Wasilewska - ebook
Wasilewska - ebook
Dla jednych renegatka, kolaborantka i zdrajczyni. Dla drugich – bohaterka, wybawicielka, dzielna przywódczyni Polaków w ZSRR. Opinie o Wandzie Wasilewskiej zawsze były skrajne, a jej zwolennikom i krytykom nigdy nie udało się dojść do porozumienia. Aleksander Wat opowiadał o niej: „Niezbadana jest dusza kobiet fanatycznych, świętych Teres komunizmu. To są mistyczki, które nie widzą rzeczywistość, raczej widzą inną rzeczywistość, której my nie widzimy”. Jak więc wyglądała rzeczywistość Wandy Wasilewskiej?
Jej droga do komunizmu była nietypowa – urodziła się w inteligenckim domu wywodzącym się z kresowej podupadłej szlachty. Bez względu na epokę i ustrój jej rodzina nienawidziła Rosji, a Wandę i jej siostry wychowano w kulcie Józefa Piłsudskiego. Ją jednak z czasem, na przekór ojcu, coraz bardziej fascynował Związek Radziecki. Z postępowej przedwojennej socjalistki i emancypantki zrodziła się twarda komunistka. I choć jako jedna z nielicznych kobiet w polityce niejednokrotnie trafiła na szklany sufit, dzięki zaciekłości, dyscyplinie i ślepemu oddaniu dostała się do grona najbardziej zaufanych ludzi Stalina. Założycielka Związku Patriotów Polskich, negująca zbrodnie w Katyniu, nienawidząca wszystkiego, co wiązało się z przedwojenną Polską, z AK-owskim podziemiem i emigracyjnym rządem premiera Sikorskiego. Wasilewska robiła wszystko, by służyć stalinowskiemu reżimowi. Jednak im bliżej było końca wojny, tym mniej zdawała się potrzebna, a jej bezgraniczne oddanie stało się przekleństwem. I choć w czasach Gomułki trafiła do politycznego czyśćca, „Sowietką” pozostała świadomie do końca życia.
Kategoria: | Politologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-764-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Aneta Prymaka-Oniszk _Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy_ (wyd. 3)
Wade Davis _Wąż i tęcza. Voodoo, zombie i tajne stowarzyszenia na Haiti_
Igor T. Miecik _14:57 do Czyty. Reportaże z Rosji_ (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader _W rajskiej dolinie wśród zielska_ (wyd. 4)
Aleksander Gurgul _Podhale. Wszystko na sprzedaż_
Anna Malinowska _Od Katowic idzie słońce_
Norman Lewis _Neapol ’44. Pamiętnik oficera wywiadu z okupowanych Włoch_ (wyd. 2)
Stig Dagerman _Niemiecka jesień. Reportaż z podróży po Niemczech_ (wyd. 2)
Jakub Szymczak _Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym_
Mariusz Szczygieł _Gottland_ (wyd. 5)
Jacek Hugo-Bader _Dzienniki kołymskie_ (wyd. 3)
Marjorie Wallace _Milczące bliźniaczki_
Norman Lewis _Głosy starego morza. W poszukiwaniu utraconej Hiszpanii_ (wyd. 2)
Jerzy Haszczyński _Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec_
Ed Vulliamy _Ameksyka. Wojna wzdłuż granicy_ (wyd. 2)
Karolina Domagalska _Nie przeproszę, że urodziłam. Historie rodzin z in vitro_ (wyd. 2)
Lene Wold _Honor. Opowieść ojca, który zabił własną córkę_ (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski _Wymazana granica. Śladami_ II_ Rzeczpospolitej_ (wyd. 2)
Peter Robb _Sycylijski mrok_ (wyd. 3)
Amos Oz _Na ziemi Izraela_
Iza Klementowska _Samotność Portugalczyka_ (wyd. 2)
Aneta Pawłowska-Krać _Głośnik w głowie. O leczeniu psychiatrycznym w Polsce_ (wyd. 2)
Paweł Smoleński _Pochówek dla rezuna_ (wyd. 4)
John Vaillant _Tygrys. Na tropie rosyjskiej bestii_
Harley Rustad _Zagubiony w Dolinie Śmierci. Obsesja i groza w Himalajach_
Bartek Sabela _Wędrówka tusz_
Jamie Bartlett _Królowa kryptowaluty. Historia miliardowego cyberprzekrętu_
Małgorzata Nocuń _Miłość to cała moja wina. O kobietach z byłego Związku Radzieckiego_
Roman Husarski _Kraj niespokojnego poranka. Pamięć i bunt w Korei Południowej_ (wyd. 2)
Bartosz Józefiak _Wszyscy tak jeżdżą_
Tomáš Forró _Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela_
Douglas Preston, Mario Spezi _Potwór z Florencji. Śledztwo w sprawie seryjnego mordercy_
W serii ukażą się m.in.:
Agnieszka Pikulicka-Wilczewska _Nowy Uzbekistan_
Taina Tervonen _Grabarki. Długi cień wojny w Bośni_PROLOG
Inna. Nie pasowała do dzieci, które na krakowskich Plantach wymyśliły zabawę w Jezusa. Zapytała: „Kto to taki?”.
Rodzice wychowywali ją w przekonaniu, że wszystko rozwija się dzięki mądrości ludzi, a nie siłom nadprzyrodzonym. Uczyli, że to człowiek odpowiada za świat. I powinien go ulepszać.
Tak zaczyna się historia Wandy Wasilewskiej, najbardziej znienawidzonej Polki. Choć to nie brak wiary – a raczej jej nadmiar – wywołał te emocje.
O Bogu pierwszy raz usłyszała w wiejskiej chacie swojej babci, gdy wybuchła I wojna światowa. Pokochała go od razu. Miała dziewięć lat, kiedy rodzice ukryli ją na wsi. Zamieszkała pod okiem Jezusa i Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, którzy spoglądali ze ścian w każdej izbie. Była jeszcze święta Genowefa i całe jej życie zamknięte w ramkach jednego obrazu. Francuscy rycerze pod pałacem ruszający na świętą bitwę. Kat z toporem i rudy intrygant w zielonej szacie. Leśna grota, do której przychodzi łania karmić Dzieciątko. Ten nowy świat zakręcił Wandzie w głowie.
Razem z koleżanką Zosią rano i wieczorem odmawiały pacierz. Na cały głos. Do zdrętwienia kolan. Religia stała się fizycznym przeżyciem. Odciskającym siniaki. Cudownie bolesnym.
Wanda zbierała święte obrazki. Wymieniała się nimi z rówieśnikami. Matka Boska Częstochowska – zapamiętała jej ciemne oblicze – za Matkę Boską ze Ślemienia. Dwóch świętych za jednego Chrystusa.
Kolekcja, ukrywana w książeczce do nabożeństwa, puchła z dnia na dzień. Franciszek w habicie do ziemi, skrywającym ciało, jakby było plamą na duszy. Stanisław Kostka pokornie składający dłonie do modlitwy. Święta Róża z Limy na płóciennym papierze.
A przecież Wanda nie była nawet ochrzczona.
Z zapałem szukała patronki, która objęłaby ją opieką. Wybrała świętą Teresę, na obrazku całą w czarnej szacie.
Wanda odnalazła się wśród starszych kobiet, które bez końca, przez okrągły rok śpiewały religijne pieśni u stóp kamiennej figury przykrytej zardzewiałym daszkiem. Wszystkie oddawały się aktom męczeństwa. Na klęczkach pokonywały zbocze. W dłonie, niczym gwoździe na Pańskim krzyżu, wbijały się ciernie głogu. Uczestniczki ogarniał paraliżujący strach przed boską zemstą za popełnione grzechy.
Widziały świętych na niebiosach.
Czuły żar.
Kiedy Wanda podrosła, bóg się zmienił, ale żar pozostał.
Pewnego dnia, o zachodzie słońca zalewającym ziemię rudą pożogą – przyrodę zawsze widziała w nieco krzykliwych barwach – ślubowała: „Słońcu, niebu i ziemi składam przysięgę. Życie musi być wielkie. Życie musi być wspaniałe. Życie musi być walką. Życie musi być zwycięstwem. To nic, że mam na razie dwanaście lat. Życie będzie właśnie takie, jak świat – czerwone, płonące”.
Ćwierć wieku później. Postawna. Spoglądająca ponad głowami wielu mężczyzn. W mundurze sowieckiego pułkownika, w bryczesach i oficerkach. Nieco zgarbiona, miętoląca papierosa w dłoniach o zgrubiałych stawach. Odzywa się po rosyjsku, jednak wciąż z silnym polskim akcentem. Popełnia błędy gramatyczne. Tak ją zapamiętał ukraiński pisarz i poeta Mykoła Bażan, gdy była już oficerem politycznym w Armii Czerwonej.
Jurij Smołycz, inny literat, wspominał, że jej strój i maniery zbijały człowieka z tropu. I jedno, i drugie było surowe, zapewne umyślnie, jakby Wasilewska tworzyła sceniczną postać. Nosiła bluzkę w czerwoną kratę. Wełnianą spódnicę, której koloru nie dawało się nazwać. Ciężkie, męskie buty. Wyglądała jak rosyjskie sufrażystki z czasów przedrewolucyjnych.
Maria Sokorska, żona Włodzimierza, oficera politycznego w 1 Polskiej Dywizji Piechoty imienia Tadeusza Kościuszki, zapamiętała, że ubiorem Wasilewska nie różniła się od kobiet sowieckich. To w Związku Radzieckim zaskakiwało, bo Polki kojarzono z wyniosłością, wyrafinowanymi manierami i wyszukanym strojem. Tymczasem ona nosiła suknię z granatowego szewiotu, z kołnierzykiem zapiętym na guzik pod samą szyją.
Surowością wydawała się podkreślać, że walczy o swoje miejsce w męskim świecie, na jego – nie na kobiecych – prawach. Dlatego na zdjęciach często wygląda jak przebrana za mężczyznę. To nie tylko wojenny mundur. Równie zgrzebnie prezentowało się jej powojenne wyjściowe ubranie: czarny żakiet i biała bluzka.
Była piękna, uważał ponoć Józef Cyrankiewicz. Tak stanowczo zareagował „wieczny premier” na pogardliwe stwierdzenie jednego z polskich działaczy komunistycznych, że Wasilewska to babochłop. Ale Cyrankiewicz był bodaj jedyną osobą, która zapamiętała urodę Wandy Wasilewskiej. Może dlatego, że poznał ją jako młodą dziewczynę, studentkę w przedwojennym Krakowie, a nie jako kobietę dojrzałą.
Opowieść o niej musi zacząć się od tego stereotypu – spojrzenia na wygląd. Trzeba posłużyć się tą kliszą, bo nie uda się opowiedzieć o Wandzie Wasilewskiej bez zaznaczenia faktu, że była kobietą.
Gdy pisze się o Bierucie, Cyrankiewiczu czy Gomułce, nie przychodzi do głowy zdanie: był mężczyzną. W płci nie szuka się klucza do osoby. Ale w epoce Wasilewskiej bycie kobietą oznaczało – co także wydaje się banalną, choć nieodzowną uwagą – coś innego niż dzisiaj. Wasilewska dorastała w rzeczywistości, w której rodziła się kobieta współczesna. Dopiero w niepodległym kraju, w 1918 roku Polki uzyskały prawa wyborcze i uwolniły się od sztywnych gorsetów. Ale w polityce nadal były wyjątkiem. Wciąż pracowały głównie w „damskich” zawodach, jako szwaczki, krawcowe, służące. Czasami robotnice albo urzędniczki, ale nigdy ministerki. Na tym tle widać, jakie granice przekraczała Wasilewska, żeby i prywatnie, i publicznie żyć według własnych, a nie narzucanych przez społeczeństwo reguł.
Kobiecości Wasilewskiej nie sposób pominąć również dlatego, że chyba sama ją ukrywała, aby jak równy z równym stawać do rywalizacji z mężczyznami. Nie szukała w płci atutu. Była kobietą, która publicznie pomijała swoją kobiecość.
Naukowo Wandą Wasilewską zajmowały się też głównie kobiety. W PRL-u jej biografie napisały Helena Zatorska i Eleonora Syzdek. W ostatnich latach, już po upadku komunizmu, obszernie opisywały ją Joanna Szczęsna, Marci Shore i Agnieszka Mrozik. Jak gdyby tej biografii bali się mężczyźni.
Oczywiście, Wasilewska pojawiała się w literaturze historycznej, ale tylko jako jedna z wielu postaci. Jej życiorys skurczył się do lat II wojny światowej. Padały najmocniejsze określenia. Renegatka. Kolaborantka. Zdrajczyni. Te epitety niszczyły ją na wiele lat przed upadkiem komunizmu, choć publicznie piętnowały wyłącznie wśród polskich emigrantów. Historyk Władysław Pobóg-Malinowski potępił jej kobiece – jak je określił – sprzeciwienie się woli ojca, nazwawszy „wyrodną córką Leona”. Inni naznaczyli ją jako „ulubienicę Stalina”, a nawet wierzyli, że była jego kochanką. Zwyciężył tradycyjny mit, według którego najprostsza droga kobiety do znaczenia wiedzie przez łóżko ustosunkowanego mężczyzny.
Ostatnią relację o swoim życiu pozostawiła historykom w styczniu 1964 roku, kilka miesięcy przed śmiercią. Tak szczerą, że znaczna część tych wspomnień na wiele lat utknęła w partyjnym archiwum przy Komitecie Centralnym PZPR. W latach sześćdziesiątych cenzura pozwoliła opublikować tylko ich fragmenty. Zapowiadana wówczas druga część ukazała się dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Wanda Wasilewska opowiadała przez dwa tygodnie. Wspomnienia nagrano na taśmie magnetofonowej, a potem spisano je na maszynie. Nagranie i maszynopis są dziś przechowywane w dwóch instytucjach: w Archiwum Akt Nowych i Narodowym Archiwum Cyfrowym. Sąsiadują ze sobą przez ściany, bo obie placówki znajdują się w tym samym warszawskim budynku.
Maszynopis to pięćset stron – zapis głównej części spotkań z historykami, którego Wasilewska nie zdążyła autoryzować przed śmiercią. Z nagrań zachowała się tylko ostatnia, niecała godzina tych sesji. Podsumowanie podkreślające, że droga Wandy do komunizmu była nietypowa, bo w domu wychowano ją w kulcie Józefa Piłsudskiego. Głos Wasilewskiej brzmi matowo, jest lekko przydymiony. Pewny. Wyraźny. Dość powolny.
Grupę, która wysłuchała jej zwierzeń, ściśle wyselekcjonowano. Wyłącznie partyjni historycy. Dla niektórych spojrzenie w oczy Wasilewskiej było jak stanięcie przed ołtarzem, zapamiętał kierujący nimi Feliks Tych. Spotykali się w gabinecie profesora Tadeusza Daniszewskiego, dyrektora Zakładu Historii Partii.
W owym czasie zwykli Polacy nie widzieli już w niej świeckiej świętej, którą stworzyła propaganda lat czterdziestych i początku pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wanda Wasilewska pozostawała bohaterką Polski Ludowej wyłącznie siłą ideowego przyzwyczajenia. Zmarli już Stalin i Bierut, a to w ich epoce odegrała swoją największą rolę – patriotki. Za czasów Gomułki pozostawała sztandarem płowiejącym na zapleczu.
Od czytania tych relacji aż bolą oczy. Szczególnie od pytań towarzyszy: „Żebyście mogła pomyśleć…”, „Chciałbym, ażebyście wróciła do ogólnego przeglądu zagadnień…”.
To niejedyna słabość tego materiału. Historycy nie o wszystko odważyli się zapytać. Dlatego nie usłyszeli od Wandy Wasilewskiej niczego o jednej z największych tajemnic jej życia: kto i dlaczego w Związku Radzieckim zamordował jej męża.KAŻDY SZEŚCIAN OBLANY ŁZAMI
1
Zanim rozpoczęły się jej wiejskie przygody z Bogami, zamieszkała w tęczowych komnatach pałacu otoczonego bajecznym ogrodem. A razem z nią ubrany na jasnoniebiesko Złotowłosy. I przyodziany na różowo Czarnooki. Ten pierwszy liczył pięć lat, drugi dziesięć. Obaj byli tak piękni, że ich urody nie oddałby najzdolniejszy malarz.
Gdy ktoś żartował ze Złotowłosego i Czarnookiego, wybuchała płaczem.
Siedmioletnia Wanda układała bajki i rymowane poematy. Wyśpiewywała je wieczorami, leżąc w łóżku.
Stała drzewina w lesie,
I słuchała, jak wiatr na skrzydłach jej gałązeczki niesie,
I zasłuchana była w modlitwę niskich łóz.
Aż przyszedł człowiek, drzewinę ściął,
Na rynek pusty zaniósł ją.
Kupili ludzie drzewinę biedną
I zaniósł człowiek ją do domu,
I przystroił jej konary w świecidełka, dzwonki,
I dzwoniły te dzwoneczki jakoby skowronki.
I cieszyła się dziatwa, jakby tej drzewinie, co konała, urągały,
Czemu, człowieku, ty się cieszysz, kiedy ja konam tu?
Wolałam pośród łez układać się do snu…
Czemu, człowieku, ty nie znasz dla drzew litości?
Wzięli drzewinę i rozebrali,
A potem porąbali,
Na opał poszła w piec rozpalony.
Lecz nie zginęła drzewina biedna,
Bo z jej popiołów był pokarm dla innych drzew,
Co wyrosły z jej popiołów
I nad grobem matki swej
Zawiodły smutny śpiew.
I z tych popiołów żyły,
I pamięć o nich żywiły,
I ten, kto wspomniał o matce swej,
Był wszystkim drzewom miły.
I wciąż ludzie ścinali biedne drzewiny,
Litości dla nich nie znali,
Ale z popiołów wciąż i wciąż pokarmy szły
Dla nowych pokoleń drzew,
Co nad grobami matek swych wciąż zawodziły śpiew.
Wierszyki notowała matka, bo dziewczynka jeszcze nie potrafiła pisać. Przeżywała jednak intensywnie każdy zachód słońca, nadawała fantastyczne nazwy zakątkom poznawanym w okolicy.
Kiedy już nauczyła się czytać, lektury wydawały się jej równie ekscytujące, jak bieganie wśród drzew. Nie wybierała książek, zdawała się na biblioteczny przypadek. Kryła się po kątach przez całe dnie, wieczorami wracała do domu „z ciężką głową, pijana” – jak wspominała po latach.
Gdy zna się wizerunek Wandy Wasilewskiej w mundurze radzieckiego pułkownika, opis jej dzieciństwa wydaje się pochodzić z opowieści o kimś zupełnie innym. Przyszła na świat w rodzinie, która nienawidziła Rosji. Bez względu na epokę i ustrój. To uczucie zrozumiałe wśród Polaków żyjących pod zaborami. Ale odzyskanie niepodległości nie zmieniło przekonań rodziców Wandy. Szczególnie silnie odczuwał ową niechęć Leon, ojciec. Gardził imperialną carską Rosją i także w Związku Radzieckim dostrzegał potwora, który czyha na odrodzoną Polskę. Gotowego pożreć jej przyszłość, a co za tym idzie, połknąć losy jego córki. „Wszystko, co tchnęło opozycją wobec rządu rosyjskiego lub co było zakazane ze względów politycznych – budziło sympatię” – wspominał czasy rozbiorowe Leon Wasilewski. Od przełomu XIX i XX wieku uchodził za wybitnego znawcę spraw wschodnioeuropejskich, a szczególnie stosunków polsko-ukraińskich. Pisano o nim jako o „radykale antybolszewickim” oraz „socjaliście antyrosyjskiego typu”.
Rodzice Wandy byli elitą przedwojennej Polski, inteligencją wywodzącą się z kresowej, podupadłej drobnej szlachty. Poznali blisko Józefa Piłsudskiego. Ojciec spotkał go po raz pierwszy jesienią 1896 roku na zebraniu socjalistów w Petersburgu. Jednym z uczestników był tajemniczy gość, o którym później Leon usłyszał (i opisał go we wspomnieniu _Piłsudski jakim go znałem_), że „jest »nielegalnym« i że, jako taki, pędzi »straszne życie«, nie posiadając ani własnego domu, ani stałego nazwiska, ustawicznie wystawiony na niebezpieczeństwo »wsypy« ze wszystkiemi jej tragicznemi konsekwencjami”.
Towarzysz „Wiktor”, a częściej Ziuk, jak zwano Piłsudskiego od kresowego zdrobnienia Józiuk, bywał w domu Wasilewskich. Z tego zrodziła się fałszywa pogłoska, jakoby Wanda była jego chrześnicą.
Dziewczynka chowała się z dziećmi Ignacego Daszyńskiego, a rodzice zabierali ją „od najmniejszego skrzata” na jego wystąpienia. Utkwił jej w głowie obraz z dzieciństwa: czarna rękawiczka Walerego Sławka. Późniejszy premier odwiedzał rodziców Wandy w Krakowie, zawsze ukrywając ranną w zamachu dłoń.
W ich domu pojawiali się też prości ludzie. Wanda zapamiętała PPS-owca Maciejewskiego, chyba stolarza. Przychodził niejaki Kwiatek, który także pracował w drewnie. Wstępowała Barkowa, akuszerka. Jednak ci zwyczajni goście pozostali w jej pamięci bez imion. Czas często ich pozbawia.
Dom Wasilewskich przed I wojną światową przypominał buzujący kocioł idei, spraw do załatwienia, sporów politycznych. Rodzice wciąż przyjmowali nielegalników docierających z zaboru rosyjskiego, robotników i inteligentów z Galicji. Wanda z tego jeszcze niewiele, albo i nic, nie rozumiała. Czasami coś tłumaczył jej ojciec.
Leon Wasilewski urodził się w Petersburgu 12 sierpnia 1870 roku. Był synem Benedykta, organisty w polskim kościele Świętego Stanisława Biskupa i Męczennika. Uczył muzyki i nieco komponował. Walczył w powstaniu 1863 roku. Matka Leona, Maria z domu Reiter, wywodziła się z rodziny czesko-niemieckiej. Pracowała jako guwernantka w Petersburgu. Czytała wyłącznie po niemiecku, ale w domu rozmawiano po polsku.
W Petersburgu od dawna żyli Polacy. Pierwszy drewniany kościół polska parafia katolicka postawiła w 1711 roku (murowany w 1782 roku). Polonia rozrosła się w pierwszej połowie XIX wieku, po utworzeniu Królestwa Polskiego. Pojawili się polscy urzędnicy i naukowcy. W mieście wydawano polską prasę („Tygodnik Petersburski”, „Bałamut Petersburski”) i polskie książki, między innymi Mickiewicza. W drugiej połowie XIX wieku mieszkało tu ponad jedenaście tysięcy Polaków, przede wszystkim robotników i rzemieślników, ale również inżynierów i przemysłowców. Właśnie w Petersburgu ojciec nauczył Leona gry na fortepianie i organach; chodzili razem na koncerty i do opery. Ale syn porzucił muzykę.
Leon studiował we Lwowie, Pradze, Zagrzebiu i Zurychu. Nigdzie jednak nie zdobył dyplomu. W młodości zajmował się etnografią i historią. Władał niemieckim, rosyjskim, czeskim i białoruskim. Badał słowiańszczyznę. Publikował o niej w czasopismach polskich, rosyjskich, angielskich. Szczególnie interesowały go sprawy ukraińskie. Marzył chyba o karierze literackiej. Napisał powieść i kilka opowiadań. Nigdy ich nie wydał; drukiem wyszły tylko jego dzieła polityczne.
„Czułem się pod wpływem ojca demokratą zdecydowanym” – wspominał. Związał się z polskimi socjalistami. To było wówczas tak różnorodne środowisko, że dziś wydaje się niemal egzotyczną menażerią. W swoim pamiętniku odnotował: „Błąkając się po okolicach Wilna, marzyliśmy głośno: jak to będzie w przyszłej niepodległej Polsce. Pamiętam, że Dmowski oświadczył, iż marzeniem jego byłoby zostać w Polsce… policmajstrem miasta Warszawy. Takie było pierwsze moje spotkanie z przyszłym dyktatorem Narodowej Demokracji, który podówczas był bardzo radykalny społecznie i uważał się jeszcze za socjalistę”.
Leon pięknie tańczył mazura i ponoć poza domem bywał wesoły. Ale wśród najbliższych zachowywał się sztywno. W kręgu socjalistów poznał przyszłą żonę, Wandę. W Polskiej Partii Socjalistycznej należała do Koła Oświaty oraz grupy Pomocy Więziennej. Wanda, z domu Zieleniewska, przyszła na świat 7 września 1874 roku w Mohylewie nad Dnieprem. W jej rodzinie muzyka też była ważna. Poza tym o Zieleniewskich wiadomo niewiele.
Kariera Leona nie była czymś niezwykłym w tamtym męskim świecie. Większe wrażenie robi to, co osiągnęła jego żona. Bo choć pozostawała w cieniu męża, choć z pozoru nie zdobyła wiele, to na tle kobiet swojej epoki wyróżniła się nawet mocniej niż on na tle mężczyzn. Wyjątkiem była sama przynależność kobiety do partii politycznej. Ale przede wszystkim wykształcenie.
Wanda należała do niewielkiego odsetka pań, które w Rosji zdobyły wyższe wykształcenie. Po siedmioletnim gimnazjum, które skończyła, uzyskawszy tytuł „domowej nauczycielki”, pomiędzy 1893 a 1897 rokiem uczęszczała na Kursy Bestużewa, czyli Kursy Wyższe Żeńskie w Petersburgu. Była to jedna z pierwszych wyższych uczelni dla kobiet w Rosji (na Uniwersytecie Jagiellońskim pierwsze trzy studentki pojawiły się na wydziale aptekarskim w 1897 roku), chociaż jej ukończenie nie dawało dyplomu. Jednak wcześniej dziewczęta pozbawione były w ogóle możliwości – zbędnej, jak uważano – edukacji na tym poziomie.
Po ślubie Leon i Wanda zamieszkali w Londynie. Leon został sekretarzem Centralizacji Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich i kierownikiem redakcji socjalistycznego pisma „Przedświt”. W Londynie, w marcu 1899 roku urodziła się najstarsza z trzech sióstr Wasilewskich, Halszka.
W 1902 roku Leon wraz z redakcją „Przedświtu” przeniósł się do Krakowa. Tu 21 stycznia 1905 roku przyszła na świat Wanda. Nazywano ją Dziunią, czasami Dziuńką. Rok później Leon związał się z PPS-Frakcją Rewolucyjną. Ten odłam to rezultat podziału wśród socjalistów. Jedni byli zwolennikami walki zarówno o niepodległość Polski, jak i o reformy społeczne (PPS-Frakcja Rewolucyjna), drudzy optowali za podporządkowaniem się potrzebom radzieckiego ruchu rewolucyjnego (PPS-Lewica).
W 1908 roku w rodzinie Wasilewskich pojawiła się trzecia córka, Zofia Aldona, zwana Donią.
Matka Wandy pracowała jako korektorka w wydawnictwie „Książka”. W 1913 roku wstąpiła do założonego trzy lata wcześniej krakowskiego Towarzystwa Sportowo-Gimnastycznego „Strzelec”, paramilitarnej organizacji, odpowiedniczki lwowskiego Związku Strzeleckiego. Uczestniczyła w ćwiczeniach wojskowych na krakowskich Krzemionkach.
Z dzieciństwa Wanda zapamiętała coroczne wielkie wydarzenie. Ojciec i matka brali ją za rękę i w robotniczym tłumie szli na pochód pierwszomajowy.
Do marszu z socjalistami nie dopuszczano komunistów. Milicja robotnicza, w opaskach na rękawach z napisem „PPS”, przeganiała ich laskami spośród majowych szeregów.
2
Sześcioipółletnią Wandę (w 1911 roku) rodzice zapisali do wyjątkowej szkoły – prywatnej bezwyznaniowej placówki Marii Ramułtowej, zatrudniającej młodych, niekiedy początkujących nauczycieli, a nawet studentów. Ramułtowa wyprzedzała swoje czasy. Wprowadziła nowoczesne metody pedagogiczne i nowatorskie podręczniki, jak choćby wydany w 1910 roku elementarz pedagoga i socjalisty Mariana Falskiego. Jej szkoła – powstała w 1906 roku – była jedną z pierwszych w Polsce placówek koedukacyjnych. Najpierw obejmowała klasy szkoły elementarnej, tej, w której edukację rozpoczęła Wanda Wasilewska, a z czasem również gimnazjalne.
Rok wcześniej, na przełomie lat 1904 i 1905, aż 32 procent krakowskich dzieci nie uczęszczało do żadnych szkół. Dodatkowe obostrzenia obowiązywały dziewczęta, którym nie wolno było uczyć się w państwowych gimnazjach i szkołach zawodowych. Pozostawały zatem drogie pensje prywatne.
„Naukowo” dowodzono, że edukacja bywa dla dziewcząt szkodliwa. W 1892 roku doktor James Crichton-Browne opisał w „British Medical Journal” chorobę zwaną _anorexia scholastica_. Zaburzenie owo rzekomo występowało wyłącznie wśród dziewcząt, które zbyt pożądały edukacji, a objawiało się, między innymi: nerwicą, lunatykowaniem, bólami głowy, epilepsją, śpiączką, spadkiem wagi oraz utratą moralności i zupełnym szaleństwem. Przypadłość była nieuleczalna.
W 1912 roku Maria Ramułtowa opublikowała opracowanie _Próby polskiej szkoły nowego typu_, według którego kształcenie powinno bazować na rozbudzaniu umiłowania nauki, indywidualnych zainteresowań i zdolności oraz edukacji w kwestii poszukiwania wiedzy. Było to nowatorskie podejście na tle ówczesnej skostniałej, pamięciowej, tradycyjnej szkoły, w której panowała surowa dyscyplina. W Krakowie placówkę Ramułtowej uznano za „ekscentryczną”.
W zachodniej Europie średnie szkoły koedukacyjne pojawiły się w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku, szokując konserwatywną część społeczeństwa. Częściej powstawały w protestanckiej Szwajcarii i Holandii niż w katolickich Włoszech, Francji, Belgii, Hiszpanii czy Portugalii. Z reguły były prywatne i drogie. W sprawie koedukacji wypowiadały się zazwyczaj środowiska kobiece i nauczycielskie, choć swoje zdanie chętnie wygłaszali także lekarze i księża. Uważano ją za element emancypacji kobiet. Wprawdzie dopuszczano od dawna w szkołach powszechnych, ale z prostej przyczyny – wspólny budynek ułatwiał upowszechnianie oświaty (ze wspólnej edukacji obu płci rezygnowano na ogół w okolicach dwunastego roku życia; taką ostateczną cezurę popierał na przykład Jędrzej Śniadecki, uważający, że wcześniej „wszelka ze strony przystojności ostrożność za wczesna i niepotrzebna”). Pogodzono się z nią również na uniwersytetach – studiowało za mało dziewcząt, aby organizować dla nich osobne wydziały. Jednak w szkołach średnich przebijała się opornie. Wprowadzenia placówek mieszanych na tym poziomie zażądał, między innymi, zjazd kobiet w Krakowie w 1905 roku (w tym roku żeńskich gimnazjów w Królestwie Polskim było dwadzieścia), ale w wielu idea ta budziła zgorszenie. Koedukacja trafiła do szkół średnich najpóźniej, traktowana jak zagraniczna nowinka, bo postęp w galicyjskich szkołach ludowych sprowadzał się do mniej wyszukanych zmian. Oznaczał – jak pisał na przykład W. Seredyński – że należy unikać kar cielesnych, szczególnie zaś bicia pięściami po głowie, popychania, szarpania za uszy i włosy. Co najwyżej wolno użyć rózgi, w przypadku kradzieży, zgorszenia albo oszustwa. Według Jadwigi Zamoyskiej szkoła powinna jedynie uzupełniać wychowanie dzieci, które w głównej mierze spoczywa na rodzicach: matka kształtuje charakter dziecka, ojciec wpaja mu wartości, które będzie ono wyznawać w życiu. Kobieta winna w tej kwestii odgrywać rolę pierwszoplanową, mężczyzna przede wszystkim dostarczać środków materialnych i czuwać nad bezpieczeństwem rodziny. Zygmunt Balicki podkreślał, że obowiązkiem nauczycieli jest wychowanie narodu – jako jednolitego organizmu, który wypełni wielkie zadania dziejowe.
Reformatorzy podkreślali inne cele. Henryk Rowid pisał w książce _Szkoła twórcza_: „Niejeden gorliwy, aż nadto gorliwy nauczyciel, nie zważał na poziom intelektualny dzieci, na ich zainteresowania, a nawet na ujemny wpływ przeciążenia ze względu na zdrowie i fizyczny rozwój dziecka, a głównie zapatrzony był w materiał naukowy, w program, który trzeba za każdą cenę wyczerpać, aby uniknąć przykrych dla siebie skutków. W szkole twórczej natomiast nie program jest ośrodkiem pracy, ale dziecko, jego życie i potrzeby, a materiału dostarcza przede wszystkim środowisko dziecka i objawy życia współczesnego. Programy nie mogą być w całej rozciągłości z góry układane ani narzucane – powstają one bowiem w związku z życiem dziecka i są wynikiem wspólnej pracy nauczycieli i uczniów”.
Taką właśnie „szkołą twórczą”, jak podkreślał autor, była placówka Marii Ramułtowej, do której trafiła Wanda Wasilewska.
Bazowała na pomysłach właścicielki. „ a że nie mogłam wyjechać za granicę, żeby zbadać metody szkół nowego typu, z konieczności pokusiłam się o stworzenie sobie własnej metody, którą oparłam wyłącznie na systematycznej codziennej obserwacji dzieci, które uczę – napisała Ramułtowa w 1912 roku, w broszurze _Próby polskiej szkoły nowego typu_ powstałej na zamówienie »Przeglądu Pedagogicznego«. – Usunęłam z mej szkoły wszystko, co może dzieci nużyć, nudzić, wszelkiego rodzaju przymus, począwszy od ławek szkolnych, a skończywszy na stopniach, cenzurach, i dokładam wszelkich starań, żeby dzieciom było tu dobrze, żeby się czuły swobodne, szczęśliwe, żeby biegły do szkoły z przyjemnością, odchodziły z żalem – dodała i wyartykułowała przyświecającą jej ideę: – dzieci uczęszczające do naszej szkoły muszą sobie ze wszystkimi wypracowaniami same dawać radę, bez jakichkolwiek korepetycji, pomocy starszych”.
W jej placówce uczniowie mieli osiemnaście godzin zajęć tygodniowo, z czego sześć zajmowały im śpiew, rysunki, kaligrafia, roboty ręczne, zwykle uważane za rozrywkę. Szycia uczono nawet chłopców, bo Ramułtowa zakładała, że „najmędrszy, najpotężniejszy człowiek” może znaleźć się w takim położeniu, że „mu się rozedrze ubranie, a nie będzie komu naprawić, wtedy czuć się będzie szczęśliwy, gdy potrafi sobie w kłopocie radzić. byłabym za tym, żeby wszystkie dzieci obznajmiały się z codziennymi, domowymi zajęciami, żeby umiały wyczyścić sobie ubranie, posprzątać pokój, zapalić w piecu, zrobić herbatę, a nawet sporządzić proste potrawy. Przyczyniłoby się to do wykorzenienia panujących między naszą młodzieżą przesądów, że zajęcia tego rodzaju chłopców poniżają, że raczej przystoi młodzieńcowi chodzić po największym mrozie w rozpiętym płaszczu, niż przyszyć sobie samemu guziki. Szycie przyczynia się specjalnie do wykształcenia, wysubtelnienia ręki, na co taki nacisk kładą wybitni pedagogowie”.
Mimo ogromnej wiary Marii Ramułtowej w naturalną u dzieci ciekawość nauki Wanda Wasilewska lekcje matematyki nazywała codzienną torturą. W książce _Dzieciństwo_ (pierwsze wydanie ukazało się w 1967 roku, trzy lata po jej śmierci) opisywała: „Każdy sześcian oblany jest łzami. Nie ma dwu krawędzi, które by były podobne do siebie. Więcej plam niż białego papieru. Cyrkiel chwieje się bezsilnie na wszystkie strony. Koło nie jest kołem, trójkąt nie chce być trójkątem. Cyfry plączą się, zmieniając w puste dźwięki, rozsypują się, nie można sobie z nimi dać rady”.
Kiedy na lekcji odpływała w świat swoich myśli, nauczycielka ją sztorcowała:
– Gdzie się gapisz tak bezmyślnie? Ten szklany ogłupiały wzrok! Kretynka!
Choć więc szkoła Marii Ramułtowej uchodziła za niezwykle postępową, to w pamięci Wasilewskiej pozostała organizmem opresyjnym.
3
To, co dziś wiemy o pierwszych latach szkolnych Wandy, przypomina nadpalone kartki papieru. Zachowało się wspomnienie o sklepiku na rogu, spłonęła wzmianka, co i jak często dziewczynka w nim kupowała. Pojawia się pewna panna Szybalska, o której nie wiadomo nic ponad nazwisko. I towarzystwo „Wróg” – czymkolwiek było.
Reszty można się domyślać. Błonia i park Jordana, więc pewnie spacery i zabawy. Wydawnictwo „Książka” – praca matki jako korektorki. Organizacja „Strzelec”, czyli służba mamy u boku Piłsudskiego.
Pierwsze prawdziwe mieszkanie, które Wanda powinna pamiętać, znajdowało się w Krakowie przy ulicy Lubicz, w kamienicy doktora Oda Bujwida, pioniera polskiej bakteriologii (dziś mieści się w niej jego muzeum).
Zresztą medycyna boleśnie odcisnęła się na jej dzieciństwie. Wanda często chorowała. Doskwierały jej stany podgorączkowe, infekcje, zapadała na anemię. Rodzice prowadzali ją do kolejnych lekarzy. Kiedy miała dwa lata, wyjechała na wakacje do Rabki. Matka zabierała Wandę – i pozostałe córki – na letnisko, na wieś, by oddychały zdrowszym powietrzem podkrakowskiego Radziszewa i Zagacia. A w 1912 roku pierwszy raz wyruszyły na zimowisko do Zakopanego, do domu znanego przewodnika tatrzańskiego Szymona Tatara.
Kilkanaście lat później Wanda zapragnęła zostać lekarką.
Po trzech latach nastąpiła pierwsza przeprowadzka – do Krowodrzy. Kamienica, w której zamieszkali Wasilewscy, wyróżniała się w okolicy. Wyrastała na trzy piętra wśród niewielkich robotniczych domków, między którymi płynęły błotniste ulice. Jedyny brukowany fragment traktu przecinał podwórze gmaszyska.
Wandę ciągnęło do tego bagnistego świata, ale nie potrafiła znaleźć do niego drogi. Frontowe drzwi kamienicy prowadziły w inną stronę, która jej nie ciekawiła. Jednak pewnego dnia odkryła, że to cudze życie może podpatrywać z okna klatki schodowej na pierwszym piętrze. Odtąd całe dnie spędzała na parapecie.
Szczególnie zapatrzyła się na królującego wśród dzieci Antka; nikt tak jak on nie potrafił pacnąć grudą błota w okryte paltem plecy gospodarza domu. Mieszkający na dole właściciel kamienicy wydawał się w oczach czteroletniej dziewczynki wielki jak góra i okrągły jak księżyc. Wanda przez okno zrzucała dzieciom podarunki: ciastka z podwieczorku, kalosze taty, nóż do rozcinania papieru. W zamian wciągała na sznurku skarby podawane z dołu: kolorowe, długie i skręcone jak choinkowe świeczki cukierki ze straganów, których rodzice nigdy jej nie kupowali, bo były niezdrowo farbowane. Albo gwizdki, wkładane do ust między zęby a wargi.
Następna przeprowadzka. Tym razem z Krowodrzy na ulicę Czarnieckiego 5.
Do nowego domu jechała dorożką, a obdarte dzieciaki biegły za nią, machając na pożegnanie. Aż do starego mostu kolejowego, który oddzielał przedmieście od miasta. Przed nim dzieci zatrzymały się, jakby tu właśnie kończył się ich świat, a zaczynał nowy, do którego awansowała Wanda.
Odtąd siostry Wasilewskie cieszyły się wspólnym dużym pokojem od frontu. Prosto stamtąd Wanda mogła pobiec do znajdującego się obok dużego gabinetu rodziców, wyposażonego równoprawnie w dwa biurka, dla męża i żony. A potem susami na drugą stronę mieszkania. Z tyłu, od podwórza, znajdowała się sypialnia rodziców oraz kuchnia. A pośrodku ciemny hall, w którym zwykle jadano.
4
Sympatyczny obrazek trzech sióstr wychowujących się w wyjątkowo dobrych warunkach zamożnej krakowskiej inteligencji mącą relacje koleżanek Wandy. Znajome z dzieciństwa złożyły je po wojnie na zamówienie Zakładu Historii Partii. Dziś te spisane wspomnienia spoczywają w Archiwum Akt Nowych. Według nich zanurzony w dziecięcej fikcji świat Wandy toczył się gdzieś obok politycznego życia jej rodziców, zajętych pracą wśród socjalistów. Dziewczynka szukała więc uwagi poza domem. Czasami uciekała z niego na podwórko albo biegła do Zosi Bobrowskiej (potem Żołątkowskiej), swojej pierwszej przyjaciółki; to z nią na wsi Wanda szukała bogów. Rodzice obu znali się z działalności politycznej. Tadeusz Bobrowski był członkiem PPS-u i zecerem „Przedświtu”. Wasilewscy i Bobrowscy, choć zaprzyjaźnieni, nie mówili sobie na ty. Ojciec Wandy zwracał się do matki Zosi: „Słuchajcie, pani Gustawo”, zaś ona do niego: „Słuchajcie, panie Leonie”.
Zofia Żołątkowska wspominała w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ojca Wandy jako wysokiego, obdarzonego dobrymi manierami mężczyznę. Choć z dziećmi się nie bawił, to i nie musztrował ich, więc czuły się w jego towarzystwie swobodnie.
Sama Wanda twierdziła, że ojciec nigdy nie prawił jej morałów. Miał mnóstwo cech, które jej imponowały. Wyliczała w książce _Dzieciństwo_: „Zna na przykład wszystkie ptaki – nie tylko z wyglądu. I umie robić kilka rzeczy naraz. Czyta książkę, biorąc udział w rozmowie, i nie traci ani jednego, ani drugiego wątku. Albo rozmawia i równocześnie robi notatki do artykułu, nic wspólnego niemającego z rozmową. Dlatego nigdy nie mówi: Nie przeszkadzaj, nawet kiedy jest najbardziej zajęty”.
Leon potrafił szybko narysować zabawną karykaturę albo napisać wiersz naśladujący gazetowe rymowanki. Uczył, w jaki sposób notować wiejskie przesądy i ludowe przyśpiewki. Rozmawiał z Wandą nie jak z dzieckiem, ale jak z dorosłą. A ona czuła, że to ją z trzech córek kocha najbardziej. Gdy znajdował dla niej czas, porzucała wszystkie koleżanki.
Inaczej było z matką. Ta toczyła najchętniej dyskusje filozoficzne: o życiu, ludzkich charakterach. I wciąż sztorcowała córki.
Wanda buntowała się przeciwko rodzinnej atmosferze. Według Zofii Żołątkowskiej u Wasilewskich ścierało się zbyt wiele silnych indywidualności, a brakowało zwyczajnego domowego ciepła. Po latach, podczas spotkania w Moskwie w 1956 roku, Wanda jej powiedziała:
– Wiesz, gdy już byłam dorosła, zastanawiałam się nieraz, jakie było współżycie moich rodziców, czy dobre, czy złe. I nie wiem sama.
Najmłodsza z trzech sióstr Wasilewskich, Zofia Aldona (później Woźnicka), we wspomnieniu _O mojej siostrze_ napisała, że ich matka po wyższych studiach, ze sporym dorobkiem społeczno-politycznym, „odczuwała opiekę nad dziećmi w tym okresie jako uciążliwy obowiązek, który, wiążąc ją z domem w Krakowie i mocno absorbując, utrudniał zaspokajanie osobistych potrzeb, zainteresowań kulturalnych i własnych szerszych ambicji”. Dodała, że matka, w przeciwieństwie do ojca, miała słabe poczucie humoru i traktowała wszystko bardzo serio. Praktyczne podejście do codziennych spraw łączyła z upodobaniem do nastrojonych na wysoki, wzniosły ton rozważań.
Zofia Żołątkowska wspominała jeszcze, że w domu Wasilewskich wszystkie dzieci czuły się trochę skrępowane. „To nie był ich wspólny dom, to był dom rodziców, a przede wszystkim dom ich matki”.
Na swój sposób czuła to także Wanda. Napisała o tym wiele lat później w liście do matki (26 czerwca 1938 roku): „Czy dla Mamusi Tatuś nie był zawsze w gruncie rzeczy ważniejszy od nas?”.ŻE JA TAKŻE PÓJDĘ KRZYWO
1
Z wiejskiej dziewuchy stała się na powrót miejską panną.
Siostry i matka wróciły do Krakowa jesienią 1917 roku. Wprowadziły się do trzypokojowego mieszkania na Rynku Dębnickim 9, w kamienicy, którą potem przeliczono na numer 8.
Krakowscy przechodnie przyglądali się dziewczynce maszerującej w wielkich butach. Przemierzała w nich ulice, które po stu latach zaborów znów były polskie. Metaforycznie głodna miejskiego życia, realnie też wciąż nienasycona. Rodzina stołowała się w ogólnodostępnej jadłodajni. Wanda wspominała: „Pęcak na słono, pęcak z jakimiś okrawkami mięsa, pęcak z jabłkami, pęcak na rzadko, jak zupa. Porcyjki były maluteńkie – pamiętam, raz coś się zdarzyło, matka i młodsza siostra nie poszły na obiad, a bloczki dla nich były już kupione. Wobec tego rozsiadłam się za stołem i oddałam kelnerowi od razu bloczki na trzy obiady. Postawił przede mną od razu dziewięć talerzy – trzy z pęcakową zupą, trzy z pęcakiem na gęsto, trzy z pęcakiem z jabłkami. I wszystkie dziewięć talerzy odeszły puściuteńkie ze stołu”.
Polska w 1918 roku odzyskała niepodległość, a trzynastoletnią Wandę ochrzczono. Po wojnie była to urzędowa konieczność. „Bezwyznaniowość” sióstr Wasilewskich utrudniłaby im edukację. Dopóki chodziły do prywatnej szkoły Marii Ramułtowej, nie potrzebowały świadectwa chrztu, bo pomijano tam kwestie religijne.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2023
Wydanie I