­da­niach. Ci, któ­rzy i tak wie­dzie­li, mu­sie­li do­strze­gać te ła­twe do od­czy­ta­nia sy­gna­ły, ci, któ­rzy się tyl­ko do­my­śla­li, da­lej po­zo­sta­wa­li z do­my­sła­mi.

W _Tań­cu ży­cia ze śmier­cią_ opi­sał spo­tka­nie z przy­ja­cie­lem sprzed lat, z któ­rym wi­dy­wał się we Wło­szech, gdy zbie­rał ma­te­ria­ły do książ­ki o fa­szy­zmie. Krót­ka chwi­la na lot­ni­sku w Ko­pen­ha­dze nie sprzy­ja­ła roz­pa­mię­ty­wa­niu prze­szło­ści. „Nie­mo trzy­ma­li­śmy się za ręce, wpa­trze­ni so­bie w oczy.” – wspo­mi­nał Wal­dorff. Po chwi­li gło­śni­ki za­czę­ły wzy­wać pa­sa­że­rów do od­pra­wy.

Mło­de­go Nor­we­ga, ty­tu­ło­we­go bo­ha­te­ra opo­wia­da­nia _Olaf_, po­znał pod­czas po­by­tu w Ber­gen. Więź ro­dzą­ca się mię­dzy chłop­cem, szu­ka­ją­cym ko­goś, kto po­mo­że mu wy­rwać się w świat, a męż­czy­zną, któ­ry pró­bu­je nie uro­nić nic z krót­kich chwil fa­scy­na­cji mło­do­ścią Ola­fa, prze­siąk­nię­ta jest ero­tycz­nym na­pię­ciem.

Moż­na ta­kich ak­cen­tów do­szu­ki­wać się tak­że w przed­wo­jen­nej ko­re­spon­den­cji Wal­dorf­fa z mat­ką. W 1937 roku, re­la­cjo­nu­jąc po­byt we Wło­szech, po­chwa­lił się, że w ho­te­lu ob­słu­gu­je go chło­piec pięk­ny jak anio­ło­wie na ob­ra­zach Pe­ru­gi­na. „Ma szes­na­ście lat, czar­ne oczy więk­sze chy­ba od ust i imię: Bo­na­wen­tu­ra” – za­chwy­cał się.

Ale wy­raź­nie była w Wal­dorf­fie po­trze­ba, żeby opo­wie­dzieć lu­dziom tak­że o czło­wie­ku, z któ­rym żył przez wszyst­kie te lata. Żeby wy­mie­nić przy­najm­niej jego imię. Tak jak w roz­mo­wie wy­po­wia­da się cza­sem imię uko­cha­nej oso­by tyl­ko po to, by je usły­szeć, bo prze­cież nikt inny go nie wy­po­wie. Ta­kich miejsc jest w jego książ­kach wie­le.

„Miesz­ka­li­śmy w trój­ką­cie przy­ja­ciół: u sie­bie Gał­czyń­scy, na pierw­szym pię­trze wil­li nie­opo­dal ma­larz Je­rzy Za­ru­ba ze swo­ją an­giel­ską żoną Flo­rą (…), w trze­cim rogu, w wy­na­ję­tym po­ko­ju – ja z Miet­kiem” – opo­wia­dał o ostat­nim przed­wo­jen­nym le­cie spę­dzo­nym w Ani­nie.

„Po­wsta­nie za­sko­czy­ło nas z Miet­kiem w sta­rej drew­nia­nej wil­li pod Pusz­czą Kam­pi­no­ską” – wspo­mi­nał rok 1944.

„Ze­rwa­łem się, szturch­ną­łem w bok Miet­ka: – Wsta­waj” – opi­sy­wał pierw­szą noc po wy­sie­dle­niu z War­sza­wy po klę­sce po­wsta­nia.

„Miesz­ka­li­śmy tyl­ko o jed­ną uli­cę od­le­gło­ści: oni na Szu­cha, ja z moim bra­tem Mie­czy­sła­wem na Ko­szy­ko­wej” – pi­sał o są­siedz­twie z Li­dią i Ste­fa­nem Ki­sie­lew­ski­mi.

Przed Jan­kow­skim był Isio, ko­le­ga z gim­na­zjum im. Mar­cin­kow­skie­go, i… były dziew­czy­ny. Wśród nich ta­kie, z któ­ry­mi zna­jo­mość trak­to­wał bar­dzo po­waż­nie. Z po­dró­ży do Włoch, la­tem 1935 roku, pi­sał do mat­ki, że jest chy­ba naj­szczę­śliw­szym z lu­dzi. Bo… za­ko­chał się. „…w ra­zie cze­go bę­dziesz mia­ła sy­no­wą «ef, ef»” – za­pew­nił mat­kę. Ale ślub bę­dzie moż­li­wy naj­wcze­śniej za dwa lata – pi­sał – bo uko­cha­na ma do­pie­ro… pięt­na­ście lat”.

My­lił tro­py. W fe­lie­to­nach i wy­wia­dach sys­te­ma­tycz­nie po­ja­wia­ły się zda­nia, któ­re mia­ły od­wra­cać uwa­gę.

„Sto­su­nek mam do mu­zy­ki jak do żony, z któ­rą leży się we wspól­nym łóż­ku od z górą pół wie­ku: wy­rwać się i na dziw­ki! – ale już za póź­no” – pi­sał w jed­nym z fe­lie­to­nów w „Po­li­ty­ce”. „Ni­ko­go nie zdra­dzi­łem. Naj­wy­żej ja­kąś źle upu­dro­wa­ną blon­dyn­kę na rzecz dłu­go­no­giej bru­net­ki z war­szaw­skie­go ka­ba­re­tu” – od­po­wie­dział dzien­ni­ka­rzo­wi na py­ta­nie, dla­cze­go zdra­dził ka­rie­rę praw­ni­czą dla mu­zy­ki.

Kie­dy w la­tach osiem­dzie­sią­tych zna­lazł się w Wil­nie, dzien­ni­kar­ka pol­sko­ję­zycz­ne­go „Czer­wo­ne­go Sztan­da­ru” za­py­ta­ła, co go spro­wa­dza.

– Mi­łość do mia­sta, w któ­rym po raz pierw­szy się za­ko­cha­łem, od­po­wie­dział. „…w Li­twin­ce” – do­dał.

Z Wil­na po­cho­dził Mie­czy­sław Jan­kow­ski.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij