- W empik go
Walka o orgonit - ebook
Walka o orgonit - ebook
Kiedy polski przedsiębiorca, Rafał Kossowski, odkrywa tajemniczą strukturę skalną w swojej kopalni w Południowej Afryce, nie podejrzewa nawet, jak wielki wpływ na jego życie będzie miało to przypadkowe znalezisko. Wkrótce, z powodu eksplozji w kopalni, zostają mu postawione poważne zarzuty o zaniedbanie bezpieczeństwa podczas prac wydobywczych, a jego ukochana córka ginie w wypadku. Zszokowany mężczyzna wraca do Polski, gdzie dowiaduje się, czym tak naprawdę jest substancja, na trop której wpadł w Afryce – to orgonit, który uwalnia ludzką świadomość od wpływów odwiecznej manipulacji społecznej, ekonomicznej i emocjonalnej. Czy niesamowite odkrycie Kossowskiego zmieni losy świata?
Powieść o wysoce rozwiniętej technologii kontroli umysłu. Autorka zmusza czytelnika do myślenia. Trzeba się trochę zastanowić, poskładać puzzle. Jest to świetna rozrywka. „Walkę o orgonit” polubiłam. Chciałabym poznać dalsze dzieje bohaterów.
Anna Czachorowska, poetka, animator kultury
Ta książka otworzy ludziom oczy. Może zdziałać więcej dla uświadomienia sobie prawdy, w jakim świecie żyjemy, niż udaje się to nam – niezależnym dziennikarzom, dokumentalistom i sygnalistom. To co zawiera sensacyjna fabuła tej powieści political fiction, generalnie istnieje naprawdę.
Janusz Zagórski, niezależny dziennikarz, twórca telewizji NTV
Justyna Polaszek urodziła się i mieszka w Chojnicach. Jest absolwentką WSP w Bydgoszczy oraz Akademii Ekonomicznej w Poznaniu. Swoje życie zawodowe związała z rodzinną firmą meblarską, działającą na rynku polskim oraz na rynkach zagranicznych. Jak sama o sobie mówi „jej marzeniem stało się opublikowanie powieści”.
„Walka o orgonit” jest jej debiutem literackim.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-661-4 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rafał Kossowski obudził się w świetle rozbłyskujących promieni słońca padających na jego zmęczoną twarz. Zasnął wczoraj, nie kontrolując momentu, w którym dotarł do łóżka i po prostu padł z wyczerpania. Wstał szybko, zrywając się nagle z wersalki. Nie wiedział przez moment, gdzie jest. Dopiero powracająca wolno świadomość uzmysłowiła mu miejsce i sytuację, w jakiej się znalazł. Warszawa, małe mieszkanie przy Alejach Solidarności.
Podszedł do okna. Jego oczom ukazał się widok budzącego się miasta. Wschód słońca przebijał się ponad dachami bloków, odsłaniając powoli bezkres wielkomiejskiej metropolii. Była godzina ósma dziewięć, jak wskazywał zegarek na jego prawej ręce. Niechętnie odwrócił się w kierunku kuchni. Ból w plecach, który dokuczał mu ostatnio, nie był już tak silny, ale dawał o sobie znać podczas porannego wstawania. Nastawił ekspres do kawy i wyjął serek waniliowy z lodówki. Usiadł przy stole i patrzył, jak wolno filtruje się kawa.
Nie wiedział, czy znalazł się w tym miejscu, ponieważ przywiodła go chęć odnalezienia siebie – tutaj, w mieście swojego dzieciństwa, czy uciekał przed grozą minionych kilku dni w Afryce Południowej. Po ostatnich wydarzeniach poczuł silną potrzebę bezpieczeństwa, którą zdawała się Warszawa, gdzie dorastał otoczony troską swoich najbliższych. Kiedy w końcu ocknął się z zamyślenia, zapach gorącej kawy w ekspresie miło podrażnił jego zmysł powonienia. Wstał i chwycił za kubek wypełniony prawie po same brzegi ciemnobrązowym napojem.
– Czyżbym uciekał przed samym sobą? – zapytał głośno, patrząc w zarys własnego odbicia w oknie, oświetlonego przez wiszącą ponad dachami betonowych wieżowców tarczą czerwonego słońca.
Szelest windy i trzask zamykanych drzwi na klatce schodowej nagle odwróciły jego uwagę. Szybko wpadł do sypialni, chwycił krótki rewolwer, z którym nigdy się nie rozstawał, a następnie wstrzymał oddech, nasłuchując kroków. Usłyszał dźwięk przekręcanych kluczy. Spojrzał w głąb korytarza. Drzwi otwierały się powoli. Trzymając w ręku pistolet, napiął wszystkie mięśnie. Był gotowy do skoku. Nie widział wejścia, ale stał w wystarczająco bliskiej odległości, żeby przez zaskoczenie dopaść intruza i go obezwładnić.
– Rafał, jesteś? – Całkiem niespodziewanie padło w jego kierunku pytanie. Od razu rozpoznał jej głos. Opuścił broń i odetchnął. To była Julia, jego siostra.
– Prosiłem, żebyś mnie uprzedzała o swoich wizytach – odparł szybko z wyraźną irytacją w głosie.
– Dzwoniłam na numer, który mi podałeś, ale nie odbierałeś. Bałam się, że coś się stało. Przepraszam, cieszę się, że wszystko w porządku… – zawiesiła głos na moment – próbowałam od godziny i już myślałam, że… – Rozpłakała się. Podszedł do niej i ją przytulił.
– No już dobrze, moja mała siostrzyczko, już dobrze – uspakajał ją cicho.
Spojrzał na telefon leżący na blacie kuchennym.
– Faktycznie ściszyłem komórkę i musiałem mocno przysnąć. – Spojrzał na nią przepraszająco i uśmiechnął się lekko. – Warszawa naprawdę dobrze na mnie działa. Spałem jak zabity.
– Zrobiłeś kawę? Mogę? – spytała, wciąż ocierając łzy. – Spieszę się – dodała szybko, wyrzucając z siebie kolejne zdania. – Właściwie już jestem spóźniona, poprosiłam Marka, żeby został z dzieciakami, ale musi być dzisiaj wcześniej w pracy. – Usiadła na kuchennym taborecie z kubkiem kawy, który właśnie przed chwilą zrobił sobie Rafał i pociągając łyk gorącego napoju, wtuliła głowę w ciepły szalik okalający jej smukłą szyję.
Rafał przyglądał się jej w zamyśleniu. Julia patrzyła na niego wielkimi, błyszczącymi od resztek łez oczami i cały czas opowiadała o swoich – z jej punktu widzenia – istotnych sprawach, które wypełniały w tej chwili całe jej życie. Wyglądała jak mała Sharlet – jego siedmioletnia córka, którą niedawno stracił w wypadku samochodowym. Siostra bardzo mu ją przypominała. Miały podobne rysy twarzy, kolor oczu i smukłe dłonie zakończone zgrabnym kształtem wąskich, lekko zaróżowionych paznokci. Julia skończyła pić kawę. Uspokojona widokiem swojego starszego brata w jednym kawałku, wstała i wyszła, biegnąc do swoich codziennych obowiązków.
Był już sam, kiedy telefon wibracją zasygnalizował połączenie przychodzące. Spojrzał na niego. „Zakar” – taka nazwa pojawiła się na wyświetlaczu komórki. Wstał energicznie, założył kurtkę i wyszedł. Wsiadł do windy i nacisnął guzik z oznaczeniem parteru. Winda z cichym szelestem zaczęła przemieszczać się między piętrami. Kiedy dotarła do celu, lekko szarpnęła hamulcem i zatrzymała się. Rafał odruchowo dotknął kieszeni, w której nosił broń. W szparze rozsuwających się drzwi zobaczył postać oczekującą na windę. Szybko ocenił sytuację i nie zarejestrował żadnego zagrożenia.
– Dzień dobry – przywitał się mężczyzna, a potem odsunął się, robiąc miejsce do wyjścia. Rafał zmierzył go wzrokiem i odpowiedział na powitanie skinieniem głowy. To pewnie któryś z sąsiadów – pomyślał i wyszedł z windy, rozglądając się po niedużym holu. Zerknął w kierunku portiera, który siedział za szybą swojej stróżówki i właśnie, śliniąc palec, przerzucał kolejną kartkę jednej ze swoich ulubionych powieści kryminalnych. Nie było nikogo, więc ruszył pewnym krokiem do wyjścia. Portier, nagle wynurzając nos z książki, zawołał go:
– Panie Kossowski!
Rafał zatrzymał się i odwrócił głowę w jego kierunku. Patrzył jak mężczyzna, przytrzymując sobie jedną ręką stronę, drugą sięgał pod blat swojego biurka.
– Dzień dobry, panie Kossowski. Jakiś mężczyzna zostawił dla pana przesyłkę – powiedział, podając mu mały pakunek zawinięty w żółty papier.
Rafał obejrzał go dokładnie, wolno obracając małe zawiniątko w dłoniach. Paczka nie miała żadnego adresu.
– Czy ten ktoś zostawił jakąś wiadomość? – zapytał portiera.
– Nie, tylko prosił, żeby to panu przekazać – odpowiedział mu, a potem szybko dodał: – Koniecznie jeszcze dzisiaj.
– Pamięta pan, jak wyglądał? – dociekał dalej Kossowski, próbując ustalić jakiś punkt zaczepienia, informację pozwalającą ustalić tożsamość nadawcy.
– Tak, to był młody chłopak, nie widziałem go nigdy wcześniej, niewysoki, w okularach. Nie pamiętam nic więcej, przykro mi. – Portier bezradnie wzruszył ramionami.
– Nie szkodzi, dziękuję – zakończył wywiad i wyszedł.
Stał na parkingu przed budynkiem. Wzrokiem odszukał swój samochód i ruszył w jego kierunku. Kluczykiem odblokował drzwi i usiadł w środku. Trzymał w ręku małe zawiniątko dostarczone mu przez tajemniczego gościa.
– Skąd ta przesyłka? – zastanawiał się na głos.
Ostrożnie obracał paczkę w palcach. Nie była ciężka. Żółty papier, którym ktoś starannie ją owinął, był sztywny i lekko połyskujący. Wyraźnie wyczuwał twarde pudełko pod opakowaniem. Zdecydował się rozpakować. Nie przypuszczał, żeby po tym, co się stało, ktoś mógłby chcieć jego śmierci, a raczej odnosił wrażenie, że bardziej przyda się komuś żywy aniżeli martwy, więc nie podejrzewał, że w środku znajdują się materiały wybuchowe. Stracił właściwie wszystko, co miał: Sharlet, dom, pracę, pieniądze. Rzekomo w wyniku wypadku, który miał miejsce w jego firmie. Broń nosił z przyzwyczajenia, czujność również była dyktowana starymi nawykami, ale gdyby ktoś chciał go usunąć, już dawno by to zrobił. Teraz wrócił do miejsca swojego dzieciństwa, do mieszkania, w którym się wychował, w którym mieszkali kiedyś jego rodzice. Przyleciał do kraju pod swoim prawdziwym nazwiskiem, nie ukrywał się, wystawił się na cel, żeby sprowokować tych, którzy mu tak bardzo zaszkodzili. Gdyby ktoś uznał, że nie powinien chodzić po tym świecie, już by nie żył.
Nie, to nie jest ładunek, byłby zbyt spektakularny w centrum Warszawy – pomyślał i szybko rozpakował prezent. Oczom jego ukazał się kartonik zabezpieczony taśmą klejącą. Zerwał ją i otworzył zawartość. To, co zobaczył w środku, zmroziło krew w jego żyłach. Na białej, miękkiej poduszce z cienkiego jedwabiu leżała różowa spinka do włosów w kształcie serduszka, dokładnie taka, jaką lubiła nosić jego malutka Sharlet. Podobnych spinek były tysiące i wszystkim dziewczynkom w jej wieku rodzice wpinali we włosy te słodkie cudeńka, ale on jakimś swoim ojcowskim zmysłem czuł, że spośród tych wszystkich spinek to jest właśnie ta, którą niegdyś nosiła jego córka.
– Sharlet – szepnął, ściskając w ręku maleńkie serduszko. – Moja kochana Sharlet… Poczuł silny ból w klatce piersiowej, który nim wstrząsnął, a łzy zaczęły szybko spływać po jego zaczerwienionych od emocji policzkach.
– Słodki Jezu! Co to ma znaczyć?! – głośno zawył i ukrył w dłoniach swoją twarz.
Nagle zawibrowała jego komórka i znów na wyświetlaczu pojawiła się ta sama nazwa – „Zakar”. Kossowski otarł rękawem twarz i spojrzał przed siebie. Zobaczył go. Włożył małe, różowe serduszko do pudełka i odpalił silnik.
Zakar siedział cały czas w aucie, obserwując wyjście. Zobaczył Rafała Kossowskiego, gdy otworzył drzwi i udał się w kierunku czarnego land rovera. Odczekał chwilę. Zaparkował swoją terenówkę w miejscu, z którego widać było doskonale samochód i kierowcę. Obserwował Kossowskiego. W końcu rozejrzał się dookoła, wysiadł i zaczął niecierpliwie przecierać przednią szybę. Wyjął komórkę i puścił kolejny sygnał Kossowskiemu. Spojrzał w jego kierunku. Kossowski go zauważył. Wrócił do środka, odpalił silnik, po czym wolno ruszył w stronę wyjazdu z parkingu. Zerknął do tyłu, kątem oka obserwował, jak Kossowski rusza za nim. Od razu skierował się na trasę wylotową z Warszawy. Jechał z dozwoloną prędkością, od czasu do czasu zerkając w lusterko, w którym śledził wzrokiem samochód swojego przyjaciela.
Kossowski i Zakar, czyli Jakub Zakarski, poznali się jeszcze na studiach. Wspólnie brali udział w zajęciach z fizyki kwantowej. Połączyły ich podobne zainteresowania oraz wielka chęć przeżycia przygód. Zakar wcześniej przez dwa lata uczęszczał do Wyższej Szkoły Oficerskiej. Będąc dzieckiem, marzył o bohaterskim życiu żołnierza, ale rzeczywistość szybko zmieniła świadomość młodego marzyciela. Wojskowy reżim i bezwzględne posłuszeństwo nie czyniły w perspektywie bohatera, tylko bezmyślną maszynę do prowadzenia działań zmierzających w kierunku destrukcji. Zmienił studia i trafił na Wydział Nauk Ścisłych Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie spotkał Rafała. Rezygnując ze szkoły oficerskiej, pozostał wierny swoim ideałom, założył Studencki Klub Wschodnich Sztuk Walki na uniwerku, do którego wciągnął młodego Kossowskiego.
Rafał Kossowski studiował na kierunku budowy maszyn Politechniki Warszawskiej, jednocześnie robiąc drugi fakultet z nauk ścisłych na uniwersytecie. Będąc jeszcze na studiach, dostał bardzo dobrą ofertę pracy w RPA, dokąd wyjechał zaraz po obronie pracy magisterskiej. Po miesiącu ściągnął do Afryki Zakara. Tam razem pracowali w Instytucie Technologii i Produkcji Maszyn Przemysłu Ciężkiego, gdzie poznali Mirandę – piękną Argentynkę polskiego pochodzenia, o której względy oboje zabiegali. Wtedy wiele czasu spędzali wśród młodzieży sympatyzującej z Nelsonem Mandalą. Po upadku apartheidu* większość tamtejszej ludności wiodła spokojne życie, ale nierzadko zdarzały się niepokoje na tle rasowym. Chociaż rząd Mandeli swoją pokojową polityką zdobył duże poparcie większości narodu, to jednak nie wszyscy umieli uszanować nowy porządek. Zakar z Kossowskim zaciekle bronili równouprawnienia, bez względu na kolor skóry i pochodzenie, niejednokrotnie wdając się w uliczne bójki i przepychanki. Obecność Mirandy – mulatki (po matce Argentynce) o jasnych oczach (po ojcu Polaku) – jeszcze bardziej podkręcała ich gorącą krew, a także nieokiełznane temperamenty. Ten czas był dla Zakara miłym wspomnieniem beztroskiej przygody i pierwszych wzruszeń, które niestety zakończyły się dla niego sercowym fiaskiem. Miranda, mimo wielkiej sympatii do niego, wybrała Kossowskiego. Zakar nie mógł się z tym pogodzić. Szybko postarał się o pracę w Międzynarodowej Agencji Pokojowej inicjowanej przez ONZ i ostentacyjnie w dzień ślubu Rafała z Mirandą wyjechał do Waszyngtonu. Potem długo nie utrzymywał kontaktu, aż do dnia, kiedy poznał w Stanach swoją obecną żonę Agnieszkę – z pochodzenia warszawiankę o długich nogach i jasnych lokach, która skutecznie wyleczyła jego złamane serce. Ich przyjaźń znowu odżyła mimo dzielących kilometrów. Zakar, jako ekspert od wprowadzania pokojowych rządów w państwach Trzeciego Świata z ramienia ONZ, przebywał w nieustannych podróżach. Kossowski pozostał z Mirandą w RPA, gdzie dzięki sporej kwocie pieniędzy zarobionych na patentach swoich nowatorskich rozwiązań ulepszających maszyny wydobywcze, zakupił akcje kilku kopalń, a z czasem stał się głównym udziałowcem w jednej z największych kopalni metali rzadkich „Solan”. Był także właścicielem firmy produkującej maszyny dla przemysłu górniczego Kossowski Central Industrii, którą wprowadził na giełdy światowe i czerpał z tego niezłe zyski.
Zakar w końcu wrzucił prawy kierunkowskaz i zjechał z trasy na parking jakiegoś kiepskiej jakości baru dla kierowców czynnego dwadzieścia cztery godziny na dobę. Upewnił się, że jadący za nim czarny land rover wykonał ten sam manewr. Wysiadł i udał się w kierunku baru, nie oglądając się za siebie.
W środku było prawie pusto. Kilka stolików, przedzielonych pergolami, majaczyło w mglistym świetle styczniowego słońca przedzierającego się przez niewielkie, ustrojone firankami okna. Zapach frytek i kiszonej kapusty ostro wbijał się w nozdrza. Jakiś kierowca, siedzący przy jednym ze stolików w prawym rzędzie pod oknem, kończył właśnie swoje śniadanie. Starsza kobieta uśmiechała się do niego zza baru. Wybrał miejsce na końcu pomieszczenia, usiadł naprzeciw drzwi wejściowych, w których stał już wyprostowany Kossowski, ukłonił się barmance, po czym odwrócił się w kierunku siedzącego przy stoliku Zakara. Zawsze szarmancki – pomyślał Zakar i uśmiechnął się szczerze, witając przyjaciela, lecz zaraz spoważniał.
– Rafał! Wpadłeś po same uszy – wyszeptał cicho, kiedy ten usiadł naprzeciw niego przy stoliku.
– Mam poważne problemy – odparł Kossowski – ale nie rozumiem, po co jest ta konspiracja? – Mimowolnie nachylił się do rozmówcy i zniżył głos. – Przecież od lat jesteśmy przyjaciółmi, to żadna tajemnica. Wszyscy o tym wiedzą.
Barmanka podeszła do nich z uśmiechem i spytała o zamówienie.
– Dwie jajecznice na boczku i dwie herbaty – odparł jednym tchem Zakar, nie pytając swojego przyjaciela o zdanie. Chciał ją szybko spławić, miał kilka ważnych spraw do przekazania Kossowskiemu i niewiele czasu.
– Życzą sobie panowie pieczywo do jajecznicy? – dociekała kelnerka.
– Tak – krótko warknął zirytowany Zakar. Starsza pani wzruszyła ramionami na jego arogancki ton, obróciła się na pięcie, po czym wróciła za bar i zniknęła w głębi kuchni.
– OK, Rafał, nie mam czasu, nie będę wchodził w szczegóły, musisz być świadom tego, co się dzieje, chociaż przyznam, że niewiele z tego rozumiem. Nie mieliśmy kontaktu od jakiegoś czasu. Wiem tylko z gazet, co stało się z twoim biznesem. O tym, że jesteś bankrutem, trąbiły wszystkie liczące się na świecie media. Próbowałem złapać cię przez znajomych w Kapsztadzie, ale wszystkie dojścia zostały zablokowane. Stałeś się nagle persona non grata i nikt nie chce się w to mieszać, nawet za grube pieniądze!
Kossowski nieobecnym wzrokiem patrzył z minorową miną na Zakara. Myśli kłębiły się w jego głowie, skacząc z jednego obrazu na drugi, w każdym z nich widział twarz swojej ukochanej Sharlet – siedmioletniej dziewczynki, którą utracił bezpowrotnie. Nabrał powietrza i próbował coś odpowiedzieć przyjacielowi, ale ten go uprzedził.
– Rafał! – huknął Zakar. – Czy zdajesz sobie sprawę z twojej gównianej sytuacji?! – zapytał stanowczo, podnosząc głos, aż barmanka czujnie wychyliła się z kuchni i spojrzała w ich stronę. Nie mogła słyszeć rozmowy, jednak silne emocje malowały się znacząco na twarzy Zakara.
– Doceniam twoją troskę – odrzekł spokojnie Kossowski, a potem zapytał wprost swojego przyjaciela: – Czego właściwie chcesz? I dlaczego boisz się, że ktoś nas razem zobaczy? – Przerwał, odwrócił głowę i spojrzał na kobietę zmierzającą w ich kierunku z zamówieniem. Kiedy postawiła na stole jedzenie i wróciła do kuchni, Kossowski ciągnął dalej z pełnym irytacji głosem: – Wiesz już wszystko! Miranda odeszła rok temu po prawie piętnastu latach małżeństwa, zostawiając mnie i Sharlet, której, jak twierdziła, nie rozumiała i uważała, że nie może być dla niej dobrą matką. Wiesz, że nigdy nie pogodziła się z moją zdradą, której owocem było właśnie to dziecko. Kiedy nagle pojawiła się Sharlet, a jej matka zniknęła bez śladu, zostawiając nas samych, próbowaliśmy z Mirandą stworzyć jedną rodzinę, ale fakt, że Sharlet nie była jej biologiczną córką, upokarzał ją i przypominał o moim romansie. Nie mam do niej żalu. Myślę jednak, że odeszła głównie dlatego, że czuła się samotna, bała się o naszą przyszłość, nie umiałem dać jej poczucia bezpieczeństwa. Kobiety zawsze coś przeczuwają, a ja byłem ślepy, nie miałem dla niej czasu. Myślałem, że robię tylko to, co lubię, że żyję z pasją, chciałem zmieniać świat, podarować innym szczęście, które sam miałem. W jednym dniu stałem się bankrutem, w następnym straciłem Sharlet, zaraz potem mnie aresztowano. W tej chwili śledztwo jest w toku, badają okoliczności, w jakich doszło do wybuchu w kopalni „Solan”, to potrwa jeszcze wiele miesięcy. Obwiniają mnie o nieprzestrzeganie zasad bezpieczeństwa, znaleźli na to świadków, mimo że wiesz, jaki zawsze byłem pod tym względem pedantyczny. Wszystko było zgodnie z przepisami BHP, nawet czepiałem się pracowników o ubrania robocze, co wiesz, jak wygląda w Południowej Afryce. Dzień po wybuchu w kopalni „Solan” akcje Kossowski Central Industrii z najwyższych notowań spadły, wszyscy szaleńczo pozbywali się ciążącego kapitału. To wszystko działo się dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia. Wracałem z Sharlet z jasełek, które organizował ksiądz z Polski. Sharlet bardzo się na nie cieszyła, była aniołem zwiastującym dobrą nowinę. Po przedstawieniu nie chciała przebrać stroju. Kiedy straciłem kontrolę nad pojazdem, który wypadł z trasy i zaczął się turlać, wyrzuciło mnie przez boczną szybę, a potem usłyszałem huk. Odwróciłem się, zobaczyłem, jak auto przewraca się i całe zaczyna płonąć, a po chwili w środku delikatne skrzydła anioła z przebrania Sharlet stanęły w łunie ognia! Chciałem rzucić się na ratunek mojemu dziecku, ale ktoś już mnie trzymał, ktoś z przejeżdżających obok kierowców nie pozwolił mi ratować swojego dziecka! A szkoda, bo też bym zginął i może tak byłoby lepiej! – prawie już wykrzykiwał ostatnie zdania, jednak po chwili uspokoił się i cicho dodał: – Zakar, możesz mi wierzyć, że twarz przerażonej Sharlet, jej wielkie niebieskie oczy i złote loki palące się jak papier, będą mnie prześladować do końca życia… – zawiesił głos. Łzy zaczęły płynąć mu po polikach, ale otrząsnął się, wytarł rękawem twarz, nabrał powietrza i wyjął z kieszeni małe pudełeczko, które otrzymał rano.
– Ktoś przysłał mi to dzisiaj – powiedział krótko i drżącą ręką podał pakunek przyjacielowi. Zakar odruchowo rozejrzał się dookoła, dyskretnie otworzył kartonik. Ze zdziwieniem przyglądał się zawartości. Wyjął małą spinkę w kształcie serduszka i zaczął obracać ją w dłoni.
– Nie widzę żadnych śladów energetycznych. Nie wiem, kto mógł ci to wysłać. To dość dziwny sposób przekazywania wiadomości. – Włożył zawartość do środka i oddał Rafałowi. – Może dowiem się czegoś więcej w trakcie zbierania informacji dla ciebie.
Skończył zdanie i szybko zmienił temat.
– Skąd miałeś na kaucję? Wiem, że majątek, który ci jeszcze został, prokurator prowadzący śledztwo kazał zabezpieczyć celem ewentualnego pokrycia szkód, a kwota kaucji była niemała. I dlaczego opuściłeś RPA? Tam przynajmniej byłeś bezpieczny, teraz jesteś poszukiwany przez policję Afrykańską i... – zawiesił wypowiedź w półsłowa, po czym szybko dodał, zniżając głos: – Rafał, jest jeszcze coś, o czym musisz wiedzieć – przerwał, gdyż właśnie otworzyły się drzwi.
Do baru weszło dwóch mężczyzn. Zakar odprowadzał ich wzrokiem do najdalszego stolika. Rafał odwrócił głowę, wiedział, co robi jego przyjaciel. Wiedział, że to prosta sztuczka wpływania na podświadomość. Ludzie zawsze odruchowo pragną znaleźć się w możliwie najdalszej odległości od nieznajomych, wystarczy lekko popchnąć ich umysł w kierunku własnych myśli i zasłonić inne czynniki mające wpływ na ich wybory, jak chęć siadania przy oknie lub naprzeciw drzwi wejściowych. Rafał z Zakarem nauczyli się tych prostych technik manipulacji podprogowej w Indiach. Na studiach wzięli półroczną dziekankę i wyjechali bez planu i – co gorsza – bez pieniędzy, wierząc – zresztą słusznie – że intuicja ich poprowadzi. Dzięki tej podróży poznali mistrza, u którego doskonalili wschodnie sztuki walki, a także spotkali się po raz pierwszy z techniką podświadomego wpływu na myśli innych ludzi.
Kiedy dwaj kierowcy w końcu usiedli na miejscach wyznaczonych im pozazmysłowo przez Zakara, Kossowski spojrzał na przyjaciela i odpowiedział mu na wcześniej zadane pytanie.
– Kaucję wpłacił nijaki Adam Brzozak z Warszawy. – Kossowski uśmiechnął się półgębkiem, uzupełniając odpowiedź: – Sprawdziłem go, to prawnik obsługujący szemranych klientów. Teraz już wiesz, dlaczego tu jestem, nie mogłem siedzieć bezczynnie i czekać na zakończenie śledztwa, którego finału już się domyślasz. Zakar, nigdy nie wierzyliśmy w przypadki. To misterna układanka i wiem, że ją rozwiążę, ale Sharlet… – przerwał na chwilę, ponieważ na samo jej wspomnienie oczy zaszły mu łzami, a twarz zrobiła się sino-zielona z bólu, który nim targał. – Tego nigdy sobie nie wybaczę, trudno żyć ze świadomością, że jej nie ma, że jej nie przytulę i… – urwał, gdyż wzruszenie wstrząsnęło jego głosem. – To tylko mała dziewczynka, a ja jej nie umiałem ochronić. – Spuścił głowę. Rękami odruchowo objął twarz, jakby chciał ukryć przed przyjacielem najgłębsze tajemnice człowieka cierpiącego katusze po utracie ukochanego dziecka, targanego najokrutniejszym poczuciem winy.
– Rafał, przestań. Człowiek, który w ciebie wjechał, był kompletnie naćpany, to nie jest twoja wina, nie możesz tak myśleć, bo zwariujesz, słyszysz? – Zakar próbował go uspokoić.
Kossowski spojrzał na niego z wyrazem pełnym bólu, jednak na chwilę oderwał się od smutnych myśli i zapytał:
– Chciałeś mi coś powiedzieć? – zawiesił głos w oczekiwaniu na odpowiedź.
Zakar nachylił się w jego stronę, jeszcze raz spojrzał na kierowców siedzących cicho w odległym kącie i jedzących swoje dania, głośno stęknął z uczuciem ogromnego żalu i odparł:
– Tak, jest jeszcze coś, o czym nie wiesz i, jak się domyślasz, nasze spotkanie to nie przypadek. Z powodu tego, co muszę ci powiedzieć, chciałem zachować ostrożność, żeby nikt nas nie widział razem. W twojej obecnej sytuacji mogłoby to nam obu zaszkodzić. – Wstrzymał oddech i dodał: – Chociaż nie wiem, czy tobie jeszcze coś może zaszkodzić. – Spojrzał ze współczuciem na przyjaciela i głęboko westchnął. – Wczoraj nieoficjalnie odwiedził mnie znajomy z polskich służb bezpieczeństwa. Nie znasz go, ale wcześniej często korzystałem z jego usług, między innymi również dla ciebie. Jak już wiesz, posiada on wiele informacji o nielegalnych interesach grup przestępczych, to dzięki niemu mogłem sprawdzać twoich klientów. Facet ma powiązania z Międzynarodową Służbą Przeciwdziałania Korupcji i Przestępczości Zorganizowanej działającej z ramienia Biura Bezpieczeństwa przy ONZ, stąd nasza znajomość.
– Nigdy mi nie wspominałeś, kto jest twoim informatorem – wtrącił Kossowski. – W sumie to zdajesz sobie sprawę, że nie zadaję zbyt wielu pytań, bo im mniej się wie, tym lepiej. – Lekko ściągnął kąciki ust, co miało wyglądać jak uśmiech. – Ale do czego zmierzasz? – ponaglił go Kossowski wyraźnie zaintrygowany.
Zakar przysunął się jeszcze bliżej, rozejrzał po pomieszczeniu, upewniając się, że nikt nie usłyszy tego, co ma do powiedzenia. Na jego twarzy malował się wyraźny grymas niepewności, co w przypadku Zakara wydawało się Kossowskiemu dziwne. Rozszerzone źrenice zdradzały jego silne emocje. Kossowski zaczął się niecierpliwić. – Nikt nas nie słyszy, możesz mówić – popędzał przyjaciela z lekką irytacją w głosie. – Czego dowiedziałeś się od swojego znajomego? Czy wiesz coś więcej ode mnie?
– Tak sądzę – odpowiedział krótko Zakar. – Przyszedł do mnie, żebym cię ostrzegł. – Spojrzał na zegarek, dochodziła dziewiąta trzydzieści pięć. – Właśnie specsłużby przeszukują twoje, a raczej twojej siostry mieszkanie. – Dalej mówił już szybko i nieprzerwanie: – Akcja była zaplanowana na godzinę dziewiątą. Całą noc cię obserwowali. Zakamuflowana furgonetka ze sprzętem do inwigilacji stała zaparkowana przy twoim samochodzie. Nie założyli kamery w mieszkaniu, bo wszystko zorganizowano w pośpiechu. Mieli cię dzisiaj zatrzymać i aresztować. Udało mi się zmienić mentalnie twoją fizjonomię w umysłach ludzi z furgonetki, ale gdyby mieli podgląd w kamerze, to wiesz, że miałbym problem, nie umiem oddziaływać na elektronikę. Moja świadomość w takim wypadku widzi tylko plątaninę kabli i przetworników, ale do rzeczy – zdyscyplinował się Zakar, widząc coraz bardziej zaskoczoną minę kolegi.
– O co mnie oskarżają?! – prawie wykrzyknął Kossowski, odchylając się lekko na krześle. – Nie mają żadnego powodu, jestem takim samym bankrutem w Polsce jak w RPA. O ile sprawa wypadku w fabryce budzi kontrowersje w Afryce Południowej i można, z punktu widzenia prawa, usprawiedliwić stawiane mi zarzuty, to polskie biuro bezpieczeństwa nie ma nic do tego. To fakt, nie miałem prawa opuszczać granicy RPA do czasu zakończenia śledztwa, ale to sprawa wyłącznie policji afrykańskiej, a rząd polski nie ma z nimi żadnej umowy, przecież jestem tu bezpieczny! – zdenerwował się Kossowski. Wyciągnął papierosa z kieszeni i go podpalił. – Więc o co im chodzi?! – zapytał jeszcze raz, mocno zaciągając się chmurą dymu, a potem przeszył Zakara wzrokiem, jakby chciał zeskanować jego myśli w poszukiwaniu oznak paranoi, nie dowierzając jego wypowiedzi. Rzucił wściekle kolejne pytanie w jego kierunku: – Co ty mówisz, Zakar?! To jakaś pomyłka! Gdybym cię nie znał od lat, już bym zakończył tę absurdalną rozmowę. – Z braku popielniczki nerwowym ruchem zgasił prawie całego papierosa w talerzu z zimną jajecznicą. – Jesteś pewny? – W końcu zapytał już nieco spokojniej.
Zakar westchnął i powiedział:
– Chcesz się przekonać na własne oczy, czy jednak wolisz mi zaufać, bo raz: to zbyt ryzykowne, dwa: nie mamy wiele czasu. Nie znaleźli cię w mieszkaniu, pewnie już zaczęli przeglądać nagrania z miejskich kamer. W moim aucie jest zamontowany system zniekształcający obraz, rejestrowany na miejskich kamerach cyfrowych, ale twój samochód nie jest chroniony, mamy może niecałą godzinę, a może mniej, żeby wymienić informacje i uzgodnić sposób działania, więc nie będę już dłużej owijał w bawełnę, ale wysłuchaj, proszę, tego, co mam ci do powiedzenia bez zadawania zbędnych pytań, dobra?
Kossowski skinął głową na potwierdzenie, zapalił kolejnego papierosa i słuchał przyjaciela, starając się opanować emocje, żeby nie przeszkadzać Zakarowi, który mówił cichym głosem do Kossowskiego:
– Po spadku twoich akcji na giełdzie południowoafrykańskiej spadły też, jak wiesz, akcje Kossowski Central Industrii of Poland na giełdzie warszawskiej, tydzień po tym większość akcji wykupiła firma prawnicza Bozowski & Fishe, której głównym udziałowcem jest, a raczej był Bernard Kozłowski, którego wczoraj rano zaleziono uduszonego workiem we własnym domu. Przy zwłokach miał kawałek metalu, na którym widniały twoje odciski palców. Kozłowski był szanowanym prawnikiem, nigdy nie podejmował się spraw z góry przegranych, nie był też opłacany przez półświatek. Jego kartoteka wydaje się być czysta, chyba że ktoś usunął z jego kancelarii kompromitujące akta, ale nie sądzę, ponieważ pracował także dla rządu, więc raczej nie pozwoliłby sobie na takie wybryki. Nie wiem na razie nic więcej. W sprawie morderstwa jesteś tylko podejrzany. Nakaz aresztowania i przeszukania wystawił prokurator na podstawie oskarżenia o manipulację na rynku papierów wartościowych. Przedwczoraj w informacjach giełdowych pokazali fragment wywiadu z tobą. Mówiłeś, że po wypadku w Afryce przenosisz całą produkcję do Polski, że właśnie przyleciałeś sfinalizować całe przedsięwzięcie. Po tej informacji akcje Kossowski Central Industrii of Poland poszybowały w górę, Bozowski & Fisher zarobili na tej transakcji niebywałą w historii giełdy warszawskiej sumę. Od razu zainteresowali się tym urzędasy, sprawdzili wszystkie twoje konta, które świecą pustkami, a większość majątku, jaki miałeś w RPA, zabezpieczyła prokuratura południowoafrykańska. Twoje bankructwo objawiło im się nagą prawdą. Poza tym, co dzięki informacjom udzielonym w wywiadzie zarobiłeś na akcjach swojej firmy w Polsce, mimo że pakiet większościowy posiada teraz spółka prawnicza, to i tak stałeś się bogatym człowiekiem w miesiąc po spektakularnym upadku finansowym. Oczywiście prokurator położył już łapę na koncie z twoim zyskiem z tej transakcji. Inwestycja, o której wspomniałeś w rzekomym wywiadzie to kilkadziesiąt milionów dolarów – przerwał i spojrzał pytająco na przyjaciela. – Rafał, nie mogłeś o tym nie wiedzieć, wszystkie media o tym trąbią od dwóch dni! – Uniósł brwi w zdziwieniu. – Jak mogłeś to przeoczyć i co to za wywiad? – pytał dalej Zakar.
– Sądząc po twojej minie, spreparowany – odpowiedział sam sobie i nie czekając dalej, stwierdził: – No cóż, wiedziałem, że ktoś cię wrabia, zbyt dobrze się znamy. Mimo lat, które nas rozdzieliły, wiem, że niektóre prawdy nigdy się nie zmieniają, stąd dzisiaj jestem tu z tobą i…
– Nie miałem o niczym pojęcia! – przerwał mu zdziwiony Kossowski. – Na lotnisku podszedł do mnie redaktor z jakiejś telewizji i prosił o rozmowę, nie zgodziłem się, ale wiesz, jacy dziennikarze potrafią być napastliwi. Zaczął zadawać pytania i nagle, sam nie wiem kiedy, wciągnął mnie w gadkę. Zaskoczyło mnie jego pytanie o produkcję w Polsce. Jak wiesz, firma, która była na giełdzie warszawskiej, produkowała tylko oprogramowanie do maszyn wiertniczych montowanych w RPA. Kiedyś myślałem o tym, żeby uruchomić tu całą linię produkcyjną, jednak nigdy nie podjąłem żadnych działań w tym kierunku. Nasz rynek pracy wciąż jeszcze jest zbyt kosztowny, zleciłem tylko analizy, a potem zarzuciłem ten temat. Na lotnisku czekali na mnie Julia z Markiem i dzieciakami, wyjechaliśmy na wieś, żeby w spokoju porozmawiać, mieliśmy sobie dużo do opowiedzenia. Domek na wsi mojej siostry jest odcięty od wszelkich mediów, chcieliśmy tam odpocząć i spędzić czas rodzinnie. Wiesz, jak Julia strasznie się martwi. Wróciliśmy wczoraj późnym wieczorem. Kiedy się rozstawaliśmy, byłem w kiepskim stanie. Julia bardzo się o mnie boi, myśli, że sobie coś zrobię. Niepotrzebnie, ale rozumiem jej troskę. – Zamyślił się, jego oczy rozpromieniły się przez moment. – Wiesz, jakie są kobiety… – Słaby uśmiech pojawił się na jego zmęczonej twarzy. – Nawet Miranda natychmiast przyleciała, kiedy dowiedziała się o wypadku w fabryce i o Sharlet. Była strasznie przejęta. Mimo że odeszła rok temu, wciąż jeszcze czuje się związana emocjonalnie. Próbowała mi pomóc, jej nowy mąż miał jakieś powiązania z prokuraturą afrykańską, jednak niczego nie wskórał. Jak mnie zatrzymali, wróciła do swojego życia, ale wspiera mnie przez cały czas.
Zakar nerwowo zerknął na zegarek.
– Rafał, co to był za kawałek metalu z twoimi odciskami palców, który znaleziono przy martwym Kozłowskim? Znałeś gościa? Nie mamy już właściwie czasu na dalsze wyjaśnienia – ponaglał Kossowskiego. – Powiedz mi tylko, czy wiesz coś na ten temat?
– Nie, w ogóle nie znam ani tego człowieka, ani nazwa kancelarii nic mi nie mówi – przerwał i spojrzał badawczo na przyjaciela. – Nic nie wiesz o tym metalu? – zapytał, unosząc brwi w oczekiwaniu na odpowiedź, jakby spodziewał się jakiejś sensacji.
– Nie, nic jeszcze nie wiadomo – odpowiedział, po czym zmrużył oczy, zawiesił na chwilę swoje spojrzenie na czole Kossowskiego i rzekł: – Powiedz mi, Rafał, co ukrywasz? Widzę przecież, że coś wiesz na ten temat, ale nie chcę cię prześwietlać mentalnie, bo to wymaga czasu, którego nie mamy, poza tym jesteśmy sobie zbyt bliscy, a wiesz, że to zniekształca odczyt parapsychiczny.
Kossowski wzdrygnął się lekko na słowa swojego kolegi, wiedział, że ten lepiej od niego posiadł zdolności telepatyczne i że nie jest w stanie obronić się przed umiejętnościami Zakara.
– Dobrze, powiem ci, bo wszystko i tak już szlag trafił – odparł szybko. – Nie wspominałem o tym, ponieważ sam nie jestem pewien, co odkryliśmy. – Lekko westchnął. – Nie wiem, ale mam wrażenie, że to, co znalazłem w kopalni „Solan”, ma wiele wspólnego z tym, co się teraz stało i dzieje się nadal. Myślałem, że dzięki właściwościom metalu będzie można rozwiązać wiele problemów na świecie. Miesiąc przed wypadkiem w fabryce, całkiem przypadkiem, odkryliśmy rozległe złoże tego kruszcu, ciągnące się kilometrami głęboko pod ziemią. Sondy wykrywały w tym miejscu gorącą lawę, więc nie mieliśmy zamiaru prowadzić tam eksploracji, tym bardziej że byliśmy już bardzo blisko jądra ziemi, co zaczynało być niebezpieczne, bo wciąż jeszcze nie wiemy, jaki to może mieć wpływ na stabilność naszej planety. Dzięki nowej technologii opracowanej w Central Industrii mogliśmy prowadzić wydobycie w bardzo głębokich warstwach, w miejscach, gdzie wcześniej jeszcze nikt nie dotarł. Kosztowne przedsięwzięcie, ale opłacało się. Cały proces wydobycia został praktycznie w stu procentach zautomatyzowany, to znacznie obniżyło koszty oraz całkowicie wyeliminowało ryzyko związane z zagrożeniem życia górników pracujących na tych głębokościach.
– O czym ty mówisz? – przerwał mu mocno poirytowany Zakar. Cały czas kontrolował godzinę, wiedział, że czas już zakończyć tę rozmowę, wyczuwał swoim dobrze wyćwiczonym zmysłem zbliżające się specsłużby. – Co to za metal? I jakie ma właściwości? Mów szybko i na temat, bo mamy jeszcze jakieś dziesięć minut, żeby się stąd wydostać.
– Właśnie próbuję ci to wyjaśnić – odparł Kossowski i mówił dalej: – Jeden z techników pokazał mi odczyty z sondy sejsmicznej, mimo że zgodnie z wiedzą, jaką posiadaliśmy, powinna tam znajdować się gorąca lawa, to amplituda drgań wskazywała na ciało stałe. Postanowiłem zbadać tę dziwną anomalię i kazałem wysłać robota, żeby pobrał próbki. Stwierdzono, że są kawałkiem skały o dziwnych molekułach i związkach chemicznych, ale co najważniejsze, ten niewielki kamień generował ogromną energię. Wystarczyła odrobina światła, a energia zebrana w cząsteczkach emitowała wielokrotnie wzmocnione źródło ciepła, stąd odczyty z sonarów cieplnych. Wykonaliśmy stop metali z tej skały i podłączyliśmy płytkę do baterii słonecznych. Efekt przerósł najśmielsze oczekiwania. Baterie załadowały się w czasie krótszym niż jedna sekunda. Zakar, praktycznie mówiąc, wystarczy minimalna ilość światła, nawet z gwiazd! Przy pełnym zachmurzeniu poziom energii wciąż wynosił sto procent. Wiesz, co to oznacza?! – zakończył mocno podekscytowany Kossowski.
Spojrzał na przyjaciela, starając się zobaczyć czy ten go z pewnością dobrze zrozumiał.
– Jest jeszcze coś, czego nie zdążyliśmy sprawdzić. – Pochylił się i patrząc prosto w oczy Zakara, powiedział: – Stwierdziliśmy jakiś niekontrolowany wpływ tego metalu na zachowanie ludzi, tak jakby wzmacniał poprzez swoją wibrację częstotliwość fal mózgowych, a poza tym z relacji moich techników wynikało, że metal ten, bądź to, co nim jest, miał właściwości lecznicze, ale nie mogę potwierdzić tego badaniami, bo nie było czasu, żeby je zrobić. Wiem, że to śmiesznie brzmi, tym bardziej że nie mam na to żadnych dowodów, ale ludzie pracujący z tym dziwnym materiałem nie tylko mieli lepsze samopoczucie, ale przestali praktycznie chorować. Znikały ciężkie przewlekłe dolegliwości, z którymi męczyli się latami. Ja sam dotykając tego, odczuwałem lekkie, przyjemne mrowienie prawie w całym ciele, co powodowało efekt odprężenia i podnosiło nastrój.
Chciał jeszcze dalej opowiadać przyjacielowi o swoim odkryciu, ale ten nagle wstał i podszedł do baru, wyciągnął stówę, po czym położył ją na blacie, przy którym czekała na klientów znudzona barmanka.
– Reszty nie trzeba – rzekł do niej, czym wywołał szeroki uśmiech na jej twarzy.
Kiedy szybkim krokiem wyszli z baru, Zakar wyciągnął kluczyki od swojego samochodu i podał je Kossowskiemu.
– Weź mój wóz – powiedział i odwrócił się w kierunku nadjeżdżającego auta, które właśnie parkowało parę kroków od nich.
– Daj mi swoje kluczyki – rzucił szybko.
Kossowski nie zastanawiając się, wyciągnął je i podał przyjacielowi. Ten podszedł do kierowcy wysiadającego z samochodu. Powiedział kilka zdań, lekko nachylając się w stronę swojego rozmówcy. Mężczyzna posłusznie skierował się do samochodu Kossowskiego, wsiadł do niego i odjechał trasą na Płońsk.
– W ten sposób zyskamy trochę czasu – zwrócił się do Rafała. – Zanim znajdą twój samochód, zdążymy stąd się ulotnić. – Kiedy wypowiadał te słowa, zauważył kilka czarnych samochodów przelatujących trasę, a nad nimi policyjny helikopter. Zakar odruchowo schował się głębiej pod zadaszonym tarasem, pociągając delikatnie za rękaw swojego przyjaciela.
– Dobra – powiedział. – Czas nas nagli. W moim aucie, w schowku znajdziesz adres miejsca, gdzie chwilowo możesz się ukryć oraz telefon na kartę. To pensjonat prowadzony przez zaufaną osobę, około godziny drogi stąd. O tej porze jest pusty, więc nikt nie będzie cię tam niepokoił. Samochód zostaw na parkingu przed domkiem, ktoś go odbierze. Odezwę się za jakieś trzy dni. – Położył przyjacielowi dłoń na ramieniu i dodał: – Przykro mi, Rafał, nie mogę w tej chwili nic więcej dla ciebie zrobić. Nie próbuj się z nikim kontaktować. W telefonie masz dostęp do internetu. Możesz z niego bezpiecznie korzystać. Postaram się wyjaśnić sprawę twojego wybawcy, pana Adama Brzozaka. Mój informator może coś wiedzieć na jego temat. Jeżeli, jak twierdzisz, ma powiązania ze środowiskiem mafijnym, będziemy o tym wiedzieć. To może być jakiś trop. Dowiem się też, skąd Kozłowski miał ten kawałek metalu z twoimi odciskami, to może wiele wyjaśnić i doprowadzić nas do kogoś, kto tym wszystkim kieruje. Spróbuję wyjaśnić sprawę z tajemniczą przesyłką, którą otrzymałeś dziś rano, chociaż to nie wydaje się powiązane. Wygląda jak czysty przypadek, ale…
– W życiu nie ma przypadków – dokończył Kossowski.
– Masz może przy sobie jakąś próbkę swojego odkrycia? – zapytał jeszcze na koniec Zakar.
– Nie, wszystko znajdowało się w laboratorium. Po wypadku teren został zabezpieczony i nie miałem żadnej możliwości sprawdzić, czy coś przetrwało. Myślę, że raczej nie, bo siła eksplozji zmiażdżyła całe skrzydło, w którym prowadziliśmy badania.
– Dobra, sprawdzę. Jeżeli coś znaleźli, będą to trzymać w ukryciu, ale mam zaufanego człowieka, który pracuje dla rządu południowoafrykańskiego przy tajnych projektach, więc jeżeli coś przetrwało, on będzie o tym wiedział – mówiąc to, podał rękę przyjacielowi i odszedł w kierunku zaparkowanego subaru, który, jak domyślił się Rafał, Zakar przygotował już sobie wcześniej.
Krzyknął jeszcze na pożegnanie:
– Nie martw się o twoją siostrę, powiem jej, że jesteś bezpieczny. – Pokiwał mu i odjechał.
Kossowski otworzył pilotem samochód, którym przyjechał Zakar. Wsiadł do środka, sprawdził zawartość schowka. Znalazł tam wizytówkę pensjonatu, o którym mówił Zakar. Włączył silnik i wrzucił w nawigację adres. Ruszył w drogę. Miał niecałą godzinę do celu. Nie spieszył się. Wiedział, że będzie musiał przeczekać te parę dni, aż coś się wyklaruje, złapie jakiś ślad i będzie mógł zadziałać. Włączył radio, nastawił stację ogólnokrajową, sprawdził godzinę. Do wiadomości pozostało około pięciu minut. Wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć, chociaż nie miał powodu nie ufać przyjacielowi. Chciał się przekonać na własne uszy o tym, co powiedział mu Zakar. Elektroniczny zegar w samochodzie pokazał pełną godzinę. Kossowski podkręcił wiadomości, nie było nic na jego temat. Przestawił na inną stację, również nic. Wrzucił radio warszawskie i usłyszał komunikat: „W tej chwili otrzymaliśmy informację o zatrzymaniu na krajowej siódemce groźnego przestępcy Rafała K. poszukiwanego w sprawie morderstwa mecenasa Bernarda Kozłowskiego. Jak podaje nieoficjalnie nasz korespondent, służby specjalne prowadzą właśnie podejrzanego do furgonetki. Będziemy informować państwa na bieżąco. W związku z zakończeniem akcji chwilowe problemy z przejazdem siódemki w kierunku Płońska zostały już usunięte”. Kossowski ściszył radio. Za chwilę zorientują się, że Rafał K., którego zatrzymali, to nie ten, którego szukają – pomyślał. Mężczyznę, którego złapali zamiast niego, Zakar wprowadził w stan lekkiej hipnozy. Będzie upierał się przy wersji, iż po wyjściu z baru pomylił samochody. Nic mu nie grozi, służby znają podobne metody i będą podejrzewać Kossowskiego o wpływ na świadomość tego nieszczęśnika, który akurat był pod ręką Zakara. Jego przyjaciel jest w tym naprawdę dobry, Rafał wiedział o tym już wtedy, kiedy uczyli się tej sztuki w Indiach, ale cały jego potencjał rozwinął się dopiero dziesięć lat później. Zakar stacjonował wtedy w Petersburgu, gdzie spotkał się z człowiekiem pracującym kiedyś dla KGB. Związek Radziecki szkolił wyższą kadrę bezpieczeństwa w technikach pozazmysłowych. Po pierestrojce zamknięto, z braku funduszy, wiele placówek naukowych specjalizujących się w badaniach nad bronią psychotroniczną, finansowanych przez najwyższe władze. Wtedy też wielu wybitnych naukowców prowadzących szkolenia dla funkcjonariuszy KGB zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach, głównie w wypadkach, ale też schodzili z ziemskiego padołu w wyniku nagłej śmierci, mimo dobrego stanu zdrowia. Po prostu wiedzieli za dużo. Nowo powstały rząd w Rosji, który w większości składał się z byłych agentów, zabezpieczył w ten sposób wyniki badań osiągnięte przez radzieckich naukowców. Nielicznym, dzięki koneksjom, ale również dzięki swoim umiejętnościom nabytym w trakcie praktyki naukowej dla rządu radzieckiego, udało się przetrwać. Zakar dostał od jednego z pracowników wojskowych służb wywiadowczych namiar do profesora Władimira Gierasymienko. Pod takim nazwiskiem pracował jako wykładowca w Katedrze Psychologii na Uniwersytecie Petersburskim. Ponieważ pensje akademickie nie pokrywały kosztów utrzymania pracowników naukowych, Gierasymienko potajemnie szkolił zaufanych ludzi z całego świata, sprzedając w ten sposób swoją wiedzę zdobytą w czasach totalitaryzmu. Dzięki szkoleniu u profesora Zakar bardzo rozwinął zdolności parapsychiczne, które wykorzystywał w swojej pracy na misjach pokojowych ONZ. Z natury był człowiekiem łagodnym, nigdy nie stosował technik manipulacji w celu osiągnięcia własnych korzyści. Swoją pracę traktował poważnie. Z rozwagą podchodził do możliwości, jakie posiadł, które stały się dla niego narzędziem do obrony przed zagrożeniem związanym z jego misją obalającą rządy totalitarne. Chciał dzięki temu stworzyć lepszy świat. Ponieważ znaczenie słowa „lepszy” od razu nasuwa pytanie „dla kogo?”, Zakar starał się postępować zgodnie z harmonogramem ustalonym przez komisję oenzetowską, żeby nie było wątpliwości, traktując swoich zwierzchników autorytatywnie, mimo że czasem uważał inaczej, trzymał się ściśle określonych procedur. Kossowski znał go dobrze. Wiedział, że może na niego liczyć i mu zaufać.
Z zamyślenia wyrwał go syntetyczny głos nawigacji:
– Cel twojej podróży znajduje się dziesięć metrów przed tobą.
Jego oczom ukazał się domek w stylu myśliwskim, z szerokim podjazdem i dużym szyldem „Pensjonat Mazurski” nad wejściem. Skierował samochód na miejsce oznaczone drewnianą tabliczką z wyrytą na niej dużą literą P, wysiadł i ruszył do wejścia. Recepcja pensjonatu nie imponowała wielkością, była urządzona skromnie, bez nadmiernej ilości myśliwskich gadżetów, jakimi właściciele takowych miejsc uwielbiają obwieszać ściany. Podszedł do kontuaru i nacisnął dzwonek. Po chwili w drzwiach ukazała się schludna staruszka z szerokim uśmiechem na mocno pomarszczonej twarzy.
– Dzień dobry – odezwała się na widok Kossowskiego. – Szuka pan wolnego pokoju? – zapytała. – O tej porze roku nie przyjmujemy gości. Chyba że ze wcześniejszą rezerwacją, więc…
– Jakub Zakarski zamawiał dla mnie miejsce w pani pensjonacie – przerwał jej Kossowski, chciał jak najszybciej znaleźć się w pokoju.
– A, od pana Kubusia – uśmiechnęła się ciepło kobieta. – To bardzo dobry człowiek. Dzwonił wczoraj i uprzedził nas o pańskim przyjeździe. Parę lat temu pomógł mojej córce. Niech pan sobie wyobrazi – rozgadała się staruszka, najwidoczniej spragniona towarzystwa – że u mojej, rocznej wtedy jeszcze wnuczki, zdiagnozowano chorobę Pompego. To rzadka przypadłość, która nieleczona prowadzi do śmierci. W Polsce w owym czasie nie było jeszcze na nią lekarstwa. Pan Zakarski sprowadził dla mojej wnusi leki ze Stanów, które były jeszcze w fazie testów i dzięki temu moja Majeczka skończyła właśnie siedem lat. Będziemy wdzięczni panu Kubusiowi do końca życia za jej ocalenie – mówiąc to, podała Rafałowi klucze. – Pański pokój jest zaraz po prawej stronie.
– Cieszę się, że Zakar… to znaczy Kuba pomógł skutecznie pani rodzinie – odpowiedział kurtuazyjnie.
Nie miał ochoty na dłuższą pogawędkę, w końcu przyjechał tu, żeby się ukryć. Chciał jak najprędzej zakończyć rozmowę – o ile było to możliwe, biorąc pod uwagę serdeczny urok starszej pani – i natychmiast podłączyć się do sieci, żeby poszukać odpowiedzi na pytania, które zaczęły go dręczyć od czasu rozmowy z przyjacielem. Odwrócił się szybko i odszedł.
– Kolacja o szóstej – zawołała za nim kobieta. – O której pan sobie życzy śniadanie?
– Może być o dziewiątej – odparł i zaraz zamknął za sobą drzwi. Miał wiele rzeczy do przemyślenia.
------------------------------------------------------------------------
* apartheid – doktryna społeczno-polityczna, realizowana w latach 1948–94 w Związku Południowej Afryki jako podstawa systemu państwowego. Był podstawą polityki władz, utrwalającą władzę białej mniejszości, opartą na segregacji i dyskryminacji czarnych, kolorowych i Azjatów zapisanej w ustawach państwowych.