-
promocja
Water Moon. Księżyc w wodzie - ebook
Water Moon. Księżyc w wodzie - ebook
Według Goodreads najbardziej wyczekiwana książka fantasy 2025 roku!
Czy oddałbyś któryś ze swoich życiowych wyborów za pudełko pięknie pachnącej zielonej herbaty?
W jednym z tokijskich zaułków jest przytulna ramenownia. Ci, którzy pogubili się w życiu, za jej drzwiami znajdą zupełnie inne miejsce: tajemniczy lombard, gdzie można zostawić swoje życiowe wybory i towarzyszący im żal. Lombard prowadzi Toshio ze swoją córką Haną. Pewnego dnia odkrywa ona, że ojciec zaginął, a wnętrze sklepiku zostało splądrowane. Wraz z nowo poznanym intrygującym nieznajomym wyrusza w drogę, by odkryć, co naprawdę się stało… Ich szaleńcza podróż prowadzi do źródeł zagadki przez niezwykły, oniryczny świat znajdujący się po drugiej stronie rzeczywistości.
„Water Moon. Księżyc w wodzie” to wymarzona lektura dla miłośników filmów Studia Ghibli oraz azjatyckich powieści w duchu comfort-read.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-031-0 |
| Rozmiar pliku: | 8,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czas nie ma granic, poza tymi utworzonymi przez ludzi. Tego wyjątkowo zimnego jesiennego dnia Ishikawa Hana stworzyła granicę z cieniuteńkiej warstwy skóry. Powieki idealnie się do tego nadają. Otóż dopóki miała opuszczone powieki, mogła rozdzielać dwie połowy swojego życia: te dwadzieścia jeden lat, które przeżyła, zanim otworzy oczy, i to wszystko, co stanie się potem.
Naciągnęła koc na głowę i udawała, że jej skacowany pierwszy poranek w nowej roli właścicielki lombardu dopiero ma się zacząć. Nieważne, że już się całkiem zbudziła, że resztki pogmatwanych snów, których nie mogła sobie przypomnieć, rozwiały się przed ponad godziną. Miała wrażenie, że głowę ma cięższą niż zwykle, a w ustach bardziej jej zaschło, doszła jednak do wniosku, że to z powodu nie tyle wypitego poprzedniego wieczora alkoholu, ile tego, co ją czekało.
Za kilka chwil ojciec, Toshio, zapuka do jej drzwi, by rozpocząć ich nowy dzień.
Hana z uporem trzymała się tej odrobiny nadziei, że nierozsądna ilość sake, którą świętowali jego przejście na emeryturę, zmusi go do nieco dłuższego pozostania w łóżku. Ta nadzieja – jeśli w ogóle można ją nazwać nadzieją, zważywszy na jej rozmiar – była mniejsza niż omszały rzeczny kamyk i równie śliska.
W ciągu tych lat, kiedy lombard należał do Toshia, tylko dwa razy zdarzyło się, że nie został otwarty o czasie. W obu przypadkach nie otwarto go wcale. Ale Hana i jej ojciec nie rozmawiali o tamtych dwóch dniach. Nigdy.
Gdyby ich lombard był jak inne lombardy specjalizujące się w handlu diamentami, srebrem i złotem, rodzina Ishikawa, która prowadziła go od pokoleń, mogłaby sobie pozwolić na luksus urlopów zdrowotnych i wolnych weekendów. Toshio jednak nauczył Hanę wyceniać znacznie cenniejszy towar.
Najlepsi klienci trafiali się, kiedy lato dobiegało końca, a noce stawały się dłuższe i zimniejsze. Melancholia sprzyjała interesom. Nieważne, że ich mały sklepik, schowany w cichym zaułku tokijskiej dzielnicy Asakusa, nie miał nawet nazwy. Tym, którzy potrzebowali ich usług, zawsze udawało się go znaleźć. Gdyby natomiast ktoś był na tyle ciekaw, żeby zapytać Hanę, jaką jej zdaniem lombard powinien nosić nazwę, Hana miała gotową odpowiedź. Ikigai. Żadne inne słowo nie pasowało lepiej.
Hana miała niewiele ponad roczek, kiedy nauczyła się chodzić na ciemnej drewnianej podłodze lombardu, a każdy krok, który od tamtej pory postawiła, zbliżał ją do przejęcia interesu po tym, jak jej ojciec przejdzie na emeryturę. Był wdowcem, a ona jego jedyną spadkobierczynią. Ten lombard stanowił ścieżkę jej życia, jedyny cel. Jej ikigai. Ani razu jednak, przez cały ten czas, kiedy jako mała dziewczynka bawiła się u stóp ojca, a potem jako młoda kobieta pracowała u jego boku, nikomu z ich klientów nie przyszło do głowy zapytać o nazwę lokalu. Gdy Toshio witał ich uprzejmym ukłonem, nurtowały ich znacznie pilniejsze pytania. Pierwsze niemal zawsze dotyczyło tego, gdzie właściwie są, a drugie tego, jak się tam znaleźli.
Ostatecznie nikt nie spodziewał się trafić na lombard za drzwiami restauracji z ramenem.
Każdy, kto stał w kolejce przed tą istniejącą od dawna popularną restauracją, mógł zaświadczyć, że podawany tam shoyu ramen jest najlepszy w całym okręgu Taitō. Rozchodząca się w powietrzu woń parujących miseczek z makaronem chijirimen i doskonałymi kawałeczkami duszonego boczku pływającymi w ciemnym i pożywnym bulionie na kościach ułatwiała niektórym czekanie. Innym czas spędzany w wijącej się kolejce wydawał się przez to dwukrotnie dłuższy. Wszyscy natomiast brali głębokie oddechy, sycąc się tą smakowitą obietnicą, dopóki nie przyszła ich kolej, by wejść do zatłoczonej sali jadalnej, która mogła uchodzić za nowoczesną przed dwiema dekadami. Kiedy przepychali się w stronę wolnych miejsc, witały ich pożółkłe ściany poobklejane zdjęciami z autografami sławnych klientów restauracji. Jednak mimo przekroczenia progu niektórzy głodni wcale nie trafiali do sali jadalnej. Zamiast tego ich oczom ukazywała się słabo oświetlona lada lombardu, a ich wejście obwieszczał miedziany dzwoneczek u drzwi.
Wspomnienie tego dzwoneczka rozbrzmiewało teraz w głowie Hany, kulącej się pod kocem. Nakazywało jej wstać i pogodzić się z nieuniknionym. Zasłoniła uszy dłońmi i toczyła skazaną na porażkę walkę, usiłując powstrzymać swój umysł, by nie wstawał z łóżka przed nią. Część jej myśli była już prawie ubrana, zapinała ostatnie guziki starannie wyprasowanego czarnego mundurka pracownicy lombardu. Inne zeszły już na dół do kantorka i wyobrażały sobie, w jaki sposób jej ojciec spędzi pierwszy dzień na emeryturze: stercząc nad nią, sprawdzając, czy wszystko robi dobrze.
Nic nie powie, jeśli przyłapie ją na błędzie. Nigdy tego nie robił. Wystarczało leciutkie drgnienie jego prawej brwi. Toshio wolał milczenie od słów, swoją energię i wymowność zachowując dla klientów. Hana nabrała niezłej wprawy w interpretowaniu jego przyśpieszonego oddechu, półuśmiechów i spojrzeń. Pamiętała tylko jedną sytuację, w której ojciec stracił panowanie nad sobą. Było burzowe popołudnie, miała dziesięć lat i nie odłożyła na miejsce starego zegarka oddanego w zastaw. Oczy ojca pociemniały bardziej niż chmury kłębiące się nad ogródkiem za domem, a kiedy chwycił ją za chude ramionka i zbliżył usta do jej ucha, omal nie stanęło jej serce. Głos ojca był cichy jak wietrzyk, ale jego słowa huczały w głowie Hany głośniej niż tajfun.
Znajdź go.
Ale już.
Hana nie miała pojęcia, co by się stało, gdyby nieco później tamtego dnia nie znalazła zegarka za stertą książek w kantorku. Jedno wiedziała na pewno: już nigdy więcej nie chciała usłyszeć, jak ojciec zwraca się do niej w taki sposób.
Hana wzięła głęboki wdech, zagarniając swoje myśli z powrotem do teraźniejszości. Niewidzialny ciężar przygniatał jej pierś. Spodziewała się, że przyszłość będzie ważyć więcej, a w każdym razie więcej niż dobrze odżywiony kot, tymczasem chwiejny stos dni piętrzących się na jej piersi wydawał się lekki niczym sterta łupin, jakby każdy dzień został wydrążony i zużyty, zanim jeszcze się rozpoczął. Znała na pamięć każdą sekundę czekających ją dni. W końcu od maleńkości patrzyła, jak ojciec je przeżywa. A teraz ona dziedziczyła życie ojca i odtąd nic już nie będzie nowe.
Przekręciła się na bok. Spod poduszki wyzierał brzeżek pożółkłej fotografii. Wyjęła wyblakłe zdjęcie i mrużąc oczy, popatrzyła na nie spod koca. Napotkała spojrzenie młodej kobiety, która mogłaby być jej bliźniaczką. „Dzień dobry, Okaa-san”, Hana pozdrowiła matkę, której nigdy nie poznała, i schowała jej jedyne zdjęcie z powrotem pod poduszkę. Zsunęła koc i spojrzała spod ciemnych rzęs. Promień słońca raził jej źrenice. Zacisnęła powieki i zmusiła się do wstania z łóżka. Nie musiała widzieć, żeby się poruszać po swoim pokoju. Ten pokój i lombard na dole stanowiły jej cały świat, a dzisiaj ów świat wydawał się jeszcze mniejszy.
I cichszy.
Hana przechyliła głowę, nasłuchując znajomego pobrzękiwania kubków i miseczek w kuchni na dole. Ale przez drzwi sączyła się tylko cisza. Hana przygryzła dolną wargę.
Przejście na emeryturę – była tego pewna – to za mało, żeby taki człowiek jak Toshio zaniechał swoich rytuałów. Chociaż miał w domu mały ołtarzyk, żeby oddawać cześć duchom przodków, bogiem, którego jej ojciec naprawdę czcił, był ustalony porządek dnia. Parująca miseczka palonej zielonej herbaty, którą wypijał każdego ranka, była rzeczą świętą, bez względu na to, ile chlupotało w nim sake czy whisky z poprzedniego wieczora.
Hana przyłożyła ucho do drzwi. Istniały tylko dwa potencjalne powody takiej ciszy w lombardzie, a żaden z nich nie zwiastował nic dobrego.