Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 listopada 2023
Ebook
51,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
51,99

Wałęsa '80 - ebook

Polski elektryk, który został jedną z najważniejszych postaci XX wieku.

Jest symbolem. Ikoną znaną na całym świecie. Pierwszym prezydentem wolnej Polski. Laureatem Pokojowej Nagrody Nobla. Jednym z tych, którzy poprowadzili Solidarność do zwycięstwa nad władzą ludową i demokratyzacji kraju. Jednocześnie jest też zwykłym człowiekiem, charyzmatycznym, odważnym, bezczelnym i bezkompromisowym, ze swoimi walorami i słabościami, mężem, ojcem, dziadkiem.

Z okazji swoich 80. urodzin Lech Wałęsa jeszcze raz – jak sam mówi, już po raz ostatni – zabiera głos, opowiadając o trudnych czasach walki o nową Polskę w latach 80. i 90., a także o szansach, jakie stoją przed naszym krajem w przyszłości. W niezwykłej rozmowie z wielokrotnie nagradzanymi dziennikarzami, Kamilem Dziubką i Januszem Schwertnerem, pokazuje się od strony, od jakiej go jeszcze nie znamy. Opowiada o swoim życiu prywatnym, o śmierci syna Przemysława, o relacjach z najważniejszymi postaciami ze świata polityki i kulisach władzy. Ujawnia wciąż nieodkryte historie z początków Solidarności, z okresu stanu wojennego i formowania się pierwszego rządu w wolnej i demokratycznej Polsce.

Ta książka pokazuje Lecha Wałęsę, jakiego nie znamy.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6823-4
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OBCHODZI PAN SWOJE URODZINY?

Nie! Nie obchodzę. Uciekam od tego jak mogę, ale współpracownicy i rodzina mnie zmuszają.

DLACZEGO PAN NIE LUBI SWOICH URODZIN?

A po co mi to? To jest umowna sprawa, jakieś kalendarze. Człowiek ciągłością żyje, a nie jakimiś tam momentami. Narodziny to tylko moment. Ważne jest to, co później.

ZA TO IMIENINY ZWYKLE PAN OBCHODZIŁ HUCZNIE.

Zawsze ktoś je dla mnie urządzał, a ja nie protestowałem. To były zresztą ­inne czasy. Po dojechaniu do przystanku „wolność” towarzystwo, które było aktywne i działało na różnych polach, musiało się lepiej ze sobą poznać. Nawet Aleksandra Kwaśniewskiego kiedyś do siebie zaprosiłem.

PAMIĘTAMY. TO BYŁA SENSACJA.

Chciałem, żeby środowisko solidarnościowe go poznało.

DOBRZE WAM SIĘ WTEDY ROZMAWIAŁO?

Aleksander Kwaśniewski nie jest z mojej bajki, ale chciałem, żeby elita go poznała. W ogóle nie chodziło tu o mnie. A potem, jak zobaczyłem, że się towarzystwo poznało i już nie potrzebuje Wałęsy, dałem sobie spokój.

A ROCZNICĘ ŚLUBU PAN OBCHODZI?

Też nie bardzo. Ślub to tylko formalność. Im dłużej małżeństwo trwa, tym bardziej oddalamy się od jego uroków.

JAKIEŚ UROKI CHYBA NADAL SĄ, POMIMO UPŁYWU LAT.

Czy ja wiem? Takie bardziej teoretyczne. A ja jestem praktyk. Więc już mało z tego korzystam. W wieku osiemdziesięciu lat z tych rzeczy zostało mi już tylko golenie.

Z ŻONĄ STWORZYLIŚCIE DUŻĄ, WIELODZIETNĄ RODZINĘ.

Jak się człowiek decyduje na pójście w politykę i zostaje liderem, to nie ma żony, nie ma dzieci. Ja zostawiłem wszystko. Tylko że dobrą żonę miałem. Ona była podobnie wychowana jak ja i byłem pewien, że o dom będzie dbała. Oboje mieliśmy ten sam model: kobieta pilnuje domu, a mężczyzna musi do tego domu przynieść wszystko, co jest potrzebne.

DZIŚ KRĄŻĄ LEGENDY, ŻE CIĄGLE SIĘ KŁÓCICIE Z PANIĄ DANUTĄ. JAK JEST NAPRAWDĘ?

Nie kłócimy się. Mamy różne zdania. Przez to, że ja zajmowałem się polityką, a cały dom był na jej głowie, żona mocno się usamodzielniła. Przejęła władzę całościowo i nie chce się dzielić. Normalna rzecz.

A PAN WALCZY JESZCZE O SKRAWKI TEJ WŁADZY?

Próbuję, ale żona się nie daje. Przegrałem.

JEJ AUTOBIOGRAFICZNA KSIĄŻKA RZECZYWIŚCIE WYWOŁAŁA MIĘDZY WAMI JAKIEŚ NAPIĘCIA?

Tak, dlatego że ja tę książkę zlekceważyłem. Nawet kazali mi ją przeczytać przed publikacją. A ja pomyślałem: „Co, niepoważni oni są? Takie grube księgi będę czytał?”. Miałem ciekawsze rzeczy do roboty. No i pokpiłem sprawę. A okazało się, że żona za daleko w niektórych sprawach poszła.

CO PAN MA NA MYŚLI?

Ja byłem z tej koncepcji: „Nie mów nikomu, co się dzieje w domu”. To była moja filozofia. No a żona trochę za dużo powiedziała o tym, co się dzieje w domu. I to mi się nie spodobało.

Z DZIEĆMI MA PAN DOBRY KONTAKT?

Niestety nie. Jak one dorastały, to mnie nie było. Straciłem bezpowrotnie ten odcinek życia. Dzieci potrzebowały ojca, a ojca nie było. Nie mogłem być, bo musiałem całkowicie oddać się sprawom. Inaczej nie dałbym rady.

PANA ŻONA POWIEDZIAŁA KIEDYŚ, ŻE GDYBYŚCIE WSZYSCY RAZEM PRZEPROWADZILI SIĘ DO WARSZAWY, GDY ZOSTAŁ PAN PREZYDENTEM, MIĘDZY WAMI BYŁOBY TYLKO GORZEJ.

Żona ma rację. Ja i tak nie miałbym dla nich czasu. A dla niej to byłaby wielka zmiana, nowe miasto, nowe środowisko. Jeszcze bardziej by się czuła zagubiona i samotna. A w Gdańsku miała swój świat, swoich znajomych, różne możliwości.

SYNOM BRAKOWAŁO MĘSKIEJ RĘKI?

Kłopoty zaczęły się pojawiać, a mnie ciągle nie było. Jak dorastali, to za mało zwracałem na nich uwagę. Poniosłem jako ojciec wielkie straty, które są już nie do odrobienia. To już niestety minęło.

A SYNA JAROSŁAWA ODWODZIŁ PAN OD WEJŚCIA W POLITYKĘ?

Tak. Tak samo jak moi rodzice mnie odwodzili. Nie chcieli, żebym się angażował.

NIE POSŁUCHAŁ ICH PAN.

Dlatego sam aż tak bardzo Jarka nie odwodziłem. Ostrzegałem go tylko: „Synu, zobacz, ilu ja się kłopotów przez tą całą politykę doczekałem!”. Ale i tak wiedziałem, że mnie nie posłucha.

DOBRZE ZROBIŁ, WSTĘPUJĄC DO PLATFORMY OBYWATELSKIEJ?

A jaki miał inny wybór? Do PiS-u nie mógł przecież iść. Nie było lepszego wyboru, tak mi się wydaje. Nic mu nie sugerowałem. Przysięgam.

GDY STARTOWAŁ NA PREZYDENTA GDAŃSKA, WSPIERAŁ GO PAN?

Trochę tak, ale moje wsparcie niezbyt dużo dziś daje. Mówię szczerze. Samo nazwisko więcej znaczy, niż gdybym miał się aktywnie włączać w kampanię. Zresztą ja się zajmuję całe życie innymi sprawami. Musiałbym się przestawić na myślenie o Gdańsku, a tego już bym nie umiał.

NAZWISKO „WAŁĘSA” DZIŚ BARDZIEJ PRZESZKADZA CZY POMAGA W POLITYCE?

Chyba jednak bardziej przeszkadza. Jarek płaci rachunki za grzechy ojca. On o tym wie i musiał nauczyć się z tym żyć. Ale się nie dał, poszedł swoją drogą i przestał oglądać się za siebie. Zadowolony jestem z tego, jak sobie radzi.

JAK PRZEŻYŁ PAN ŚMIERĆ SWOJEGO SYNA PRZEMYSŁAWA?*

To była moja wina, bo go nie upilnowałem. Nie byłem przy nim, kiedy dorastał, kiedy dojrzewał. A potem, gdy się zaczęły jego problemy, to ja o nich nawet nie wiedziałem. To wszystko narastało, aż w końcu było nie do naprawienia.

JAKO WIERZĄCY MYŚLAŁ PAN O TYM, CO BÓG POPRZEZ TĘ TRAGEDIĘ CHCE PANU POWIEDZIEĆ?

Aż tak długo nie myślałem, bo przecież nie będę z Panem Bogiem dyskutował. Bóg zabrał, a wcześniej Bóg dawał. Dużo dawał.

NIEDAWNO ZMARŁA PANI PROFESOR JOANNA MUSZKOWSKA-PENSON, PANA OSOBISTA LEKARKA I TŁUMACZKA. JAK WAŻNA BYŁA DLA PANA?

Mówili mi przed jej śmiercią, że odchodzi. Ja ją tak lubiłem… Traktowałem jak matkę. Ona była najwierniejsza z wiernych. Nie poszedłem się pożegnać, bo nie miałem na to siły. Ja po prostu tego nie potrafię. Nie umiem patrzeć, jak ktoś umiera. Nie umiem się z tym pogodzić. Mam pretensję do Pana Boga, że w ten sposób urządził świat. I mam wyrzuty sumienia, że się z nią nie widziałem przed śmiercią. Ale ja inaczej nie potrafię.

PAMIĘTA PAN, JAK SIĘ POZNALIŚCIE?

Na pewno byłem wtedy chory! To było jakoś zaraz po strajku w stoczni.

PODOBNO RZUCIŁ PAN DO NIEJ: „JAK TO? KOBIETA MNIE BĘDZIE BADAĆ?”.

Mogło tak być. W końcu jestem męski szowinista.

BYŁA NIE TYLKO PANA LEKARKĄ, ALE TEŻ TŁUMACZKĄ.

Bo znała języki obce, a czasem w pobliżu nie było żadnego tłumacza i dlatego pełniła taką funkcję. Bardzo pracowita i solidna kobieta. Ponad sto lat przeżyła. Piękny wiek.

A PAN SIĘ SWOIM ZDROWIEM PRZEJMUJE?

Mam osiemdziesiąt lat, więc już nie. W życiu bym nie pomyślał, że dożyję takiego wieku. Żyję najdłużej z całej rodziny. Chyba po drugiej stronie mnie po prostu nie chcą.

PANA MAMA DOŚĆ WCZEŚNIE ZMARŁA.

Zginęła w wypadku.

DLACZEGO PANA W TAKIM RAZIE TAM NIE CHCĄ?

Może się boją, że założę tam Solidarność?

JEST TAKI PLAN?

Kto wie.

JAKĄ TAM MOŻNA ZROBIĆ REWOLUCJĘ?

Musiałbym się zorientować, jak tam to wszystko wygląda. Wiem, że wszędzie, gdzie w życiu poszedłem, od razu chciałem coś naprawiać. Tam podobnie mogłoby być.

A MIAŁ PAN W ŻYCIU PRAWDZIWYCH PRZYJACIÓŁ?

Chyba nie, bo ja byłem wieloboistą. Byłem za duży i zbyt dużo spraw robiłem w życiu. Tu elektryk, tu związkowiec, tu prezydent. To jest bardzo dużo jak na pojedynczego człowieka. Nie było na to miejsca. Gdybym może próbował się przyjaźnić z wielkimi tego świata, tobym miał jakiegoś prawdziwego przyjaciela. Bo ci mali to mnie zawsze traktują inaczej niż zwykłego człowieka Ja to czuję i widzę. I w związku z tym nie mam przyjaciół. I nie dbam o to. Ja jestem samotnik.

JEST PAN SZCZĘŚLIWYM CZŁOWIEKIEM?

Nie zawsze byłem szczęśliwy. Ale przez większość życia tak. Wszystko mi się udało. Zwłaszcza te wielkie rzeczy. A drobne? Ich jakoś nie zauważam.

CZYLI ŻYCIE MIAŁ PAN WSPANIAŁE CZY WRĘCZ PRZECIWNIE?

Bardzo trudne, tylko że ciekawe. Raz na wozie, raz pod wozem. No ale to jest właśnie prawdziwe życie. Niektórzy mówią na łożu śmierci, że przepłynęli tą łodzią bez sztormów. To co to jest za życie? Problemy, ich rozwiązywanie, o, to jest życie! I satysfakcja, że samemu się to życie przeżyło. Że nikt nie zrobił tego za nas.

DUŻO BĘDZIE PANA POMNIKÓW?

Dużo. Już zresztą parę jest w kilku miejscach. Jak już nikomu nie będę zawadzał po śmierci, to lepszego bohatera przecież nie znajdą. Nie jestem zarozumiały, mówię, jakie są fakty. Tyle rzeczy mi się zrobić udało nieprawdopodobnych. Ludzie kiedyś to muszą zrozumieć. I odrzucić takie myślenie, że elektryk sam tego wszystkiego nie mógł dokonać. Mógł! Wiecie dlaczego? Bo umiał kombinować. I miał cholernie dużo szczęścia.

* Przemysław, trzeci syn Lech Wałęsy, zmarł 8 stycznia 2017 roku. Jego ciało znaleziono w mieszkaniu i początkowo podejrzewano nawet, że w jego śmierć mogły być zamieszane osoby trzecie. Ostatecznie sekcja zwłok wykazała, że zmarł z przyczyn chorobowych. Wcześniej Przemysław Wałęsa miewał problemy z prawem. Między innymi w listopadzie 1993 roku spowodował wypadek, będąc pod wpływem alkoholu. Kilka lat później miało miejsce kolejne takie wydarzenie (przyp. red.).Jest grudzień 1970 roku. W kraju panuje marazm, na sklepowych półkach brakuje wszystkiego, a mimo obietnic i okrągłych słów sączonych z ust komunistycznych dygnitarzy na horyzoncie próżno wypatrywać zmian. Czarę goryczy przelewają drastyczne podwyżki cen, głównie mięsa, przetworów mięsnych i innych artykułów spożywczych ogłoszone przez władzę tuż przed świętami Bożego Narodzenia – 12 grudnia poprzez radio, a 13 za pośrednictwem prasy. Dzień później w Polsce rozpoczynają się protesty. Na Wybrzeżu, w tym w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, gdzie od trzech lat jako elektryk okrętowy pracuje Lech Wałęsa, strajki przybierają gwałtowny charakter i kończą się tragicznie. Komuniści nie wahają się i natychmiast sięgają po siłowe rozwiązanie. W wyniku bestialskiej pacyfikacji przeprowadzonej rękami funkcjonariuszy ZOMO i żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego ginie co najmniej 45 osób, a ponad tysiąc zostaje rannych. 27-letni wówczas Lech Wałęsa masakrę robotników obserwuje z bliska. Jest jednym z przywódców strajku i członkiem komitetu strajkowego.GDY ZACZYNAŁ PAN DZIAŁALNOŚĆ ZWIĄZKOWĄ, TO…

Chwila, chwila! Powiedzmy to sobie jasno. Ja nie byłem związkowcem, tylko rewolucjonistą.

CZUŁ PAN OD POCZĄTKU, DOKĄD TA REWOLUCJA PROWADZI?

Od bardzo wczesnych lat byłem przeciw komunizmowi. I jak sobie teraz myślę o swoim życiu, to w sumie mogę powiedzieć, że ja zawsze z tą komuną walczyłem.

TO PO KOLEI. CO SIĘ PANU NIE PODOBAŁO W KOMUNIZ­MIE?

Chociażby to, że swobodnie do kościoła nie można było chodzić. To, że kazali nam iść w pochodach pierwszomajowych i zmuszali do świętowania.

W PANA RODZINNYM DOMU O TYCH SPRAWACH SIĘ OTWARCIE MÓWIŁO?

Raczej tak. Przy czym od zawsze to ja byłem najgłośniejszy i najbardziej wygadany. I to mimo że miałem starsze rodzeństwo. Było nas sześciu chłopa i jedna dziewczyna, ale to ja byłem szefem. Ja mówiłem, a reszta słuchała.

WYCHODZI NA TO, ŻE CECHY PRZYWÓDCZE UJAWNIŁY SIĘ U PANA JUŻ W DZIECIŃSTWIE.

Zawsze byłem przywódcą. W dzieciństwie, gdy tworzyły się grupy łobuziaków, ja stawałem na ich czele. Ale nie byłem jakimś tam zwykłym szefem chuliganów. Raczej takim twórczym. Taki pozytywny leniuch. Uprawiałem wielobój i zwykle byłem jednym z najlepszych zawodników. W jednej dyscyplinie miałem lepsze wyniki, w innej trochę słabsze, ale w sumie byłem najlepszy. Potem, niezależnie od tego, w jakim zakładzie pracowałem, zawsze ostatecznie stawałem na czele grupy. To najczęściej było niepisane przywództwo.

WIELU PAŃSKICH WSPÓŁPRACOWNIKÓW Z DAWNYCH LAT DO DZIŚ MA PRETENSJE, ŻE PO LATACH NIE PAMIĘTA PAN ICH IMION, NAZWISK.

To zrozumiałe.

CZEMU PAN TYCH IMION NIE ZAPAMIĘTUJE?

Ja zawsze miałem konkretną wizję. Wiedziałem, do czego dążę. Mnie często reszta w ogóle nie obchodziła. Liczył się mój plan. Nie po trupach, broń Boże! Po prostu wykorzystywałem ludzi jak konie w zaprzęgu. Jak trzeba było zadziałać troszkę spokojniej, brałem spokojniejszego konia. I jak tylko była taka potrzeba, pozbywałem się go i sięgałem po kolejne, bardziej przydatne. Nie przywiązywałem się do ludzi, tylko przywiązałem się do spraw, które realizowałem. Takim typem człowieka jestem. Czy to jest normalne? Chyba nie. I dlatego występowałem często przeciwko wszystkim. Nic dziwnego, że ludzie mnie nie lubili.

JAK NARODZIŁ SIĘ LECH WAŁĘSA – PRZYWÓDCA SOLIDARNOŚCI?

Nie chciałem być żadnym przywódcą związku.

JAK ZWYKLE NIE CHCIAŁ PAN, ALE MUSIAŁ?

Otóż to. W tamtym czasie ludzie się bali, a ja byłem odważny. Zaczęli wypychać mnie do przodu. Nie było chętnych i dlatego ciężko mi było odmówić. Dziś widzę, że generalnie drogi do przywództwa są dwie. Jedni dążą do tego, by stać na czele, a inni po prostu ciężko pracują i w końcu są proszeni, by przewodzić innym. Ja nie chciałem dla siebie ani jednej, ani drugiej drogi. Naprawdę mi to nie pasowało! Nie byłem wykształcony, nie byłem dobrym mówcą. Jako robotnik nie zabierałem publicznie głosu. Jedna rzecz ostatecznie przesądziła: byłem cholernie ambitny. Jak już gdzieś się zakręciłem, musiałem brnąć w to dalej. Inaczej nie potrafiłem. Zostałem przywódcą z konieczności, z przymusu. Taka jest prawda. Gdy później robiło się coraz lżej, to i chętnych, żeby zająć moje miejsce, było coraz więcej. I równocześnie – jak spadały na nas kłopoty, to znowu ludzie się chowali. Tak to jest w życiu.

NO DOBRZE, ALE KIEDY PAN POCZUŁ W SOBIE, ŻE JEDNAK MUSI?

Po prostu to poczułem. Dziś trudno mi powiedzieć, kiedy to było dokładnie. Ja byłem po prostu tak wychowany. Byłem ambitny i jednocześnie nie umiałem odmówić. Myślałem prosto: „Trudno, co robić, biorę to!”. Ale bez wielkiego entuzjazmu.

PO RAZ PIERWSZY PRZEWODZIŁ PAN PODCZAS GRUDNIA ’70. TO BYŁ JEDEN Z NAJWIĘKSZYCH STRAJKÓW W HIS­TORII PRL.

Jak już mówiłem, wszędzie, gdzie w życiu byłem, stawałem na czele stada. Czasem to były małe stadka, czasem ogromne. W każdej grupie tak jest, że jak ludzie długo ze sobą pracują, to podświadomie uznają konkretną osobę za swojego lidera. I ta osoba jest przez długi czas takim niepisanym przywódcą. To się formalizuje dopiero później, kiedy przychodzi właściwy moment. Na tej zasadzie zostałem niejako szefem strajku w 1970 roku. Na początku tamtych wydarzeń, kiedy ludzie po prostu przestali pracować, dyrektor stoczni biegał i pytał: „O co wam chodzi? Niech ktoś z was się wreszcie wypowie!”. Nie było chętnych. Nikt nie chciał iść do dyrektora, wszyscy się bali. No to ja poszedłem. A ze mną jeszcze dwóch. Mówię dyrektorowi, dlaczego strajkujemy. Wymieniam postulaty, wśród nich była oczywiście podwyżka. Dyrektor powiedział nam tak: „Zróbcie wszystko, żeby utrzymać ludzi w spokoju”. Myślę wtedy: „Cholera, czy on chce nam zapłacić?”.

PROPONOWAŁ ŁAPÓWKĘ?

Wprost tego tak nie nazwał, ale tak to można było zrozumieć. A tłum już wtedy ruszył. Czuć było emocje, było wiadomo, że może dojść do siłowych rozwiązań. Więc ja szybko wybiegłem od tego dyrektora i po chwili w okolicach bramy zakładu udało mi się dotrzeć do czoła pochodu. Szedłem kilka metrów przed ludźmi. Nagle patrzę, a tu biegnie w moją stronę gliniarz. Odepchnąłem go i pokazałem , żeby spieprzał. I on mnie posłuchał. Milicjanci się wycofali. Takim sposobem doszliśmy do Domu Partii i się rozdzieliliśmy. Część tam została, a inni poszli dalej, bo chcieli odbić więźniów, czyli przetrzymywanych za kratkami działaczy opozycji. Więzienie było na Kartuskiej. Ja dołączyłem do tej drugiej grupy. Znowu przybiegli do nas milicjanci, ale znów udało mi się ich przekonać, żeby odstąpili od interwencji. Potem była jakaś gadka szmatka z tymi milicjantami i tak doszliśmy do aresztu na Kartuskiej. Pamiętam to dokładnie. Wchodzę na komisariat i pytam: „Kto tu dowodzi?”. Mówią mi, że dowódca jest na trzecim piętrze. Prowadzą mnie tam. Wchodzę do jakiegoś pokoju, a tam siedzą milicjanci i nic nie rozumieją: „O co wam chodzi?” – krzyczą. I tłumaczą się: „My nic nie wiemy. Jesteśmy drogówką!”. Ja do nich: „Zaraz, zaraz. Wy tu macie areszt i tam siedzą nasi ludzie”. I wprost do komendanta rzucam: „Odda pan naszych ludzi?”. Ten kiwnął głową: „Tak”. To ja mówię: „Dobrze, to jeśli tak, to ja utrzymam tłum w spokoju”. Podchodzę do okna. Ktoś mi daje tubę do ręki. Wskazuję na kask, żeby ludzie wiedzieli, że jestem stoczniowcem. Przemawiam: „Komendant zgodził się natychmiast wypuścić aresztowanych. Tylko że ja ich nie znam. Niech ktoś tu przyjdzie i pomoże mi ich rozpoznać, bo nie chcę, żeby przy okazji uwolnili jakichś kryminalistów”. Udało mi się chwilowo uspokoić tłum. Myślę sobie: „Dobrze mi idzie!”. Jednak w tym momencie dzieje się coś dziwnego. Nie wiem, czy komendant po prostu nie zdążył przekazać rozkazów swoim ludziom, czy zrobił to celowo, żeby mnie przechytrzyć. Patrzę i widzę, że od Kartuskiej nadciąga potężna grupa milicjantów z pałami. Ludzie zaczynają wykrzykiwać do mnie: „Zdrajca!”, „Zdradził nas!”. A potem przerażeni nawzajem do siebie: „Otaczają nas!”. W ruch poszły kamienie. Byłem załamany. Cholera, jednak nie udało mi się! Potem chciałem wydostać się z budynku, ale w tym momencie milicjanci zaczęli rzucać gaz przez częściowo powybijane szyby. Wraz z innymi ludźmi zaczęliśmy się dusić, bo okna były pozamykane. Miałem przy sobie na szczęście kombinerki i udało mi się otworzyć kilka okien. Złapaliśmy powietrze. Zszedłem na dół, w ręku trzymałem cały czas przy sobie tę tubę. Ktoś mnie poprosił, żeby mu ją oddać. Zrobiłem to. Pobiegłem do domu, mieszkałem wtedy na Ojcowskiej. Idę i nagle słyszę przeraźliwy świst. Oglądam się za siebie, a tam kamień za kamieniem leci. Na szczęście żaden mnie nie trafił. Widzę, że jedzie jakiś żuk ulicą. Zatrzymuję go. Mówię do kierowcy: „Podwieź mnie pan kawałek”. A on do mnie: „Panie, przed chwilą pod pistoletem jechałem. Pan też ma pistolet?”. Atmosfera jak z filmu kryminalnego. Ja mówię, że nie. Podwiózł mnie do domu. Zjadłem jakieś szybkie śniadanie i postanowiłem wrócić.

A TAM JUŻ ROZRÓBA?

Szyby w sklepach już były porozbijane. Myślę, co tu teraz zrobić. Idę na komendę. Wchodzę i pytam: „Z kim tu rozmawiać?”. Chciałem wiedzieć, co milicjanci teraz zamierzają zrobić. Ale najpierw wpadam na jakiegoś cywila. A ten w rękach ma pełno broni. Pytam go: „Co pan robi?”. A on: „To, co widać. Rozdaję broń”. Ja: „Chcecie strzelać?”. On: „A jakie jest inne wyjście?”. Mówię mu, żeby się nie wygłupiali: „Dajcie jakieś samochody, będę zbierał ludzi, żeby wrócili do stoczni i żeby nie demolowali miasta”. A ten do mnie: „Dobra, rób pan, może się panu uda”. Wybiegam z tej komendy, żeby jakoś to wszystko zorganizować, a tu nagle ludzie na mój widok zaczynają uciekać. Jeden, który nie zdążył odskoczyć, patrzy na mnie przerażony. Łapię go i pytam, o co chodzi. A ten: „Nam powiedzieli, że ty zostałeś zabity. Ty jesteś trup!”.

KTOŚ ZGINĄŁ I POMYLILI GO Z PANEM?

Tak. Potem udało mi się jakoś dojść do stoczni. Wchodzę na W-4, czyli mój wydział. Mówią mi, że właśnie są wybory na szefa strajku, bo trzeba nad tym wszystkim zapanować. Opowiedziałem więc ludziom, co mi się przytrafiło i że obwołano mnie już zabitym. Ktoś wtedy rzucił: „No to jesteś idealny na przewodniczącego!”. I mnie wybrali.

JAKO ŻYWEGO TRUPA?

Owszem. Zostałem wtedy członkiem grupy, która chodziła na negocjacje do dyrekcji. Jednocześnie organizowaliśmy komitety strajkowe na poszczególnych wydziałach. A jeszcze nie wiecie, jaki mi numer zrobił dyrektor stoczni, jak mnie wybrali. Siedziałem przy stole na krześle. Byłem ubrany w kufajkę. I dyrektor mi tę kufajkę przywiązał do tego krzesła tak, żebym nie mógł wstać.

PO CO TO ZROBIŁ?

Chciałem podziękować ludziom za wybór, a ten do mnie szepcze: „Nie bądź głupi, nie zgadzaj się na to przywództwo. Młody jesteś, popełniasz błąd. Nie bierz tego na siebie, niech cała grupa podejmuje decyzje”. To ja mówię, że się na to nie zgadzam. Ale ten nadal mnie nie puszcza! W końcu mówię mu: „Dobra”. Uwolnił mnie. I dopiero wtedy wstaję i mówię: „Słuchajcie, ja jestem młody, mogę narobić głupot. Wspólnie będziemy kierować wszystkimi akcjami”. W sumie chyba nie wyszło źle, bo ja bym rzeczywiście już wtedy ruszył na całość i to by się niedobrze skończyło. Przecież nie miałem pojęcia, kto siedział obok mnie. Nie miałem pojęcia o kierowaniu czymkolwiek. Byłem młody, miałem dwadzieścia siedem lat. Czekałem, aż może ktoś mądry się przyłączy. Może jakiś kapitan z wojska? Wymyśliłem to tak, że ja będę pilnował zaplecza, a mądrzejsi ode mnie będą rozmyślać nad koncepcjami. No ale nikt się nie włączył. W pewnym momencie zacząłem podejrzewać, że w całym tym przedstawieniu mogło chodzić o to, żeby tylko ci najodważniejsi się ujawnili.

ŻEBY IM ŚCIĄĆ GŁOWY?

Tak jest. Komuniści by ich wszystkich potem powyłapywali. Zorientowałem się, że na tamten moment nie mamy jeszcze żadnych szans. Czułem, że nie jesteśmy przygotowani do żadnej prawdziwej walki. Nikogo nie znałem w organizacji. Doszedłem do wniosku, że trzeba strajk jak najszybciej pokojowo skończyć i przygotować wszystko, co potrzebne, do długiego marszu. Widziałem, że muszę mieć wokół siebie paru zaufanych ludzi, jakiś program, cokolwiek!

NIE BAŁ SIĘ PAN OSKARŻEŃ O ZDRADĘ?

A jakie miałem wyjście? Trzeba było uratować ludzi, oszczędzić ich. Co by to dało, gdyby mi najlepszych ludzi wykończyli? To by nie miało sensu. Trzeba się było dobrze przygotować do następnej walki. Oczywiście nie miałem pojęcia, że to potrwa dziesięć lat.

WIDZIAŁ PAN WTEDY TRUPY NA ULICACH?

Byłem członkiem pierwszego komitetu strajkowego. Było nas trzech i pewnej nocy wszystkich nas zatrzymali. Chcieli nas zastraszyć. Jeden milicjant mówi do mnie: „Nie waż się pokazać na spotkaniu komitetu. Siedź na dupie!”. Puścili mnie, ale oczywiście poszedłem do stoczni. Reszta nie przyszła, więc ich chyba skutecznie zastraszyli. Idę do dyrekcji i nagle słyszę strzały. Myślę sobie: „Pewnie ślepaki”. Ale patrzę na ludzi, a ci uciekają na czworakach. Nie widziałem samych strzałów, tylko widziałem tych ludzi, którzy uciekali jak barany. To był blady świt, jeszcze było szaro.

I PÓŹNIEJ ZORGANIZOWALIŚCIE DRUGI KOMITET.

Tak, ale był już większy.

KTO BYŁ WTEDY Z PANEM?

Myśmy się wtedy w ogóle nie znali. Wokół były same nieznane twarze. O ile pamiętam, nawet dyrektor zakładu był w tym komitecie, więc sami widzicie, jak to było. Chyba dziewięć osób należało do tej grupy i było widać, że to nie działa jak należy. Komitet był rozrywany od środka.

GRUDNIOWY STRAJK ZOSTAŁ OKUPIONY KRWIĄ. Z KOLEI PAN WTEDY PIERWSZY RAZ W ŻYCIU USŁYSZAŁ O SOBIE: „ZDRAJCA”, BO ZACZĄŁ PAN TEN STRAJK GASIĆ, WBREW EMOCJI TŁUMU.

W 1970 roku, kiedy zrozumiałem, że musimy się dobrze przygotować na długą walkę, stwierdziłem, że podstawowa rzecz, która jest potrzebna, to czas. Kiedy niektórzy zaczynali robić rozróby na ulicy, a ja starałem się to wyciszać, bezpieka mogła myśleć, że jej w ten sposób pomagam. A w ogóle nie o to chodziło! Po prostu nie chciałem, żeby najodważniejszych z nas od razu wyłapali i wytłukli. Tak, był moment, kiedy byłem przeciwko buntowi, bo ten bunt nie miał wtedy najmniejszego sensu. Ja lubię wygrywać, a w tamtych warunkach zwycięstwo nie było możliwe.

MY JESTEŚMY WYCHOWANI NA MICKIEWICZU. TA ROMANTYCZNA POTRZEBA BUNTU GŁĘBOKO W NAS SIEDZI.

A ja wiedziałem, że tak nie można. Miałem już wtedy pewne cechy przywódcze. Myślałem tak: „Co z tego, że wyjdę na ulicę i będę bił jakiegoś kaprala, skoro generał pozostanie nietknięty, a na dodatek będzie sobie bezpiecznie siedział i śmiał się z nas z góry?”.

MÓGŁ PAN BYĆ BOHATEREM NARODOWYM. TAKIM, KTÓREGO NAJBARDZIEJ LUBIMY, CZYLI MARTWYM.

Ja to wszystko hamowałem i być może ktoś, patrząc z boku, mógł zacząć się zastanawiać: „Cholera, o co mu chodzi? Dlaczego on jest przeciwko wyjściu na ulicę?”. Powtarzam, myśmy nie byli przygotowani. Wyszlibyśmy bez niczego, wzięliby nas w kleszcze, bo byli silniejsi, mieli pały i co by to dało? Może by jeszcze kogoś zastrzelili. Miałem nadzieję, że w przyszłości powstaną niezależne organizacje. I tak się stało. Pojawiły się Wolne Związki Zawodowe, pojawił się KOR. I ja do nich dołączyłem. Nie mogłem tego zrobić zbyt wcześnie, bo miałem regularnie ogon ze strony SB. Pilnowali mnie. Cichutko sobie czekałem pięć, sześć lat i zobaczyłem, że się ludzie zaczynają na serio organizować. Zacząłem współpracować z Bogdanem Borusewiczem i z innymi. Wiedziałem wtedy, że nadszedł dobry moment. Gdybym spróbował robić cokolwiek wcześniej, toby mnie SB wykończyła. A co to za sztuka dać się pobić?

PO DOŚWIADCZENIACH Z GRUDNIA ’70 BAŁ SIĘ PAN EMOCJI TŁUMU?

Dość dobrze pamiętam demonstracje studenckie z 1968 roku. Na skrzyżowaniu przed teatrem w Gdańsku jakiś milicjant kierował ruchem. Szła manifestacja. Nagle ludzie zaczęli rzucać kamieniami w tego milicjanta. Chcieli go bić. A ten się zaczął wydzierać: „Ludzie, co wy? Ja tu tylko ruchem kieruję!”. I wiecie co? Oni zaczęli mu nagle śpiewać: „Sto lat, sto lat!”. Kilkadziesiąt sekund różnicy. Najpierw go chcieli pobić, a chwilę później mu śpiewali. Tłum jest bardzo zmienny. Trzeba bardzo uważać, bo w każdej chwili można oberwać. Tego też się musiałem nauczyć.

MIAŁ PAN PO GRUDNIU POCZUCIE PORAŻKI? ZGINĘLI LUDZIE. KOMUNA SIĘ PRZEORGANIZOWAŁA. JEDNĄ EKIPĘ ZASTĄPIŁA INNA.

Na pewno nie myślałem o tym w ten sposób. Miałem wtedy taki wybór: albo sam będę organizował przyszłą walkę, albo będę czekał na to, aż zrobi to ktoś inny, a ja się przyłączę.

WIDZIAŁ PAN W EDWARDZIE GIERKU NADZIEJĘ NA REALNĄ ZMIANĘ?

Nie. Ja zresztą byłem na tym spotkaniu z nim, na którym padło słynne „Pomożecie?”.

PODOBNO W RZECZYWISTOŚCI ODPOWIEDZI „POMOŻEMY!” NIE BYŁO.

Jak nie było? Była. Przecież stałem tam, to wiem. On nas sprytnie podszedł.

PAN TEŻ KRZYKNĄŁ „POMOŻEMY!”?

Nie. Przecież bezpieka od razu by to wiedziała. Zresztą następnego dnia mnie zamknęli.

NIE MIAŁ PAN WTEDY ŻADNYCH ZŁUDZEŃ?

Byłem pewien, że komunizm jest niereformowalny. Można było przedłużyć jego żywot o rok, dwa, ale było jasne, że musi się skończyć, bo nie nadąża za rozwojem świata. Już w latach siedemdziesiątych stało się oczywiste, że komunizm wyczerpał swoje możliwości. Zresztą, jak już mówiłem, nigdy nie wierzyłem w komunizm. Tak zostałem wychowany.

JAK PAN WSPOMINA OKRES POMIĘDZY 1970 A 1976 ROKIEM?

Nie tak źle. Byłem świeżo po ślubie, lekko się dorabiałem, ale ogólnie to byłem wtedy biedakiem. Na początku lat siedemdziesiątych nie miałem nawet mieszkania. Żyliśmy gdzieś na jakichś kwaterach. A rodzina się powiększała.

JAK ŻONA ODNOSIŁA SIĘ DO PANA DZIAŁALNOŚCI NA SAMYM POCZĄTKU?

Nie mieszałem jej w to. Długo nie miała pojęcia, że się w cokolwiek zaangażowałem. Miałem z nią dobrze, bo wiedziałem, że nawet jak mnie nie będzie, to ona sobie z domem świetnie poradzi. I dzięki temu mogłem się bawić w politykę.

NIGDY PO 1970 ROKU NIE MIAŁ PAN ANI CHWILI ZWĄTPIENIA?

Wierzcie panowie albo nie, ale naprawdę nigdy. Mnie te niepowodzenia mobilizowały. Wychodziłem z założenia, że jeśli pojawiały się porażki, to wina musi być gdzieś we mnie. Zastanawiałem się, gdzie po mojej stronie były słabości. Wkurzało mnie, że komuniści do pewnego momentu wygrywali, ale nigdy nie rezygnowałem, nigdy nie zwątpiłem. Kombinowałem, jak ich ugryźć. Na początku, już po 1976 roku, chciałem nawet walczyć siłowo.

STRZELAĆ?

Tak. Strzelać. Tylko Borusewicz i inni przekonali mnie, że tamci mają lepsze zabawki do strzelania.

Wyjaśnili mi, że ta zabawa nigdy się wówczas nie skończy, bo my możemy wprawdzie zdobyć jakieś pistolety, ale oni mają przecież rakiety.

A PAN CHCIAŁ ZDOBYĆ JAKIŚ ARSENAŁ?

Aż tak daleko w opracowywaniu tej koncepcji nie doszedłem. Po prostu zastanawiałem się, w jaki sposób prowadzić walkę z użyciem siły. Wybrałem inną opcję. Wtedy się zaczęły Wolne Związki Zawodowe. Wprawdzie po 1976 roku komuna nadal zamykała ludzi, ale już było widać, że jest tego mniej. To był sygnał, że można iść do przodu. Tworzył się jakiś ruch. Wcześniej mogli ludzi zamykać praktycznie bezkarnie. A teraz już nie było możliwe zamknięcie człowieka bez niczyjej wiedzy. Powstał system, który miał za zadanie puszczanie informacji w świat, osłanianie ludzi.

W 1978 ROKU KAROL WOJTYŁA ZOSTAŁ PAPIEŻEM. PAN TO ODCZYTAŁ JAKO ZNAK?

W stu procentach. Byłem przekonany, że świat będzie już zupełnie inny niż do tej pory. Jeszcze nie wiedziałem dokładnie, co się stanie, nie wiedziałem, w jaki sposób, ale byłem pewien, że polskie sprawy pójdą do przodu. Bo wcześniej komuna nas poniżała, wyśmiewała. Mówili: „A kim jest ten Kuroń? A kim jest ten Wałęsa? Ilu ich jest i kto za nimi stoi?”. I ludzie się pogodzili z tym, że komunizm będzie trwał do końca świata. Naród polski był narodem złamanym. Wybór papieża, a w szczególności jego przyjazd do Polski niecały rok później pokazał, że jest nas bardzo dużo. Policzyliśmy się. Było poczucie, że cały naród brał udział w spotkaniach z Ojcem Świętym. A ten mówił: „Nie lękajcie się!”. Mało tego. Myśmy widzieli esbeków, którzy przychodzili prywatnie na spotkania z papieżem. Nauczyli się robić znak krzyża.

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: