- W empik go
Warszawa 1944. Tragiczne Powstanie - ebook
Warszawa 1944. Tragiczne Powstanie - ebook
Książka o Powstaniu Warszawskim, wplecionym w ogólną historię drugiej wojny światowej, napisana wnikliwie i z rozmachem. Imponująca dokumentacja m.in. z archiwów prywatnych prof. Władysława Bartoszewskiego, ale też niemieckich i brytyjskich. Obiektywizm, szeroki kontekst historyczny; znakomita narracja, wysoki poziom literacki.
Powstanie warszawskie – błędna kalkulacja, romantyczny zryw czy bohaterska walka o wolność, której efektem było zrównanie z ziemią stolicy Polski? Dziś pytania i wątpliwości są chyba żywsze niż kiedykolwiek.
Alexandra Richie przedstawia historię tych 63 dni z historii Warszawy na podstawie zeznań świadków i uczestników walk. Skrupulatnie zebrane dokumenty i świadectwa oraz przenikliwe refleksje uznanej historyczki pozwalają spojrzeć na powstańczy zryw z nowej perspektywy. Richie ukazuje powstanie w kontekście działań wojennych na arenie międzynarodowej, krytycznie ocenia postawę aliantów i błędy polskiego dowództwa. Nie feruje jednak łatwych sądów, a jej talent pisarski sprawia, że Warszawę 1944 czyta się niczym trzymającą w napięciu powieść.
Najlepsza książka o powstaniu, jaką miałem w ręku. Autorka imponuje erudycją, wplata powstanie warszawskie w historię powszechną drugiej wojny światowej, sprawnie wykorzystuje źródła, jest doskonale zorientowana w stanie badań i przede wszystkim znakomicie opowiada.
prof. Włodzimierz Borodziej
Rzetelnie i wnikliwie przygotowana książka ukazująca tragizm powstania warszawskiego i krytycznie oceniająca postawę aliantów w sierpniu 1944 roku.
„Kirkus Reviews”
Poruszający opis brutalnej wojny widzianej oczami cywilów. Warszawa 1944 to jedna z najlepszych książek historycznych ostatnich lat.
„The Wall Street Journal”
Richie świetnie się sprawdza jako pisarka. Jej opowieść o powstaniu nikogo nie pozostawi obojętnym.
„The New York Review of Books”
Alexandra Richie – historyk, absolwentka Oxfordu, autorka książki Faust's Metropolis: a History of Berlin – wymieniona wśród 10 najlepszych książek Publisher’s Weekly (ukaże się nakładem Wydawnictwa W.A.B. w 2015 r.). Zajmuje się problematyką drugiej wojny światowej i postkomunizmem w Europie Środkowo-Wschodniej.
Zofia Kunert – tłumaczka, reżyser i scenarzystka. Od 1994 r. pracuje w Telewizji Polskiej, dla której zrealizowała szereg filmów dokumentalnych i reportaży historycznych. Jej filmy były prezentowane w cyklu „Mistrzowie dokumentu z historią w tle” na antenie TVP Historia. Tłumaczka licznych książek poświęconych historii drugiej wojny światowej.
W 2013 została uhonorowana Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za upowszechnianie wiedzy historycznej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-452-8 |
Rozmiar pliku: | 6,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wysłannicy ci postanowili, aby Scypion zburzył wszelkie resztki Kartaginy, jeśli jeszcze pozostały, i zabronił w ogóle mieszkać na jej obszarze. (rozdz. 135)
1 sierpnia 1944 roku Adolf Hitler przebywał w swej kwaterze w Wilczym Szańcu niedaleko Kętrzyna, w głębi Prus Wschodnich, i był zajęty. Szef sztabu wojsk lądowych, generał Heinz Guderian, i feldmarszałek Walter Model właśnie rozpoczęli zmasowaną kontrofensywę przeciwko Armii Czerwonej zaledwie kilka kilometrów na północny wschód od Warszawy, a Führer niecierpliwie czekał na meldunki sytuacyjne. Był bardziej zirytowany niż zły, gdy zaczęły docierać wiadomości o starciach w polskiej stolicy. Najwidoczniej jacyś „bandyci” z biało-czerwonymi opaskami na ramionach strzelali do policji. Hitler się tym nie zmartwił. Poprzedniego dnia wysłał swego zaufanego „specjalistę od gaszenia pożarów”, generała Reinera Stahela, by sprawował nadzór nad Warszawą, i był przekonany, że miasto jest w dobrych rękach. Również Himmler zapewniał go, że nie dojdzie do wybuchu powstania w znienawidzonej stolicy. „Moi Polacy się nie zbuntują” – oświadczył gubernator generalny Hans Frank.
Jednak problem nie zniknął i wieczorem Niemcy zaczęli się niepokoić.
W miarę upływu czasu stawało się jasne, że nie chodzi o pojedyncze incydenty, ale że Polakom udało się przeprowadzić jednoczesny, dobrze skoordynowany atak na terenie całej Warszawy. Wieczorem „niepokonany” Stahel został wraz ze swą załogą osaczony w Pałacu Brühla i nie mógł podjąć jakichkolwiek działań. „Himmler żąda odpowiedzi!” – wrzeszczał SS Obergruppenführer Wilhelm Koppe, szef SS i policji w Krakowie, do Brigadeführera Paula Ottona Geibla w Warszawie. Geibel kulił się w piwnicy swej kwatery, która była ostrzeliwana, a jego oddziały zostały przyduszone ogniem do ziemi. Gdy dotarła wiadomość o tym, że całe dzielnice zostały opanowane przez polskich „bandytów”, Himmler pospieszył do Kętrzyna na spotkanie z Führerem. Zastał go purpurowego z gniewu.
Hitler miał powody do wściekłości. Chciał, by kontrofensywa Modela była przełomowym wydarzeniem lata 1944 roku: „Jeśli front wschodni się ustabilizuje – powiedział generałowi Walterowi Warlimontowi poprzedniej nocy – pokaże to Rumunom, Bułgarom, Węgrom, a także Turkom, że Niemcy są silne”. Ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzył, było jakieś „świństwo” w Warszawie, które ukazywałoby jego słabość i mogło stanowić dla innych buntowników pretekst do wywołania ich własnych powstań.
W tym momencie wojny Hitler był dosyć osłabiony. Obrażenia, jakie odniósł podczas próby zamachu 20 lipca, dokuczały mu bardziej, niż powszechnie sądzono, i przyjmował rozmaite lekarstwa, zawierające też kokainę, przepisane mu przez zaufanego lekarza Theodora Morella. Zdążył całkowicie stracić wiarę w swych generałów, których obwiniał o wszystkie minione klęski na froncie wschodnim. Nie był w łagodnym nastroju. Na wieść o powadze sytuacji w Warszawie Himmler zareagował przesłaniem do Berlina rozkazu zamordowania uwięzionego Komendanta Głównego AK, generała Stefana Roweckiego, „Grota”. Następnie próbował uspokoić Hitlera. Oświadczył, że powstanie jest wbrew pozorom błogosławieństwem. Dostarczy bowiem pretekstu, by dokonać tego, czego pragnęli przez lata – pozwoli usunąć Warszawę z powierzchni ziemi.
„Mein Führer – powiedział Himmler – moment jest niedogodny. Z punktu widzenia historycznego jest błogosławieństwem, że ci Polacy to robią. W ciągu czterech – pięciu tygodni pokonamy ich, a wtedy Warszawa – stolica, mózg i inteligencja tego szesnasto-, siedemnastomilionowego polskiego narodu – zostanie starta. Tego narodu, który od siedmiuset lat blokuje nam Wschód i od pierwszej bitwy pod Tannenbergiem (Grunwaldem) ciągle nam staje na drodze. Wtedy ten historyczny problem dla naszych dzieci i dla wszystkich, którzy po nas przyjdą, a nawet już dla nas – nie będzie dłużej istniał”. Hitler, zawsze nastawiony oportunistycznie, zgodził się z nim. Wraz z Himmlerem napisał tego wieczoru rozkaz dotyczący Warszawy. Jest to jeden z najbardziej przejmujących dokumentów tej wojny.
Warszawa ma być zrównana z ziemią – „Glattrasiert” – i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. Himmler osobiście przekazał ten rozkaz generałowi Heinzowi Reinefarthowi. Czytamy w nim: „1. Pojmani powstańcy mają zostać zabici niezależnie od tego, czy prowadzą walkę zgodnie z konwencją haską, czy nie. 2. Część ludności niebiorąca udziału w walce – kobiety i dzieci – także ma zostać zabita. 3. Całe miasto ma zostać zrównane z ziemią, czyli domy, ulice, gmachy użyteczności publicznej – wszystko, co znajduje się w mieście”.
W ciągu jednego wieczoru Himmler i Hitler zdecydowali, że cała ludność mieszkająca w jednej z największych stolic europejskich ma być z zimną krwią wymordowana. Potem miasto – które Himmler określił jako „wielki wrzód” – miało zostać unicestwione. Hitler już wcześniej mówił o zupełnym zniszczeniu Moskwy, Leningradu czy Mińska, ale teraz po raz pierwszy i jedyny był w stanie wprowadzić w życie te chore pomysły. Tragiczne, że ten rozkaz został w dużym stopniu wykonany. O tym właśnie mówi niniejsza książka.
Przed zniszczeniem w okresie II wojny światowej Warszawa była jedną z największych stolic w Europie. Przez siedemset lat swojej historii szybko się rozwijała, osiągając prawdziwy rozkwit na przełomie XVI i XVII wieku jako centrum Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W XIX wieku jej gwiazda zbladła, gdy marniała pod rosyjską władzą, ale wszystko zmieniło się w 1918 roku.
11 listopada może być dniem ponuro wspominanym w większości krajów świata, ale nie w Polsce: koniec I wojny światowej oznaczał bowiem odrodzenie państwowości. Pokolenie, które dorastało tutaj w latach dwudziestych i trzydziestych, kochało swoją stolicę i swój kraj i rozkoszowało się świeżo odzyskaną wolnością. Warszawa znowu przeżywała rozkwit.
Polacy dorastający w okresie międzywojennym są nazywani „pokoleniem Kolumbów”, zawsze otwartych na coś nowego i odmiennego. Warszawa stanowiła dla nich duchową kolebkę. Miasto borykało się oczywiście z problemami politycznymi, gospodarczymi i społecznymi, ale wszystko, począwszy od teatru po prasę, od kabaretu po malarstwo, prężnie się rozwijało. Trzeba było od podstaw stworzyć polskie instytucje rządowe i wojskowe, więc zakładano je dziesiątkami. Pomimo istniejącej konkurencji ze strony Krakowa i Lwowa Warszawa szybko stała się politycznym, finansowym, kulturalnym i intelektualnym centrum Polski i jak magnes przyciągała najambitniejszych i najbardziej twórczych obywateli kraju. Pełni inwencji architekci budowali nowe osiedla mieszkaniowe, szpitale i szkoły, a nawet całe nowoczesne dzielnice, jak na przykład Żoliborz Dziennikarski, Oficerski i Urzędniczy. Uniwersytet stał się znakomitym ośrodkiem nauki, a jego wydziały chemiczny i matematyczny – tym ostatnim kierował Wacław Sierpiński, wywodzący się ze słynnej lwowskiej szkoły matematycznej – należały do przodujących na świecie. Powstawały nowe utwory muzyczne, dzieła malarskie, rozwijał się teatr eksperymentalny. Warszawiacy chodzili na pierwsze filmy z Polą Negri, czytali książki Isaaca Bashevisa Singera z subtelnymi opisami życia społeczności żydowskiej w stolicy, słuchali nowoczesnej muzyki takich kompozytorów jak Karol Szymanowski i poznawali wiersze pikadorczyków, w tym Jana Lechonia i Juliana Tuwima. Po 1933 roku Warszawa stała się także tymczasowym schronieniem dla grupy uciekinierów z hitlerowskich Niemiec.
Ten radosny i kwitnący świat skończył się 1 września 1939 roku. Tego ranka warszawiaków obudził huk bomb zrzucanych na miasto. Czegoś podobnego nigdy dotąd nie widziano. Było tak, jakby Guernica, w której zginęło 1650 osób, miała być przygrywką dla Warszawy bombardowanej przez dwadzieścia siedem dni podczas pierwszego zmasowanego ataku powietrznego w tej wojnie. Tylko 25 września samoloty generała-majora Wolframa von Richthofena zrzuciły 500 ton bomb burzących i 72 tony bomb zapalających w 1150 lotach bojowych. Do chwili kapitulacji miasta 27 września pod gruzami zginęło 25 000 osób. Hitler wyraźnie udowodnił, że zależy mu na zniszczeniu miasta.
Zlikwidowanie stolicy Polski nie było jedynie metaforą, przeciwnie, w tym celu opracowane zostały specjalne plany. „Plan Pabsta” z 1939 roku, który Hitler przyjął tuż przed inwazją na Polskę, zakładał pozostawienie w liczącym dotąd 1 300 000 mieszkańców mieście jedynie 80 000 osób, które będą mogły mieszkać wyłącznie na praskim brzegu Wisły. Do nowego idealnego germańskiego miasta, które miało zostać zbudowane na miejscu polskiej stolicy, miało przybyć z Rzeszy 130 000 czystych „Aryjczyków”. Ideologiczne uzasadnienie tego unicestwienia Warszawy było proste.
Warszawa „niegdyś była germańska”, ale została „zanieczyszczona” przez Polaków i Żydów. W wydanym w 1942 roku numerze czasopisma „Das Vorfeld” (Przedpole), przeznaczonym dla Niemców żyjących na terenie okupowanej Polski, reżimowy historyk, dr Hans Hopf, pisał: „W 1420 r. w Warszawie było 85 procent niemieckich nazwisk mieszczan i jedynie ci mieszczanie rozwinęli życie kulturalne i gospodarcze w mieście oraz przynieśli do niego administrację i prawo”. „Polscy przybysze” zmienili miasto na gorsze, „podobnie jak uczynili to w podobnych miejscach założonych przez Niemców”¹. Niemcy uznali, że warto zachować jedynie Stare Miasto oraz kilka pałaców, które mogą być wykorzystane jako oficjalne rezydencje Hansa Franka i Hitlera. Pozostała część Warszawy została przeznaczona do zniszczenia na długo przed wybuchem powstania w 1944 roku.
Pierwszym celem niemieckiego ataku byli członkowie polskich elit; około 10 000 przedstawicieli warszawskiej inteligencji zostało wymordowanych przed 1 sierpnia 1944 roku. Wśród ofiar znalazła się jedna szósta pracowników przedwojennych uczelni i jedna ósma ogólnej liczby księży. Politycy, prawnicy, architekci, lekarze, pisarze i przedsiębiorcy – w gruncie rzeczy wszyscy, którzy mogliby zagrozić nowemu hitlerowskiemu porządkowi – mogli spodziewać się wywiezienia i śmierci².
Następna faza prześladowań oznaczała najstraszniejszą zbrodnię, jaka kiedykolwiek wydarzyła się na ziemiach polskich – eksterminację mieszkających tu Żydów. Poczynając od 16 października 1939 roku, Niemcy zaczęli systematycznie przesiedlać 400 000 Żydów z Warszawy i okolic do nowo utworzonego getta. Od 1 kwietnia 1940 roku budowano wokół niego mur, wskutek tego owa dzielnica żydowska została zamieniona w rodzaj olbrzymiego więzienia. Celowo ograniczano racje żywnościowe do poziomu poniżej życiowego minimum, co spowodowało, że do 1942 roku zmarło z głodu, chorób i wyniszczenia 82 000 osób. Pozostali mieszkańcy getta byli wywożeni do Treblinki, gdzie ich mordowano.
19 kwietnia 1943 roku mała grupa Żydów zdecydowała się podjąć walkę. Powstanie w getcie warszawskim wybuchło nie dlatego, że będący w potrzasku bojownicy mieli jakąkolwiek nadzieję na pokonanie Niemców, ale dlatego że mieli absolutną pewność, jaki los ich czeka, gdy znajdą się w bydlęcych wagonach. Niemcy zostawili im wybór: umrzeć bez oporu lub zginąć w walce. Wybrali to ostatnie. Powstanie zdławiono, co starannie udokumentowano w oficjalnym raporcie SS napisanym przez Jürgena Stroopa. Getto zostało starte z powierzchni ziemi, a na jego miejscu utworzono obóz koncentracyjny, w którym więzieni byli głównie Żydzi z innych krajów, mający oczyszczać teren z ruin. Jakimś cudem zdołała przeżyć garstka powstańców; nieliczni ukrywali się nadal w gruzach getta, a inni, jak na przykład Marek Edelman, wzięli potem udział w Powstaniu Warszawskim.
Niemiecka inwazja była strasznym szokiem dla większości Polaków, którzy od samego początku stawili opór nazistowskiemu panowaniu. Wprowadzony natychmiast terror był tak bezlitosny, że rzadko zdarzały się przypadki kolaboracji. Odczuwano gorycz i gniew z powodu najazdu na ukochany kraj zarówno hitlerowskich Niemiec, jak i sowieckiej Rosji, ale niemal nie było przejawów współpracy z wrogiem. Podczas II wojny światowej nie było żadnego polskiego Quislinga ani nie powstała żadna polska dywizja SS, przeciwnie, od pierwszego dnia Polacy na terenie całego kraju zaczęli tworzyć konspirację. Do 1942 roku rozmaite organizacje podziemne zostały scalone w Armię Krajową, działającą pod auspicjami rządu polskiego na uchodźstwie w Londynie. Generał „Grot”-Rowecki, a po jego aresztowaniu generał „Bór”-Komorowski dysponowali w końcu siłą 300 000 ochotników, kobiet i mężczyzn, którzy tworzyli najliczniejszą podziemną armię w Europie. AK była świetnie zorganizowana, struktura jej dowództwa odpowiadała strukturze regularnego wojska polskiego. Używano w niej jedynie pseudonimów, a żołnierze mogli znać tylko członków własnej „komórki”, co było istotne w przypadku ewentualnego przesłuchania. Gromadzono broń i na tajnych kursach szkolono, jak jej używać; na terenie kraju powstawały podziemne magazyny wyposażenia i wytwórnie granatów, opracowywano plany wyzwolenia Polski.
Skoro Niemcy wyłapywali i aresztowali coraz więcej warszawiaków, AK prowadziła własne operacje. Gromadzenie wiadomości wywiadowczych stanowiło priorytet, a Polacy mieli na tym polu wielkie osiągnięcia, takie jak dostarczenie Wielkiej Brytanii i Francji repliki maszyny szyfrującej Enigma i części rakiety V-2; przekazali również zachodnim aliantom dowody eksterminacji Żydów. AK była także zaangażowana w bardziej konkretne akcje, między innymi likwidację funkcjonariuszy nazistowskich i kolaborantów na ulicach Warszawy, w zasadzie dokonywaną przez elitarne oddziały Kierownictwa Dywersji (Kedywu).
Panujący terror nie powstrzymywał Polaków przed rozwijaniem życia kulturalnego. Niemcy zakazali działalności szkół, uniwersytetów i wszystkich polskich organizacji kulturalnych, ale warszawiacy odtworzyli je w konspiracji: przez cały okres okupacji przyznawano stopnie naukowe podziemnego uniwersytetu, organizowano tajne koncerty, wieczory poetyckie i występy kabaretów wyszydzających niemieckie panowanie. To podziemne życie miasta było świadectwem jego ducha i pozwala dostrzec powody, dla których tak wielu młodych ludzi chciało w sierpniu 1944 roku na rozkaz przystąpić do walki i przelać krew za stolicę ukochanego kraju.
Od początku wojny AK planowała wybuch powstania. W pierwszych latach konfliktu Polacy mieli nadzieję, że wyzwolenie nadejdzie od zachodu dzięki aliantom, ale w 1944 roku stało się jasne, że wyparcie Niemców z Europy Środkowej i Wschodniej będzie zadaniem Sowietów. Stosunki między Polakami i Sowietami były złe po zajęciu przez Stalina w 1939 roku „jego” części Polski, a sięgnęły dna po odkryciu masowych grobów tysięcy polskich oficerów zamordowanych w Katyniu. Polacy wiedzieli, że tej zbrodni dokonali Sowieci, ale kiedy wezwali do przeprowadzenia przez Czerwony Krzyż oficjalnego śledztwa, Stalin udał obrażonego i wykorzystał to jako pretekst do zerwania stosunków z rządem w Londynie. W ten sposób jakakolwiek współpraca z Sowietami w nadchodzących miesiącach stawała się niemożliwa. Zachodni alianci także wiedzieli, że Sowieci ponoszą odpowiedzialność za Katyń, ale by nie drażnić Stalina, podtrzymywali niedorzeczne twierdzenie, jakoby to Hitler popełnił tę zbrodnię. Był to znaczący przedsmak nadchodzących wydarzeń.
Aż do lata 1944 plany ogólnonarodowego powstania pod kryptonimem „Burza” nakazywały głównie działania wymierzone w wycofujących się Niemców i pomoc Armii Czerwonej, gdzie i kiedy będzie to możliwe. Warszawa została celowo wyłączona z tej operacji, bo „Bór” chciał – jak twierdził – ochronić miasto i jego mieszkańców przed zniszczeniami wojennymi. Starannie opracowane plany uwzględniały broń zmagazynowaną na terenie Polski; rzeczywiście, najważniejsze składy karabinów zostały zabrane z Warszawy zaledwie na kilka dni przed wybuchem powstania. Ale w lipcu 1944 roku doszło do serii wydarzeń, które zmieniły wszystko. Lata starannych przygotowań zostały zarzucone pod naporem chwili. Skutki okazały się dla Warszawy tragiczne.
Powstanie Warszawskie jest bardzo często traktowane tak, jakby było wydarzeniem izolowanym, w jakiś sposób wyodrębnionym z toczącej się wokół wojny. Tymczasem jest ono w decydujący sposób związane z trzema zasadniczymi zdarzeniami mającymi wpływ na jego przyszłe losy: sowiecką operacją „Bagration”, nieudanym zamachem na Hitlera z 20 lipca i niespodziewaną kontrofensywą Waltera Modela na przedpolu Warszawy z 29 lipca.
Operacja „Bagration” przyniosła największą klęskę Niemiec w II wojnie światowej na froncie wschodnim. Zaczęła się 22 czerwca 1944 roku – w trzecią rocznicę operacji „Barbarossa”, czyli niemieckiego ataku na ZSRR – i sprawiła, że Armia Czerwona na złamanie karku gnała poprzez Białoruś, zagarniając Witebsk, Orszę, Mohylew i Mińsk. Żołnierze sowieccy zamykali nieszczęsne niemieckie oddziały w gigantycznych „kotłach” i ze spokojem je wykańczali. Zginęło wówczas 300 000 żołnierzy niemieckich, zniszczono 28 dywizji. Skala klęski przypominała pogrom Wielkiej Armii Napoleona w 1812 roku i zalicza się ją do największych klęsk militarnych wszechczasów. Stalin chciał udowodnić rozmiary swego zwycięstwa niedowierzającemu światu i 17 lipca 1944 roku na placu Czerwonym przemaszerowało przed nim do niewoli 50 000 niemieckich jeńców.
Prędkość i siła sowieckich działań na Białorusi zaszokowała nawet samego generalissimusa. Planowano, że Armia Czerwona podczas całej ofensywy wkroczy na głębokość około dwustu kilometrów – osiągnęła to w ciągu kilku dni. Polacy obserwowali zbliżanie się Sowietów do Wilna, Lwowa i Lublina. AK pomagała sowieckim żołnierzom, którzy wkroczyli na ziemie polskie, a wzajemne relacje były początkowo poprawne. Jednak po przybyciu jednostek NKWD zaczęły się aresztowania wszystkich podejrzanych o udział w polskim podziemiu. W tym samym czasie Stalin ogłosił powstanie popieranego przez ZSRR marionetkowego rządu polskiego, zwanego „lubelskim”. Wkrótce stało się całkowicie jasne, że prowadzi on wojnę nie tylko o cele wojskowe, ale także polityczne, i chce sobie podporządkować Polskę. AK była bezsilna wobec potęgi Armii Czerwonej, ale jej przywódcy wierzyli, że nadal mogą wyrazić swe polityczne stanowisko, protestując przeciwko planom Stalina. Walczyli o odzyskanie wolnego, niezależnego, demokratycznego państwa, na którego czele staną przedstawiciele rządu polskiego na uchodźstwie, czego oczekiwała także większość Polaków. Nie chcieli żyć pod sowieckim uciskiem, który próbował narzucić im Stalin. Gdy Armia Czerwona nieubłaganie zbliżała się do Warszawy, podjęto decyzję o wybuchu powstania w stolicy, by Polacy sami wyparli Niemców i powitali Sowietów jak równorzędni partnerzy. Z pewnością reszta świata dostrzeże wówczas ich pragnienie niepodległości i wywrze presję na Stalina. W te pełne napięcia letnie dni plan wydawał się prosty.
W ostatnich dniach lipca 1944 panowało w Warszawie przekonanie, że Niemcy są o krok od klęski. W ciągu kilku tygodni warszawiacy obserwowali przeciągających przez miasto obszarpanych, rannych, brudnych, przygnębionych niemieckich żołnierzy. Kiedy do Warszawy dotarła wiadomość o spisku na życie Hitlera, naprawdę wydawało się, że Trzecia Rzesza zaraz upadnie. AK wierzyła, że nadszedł odpowiedni moment, by wystąpić przeciwko wycofującym się Niemcom i opanować stolicę przed przyjściem Sowietów. AK mogłaby wówczas powitać Armię Czerwoną jako prawowity gospodarz i odnieść olbrzymie zwycięstwo polityczne nad Stalinem. Taki w każdym razie był plan.
Drugim ważnym wydarzeniem tego lata, mającym wpływ na powstanie, była podjęta 20 lipca w Wilczym Szańcu próba zamachu na życie Hitlera. Jej niepowodzenie wyniosło na szczyt Himmlera kosztem Wehrmachtu, co miało straszne skutki dla Warszawy. Führer przeżył atak, ale stał się jeszcze bardziej szalony i podejrzliwy wobec swoich generałów. Himmler skorzystał z tego, że wypadli oni z łask, i umacniał swoją władzę. Po wybuchu Powstania Warszawskiego Guderian poprosił, by miasto oddać w jurysdykcję 9. armii, ale do tego samego dążył Himmler. Hitler uległ żądaniom Reichsführera SS. Guderian zanotował: „Himmler zwyciężył”. Powstanie było tłumione nie przez regularne oddziały, ale przez doskonalących swoje umiejętności na polach śmierci Białorusi osławionych zbirów z SS: Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, Oskara Dirlewangera, Bronisława Kamińskiego i członków Einsatzgruppe B, bezceremonialnie zabranych z ich wygodnych siedzib na wschodzie. Wskutek tej decyzji stłumienie Powstania Warszawskiego stało się jedyną niemiecką lądową operacją bojową przeprowadzoną niemal całkowicie przez SS³.
Trzecim decydującym czynnikiem była kontrofensywa feldmarszałka Waltera Modela, rozpoczęta zaledwie kilkadziesiąt godzin przed wybuchem powstania. Było to jedyne większe kontruderzenie Niemców przeciwko Sowietom latem 1944 roku i miało również daleko idące konsekwencje.
31 lipca mieszkańcy okolic ładnego miasteczka Radzymin, leżącego trzydzieści pięć kilometrów na wschód od Warszawy, poczuli, że ziemia drży im pod nogami jak podczas trzęsienia ziemi. Powietrze wypełnił dym i kurz, gdy masa czołgów przetaczała się z łoskotem przez piaszczyste pola na swe pozycje. Wkrótce miała się zacząć walka z Sowietami.
Do przeprowadzenia tego ataku Model i Guderian zgromadzili kilka najlepszych jednostek: dywizje pancerne Waffen SS „Viking” i „Totenkopf”, dywizję spadochronowo-pancerną „Hermann Göring”, dywizje pancerne 19. i 4., wchodzące w skład dowodzonego przez generała von Sauckena 39. korpusu pancernego. Były to ogromne siły, które uderzyły niespodziewanie na nadciągającą pod Warszawę Armię Czerwoną, zmieniając przebieg wojny.
Podobnie jak sama operacja „Bagration”, walki te są dziś niemal zapomniane, ale były to olbrzymie zmagania, w których zniszczono setki czołgów. Bitwa pod Wołominem była największą bitwą pancerną na ziemiach polskich podczas II wojny światowej; w jej wyniku niemieckie dywizje pancerne zgniotły 3. sowiecki korpus pancerny i pokiereszowały 8. gwardyjski korpus pancerny. Zawzięte zmagania trwały na tym terenie przez kilka tygodni; ostatecznie Sowieci wyparli wszystkie niemieckie siły znad Wisły dopiero w styczniu 1945 roku. Jednym ze skutków tej operacji było to, że nawet gdyby Hitler chciał wysłać regularne jednostki do opanowania Warszawy, to ich nie miał – wszystkie siły Wehrmachtu zostały zaangażowane w walkach na froncie.
Niestety, Polacy oczekujący w Warszawie na rozwój sytuacji wzięli odległe odgłosy walki za oznakę tryumfu Armii Czerwonej. Nie mając bezpośredniego kontaktu z Sowietami, mogli jedynie zgadywać, co się dzieje, i popełnili błąd. Dowódca Warszawskiego Okręgu AK, pułkownik „Monter”, przybył na spotkanie 31 lipca 1944 roku o godz. 17.00 z mylną informacją, że Sowieci „są na Pradze”, i twierdził, że odkładanie wybuchu powstania będzie katastrofą. Generał „Bór” – który pod wieloma względami nie pasował do roli, jaką wyznaczyła mu historia – nie czekał na weryfikację meldunku, tylko wydał rozkaz do rozpoczęcia walk. Ani „Bór”, ani „Monter” nie rozumieli, jakie znaczenie ma kontrofensywa Modela. Ze względu na nią Armia Czerwona nie mogła zająć Warszawy w pierwszym tygodniu sierpnia, ale Polacy o tym nie wiedzieli. Rozpoczęto mobilizację do powstania. Wybuchło ono 1 sierpnia o godzinie 17.00 i miało przynieść całkowite zniszczenie miasta.
Kiedy w II wieku przed Chrystusem starożytna Kartagina zaczęła odbudowywać się po drugiej wojnie punickiej, Rzymianom się to nie spodobało. Postrzegali to miasto jako zagrożenie dla dominacji Rzymu w Afryce Północnej. Po kilku naradach senatorowie postanowili, że musi ono zostać zaatakowane, zdobyte i wymazane z kart historii. Wiedzieli, że nie będzie to łatwe. Kartagina była solidnie ufortyfikowana, a jej zdeterminowani mieszkańcy woleli walczyć niż poddać się władzy Rzymu.
Atak nastąpił w 149 roku przed Chrystusem. Kartagina go odparła, a Rzymianie przystąpili do oblężenia. Kartagińczycy bronili swego miasta jak lwy, walcząc o każdy dom i ulicę, w końcu jednak Rzymianie okazali się zbyt silni i miasto skapitulowało w 146 roku. 50 000 mieszkańców zostało sprzedanych w niewolę, zburzono mury miejskie i zrównano z ziemią zabudowania. Mówiono, że Rzymianie rozsypywali sól w ruinach, by nic w tym miejscu nie mogło wyrosnąć. Kartagina przestała istnieć.
Hitler w swym postępowaniu wobec Warszawy mógł wzorować się na losie starożytnego miasta. Niemiecki pisarz Eberhard Wolfgang Möller w sztuce Upadek Kartaginy orędował za republiką rzymską – nosicielką cywilizacji – i wychwalał ją za starcie w proch „zdegenerowanej” i „sprzedajnej” Kartaginy. Berlińska publiczność klaskała i wiwatowała. Dla Hitlera symbolika utworu była jasna.
Jeśli Kartagina stanowi najlepszy przykład bezmyślnego zniszczenia wielkiego miasta w starożytności, to unicestwienie Warszawy jest jedynym odpowiednikiem czegoś podobnego w historii współczesnej. Żadna inna europejska stolica nie doświadczyła takiej traumy z rąk wroga. Po bezlitosnych nalotach bombowych, które zaczęły się już 1 września 1939 roku, ludność Warszawy była terroryzowana przez gestapo, a niemal cała żydowska wspólnota została wymordowana. W trakcie powstania mieszkańcy byli masakrowani, żyli w oblężeniu, byli mordowani i paleni. W końcu cała ludność, która przed wojną liczyła ponad milion osób, zniknęła. Zginęło ponad 400 000 warszawskich Żydów. Około 150 000 spośród reszty mieszkańców poniosło śmierć podczas walk w mieście i zostało pogrzebanych pod gruzami, poległo także 18 000 żołnierzy AK. Pozostali mogliby nadal znaleźć schronienie w mieście, jednak Hitler nie pozwolił na to nikomu – nieszczęśni cywile zostali wygnani z miejsc, w których się schronili, i wysłani do obozu przejściowego w Pruszkowie na przedmieściach stolicy. 60 000 niewinnych mężczyzn, kobiet i dzieci odtransportowano stamtąd do obozów koncentracyjnych, w tym do Auschwitz, Ravensbrück i Dachau, gdzie wiele z nich zmarło. Około 100 000 warszawiaków wysłano do Rzeszy w charakterze robotników przymusowych; było to ostatnie źródło taniej siły roboczej dla Alberta Speera i Fritza Sauckla⁴. Szef Biura Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) Ernst Kaltenbrunner ostrzegał, że niebezpiecznie jest sprowadzić tak wielu młodych mężczyzn do niemieckich miast, więc zastąpiono ich w większości kobietami i dziećmi. W Pruszkowie dokonywano celowego podziału rodzin; wiele z nich nigdy ponownie się nie spotkało.
Reszta mieszkańców – ci, którzy byli zbyt starzy lub zbyt chorzy, by pracować w Rzeszy – została usunięta z miasta i musiała szukać kwatery gdzieś na terenie okupowanej Polski. To także sprawiało mnóstwo problemów. Biedni ludzie na prowincji nie mieli dla nich miejsca, a wielu uchodźców wiązało koniec z końcem, doglądając zwierząt lub pracując w kuchni. Ale jedna grupa była szczególnie zagrożona.
Przez krótką chwilę w sierpniu 1944 roku, kiedy miasto było „wolne”, warszawscy Żydzi nie doświadczali niemieckiej tyranii, gdy jednak Niemcy odzyskiwali dzielnicę po dzielnicy, terror powrócił. Polacy okrutnie cierpieli podczas powstania, ale zagrożenie dla resztki Żydów było nieporównywalnie większe – nawet pod sam koniec walk Niemcy nie okazywali żadnej litości i zabijali każdego, kogo udało im się znaleźć. Eksperci z SS dowodzeni przez Alfreda Spilkera przeszukiwali tłumy uchodźców wlokących się do Pruszkowa, by znaleźć osoby, które wyglądały na Żydów – były one odprowadzane na bok i rozstrzeliwane.
Niektórym, na przykład Stanisławowi Aronsonowi i Yehudzie Nirowi, cudem udało się przeżyć dzięki wmieszaniu się w tłum; inni, jak Władysław Szpilman i podobni mu tak zwani robinsonowie, wybrali ukrywanie się w nieszczęsnym mieście aż do wyzwolenia go przez Sowietów w styczniu 1945 roku.
Los tych, którzy zdecydowali się pozostać w stolicy po kapitulacji powstania, jest jedną z mało znanych kart historii, świadczących o ludzkiej odwadze i wytrwałości. Ci ludzie byli czasem dosłownie tygodniami czy miesiącami pogrzebani żywcem w swych kryjówkach, znosząc nie tylko drastyczny brak żywności i wody, ale także strach przed wykryciem ich przez oddziały hitlerowców grabiących i niszczących miasto. Niemcy odkryli wiele takich schronów podczas szaleńczego niszczenia Warszawy, nieznana liczba ich mieszkańców została zabita. Sytuacja się jeszcze pogorszyła, gdy w październiku generał Smilo Freiherr von Lüttwitz z 9. armii dowiedział się, że nadal w ruinach ukrywają się „podstępni Polacy”, i wysłał specjalne oddziały do ich wyszukiwania.
Po wyjściu ludności hitlerowcy przystąpili do metodycznej grabieży i niszczenia. Setki pociągów załadowanych rozmaitymi dobrami wyjeżdżało z Warszawy do Rzeszy; ponad 45 000 wagonów zawierających wszystko, od rozmontowywanych fabryk po dzieła sztuki, zostało wysłanych z miasta w okresie od sierpnia 1944 do stycznia 1945, pod koniec używano ciężarówek z przyczepami, dopóki było cokolwiek cennego. Następnie zaczęło się wyburzanie. Zostały wysłane specjalne „komanda niszczycielskie” wyposażone w miotacze płomieni, miny i bomby, by zrównać z ziemią wszystko: kościoły i synagogi, muzea i archiwa, szpitale i fabryki. Było to okrucieństwo popełniane z czystej złośliwości, pomimo że na tym etapie wojny Niemcom rozpaczliwie brakowało ludzi i materiałów. Hitler nalegał na kontynuację takich działań i w rezultacie 30 procent zniszczeń Warszawy nastąpiło po kapitulacji powstania. Kiedy Sowieci w końcu wkroczyli do miasta 17 stycznia 1945 roku, zastali tylko milczące ruiny. Zburzenie Warszawy było jedną z największych tragedii II wojny światowej. A w dodatku po 1945 roku jej gehenna niemal zupełnie zniknęła z kart historii powszechnej.
Polacy, którzy tak zażarcie walczyli o wolność, nie odzyskali jej. Jedna potworna dyktatura została bowiem zastąpiona przez drugą. Stalin dopilnował, by pamięć o powstaniu była tłumiona. Osoby, które próbowały o nim mówić, były uciszane, a dziesiątki tysięcy żołnierzy AK zostało aresztowanych, deportowanych i zabitych.
Polakom można było zakazać pisania o powstaniu, natomiast Niemcy tego po prostu nie chcieli. Gdy się czyta wspomnienia, które pojawiły się we wschodnich i zachodnich Niemczech po wojnie, można mieć uzasadnione wrażenie, że w ogóle nie było czegoś takiego jak powstanie w Warszawie. Nawet poważne opracowania historii II wojny światowej wydają się pomijać lato i jesień 1944 roku na froncie wschodnim, jakby nic szczególnego nie zdarzyło się w Polsce, a żadna z wielkich zbrodni dokonanych podczas powstania nie została nigdy osądzona. Niemcy, rzecz jasna, mieli powody, by nie chcieć poruszać tematu jednego ze swych największych przestępstw w II wojnie światowej, i o ile istnieją tysiące wspomnień o Stalingradzie czy Kursku, biblioteczne półki są niemal puste, jeśli chodzi o Warszawę. W Norymberdze niemieccy oskarżeni stawali na głowie, by zaprzeczyć i ukryć swój udział w stłumieniu powstania. Jednym z najbardziej pomysłowych był Guderian. Zapytany o rozkaz zniszczenia miasta, odparł, że czasami było „bardzo trudno zorientować się, czy rozkaz, który dostaliśmy, jest sprzeczny z prawem międzynarodowym... jest to także trudne dla generałów, bo oni nie studiowali prawa międzynarodowego”. Von dem Bach twierdził, że przybył do Warszawy w połowie sierpnia; w swym dzienniku zaś (niedostępnym podczas procesu norymberskiego) przyznał, że był tam już 6 sierpnia. Także Reinefarth kłamał w sprawie daty swego przybycia, nie chcąc być powiązanym z rzeziami, jakie zarządził 5 sierpnia. Zeznał w Norymberdze 23 września 1946 roku, że „około 6 sierpnia 1944 spotkałem się z Himmlerem w Poznaniu... Około 8 sierpnia zameldowałem się von Vormannowi w Warszawie”. Twierdził, że dopiero 9 sierpnia pojawił się na ulicy Wolskiej – ponad tydzień później niż w rzeczywistości⁵.
Sowieci także przemilczali swój udział – a właściwie jego brak. Dowódcy Armii Czerwonej Żukow i Rokossowski krótko napomknęli o Warszawie w swych wspomnieniach, ale Żukow nie omieszkał skarcić „Bora” za brak kontaktu z Sowietami przed wezwaniem do powstania, a Rokossowski twierdził, że wojska sowieckie były zbyt wyczerpane, by móc walczyć latem 1944 roku. Obaj niemal całkowicie zignorowali samo powstanie, szybko przechodząc do opisu zdobycia Berlina. Oficjalne sowieckie opracowania o II wojnie światowej nie były lepsze, podtrzymując tezę, że Armia Czerwona musiała się zatrzymać na linii Wisły w celu dozbrojenia; nawet i dziś oficjalne podręczniki głoszą, że powstanie było „lekkomyślnym przedsięwzięciem” inspirowanym przez Brytyjczyków i nieodpowiedzialnych dowódców AK. Po wojnie Stalin zakazał wszelkich pozytywnych relacji o powstaniu; nawet słynny pisarz i dziennikarz Wasilij Grossman nie miał odwagi, by o nim pisać.
Podczas wojny na Zachodzie niewiele wiedziano o powstaniu, po 1945 roku zaś wszelkie wzmianki o nim szybko ustały. Te sprawy były wystarczająco trudne, a ludzie krzątali się przy odbudowie własnego życia i nie bardzo myśleli o losie tych, których odcięła żelazna kurtyna. Polacy na wychodźstwie starali się podtrzymać pamięć o powstaniu, ale ich relacje były czytane głównie w polskich kręgach. Polacy nie uczestniczyli nawet w oficjalnych uroczystościach Dnia Zwycięstwa w Londynie, pomimo bohaterskiego udziału w wojnie. Łatwiej było zapomnieć.
W Polsce sztucznie narzucone milczenie na temat powstania skończyło się natychmiast po upadku komunizmu w 1989 roku. Było tak, jakby po trwającej długo wymuszonej ciszy wybuchł gejzer wspomnień, a losy powstania stały się centralnym punktem życia miasta. Wszędzie powstawały pomniki i tablice, nadawano nazwy ulic upamiętniające każdy batalion i każdego dowódcę AK, mnożyły się książki historyczne i wspomnieniowe; w sześćdziesiątą rocznicę godziny „W” otwarte zostało Muzeum Powstania Warszawskiego; na ulicach rekonstruowano przebieg słynnych walk; powstała nawet gra planszowa dla dzieci, by uczyły się podczas zabawy. To dobrze, że mieszkańcy okaleczonej stolicy mogą w końcu upamiętnić ten straszny czas; porusza coroczne składanie wieńców 1 sierpnia ku czci poległych w Warszawie i późniejsza minuta ciszy, gdy całe miasto zamiera. Jednak wahadło wychyliło się tak daleko, że wiele relacji na temat powstania czyta się jak hagiografie, według których żołnierze AK nie mogli zrobić nic złego, a jedyne, co zawiodło w powstaniu, to zachodni alianci i Stalin. Zdumiewające, ale we wszystkich tych relacjach jest bardzo mało informacji o cierpieniach ludności cywilnej, a jeszcze mniej o działaniach niemieckich wojsk okupacyjnych. Niniejsza książka stanowi próbę przywrócenia równowagi.
Nie ma to być całościowa historia Powstania Warszawskiego. Zasadnicze stawiane powszechnie pytania brzmią: dlaczego w końcu lipca 1944 roku, gdy Niemcy niemal zupełnie opuścili miasto, nagle zdecydowali się do niego wrócić i dlaczego po wybuchu powstania zwalczali je z taką zawziętością? Nie jest to książka o tym, co „powinno” było się stać lub co „mogło” się stać albo co Stalin i zachodni alianci „mogli” zrobić – to historia o tym, co w rzeczywistości wydarzyło się latem 1944 roku, szczególnie o stosunkach między Niemcami i Polakami. Moim celem jest połączenie wielu rozmaitych czynników związanych z powstaniem, by stworzyć jego syntetyczny obraz. Zaczynam od zarysowania ogólnej sytuacji wojskowej i politycznej, by osadzić powstanie w odpowiednim kontekście, nie tylko na tle relacji między Churchillem, Rooseveltem i Stalinem, ale także w odniesieniu do przebiegu walk na froncie wschodnim, w tym do sowieckiej operacji „Bagration” oraz do nazistowskiej polityki eksterminacyjnej i zbliżającej się zimnej wojny. Nie można przy tym uniknąć „odgórnej” wizji historii, skoro piszę o wydarzeniu, na które tak dominujący wpływ mieli Hitler i Himmler. Dysponowali oni tak olbrzymią władzą, że każdy ich rozkaz był bez wahania wypełniany przez wszystkie szczeble nazistowskiej hierarchii; kiedy na początku sierpnia 1944 roku wydali rozkaz zniszczenia Warszawy i wymordowania jej mieszkańców, każdy podwładny – od Guderiana po von Vormanna, Reinefartha i von dem Bacha – przyjął go „na baczność”, nawet jeśli z wojskowego punktu widzenia takie działanie nie miało sensu. Podobnie, postępowanie Stalina, Churchilla i Roosevelta ma także zasadnicze znaczenie dla zrozumienia szerszego kontekstu powstania.
Jednak takie tradycyjne polityczne i wojskowe ujęcie historii nie przynosi niemal wcale informacji na temat losów zwykłych ludzi, na których życie tak wielki wpływ miała polityka wymienionych wyżej przywódców. Rozwiązaniem było wplecenie „oddolnej” narracji szeregowych uczestników walk i cywilów, by poprzez dziesiątki osobistych świadectw i relacji ukazać, jak przetrwali tę gehennę. Naziści celowo dehumanizowali ofiary, traktując je jak „sztuki” i paląc ciała na stosach na ulicach Warszawy, by uniemożliwić ustalenie, że ludzie ci zginęli gwałtowną śmiercią. Starałam się złożyć hołd przynajmniej niektórym z nich, próbując przywołać ich historie. Skoro zadaję pytanie, dlaczego Hitler i Himmler postanowili z tak irracjonalną brutalnością zniszczyć polską stolicę, musiałam się także koncentrować na wzajemnych stosunkach między Niemcami i Polakami w Warszawie. W związku z tym szukałam nie tylko świadectw samych Polaków, ale także innych osób, przebywających latem 1944 roku w mieście, począwszy od zagranicznych dziennikarzy po esesmanów pilnujących więźniów palących zwłoki i od żołnierzy Wehrmachtu, pragnących wydostać się z owego „drugiego Stalingradu”, po berlingowców przekraczających Wisłę tylko po to, by dziesiątkami zginąć pod niemieckim ostrzałem.
Zazwyczaj traktuje się likwidację warszawskiego getta i Powstanie Warszawskie jako dwa całkowicie odrębne wydarzenia. To zrozumiałe, bo zniszczenie getta i wymordowanie jego mieszkańców stanowi wyjątkową i przerażającą zbrodnię. Nawet jeśli tak, to historia warszawskich Żydów nie zaczyna się i całkowicie nie kończy wraz z likwidacją getta. Często zapomina się, że wielu Żydów zginęło także podczas bombardowań w 1939 roku, a wielu z tych, którzy przetrwali koszmar „akcji likwidacyjnej”, zginęło podczas Powstania Warszawskiego lub później. Starałam się prześledzić losy kilku osób, które zdołały przeżyć, między innymi Władysława Szpilmana i Stanisława Aronsona, by pokazać, jak skrajnie niebezpieczne było ich życie w dotkniętym wojną mieście. Próbowałam także pokazać, że tragedia warszawskich Żydów była tragedią całej Warszawy i także wpłynęła na wybuch powstania. Gunnar Paulsson pisał: „W czasie II wojny światowej w Warszawie zginęło 98% żydowskiej ludności, zginęła też jedna czwarta ludności polskiej: w sumie ok. 720 000 istnień ludzkich... Być może w całych dziejach ludzkości nie było większej rzezi dokonanej na pojedynczym mieście”⁶.
Przywołanie przeze mnie losu Kartaginy stanowi celową próbę podkreślenia ogromnej skali tragedii Warszawy.1 Białoruskie preludium
Scypion stwierdził, że w wojsku nie ma żadnego porządku ani karności, że pod dowództwem Pizona przywykli żołnierze do lenistwa, chciwości i grabieży. Zauważył też, że plącze się między nimi zgraja różnych przekupniów, którzy ciągną za wojskiem dla zdobyczy i brali nawet udział w wyprawach po łup, podejmowanych bez rozkazu... (rozdz. 115)
Wojny z bandytami
„Przed walką – pisał sowiecki korespondent wojenny, pisarz Ilia Erenburg – jest okres wielkiej ciszy – nigdzie nie ma takiej ciszy jak na wojnie”. Wiosną 1944 roku Niemcy czekali na rozwój wypadków, wiedząc, że zachodni alianci i ZSRR planują letnie ofensywy, ale nie wiedzieli, kiedy i gdzie zostaną one przeprowadzone. Napięcie było wyraźnie wyczuwalne.
Również w Warszawie ludzie czekali. Życie w warunkach niemieckiej okupacji, w ciągłym strachu, czy rankiem nie zastuka do drzwi gestapo lub SD (Sicherheitsdienst – służba wywiadu NSDAP), sprawiło, że Armia Krajowa stała się największą armią podziemną okupowanej Europy. Brutalność Niemców i dokonywane przez nich zbrodnie na tle rasowym – przede wszystkim na polskich Żydach, ale także znienawidzonych Słowianach – wykluczały jakąkolwiek współpracę między okupantami i okupowanymi, do jakiej dochodziło gdzie indziej z udziałem osób „dopuszczalnych rasowo” przez Niemców. Przez większą część wojny AK prowadziła działalność sabotażową wymierzoną przeciwko niemieckiemu wysiłkowi wojennemu i przygotowywała szerszą akcję, a gdy po Stalingradzie nastąpił przełom na froncie wschodnim, na ulicach Warszawy gwałtownie wzrosła liczba zamachów na niemieckich funkcjonariuszy. Najambitniejszy plan AK miał kryptonim „Burza”. Zakładał przeprowadzenie powstania, gdy Armia Czerwona przekroczy przedwojenne granice Polski. Miała to być operacja wojskowa, w której Polacy pomogą Sowietom wyprzeć niemieckich okupantów z kraju, ale istotny był także czynnik polityczny. Poprzez udział w walce o wyzwolenie powstańcy chcieli podkreślić własne prawo do odbudowy niepodległego państwa po zakończeniu działań wojennych. Wiosną 1944 roku Polacy obserwowali rozwój sytuacji i gotowi do akcji oczekiwali nadejścia Armii Czerwonej.
Mimo nieuchronnie nadciągającej klęski Niemiec tej wiosny Adolf Hitler był w zadziwiająco pogodnym nastroju, częściowo za sprawą zastrzyków glukozy, a później także kokainy, przepisanych mu przez zaufanego, ale bardzo niekompetentnego lekarza Theodora Morella. Führer coraz bardziej tracił kontakt z rzeczywistością. As Luftwaffe Günther Rall po spotkaniu z nim stwierdził: „To był zupełnie inny Hitler. Już nie mówił o faktach. Mówił: «Widzę głęboką dolinę. Widzę linię na horyzoncie», i podobne nonsensy... Było dla mnie jasne, że ten człowiek lekko oszalał. Nie miał prawdziwego, jasnego, poważnego rozeznania sytuacji”⁷.
Hitler przebywał w wygodnym zaciszu „u siebie” w Berghofie w górach Bawarii, z dala od rozpaczliwego ubóstwa na froncie wschodnim i od ponurej pruskiej kwatery w Wilczym Szańcu niedaleko Kętrzyna, którą robotnicy przymusowi z Organizacji Todta pokryli siedmiometrową warstwą betonu mającą zabezpieczać przed sowieckimi bombami. Na „Górze” także zostały wykopane bunkry, a siatka maskująca przykrywała budynki, ale Hitler żył tak, jakby wojna była zaledwie toczącą się daleko, nieistotną potyczką. Poranki spędzał w łóżku, wstawał późno na regionalne wegetariańskie śniadanie, przygotowane w ogromnej kuchni przez dietetyczkę Constanze Manziarly. Potem odpoczywał w towarzystwie stałych gości Berghofu: generała SS Seppa Dietricha, ministra uzbrojenia Alberta Speera, bardzo opasłego dr. Morella, swego bliskiego przyjaciela Walthera Hewla i osobistego sekretarza Martina Bormanna. Inni goście przychodzili i wychodzili, przyłączając się do zwyczajowego popołudniowego spaceru do „małej herbaciarni” na Mooslahner Kopf, gdzie Hitler wypijał zazwyczaj kakao i zjadał szarlotkę. Eva Braun i inne „dziewczyny”: Margaret Speer, Anni Brandt i siostry Evy, Ilse i Gretl, wylegiwały się na tarasie, grały w kręgle lub oglądały najnowsze filmy w sali kinowej, komentując kreacje i fryzury gwiazd.
W czasie gdy nadciągała aliancka inwazja na Europę, Hitler, paradoksalnie, wydawał się coraz bardziej pewny siebie. 3 czerwca 1944 roku urządził wystawne przyjęcie z okazji ślubu siostry Evy Braun, Gretl. Panem młodym był Hermann Fegelein, który odegra znaczącą rolę podczas Powstania Warszawskiego.
Fegelein był ugrzecznionym playboyem, czarującym mężczyzną, a jednocześnie sprawcą masowych morderstw. Zrobił karierę dzięki Reichsführerowi Heinrichowi Himmlerowi, który traktował tego błyskotliwego i gładkiego młodego człowieka niemal jak syna. To właśnie Himmler wyrwał młodego Hermanna z grona nieznanych szerzej osób, mianując go komendantem nowej głównej Szkoły Jazdy Konnej SS w Monachium, a następnie spowodował jego awans aż do stopnia SS-Gruppenführera w 8. dywizji kawalerii „Florian Geyer”. Była to jednostka dowodzona przez Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, prowadząca wyjątkowo bezwzględną walkę z partyzantką na wschodzie. Kiedy Fegelein został po raz trzeci ranny na froncie wschodnim, Himmler sprowadził go do kraju i wyznaczył na oficera łącznikowego Waffen-SS przy głównej kwaterze Hitlera. To pozwalało Himmlerowi nie tylko na trzymanie swego faworyta z dala od frontu, ale także dawało mu jeszcze szerszy dostęp do Führera i zwiększało wpływ na niego. Był to doskonały wybór.
Świetny jeździec Fegelein przed wojną brał udział w wielu międzynarodowych konkursach hippicznych i nawet przygotowywał obiekty na igrzyska olimpijskie w Berlinie w 1936 roku. Jednym z jego wieloletnich rywali, a jednocześnie podziwianym przez niego człowiekiem, był oficer kawalerii, hrabia Tadeusz Komorowski, który szkolił polską ekipę jeździecką, zdobywców srebrnego medalu na berlińskiej olimpiadzie. Jednak Fegelein nie wiedział, że generał dywizji „Bór”-Komorowski kilka miesięcy wcześniej, niż odbyło się wspomniane przyjęcie weselne, został mianowany w Warszawie Komendantem Głównym Armii Krajowej. W chwili gdy oficer kawalerii SS raczył się szampanem i flirtował z Evą Braun, generał „Bór” planował powstanie. W jego trakcie miało dojść do ponownego spotkania tych dwóch mężczyzn.
Następnego dnia po weselu, 4 czerwca 1944 roku, feldmarszałek Erwin Rommel, jadąc do swego domu letniskowego, rozmawiał z Führerem o spodziewanej inwazji aliantów we Francji. Rommel, podobnie jak Hitler, uważał, że najbardziej prawdopodobnym miejscem ataku jest Pas de Calais, i przypominał, że najważniejsze to nie dopuścić do utworzenia przyczółka na wybrzeżu. Hitler był przekonany, że każda inwazja na tak dobrze ufortyfikowany i umocniony teren zostanie łatwo odparta. Dlatego dwa dni później niemieccy wartownicy obserwujący szare wody kanału La Manche z trudem mogli uwierzyć własnym oczom. W ich kierunku zbliżały się wolno pierwsze z 1200 okrętów wojennych, ale nie zmierzały one wcale do Pas de Calais. Były w drodze do Normandii.
Poprzedniej nocy Hitler jak zwykle przyjął mieszankę środków usypiających i nie ocknął się aż do południa. „Führer zawsze zapoznaje się z najnowszymi wiadomościami, gdy już zje śniadanie” – oświadczył służbiście adiutant zniecierpliwionemu Albertowi Speerowi. Kiedy wódz się w końcu pojawił, nadal ubrany w szlafrok, wysłuchał spokojnie, jak kontradmirał Karl-Jesco von Puttkamer zameldował, że wiele jednostek desantowych przybiło do brzegu między Cherbourgiem i Hawrem, a spodziewa się jeszcze więcej. Hitler posłał po głównodowodzącego, feldmarszałka Wilhelma Keitla, i jego zastępcę, generała Alfreda Jodla. Wszyscy trzej zgodzili się, że jest to tylko dywersja i aliancki trik. Führer zdecydował, by nie podejmować żadnych działań.
Pułkownik Hans von Luck, szef Kampfgruppe von Luck, był w ogniu walki na wybrzeżu i rozpaczliwie usiłował poinformować przełożonych, że jest świadkiem inwazji na niewyobrażalną skalę. „Byliśmy przerażeni i wściekli, że najwyższe władze nam nie wierzą. I jeszcze do wieczora dywizje pancerne i jednostki rezerwowe stacjonujące w rejonie Pas de Calais nie zostały stamtąd wycofane, na wyraźny rozkaz Hitlera”. O godzinie 16.55 Hitler wykazał całkowity brak zrozumienia sytuacji, wydając rozkaz nadzwyczajny, mówiący o tym, że stworzony przez aliantów przyczółek „ma zostać zlikwidowany do wieczora”. Co więcej, przyjął niemal z ulgą inwazję: „Kiedy byli w Wielkiej Brytanii, nie mogliśmy ich dosięgnąć. Teraz mamy ich tu, gdzie możemy ich zniszczyć”. Później Keitel przyzna się do błędu: „Gdybyśmy w pełni uwierzyli w doniesienia naszego nasłuchu radiowego, znalibyśmy nie tylko datę inwazji, ale nawet jej dokładną godzinę”. Kiedy Hitler i jego generałowie w końcu zrozumieli swój błąd, było – jak powiedział von Luck – „za późno, o wiele za późno!”⁸.
Nieukrywający swojej wściekłości Rommel spotkał się z Hitlerem 17 czerwca w olbrzymim betonowym bunkrze koło Soissons w północnej Francji, wyznaczonym na główną kwaterę Führera na zachodzie. Do tego czasu ponad 600 000 alianckich żołnierzy wylądowało w Normandii. Feldmarszałek krytykował taktykę Hitlera i narzekał: „Walka jest beznadziejna!”. „Po prostu zajmuj się swoim frontem – warknął Hitler w odpowiedzi. – Ja zajmę się losem wojny”. Rommel nie powstrzymał się jednak przed otwartym krytykowaniem Hitlera, co doprowadziło go do poparcia uczestników spisku z 20 lipca, planujących zabicie Führera. Kiedy Hitler odkrył jego zdradę, Rommel, który był idolem Niemców, stanął przed wyborem: samobójstwo albo proces pokazowy, w wyniku którego nie tylko on sam straci życie, ale prześladowania spadną także na jego rodzinę. Feldmarszałek wybrał samobójstwo. Dopiero po wojnie Keitel ujawnił prawdę o rzekomym ataku serca „Lisa Pustyni”⁹. Lądowanie w Normandii zaszokowało Niemców, ale wiadomość o inwazji została przyjęta w okupowanej Europie z wielką radością. Warszawa huczała od plotek i spekulacji. Sukces aliantów na zachodzie oznaczał po prostu, że wojna zbliża się do końca. Także Stalin przyjął inwazję z wielką ulgą. Niemcy musiały teraz prowadzić walkę na dwóch frontach i wycofać część sił ze wschodu. Jednak jak zwykle Stalin nie kierował się wyłącznie względami wojskowymi. Chorobliwie podejrzliwy dyktator obawiał się, że pomimo zapewnień Roosevelta i Churchilla na konferencji w Teheranie w listopadzie 1943 roku, zachodni alianci mogą w rzeczywistości wkroczyć do Europy poprzez Bałkany, a nie z Francji. Teraz mógł podtrzymać obietnicę daną obu zachodnim przywódcom: „Letnia ofensywa wojsk sowieckich zostanie przeprowadzona zgodnie z ustaleniami konferencji teherańskiej i zacznie się w połowie czerwca na istotnych odcinkach frontu”. Z ostrożności nie wspomniał, gdzie dokładnie zostanie przeprowadzony atak, ale już wybrał cel. Armia Czerwona miała zaatakować niemiecką Grupę Armii „Środek” na Białorusi.