- W empik go
Warszawa Kryminalna 2 - ebook
Warszawa Kryminalna 2 - ebook
„Warszawa Kryminalna 2” - drugi tom reportaży sądowych Heleny Kowalik to pitawal głośnych procesów karnych ostatnich pięciu lat, jakie toczyły się w stołecznych sądach. Autorka nadal tak dobiera tematykę spraw karnych, aby tworzyły panoramę charakterystycznych przestępstw we współczesnej Warszawie.
W tomie drugim panorama głośnych medialnie przestępstw rozszerza się o kolejne nowe odsłony, m.in. przestępstwa tzw. białych kołnierzyków, czyli prominentnych urzędników, którzy decydowali o dużych inwestycjach w stolicy i ulegli (albo zostali niesłusznie posądzeni) pokusie wzięcia łapówki. Czytelnicy znajdą też w pitawalu odpowiedź na pytanie, jak to się stało, że skarb państwa poręczał ogromne kredyty na inwestycje, które nigdy nie zostały zrealizowane, a pieniądze podatników przepadły. I gdzie są winni, czy w ogóle są?
Z kolei sprawy sądowe dotyczące nowego obyczaju pokazują wypaczenie pojęcia wolności słowa, bądź też niedawno sklasyfikowane prawnie sytuacje, w których dochodzi do psychicznego molestowania drugiej osoby.
Jest też w „Warszawie Kryminalnej 2” rozdział spraw sądowych, których by nie było, gdyby sprawcami nie targały odwieczne uczucia - miłości, a potem nienawiści. Okazuje się, że atrybutami tych emocji mogą być butelka z kwasem solnym, pistolet, czy oczernianie w Internecie.
Reportaże zamyka dyskusja o tym typie przestępcy i przyczynach odwlekających się na długie lata wyroków sędzi orzekającej m.in. w sprawach „białych kołnierzyków” z adwokatem, wykładowcą prawa na wyższej uczelni.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66807-23-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zabierz go sobie, ja mam dość! – 34-letnia Iwona^(*) wykrzyczała z płaczem do słuchawki, gdy telefon odebrała Baśka.
– Coś ty, ja go nie potrzebuję, wystaw mu rzeczy na korytarz – usłyszała w odpowiedzi.
On, czyli Zenon S., stał obok. Przed chwilą pokłócił się z Iwoną A., swą przyjaciółką. Barbara to kobieta, u której mieszkał poprzednio. Obie panie znały się od dawna, czasem szły razem na kawę. Nie miały do siebie pretensji o „przechodniego” mężczyznę.
Bardzo zdenerwowana rozmową z Baśką Iwona wystukała w swej komórce numer Tomasza B., poprzedniego konkubenta, ojca ich dwojga dzieci: 13-letniego Darka i 11-letniej Zosi.
– Przyjedź zaraz, pomożesz mi wyrzucić Zenka, ten drań grozi, że mnie zabije – usłyszał błaganie.
– Nie mogę teraz, mam coś do załatwienia na mieście. Postaram się wyrobić do południa – odpowiedział.
Tomasz B. dotrzymał słowa. O godzinie 13.00 stał pod drzwiami lokalu wynajmowanego przez byłą konkubinę. Dzwonił, pukał, nikt nie odpowiadał. Przez godzinę stał bezradnie przed blokiem, aż zobaczył Darka i Zosię wracających ze szkoły.
Odetchnął z ulgą, że zaraz wszystko się wyjaśni. Choć z Iwoną rozstali się kilka lat temu i on założył nową rodzinę, nie zerwali ze sobą kontaktu. Przede wszystkim z powodu wspólnych dzieci, ale też dlatego, że Iwona nadal szukała u niego oparcia – zwierzała mu się, radziła.
– Tato, my nie mamy klucza, mama mówiła, że dziś nigdzie nie wychodzi, będzie czekała z obiadem – powiedział bliski płaczu Darek, bo zza zamkniętego okna dochodził skowyt jego ukochanego psa.
O godzinie 16.00 Tomasz B. postanowił nie czekać dłużej i wyważył drzwi. W mieszkaniu, które sprawiało wrażenie, że przeszedł przez nie tajfun, był tylko spanikowany pies. Rozkopana pościel na łóżku, na podłodze rozrzucone różne przedmioty. Otwarty, pusty barek, w którym Iwona trzymała kopertę z pieniędzmi, pierścionek i złoty łańcuszek z medalikiem, pamiątkę Pierwszej Komunii Darka.
– Czy mama wyszła w kapciach? – zdziwiła się Zosia, gdy znalazła zimowe buty Iwony. Było to zastanawiające, bo tego dnia, 15 stycznia, mróz na dworze był potężny.
– Ale zabrała kurtkę i torebkę – zauważył Darek, gdy zajrzeli do szafy.
Tomasz B. wahał się, czy już zawiadamiać policję, gdy dostał SMS: „Iwona. Nie. żyje. Ja. zaraz. też”.
Natychmiast oddzwonił na numer nadawcy wiadomości. Odezwał się Zenon S.:
– Ona jest koło mnie, ale martwa.
A Piotruś? Odebrałeś go z przedszkola? – nerwowo wypytywał B.
– Nie miałem do tego głowy.
I to był koniec rozmowy, bo na pytanie gdzie jest, jak go odnaleźć, Zenon S. wyłączył komórkę.
B. połączył się z policją.
***
Czteroletni Piotruś był dzieckiem Iwony i Ukraińca poszukiwanego międzynarodowym listem gończym. Mężczyzna chyba nawet nie wiedział, że ma syna.
Z Zenonem S. Iwona mieszkała od dwóch lat. Poznali się wcześniej, gdy ona, wtedy bezdomna, w ciąży z Piotrem, znalazła schronienie w Centrum Samotnej Matki. Niespełna 40-letni zdrowy mężczyzna też był pensjonariuszem tego ośrodka. Kobiety plotkowały, że facet ma fantazję – opowiadał każdej z osobna, że jest biznesmenem, chwilowo w krytycznej sytuacji, bo wykołowała go wspólniczka, ale doszli do ugody i lada dzień otrzyma zagrabione pieniądze.
Któregoś dnia zaprowadził nawet powątpiewającą w prawdziwość historii Iwonę pod blok, w którym rzekomo mieszkała owa wspólniczka. Miała w holu czekać na Zenka, który wróci z oddanym długiem. Nieobecność mężczyzny przeciągała się, więc Iwona, nie chcąc pukać do drzwi, za którymi zniknął, wróciła do ośrodka. Kilka dni później, gdy zwierzyła się ze swej wyprawy byłemu konkubentowi, roześmiał się jej w nos. Ależ naiwna! Dobrze znał ten blok, bo mieszkali w nim jego rodzice. Lokal pod wskazanym numerem zajmowała samotna staruszka, która nie tylko nie miała pieniędzy, ale i głowy do interesów.
Oszustwo Zenona wyszło na jaw, Iwona zerwała z nim znajomość i straciła go z oczu. Wkrótce wyprowadziła się z Domu Samotnej Matki, wynajęła kawalerkę na mieście. Na S. natknęła się dwa lata później, na pętli tramwajowej, gdy wracała z pracy w supermarkecie, gdzie za grosze wykładała towar na półki. Odniosła wrażenie, że wydoroślał, sam zresztą przyznał, że nie rozumie, co mu strzeliło do głowy, żeby opowiadać takie bzdury. Ale za szczeniacką brawurę już poniósł karę, bo ją stracił, a przecież był w niej zakochany.
Spotkanie na pętli uznał za zrządzenie losu. Teraz chciałby się zaopiekować Iwoną i jej dziećmi, pomóc finansowo, zapewnić im dach nad głową, bo zamierza kupić duże mieszkanie. Stać go, prowadzi dobrze prosperujące przedsiębiorstwo budowlane, właśnie wygrał przetarg jako jeden z wykonawców remontu Dworca Centralnego w Warszawie.
***
Młoda kobieta, samotnie wychowująca trójkę dzieci w ciasnej, wynajmowanej kawalerce zastanawiała się tylko tydzień. Zenon podobał się jej, a poza tym kalkulowała chłodno: nawet jeśli nie od razu kupi lokal i sprowadzi się do niej, we dwoje łatwiej opłacić komorne. To, że facet miał samochód, też miało znaczenie. Piotruś dostał miejsce w przedszkolu daleko od domu, musiała wstawać o piątej, aby jadąc z dzieckiem autobusami, zdążyć na czas do pracy.
– Przeprowadzaj się, dam ci klucz – powiedziała Iwona S. na drugiej randce.
Przyszedł z torbą i kwiatami. Obiecał, że się dołoży do opłat za mieszkanie, a dzieci będzie traktował jak własne. Iwona promieniała – uwierzyła, że od tej pory wszystko w jej życiu się wyprostuje. Postanowiła, że odejdzie z marketu, koleżanka załatwiła jej robotę w budce z przekąskami na Stadionie X-lecia.
Do pierwszej awantury z kochankiem doszło dwa miesiące później. Zorientowała się, że przybyła jej dodatkowa gęba do karmienia, bo kandydat na męża nie dokładał się do domowych wydatków. I nie miał żadnej firmy – gdy mówił, że idzie do biura, kłamał, bo tak naprawdę wałęsał się po mieście.
Kazała mu się wynosić. Odszedł niedaleko, na klatkę w tym samym bloku. Kilka nocy przespał pod grzejnikiem, potem podrzucał listy z błaganiem o litość nad nim, nieudacznikiem. Ugięła się. Znów dostał klucze.
Jeden miesiąc przeżyli w euforii. Zenon miał mnóstwo planów (jak mówił – „projektów”) na zarobienie pieniędzy. Ostatecznie uzgodnili, że za jej oszczędności kupią w hurtowni trochę odzieży i będą ją sprzedawać na bazarze w podwarszawskim Legionowie. Jest samochód, nie muszą nosić tobołów na plecach.
Handlowali tydzień. Później cały wysiłek S. sprowadzał się do szukania pretekstu, aby uniknąć stania na dworze przy polowym łóżku. Zarobili grosze, które wydał nie wiadomo na co.
Awantura wisiała w powietrzu. Wybuchła, gdy z barku zginął cenny dla Darka złoty łańcuszek. Chłopak zanosił się płaczem, jego matka krzyczała przez telefon do Tomasza B., że utrzymuje złodzieja, prosiła, by był świadkiem, gdy będzie go „podliczać”. Ściągnęła też Anetę, byłą żonę Zenona. Konkubent bronił się przed posądzeniem o kradzież, ale niepostrzeżenie położył łańcuszek na lodówce i po chwili go tam „znalazł”.
– Wynoś się, ale już! – zareagowała na to Iwona, rzeczy niewdzięcznika wyrzuciła przez okno.
Jednak po tygodniu przyjęła go z powrotem.
***
Tomasz B. 15 stycznia cały dzień alarmował policję, aby szukali Iwony i jej konkubenta. Pokazywał SMS od Zenona, informujący że kobieta nie żyje, a on zaraz popełni samobójstwo.
Na komendę zgłosiła się była żona poszukiwanego. Do niej też S. wydzwaniał z dziwnymi informacjami. Na przykład, że czeka na nią pod Kolumną Zygmunta na Starym Mieście i że Iwona leży w samochodzie, przykrył ją kurtką, aby nie zmarzła.
Po godzinie znów się odezwał z pytaniem, czy ma w lodówce wędlinę, i czy mogłaby mu ją przywieźć bo jest głodny. A, i jeszcze papierosy, najlepiej całą paczkę. Trzeci telefon tego dnia to prośba o 20 złotych. Chciał, by schowała je w gazecie koło śmietnika, on tam zaraz podjedzie, a przy okazji zostawi jej swój telefon komórkowy, bo już nie będzie mu potrzebny.
Kobieta wyniosła banknot ukryty w pakunku starych gazet i po godzinie sprawdziła, czy jeszcze tam leży. Nie znalazła go, a w ciemnościach nadepnęła na podrzucony telefon komórkowy.
Późnym wieczorem, około godz. 22.30, Zenon S. sam wpadł w ręce funkcjonariuszy tuż koło dzielnicowej komendy policji. Dyżurny oficer zobaczył przez okno, że pod wejście do budynku podjechał samochód, jakiego szukali w związku z zaginięciem Iwony A. Wyszedł, aby bliżej przyjrzeć się tablicy rejestracyjnej, i wtedy zobaczył, że wóz opuścił kierowca, który szybko znika między blokami.
Podczas przesłuchania Zenon S. tak opisał to, co zdarzyło się tragicznego styczniowego dnia. Od września Iwona nie mogła znaleźć pracy. On miał wprawdzie swoje przedsiębiorstwo budowlane, ale zima to martwy sezon w tej branży. Brakowało pieniędzy. Z tego powodu coraz częściej dochodziło między nimi do awantur – zawsze wywoływała je konkubina, która miała trudny charakter.
15 stycznia od rana czuł, że ona tylko czeka, aż starsze dzieci pójdą do szkoły, a mały znajdzie się w przedszkolu. Początkowo jeszcze łudził się, że jej przeszło, bo gdy zostali sami, zaparzyła kawę i usiedli przy stole. Wkrótce zorientował się, że Iwonie nie zależało na pogodzeniu się. Właśnie przy tej kawie stanowczo zażądała, aby się wyprowadził. Teraz i ostatecznie, nie będzie utrzymywać darmozjada. Oddała mu nawet pierścionek, który jej kupił.
„O, jak sobie życzysz” – odpowiedziałem jej – zeznawał S. podczas przesłuchania – i sięgnąłem do szuflady po swoje dokumenty. Nie było. Okazało się, że je schowała, jako zastaw. Powiedziała, że odda, gdy zapłacę za miesiąc pobytu w wynajmowanym przez nią mieszkaniu. Pociemniało mi w oczach, przecież to ja utrzymywałem tę rodzinę. Uderzyłem ją pięścią w głowę. Przewróciła się na łóżko i kopnęła mnie w krocze. Upadliśmy na podłogę, chwyciłem ją za gardło. Zobaczyłem, że tak dziwnie przewraca oczami, to potrząsałem nią, naciskałem na krtań, żeby złapała powietrze.
S. twierdził, że wziął bezwładną kobietę na ręce i pobiegł do samochodu. Chciał jechać do szpitala, dzwonić na pogotowie, ale zrezygnował, bo Iwona „przestała łapać powietrze, jej ciało było wiotkie”.
– Prosiłem, aby oddychała, ale w samochodzie była cisza. Gdy upewniłem się, że nie żyje, stanąłem w bocznej uliczce i płakałem.
Potem podjechał pod blok, w którym mieszkali, zaparkował. Martwa kobieta została w samochodzie, on poszedł na górę po swoje rzeczy. Stamtąd zadzwonił do byłej żony. Powiadomił ją, że zamierza popełnić samobójstwo i dlatego zostawia jej przy śmietniku swój telefon komórkowy oraz zabrane z mieszkania Iwony dokumenty fundacji, której był prezesem.
– W drodze powrotnej chciałem uderzyć samochodem w słup, żeby było po mnie, ale na tylnym siedzeniu leżała ona, a nie chciałem jej uszkodzić.
***
Śledczy zbierali informacje o Zenonie S… Najwięcej do powiedzenia miały jego kobiety. Była konkubina Barbara zapamiętała go jako człowieka nieodpowiedzialnego, utracjusza, stroniącego od pracy, „z piaskiem w rękawach”. Jeśli już zdarzyło się, że coś zarobił na boku, natychmiast przegrywał to na automatach.
Nie był zbyt przystojny, ale umiał kobietę podejść. Ona w końcu przejrzała na oczy i go wyrzuciła. Niestety, pożyczyła mu na odchodnym kilkaset złotych. Nie wie, dlaczego była taka lekkomyślna. Miał oddać za miesiąc, nie odezwał się, unikał jej. Iwonę znała ze Stadionu X-lecia – gdy się wywiedziała, że jest z tym trutniem, poszła do nich. Zenka nie było, podejrzewa, że gdy usłyszał jej głos w domofonie, prysnął na klatkę, ale A. otworzyła drzwi. Niestety, na odzyskanie pieniędzy nie było szans, tyle że ponarzekały na wspólny los. Trafił im się chłop pasożyt.
Anecie W., która była żoną Zenona przez trzy lata, pozostało wspomnienie permanentnego braku pieniędzy w domu, gdyż męża wciągnął hazard. Nie obchodziło go, że trzeba ubrać i nakarmić dzieci. Ciągle miał głowę pełną nowych „projektów” łatwego zarobku. Niestety, kończyło się na snuciu wizji. Miała tego dość, rozstali się. Jednak często do niej telefonował (dzieci wykreślił z pamięci), zwierzał się, obgadywał swe aktualne narzeczone, brał ją na litość, że ma pecha w życiu, a wszystko zaczęło się w dzieciństwie, gdyż był adoptowany.
Nabierała się na jego łzy, na te SMS-y z wykrzyknikami, że zaraz skoczy z mostu do Wisły, bo nie ma nawet na suchą bułkę, i zostawiała mu w zawiniątku koło śmietnika po 20–30 złotych.
Nieraz przeciągał strunę. Kiedyś zadzwonił, że miał wypadek samochodowy, a jechał z Barbarą. Ona nie żyje, on w ciężkim stanie na OIOM-ie w szpitalu, chyba nie doczeka jutra. Nie podał nazwy kliniki, telefon wyłączył. Dzwoniła na pogotowie ratunkowe, do komendy policji, różnych szpitali w Warszawie i okolicy.
Nikt nie słyszał o ofiarach z wypadku. Odnalazła go nazajutrz – był na dużym kacu, „wczorajszy”, nic nie pamiętał. Baśka była cała i zdrowa, nie jechała z nim samochodem, bo kilka dni wcześniej zerwali ze sobą.
– Dlaczego mnie nabrałeś, po co to wszystko? – zapytała Aneta, gdy już całkowicie wytrzeźwiał.
– Bo czułem się taki samotny, czy mogłabyś mi pożyczyć 30 zł?
– Odbierzesz tam, gdzie zwykle? – upewniła się.
Przytaknął z bolesnym uśmiechem.
Na liście przesłuchiwanych kobiet (kilka z nich Zenon S. poznał na randkowych portalach internetowych) była też 48-letnia Jadwiga F., prostytutka. 15 stycznia po południu na jej numer telefonu, który podawała w ogłoszeniach prasowych („spotkania sponsorowane”), zatelefonował mężczyzna, którego potem rozpoznała na pokazywanych jej na policji zdjęciach. Był to Zenon S. Zapamiętała tego klienta również dlatego, bo miał stłuczoną rękę. Opatrzyła ją w ramach ceny za usługę seksualną – 150 zł za godzinę. Nie zapytała, gdzie się tak uderzył, bo za wiele nie rozmawiali.
O tym, jak się układało w związku Iwony z Zenonem mógł też coś powiedzieć 13-letni Darek, syn ofiary.
– Często się kłócili, ten pan rzucał mamą po pokoju. Za karę musiał się wyprowadzić, ale po kilku dniach wracał z kwiatami i mama mu wybaczała. Kiedyś ukradł z barku 2 tysiące, były odłożone dla mnie i Zosi na początek roku szkolnego. Gdy się wydało, wystawiliśmy wszystkie rzeczy pana Zenka na klatkę. Ja się tylko martwiłem, że znów będzie nocował jak włóczęga koło zsypu, sąsiedzi wtedy nam przygadywali. Ale on trzasnął drzwiami i wyszedł przed blok. Było fajnie, tylko że następnego dnia rano, gdy spacerowałem z psem nad Wisłą, zobaczyłem go śpiącego w krzakach. Powiedziałem mamie i znów się ulitowała, zaraz tam pobiegła. Mówiła mi, że gdy ją zobaczył, padł na kolana.
***
Jeszcze przed procesem oskarżonego poddano badaniom psychiatrycznym i psychologicznym.
– W zachowaniach pacjenta, w przedstawianiu swojej sytuacji życiowej przesadna teatrologia – napisali w opinii dla sądu biegli. I że właściwie wszystko, co mówił, mijało się z rzeczywistością.
Twierdził, że przeżył traumę w dzieciństwie, ponieważ był porzucony, potem adoptowany. Tymczasem z dokumentów wynikało, że w ogóle nie mógł pamiętać pobytu w domu dziecka, gdyż został stamtąd zabrany w wieku niemowlęcym, a przybrani rodzicie kochali go jak własnego syna. O tym, że nie jest ich dzieckiem dowiedział się przypadkiem, gdy był już pełnoletni. Po śmierci tych, którzy go wychowali, odziedziczył dom na wsi. Szybko go sprzedał i w krótkim czasie po pieniądzach nie było ani śladu.
Natomiast pochodzenie z „bidula” wykorzystał, zostając prezesem pewnej fundacji. Można znaleźć ją w internecie jako organizację pożytku publicznego, uprawnioną do otrzymywania 1 procenta z podatków dobroczyńców.
Fundacja zbierała pieniądze na usamodzielnienie się wychowanków domów dziecka po osiągnięciu pełnoletności. W czasie procesu jeden ze świadków wspomniał o przekrętach w tej organizacji ujawnionych w audycji TVN i w „Super Expressie”. Dziennikarze posłużyli się prowokacją i zakupili od Zenona S. dary przeznaczone dla bezdomnych.
Oskarżony twierdził, że nie może spokojnie przejść koło czyjejś krzywdy, zwłaszcza jeśli dotknęła małego człowieka. A ma pięcioro własnych dzieci z poprzednich związków i był karany za niepłacenie alimentów.
W wywiadzie dla psychologa Zenon S. uparcie twierdził, że jego przedsiębiorstwo remontowe pozwala mu na godne życie, że miesięcznie zarabia na czysto 9 tys. zł. Ale nie potrafił przedstawić żadnych dokumentów na dowód, że taka firma w ogóle istnieje.
Biegli nie dopatrzyli się w zachowaniu oskarżonego owego tragicznego 15 stycznia „afektu fizjologicznego”. Był w pełni świadomy swoich czynów, musiał wiedzieć, że kilkakrotnie uderzając swoją ofiarę w głowę i dusząc ją, może doprowadzić do śmierci.
***
Na rozprawę główną (sędziowie Beata Ziółkowska i Elżbieta Gajowniczek) oskarżony przyszedł z bliznami po cięciach ostrym narzędziem na ramieniu. Było to samookaleczenie, którego dokonał w areszcie śledczym. O swoim związku z Iwoną A. mówił już inaczej niż w śledztwie, kiedy to podkreślał wielkie do niej uczucie.
– To był związek bardziej oparty na kwestiach ekonomicznych, ta kobieta miała troje dzieci, szukała mężczyzny, który by ją utrzymywał. Trafiło na mnie, bo wtedy dobrze zarabiałem.
Na pytanie o wysokość miesięcznych dochodów oskarżony podał inne kwoty niż w czasie wywiadu u psychologa: 3000–3500 zł. Na dowód, jak bardzo Iwona A. chciała go usidlić, opowiedział o ich wyjeździe (na pół roku przed śmiercią kobiety) do jej rodziców mieszkających w Opolu, gdzie przedstawiła go jako narzeczonego. Miesiąc później chciał się od niej wyprowadzić, ale rozpaczała, przepraszała i po tygodniu wrócił. Wtedy uzgodnili, że ona pójdzie do pracy, a on będzie się zajmował domem, odwoził małego do przedszkola.
Spokój nie trwał długo, bo „ta kobieta to był ciężki partner”. Gdy coś się jej nie podobało, zaraz dzwoniła do swego poprzedniego konkubenta, aby przyjeżdżał, i krzyczała do słuchawki, aby „wyrzucił z jej domu tego ch…”.
S. zmienił przed sądem swoje wyjaśnienia w śledztwie co do pobicia ofiary. Mówił, że uderzył tylko raz i nie dusił. Jednakże sekcja zwłok wykazała, że było więcej uderzeń, a obrażenia na szyi nie powstały w wyniku chaotycznej szarpaniny, lecz długotrwałego ucisku.
Na pytanie zaś, dlaczego z ciałem martwej kobiety jeździł po całej Warszawie przez dziesięć godzin, odpowiedział, że był przerażony, załamany, że nie potrafił jej uratować.
Z zeznań świadków wynikało jednak, że ta rzekoma chęć niesienia pomocy to tylko linia obrony oskarżonego. Ochroniarze z osiedla, gdzie A. wynajmowała kawalerkę, rozmawiali z Zenonem S. tuż po zbrodni (o której nie wiedzieli) i nie zauważyli w jego zachowaniu nic szczególnego. Nigdzie nie telefonował, na przykład na pogotowie czy do szpitala, nie był też zdenerwowany.
S. nie przyznał się do ograbienia swej ofiary z biżuterii i pieniędzy. Przekonywał sąd, że to, co było w barku, na pewno zabrał Tomasz B., gdy wyważył drzwi do mieszkania. On zaś przy sobie miał tylko pierścionek zaręczynowy Iwony, który oddała mu podczas kłótni. Sprzedał go w lombardzie za 150 złotych, a pół godziny później wydał te pieniądze w agencji towarzyskiej.
***
Sąd nie podzielił stanowiska obrony, że oskarżony działał pod wpływem silnego wzburzenia. Ale nie było też dowodów na to, że chciał pozbawić swą ofiarę życia. Zenon S. został skazany na 15 lat więzienia. W apelacji wyrok obniżono do 12 lat odosobnienia.
W zamkniętych już aktach sprawy pozostała fotografia z letniego grillowania Iwony, jej dzieci i Zenona. Ładna, szczupła kobieta w dżinsach przytula Zosię, która zaczyna być podobna do matki. Darek, trochę naburmuszony, patrzy na Zenona, którego twarz pozostaje w cieniu, bo pochyla się nad smażonymi kiełbaskami. Mężczyzna jest tylko w slipach – opalony, muskularny. Najmłodszy śliczny Piotruś siedzi w plastikowej wanience. Widać tylko mokrą głowę i bryzgi wody w powietrzu. On jeden śmieje się na całe gardło.
Zenon S. swoim czynem głęboko unieszczęśliwił te dzieci. Nie tylko straciły matkę – po jej śmierci okazało się, że nie mają prawa do renty rodzinnej, bo pracowała na czarno i nie była ubezpieczona. Ojciec starszego rodzeństwa, sam od lat żonaty z inną kobietą, a ponadto bezrobotny, wziął Zosię i Darka do siebie, 4-letni Piotr zaś jest w domu dziecka, poszukuje się dla niego rodziny zastępczej.
------------------------------------------------------------------------
^(*) Dane osobowe zmienione z uwagi na dobro dzieci.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooków!Helena Kowalik jest autorką zbiorów reportaży: Wyjście z lasu (Iskry 1977 – wyróżnienie redakcji „Życia Literackiego” za książkę roku), Pan wiesz, skąd ja jestem (Iskry 1978), Chleb, który nie bodzie (KAW 1978), Mielizna (Iskry 1978), Mali ludzie Gierka (Omnibus 1990), Opolski exodus (Wojewódzki Ośrodek Informacji Naukowej w Opolu 1990).
Ponadto drukowała reportaże w serii Ekspres reporterów (KAW) oraz w serii wydawniczej Białe Plamy (Oficyna Literatów Rój).
W latach 2006–2007 wydawała swoje reportaże w cyklu Reporterzy na tropie (Ostrowy). Jest autorką powieści Człenio (Branta 2008) i Córka Kaina (Branta 2009). Za osiągnięcia reporterskie otrzymała I Nagrodę im. Ksawerego Pruszyńskiego oraz III nagrodę im. B. Prusa.
Za uporczywe i konsekwentne dążenie do prawdy w reportażach sądowych z pierwszego tomu książki „Warszawa kryminalna” otrzymała nagrodę w kategorii Inspiracja Roku 2010 w Ogólnopolskim Konkursie „Melchiory”.