- W empik go
Walerian i Róża - ebook
Walerian i Róża - ebook
Romans historyczny osadzony w wieku XIX. Hrabia Walerian Orłowski jest od wielu lat jest zakochany w baronównie Angelice Dulskiej, która wciąż wodzi go za nos. Na pewnym balu, ten zakochany desperat wpada na pomysł, który ma w końcu pomóc mu obnażyć uczucia ukochanej. Jego ofiarą pada panna Róża Najman, córka chłopskiego dorobkiewicza, znawczyni jeździectwa i hodowli koni. Niechcący Waleran zakochuje się w Róży. Kogo wybierze Walerian? Jak potoczą się dalej losy Róży?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788395878015 |
Rozmiar pliku: | 956 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cz. 1. Żona Waleriana
1. Spektakl życia
2. Pocałunek na wagę złota
3. Polny wiatr
4. Gwałtowne zmiany
5. Pocałunek księcia
6. Dziwne sam na sam
7. Obława
8. Uprowadzona
9. Brak akceptacji
10. Namiętności Waleriana
11. Uświadomiona
12. Gorzka prawda
13. Szukając przebaczenia
14. Krok po kroku
15. Na samo dno
16. Sparaliżowany
17. W objęciach wariatki
18. Schwytana w sidła
19. Pożegnania
Cz. 2. Pokuta Waleriana
1. Jesienna herbatka
2.Klara
3. Samobójca
4. Odmieniony
5. Dwulicowa strażniczka
6. Nad urwiskiem emocji
7. Brak zaufania
8. Pokuta
9. Lęk ma cztery kopyta
10. Wspólna przejażdżka
11. Bez sensu
Inne powieści autorki.
1. Spektakl życia
„Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek!”
Pierwsze od pięciu lat, prawdziwe wakacje panna Róża Najman miała spędzić z przyjaciółką w mieście. Była to zasługa jej rówieśniczki, Krystyny Podreckiej. Dziewczynie udało się uprosić pana Najmana, aby w końcu pozwolił swojej dwudziestodwuletniej córce należycie odpocząć. Lecz Róża zaledwie wczoraj przyjechała do miasta, a już miała ochotę z niego uciekać.
W tej chwili żałowała tego, że nie została w domu, na swojej wsi, wśród znajomych jej osób… To był jej pierwszy bal. Bal życia, na którym czuła się niczym ryba wyciągnięta z wody. Jej rozbiegane oczy skakały raz po raz i chwytały w locie nieznane twarze kobiet oraz mężczyzn, którzy obrzucali ją zagadkowymi spojrzeniami, jakby dziwili się, że ktoś taki jak ona został wpuszczony do tak zacnego grona. Duma w postawie dam, stroje o jakich nigdy nie śmiała nawet marzyć… Czuła się taka malutka i nic nieznacząca. Na szczęście miała u swojego boku przyjaciółkę. Krystyna o wiele lepiej radziła sobie w tym morzu perfum, szeleszczących tkanin i migocących klejnotów. Róży wydawały się one zbędnym przepychem. I pewnie panna Najman uciekłaby niezwłocznie spod gradobicia ludzkich spojrzeń, gdyby nie wspomnienie pewnej staruszki. Ciocia Krysi była taka samotna i stęskniona obecności drugiego człowieka, że nie miała serca pozostawiać biedulki w potrzebie. Jeśli zadecydowałaby się na wyjazd, Krysia musiałaby opuścić starowinkę, aby nie pozostawić przyjaciółki samej w podróży.
Spojrzała w dół na swoją skromną sukienczynę w kolorze ecru, ozdobioną deseniem w kształcie malusich, czerwonych różyczek i ze strachem stwierdziła, że jej sukienka w tym otoczeniu, pośród tych dystyngowanych osób wygląda bardzo ubogo. Jakby przybyła tutaj z innego świata.
– Nie przejmuj się już tym tak bardzo! – powiedziała do niej Krysia, która była szczęśliwą posiadaczką cudnej, czerwonej kreacji ozdobionej czarnymi koronkami. Róża spojrzała w górę, ku ciemnym lokom swojej rówieśniczki i zarazem sąsiadki i poczuła się malutka. Obydwie przecież były tego samego wzrostu! Zrozumiała tę różnicę dopiero wtedy, gdy na jej stopach ujrzała buty na obcasie, na które Róży nie było stać.
– Łatwo ci powiedzieć. Patrz, jak ja wyglądam?! – szepnęła panna Najman do ucha towarzyszki, gdy razem stanęły na przeciwko lustra w jednym z obszernych pomieszczeń.
Miała ciemne włosy upięte w kok, przyozdobione białą różą – jedyną ozdobą, na jaką mogła sobie pozwolić. Spojrzała w swoje przestraszone, brązowe oczy i niemal ich nie poznała. Była mizerna, miała podkrążone oczy i bladą cerę. Tak dawno nie patrzyła na swoje odbicie. Zwyczajnie nie miała na to ani czasu, ani siły.
– Wyglądasz całkiem dobrze, zapewniam cię – skłamała panna Podrecka, która bardzo martwiła się o przyjaciółkę. Najman zarzucał swoją córkę pracą ponad jej siły.
Podczas gdy przyjaciółki przechadzały się po sali pełnej ludzi, ktoś przyglądał im się z daleka. Wielki pan, hrabia Walerian Orłowski patrzył dość krytycznym okiem w kierunku obydwu dziewcząt. Widział je po raz pierwszy i musiał przyznać, że nie wywarły na nim dobrego wrażenia, a szczególnie niższa z nich. Wydała się mu jakaś zagubiona, a poza tym wyglądała na zabiedzoną. Postawił kieliszek na tacy przechodzącego obok służącego, po czym zbliżył się w kierunku swoich znajomych. Zatrzymał się centralnie na wprost lustra, przed którym stały te: „_Podstarzałe panny ze wsi”_ – jak je nazwał w myślach.
Jej skromne oczy ujrzały w lustrze kuszące oblicze przystojnego, jasnowłosego gentelmana o ciemnoniebieskich oczach i uwodzicielskim uśmiechu, mierzącego około sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Przy tym wszystkim jego smukła sylwetka, niepozbawiona męskiego szyku i gestów, odznaczała się pewnością siebie. Takich mężczyzn obawiała się najbardziej. _„Jest zbyt idealny! Najlepiej będzie zejść mu z drogi i trzymać się od niego z daleka!”_ Odwróciła się powoli, po czym spojrzała na niego przez ramię, niczym przestraszona kurka chowająca się przed lisem. Ich oczy spotkały się. Mężczyzna uśmiechnął się do niej jednostronnie. _„O nie! Zobaczył mnie! I ta kpina w jego oczach!”_ Speszona faktem, że została zauważona, natychmiast odwróciła głowę.
– Kto to jest? – spanikowana zapytała swoją towarzyszkę. Dziewczyna poprawiała włosy i również ukradkiem przyjrzała się nieznajomemu.
– To gwiazda wieczoru: Walerian Orłowski… hrabia – dodała po chwili. – Przystojny, ale zadufany w sobie. Zakochany po same uszy w baronównie Angelice Dulskiej. O! Właśnie nadchodzi. – Spojrzała w prawo, ku wejściu.
Róża zobaczyła anielską piękność o ślicznie rzeźbionej sylwetce, mierzącej mniej niż sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Brunetka o uwodzicielskim, namiętnym spojrzeniu, przechadzała się między ludźmi niczym królowa pośród służby, która miała obowiązek oddawania jej czci. Przepełniona po same brzegi dumą i pewnością siebie, skierowała swoje oczy ku Walerianowi i poruszając się z gracją, podążyła w jego kierunku.
Gdy wyniosłe spojrzenie damy na chwilkę skierowało się w stronę panienki Najman, dziewczyna poczuła, że musi czym prędzej znaleźć się poza zasięgiem tej piękności i jej adoratora.
– Chodźmy stąd.
Pociągnęła przyjaciółkę za rękę. Ta niechętnie opuściła salę z litości nad wystraszoną wieśniaczką. _„Jakaż ona nieobyta, aż żal patrzeć! Muszę ją jakoś zaznajomić z otoczeniem. Tylko jak?”_
Gdy znalazła się poza zasięgiem oczu Waleriana oraz jego ukochanej, od razu zaczęła oddychać swobodniej. Niestety, jak się okazało kilka sekund później, dziewczyna wpadła z deszczu pod rynnę, bo panna Podrecka spotkała znajomych. Dziewczyna zaczęła z nimi żywo rozmawiać i przestała zwracać uwagę na swoją towarzyszkę. To było kilka małżeńskich par składających się z osób w ich wieku. Krysia znała ich od dziecka, w końcu spędziła swoje dzieciństwo w mieście, podobnie jak ta pewna siebie gromadka sześciu osób, które jedynie zerkały w stronę nowopoznanej, jakby była nieistotnym elementem wystroju tego zacnego wnętrza. Wszyscy wysławiali się w tak górnolotny sposób, że wiejskiej dziewczynie zrobiło się wstyd, że sama nie potrafi tak mówić, i tak się zachowywać…
Stała na boku i nie brała udziału w rozmowie. Starała się nie przeszkadzać dobrym znajomym, którzy spotkali się po latach. Nagle poczuła, że znów zaczyna się dusić. To towarzystwo jej nie odpowiadało, wolała wieś i spokój! _„Po co ja tutaj w ogóle przyszłam?! Powinnam była zostać w domu na wsi! Albo choć w mieszkanku starszej pani, która przecież tak bardzo potrzebowała obecności drugiego człowieka! A teraz… wychodzę!”_
– Przepraszam Krysiu, ale muszę na chwilę wyjść. – Nie zaczekała na odpowiedź, tylko prędko ruszyła na oślep niczym spłoszony, dziki koń.
Pech chciał, że kilka kroków dalej na jej drodze stanął nagle Walerian Orłowski. Wpadając na niego, wylała na jego garnitur kieliszek wina, po czym lądując na podłodze, stłukła to, co miała w ręku… Szkło skaleczyło jej dłoń. Nagle poczuła, że ktoś pomaga jej wstać, a następnie odwraca w swoją stronę. Stanęła oko w oko z hrabią i przeraziła się tej niepowołanej bliskości.
„O nie, tylko nie on!”
– Nic się panience nie stało?! – zapytał zaniepokojony. Jego zatroskana twarz wyglądała teraz jeszcze piękniej niż wtedy, gdy spojrzała na niego po raz pierwszy. Nie miał już na twarzy tego dziwnego kpiarskiego grymasu, a jedynie błysk w oczach, który na chwilę zniewolił jej całe istnienie.
– Nie, proszę pana… – prawie wyszeptała. Spojrzała na swoją zakrwawioną rękawiczkę. Niestety i on ją dostrzegł!
– A jednak! Proszę mi to pokazać! – Już zabierał się do ściągania jej rękawiczki, gdy zobaczył, że dziewczyna mdleje. Złapał ją w swoje objęcia i natychmiast wyniósł z dusznej sali.
_„No to się pięknie urządziłem! Mogłem uważać! A teraz niosę w rękach ranną kobietę!” –_ pomyślał wściekły na samego siebie. Wniósł dziewczynę do jednego z pustych pokoi pałacu i położył ją na sofie. W świetle Księżyca wyglądała jak zjawa. Dotknął jej czoła, po czym znów skierował uwagę na jej zakrwawioną dłoń. _„Najpierw muszę ją ocucić! Tylko jak?”_
Wtem do pokoju weszła Krystyna. Widziała zaistniałą sytuację, więc pognała za hrabią i omdlałą przyjaciółką.
– Ojej! Co jej się stało? – Podeszła powoli, przestraszona zaistniałą sytuacją. – Odwróciłam się tylko na chwilę…
– Wpadła na mnie i… Oj! Nieważne! Trzeba jej pomóc – mówił zdenerwowany. Nie potrafił zdecydować się, co uczynić najpierw: cucić pannę czy zatamować krwawienie. Zapalił lamkę naftową i przyjrzał się jej jeszcze raz. _„Nie jest brzydka, tylko bardzo zniszczona… może chorobą?”_
W tej chwili jej oczy otworzyły się.
Ujrzała jego twarz blisko siebie, choć tak bardzo chciała tego uniknąć. Przestraszona i onieśmielona jego obecnością – powoli usiadła na sofie.
– Co mi się stało? – zapytała przyjaciółkę. Jak ognia unikała wzroku nieznajomego, który przysiadł tuż obok niej.
– Skaleczyła się panienka, trzeba to opatrzyć. – Ujął jej dłoń, szykując się do ściągnięcia białej rękawiczki.
– Nie! – zaprotestowała stanowczo, zabierając mu ją sprzed nosa. Gdyby nie to, że wciąż kręciło się jej w głowie, niezwłocznie dałaby nogę, byle tylko przed nim uciec! Gdy jechała do miasta, obiecała sobie, że nie ściągnie rękawiczek. Nie chciała, aby ktoś poznał jej tajemnicę, a już na pewno nie ktoś taki, jak ten idealny hrabia. – Ja sama się opatrzę! I przepraszam za to, że wylałam na pana wino! – zmieniła temat, choć ręka nieznośnie pulsowała i bolała. – Proszę przesłać rachunek z pralni do pani Sławomiry Mirskiej na Akacjową 13, na nazwisko: Róża Najman. Pokryję wszelkie koszty.
– Proszę sobie tym teraz głowy nie zawracać, tylko pokazać mi dłoń! – nalegał cierpliwie. Powoli wyciągnął swoje idealnie zadbane, arystokratyczne dłonie w kierunku tajemnicy, którą chciała ukryć przed całym światem.
– Nic mi nie jest! – Poderwała się spłoszona. Czym prędzej opuściła pomieszczenie, które w obecności hrabiego wydało się jej zbyt ciasne i jeszcze bardziej duszne niż wszystkie sale Pałacu Miejskiego razem wzięte. Gdy spieszyła korytarzem prowadzącym na tyły budynku, spotkała jedną z służących obsługujących przyjęcie. – Proszę mnie zaprowadzić do kuchni, muszę przemyć ranę.
– Dobrze panienko!
Wiedziała, że zachowała się niegrzecznie, wychodząc sobie od tak z pomieszczenia, w którym pozostawiła hrabiego oraz swoją przyjaciółkę. Ale w końcu, nie zależało jej na sympatii tego eleganta z wyższej półki. Miała nadzieję, że może wydała się mu na tyle niegrzeczna, że będzie trzymał się od niej z daleka! Nie chciała, żeby łączyła ich jakakolwiek znajomość.
Przysiadła w kącie, aby nie przeszkadzać w pracy osobom obsługującym przyjęcie. Obszerna kuchnia, mimo całego zamieszania jakie w niej panowało, była na tyle duża, aby dziewczyna mogła się w niej schronić i nie zwracać na siebie przesadnie uwagi. Całemu procesowi przygotowywania jedzenia dla gości przewodniczyła starsza kobieta ubrana w stosowny uniform, która wydawała rozkazy, testowała posiłki i desery oraz instruowała służące co i jak trzeba układać. Kilka dziewcząt prędko układało na tacy smakołyki dla gości i rozlewało wino do kieliszków… Była pod wrażeniem, jak sprawnie działała ta machina ludzkich rąk, głosów i przydzielonych ról. Odetchnęła głęboko…
Krysia znalazła ją kilka minut później. Właśnie osuszała dłoń ściereczką podaną jej przez służkę.
– Ale go wystawiłaś do wiatru! Jeszcze żadna kobieta go tak nie potraktowała! Ha ha! – Śmiała się rozbawiona dziewczyna. – Oczywiście przeprosiłam go za ciebie… ale miałam ochotę parsknąć temu zadufańcowi w twarz!
– Nie chcę mieć nic wspólnego z tym człowiekiem! – warknęła Róża.
Walerian, który ruszył w ślad za poszkodowaną, zatrzymał się. Gdy usłyszał rozmowę dziewczyn, stanął tuż przy drzwiach, aby podsłuchiwać. Mimo hałasu, jaki panował w środku, udało się mu złowić kilka smakowitych kąsków, które osłodziły jego męską dumę.
– Dlaczego? Przecież wszystkie kobiety marzą choćby o jednym jego spojrzeniu!? – zabrzmiała ironia Krystyny.
– Lepiej trzymać się z daleka od takich mężczyzn. Jest stanowczo za przystojny, za idealny, a jego maniery są zbyt wygórowane i szlachetne! Powinien mnie ochrzanić za to, że zniszczyłam mu drogi garnitur, a on chciał mnie jeszcze opatrywać! A przecież ty dobrze wiesz, co skrywają moje rękawiczki! – gorączkowała się Róża.
– Wiem.
– Nie chcę przebywać z takimi ludźmi, bo patrząc na mnie, ocenią mnie po wyglądzie… może nawet potraktują ze wstrętem i odrazą – jej głos powoli zaczął się łamać. – Przecież wiem, jak wyglądam.
– Masz rację, Różo. Powinnyśmy się trzymać z daleka od idealnych paniczyków z górą pieniędzy, pałacami i całą masą wielbicielek! Na pewno jest zakochany w sobie i dumny niczym paw!
– Nie znam go i nie chcę go znać… Jest zbyt idealny. Nie wiem, kim jest i niech tak zostanie! Niedługo wrócę na wieś i… o nim zapomnę. A teraz chodźmy do domu! Nie chcę go znów zobaczyć!
– Róża, on ci się szalenie podoba – rozbawiona Krysia wyczuła pismo nosem.
– Oj! Nie śmiałabym nawet spojrzeć na takiego ideała, a co dopiero… – Zaczerwieniła się po sam czubek nosa, odkrywszy to złośliwe ukłucie w sercu. Nakazało jej ono obronić się przed niepowołanym uczuciem, które zaczaiło się w jej myślach.
– Podoba ci się. Współczuję. Jest zakochany po same uszy w baronównie.
– Na szczęście nigdy więcej go nie zobaczę i szybko o nim zapomnę. Niech sobie będzie z tą piękną baronówną, na której nawet mucha nie siada – zażartowała Róża.
– Masz rację! A teraz chodź! Idziemy z tego molocha! Ha, ha, ha!
Walerian, który zachował w głowie każdy fragment tej szczerej, kobiecej rozmowy, czym prędzej odszedł korytarzem w kierunku sali głównej. „Zbyt idealny, zbyt przystojny… dumny…”, „On ci się szalenie podoba”, „nie śmiałabym nawet spojrzeć…”. Śmiał się w duchu z tego, co usłyszał, ale z drugiej strony był poruszony. Nigdy nie sądził, że jakakolwiek kobieta może go osądzić w ten sposób. „_I co, u licha, skrywają rękawiczki tej dziewczyny?! Chyba nie jest trędowata?!”_
Z mieszanymi uczuciami wszedł do sali, gdzie napotkał zaniepokojone spojrzenie ukochanej. Uwielbiał, gdy patrzyła na niego w ten sposób. Była zazdrosna! Podszedł do niej powoli i po raz pierwszy to jej oczy uciekły spod jego spojrzenia. „_BINGO! Mam cię Angeliko! Znalazłem twój słaby punkt!_ _Ale czemu jesteś zazdrosna o taką mizerotę jaką jest tamta?!_” Rozmawiał przy niej z wieloma pięknymi kobietami, a ona, zawsze pewna swego, nie robiła sobie z tego zupełnie nic, ale tym razem…
– Walerian, nie znałam cię z tej strony. Wybawiciel dam? – zagadnęła z zaczerwienionymi policzkami, a jej zazwyczaj uwodzicielska barwa głosu przybrała teraz nutkę niepewności.
– Jeszcze wiele o mnie nie wiesz, Angeliko – rzekł tajemniczo. Ujął jej delikatną dłoń i, podniecony bliskością ukochanej, ucałował ją czule. Przeciągnął ten dotyk na tyle długo, aby dać jej do zrozumienia, że jest dla niego klejnotem wartym każdej ceny.
Nagle pomyślał sobie, że jeśli każde spotkanie z tamtą miałoby zaprocentować zazdrością Angeliki, był gotów pojechać choćby na drugi koniec świata za tamtą dziewczyną, aby baronówna podążyła jego śladem!
***
Udał się na Akacjową 13 i zapukał do drzwi niewielkiego domu. Otworzyła mu chuderlawa staruszka w wieku 70 lat.
– Słucham pana? – rzekła trzęsącym się głosem.
– Dzień dobry! Czy mieszka tutaj panna Róża?
– Tak, ale nie ma jej w domu… to znaczy, ona tak w ogóle mieszka na wsi.
– Czy mogłaby pani podać mi jej adres? Muszę nadać pilną pocztę do jej rodziców. Zniszczyła mój garnitur i chciałem wysłać im rachunek – kombinował, ale całkiem dobrze mu szło. Staruszka zniknęła na chwilę, a później zjawiła się z karteczką i dokładnie napisanym adresem zamieszkania Róży Najman.
– Dziękuję przemiłej pani! – odparł, po czym ucałował jej dłoń na pożegnanie.
_„Najman… czy to nie ten Najman, który ma hodowlę koni wyścigowych czystej krwi angielskiej w Kobyłkowie?”_ Miejscowość się zgadzała.
Szedł ulicą i zastanawiał się nad właściwym powodem swojego działania. Nie miał przecież zamiaru wysyłać rodzicom Róży rachunku za pranie. _„Pojedziemy tam większą grupą i zatrzymamy się na łąkach blisko posiadłości Najmanów. Może szczęśliwy los sprawi, że w pobliżu zjawi się także panna Najman? Angelika pomyśli, że to nie przypadek, że się tam spotkaliśmy… Będzie zazdrosna! Zrobi się niepewna siebie i zacznie okazywać mi więcej uwagi.”_ Zazwyczaj flirtowała w jego towarzystwie z innymi mężczyznami i obserwowała jego reakcję. Zawsze ulegał zazdrości, którą w nim wzbudzała, gdy grała niedostępną tylko dla niego. _„Głupie, kobiece gierki! Ale teraz czas na to, aby odwrócić role!”_
Zadowolony z siebie nagle przypomniał sobie wieści, które dotarły dziś rano do jego uszu. Gdy to wtedy usłyszał, usiadł z wrażenia.
– Twoja dama zaręczyła się jakiś czas temu z księciem! – powiedział jego znajomy. – Przykro mi, stary, ale tej pannie nie wystarczy twój hrabiowski tytuł, ona musi mieć najlepszego w towarzystwie.
Te słowa całkiem go dobiły. Dla Angeliki nie był ideałem… a tamta dziewczyna z balu stwierdziła, że jest „zbyt idealny”, żeby mogła na niego spojrzeć. _„Nie rozumiem kobiet!”_
_„Muszę wzbudzić zazdrość Angeliki, żeby na nowo ją do siebie przyciągnąć! Muszę wzbudzić w niej pożądanie, stać się niedostępnym, nie być na każde skinienie! I zacznę od tego, że pojadę w ślad za Różą, na tą wieś…”_ – zresztą, miejscowość i tak leżała nieopodal posiadłości Orłowskich! Pomyślał, że zrobi wszystko, nawet zacznie flirtować z tą wiejską dziewuszką, byleby odciągnąć pannę Dulską od księcia! W końcu Róża nie była aż tak nieatrakcyjna, jak się mu wydało w pierwszej chwili, gdy ujrzał jej przestraszone oczy, kiedy spoglądała na niego przez ramię. Żal mu było tak nieurodziwych, biednych panienek, które nie miały przed sobą żadnej przyszłości. Tym razem jednak, jedno z tych pospolitych stworzeń miało zagrać główną rolę w spektaklu jego życia.2. Pocałunek na wagę złota
„Przede wszystkim dystans!”
Było piękne, letnie, niedzielne popołudnie. Grupa znajomych bawiła się świetnie na pikniku, siedząc tuż pod wielkim, rozłożystym bukiem. Drzewo chroniło przed upalnym słońcem ich delikatne, jasne cery. Towarzystwo składało się z trzech par: jedno młode małżeństwo, kawaler i panna żywo sobą zainteresowani oraz hrabia i baronówna – równie mocno sobą zainteresowani, lecz udający, że nic nie wiedzą o swoim istnieniu. Słodkie uśmieszki, gra spojrzeń, zabawa…
Nagle tą wspaniałą sielankę przerwał zbliżający się tętent kopyt cwałującego konia. Stawał się coraz głośniejszy. Pędził w ich kierunku. Ktoś mknął z całym impetem po polnej drodze, przy której siedzieli. Powodowany ciekawością, hrabia, poderwał się, aby ujrzeć tego szalonego jeźdźca i rumaka, który niewątpliwie musiał być jednym z najszybszych koni w Kobyłkowie. Wyjrzał na drogę. Wierzchowiec, dosiadany przez drobnej budowy jeźdźca, przemknął z niesamowitą prędkością i pozostawił po sobie jedynie tuman kurzu.
– Ojej! – Angelika zakaszlała i pomachała chusteczką przed swoją twarzą. – Mnie się wydawało, czy ten jeździec, to była kobieta?
Te słowa spowodowały natychmiastową reakcję Waleriana. Wskoczył na konia, po czym pomknął za tajemniczym jeźdźcem. _„To musi być ona!”_ Przecież jej dom znajdował się nieopodal. Wybrał to miejsce z myślą, że może uda mu się ją spotkać. Jednak nie spodziewał się tego, że dziewczyna tak błyskawicznie pojawi się i zniknie sprzed jego oczu.
Jego koń był na tyle szybki, że prawie zdołał doścignąć jednego z wyścigowych koni Najmanów… Lecz nie potrafił go dogonić! Walerian jechał za nią ładny kawał drogi. _„Kto ją tak goni?! No tak, ja!”_ Wciąż nie mógł doścignąć mknącego po drodze wierzchowca, więc zaczął krzyczeć za uciekinierką.
– Panno Najman! HALO!!!
Spojrzała przez ramię. Ktoś ją gonił! Zwolniła, po czym wjechała na pole pokryte świeżo skoszoną trawą i wykonała na nim dużą woltę w galopie. Obejrzała się na zdążającego w jej kierunku mężczyznę na białym koniu. _„Kto to może być?”_ Zatrzymała wierzchowca i zaczekała, aż obcy sam do niej podjedzie. W miarę jak się zbliżał, czuła, jak ogarnia ją strach i to nieznośne uczucie, które nakazało jej spuścić wzrok w chwili, gdy ostatecznie go rozpoznała. _„Dlaczego?! Przecież mieliśmy się już nigdy więcej nie widzieć!”_ Gdy dostrzegła wpatrzone w siebie ciemnoniebieskie oczy Waleriana oraz jego jednostronny uśmiech, zdobyła się jedynie na skinienie głową. Miała nadzieję, że już nigdy więcej go nie zobaczy, a teraz wyrósł przed nią niczym spod ziemi.
– Dzień dobry, panno Najman! – Wyszczerzył do niej idealnie proste zęby.
– Dzień dobry! – odpowiedziała grzecznie, po czym ruszyła stępem i zaczęła zataczać koła dookoła hrabiego. Znała górnolotne maniery takich paniczyków. Nie chciała, aby całował jej ręce na powitanie! Rękawiczki, w których dziś czyściła konia, były bardzo brudne, a nie miała zamiaru ich ściągać.
– Znakomity koń! – rzekł mężczyzna i okręcił swojego wierzchowca w miejscu. Chciał przyjrzeć się temu zjawisku dokładniej...
Kobieta w męskim stroju do jazdy konnej – spodnie bryczesy, dopasowana bluzka z kołnierzykiem, kapelusik, spod którego wystawał długi „koński ogon”. Wyglądała całkiem atrakcyjnie. _„Nie sądziłem, że kobieta w męskim stroju może być atrakcyjna, a nawet ponętna!”_ Przełknął ślinę, po czym spojrzał na jej opaloną słońcem twarz. Była umorusana i zakurzona… _„A jednak wieśniaczka od A do Z!”_
– Dziękuję! Pański też jest niczego sobie – odparła dość oficjalnie. – Piękna budowa, szlachetnie ułożona szyja… – komentowała wygląd ogiera, gdy objeżdżała go dookoła po raz trzeci.
– Może się panienka zatrzymać? Bo kręci mi się w głowie – poprosił trochę zdenerwowany.
– Oczywiście. – Zatrzymała się tuż przed nim i ustawiła wierzchowca frontem do Waleriana. – Mars, ukłoń się panu hrabiemu! – Wydała komendę, po której koń schylił głowę i zgiął przednie nogi tak, że faktycznie wyglądało to jak głęboki ukłon. – Dobry Marsik! – Poklepała go po szyi, na co ten parsknął przeciągle, po czym okręcił głowę w jej stronę. Oczekiwał zapłaty za swój popis. Wyciągnęła z kieszeni katany pokrojoną marchewkę i podała mu kawałek.
– Myślałem, że hodują państwo konie wyścigowe a nie cyrkowe – zażartował.
– Jedno drugiemu nie przeszkadza, zwłaszcza że nasze konie często odnoszą zwycięstwa. Wielkie brawa i oklaski wymagają szerokiego ukłonu, nieprawdaż? – zapytała. Wciąż unikała kontaktu wzrokowego i pilnowała odstępu między nimi. _„Przede wszystkim dystans!”_
Nagle młody mężczyzna wpadł na genialny pomysł!
– Mam prośbę, panienko… – _„Najwyższy czas, aby przejść do działania.”_
– Tak?
– Czy przyłączy się panienka do naszego towarzystwa? Tutaj niedaleko mamy mały piknik…
– Wolałabym nie. – Nie miała zamiaru znosić pogardliwych spojrzeń dam w bogato zdobionych sukniach.
– Nalegam! – prosił i kusił ją swoimi spojrzeniami.
_„Nie wypada odmówić, ale… Zaraz się ciebie pozbędę panie idealny!”_ – pomyślała Róża.
– Pod jednym warunkiem…
– Jakim?
– Że wygra pan wyścig! Metą będzie drzewo, pod którym się państwo zatrzymali.
– Dobrze! Teraz? – zapytał ożywiony. To było podniecające! Bawił się wyśmienicie!
– Stawaj pan do pojedynku! – powiedziała zadziornie. Była pewna swojej wygranej. Miała zamiar zwyczajnie odjechać sobie w siną dal, nawet nie spojrzawszy na ten cały zadufany w sobie piknik!
Ustawili swoje konie na polnej drodze, tuż obok siebie. Rumaki aż rwały się do galopu – wyczuwały podniecenie jeźdźców.
_„Żegnaj panie hrabio!”_ – pomyślała bez sentymentu.
_„Zaraz utrę ci nosa, wiejska dziewuszko!”_ – szydził w myślach podekscytowany Walerian.
– Na trzy! – powiedział. – Raz, dwa i trzy…
Konie poderwały się do galopu. Mars był szybszy już na samym starcie. Był wysoki, zwinny i miał na swoim grzbiecie lekkiego jeźdźca. Róża była pewna wygranej! I pewnie bez żadnych skrupułów pozostawiłaby rywala w tyle, gdyby nie obejrzała się za siebie. Z przerażeniem odkryła, że Walerian spadł z konia… Zatrzymała się od razu i pomknęła w jego kierunku.
– Ale wstyd – wymamrotał pod nosem oszołomiony Walerian. Nie mógł podnieść się z kamienistej drogi. Koń wystawił go do wiatru i poleciał sobie het na pola!
Przestraszona wypadkiem, dziewczyna, zeskoczyła ze swojego wierzchowca i przypadła do poszkodowanego. Leżał, jakby nie mógł się ruszyć.
– Panie hrabio! Nic panu nie jest?!
– Nie… tylko się trochę potłukłem, auć… – Poczuł koszmarny ból pleców i głowy.
Na policzku mężczyzny widniała długa, czerwona krecha, która rozlała się w dół kropelkami krwi.
– Jest pan ranny! – Wyciągnęła z kieszeni spodni chusteczkę i już miała przyłożyć ją do arystokratycznego policzka idealnego mężczyzny, gdy ujrzała, że w ranie utknęło kilka okruchów piasku. – Ojej! To trzeba przemyć!
Wstała, po czym niezwłocznie wyciągnęła z sakwy, przytroczonej do siodła swojego konia, manierkę z wodą. Polała nią chusteczkę i prędko wróciła, aby obmyć ranę na twarzy arystokraty. Wszystko co robiła, było dla niej tak naturalne i automatyczne, że na chwilę zapomniała o tym, kogo opatruje.
Był mile zaskoczony jej troską. Bliskość dziewczyny ubranej w obcisły strój sprawiła przyjemność jego oczom, a jej opiekuńczość rozczuliła go. Bez protestów poddał się jej zabiegom. Mimo wszystko krzywił się z lekka. Ból wciąż był taki intensywny, że z trudem powstrzymywał łzy.
– Jeszcze chwilkę i krew przestanie się lać – rzekła. Lewą dłonią przytrzymywała jego głowę, zaś chusteczkę trzymała dłonią prawą, dokładnie w miejscu skąd sączyła się krew. – Jak to się stało? – Oderwała wzrok od policzka i przyjrzała się reszcie ciała poszkodowanego. Wyglądało na to, że nic nie było złamane.
– Spadłem na samym starcie – wyznał ze wstydem. – Koń stanął dęba, jak tylko panna ruszyła.
– Proszę mi wybaczyć, że wcześniej się nie zatrzymałam, ale Mars jest tak szybki… – tłumaczyła się z poczuciem winy.
– To nie panienki wina. – Ujął jej dłoń, aby ucałować ją jak na gentelmana przystało…
W porę dostrzegła niebezpieczeństwo, więc natychmiast wstała i odsunęła się.
– Nic panience nie zrobię – powiedział łagodnie. Nadal pamiętał słowa podsłuchanej rozmowy. Coś faktycznie musiało być nie tak z jej dłońmi, skoro nie chciała, aby ich dotykał. Uszanował to, ale umierał z ciekawości, żeby sprawdzić, co skrywają jej rękawiczki, zwłaszcza po tym wypadku, który wydarzył się na balu. Jej dłoń wtedy obficie krwawiła i pewnie nie obyło się bez szwów.
– Złapię pańskiego konia – odparła, puszczając mimo uszu jego słowa.
Wstał powoli, po czym otrzepał się z pyłu.
– Ale najpierw uspokójmy moich znajomych. Pewnie niepokoją się moim zniknięciem.
– Dobrze proszę pana – skinęła głową.
Nagle natchnęła go błyskotliwa myśl.
– Czy zgodzi się panienka dosiąść ze mną jednego wierzchowca, abyśmy mogli czym prędzej znaleźć się w miejscu pikniku? – Pomyślał, że to byłby świetny pomysł, aby wzbudzić zazdrość Angeliki.
_„O nie! Tego nie zniosę! Muszę coś wymyślić!” –_ pomyślała. Przypomniała sobie nagle, kim był biedak, którego tak czule opatrywała. Zaczerwieniła się ze wstydu.
Gdy dostrzegł wyraz jej oczu, postanowił podejść ją z innej strony.
– Proszę mi wybaczyć, ale źle się czuję.
Faktycznie wyglądał niewyraźnie. Współczucie w stosunku do rannego nie dało jej spokoju.
– Proszę wsiadać, a ja poprowadzę konia.
„Do diaska, to byłby idealny fortel! To ci się znalazła porządnicka!”
Tym razem musiał skapitulować.
– Skoro tak panienka woli… Ale jak ja będę wyglądał? Piękny ze mnie gentelman wyjdzie! Dama pieszo, a ja konno – udawał, że unosi się honorem. Jazda z kobietą na tym samym koniu rysowała się w jego wyobraźni równie kusząco, jak wzbudzenie zazdrości w ukochanej!
– Proszę się tym nie przejmować. Wszystko wyjaśnię towarzystwu. Pan hrabia jest poszkodowany i obolały, a mnie dobrze zrobi, jak się trochę przejdę po porannym treningu.
Orłowski w końcu poddał się i sam dosiadł wierzchowca. Dziewczyna pociągnęła Marsa za wodze. Ruszyli polną, piaszczystą drogą ku piknikowi. Otaczały ich dzikie łąki, łany świeżo skoszonej trawy i ziół, samotnie stojące drzewa i krzewy. W oddali było widać malusieńkie domki, zagrody pełne koni i krów. Gdzieniegdzie, przy drodze rosły zagajniki brzóz i sosen. Upał doskwierał dziś mocno. Róża zdała sobie sprawę z tego skwaru dopiero wtedy, gdy zaczęła iść pieszo w swoich wysokich butach do jazdy po rozgrzanym kamienistym żwirze. Jedynie niewielkie podmuchy wiatru sprawiały jej ulgę.
– Więc sama panienka trenuje konie?
Jego głos wyrwał ją z zadumy. W końcu znalazła chwilę, aby przyjrzeć się okolicy, której od tak dawna nie oglądała, podczas spaceru… a już ta przyjemność została jej zakłócona. Obok niej jechał na koniu pewien mężczyzna, któremu nie sposób było nie odpowiedzieć grzecznie i kulturalnie.
– Tak. Ojciec uczy mnie, żebym mogła po nim przejąć hodowlę. Nie mamy brata, więc któraś z nas musi się tym zająć, a że moja siostra właśnie szykuje się do zakonu, więc cała odpowiedzialność spadła na mnie... – _„Właściwie po co ja ci się spowiadam, panie idealny hrabio Orłowski?!”_
– To ciężka praca, jak dla kobiety… – za późno ugryzł się w język. Nie chciał nastawać na jej damski honor.
– Wiem, ale to nie zmienia faktu, że muszę wkładać w to wiele pracy, aby zadowolić ojca i podołać jego wymaganiom.
– Jest pannie ciężko – stwierdził po tonie jej głosu.
– Tak.
– To dlaczego panienka się nie sprzeciwi? Powinna panienka… Mogę mówić pannie po imieniu? – zapytał ni stąd, ni z owąd.
„Oj! To mi się nie podoba! Za bardzo się zbliżasz panie hrabio! Ale jeśli odmówię, to będzie niegrzeczne z mojej strony – ze strony wieśniaczki!”
– Dobrze – rzuciła oschle.
– Proszę, mów mi Walerian… Różo.
_„Zapamiętał moje imię! Imię zwyczajnej, wiejskiej panny, którą widział jak dotąd raz w życiu!”_ Odczuła w sercu miłe ciepło. Skinęła w odpowiedzi głową, zachowując obojętność na twarzy. _„To jakiś kompletny absurd! Czym prędzej sobie pójdzie, tym lepiej dla mnie!”_
– Różo, kobieta powinna zajmować się bardziej wzniosłymi tematami, takimi jak: poezja, muzyka, sztuka, haft…
Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się jednostronnie. Dobrze wiedziała, że się od siebie różnili, a już na pewno wiele jej brakowało do dystyngowanej damy, którą widziała ostatnio w jego towarzystwie. Mimowolnie poczuła ukłucie zazdrości. _„Gdzież mnie tam do niej!”_
– Dlaczego nie sprzeciwisz się ojcu? – nalegał. Wewnętrznie zbuntował się przeciwko takiemu porządkowi świata, który wykraczał poza granice ludzkiej przyzwoitości. _„Kobieta nie powinna tak ciężko pracować!”_
– Bo nie dostanę jedzenia i będę musiała spać w stodole, a jeśli to nie pomoże, to ojciec wyśle mnie do klasztoru, tak jak moją siostrę – wyjaśniła zwięźle, po czym odetchnęła. Za każdym razem to wyznanie działało na nią równie wstrząsająco. _„Ale takie są fakty. Jestem skazana na bycie kobietą w męskim życiu.”_
– To chyba jedynym wyjściem byłoby dla ciebie wyjść za mąż za kogoś, kto zająłby się hodowlą koni twojego ojca.
Wtedy Róża przypomniała sobie słowa taty: „Nie wyjdziesz za mąż za jakiegoś gamonia nieznającego się na koniach i mogącego zniszczyć moją pracę! Chyba, że będzie to syn Orłowskiego!”
– Czy pan hrabia pochodzi z tej rodziny Orłowskich, którzy mają hodowlę koni spacerowych?
– Tak!... Małżeństwo byłoby dobrym rozwiązaniem! – upierał się przy swoim. W pamięci szukał znajomego, który mógłby uwolnić tę biedulkę z uwięzi.
W tym samym czasie Róża zdała sobie sprawę z tego, że na grzbiecie Marsa siedzi jedyny mężczyzna, który mógłby zwolnić ją z tej niewolniczej pracy. _„Pan idealny i ja?! Nigdy! Nie ma szans!”_
– Nie wolno mi wyjść za mąż… – _„za kogoś innego niż pan hrabia!”_
– To już okrutne! – oburzył się Walerian.
– Ta osoba musiałaby się znać na hodowli koni, równie dobrze jak mój ojciec – wyjaśniła. Nawet nie wspomniała o nieświadomej roli Waleriana w jej życiu osobistym.
Młody mężczyzna od razu pomyślał, że mógłby poprowadzić taką hodowlę. Przecież świetnie się na tym znał. Ale chwilę później zobaczył drzewo, pod którym kręciło się kilka innych koni oraz znanych mu osób. Tam czekała na niego Angelika. Od razu zapomniał o tym, co przed chwilą przeszło mu przez głowę.
– Jest mi niezmiernie przykro – podsumował jej wypowiedź, wlepiając oczy w miejsce pod drzewem. Dojrzał anielską sylwetkę panny Dulskiej i w mig zapomniał o obcisłym stroju panny Róży.
– Niestety, muszę przywyknąć. – Posmutniała na dobre. Ale jeszcze gorszym było to, czego spodziewała się doświadczyć przy okazji spotkania ze znajomymi hrabiego. _„Dystyngowane towarzystwo… a ja, wieśniaczka ubrana w brudne szmaty.”_
Później zapanowała między nimi cisza – trwała aż do samego przyjścia pod wielki dąb. Po tłumaczeniach i wyjaśnieniach Walerian przedstawił zgromadzonym swoją towarzyszkę. Róża przeleciała wzrokiem po pełnych dumy spojrzeniach zgromadzonego elitarnego towarzystwa i poczuła, jak niewidzialna dłoń strachu zaciska się na jej szyi, powodując poczucie nieznośnej duszności. _„Uciekać! I to jak najszybciej!”_
– Proszę pozwolić, że przedstawię wam Różę! Uratowała mi życie! – rzekł Walerian i obdarował dziewczynę przyjaznym uśmiechem. W tej samej chwili podeszła do niego Angelika i zaczęła troskliwie zajmować się jego zranionym policzkiem.
– Mój ty biedaku!
Nikt nie okazał jej szacunku czy najmniejszej uwagi. Lecz ona nie spodziewała się innego przyjęcia. Poczuła się niezręcznie, więc odeszła kilka kroków w kierunku swojego konia. Stamtąd rozejrzała się po łące w poszukiwaniu wierzchowca Waleriana.
– Panie hrabio, jak nazywa się pański koń? – zapytała, przerywając słodkie „_ciucianie”_ Angeliki do wniebowziętego Waleriana.
– Dziewczyno, możesz nie przeszkadzać w rozmowie? – burknął na nią jeden z mężczyzn siedzących na kocu piknikowym. Był od niej starszy, podobnie jak matrona u jego boku.
– Właśnie! Lepiej wróć do stajni! – burknęła na nią Angelika.
Hrabiemu zrobiło się wstyd, że jego znajomi zachowują się w taki sposób w stosunku do tej mizeroty, która mu pomogła.
– Dość! – warknął. – Pozwól Różo… – powiedział do niej łagodnie. Ujął dziewczynę pod ramię i pozostawił baronównę samą, w miejscu gdzie uprzednio razem stali. Odszedł z Różą na bok, aby inni go nie słyszeli.
Wyślizgnęła się spod jego ramienia, czerwona po same uszy ze wstydu. _„Dotknął mojego ramienia! Nie gardzi mną tak, jak oni wszyscy.”_ Spojrzała na jego twarz. Jego uwaga całkowicie skupiła się na niej. W jego ciemnobłękitnych oczach dostrzegła cień współczucia.
– Wybacz im, jest mi za nich wstyd.
– Nic się nie stało – odparła obojętnie. _„Przecież tego się właśnie spodziewałam.”_ Odwróciła się w kierunku łąki, aby skupić uwagę na czymś innym niż jego oczy i ponętne usta. – Chcę złapać pańskiego konia, więc proszę podać mi jego imię.
– Nie kłopocz się, on sam przyjdzie.
– Nie sądzę. Widzę go stąd i jeśli mnie oczy nie mylą, to wodze okręciły się o jego przednią nogę. Trzeba to załatwić powoli i delikatnie, żeby się nie spłoszył.
Zachowywała zimną, rzeczową powagę, jakby znała się na rzeczy, więc zaufał jej bez mrugnięcia okiem.
– Wiesz co robisz, więc… nazywa się Ramzes.
Gdy patrzył na skupienie malujące się na twarzy panny Najman, musiał stwierdzić, że dziewczyna była zupełnie inna niż na tamtym balu. Tutaj była pewna siebie, choć unikała jego spojrzenia jak ognia.
– Proszę mi zaufać. – Ruszyła żwawym krokiem w kierunku koca piknikowego. Bez ceregieli schyliła się po leżące tam jabłko, po czym odeszła.
– Patrzcie jaka bezczelna! – skomentował nadąsany brunet, który wcześniej zwrócił jej uwagę. Puściła to mimo uszu.
Gdy przechodziła obok hrabiego, skinęła głową na znak, że właśnie przechodzi do działania. Odeszła od niego na kilka metrów, po czym ukucnęła w trawie.
– Też mi zaklinaczka! – parsknęła Angelika.
Nie zważając na szyderstwo damy z wyższych sfer, która, jak sądziła Róża, za pewne miała z końmi tyle wspólnego co nic, kontynuowała swoją taktyczną grę. Wierzchowiec zwrócił ku niej swoją głowę. Dostrzegł ją. Podniosła się powoli. Udając, że patrzy w drugą stronę, podeszła kilka kroków przed siebie, tak aby nie zbliżyć się do konia. Przykucnęła, a później nadgryzła jabłko. Było słodkie. Domyśliła się, że zapach owocu będzie dla zwierzęcia równie kuszący, co dla niej widok Waleriana Orłowskiego na balu w Ratuszu. _„Czemu nawet teraz przychodzi mi na myśl ten pan idealny?”_ Spojrzała przez ramię. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Lecz nie o to jej chodziło, aby zwracać jego uwagę na siebi_e. „Jestem tutaj, aby ratować konia przed kalectwem.”_
Podeszła jeszcze dalej, zatrzymała się na linii prostopadłej do konia i ponownie przykucnęła. Uwaga Ramzesa skierowała się ponownie ku niej.
– Ramzes, chodź – powiedziała cicho, łagodnym tonem. – Chodź, trzeba ci pomóc, malutki.
Koń postawił kilka kroków w jej stronę i się zatrzymał. Ugryzła kolejny kęs jabłka.
– Lubisz jabłka tak samo jak ja. Masz, tutaj czeka na ciebie jedno. Ramzes…
Kolejnych kilka kroków zwierzęcia zmniejszyło między nimi dystans do siedmiu metrów.
– Ramzes, masz.
Podszedł jeszcze bliżej. W pewnej chwili potknął się, bo natrafił na opór wodzy krępującej jego ruchy. Jednak był tak zaabsorbowany jabłkiem, że nie poddał się panice.
Podniosła się powoli i wyciągnęła jabłko w kierunku zwierzęcia. Wolnym krokiem przemierzyła kolejnych kilka metrów.
– Nie możesz się uwolnić, ale ja ci pomogę, malutki. Masz jabłuszko, dobry konik.
Trwało to wszystko dwadzieścia minut… Koń dał jej się podejść i oswobodzić. Oceniła odniesione przez niego rany. Jedna z pęcin była opuchnięta. Z ulgą stwierdziła, że zaplątana w wodze noga nie jest nawet zwichnięta. Pogładziła go po szyi i głowie, aby tą pieszczotą pokazać mu, że nie ma się czego bać.
Ujęła wodze, po czym pociągnęła konia za sobą. Ruszył tak, jakby podążał za swoją panią. Kochała konie, a ten wałach najwyraźniej to wyczuł. Udali się w stronę prawowitego właściciela. Gdy zatrzymała się przed nim, ze zdziwieniem odkryła strach rysujący się na jego twarzy.
Odkrył nagle, że bał się nie tyle o samego konia, co o dziewczynę, która przed chwilą podała mu wodze. Oglądanie jej podczas obłaskawiania spłoszonego konia, wprawiło go w podziw, ale miał obawy, czy tak krucha istota nie zostanie uszkodzona przez potężne zwierzę zdolne przecież do samoobrony.
– Coś musiało go ugryźć. Proszę spojrzeć na tą nogę… – podniosła tylną, prawą nogę konia, zginając się wpół. Miejsce tuż nad kopytem było opuchnięte.
– Wąż? – zgadywał.
– Nie, to raczej jakiś owad. Osa lub pszczoła, bo raczej nie końska mucha. Macie tam jakąś zimną wodę? Trzeba będzie zrobić okład.
– Zaraz przyniosę. – Zdumiony jej rzeczowością, popędził w kierunku koca piknikowego, aby zwilżyć chusteczkę. Wrócił niezwłocznie i podał ją dziewczynie. Delikatnie obwiązała spuchniętą pęcinę, robiąc tym samym chłodzący opatrunek na nodze wierzchowca.
– Dobry Ramzes – rzekła cicho i zbliżyła się ku jego szyi. Pogładziła jego aksamitną, kasztanową sierść pachnącą świeżą słomą. Później jej oczy uciekły ku mężczyźnie, który był głównym powodem całego zamieszania. – Musiał się nacierpieć biedulek, ale mimo to poszedł za swoim panem. Wierny koń. – Pogładziła Ramzesa po szyi, nie zwracając zupełnie uwagi na piknikowych gości. Nagle poczuła, że nie powinno jej tutaj być. – Na mnie już czas – oznajmiła chwilę później. Ukłoniła się nisko i powiedziała: – Do widzenia Państwu, panie Orłowski...
Już miała odejść, gdy nagle ktoś złapał ją za dłoń. To był Walerian, który chciał jej jeszcze coś powiedzieć... Pech chciał, że skórkowa rękawiczka na jej dłoni trzymała się tak luźno, że niechcący ją ściągnął. Przestraszona tym faktem chciała uciec, ale on przytrzymał ją za ramiona i ująwszy jej obnażoną dłoń, przyjrzał jej się dokładnie. Na drżącej i delikatnej rączce zobaczył odciski i zranienia oraz ślady po tamtym wypadku na balu. Skóra jej dłoni była spalona słońcem – nie była tak biała i gładka jak, skrywana skrzętnie pod koronkową rękawiczką, dłoń jego ukochanej Angeliki. Spojrzał na Różę współczująco, bo wiedział, że to ciężka praca uczyniła jej dłonie takimi, jakimi je teraz widział.
Nie śmiała na niego spojrzeć. Odkrył tajemnicę, którą skrywała przed takimi jak on. Myślała, że odsunie się od niej ze wstrętem, ale on zrobił coś, czego się nie spodziewała. Delikatnie ujął tę niespodziewanie obnażoną część jej ciała obydwiema dłońmi, ucałował ją, a później założył na nią rękawiczkę.
– Proszę, wybacz mi ten nietakt.
– Wybaczam. Do widzenia panie hrabio – odparła pospiesznie, nie śmiąc więcej na niego spojrzeć. Szybko wskoczyła na grzbiet konia, po czym ruszyła z kopyta i pozostawiła po sobie tylko kurz i kępki gleby, które koń wyrzucił w powietrze swoimi kopytami.
Pozostał bez słowa_. „Biedna dziewczyna.”_ – pomyślał i wtedy powróciła mu do głowy myśl o tym, że byłby idealnym kandydatem na jej męża. _„Może to ja jestem jej jedynym ratunkiem?”_ W następnej chwili baronówna Dulska wzięła go pod ramię i poprowadziła na koc piknikowy.
– Jak dobrze, że już pojechała, prawda? – rzekła do zgromadzonych. Wszyscy prócz Waleriana przyznali jej rację, więc Angelika poczuła się zazdrosna. Tym razem jednak Orłowski nie grał, ale naprawdę poczuł żal, że nie mógł dłużej porozmawiać z tą ciekawą i tajemniczą kobietą.
Róża tym czasem mknęła po drodze w stronę domu. Czuła się upokorzona do granic możliwości. Dygocąc z nerwów, miotana sprzecznymi emocjami, jakie wyzwolił w niej ten idealny gentelman, zapłakała gorzko i postanowiła sobie, że nigdy więcej go nie zobaczy! W chwili, gdy ucałował jej dłoń, stał się jej zbyt drogi. „_Ale zanim o nim zapomnę, muszę załatwić jeszcze jedną sprawę.”_ – powiedziała do siebie w myślach._
_4. Gwałtowne zmiany
„(…) faceci lubią udawać twardzieli, podczas gdy w środku są równie krusi, co kruszonka na cieście.”
– Walerian! – usłyszał anielski głos, gdy właśnie wchodził do swojego pokoju. Obejrzał się i ujrzał ją. Podążała korytarzem w jego kierunku, poruszając się kusząco niczym nimfa leśna. Miała na sobie długą, białą suknię, która zwiewnie otulała jej smukłą sylwetkę, odkrywającą ramiona, ukazującą pełnię jej dekoltu. Jej długie, kruczoczarne włosy łagodnie opadały na jej ramiona. Wyglądała wprost niebiańsko, tylko jej twarz była blada i brak było na niej uśmiechu. Pomyślał sobie, że jest idealna i wyobraził ją sobie przed ołtarzem jako swoją narzeczoną… żonę!
– Tak? – zapytał czule, zauroczony jej wdziękiem. Stanęła naprzeciwko niego i spojrzała smutno w jego ciemnoniebieskie oczy.
– Musimy porozmawiać – zabrzmiała smętnie. – Poważnie – dodała po chwili.
– Proszę, możesz wejść do mojego pokoju – rzekł i otworzył przed nią drzwi swojej sypialni. Podniecił się nie na żarty, na myśl, że znajdą się w końcu sam na sam w jednym pomieszczeniu, i to z łóżkiem, na którym będą mogli…
Spojrzał na nią z wilczym głodem.
Wiedziała, że jej pragnął.
– Mnie nie o to chodzi – odparła spokojnie, choć każdy skrawek jej ciała pragnął tylko Jego.
– Ależ ja nie proponuję ci niczego niestosownego – uśmiechnął się zadziornie, a w jego oczach pojawiły się psotne ogniki.
– Nie wygłupiaj się. – Uniosła dumnie głowę. Sprowadziła go swoim chłodem na ziemię.
Spoważniał, gdyż nie miał innego wyjścia. Powstrzymał swoje pragnienia i zrobił jej przejście w drzwiach.
– Wejdź, to porozmawiamy.
Znaleźli się w zamkniętym pomieszczeniu sam na sam. Na chwilę przystanęli naprzeciwko siebie, po czym ona podeszła do niego, objęła go za szyję i pocałowała delikatnie prosto w usta. Później jej pocałunek nagle przybrał na sile, aby zamienić się w namiętną wędrówkę ku wnętrzu jego ust. Pragnął tego, a jednak, aby w to uwierzyć, musiał się przekonać, czy to na pewno ona a nie zjawa senna, która opanowała go w chwili, gdy pragnął jej tak mocno, jak pragnie się tylko raz w życiu. Odsunął ją delikatnie, aby spojrzeć w te niebieskie oczęta. Miłość, pragnienie, namiętność. Angelika.
– Wiesz, jak długo na to czekałem? Kochanie – wyszeptał, gładząc czule jej policzek. – Teraz wszystko już będzie dobrze, wszystko się ułoży Kochanie…
– Walerian… – próbowała mu przerwać.
– Cichutko malutka, nic nie mów. Ja się wszystkim zajmę. Pojadę zaraz do księcia i powiem mu, że się kochamy. Będzie musiał zwolnić cię z danego słowa. A jeśli trzeba będzie to i stanę do pojedynku o ciebie. Moja Najdroższa, Najukochańsza… – i znów chciał zbliżyć swoje usta ku niej, lecz ona odsunęła się od niego.
Smutek w jej oczach przestraszył go.
– Ty nic nie rozumiesz. To był pocałunek na pożegnanie – powiedziała smutno.
– Chcesz to sama załatwić? Nie zgadzam się! Pojadę z tobą.
Był święcie przekonany, że dziewczyna jedzie do miasta, aby zerwać z narzeczonym. Ale odpowiedź, którą usłyszał, powaliła jego serce na kolana.
– Nie, przyszłam pocałować cię na ostateczne pożegnanie, gdyż mój narzeczony wraca po jutrze do domu z podróży i muszę tam na niego czekać.
Jej słowa uderzyły go niczym ciężki, żelazny młotek. _„To jakiś kiepski żart losu…”_ – pomyślał, niedowierzając.
– Po co… m-mnie pocałowałaś?! – wyszeptał. Nic nie rozumiał z jej zachowania.
– Bo cię kocham, ale nie możesz zostać moim mężem. Ale istnieją inne metody, żeby być ze sobą.
– Poczekaj! Namawiasz mnie, żebym został twoim kochankiem?! – zapytał oburzony. W tej chwili obraz idealnej Angeliki, chodzącego po ziemi anioła, legł w gruzach. Poznał w jednej chwili, kim jest ta kobieta.
– Nie możesz zostać moim mężem, ale nie potrafię z ciebie zrezygnować! Kochany – powiedziała z mocą i podeszła do niego, aby znów go pocałować. Ale on odsunął ją od siebie niczym niechciany przedmiot.
– Wybacz, ale chcę zostać sam. – Jego zimny ton nie znał sprzeciwu.
Wiedziała, że teraz już nic u niego nie wskóra.
– Czy to już koniec? – Miała nadzieję, że odpowie, że jeszcze nie wszystko stracone, ale on odparł stanowczo: