Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Warszawa i warszawianie. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Rok wydania:
2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Warszawa i warszawianie. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 274 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wol­no dru­ko­wać, pod wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry, po wy­dru­ko­wa­niu pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

War­sza­wa dnia 3 (15) Li­sto­pa­da 1856 r.

Star­szy Cen­zor, F. So­biesz­czań­ski.

w Dru­kar­ni J. Ja­wor­skie­go.

SPIS RZE­CZY.

Stron

Prze­mów­ka…………………. 1

Ry­so­pis War­sza­wy…………….. 4

Wie­czo­rek tań­cu­ją­cy…………… 77

Zbyt­ni­cy…………………… 135

Na­jem­ni­cy Sa­lo­no­wi……………. 151

Re­wi­zya no­wo­ści……………… 169

Kawa u Pi­schla………………. 187

Pań­skość…………………… 207

I

Tyl­ko je­śli wy­wo­łać taki uścisk chcesz,

To w szpa­le­ry wzo­rzy­ste słów two­ich nie krzesz.

Ale krzesz ser­cem w ser­ce, jak krze­mie­niem w stal

A jak iskra­mi pruch­no–tak sło­wa­mi pal.

A praw­dy nie ob­wi­jaj po­chleb­stwa ba­weł­ną,

Ale w wiecz­ny z nią zwią­zek po­ślu­buj twój głos.

A głos twój nie­chaj bę­dzie jak sier­mię­ga pro­sty,

A tak twar­dy i ostry, Jak ostrza tych kos

Co z rów­nin na­szych tę­pią wy­bu­ja­łe osty.

Ro­man Zmorz­ki.

PRZE­MÓW­KA.

War­sza­wo! ty po­de­szła ko­kiet­ko, co już prze­szło przez trzy wie­ki roz­sze­rzasz fał­dy swo­ich ro­bro­nów, upi­nasz koki, fry­zu­ry locz­ki i stro­iki, co skrom­ne war­ko­cze lub wy­wi­nię­te śmia­ło pu­kle przy­stra­jasz ko­le­ją, to w ku­li­sy osła­nia­ją­ce po­ło­wę twych lic, to w li­ście fi­go­we nie­osła­nia­ją­ce nic wca­le, co od­kry­te łono zdo­bisz i w dy­amen­ty naj­czyst­szej wody i w po­dej­rza­nej war­to­ści ka­mie­nie–wzy­wam cię przed moje krat­ki, jak sę­dzia sądu po­praw­cze­go aby spi­sać pro­to­kół z two­ich spra­wek – przy­wo­łu­ję cię jak fo­to­graf przed swo­ją szaf­kę aby uchwy­cie twe dzi­siej­sze rysy wier­nie a żywo i prze­ka­zać je przy­szło­ści. War­sza­wo! przy­go­tuj się do­brze, bo znaj­dziesz

War­sza­wa i War­sza­wia­nie. T. I. 1

mnie nie ubła­ga­nym, bo zim­ny mój wzrok nie za­chwie­je się pa­trząc na twe po­wa­by, bo go nie oszu­kasz cno­tli­wą min­ką i rącz­ka­mi na krzyż zlo­żo­ne­mi, bo po­zo­rów nie­weź­mie za rze­czy­wi­stość! A War­sza­wo! ja chciał­bym wi­dzieć cię piek­ną, szla­chet­ną–chciał­bym wy­czy­tać z two­ich ry­sów, że umiesz być cno­tli­wą, nie z po­zo­ru do­bro­czyn­ną nie dla chlu­by, świet­ną nie z próż­no­ści, dum­ną nie z her­bów i zło­ta – po­kor­ną nie z pod­ło­ści, wstrze­mięź­li­wą nie zmu­su, oszczęd­ną nie z po­trze­by, – chciał­bym doj­rzeć, że umiesz wy­na­gra­dzać za­słu­gę, pra­wość, cno­tę, a brzy­dzisz się pod­ło­ścią, fał­szem, in­try­gą, cho­ciaż­by one gnieź­dzi­ły się w pa­ła­cach, zaj­mo­wa­ły świet­ne apar­ta­men­ta i roz­pie­ra­ły się w ka­re­tach. War­sza­wo! ja pra­gnął­bym wi­dzieć cię mat­ką ubo­gich, opie­kun­ką skrom­nych, po­cie­szy­ciel­ką nie­szczę­śli­wych,–a ma­co­chą dum­nych, kar­ci­ciel­ką próż­nych i głu­pich. War­sza­wo! ziść moje ży­cze­nia a bę­dzie­my w zgo­dzie jak syn z mat­ką, będę opie­wał two­je przy­mio­ty jak Trem­bec­ki po­chwa­ły uwiecz­nio­nej przez sie­bie Zo­fi­jów­ki! Ale nie – to są próż­ne ma­rze­nia, ja czu­ję, że będę mu – siał być wprzód dla cie­bie pa­sier­bem, że ręka moja za­krwa­wi two­je ser­ce – ale War­sza­wo da­ruj! ja pra­gnę two­je­go do­bra a nie two­jej roz­ryw­ki.

Za każ­dem sło­wem ser­ca py­ta­łem,

Czy nie dość mo­ral­nej chło­sty,

Ser­ce mil­cza­ło–więc sku­tek pro­sty,

Ze i ja pi­sać mu­sia­łem.

Nie raz mi prze­cież ręka za­drza­ła,

Nie raz z uśmie­chem łza się zmie­sza­ła.

RY­SO­PIS WAR­SZA­WY

WAR­SZA­WA W KAR­NA­WA­LE.

Rok sta­ry do­go­ry­wa­ją­cy do dna, sko­nał na ręku Syl­we­stra–po­że­gna­no go w Re­sur­sie wal­cem i szam­pa­nem, a przy­wi­ta­no przy­by­sza któ­ry zaj­rzał cie­ka­wie i za­staw­szy War­sza­wian­ki plą­sa­ją­ce, a War­sza­wian z kie­li­cha­mi w rę­kach, po­gro­ził im na drob­nym no­sku i po­biegł da­lej po­wi­tać ocze­ku­ją­cych na nie­go nie­cier­pli­wie woź­nych wszel­kich biur, afi­sze­rów, bry­ftre­ge­rów, cy­ru­li­ków, ko­mi­nia­rzy, pa­rob­ków pi­wo­war­skich i t… d… i t… d… i przej­rzeć dru­ko­wa­ne i li­to­gra­fo­wa­ne ich ży­cze­nia, któ­re na­za­jutrz jak sza­rań­cza spaść mia­ły na spo­koj­nych i nie­spo­koj­nych miesz­kań­ców sta­re­go gro­du. Z dzie­cin­ną we­so­ło­ścią uśmiech­nął się z tych wszyst­kich ry­mo­wa­nych szczę­śli­wo­ści i po­myśl­no­ści. Zdro­wia do­bre­go i for­tu­ny do tego, ru­szył ra­mio­na­mi na nie­któ­re jak np.

Ile bród przez rok ogo­lę,

Ile jest ży­dów na Fran­cisz­ka­nach

Ile wró­bli bywa w sto­do­le,

A dziur w sta­rych łach­ma­nach,

Ile żon mę­żów zwo­dzi

Ilu fir­cy­ków za pan­na­mi cho­dzi,

Ile pa­nien wzdy­cha za chłop­ca­mi,

Ilu li­chwia­rze ze­drą pro­cen­ta­mi,

Tyle pa­no­wie pa­nien­ki i pa­nie

Niech wam się szczę­ścia wr tym roku do­sta­nie.

i po­biegł do re­dak­cyi Ku­ry­era war­szaw­skie­go przej­rzeć li­stę osób skła­da­ją­cych ofia­ry do­bro­czyn­ne, w miej­sce roz­se­ła­nia bi­le­tów z po­win­szo­wa­nia­mi no­we­go roku. Uwa­ża­li­śmy, że wszyst­kie znacz­niej­sze cy­fry pod­kre­ślał, a kie­dy go któś za­gad­nął dla­cze­go za­da­je so­bie tyle pra­cy, od­rzekł że musi ra­cho­wać się po­tem z temi pa­na­mi i pa­nia­mi czy za­wsze będą tacy hoj­ni, – czy kie­dy w czte­ry oczy spo­tka­ją się z bied­nym, nieo-miną go i nie­zfu­ką­ją, my­śląc so­bie tego nikt nie usły­szy, a choć­by co i dać to nikt nie wy­dru­ku­je.

Da­lej ten nowy przy­bysz prze­biegł nad śnież­ne-mi łó­żecz­ka­mi pa­nie­nek i rzu­cił w ich sny, tej bru­ne­ta, owej blon­dy­na z bry­lan­to­we­mi pier­ście­nia­mi na rę­kach i z ka­re­tą w wo­zow­ni; – in­nej ben­ga­lo­wą suk­nią z wo­lan­ta­mi i gu­ipiu­ra­mi, po­tem za­cze­pił o trze­cio i czwar­to pię­tro­we ka­wa­ler­skie iz­deb­ki i peł­ną ręką po­sy­pał po­sa­gi, awan­se, szto­sy, wol­ty, i to­tu­sy, da­lej prze­su­nął się przez ga­bi­ne­ty pa­nów rad­ców, re­fe­ren­da­rzy, sę­dziów i zo­sta­wił im szczo­dre upo­min­ki od klien­tów: za­trzy­mał się nad mat­ką ko­ły­szą­cą dzie­cię i ob­rzu­cił go kwia­ta­mi na­dziei, za­biegł do bied­nych z obiet­ni­cą lep­szej doli, aż wresz­cie po­pły­nął na pro­mie­niach ju­trzen­ki i za­ja­śniał nad War­sza­wą krę­giem wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

Na to ha­sło wy­sy­pa­ły się roje win­szu­ją­cych z ży­cze­nia­mi pod pa­chą a próż­ne­mi wor­ka­mi w kie­sze­niach i nuż da­lej do­bi­jać się do miesz­kań wiel­moż­nych i nie wiel­moż­nych pa­nów, aby ich gwał­tem uszczę­śli­wić. Że­byś za­mknął się na wszyst­kie ry­gle przed tą życz­li­wo­ścią, to nie zdo­łasz ode­gna­ćjej od sie­bie; – od­pę­dzisz ją ode drzwi to wle­zie oknem, za­mkniesz okno, to kor­ni nem się do­sta­nie. Rad nie rad mu­sisz ob­ło­żyć się sto­sa­mi róż­nych, zie­lo­nych, żół­tych i bia­łych świst­ków, za­dru­ko­wa­nych od góry do dołu, opła­ciw­szy hoj­nie zbyt ła­ska­wą pa­mięć win­szu­ją­cych.

Na do­wód jak wie­le jest życz­li­wo­ści w po­dob­nych pie­nięż­no-czu­łych afek­tach, przy­ta­czam tu na­stę­pu­ją­ce zda­rze­nie.

W nowy rok, nie pa­mię­tam już któ­ry, sze­dłem od­wie­dzieć jed­ne­go z do­brych zna­jo­mych miesz­ka­ją­ce­go na dru­gim pię­trze na Pod­wa­lu. Sto­jąc na scho­dach pierw­sze­go pię­tra, usły­sza­łem na­stę­pu­ją­cą ga­węd­kę to­czą­cą się na scho­dach dru­gie­go pię­tra.

– 1 wie­leż ci dał

– Zło­tów­kę.

– A to­bie?

– Dja­beł wie–ha, musi to być czter­dzie­stó-wka–ale strasz­nie wy­tar­ta.

– A to be­stya ską­pa.

– A to psi od­ry­wek–na pie­nią­dzach sie­dzi a czter­dzie­stów­ki daje.

– A bo­daj kark skrę­cił na rów­nej dro­dze.

– A bo­daj tak jemu czter­dzie­stów­ki da­wa­li.

– A ja­kie to har­de – na win­szo­wa­nie ani spoj­rzał–ani prze­czy­tał.

– Ot zwy­czaj­nie py­sza­łek – w łap­ciach cho­dził, a te­raz gro­sza nad­ra­pał i dmie.

– A niech tu się pod nim świę­ta zie­mia za­pad­nie.

– A niech go tu ja­sny pio­run trza­śnie. Chcąc prze­rwać dal­szy sze­reg po­dob­nych obli – ga­cyi, chrząk­ną­łem i wszedł­szy na dru­gie pię­tro uj­rza­łem sto­ją­cych dwóch ko­mi­nia­rzy, dwóch woź­nych i jed­ne­go cy­ru­li­ka, po­rząd­ku­ją­cych ob­ra­chun­ki.

Oto bło­gie na­dzie­je może mieć mój ko­leż­ka z tych po­win­szo­wań, po­my­śla­łem so­bie, bio­rąc za klam­kę jego miesz­ka­nia.

Gdym mu opo­wie­dział pod­słu­cha­nie na scho­dach do­dat­ko­we ży­cze­nia, on pod­niósł z zie­mi dwa zie­lo­ne, i dwa ró­żo­we świst­ki i od­da­jąc mi je, rzekł:

– Prze­czy­taj i po­rów­naj.

Na każ­dym było tyle ży­czeń szczę­ścia, we­se­la, zdro­wia, po­myśl­no­ści i for­tu­ny, ile ich w naj­peł­niej­szej pier­si zna­leźć się może, a je­den koń­czył się ta­kim epi­lo­giem.

Jak błysz­czą­ca słoń­ca łuna, Zło­tem świat cały ob­da­rza, Tak niech ci hoj­na for­tu­na,

Zło­to stwa­rza

Szczę­ścić zda­rza, I z naj­pięk­niej­szą damą Za­wie­dzie do oł­ta­rza!

Otoż to życz­li­wość za pie­nią­dze.

Oko­ło go­dzi­ny dzie­sią­tej z rana za­czy­na­ją się znów po­win­szo­wa­nia in­ne­go ro­dza­ju. Na chod­ni­kach roz­mi­nąć się nie moż­na, ze spie­szą­cy­mi w róż­ne stro­ny urzęd­ni­ka­mi w pa­rad­nych mun­du­rach.

Każ­dy dąży do swo­je­go zwierzch­ni­ka zło­żyć mu do­wód swe­go usza­no­wa­nia, choć­by za­pi­sa­niem się na li­stę zo­sta­wio­ną u szwaj­ca­ra albo u lo­ka­ja w przed­po­ko­ju, choć­by zo­sta­wie­niem bi­le­tu wi­zy­to­we­go z ta­kie­mi np. hie­ro­gli­fa­mi p… f… u 185*

Ety­kie­tal­ne wi­zy­ty mło­dzie­ży za­czy­na­ją się do­pie­ro oko­ło go­dzi­ny pierw­szej i wte­dy mo­żesz ogłuch­nąć od brzę­ków dzwon­ków u sa­nek krzy żu­jąch się po uli­cach. W każ­dych sie­dzi ob­ró­co­ny ty­łem do wia­tru ufry­zo­wa­ny, wy­bie­lo­ny, pach­ną­cy pa­ni­czyk, w glan­so­wa­nych rę­ka­wicz­kach, w świe­cą­cym ka­pe­lu­szu, w lek­kiej fu­trza­nej al­gier­ce, a cza­sem w lek­szym jesz­cze pal­to­ci­ku, w la­kie­ro­wa­nych bu­ci­kach, dzwo­nią­cy zę­ba­mi od cza­su do cza­su, to jest od jed­nej wi­zy­ty do dru­giej. Przed do­ma­mi w któ­rych zbie­ra­ją się licz­niej­sze to­wa­rzy­stwa, spo­strzedz moż­na na raz kil­ku san­ka­rzy, któ­rzy wy­ła­do­wa­li swój win­szu­ją­cy to­war do sa­lo­nu. W sa­lo­nie go­spo­dy­ni domu sie­dzi bli­sko drzwi i przyj­mu­je ży­cze­nia. W bie­gu wy­fracz­ko­wa­ny, wy­pra­so­wa­ny, z zięb­nię­ty je­go­mość, szu­ra moc­no no­ga­mi, kła­nia się jesz­cze moc­niej i mru­czy.

– Bar­dzo mi przy­jem­nie–praw­dzi­wie–moje ży­cze­nia bez gra­nic–jak­żem szczę­śli­wy….

Go­spo­dy­ni domu dyga uprzej­mie i mówi.

– Miło mi nad­zwy­czaj – ten do­wód życz­li­wo­ści–praw­dzi­wie nie znaj­du­ję słów.

Te ser­decz­ne czu­ło­ści prze­ry­wa znów nowe szu­ra­nie no­ga­mi i nowe de capo al fine bar­dzo mi przy­jem­nie i miło mi nad­zwy­czaj. Je­den z win­szu­ją­cych przy­się­gał się nam na zdro­wie swo­jej ciot­ki po któ­rej odzie­dzi­czyć miał znacz­ny ma­ją­tek,–że był z po­win­szo­wa­niem w 45 do­mach i ani jed­ne­go wy­ra­zu wię­cej nie­po­wie­dział i ani jed­ne­go wię­cej nie­usły­szał, nad for­muł­kę któ­rą wy­żej przy­to­czy­li­śmy.

Pod­czas kie­dy mło­dzież za­jeż­dża, ko­nie ob­wo­żąc po War­sza­wie owe bar­dzo mi przy­jem­nie pa­nie i pan­ny ele­gant­ki ob­se­ła­ją się bi­le­ci­ka­mi ale nie ta­kie­mi na któ­rych, trzy lub czte­ry li­te­ry ozna­czać mają ży­cze­nia, bo ta­kie obie­ga­ły mia­sto w przed dzień no­we­go roku, ale bi­le­ci­ka­mi na ko­lo­ro­wych pa­pie­rach, w prze­ślicz­nych naj­mod­niej­szych ko­per­tach, za­pie­czę­to­wa­ne­mu ser­cem lub ko­twi­cą, bi­le­ci­ka­mi słod­kie­mi jak cu­kier­ki Lur-sow­skie–dow­cip­ne­mi­jak ro­mans fran­cuz­ki, a fał­szy­we­mi jak pań­skie obiet­ni­ce.

Po­chwy­ci­li­śmy je­den taki bi­le­cik, a cho­ciaż pi­sa­ny był w ję­zy­ku fran­cuz­kim, prze­le­li­śmy go na mowę oj­czy­stą, aby przy­stęp­niej­szy był więk­szej licz­bie na­szych czy­tel­ni­ków.

„Moja dusz­ko! Je­steś pięk­na jak roża świe­żo roz­wi­ta–je­steś po­wab­na jak hor­ten­sya kró­lo­wa kwia­tów–wszy­scy cię wiel­bią–wszy­scy się nad tobą uno­szą, kie­dy wcho­dzisz w pro­gi ja­kie­go domu to wszyst­kie oczy zwra­ca­ją się ku to­bie, jak ku pani swo­ich my­śli. Ach dusz­ko!–to nowy rok, trze­ba ci coś ży­czyć, a co ży­czyć kie­dy wszyst­ko po­sia­dasz, kie­dy przed tobą jak przed księż­nicz­ką za­klę­tych gma­chów, wszyst­ko pada na ko­la­na. Kor­nel­ciu! ty roz­se­łaj ży­cze­nia ca­łe­mu świa­tu, bo każ­de­go mo­żesz cząst­ką swe­go szczę­ścia, ob­dzie­lić. Twój każ­dy wy­raz, twój każ­dy uśmiech, to klej­no­ty któ­re lu­dzie z rąk so­bie wy­dzie­ra­ją, a ja–po­lna ma­ków­ka–co moge do­dać do bla­sku któ­ry cię ota­cza? Ser­ce – ser­ce! z niem spie­szę w two­je ob­ję­cia – przyj­mij ten no­wo­rocz­ny a je­dy­ny któ­ry ci dać moge pre­zen­cik i ko­chaj mnie ca­łem two­jem ser­dusz­kiem o któ­re się świat cały do­bi­ja”.

Two­ja na za­wsze–Eu­fro­zy­na.

Tego sa­me­go dnia w któ­rym ów pod­nie­sio­ny do naj­wyż­szej po­chlebstw po­tę­gi bi­le­cik, wpadł w moje ręce, by­łem na jed­nym z fa­mi­lij­nych wie­czor­ków gdzie znaj­do­wa­ła się i jego au­tor­ka. Nie­po­wiem czy to była mę­żat­ka, wdo­wa, lub pan na, bo nie­chcę ścią­gnąć szcze­gól­niej uwa­gi na ten lub ów sto­pień zgro­ma­dze­nia nie­wie­ście­go. Au­tor­ka tego li­stu nie zna­ła mnie zu­peł­nie, nie mo­gła się więc do­my­ślać że list do Kor­nel­ki był w mo­jem ręku. Kie­dy roz­daw­szy kar­ty w pre­fe­ran­sa, sie­dzia­łem bez­czyn­nie, usły­sza­łem na­stę­pu­ją­cą tuż obok pro­wa­dzo­ną roz­mo­wę.

– Była i Kor­nel­ka – ale nie wy­obra­zi so­bie pani co się z niej zro­bi­ło – ona się ró­żu­je a na brwi ma ja­kiś spo­sób żeby były wą­ziut­kie. A trze­po­cze się jak siedm­na­sto­let­nia pa­nien­ka, su­sząc sztu­ko­wa­ne ząb­ki do wszyst­kich męż­czyzn.

Nie mo­głem wy­trzy­mać – ob­ró­ci­łem się do damy naj­bli­żej mnie sie­dzą­cej, a do­brze mi zna­nej i rze­kłem.

– Czy Pa­nie mó­wią o Pan­nie Kor­ne­li X. pięk­nej jak roża świe­żo roz­wi­ta, po­wab­nej jak hor­ten­sya, – któ­rej każ­dy wy­raz, każ­dy uśmiech, to klej­no­ty któ­re lu­dzie z rąk so­bie wy­dzie­ra­ją. Za­py­ta­na spoj­rza­ła na mnie wiel­kie­mi oczy­ma–a au­tor­ka zna­ne­go li­stu z bla­dej zro­bi­ła się na­gle pą­so­wa. Co się da­lej sta­ło nie wiem, bo któ­ryś z mo­ich współ­za­wod­ni­ków wpadł bez dwóch i wy­pa­dek ten taką ogól­ną ra­do­ścią na­peł­nił całe zgro­ma­dze­nie, że przy ob­ja­wach tej ra­do­ści nie­do­sły­sza­łem od­po­wie­dzi zna­nej mi damy. Uwa­ża­łem tyl­ko że au­tor­ka li­stu w krót­ce zni­kła z sa­lo­nu:

Gdy wyż­szy świat ob­ja­wia w taki spo­sób swo­je uczu­cia, – pa­no­wie sto­la­rze, ry­ma­rze, szew­cy* kraw­cy, bla­cha­rze, ko­wa­le, itd. itd. w świą­tecz­nych sza­tach cią­gną pod lip­kę ku gdań­skiej piw­ni­cy albo ku pra­bab­ce war­szaw­skich ba­wa­rii do domu Ro­ezle­ra na Se­na­tor­skiej idi-cy, obiąć wza­jem­ne ży­cze­nia pie­ni­stym z za­pa­so­wej piw­ni­cy Ha­ber­bu­szem, Sze­fe­rem albo Na­ini-skim:–prze­pra­szam za uży­cie tych przy­dom­ków da­wa­nych pi­wom z fa­bryk wy­mie­nio­nych wy­żej pp… pi­wo­wa­rów po­cho­dzą­cym, ale chcę być wier­nym naj­drob­niej­szym od­cie­niom war­szaw­skich przy­wyk­nień.

Tam do­pie­ro to­pia się wszyst­kie ze­szło­rocz­ne tro­ski, uchy­bie­nia cze­la­dzi, ny­gu­so­stwo chłop­ców, nie wy­płat­ność dłuż­ni­ków – tam na roz­pro­mie­nio­nych li­cach, wcho­dzi nowy rok pły­wa­ją­cy wso-się z po­myśl­no­ści, a na­dzia­ny sie­ka­ni­ną z zy­sków ra­ża­ją­cych ży­cie dla ośmie­le­nia współ­bra­ci, u-deptn­ją­cych dro­gę, po któ­rej tro­che póź­niej kil­ka ty­się­cy nóg prze­bie­gnie.

Nie­raz av tym pierw­szym ty­go­dniu mniej ocho­ty do za­baw ani­że­li w ad­wen­cie. Przy­ję­cia ty­go­dnio­we za­czy­na­ją się od ba­ka­lii, pier­nicz­ków, ja­błek, któ­re tra­dy­cyj­ną swą rolę ode­grać mu­szą w pierw­szych dwóch ty­go­dniach, li­cząc od Bo­że­go-na-ro­dze­nia aż do trzech kró­li. Jak pącz­ki w tłu­sty czwar­tek, baby na Wiel­ka­noc, ob­wa­rzan­ki piw­ne w ad­wen­cie, ex ofi­cio znaj­do­wać się mu­szą na sto­łach rącz­ka­mi war­sza­wia­nek za­sta­wio­nych, tak ba­kal­je sta­no­wią zwy­kle pierw­sze da­nie na tych ob­rzę­do­wych przy­ję­ciach, trwa­ją­cych od wi­gi­lii aż do trzech kró­li i są nie­ja­ko sym­bo­lem kar­na­wa­ło­wych sło­dy­czy.

Do­pie­ro pla­cek mig­da­ło­wy, któ­ry ma waż­ne po­wo­ła­nie w hi­sto­ryi to­wa­rzystw war­szaw­skich, ośmie­la wa­ha­ją­cych się z chę­cia­mi do po­sta­wie­nia nogi na ślnią­cej po­sadz­ce sa­lo­nów. Pod po­zo­rem po­szu­ki­wa­nia mig­da­ła i okrzyk­nie­nia kró­la mig­da­ło­we­go, zgro­ma­dza­ją się tu i owdzie pa­nie w lek­kich suk­niach, pa­no­wie we fra­kach

War­sza­wa i War­sza­wia­nie. T. I. 2
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: