- W empik go
Wąsy i peruka - ebook
Wąsy i peruka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 222 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TEKLA, potem KAMERDYNER
Tekla wy fryzowana, wypudrowana, w paradnej sukni owego czasu, wychodzi ze swoich drzwi i idzie prosto do zwierciadła.
TEKLA
(stając przed zwierciadłem i przypatrując się swemu ubraniu)
Żeby to miało być bardzo brzydko, nie – tego nie powiem. Ale jakoś dziwnie wygląda. Prawie pierwszy raz dzisiaj jestem tak paradnie ubrana i jeszcze się ze swoją facjatą oswoić nie mogę. (Uśmiechając się i ukazując w zwierciadło.) Doprawdy, gdybym nie była pewna, że to ja, to bym siebie nigdy nie poznała. (Odstępuje.) Ach, Boże! Co by to na te kudły powiedziała moja babka, owa poważna matrona, dla której wszystko dawne i swoje jest tak świętym!– Co by powiedział pan Wojewodzie bełski, on tak zakochany w stroju polskim, a któremu też w kontuszu i z wąsami tak ładnie. Doprawdy, jak o tym myślę… (Do wchodzącego Kamerdynera.) Co to masz?
KAMERDYNER
(w galonach, upudrowany, chausse).
List do jaśnie wielmożnej Starościny od pana Wojewodzica bełskiego.
TEKLA
(uradowana)
Ach! o wilku mowa! – Pokaż. – (Oglądając list.) A tak, to do mojej ciotki! (na stronie) Do mnie zacny pan Kazimierz nie śmiał napisać. (Przypatruje się listowi.)
KAMERDYNER
Co jaśnie wielmożna kasztelanka każe odpowiedzieć?
TEKLA
A któż to przyniósł?
KAMERDYNER
(uśmiechając się ironicznie)
Stary, wąsaty szlachcic, w kozłowych butach. Mówi, że jest marszałkiem dworu pana Wojewodzica.
TEKLA
A, pan Brzechwa, cześnikowicz stężycki! Poczciwy pan Brzechwa! Proś go tu – chcę się z nim widzieć.
KAMERDYNER
Ależ, jaśnie wielmożna kasztelanko, kozłowe buty! Jak jaśnie wielmożna Starościna wróci, będzie niekontenta.
TEKLA
(serio) Proś pana Brzechwę, mówię.
KAMERDYNER
(na stronie)
Nie posłuchajże tu jej, jak się nastawi – oj, to będzie! (Chciał się poskrobać w głowę, ale zmiarkowawszy się, zdmuchuje puder z palców.) Zapomniałem, do diabła, że tam mąka na łbie.
TEKLA
(surowiej) Czemuż nie idziesz?
KAMERDYNER
A idę! (Odchodząc.) Ale trzeba będzie cały dom wykadzić po kozłowych butach. (Wychodzi.)
TEKIA
(sama)
Ciekawa jestem, co też pan Brzechwa powie, jak mię tak obaczy. Doprawdy, że mi trochę i wstyd, a i śmiech mię bierze, gdy pomyślę, jak się stary, zakamieniały szlachcic zadziwi, a może i zgorszy. Kiedyż bo wszyscy tak na mnie wsiedli: „A przebierz się, przebierz się – daj się ufryzować – będzie ci ślicznie”. – Pozwoliłam, choć nie bardzo lubię, żeby mię kto wodził na pasku. I teraz… (Patrzy w zwierciadło.) Nie brzydko to, ale…
Scena druga
TEKLA, BRZECHWA
BRZECHWA
(wchodzi i kłania się)
Ścielę się do stopek… (Tekla się obraca – on podnosi głowę, cofa się parę kroków i zatrzymuje się.)
TEKLA
(przystępuje śmiejąc się)
Jak się masz, panie Brzechwa? – cóż to, nie poznałeś mię, żeś się tak zastanowił?
BRZECHWA
(zakłopotany)
Przyznaję się, że jaśnie wielmożna kasztelanka dobrodzika inaczej jakoś wyglądałaś, gdym miał szczęście widywać ją w domu jaśnie wielmożnej podskarbiny koronnej, babki jaśnie wielmożnej pani, mosanie.
TEKLA
Cóż? Wydawałam ci się młodszą? Nieprawdaż?
BRZECHWA
(kłaniając się)
Młodszą, niemłodszą, boć to ledwo trzeci miesiąc upływa, jakeśmy z moim panem gościli w domu jaśnie wielmożnej podskarbiny. Ale wówczas miałem szczęście widzieć jaśnie wielmożną kasztelankę hożą, rumianą, z ciemnymi i błyszczącymi warkoczami, mosanie! Byłaś jaśnie wielmożna pani, jeśli się tak wyrazić ośmielę, prawdziwą naszą dziewicą, kwitnącą jak mak polny, wysmukłą jak lilia ogrodowa.
TEKLA
(krygując się przed nim)
A teraz jestem sztywną jak lalka gdańska, a wypudrowaną jak Niemiec, nieprawdaż, panie Brzechwa? – (serio) Cóż robić! Zmieniamy się, okrzesujemy się!
BRZECHWA
(z westchnieniem)
Ach, to prawda, jaśnie wielmożna kasztelanko, że nas okrzesują, a i my też tym ichmość cieślom dopomagamy sami. Jeżeli to okrzesywanie tak dalej pójdzie, to nie daj Boże – z tego niegdyś grubego pnia zostanie tylko kijek, mosanie, z którym pójdziemy z torbami.
TEKLA
Nie smuć się tak, panie Brzechwa! Nie wszystko tak jest źle, jak pozór okazuje – przynajmniej we mnie. Pod tym pudrem są te same włosy, które kiedyś w kosę długą były splecione, a pod tym gorsetem… (Zatrzymuje się zamawiając.) Ale dawnoż przyjechaliście?
BRZECHWA
Pozawczoraj, jaśnie wielmożna kasztelanko! Nimeśmy się jednak ulokowali, nim bryki nasze nadciągnęły, nim mój kochany Wojewodzie zebrał się na napisanie tego listu do jaśnie wielmożnej Starościny, których notabene zdarł kilka, zeszedł dzień wczorajszy. Tak więc dziś dopiero przychodzę z tym pisaniem, w którym pan mój zapytuje zapewne, czy będzie mógł złożyć swoją submisję jaśnie wielmożnej Starościnie i schylić się do stopek jaśnie wielmożnej kasztelanki dobrodziki. Pewny jestem, że tam wygląda mię tak, jak wyglądał wówczas, kiedym po niego do Collegium Nobilium, mosanie, przyjeżdżał, żeby go zabrać na wakacje. (z uśmiechem) Bo jużci to i jaśnie wielmożnej kasztelance nie tajno…
TEKLA
(przerywając)
Mojej ciotki nie ma w domu, a to list do niej. Nie wiem więc, co ci, panie Brzechwa, odpowiedzieć. Sądzę jednak, że tu takie ceremonie niepotrzebne i że pan Wojewodzie najdalej za godzinę może przybyć do nas i zapewne już moją dobrą ciotkę zastanie. Pan tak życzliwy całej naszej rodzinie, którego ojca ojciec mój był przyjacielem, którego babka moja tyle szacuje, może być pewnym uprzejmego przyjęcia. Ja przynajmniej… (Zatrzymuje się i zmieniając ton żywiej i weselej mówi) Ale jakże ci się wydała teraz nasza" Warszawa, panie Brzechwa?
BRZECHWA
A cóż, jaśnie wielmożna kasztelanko, miasto jak miasto; mury znajome, niewiele co nowego przybyło. Turkotu tu prawda niemało po nowym bruku, co go jaśnie wielmożny marszałek Bieliński przez Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat przeprowadził, krętaniny wiele, gadaniny jeszcze więcej, ale staremu szlachcicowi, mosanie, co bywał na sejmikach i sejmach, na zjazdach i trybunałach, rzecz to nie nowa i niewiele go zastanawia.
TEKLA
Więc od tego czasu, jakeś, panie Brzechwa, przywoził pana Wojewodzica do Collegium Nobilium, nic się nie zmieniło?
BRZECHWA
A, tego nie powiem, jaśnie wielmożna kasztelanko! Są rzeczy takie, na które człek patrząc przeciera oczy i pyta się siebie, czy mu się, mosanie, nie śni. I tak, exempli gratia, dawniej spotykały się na ulicach żupany, białe czapki, a pod nimi wygolone czupryny, ale spotykały się i piechotą, i konno, i w powozach. Dziś zdarza się „ prawda, często gęsto i kontusz, ale ten, mosanie, zakasawszy się, drypcze pieszo po błocie. Co się zaś nawinie jaka kareta, człek chciwie patrzy, kto też w niej siedzi. Spodziewa się, mosanie, obaczyć jakie senatorskie oblicze, jaką ż tych twarzy, które w młodszych latach nauczył się szanować i jakie to jaśnieją jeszcze na ścianach w domu jaśnie wielmożnej podskarbiny, babki jaśnie wielmożnej pani. Ale gdzie tam, wcale co innego! (Zbliża się filuternie i mówi ciszej.) Oto, z przeproszeniem jaśnie wielmożnej kasztelanki, z tych karet wyglądają najczęściej – pudle. (Tekla się śmieje.) AS Jaśnie wielmożna pani śmiejesz się, a toć to jest, co mię najwięcej w Warszawie zastanawia, że te niemieckie psiaki do takiego tu dostojeństwa przyszły, że poszóstnie jeżdżą i na jedwabiach i za szkłami się rozpierają.
teklA
O, panie Brzechwa! Jakże sobie z nas żartujesz. Nie uważasz, że i ja trochę jak pudliczka wyglądam!
BRZECHWA
(gładząc czupryną)
Jaśnie wielmożna kasztelanko, to się mówi salvis praesenti bus. Zresztą kobiecie we wszystkim ładnie. Ale dla mężczyzny, dla poważnego obywatela, dla wysokiego dygnitarza taki tylko puder przystoi, mosanie, którym ksiądz we wstępną środę grzeszną głowę posypuje. Każdy inszy, z przeproszeniem jaśnie wielmożnej kasztelanki, widzi się mnie staremu, jakoby był błazeństwem. Ale dać… pokój temu lichu, co nas opętało, i lepiej się z niego pośmiać, niż sobie krwi napsuć. Dziękuję tylko Panu Bogu, że memu panu Kazimierzowi, któregom wyniańczył i na prawdziwego syna tej ziemi wyhuśtał, nic jeszcze podobnego do głowy nie przyszło. W takim razie już bym się, mosanie, nie śmiał i nie żartował.
TEKLA
A cóż byś zrobił, panie Brzechwa? – Bo to bardzo być może. Moda, to choroba zaraźliwa i potężna. Masz przykład na mnie.
BRZECHWA
Wówczas płakałbym, jaśnie wielmożna kasztelanko, a potem kazałbym się oddać do czubków, aby i mnie to modne licho nie opętało. I wtedy byłbym przynajmniej pewnym, że pójdę w grób ze łbem ogolonym, jak na szlachcica przystało, i nie obcięty tak kuso jak Niemczyk. Ale ścielę się tymczasem do stopek jaśnie wielmożnej kasztelanki, mosąnie, i pośpieszę uwiadomić mojego pana…
TEKLA
(przerywając).
Idź, idź, panie Brzechwa, i powiedz panu Wojewodzicowi, że… że… (zatrzymuje się, spuszczając oczy – Brzechwa czeka i patrzy na nią z uśmiechem, gładząc wąsy) – że moja ciotka będzie mu bardzo, bardzo rada.
BRZECHWA
Rozumiem – i dziękuję jaśnie wielmożnej pani, mosanie, imieniem mojego pana. (Kłania się i wychodzi.)
TEKLA
(sama)
Z cicha pęk stary! Domyślił się podobno, żem co innego powiedzieć chciała. Bo czy moja ciotka będzie mu tak bardzo rada, tego jeszcze nie wiem, ale że ja będę serdecznie kontenta, jak go zobaczę, to podobno wielka prawda. Ach, ta moja ciotka! – Wprawdzie ona dobra, wesoła, kocha mię i niby jak młodszą siostrę traktuje, ale kontusz i czupryna razi ją niemiłosiernie. (Zamyśla się.) Gotowa się sprzeciwić moim związkom z panem Wojewodzicem, gotowa się uprzeć i wszystkich wyperuczonych stryjów i wujów przeciwko mnie zbuntować. (Podnosi głowę.) Ale czy to i ja nie mogę się uprzeć także? O, kiedy kto ma dwadzieścia dwa lat, to pora, aby miał swój własny rozum i swoją własną wolę. Ustąpiłam im, żem się pozwoliła ufryzować i pudrem przysypać. Niechże przestają na tym. – Pana Wojewódzka bełskiego nie ustąpię nikomu. Ale co on biedny sobie pomyśli, jak mię taką kudłatą obaczy? (Staje przed zwierciadłem i poprawia sobie włosy, na to wchodzi z głównych drzwi Starościna i przypatruje się jej z uśmiechem.)Scena trzecia
STAROŚCINA, TEKLA, przy końcu KAMERDYNER
STAROŚCINA
(bardzo strojnie ubrana, bijąc wachlarzem po dłoni) Bravo! bravissimo! Tak to lubię.
TEKLA
Ach, kochana cipciu! Nie postrzegłam!
STAROŚCINA
(ukazując jej zwierciadło)
Przyznaj że sama, czyś mi nie wdzięczna, żem cię skłoniła do przebrania się po ludzku, po europejsku, jak przystoi i twojemu urodzeniu; i twoim wdziękom?
TEKLA
O, moja ciociu! Już ja to widzę, że ze mnie porządne czupiradło.
STAROŚCINA
Mais vous etes belle ma chere – ślicznaś, jak anioł.
TEKLA
Gdybym gdzie obaczyła upudrowanego anioła, to może bym uwierzyła, że sobie ciocia ze mnie nie żartuje.
STAROŚCINA