- W empik go
Wariatki - ebook
Wariatki - ebook
Powieść „Wariatki” składa się z trzech części: „Nefretete”, „Lady” i „Pirania”, są to trzy portrety zupełnie niepodobnych do siebie kobiet, do których w pewnym momencie dołącza czwarta. Mamy więc cztery postacie, komentowane i objaśniane przez mężczyzn.
„Wariatki” obracają się zasadniczo w obrębie tak zwanej „inteligencji polskiej” sprzed i po drugiej wojnie światowej, przy czym ich czas nie jest do końca określony, tak że mogą istnieć zawsze i wszędzie.
Pierwsza część „Nefretete” opisuje dojrzałą bywalczynię salonów, o niezwykłej urodzie, która poślubiła „księcia z bajki”, sama pozostając baśniową „księżniczką”. Istnieje i nie istnieje zarazem. Jest i prawdą i fantasmagorią wykreowaną przez mężczyzn.
Druga z nich („Lady”) to konkretny typ dziewczyny, którą losy rzuciły do Wielkiej Brytanii. Podzieliła los wielu innych kobiet na emigracji, choć może jest to tylko jej wyobrażenie. Ale zerwany został stały kontakt z ojczyzną i wspomnienia nie do końca odpowiadają krajowi, który znamy.
Trzecia kobieta to produkt doby komunizmu, „księżniczka” z awansu, która w żaden sposób nie umie się znaleźć w zaistniałej rzeczywistości. I wreszcie czwarta, inteligentka z rodziny o tradycji wielu pokoleń, mogłaby być każdą z postaci, a może być samą sobą.
Postacie mężczyzn zrazu są zaledwie zarysowane. Ale i oni przeglądając się w oczach kolejnych bohaterek, kreują siebie i są przez nie kreowani. Jeżeli jeszcze dodamy, że owe trzy części powieści to zarazem trzy „opowieści z dreszczykiem”, myślę, że powstał obraz, który chyba warto odwiedzić.
Anna Kiesewtter urodziła się 4 września 1946 roku w Łodzi. Studiowała w Paryżu, Warszawie i Łodzi, gdzie ukończyła studia. Pracowała kolejno: jako konsultant literacki w Teatrze Nowym w Łodzi w latach 1974 – 1989, w tym podczas dyrekcji Kazimierza Dejmka; w latach 1989 – 2004 w Łódzkim Domu Kultury, gdzie samodzielnie prowadziła jednocześnie Bibliotekę Naukową i Klub Unesco; oraz w latach 2004 – 2008 była redaktorem naczelnym czasopisma „W kręgu literatury”.
Autorka ma na swoim koncie pracę dla takich kabaretów, jak STS, „U Bena” oraz „Kpiarz”. W różnych periodykach ukazało się około 100 felietonów. Anna Kiesewetter specjalizowała się też w piosence aktorskiej i literackiej. Ponadto zostały wystawione niektóre jej sztuki teatralne, a także przez jakiś czas współpracowała z Teatrem Polskiego Radia.
Anna Kiesewtter wydała do tej pory cztery powieści: „Ostatni wywiad z Tatą”, „Upalne lato wielkiego miasta czyli rzecz o Łodzi”, „Opowieści celtyckie” oraz ostatnio „Krajobraz romantyczny z księżycem w tle”. Ukazał się też tomik jej poezji, zebranej pod tytułem „Zaułek Upadłych Aniołów”, zawierający wiersze z lat 1968 – 1978.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-397-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nefretete
Zaczynała się jesień i Łódź tonęła w różnobarwnych liściach. Skończyliśmy akurat sprawę powieszonej kobiety. Popełniła samobójstwo. Nie znaleźliśmy listu na miejscu tragedii. Przesłała go pocztą. Rozpaczliwy list, w którym dziękowała dyrektorowi swojej firmy, że ją zwolnił. Wynajęła apartament klasy lux w Grand Hotelu, wydała ostatnie pieniądze na kanapki z kawiorem i francuskiego szampana, a potem powiesiła się w łazience. Początkowo podejrzewaliśmy morderstwo, dyrektor hotelu dwoił się i troił, musieliśmy go uspakajać, taki był roztrzęsiony. Kiedy wreszcie pocztą nadszedł jej pożegnalny list do firmy produkującej kosmetyki, w której dotąd pracowała, a szef powiadomił nas o jego treści, sprawa stała się zupełnie jasna. Dyrektor hotelu rozpływał się w podziękowaniach. Zaprosił nas do kawiarni na darmowy poczęstunek. Mogliśmy wziąć wszystko, na co mieliśmy ochotę, na jego rachunek oczywiście, ale ograniczyliśmy się tylko do dużej kawy, która po nieprzespanej nocy była nam bardzo potrzebna. Ja i Henryk. Prowadziliśmy każdą sprawę razem i nasi przełożeni przyzwyczaili się, że tworzymy nierozerwalną parę. Zaczęło się to dawno temu, jeszcze w dzieciństwie. Rodzice przyprowadzili kiedyś do domu małego, wystraszonego dzieciaka i powiedzieli mi:
– To mógłby być twój brat.
I nic więcej. Z początku staliśmy patrząc na siebie, dwóch dziesięciolatków postawionych w niezręcznej sytuacji. Ale wkrótce zaprzyjaźniliśmy się bardzo i ta przyjaźń dotrwała do dziś. Prawdopodobnie nie kochałbym tak własnego rodzonego brata. Henryk przebywał w domu opieki społecznej i był czymś w rodzaju podrzutka. Jego matka przyniosła go tam pewnego zimowego poranka i zostawiła tak, jak się zostawia szczeniaka w przytulisku. Nie widział jej nigdy. Moi rodzice chcieli go adoptować, ale matka nie zrzekła się praw rodzicielskich, udało się tylko wymodlić w kuratorium, żeby chłopak spędzał z nami niedziele i święta. Razem kończyliśmy szkołę średnią, razem poszliśmy do szkoły policyjnej, a po jej ukończeniu studiowaliśmy prawo. Mieliśmy propozycję wyjazdu do Warszawy, ale woleliśmy działać na własnym terenie, gdzie znaliśmy dosłownie każdy dom i podwórko. Zaczęliśmy pracę od razu w Komendzie Głównej i po jakimś czasie podrzucali nam wszystkich tragicznie zmarłych. Nie było truposza, z którym nie mielibyśmy do czynienia. A ponieważ raz czy dwa razy udało nam się rozwikłać sprawę pozornie nie do rozwikłania, nasi przełożeni poklepywali nas po plecach i przepowiadali świetlaną przyszłość. Tego dnia mieliśmy jeszcze jeden powód do melancholii. Henryk skończył trzydziestkę. Ja miałem osiągnąć trzydziestkę za tydzień.
Roześmiana kelnerka przyniosła nam dwa dzbanuszki parującej, gorącej kawy. Henryk sypał cukru do obrzydliwości, ja wolałem gorzką. Delektowaliśmy się jej smakiem. Nagle wzrok Henryka padł w głąb sali i znieruchomiał. Spojrzałem w tym samym kierunku.
W rogu siedziała kobieta o niespotykanej urodzie. Twarz, jakby wyrzeźbiona w marmurze, włosy ściągnięte w węzeł, zaś wielkie błękitne oczy zdawały się sięgać aż do załamania czarnych brwi. Ta twarz kogoś mi przypominała, nie mogłem sobie tylko przypomnieć, kogo.
– Nefretete – powiedział nagle Henryk.
Tak, Nefretete. Szyja długa, lekko poddana do przodu, szlachetny zarys profilu, małe piersi, spadziste ramiona.
– Kim ona jest? – spytał Henryk.
Nie wiedziałem. Ale przecież można było się dowiedzieć. Zawołałem kelnerkę.
– Kim ona jest? – spytałem pokazując dyskretnie na nieznajomą.
– Nie wiem – powiedziała, wzruszyła ramionami i odeszła.
Henryk zapalił papierosa.
– Znam wszystkie drogie dziwki w tym mieście, ale jej nie widziałem. Chyba że przyjechała z innego miasta. Ale z taką twarzą, z takim ciałem, z taką prezencją, powinna w tej chwili siedzieć w Bristolu w Warszawie i popijać koktajl w jakimś barze. Zaś mężczyźni ustawialiby się w kolejce. Poza tym dochodzi dziewiąta rano. Dziwka o dziewiątej rano to ewenement. O tej porze one wszystkie śpią po pracowitej nocy.
Wzruszyłem ramionami bawiąc się zapalniczką.
– Skąd wiesz, że to dziwka?
– Zaraz sprawdzimy.
Napisał kilka słów na serwetce i posłał nieznajomej przez obrażoną kelnerkę. Gdybyśmy nie byli glinami, mogła za coś takiego wylecieć. Ale na szczęście byliśmy glinami. Zaniosła liścik. Nieznajoma przeczytała go. Jej brwi zmarszczyły się nieznacznie, potem podarła karteczkę i wrzuciła do popielniczki.
– Nie dziwka – powiedziałem.
– Dziwka – upierał się Henryk.
Wstał od stolika i przeciągnął się dyskretnie. Był to kawał chłopa. Jego twarz o ostrych rysach przypominała jakiegoś egzotycznego ptaka. Nie znałem takiej kobiety, która by mu odmówiła swoich względów.
Podszedł do nieznajomej. Powoli podniosła głowę i spojrzała mu w twarz.
– Mogę się przysiąść? – spytał Henryk.
Nie odpowiedziała. Zawołała kelnerkę. Dziewczyny za przepierzeniem zanosiły się śmiechem. Podeszła Irka, moja dobra znajoma.
– Słucham panią – powiedziała do pięknej kobiety.
– Proszę wytłumaczyć temu panu, że przy moim stoliku wszystkie miejsca są zajęte.
Henryk odszedł jak niepyszny. Wrócił do mnie i przełknął spory łyk kawy.
– Nie dziwka – powoli zapalałem papierosa.
– Za dużo palisz – mruknął Henryk nie spuszczając wzroku z zadziwiającej kobiety. – Dziwka.
– Dlaczego wszystkie kobiety uważasz za dziwki? – zdenerwowałem się. – Co jest z tobą? Czy to się wiąże z twoim kompleksem niechcianego dziecka?
– Odczep się. Każda przyzwoita kobieta o tej porze siedzi w biurze, w sklepie albo robi dla męża zakupy. I ta twarz. Kobieta z taką twarzą nie może być urzędniczką w banku.
– A kto ci powiedział, że ona jest urzędniczką w banku? Może to aktorka na gościnnych występach?
– Aktorka? I nie pokazaliby takiej twarzy w telewizji? Gdyby chciała, wszyscy ci cholerni redaktorzy wielbiliby ją na klęczkach. Nie. Jeżeli kobieta z taką twarzą siedzi o dziewiątej rano w hotelowej kawiarni, to musi być dziwką.
– Już dobrze. Zapytamy w obyczajówce.
Szybko skończyliśmy kawę. Trzeba było wracać do pracy. Henryk niechętnie wstał od stolika i poszedł do szatni. Szatniarz już podawał nam nasze płaszcze.
– A może pan wie, kim ona jest? spytał Henryk szatniarza pokazując na piękną kobietę.
– Nie mam pojęcia, proszę pana. To już trzeci dzień.
– Jak to trzeci dzień? – zainteresował się Henryk.
– Przychodzi o dziewiątej, posiedzi godzinę, wypija kawę, poczyta jakąś książkę i wychodzi.
– A potem?
– A potem już jej nie ma.
– Książki czyta?
– Tak, proszę pana. Czyta.
– Nie wie pan, jakie książki?
– Ostatnia była taka... Nicz... Nietz... Nich...
– Nietzsche?
– Właśnie. Jeżeli to się tak wymawia.
– I nie wraca, mówi pan?
– Nie wraca.
Wyszliśmy. Siąpił drobny deszczyk. Henryk podniósł kołnierz od płaszcza.
– Zjem własne skarpetki, jeżeli się nie dowiem, kim jest ta dziewczyna.
– Może zniknąć równie szybko, jak się pokazała.
– Nie zniknie. Takie jak ona nie znikają od razu.
W pracy wręczono nam zdjęcie zaginionej dziewczynki. Rodzice, rozdygotani, siedzieli na korytarzu.
– Poproś ich – powiedział Henryk do młodego człowieka zajmującego biurko tuż przy drzwiach.
Podszedłem do okna. Rząd dziewiętnastowiecznych kamienic. Jakaś kobieta myła okna.
– Moja córka ma dopiero dwanaście lat. Wyszła tylko po chleb i paczkę masła do najbliższego sklepu. Czekaliśmy aż do północy. Potem poszliśmy do dzielnicowego. Przysłał nas tutaj.
– Co to za sklep?
– Taki zwyczajny, spożywczy. Na rogu. Zawsze w nim kupujemy.
Następna tragedia. Dziecko za gumę do żucia dało się zwabić do bramy. Albo coś w tym rodzaju.
– Tu jest zdjęcie – szlochała matka. – Dwanaście lat. A taka była ostrożna. Nigdy nie rozmawiała z obcymi.
Trzeba będzie dać zdjęcie do prasy. Przepytać sprzedawczynie w sklepie spożywczym. Ale co to da? Tyle dzieci ginie bez śladu każdego roku. Rodzice wyszli. Zadzwoniłem do naszego szefa.
– Zaginione dziecko. Dlaczego właśnie ja? Przecież to sprawa dzielnicowego.
– Nie. To już piąte zaginione dziecko w ciągu tygodnia.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Przejmujecie te sprawę. Podam wam adresy pozostałych rodziców. Obaj z Henrykiem musicie złapać tego... maniaka seksualnego.
– A może złodzieja? W co były ubrane dzieci?
– Żadne ciuchy z Paryża. Same dziewczynki, dziesięcio, dwunastoletnie.
– A ślady?
– Żadnych. Wychodziły z domu do sklepu, do sąsiadki, do mieszkającej w pobliżu cioci.
Do diabła. To wyglądało poważnie.
– Pójdziemy tam zaraz, do tego sklepu. Może uda się coś ustalić.
– Żadnych śladów, żadnych świadków.
Młody człowiek rozłożył ręce.
– Pytałem wszędzie.
Henryk wzruszył ramionami.
– To niemożliwe. Musi się znaleźć jakiś świadek.
– Szukaliśmy wszędzie. Psy...
Wtrąciłem się do rozmowy.
– Co da pies w samym środku miasta?
Przerwał nam dyżurujący policjant, ściskający w ręku małą karteczkę.
– To właśnie przyniósł jakiś chłopak. Taki małolat. Kazał panu doręczyć.
Henryk rozwijał powoli papierową serwetkę z nadrukiem hotelowym.
– Czytaj na głos – powiedziałem.
– Posłuchaj – odparł. – Dziewczynki zabiera do samochodu wysoka kobieta. Wybiera same blondynki z niebieskimi oczami. Uśpione przemyca przez granicę do Turcji. A potem sprzedają je do haremów. Pytaj o starą żebraczkę pod filarami.
– To wszystko? – spytałem.
– Wszystko.
– Jedziemy. Trzeba będzie zawiadomić Warszawę.
– I Interpol.
Sklep, jak sklep, mieścił się w głębi przejścia otoczonego filarami. Pod jednym z nich siedziała niepozorna staruszka i sprzedawała kwiatki, powiązane sznureczkami w maleńkie bukieciki. Henryk podszedł do niej i zatrzymał się tuż obok.
– Kwiatki dla dziewczyny? – spytała stara podtykając Henrykowi małą wiązankę ociekającą wodą.
– Jesteśmy z policji.
– A gdzie mundur?
– Bez munduru.
– Nie robię nikomu krzywdy.
– Nikt nie ma pretensji o te kwiatki. Proszę mi powiedzieć, co pani wczoraj widziała.
– Wczoraj?
– Tak. Wczoraj o siedemnastej.
Zaczęła śpiewnie, jakby opowiadała bajkę.
– Szła sobie dziewczynka do sklepu, szła z domu do sklepu, podeszła do niej kobieta, bardzo wysoka kobieta i powiedziała: dziś angażujemy do filmu. Która dziewczynka nie chciałaby zagrać w filmie? Więc wsiadła z kobietą do samochodu...
– Co to był za samochód?
– Taki ciemny. Panie władzo, ja się nie znam na samochodach. Ale mam tu numer. Numer zapisałam, bo był szczęśliwy. Widzi pan, jak się doda wszystkie liczby, wychodzi dziesięć. Wzięłam od niej numery.
– A litery? – spytałem.
Kobieta kołysała się nad wiadrem pełnym pływających bukiecików.
– Jakie litery? Tam nic nie było napisane.
Henryk położył mi rękę na ramieniu.
– Zostaw ją. Niczego więcej się na razie nie dowiemy. Powiadomię Warszawę i przejścia graniczne, a potem pójdę do hotelu.
– Dlaczego do hotelu?
Spojrzałem na zegarek.
– Ta kartka – powiedział Henryk.
– Jeżeli kelnerka mówiła prawdę, o tej porze jej tam nie ma. Poza tym nie zostawię cię samego. Musisz mieć świadka.
Dojechaliśmy na miejsce. Henryk przez chwilę rozmawiał przez komórkę. Wysiadł z samochodu.
– W porządku. Możemy iść.
– Nie lepiej popytać obyczajówki?
Spojrzał mi w oczy, głęboko, spokojnie.
– Ja tego tak nie zostawię. Ta dziwka zakpiła z nas. Nie rozumiesz?
Westchnąłem głęboko.
– Nie wiemy, czy jest dziwką. W ogóle nic o niej nie wiemy.
– Zapytamy w hotelu.
– Jeżeli w nim nie mieszka, nikt nic nie będzie wiedział. Henryku, uspokój się. Jeszcze napytasz nam jakiejś biedy.
Weszliśmy do kawiarni hotelowej. Sala świeciła pustkami. Ani śladu pięknej nieznajomej. Henryk podszedł do kelnerki.
– Gdzie ona jest?
– Kto?
– Dziewczyna podobna do Nefretete.
– Ja takiej nie znam.
– Zna ją pani.
Starałem się uspokoić Henryka.
– Przyjdziemy tu jutro.
Strząsnął moją rękę ze swojego ramienia.
– Żebym miał zdjęcie.
– Ale go nie masz. Wracamy. Przyjdziemy tu jutro o dziewiątej rano. A tymczasem musimy się czegoś dowiedzieć z obyczajówki. Oni będą wiedzieć.
Henryk z ociąganiem dał się wyprowadzić z kawiarni hotelowej. Pojechaliśmy do komendy. Kiedy weszliśmy do naszego pokoju, rozpętało się piekło.
– Mieliście rację. Te dziewczynki wywożono za granicę. Ale dlaczego tak późno? Pięć dziesięciolatek! Czy wiecie, co teraz zrobią z nami ich rodzice? Dlaczego dopiero teraz?
Nasz przełożony miał purpurowy rumieniec na twarzy. Pomyślałem, że kiedyś umrze na wylew.
– Otrzymaliśmy notatkę od informatora. Przecież do tej pory szukaliśmy mężczyzny zboczeńca.
– Ależ to jest afera międzynarodowa!
– Nic na to nie poradzę – stwierdził Henryk siadając przy swoim biurku. – Co na to Warszawa?
– Tam wrze! Te dziewczynki znikały z całego kraju! I żadnych śladów. Kompletnie żadnych śladów. Dopiero wyście wyskoczyli z tą wysoką kobietą. I samochodem. Numery. Ale jakie województwo? Jaki kraj? Do diabła! Zaleję wam sadła za skórę!
Uśmiechnąłem się nieznacznie. Nie po raz pierwszy nasz przełożony wpadał w panikę.
– Powinni nam raczej podziękować, nie sądzi pan? Przecież przez cały czas szukali zboczeńca, przeczesywali zalesione tereny i czekali na następne porwanie. Teraz wszystko jest jasne.
– Jasne! – przełożony krzyknął, otarł czoło chustką, po czym padł na fotel. – Gdzie szukać tych dziewczynek? Myśli pan, że je w ogóle znajdą? Myśli pan, że kogokolwiek wpuszczą do jakiegoś haremu?
– Nie sądzę – powiedziałem. – Ale proszę pomyśleć o dziewczynkach, które dotychczas nie zostały porwane.
Nie mogłem usiąść gdzieś w kącie, nie mogłem się przez chwilę zastanowić w spokoju. Były momenty, kiedy mój przełożony grał mi na nerwach.
– A ten informator? Kim jest ten informator?
– Na razie nie wiemy.
– To co wy wiecie, do cholery? Zaraz tu będzie inspekcja z Warszawy. Postawią nas wszystkich pod mur. Będą zasypywali pytaniami. I co ja im odpowiem? Co ja wiem? Nic nie wiem.
– My też niewiele wiemy – uspakajał go Henryk zapalając papierosa. – Nawet nie wiemy, czy ta informacja okaże się prawdziwa.
– Jest prawdziwa! – krzyczał nasz przełożony. – Biedne dzieci. Kto teraz odzyska te dziewczynki? No, który z was mi powie, co?
Warszawa przysłała spokojnego, wysokiego blondyna, który z miejsca wziął się do roboty. Jeszcze raz przesłuchaliśmy staruszkę z bukiecikami, kilkakrotnie odczytywaliśmy serwetkę z kawiarni hotelowej. Nefretete znikła. Nikt jej nie widział, nikt o niej nie słyszał. Jak w upiornym śnie. Ale informacja okazała się prawdziwa. Co rusz wyławiano na granicy uśpione dziewczynki. Aresztowano piętnaście kobiet, Interpol interweniował, ambasada interweniowała, rząd interweniował. O nas na szczęście zapomniano. Ktoś inny zbierał śmietankę. Jak zwykle. Nasz przełożony uspokoił się z czasem. Poklepywał nas po ramieniu, mówił – dobra robota – i zamykał się w swoim gabinecie. Minął miesiąc, może dwa. Któregoś dnia poszliśmy z Henrykiem do kawiarni hotelowej. Mieliśmy za sobą nieprzespaną noc i mieliśmy ochotę napić się mocnej, gorącej kawy. Usiedliśmy pod oknem i rozmawialiśmy o naszych sprawach. Henryk zaprosił nas z żoną na swoje imieniny. Mieszkał samotnie w dużym, dwupokojowym mieszkaniu. Puste ściany, łóżko, biblioteczka pełna książek, stół, twarde krzesła. Nie było to miejsce, w którym ja na przykład chciałbym przebywać. Jego pokoje przypominały japońskie filmy. Zresztą Henryk przesiadywał u nas do późna w nocy, a moja żona i dziewczynki traktowały go jak prawdziwego wujka. Ale kiedy myślałem, że wraca do tak pustego mieszkania, zawsze ogarniał mnie smutek.
– Grzegorz...
– Co? – obudziłem się z zamyślenia.
– Popatrz.
W rogu, pod ścianą siedziała ona. Żółte światło z zawieszonego wprost nad jej głową kinkietu jeszcze bardziej upodabniało ją do rzeźby. Czytała. Książkę oparła o brzeg stolika i systematycznie odwracała kartki. Henryk patrzył na nią jak zaczarowany.
– Muszę tam podejść.
– Nie rób głupstw – powiedziałem.
Henryk stanął nad siedzącą przy stoliku kobietą. Spojrzała w jego stronę, wyraźnie rozbawiona.
– Czego pan sobie życzy? – spytała spokojnym, niskim głosem.
– Tym razem nie wyrzuci mnie pani przez kelnerkę.
– Nie. Może pan usiąść.
– Nie jestem sam.
– Proszę poprosić i kolegę.
Pomyślałem, że skoro nie wybuchła jeszcze awantura, mogę dołączyć do tego towarzystwa.
– Nazywam się Grzegorz Filipski – powiedziałem wyciągając rękę w stronę nieznajomej. – A pani?
Nie wyciągnęła swojej. Zastygłem w niezręcznej sytuacji.
– Proszę usiąść. Nie będziemy się sobie przedstawiać.
Henryk wyjął z pojemniczka serwetkę. Nadruk rysował się granatowym wzorem. Kobieta popatrzyła na skrawek papieru i westchnęła głęboko.
– My i tak się dowiemy, jak się pani nazywa – mruknął Henryk usadawiając się naprzeciwko okna.
– To nie żadna tajemnica. Mam przy sobie paszport. Pokazać panu?
Postanowiłem przejąć inicjatywę.
– Będzie się pani musiała z nami pofatygować na komendę.
– W jakim celu? Jako kto?
– Jako świadek. Przesłuchamy panią, a potem wezwiemy panią do sądu.
Roześmiała się bezgłośnie.
– Nie jestem żadnym świadkiem. Nic nie wiem, niczego nie widziałam. Skompromituje się pan.
– A ta karteczka?
– To ja ją napisałam. Prawda.
– Więc? Skąd miała pani takie wiadomości?
Henryk miał błyski w oczach, których bali się panicznie jego podwładni.
– Jakie wiadomości? – kobieta patrzyła na nas z pobłażliwym uśmiechem.
– Porwania...
– Piszą o tym w każdej gazecie.
– Żebraczka...
– Żebraczka? Ach, mówi pan o tej starej kobiecie? Sprzedającej kwiatki? Siedzi taka starowinka i piekielnie się nudzi. Od czasu do czasu ktoś kupi wiązankę, od czasu do czasu przejedzie jakiś samochód.
– Czyli?
– Czyli że ona jako jedyna powinna była coś zauważyć. To jest pański świadek, nie ja.
– A dalsze rewelacje?
– Do samochodu dziewczynka wsiadała z kobietą. A zatem zboczeniec odpada. Która kobieta będzie dostarczała zboczeńcowi dziesięcioletnich dziewczynek? Mogło się okazać, że była to dzika adopcja. Ale do takiej adopcji nie wybiera się dzieci, które coś pamiętają. Które mogą uciec. Zawiadomić ambasadę. A zatem pozostają tylko haremy.
– Dlaczego nie domy publiczne? – w głosie Henryka brzmiała ironia i zdenerwowanie.
– Alfons będzie czekał cztery, pięć lat i karmił smarkulę? Nie, ani nastawiają się na szybkie i bezwzględne zyski.
– Mogło chodzić o filmy pornograficzne.
– A ja mogłam się pomylić. Dlatego w żadnym wypadku nie nadaję się na świadka. I myślę, że w tym momencie wyczerpaliśmy temat.
Henryk wstał. Ja też wstałem.
– Pani zawsze o dziewiątej przychodzi do tej kawiarni?
– O ile nie wyjeżdżam.
– Spotkamy się jeszcze.
– To zależy tylko od panów. Na razie do widzenia.
Wyjęła z torby książkę i od niechcenia zaczęła przerzucać kartki. Zostaliśmy potraktowani jak para smarkaczy. Wiedziałem, że Henryk jej tego nie zapomni. Co do mnie, przyglądałem się nieznajomej z zainteresowaniem. Nie czułem urażonej dumy, od dawna nauczyłem się patrzeć na życie z dystansem. Ale Henryk! Henryk nie potrafił postępować z kobietami. Stawiał je na piedestale, a potem przeżywał rozczarowanie za rozczarowaniem. Życie nie nauczyło go, że takie sprzeczki należy traktować lekko i nie przejmować się czyimiś humorami. Na przykład moja Zośka. Ileż to razy ciosała mi kołki na głowie. A ja kochałem ją mimo wszystko. A może właśnie dlatego, że nie pozwalała sobą rządzić. Henryk miał nas za idealne małżeństwo. Nie był świadkiem ciskania talerzami, albo nagłych wybuchów płaczu. Moja matka też potrafiła zrobić ojcu piekielną awanturę za kropkę atramentu na dywanie. Wydawało się, że świat się kończy. A potem zamykali się w swoim pokoju i musiałem dopiero dorosnąć, żeby zrozumieć ich postępowanie. Bałem się o Henryka. On nie miał wzoru do naśladowania. Współżycie z kobietą jawiło mu się, jak nieustanny miesiąc miodowy. Jak coś nieustannie wspaniałego, co otwiera przed człowiekiem bramy raju. A rzeczywistość była zupełnie inna. Żyłeś pod jednym dachem z drugim człowiekiem, z wszystkimi jego wadami. I te wady stawały się z czasem równie pożądane jak zalety. Raj wymyślony przez Henryka był nudny. A nic tak szybko nie zabija miłości, jak nuda. Ileż to razy usiłowałem mu to wytłumaczyć. Ale na próżno. Henryk przekroczył trzydziestkę i dalej szukał swojego ideału.
Kiedy wróciliśmy do komendy, Henryk poszedł natychmiast do dziewczyny z obyczajówki. Poszedłem za nim. Chcąc nie chcąc nauczyłem się go chronić. Może robiłem niedobrze. Może trzeba było pozwolić mu dorosnąć.
– Jakieś problemy? – spytała Małgorzata przerzucając papiery na biurku.
– Chodzi nam o jedną taką z Grand Hotelu. Znasz je wszystkie.
– A znam. Choć Hotel broni się przed nimi jak może. Która? Belladonna, czy Wiśniówka? Zwykle obie rozrabiają.
Henryk usiadł naprzeciw Małgosi.
– Posłuchaj. Czy widziałaś kiedyś Nefretete?
Małgorzata spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nefretete? Naturalnie. Była bardzo piękna, prawda?
– Wyobraź sobie kobietę o twarzy Nefretete i ciele jak rzeźba. Przychodzi o dziewiątej rano do hotelu, zamawia kawę, przez godzinę czyta, potem wychodzi. Czasem wyjeżdża i nie ma jej przez jakiś czas. Pojawia się nagle i nie wiadomo skąd.
– O której przychodzi, powiadasz?
– O dziewiątej rano.
– I uważasz, że to jedna z dziewcząt, nad którymi pracuję?
– A co robi samotna kobieta w kawiarni?
– Na przykład czyta książkę.
– Śmiejesz się ze mnie, Małgosiu.
– Bo ja się znam na dziewczętach z półświatka. Może to jakaś aktorka? Super modelka? Bo ja wiem, kto?
– Nie znasz jej?
– Jest piękna?
– Jest najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem w życiu.
– Więc to nie może być żadna z moich dziewcząt.
– A kto?
– Tajemnica.
– Żartujesz ze mnie.
– A co mam z tobą zrobić? Henryku! Tak piękna kobieta na pewno wie, co robić ze swoją urodą. I nie sprzedaje jej tanio. Nie poniża się do małych sum w hotelowym barze. O dziewiątej rano. O tej porze moje podopieczne śpią!
– Ale dowiesz się...
– Na litość boską, jak mam się dowiedzieć? Może jest żoną jakiegoś dyplomaty? Może szychą w świecie show–biznesu? Nie wiem! Wiem, że nie jest dziwką, jeżeli o to ci chodzi.
– Od kogo mógłbym się dowiedzieć?
– Ja ci ją wykopię choćby spod ziemi. W końcu takie piękności nie zdarzają się co dzień. Ale musisz dać mi trochę czasu. Powiedzmy dzień lub dwa. Zgoda?
– Chcę wiedzieć jak najszybciej.
– Domyślam się, Heniu. I nawet znam powód. Popytam tu i ówdzie. Czy masz jej zdjęcie?
Henryk wyglądał na zaskoczonego.
– Nie. Zdjęcia nie mam.
– Musi mi wystarczyć jej opis. No dobrze. Zrobię, co w mojej mocy.
Wyszliśmy. Przełożony szukał nas. Znaleziono martwego włóczęgę pod nasypem kolejowym. Rozjechał go pociąg, kiedy zasnął na torach.
*