- W empik go
Walka Lutra z katolicyzmem - ebook
Walka Lutra z katolicyzmem - ebook
Nikt by się w Niemczech nie spodziewał, że jakiś syn chłopski przewróci do góry nogami religię katolicką i rządy panujących książąt. Tym mistrzem był Marcin Luter. Luter wesoły, bawiący się chętnie świecki uczony ze swoimi kolegami, zmienił się nagle. Nikt by nie uwierzył, że śpiewak, grajek i hulaka zamknie się w murach klasztornych. I nikt by się nie spodziewał, że tę nagłą zmianę wywołał strach przed śmiercią. Luter udał się na wakacje do swoich rodziców. Wracając piechotą do Erfurtu, szedł przez wioskę Stotternheim. Nagle zahuczała nad jego głową burza, pioruny padały tuż obok niego. Tak się przeraził, iż runął na ziemię i krzyczał na głos: „Pomóż mi dobra, święta Anno, chcę być zakonnikiem!” Skąd mu ten strach przed śmiercią przyszedł, nie wiedział zapewne sam. Co mu przyszło do głowy, nie wiadomo. Wiadomo tylko, że go ten dziecinny strach zaprowadził do klasztoru. Pożegnawszy się ze swoimi kolegami, znikł w murach klasztoru augustiańskiego w lipcu 1505 roku. Rok próby nauczył go posłuszeństwa dla przeora i przykrej pracy. Kazano mu zamiatać, czyścić krużganki, podwórze i żebrać po domach miasta. Nie smakowała mu ta ostra próba nowicjusza, ale wytrzymał ją. A co było dalej, dowiesz się, miły czytelniku, doczytawszy książkę o końca.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-375-9 |
Rozmiar pliku: | 580 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I.
Niktby się w Niemczech nie spodziewał, że jakiś syn chłopski przewróci do góry nogami religię katolicką i rządy panujących książąt. Tym mistrzem był Marcin Luther, który przyszedł na świat 10 Listopada 1483 roku w Eisleben. Luthrem nazwał się sam dopiero wtedy, kiedy go nauka posadziła na krześle profesorskiem w uniwersytecie wittenberskim. Jego rodzina, która była bardzo liczną w wioskach saskich, nie miała wcale stałego nazwiska. Zamiast nazwiskiem posługiwała się różnemi imionami jak naprzykład: Luder, Lüder, Leuder i t. p., co potwierdził pisarz niemiecki, Juliusz Köstien, w swojem dziele p. t. „Życie Luthra” (Luthers Leben, 1883 r.).
Ojciec Marcina Luthra, Jan, mieszkał przed jego narodzeniem w Eisleben, w Möhra, gdzie mu było wygodnie i bez troski. Posiadał ładny domek chłopski i kawał urodzajnej ziemi: Gdyby umiał żyć spokojnie i nie obrażać swych sąsiadów, byłby się był dorobił z czasem znacznego mienia chłopskiego. Ale charakter jego nie znosił cierpliwości. Gwałtowność kipiała w jego duszy, jego mocne pięści tańcowały po łbach jego bliźnich, co potrafili także jego krewni i sąsiedzi. Chłopi w Möhra lubili bić sąsiada, a on ich.
Od historyków dowiadujemy się różnych awantur ojca Luthra. Jedni mówią, że rodzic Marcina zabił w gniewie jakiegoś chłopa, pasącego swojego konia na jego łące, inni twierdzą, że tego nigdy nie było.
Coś jednak musiało się stać tak albo owak, bo ojciec Luthra drapnął galopem z Möhry, zostawił na miejscu swoje mienie i uciekł z żoną do Eisleben, bojąc się zapewne kary panującego księcia saskiego (Kurfürsta). W Eisleben nie był długo, zaledwie pół roku, bo nie miał tam żyć z czego. Przeniósł się do miasta Mansfeld, gdzie mógł pracować i zarabiać w kopalniach złota i srebra.
Próżniakiem nie był, głupim także nie. Pracował dużo, służył uczciwie swojemu panu, hrabiemu Mansfeldowi, i dorobił się znów mająteczku. Drobnego wzrostu, ale silny i zręczny robotnik, stanął na czele swoich towarzyszów.
Pracował dużo ojciec Luthra, pracowała także jego matka, Małgorzata, do której był podobny. Przynosiła z lasu sama na plecach ciężkie drzewo i gospodarowała w domu od rana do nocy.
Łukasz Cranach, znakomity malarz niemiecki w owym czasie, malował w 1527 r. portrety rodziców Luthra, które się dotąd utrzymały. Żadnych typów chłopskich nie widzi się na portretach Cranacha. Matka Luthra, szpetna, pospolita, robi wrażenie kobiety zniszczonej zbyt ciężką pracą. Nie tak jej mąż... Ojciec Luthra nie robi wrażenia zniszczenia zdrowia; przeciwnie, wygląda na portrecie jak człowiek energiczny, zdrowy i umiejący myśleć.
II.
Oboje rodzice Luthra nie pieścili swojego Marcinka. Trzymali go w mocnych szponach, nie pozwalali mu bawić się z innymi chłopcami, zabronili mu chodzić po ogrodzie i zrywać z drzew gruszki, jabłka, orzechy. Gdy dzieciak zrabował raz w ogródku kilka orzeszków, wybiła go matka tak okrutnie, iż jego twarz oblała się krwią. Ojciec trzymał go w twardej obroży i śledził jego każdy ruch. Był tak surowym, iż wystraszony chłopczyna uciekł z domu na pewien czas.
Gdy się ojciec dorobił znów mająteczku, postanowił wykierować swojego najstarszego syna na uczonego męża.
Pierwszym nauczycielem Luthra był przyjaciel jego ojca, obywatel mansfeldski, Oemler. Rozkoszy nie miał w tej szkole młodziuchny Marcinek, razem ze swoimi kolegami. Bezlitosny bat pracował bezustannie na prawo i lewo o byle co. Późniejszy reformator religijny dziwił się, że mu belfer dał bez żadnej przyczyny aż piętnaście batów.
Po skończeniu małej szkółki powędrował Marcin Luther w czternastym roku swojego życia z wolą ojca do Magdeburga. W tem mieście uczył się tylko jeden rok i udał się do szkoły w Eisenach w r. 1498.
Znalazłszy się w nowem mieście, nie wiedział młody student, co ma z sobą robić, z czego żyć, bo jego ojciec nie był w możności dostarczać mu tyle pieniędzy, ile ich potrzebował. Niepotrzebnie się smucił. W owym czasie pomagali sobie ubodzy studenci śpiewami, muzyką i żebraniną. Śpiewali, grali na różnych instrumentach, prosząc o jałmużnę.
Tej sztuki nauczył się Marcin prędko, prędzej, niż się spodziewał pomocy dobrych ludzi. Pani Cotta, małżonka bogatego męża, pochodzącego ze szlachty włoskiej, słuchała z przyjemnością jego śpiewu i deklamacyi. Polubiwszy biednego studenta, zaprosiła go do siebie, do swojego sutego stołu, pozbawiając go w ten sposób troski o „wikt i opierunek”.
Wygramoliwszy się z przykrej biedy, żył Marcin Luther wesoło. W szynku pił z kolegami piwo, wino, śpiewał różne pieśni i grał na lutni. W roku 1501 przeniósł się do Erfurtu, do najznakomitszego uniwersytetu saskiego, w którym uczył się aż do roku 1505 filozofii humanistycznej, gramatyki i retoryki. Najchętniej czytywał dzieła autorów rzymskich: Owidiusza, Virgila, cicerona, Plauta i innych pisarzów. Języka łacińskiego nauczył się doskonale.
Postępował szybko w górę, ucząc się chętnie filozofii i prawa. Po roku mianowano go „bakalarzem” a po trzech latach „magistrem”. Były to pierwsze stopnie zdolnych studentów.
Nie śniło mu się odziać się w suknie kapłańskie i być księdzem. Jego ojciec, Jan, był przeciwny kapłaństwu i chciał, by jego najstarszy syn stał się świeckim uczonym.
Rzecz dziwna...
Wesoły, bawiący się chętnie świecki uczony ze swoimi kolegami, zmienił się nagle. Niktby nie uwierzył, że śpiewak, grajek i hulaka zamknie się w murach klasztornych. I niktby się nie spodziewał, że tę nagłą zmianę wywołał strach przed śmiercią.
Luther udał się na wakacye do swoich rodziców. Wracając piechotą do Erfurtu, szedł przez wioskę Stotternheim. Nagle zahuczała nad jego głową burza, pioruny padały tuż obok niego. Tak się przeraził, iż runął na ziemię i krzyczał na głos: „Pomóż mi dobra, święta Anno, chcę być zakonnikiem!” Zkąd mu ten strach przed śmiercią przyszedł, nie wiedział zapewne sam. Człowiek odważny nie boi się burzy i piorunów. Ładnie by żołnierz wyglądał, gdyby płakał ze strachu przed piorunami. Co mu przyszło do głowy, nie wiadomo. Wiadomo tylko, że go ten dziecinny strach zaprowadził do klasztoru.
Pożegnawszy się ze swoimi kolegami, znikł w murach klasztoru augustyańskiego w lipcu 1505 roku. Rok próby nauczył go posłuszeństwa dla przeora i przykrej pracy. Kazano mu zamiatać, czyścić krużganki, podwórze i żebrać po domach miasta. Nie smakowała mu ta ostra próba nowicyusza, ale wytrzymał ją. Po skończonej próbie przyjęto go na zawsze do klasztoru, odziano w czarną suknię i kapotę, a wkrótce potem mianowano go kapłanem. W swojej celi siedział całe dnie, badał teologię i czytał bezustanku.
Dziwny charakter miał Luther. Zmieniał się ciągle w latach młodych i późniejszych. W szkołach niższych i wyższych nie myślał wcale o życiu klasztornem. Uczył się dużo i bawił się dużo, odgrywając rolę zucha. Burze i pioruny znał od lat najmłodszych w górach manofeldskich. Nie powinien był bać się grzmotu i piorunu. Nie był przecież bojaźliwą niewiastą. I nie powinien był uciec ze strachu przed śmiercią do klasztoru, o którym wcale nie myślał.
Złożywszy, po przykrej próbie, przysięgę kapłańską, powinien był zastosować się do obyczajów i rozkazów zakonu. Obowiązkiem jego było czytać codziennie brewiarz, a on czytał tylko dzieła naukowe, zamiast brewiarza. Bywały tygodnie, które mu groziły ciężką chorobą, a nawet śmiercią. Jadał bardzo mało, nie pił nic, nie sypiał czasami aż pięć tygodni, tracąc przytomność.
Widocznie walczył z sobą, bo mu zawadzało klasztorne życie.
Życie jego ułatwił Jan von Staupitz, wikaryusz zakonu św. Augustyna, mąż uczony i dobrego serca.
Około roku 1502 postanowił książę saski, Fryderyk Mądry, poprawić nędzne szkolnictwo w swojem państwie. Między innemi chodziło mu o dobrą wyższą szkołę (uniwersytet) w mieście Wittenberg, zaniedbaną przez niezdolnych profesorów. Nie wiedząc, kogo szukać i znaleźć, prosił o pomoc Jana Staupitz'a, który, będąc sam utalentowanym profesorem, znał dobrze odpowiednich kandydatów. Staupitz wybrał, oprócz innych nauczycieli, także Luthra i wezwał go zimą 1508 roku do Wittenberga.
Luther uczył studentów teologii i filozofii, posuwając się w górę. Bakalarz i magister zdobył sobie wkrótce tytuł licencyanta i doktora.
W roku 1511 posłał Staupitz do Rzymu, do Watykanu, aby się dowiedział czy wolno połączyć różne klasztory niemieckie w jedną całość.
Z radością pomaszerował Luther do Włoch, które pragnął zobaczyć. Szedł zwyczajem zakonników piechotą w towarzystwie jednego kolegi.
Obaj mnisi przybyli zdrowo do Rzymu. Klasztor augustyański (Maria del Popolo) otworzył im chętnie swoją furtkę i przyjął ich gościnnie.
Wchodząc do Rzymu nabożnie, jak pielgrzym, rzucił się Luther na ziemię, podniósł ręce i mówił: „Bądź pozdrowiony, święty Rzymie!”
Rzym podobał mu się, obiegł wszystkie ulice, stare pamiątki, kaplice i klasztory. Zastał Rzym spokojny, nie ocierał się o złodziejów, bandytów i morderców, wałęsających się gromadą przed panowaniem papieża Juliusza II.
Wiadomo, że humaniści (uczeni) i renesansiści włoscy (w XV i XVI wieku) szukali sobie nowych dróg do mądrości i wygodnego życia. Przyczepili się do nich także kupcy i różnego gatunku przemysłowcy. Humanistom zdawało się, że są bardzo mądrymi i doskonałymi twórcami literatury i sztuki, a uczyli się tylko po łacinie i trochę po grecku. Po łacinie mówili doskonale, a gardzili swoim językiem narodowym, nazywając go ordynarną gwarą ludową (volgare). Kto nie umiał po łacinie, ten tracił w ich mniemaniu tytuł „oświeconego męża”.
Ich pychę zniszczyli renesansiści (pokolenie młodsze). Poeci włoscy wieku XVI pisali po włosku, chociaż znali tak samo język rzymski, jak humaniści.