Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wawel - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wawel - ebook

TO NIE JEST PRZEWODNIK! TO ŻYWA HISTORIA WAWELU, KTÓRA WCIĄGA JAK KRYMINAŁ!

Wawel. Bijące serce Polski, Notre Dame, Wersal i Panteon w jednym. Niemy świadek koronacji i upadków, ceremonii i pożarów, schadzek i skrytobójstw – przemówił na nowo za sprawą Kamila Janickiego. Autor historycznych bestsellerów opowiada dzieje najsłynniejszego polskiego wzgórza od czasów legendarnych po wiek XX.

„Na samym początku był potwór” – rozpoczyna swoją historyczną gawędę Kamil Janicki, a potem zajmująco opowiada o źródłach legendy o smoku wawelskim, tajemnicy najstarszych zabudowań z czasów Wiślan i Czechów, gotyckim zamku Kazimierza Wielkiego, renesansowej rezydencji Zygmunta Starego i Bony Sforzy. Prowadzi nas też przez tragiczny w skutkach pożar, po którym Zygmunt III Waza postanowił przenieść swój dwór do Warszawy. Przypomina też chude latach rozbiorów, gdy dawną siedzibę polskich królów zamieniono na pospolite żołnierskie koszary, a w wawelskich komnatach płonęły ogniska. Ostatnią część tej historii stanowią lata drugiej wojny światowej, gdy na zamku rezydował „nazistowski król Polski”, Hans Frank.

Ile kosztował tron? Czyje łoże wymagało częstych napraw? Jaki dystans musiał pokonać król, by odwiedzić królową w jej sypialni? Jak do komnat doprowadzano wodę, a jak odprowadzano ścieki? Którędy uciekał Henryk Walezy? Pod piórem Janickiego – znanego przecież głównie z porywających biografii kobiet – Wawel ożywa, stając się pełnokrwistym bohaterem wciągającej i pełnej gwałtownych zwrotów akcji historii.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-07811-2
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

.

A SA­MYM PO­CZĄTKU był po­twór. Była też pod­stępna zbrod­nia, za­bra­kło za to dziel­nego szew­czyka, a na­wet... smoka. Naj­star­sza wer­sja le­gendy o za­sie­dle­niu Wa­welu ma nie­wiele wspól­nego z po­wta­rza­nymi dzi­siaj ugrzecz­nio­nymi opo­wiast­kami dla dzieci. Hi­sto­rię prze­niósł na per­ga­min Win­centy zwany Ka­dłub­kiem – ka­pe­lan ksią­żęcy, wielki eru­dyta, wy­kształ­cony za­pewne na za­chod­nich uczel­niach, a wresz­cie bi­skup kra­kow­ski. Był to pierw­szy ro­dzimy dzie­jo­pis, au­tor Kro­niki pol­skiej po­wsta­łej na prze­ło­mie wie­ków XII i XIII.

U za­ra­nia pań­stwa pol­skiego Ka­dłu­bek wi­dział po­stać króla imie­niem Krak. Czy też ra­czej imie­niem Grac­chus, bo bi­skup, za­fa­scy­no­wany li­te­ra­turą kla­syczną, na­gmin­nie prze­ra­biał miej­scowe na­zwy wła­sne tak, aby do­dać im ła­ciń­skiego po­lotu. W myśl mitu za­ło­ży­ciel­skiego, przed­sta­wio­nego na kar­tach Kro­niki pol­skiej, Krak jako pierw­szy prze­ko­nał uczest­ni­ków sło­wiań­skiego wiecu, że „śmieszne jest oka­le­czałe by­dle” albo „bez­głowy czło­wiek”. I że po­ważny kraj także po­trze­buje swo­jej głowy, a więc wo­dza. Człon­ko­wie zgro­ma­dze­nia ła­two po­znali, że prze­ma­wia do nich czło­wiek ob­da­rzony „da­rem wy­po­wia­da­nia głę­bo­kich my­śli”. Po­sta­no­wili więc wy­brać Kraka na swo­jego pierw­szego mo­nar­chę. Nie za­wie­dli się. We­dług opo­wie­ści Ka­dłubka nowy król usta­no­wił w Pol­sce prawa, za­gwa­ran­to­wał wol­ność i za­dbał o spra­wie­dliwe sto­sunki spo­łeczne tak, by bo­gaci nie mo­gli dłu­żej cie­mię­żyć ma­lucz­kich. Za jego sprawą kraj zo­stał po­noć „do­pro­wa­dzony do świet­nego roz­kwitu”. Wtedy jed­nak świeżo za­pro­wa­dzo­nemu po­rząd­kowi za­gro­ziła żar­łoczna be­stia.

„Był w za­ło­mach pew­nej skały okrut­nie srogi po­twór, któ­rego nie­któ­rzy zwać zwy­kli ca­ło­żercą” – pi­sał Ka­dłu­bek. Na po­trzeby opo­wie­ści stwo­rzył cał­kiem nowe słowo. Zbitka ho­lo­pha­gus, którą po­słu­żył się w kro­nice, niby to wzięta z ję­zyka grec­kiego, nie wy­stę­puje w żad­nym in­nym śre­dnio­wiecz­nym tek­ście. Ła­two jed­nak od­gad­nąć jej do­kładne zna­cze­nie. Tak jak na przy­kład ich­ty­opha­gus był ry­bo­żercą, tak mon­strum re­zy­du­jące „w za­ło­mach skały” było, cy­tu­jąc jed­nego z ba­da­czy le­gendy, „po­ły­ka­czem, po­chła­nia­ją­cym w ca­ło­ści, jed­nym hau­stem swoje ofiary”.

Ka­dłub­kowe mon­strum, choć nie­sa­mo­wi­cie groźne, nie za­cho­wy­wało się jak dzi­kie, bez­ro­zumne zwie­rzę. Ho­lo­pha­gus po­tra­fił li­czyć i per­trak­to­wać. Szybko ster­ro­ry­zo­wał Po­la­ków, a ich króla ośmie­szył, czy na­wet wy­zuł z fak­tycz­nej wła­dzy. Po­twór ocze­ki­wał, że w każ­dym ty­go­dniu otrzyma kon­kretną, „wy­li­czoną” ilość by­dła. Je­śli ofiary nie do­star­czyły ha­ra­czu na czas i we wła­ści­wej licz­bie, to po­ły­kacz ka­rał je pro­por­cjo­nal­nie do skali na­ru­sze­nia kon­traktu. Po­ry­wał i po­że­rał tyle osób, ile bra­ko­wało wo­łów.

Krak nie był w sta­nie, jak pi­sał Ka­dłu­bek, „znieść tej klę­ski”. Ale jako czło­wiek po­su­nięty w la­tach nie mógł też oso­bi­ście ru­szyć do boju z po­two­rem. Naj­waż­niej­sze za­da­nie po­wie­rzył swoim dwóm sy­nom. W dłu­giej prze­mo­wie za­grze­wał ich do walki i na­po­mi­nał, że nie wolno „uchy­lać się od sławy, która na­rzuca się sama”. Za­zna­czył też jed­nak, że kró­le­wi­cze nie po­winni „wy­sta­wiać się zbyt­nio” i ry­zy­ko­wać, bo prze­cież są jego na­stęp­cami.

Po­tom­ko­wie Kraka na­tarli zbroj­nie na be­stię. A po­tem zro­bili to po­now­nie, po­now­nie i po­now­nie. „Do­świad­czyli po wie­lo­kroć otwar­tej mę­skiej walki”, ale każda „próba sił” oka­zy­wała się da­remna. Ho­lo­pha­gus prze­pła­szał ich i żą­dał no­wych ofiar. Wresz­cie zde­spe­ro­wani kró­le­wi­cze po­su­nęli się do pod­stępu. „Za­miast by­dląt pod­ło­żyli w zwy­kłym miej­scu skóry by­dlęce, wy­pchane za­pa­loną siarką” – pi­sał Ka­dłu­bek. Nie­świa­domy ni­czego ca­ło­żerca „po­łknął je z wielką łap­czy­wo­ścią”, po czym „za­du­sił się od bu­cha­ją­cych we­wnątrz pło­mieni”.

W tym punk­cie iście ba­śniowa opo­wieść na­biera kry­mi­nal­nego po­smaku. Młod­szy z sy­nów Kraka, nie­rad, że brat ta­ra­suje mu drogę do tronu, wy­ko­rzy­stał oka­zję i kiedy tylko be­stia wy­dała ostat­nie tchnie­nie, rzu­cił się na kon­ku­renta z bro­nią. Do­ko­nał mor­der­stwa, po czym za­brał ciało star­szego kró­le­wi­cza i ze łzami wy­znał ojcu, że ten po­legł w walce z po­two­rem. Krak bez wa­ha­nia przy­jął taką wer­sję. Wkrótce umarł, szczę­śliwy, że wciąż ma dzie­dzica i że za sprawą bo­ha­ter­skich czy­nów syna pań­stwu nie grozi dłu­żej naj­więk­sze nie­bez­pie­czeń­stwo. Do­piero po zgo­nie władcy ka­inowa zbrod­nia wy­szła na jaw. „Młod­szy Krak”, tylko tak okre­ślony w kro­nice, zo­stał ska­zany na wieczne wy­gna­nie, tron zaś prze­szedł w ręce je­dy­nej córki i ostat­niego ży­ją­cego dziecka wiel­kiego mo­nar­chy – kró­lewny Wandy. Ob­jęła ona wła­dzę nie tylko nad Pol­ską, ale też nad no­wym, sto­łecz­nym gro­dem.

„Na skale ca­ło­żercy wnet za­ło­żono sławne mia­sto. I póty nie za­prze­stano ob­rzę­dów po­grze­bo­wych , póki nie zo­stały za­mknięte ukoń­cze­niem bu­dowy mia­sta” – pi­sał Ka­dłu­bek. Osada, jak stwier­dził, otrzy­mała miano „Grac­cho­via” od „imie­nia Grak­cha”. Kro­ni­karz po­dał jed­nak także wer­sję al­ter­na­tywną: „Nie­któ­rzy na­zwali mia­sto Kra­ko­wem od kra­ka­nia kru­ków, które zle­ciały się tam do ścierwa po­twora”.

PO­SZU­KI­WA­NIA BE­STII

Kra­kow­ska le­genda o walce z lu­do­żer­czą be­stią nie była uni­ka­tem. W ca­łej Eu­ro­pie można na­li­czyć po­nad sto hi­sto­rycz­nych miast, na któ­rych her­bach pysz­nią się smoki. W wielu wy­pad­kach sym­bol przy­jęto wła­śnie dla­tego, że w myśl lo­kal­nych opo­wie­ści osady były nie­gdyś prze­śla­do­wane przez nie­na­wistne jasz­czury albo na­wet za­ło­żono je – jak „Grac­cho­vię” – na le­go­wi­skach be­stii.

Swoje smo­cze ba­śnie miały Pa­ryż i Rzym. We fran­cu­skiej sto­licy wiel­kiego węża po­ko­nał po­noć święty bi­skup, zresztą nie bro­nią, ale czy­stą per­swa­zją. Z ko­lei w Wiecz­nym Mie­ście smoka spę­tał pa­pież, na do­kładkę zaś wskrze­sił jego ofiary. O wal­kach ze smo­kami opo­wiada Bi­blia, stwory te były też znane kul­tu­rze an­tycz­nej. W XI wieku za­częły ro­dzić się opo­wie­ści o Świę­tym Je­rzym i kró­lew­nie, którą ura­to­wał przed smo­kiem. Po­tem, już w epoce Win­cen­tego Ka­dłubka, nowy im­puls do fa­scy­na­cji smo­kami przy­nio­sły wy­prawy krzy­żowe. Kro­ko­dyle na­po­ty­kane w kra­jach arab­skich w oczy­wi­sty spo­sób ko­ja­rzyły się bo­wiem przy­by­szom z Eu­ropy z lu­do­żer­czymi jasz­czu­rami zna­nymi z le­gend.

Także w Pol­sce nie bra­kuje re­lik­tów wiary w obec­ność smo­ków. Przed wie­kami po ca­łym kraju roz­siane były punkty okre­ślane mia­nem mi­gro­dów. Na­dal zresztą ist­nieje kilka miej­sco­wo­ści o ta­kiej na­zwie. Żmi­gród zaś, jak wy­ja­śnia znawca śre­dnio­wiecz­nego oglądu świata pro­fe­sor Ja­cek Ba­nasz­kie­wicz, to do­słow­nie gród żmija, miej­sce, któ­rego cha­rak­ter i lo­ka­li­za­cja spra­wiały, że ucho­dziło za sie­dli­sko po­nadna­tu­ral­nej be­stii.

Swoje smo­cze le­gendy i herb ze skrzy­dla­tym jasz­czu­rem ma Or­neta na War­mii. Rów­nież Żmi­gród koło Du­kli na Pod­kar­pa­ciu szczyci się smo­czą sym­bo­liką i po­siada przy­naj­mniej szcząt­kową opo­wieść o be­stii. Na tym tle Kra­ków wy­pada jed­nak wy­jąt­kowo. Le­genda o smoku wa­wel­skim oka­zała się nie­zwy­kle trwała, żywa i atrak­cyjna – nie tylko dla miesz­kań­ców grodu, ale też dla przy­by­szów, na­wet z naj­od­le­glej­szych kra­jów.

Na­stępcy Win­cen­tego Ka­dłubka przez stu­le­cia ocho­czo po­wta­rzali i prze­ra­biali mit trak­tu­jący o po­cząt­kach mia­sta. W no­wych wer­sjach już wprost pi­sano o smoku lub jasz­czu­rze, tak aby od­biorcy nie mieli trud­no­ści z wy­obra­że­niem so­bie groź­nego prze­ciw­nika Pra­po­la­ków. W Kro­nice pol­sko-ślą­skiej z końca XIII wieku le­genda zo­stała po­wie­lona nie­mal słowo w słowo. Au­tor nieco póź­niej­szej Kro­niki Dzierzwy do­dał do niej sta­ro­te­sta­men­towe na­wią­za­nie. Także król Da­niel miał bo­wiem w do­robku roz­prawę ze „smo­kiem ba­bi­loń­skim”. W czter­na­sto­wiecz­nym dziele Pio­tra z By­czyny Krak za­stą­pił sy­nów i sam roz­pra­wił się ze smo­kiem. Taki wa­riant roz­wi­nął Jan Dłu­gosz. W naj­słyn­niej­szej pol­skiej kro­nice, spi­sa­nej w dru­giej po­ło­wie XV wieku, nie tylko ob­sa­dził Kraka w głów­nej roli, ale też po­zmie­niał ko­lej­ność wy­da­rzeń. Do­dał poza tym barwne szcze­góły, jak choćby do­kładną wy­so­kość ha­ra­czu prze­ka­zy­wa­nego po­two­rowi – równo trzy sztuki by­dła dzien­nie.

Krót­kie łapy, po­tężne pa­zury i wy­łu­pia­ste oczy­ska. Naj­star­sze znane wy­obra­że­nie smoka wa­wel­skiego, za­miesz­czone w Ko­smo­gra­fii Se­ba­stiana Mün­stera z 1550 roku.

W XVI wieku, za sprawą Mar­cina Biel­skiego, mit, do­tąd za­wsze spi­sy­wany po ła­ci­nie, do­cze­kał się pierw­szej wer­sji pol­sko­ję­zycz­nej. An­ta­go­ni­stą jest w niej „smok wielki w ja­mie”, który „lu­dzi kradł i po­że­rał, a parą smro­dliwą za­bi­jał”. Zgła­dził go oso­bi­ście „Gra­kus Książę”, na­ka­zu­jąc, by w po­zba­wio­nym wnętrz­no­ści cie­lę­ciu umiesz­czono „siarkę, smołę i sa­le­trę z ogniem”. Pod pió­rem Biel­skiego opo­wieść zy­skała też nowy, po­wta­rzany do dzi­siaj epi­log. Po­twór, ura­czony pa­lą­cym po­sił­kiem, ru­szył do Wi­sły i „pił wodę aż się roz­pękł”.

Do­piero w epoce re­ne­sansu wpro­wa­dzono rów­nież do hi­sto­rii no­wego, nie­dy­na­stycz­nego bo­ha­tera. Na kar­tach her­ba­rza Bar­to­sza Pa­proc­kiego, wy­da­nego w roku 1584, można od­na­leźć wzmiankę, że to nie sam król, książę czy na­stępcy tronu, lecz szewc imie­niem Skuba wy­my­ślił pod­stępny spo­sób uni­ce­stwie­nia wroga. Wa­riant wszedł sztur­mem do ko­lej­nych kro­nik. I trudno się dzi­wić. Dla zwy­czaj­nych od­bior­ców prze­myślny rze­mieśl­nik był po­sta­cią znacz­nie bliż­szą od mo­nar­chy. Ła­twiej się z nim było iden­ty­fi­ko­wać, a na­wet od­czu­wać dumę z lo­kal­nego suk­cesu. Poza tym Skuba brzmiał po pro­stu... wia­ry­god­nie. Wy­da­wał się jakby ko­nieczny do do­mknię­cia fa­buły. „Gdzie ścierwo, tam szewcy, gdzie skóra, szy­cie i mo­de­lo­wa­nie jej, tam także oni” – ko­men­tuje je­den z ba­da­czy te­matu.

Hi­sto­ria smoka wa­wel­skiego stała się dla kra­ko­wian na­ma­cal­nie bli­ska. To chyba nie przy­pa­dek, że w śre­dnio­wie­czu na Wa­welu ulo­ko­wano ko­ścioły Świę­tego Mi­chała i Świę­tego Je­rzego – dwóch pa­tro­nów, sław­nych za sprawą he­ro­icz­nych zma­gań ze smo­kami. W trud­nym do okre­śle­nia mo­men­cie, ale ra­czej nie wcze­śniej niż w po­cząt­kach XIV stu­le­cia, umiesz­czono też mon­stru­alną pa­miątkę na mu­rze ka­te­dry. Przed za­chod­nim wej­ściem do naj­waż­niej­szej świą­tyni Wa­welu na łań­cu­chach za­wi­sły ogromne ko­ści. Znaj­dują się tam do dzi­siaj. We­dług oglę­dzin prze­pro­wa­dzo­nych w pierw­szych la­tach XX wieku przez zoo­loga Edwarda Nie­za­bi­tow­skiego są to lewa kość udowa ma­muta, dolna szczęka „ol­brzy­miego wie­lo­ryba ko­pal­nego” i czaszka no­so­rożca. Dawni by­walcy wzgó­rza rzecz ja­sna in­ter­pre­to­wali re­likty ina­czej. Na­wet je­śli nie uwa­żano ich za po­zo­sta­łość po kon­kret­nym smoku za­bi­tym przez Kraka, jego sy­nów lub szewca Skubę, to przy­naj­mniej za do­wód, że taki po­twór mógł ist­nieć na­prawdę. Osiem­na­sto­wieczny je­zu­ita Ga­briel Rzą­czyń­ski wy­ja­śniał z pełną po­wagą, że te i inne „ko­ści nie­zwy­kłego cię­żaru i kształtu” to na­wet w opi­nii zna­ko­mi­tych ana­to­mów „resztki smo­ków, które po­wódź No­ego wy­mu­liła”.

Za naj­waż­niej­szy do­wód rze­ko­mej byt­no­ści ca­ło­żercy pod Kra­ko­wem uwa­żano jed­nak samo wzgó­rze wa­wel­skie. Pier­wot­nie całe było ono po­zna­czone le­jami, roz­pa­dli­nami i pęk­nię­ciami. Win­centy Ka­dłu­bek mógł oglą­dać nie jedną, ale przy­naj­mniej kilka jam przy­wo­dzą­cych na myśl le­go­wi­ska „przed­po­to­po­wej” be­stii. Jesz­cze Jan Dłu­gosz w wieku XV pi­sał o Wa­welu: „Wi­dzieć można do dziś dnia na tej gó­rze wiele ja­skiń, w któ­rych miał prze­by­wać osła­wiony w pi­sem­nych i ust­nych po­da­niach smok, czyli zwierz prze­dziw­nej wiel­ko­ści, który dużo szkód miesz­kań­com tu­tej­szym miał za­da­wać”. Za­łomy skalne, po­cząt­kowo trudno do­stępne, stały się z cza­sem kry­jów­kami zbi­rów i sze­roko ro­zu­mia­nego hul­taj­stwa. Za­pewne dla­tego król Zyg­munt Au­gust w 1565 roku na­ka­zał za­sy­pać „smo­cze jamy”. Nie wszyst­kie jed­nak.

W XVI wieku z le­gen­dar­nym po­two­rem wią­zano już bar­dzo kon­kretny otwór u pod­nóża Wa­welu. Mar­cin Kro­mer no­to­wał po ła­ci­nie, że ta „głę­boka ja­ski­nia wy­drą­żona w ska­łach” była zwana „spe­cum dra­co­nis”. Jo­achim Biel­ski, syn Mar­cina, jako pierw­szy za­pi­sał na­zwę po pol­sku. „Jest jesz­cze jego jama pod zam­kiem, zo­wią Smo­cza Jama” – stwier­dził na kar­tach Kro­niki świata, wy­da­nej dru­kiem w roku 1597. Na my­śli miał tę samą ja­ski­nię z wy­lo­tem po­ło­żo­nym nad Wi­słą po po­łu­dniowo-wschod­niej stro­nie wzgó­rza, która jest obec­nie udo­stęp­niana tu­ry­stom. Kilka stu­leci temu pie­czara wy­glą­dała oczy­wi­ście ina­czej. Otwór wej­ściowy był znacz­nie mniej­szy, wnę­trze cia­śniej­sze, po­zba­wione ob­mu­ro­wań, schod­ków i fi­la­rów. Jama miała poza tym do­dat­kowy wy­lot da­lej na pół­noc, w za­kolu rzeki. Nie dało się na­to­miast po­ma­sze­ro­wać nią pro­sto na szczyt wzgó­rza. Obecne krę­cone schody na Wa­wel bie­gną we­wnątrz studni z cza­sów za­bo­rów. Przed wie­kami mu­siała róż­nić się też sieć ko­ry­ta­rzy. Ak­tu­al­nie trasa zwie­dza­nia obej­muje trzy po­łą­czone ko­mory, cią­gnące się na prze­strzeni około 80 me­trów. U schyłku XX wieku od­kryto też daw­niej za­blo­ko­wane, a kilka razy dłuż­sze boczne ko­ry­ta­rze. Po­dob­nych roz­ga­łę­zień pier­wot­nie było za­pewne wię­cej.

Le­gen­darny król Kra­kus na ry­ci­nie za­miesz­czo­nej w kro­nice Jo­achima Biel­skiego z 1597 roku. W pra­wym dol­nym rogu smok po­że­ra­jący ofiarę. W tle pyszni się pół­nocna fa­sada re­ne­san­so­wej re­zy­den­cji na Wa­welu. Od le­wej wi­dać bel­we­de­rek, dom króla, dom kró­lo­wej, łaź­nię naj­ja­śniej­szej pani i frag­ment ko­ścioła ka­te­dral­nego.

Obec­ność ja­skini po­bu­dzała za­in­te­re­so­wa­nie opo­wie­ścią o smoku wa­wel­skim. Z cza­sem pie­czara stała się wręcz swo­istą wi­zy­tówką Kra­kowa. W do­bie sar­ma­ty­zmu ocho­czo pi­sali o niej szla­checcy po­eci. Sta­ni­sław Sze­miot ry­mo­wał o Kraku, że „smoka z po­rady szewca struł pod górą, którą po dziś dzień wi­dać w skale z dawną dziurą”. Sa­muel Twar­dow­ski opo­wia­dał o „smo­czej gło­wie” w „sto­łecz­nym Kra­ko­wie”. Z ko­lei We­spa­zjan Ko­chow­ski uło­żył fraszkę, w któ­rej wy­śmie­wał grecki mit o Apol­li­nie za­bi­ja­ją­cym smoka. I zro­bił to, aby za­raz pod­kre­ślić, że rze­czą o wiele pew­niej­szą jest pra­dawny suk­ces Kraka w walce ze smo­kiem gra­su­ją­cym u pod­nóży pol­skiej sto­licy. Do smo­czego te­matu au­tor po­wró­cił też w wier­szu sła­wią­cym ko­ro­na­cję króla Mi­chała Ko­ry­buta Wi­śnio­wiec­kiego w 1669 roku. Stwier­dził w nim, że je­śli na­wet be­stia żyje „w pod­ziem­nej ka­wer­nie”, to na wieść o przy­by­ciu no­wego mo­nar­chy sama z sie­bie „zdech­nie mi­zer­nie”.

Ba­daczka dzie­jów ja­skini Elż­bieta Fir­let pod­kre­śla, że w tym cza­sie le­go­wi­sko ca­ło­żercy sta­no­wiło już oso­bli­wość nie tylko na skalę kraju, ale też kon­ty­nentu. Pro­fe­sor Ja­cek Ba­nasz­kie­wicz pi­sze po­dob­nie: że w do­bie no­wo­żyt­nej smok wa­wel­ski „tra­fił na sa­lony eu­ro­pej­skie”. W nie­ma­łym stop­niu było to za­sługą Se­ba­stiana Mün­stera – nie­miec­kiego hu­ma­ni­sty, geo­grafa i teo­loga, sław­nego za sprawą mo­nu­men­tal­nej Ko­smo­gra­fii. Książka ta była skrzy­żo­wa­niem atlasu geo­gra­ficz­nego, en­cy­klo­pe­dii i prze­wod­nika po świe­cie. Naj­peł­niej­sza jej edy­cja, wy­dru­ko­wana w roku 1550, li­czyła po­nad 1200 stron i za­wie­rała 910 drze­wo­ry­tów oraz nie­mal 70 map. Był to nie­kwe­stio­no­wany mię­dzy­na­ro­dowy be­st­sel­ler, je­den z naj­więk­szych hi­tów wy­daw­ni­czych od czasu upo­wszech­nie­nia druku. W ciągu nie­spełna stu­le­cia uka­zało się około czter­dzie­stu wy­dań Ko­smo­gra­fii. Dzieło, na­pi­sane po nie­miecku, eks­pre­sowo do­cze­kało się tłu­ma­czeń na ła­cinę, fran­cu­ski, wło­ski i cze­ski. W obiegu znaj­do­wały się dzie­siątki ty­sięcy jego eg­zem­pla­rzy, do­cie­ra­jąc nie tylko do elit in­te­lek­tu­al­nych, ale też sze­ro­kiego od­biorcy; na tyle oczy­wi­ście, na ile ist­niał on w cza­sach re­ne­sansu i ba­roku. To fakt ważny dla hi­sto­rii smoka wa­wel­skiego, bo Mün­ster nie uchy­lał się na kar­tach swo­jego ma­gnum opus przed opi­sy­wa­niem nie­zwy­kłych stwo­rzeń i zja­wisk przy­rody. Czę­sto wy­ka­zy­wał zdrowy scep­ty­cyzm. Po­wąt­pie­wał w ist­nie­nie chi­mer i fe­nik­sów. Ale już kra­kow­ski ca­ło­żerca wy­dał mu się stwo­rze­niem zu­peł­nie re­al­nym i na tyle fa­scy­nu­ją­cym, że po­świę­cił mu nie­mal po­łowę ca­łego opisu pol­skiej sto­licy.

Geo­graf po­wtó­rzył mit nie­mal słowo w słowo za jed­nym z pol­skich kro­ni­ka­rzy, Mar­ci­nem Kro­me­rem. Ozdo­bił też jed­nak tekst od­po­wied­nią ry­ciną – pierw­szym za­cho­wa­nym wi­ze­run­kiem smoka wa­wel­skiego w dzie­jach. Na drze­wo­ry­cie wi­dać wzgó­rze, bryłę pa­łacu, a na pierw­szym pla­nie pa­stuszka ucie­ka­ją­cego w pa­nice przed smo­kiem, który aku­rat wy­pełza z jamy, aby po­żreć ni­czego nie­świa­dome owce. To jasz­czur na krót­kich ła­pach, za­koń­czo­nych po­tęż­nymi pa­zu­rami, peł­za­jący przy ziemi, z wiel­kimi, wy­łu­pia­stymi gał­kami ocznymi, uszami po­ło­żo­nymi po so­bie jak u mon­stru­al­nego psi­ska i z rzę­dem ostrych zę­bów. Nie tak ma­je­sta­tyczny jak rzeźba po­sta­wiona w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych XX wieku przed wej­ściem do jamy, ale naj­wi­docz­niej dzia­ła­jący na wy­obraź­nię od­bior­ców Ko­smo­gra­fii. I to do ta­kiego stop­nia, że za­gra­niczni go­ście przy­by­wa­jący do Kra­kowa co­raz czę­ściej ży­czyli so­bie uj­rzeć sławną ja­ski­nię be­stii.

W 1574 roku do smo­czej jamy za­pu­ścił się An­dré The­vet, fran­cu­ski uczony to­wa­rzy­szący świeżo wy­bra­nemu na pol­ski tron Hen­ry­kowi Wa­le­zemu. Za­równo treść lo­kal­nej le­gendy, jak i opis pie­czary za­mie­ścił rok póź­niej na kar­tach wła­snej Ko­smo­gra­fii. Na po­czątku wieku XVII o „strasz­li­wej piw­nicy, we wnę­trzu któ­rej prze­by­wał smok”, do­no­sił też do Włoch nun­cjusz apo­stol­ski Clau­dio Ran­goni. Z ko­lei nie­miecki geo­graf Georg Braun nie dość, że wzo­rem Mün­stera przed­sta­wił smo­czy te­mat czy­tel­ni­kom, to jesz­cze pod­jął próbę kla­sy­fi­ka­cji ga­tunku zwie­rząt zwa­nych „Ho­lo­pha­gus”. Jak twier­dził, ta­kie same be­stie były no­to­wane przez Rzy­mian już w III wieku n.e.

Przy­kłady za­gra­nicz­nych uczo­nych, któ­rzy po­chy­lali się nad te­ma­tem smoka wa­wel­skiego, można mno­żyć. O śmier­tel­nym wrogu Kraka pi­sał Ales­san­dro Gu­agnini, Włoch, choć osia­dły w Kra­ko­wie. Pi­sali też Fran­cuz Be­no­ist Ri­gaud, Ślą­zak Adam Schröter czy Nie­miec An­dreas Cel­la­rius. I nie­mal każdy z eks­per­tów, za­równo ro­dzi­mych, jak i ob­cych, wie­rzył, że przy­ta­cza re­la­cję opartą na fak­tach, nie zaś bajkę.

Z ja­kie­go­kol­wiek scep­ty­cy­zmu jako pierw­szy zwie­rzył się do­piero Mar­cin Kro­mer, two­rzący w po­ło­wie XVI wieku. Pi­sał, że nie jest w sta­nie oce­nić, czy smo­cza nar­ra­cja to „wy­mysł”. Za­cho­wa­nej jamy nie uwa­żał zaś za do­wód w spra­wie, bo ta prze­cież „i z przy­ro­dze­nia mo­gła sta­nąć”. A więc: po­wstać w spo­sób na­tu­ralny. W XVII wieku po­dobna kry­tyka nie­mal się nie zda­rzała. Z ostrym pro­te­stem prze­ciwko bra­niu le­gendy na se­rio wy­stą­pił za to two­rzący u sa­mego schyłku I Rzecz­po­spo­li­tej Ema­nuel Mur­ray – dzien­ni­karz, hi­sto­ryk, spo­lo­ni­zo­wany Fran­cuz osia­dły w Kra­ko­wie. W rę­ko­pi­śmien­nym prze­wod­niku po mie­ście z roku 1787 przy­znał, że w ogóle nie chciał oglą­dać ja­skini, która dała kro­ni­ka­rzom pre­tekst do po­pusz­cza­nia wo­dzy fan­ta­zji. „Ta­kie mia­sto do chwały swo­jej, żad­nych ba­jecz­nych nie po­trze­buje ozdób” – stwier­dził.

Ko­men­tarz do­brze wpi­sy­wał się w nową epokę szkiełka, oka i na­uko­wego ry­goru. Wła­śnie na prze­ło­mie XVIII i XIX wieku tama wresz­cie pę­kła. Jed­no­cze­śnie z po­wie­ściami i dra­ma­tami przy­bli­ża­ją­cymi le­gendę ma­som po­sy­pały się mniej czy bar­dziej fa­chowe ko­men­ta­rze ba­da­czy szu­ka­ją­cych re­al­nego kon­tek­stu opo­wie­ści. Adam Na­ru­sze­wicz usi­ło­wał od­gad­nąć źró­dła smo­czej sym­bo­liki. Ka­rol Szaj­no­cha szu­kał ob­cych ana­lo­gii, pod­czas gdy Jó­zef Wa­wel-Lo­uis po­sta­wił na re­li­gijne roz­wią­za­nia ta­jem­nicy kra­kow­skiej be­stii. Śledz­two w spra­wie smoka wa­wel­skiego, za­po­cząt­ko­wane nie­mal ćwierć ty­siąc­le­cia temu, na do­brą sprawę trwa na­dal.

U ŹRÓ­DEŁ LE­GENDY

Dzi­siaj wia­domo już z całą pew­no­ścią, że Win­centy Ka­dłu­bek zmy­ślał. Spe­cja­li­ści róż­nią się jed­nak w oce­nie tego, jak da­leko po­su­nął się w kon­fa­bu­la­cjach. Wbrew opo­wie­ściom kra­kow­skiego bi­skupa Pol­ska wcale nie za­częła się na Wa­welu. Zresztą dzie­jo­pis do­brze zda­wał so­bie z tego faktu sprawę. Znał tra­dy­cje dy­na­stii Pia­stów, słusz­nie lo­ku­jące pra­po­czątki rodu i pań­stwa w Wiel­ko­pol­sce. Te wy­dały mu się jed­nak nie­wy­star­cza­jące i zbyt obce.

Ka­dłu­bek czer­pał ze star­szej o nie­mal stu­le­cie kro­niki wę­drow­nego mni­cha, umow­nie na­zy­wa­nego Gal­lem. Ano­ni­mowy ob­co­kra­jo­wiec, two­rzący w oto­cze­niu dworu ksią­żę­cego, zdo­łał wy­mie­nić tylko trzech wład­ców rzą­dzą­cych pań­stwem Pia­stów w cza­sach „przed­hi­sto­rycz­nych”, po­prze­dza­ją­cych chrzest Mieszka I w roku 966. Prze­ka­zał ich imiona i nie­wiele wię­cej. Ka­dłu­bek nie tylko ubar­wił nar­ra­cję, ale też... do­dał do niej kil­ka­na­ście stu­leci wcze­śniej­szej hi­sto­rii, peł­nej chwa­leb­nych i spek­ta­ku­lar­nych zwro­tów ak­cji.

W jego wer­sji dzie­jów Po­lacy sta­no­wili eu­ro­pej­ską po­tęgę, na­wet za­nim Krak zwień­czył skro­nie kró­lew­ską ko­roną. Kon­tro­lo­wali ogromną część kon­ty­nentu i z po­wo­dze­niem pro­wa­dzili wojny z Ga­lami. Po­tem, już po zgła­dze­niu smoka, sta­wili czoła Alek­san­drowi Wiel­kiemu. Za sprawą no­wego pod­stępu po­ko­nali po­tęż­nego Ma­ce­doń­czyka, który, po­nió­sł­szy ogromne straty, „z garstką woj­ska le­dwo uszedł nie­sła­wie”. Wresz­cie pol­ski król, Le­stek III, roz­gro­mił także Rzy­mian, a Ju­liu­sza Ce­zara zmu­sił, by od­dał mu swą sio­strę za żonę.

To wszystko rzecz ja­sna wcale się nie zda­rzyło. Ka­dłu­bek miał sła­bość do tra­dy­cji an­tycz­nych. Po­szat­ko­wał je i po­prze­ra­biał tak, aby wpi­sać Kra­ków i Pol­skę w wiel­kie dzieje wcze­śniej­szych epok. Nie­wiele się przy tym przej­mo­wał re­ali­zmem i wia­ry­god­no­ścią opo­wie­ści. Ze smo­kiem wa­wel­skim sprawa mo­gła wy­glą­dać po­dob­nie.

Od dawna szu­kano po­ten­cjal­nych źró­deł in­spi­ra­cji, któ­rymi po­słu­żył się oczy­tany bi­skup. Zda­niem róż­nych ba­da­czy Ka­dłu­bek po­sił­ko­wał się tra­dy­cją bi­blijną, szu­kał wska­zó­wek w po­pu­lar­nych za jego cza­sów be­stia­riu­szach albo też czer­pał na­tchnie­nie z pa­ry­skiej le­gendy o po­ko­na­niu smoka, ży­wej w mie­ście, w któ­rym kro­ni­karz być może od­był stu­dia za­gra­niczne. Wy­su­wano po­gląd, że zręczny eru­dyta po­łą­czył różne wzmianki i mo­tywy w nową ca­łość. Nie jest to jed­nak naj­po­pu­lar­niej­sze roz­wią­za­nie za­gadki.

We­dług zna­nej teo­rii au­tor Kro­niki pol­skiej nie był aż tak ory­gi­nalny. Miał się­gnąć po jedno kon­kretne, oczy­wi­ście an­tyczne dzieło: tak zwany Ro­mans o Alek­san­drze, któ­rego naj­star­szą wer­sję spi­sano w III wieku n.e. Był to sza­le­nie po­pu­larny zbiór fan­ta­stycz­nych opo­wie­ści o wiel­kim Ma­ce­doń­czyku, tłu­ma­czony i prze­ra­biany aż do epoki no­wo­żyt­nej. Ory­gi­nał po­wstał po grecku, ale różne wa­rianty funk­cjo­no­wały mię­dzy in­nymi w ję­zy­kach kop­tyj­skim, ar­meń­skim, sy­ryj­skim, per­skim i arab­skim. Krą­żyły też, a jakże, od­pisy ła­ciń­skie. Po­szcze­gólne re­dak­cje róż­niły się od sie­bie. W kilku wschod­nich wer­sjach na­mie­rzono zaś hi­sto­rię łu­dząco po­dobną do le­gendy o smoku wa­wel­skim.

W Ro­man­sie o Alek­san­drze rów­nież wy­stę­puje smok, za­miesz­kały w ja­skini nad rzeką i do­ma­ga­jący się co­dzien­nego ha­ra­czu w sztu­kach by­dła. Be­stia ta po­żera ofiary w ca­ło­ści, jed­nym chap­nię­ciem, zu­peł­nie jak Ka­dłub­kowy, na­zwany prze­cież z grecka, ho­lo­pha­gus. Także upa­dek po­twora jest nie­mal zbieżny z lo­sem kra­kow­skiej po­czwary. Alek­san­der Wielki na­ka­zuje za­bić dwa wiel­kie woły, „ścią­gnąć z nich skóry i usu­nąć mięso, a skóry ich wy­peł­nić gip­sem, smołą, oło­wiem i siarką i pod­ło­żyć je na tym sa­mym miej­scu” co zwy­cza­jowe ofiary. Zna­cząco różni się tylko fi­nał opo­wie­ści. Smok nie umiera od sa­mego po­siłku, choć zo­staje otu­ma­niony. Alek­san­der wy­ko­rzy­stuje sy­tu­ację: po­leca roz­pa­lić miech ko­wal­ski i rzu­cać do pasz­czy zwie­rza go­rące spi­żowe kule. Do­piero to spra­wia, że be­stia wy­daje ostat­nie tchnie­nie.

„Po­do­bień­stwo oby­dwu wąt­ków jest ude­rza­jące i nie może ule­gać wąt­pli­wo­ści” – pod­kre­ślał pro­fe­sor Ma­rian Ple­zia, który naj­sze­rzej za­jął się te­ma­tem. Nie zna­czy to jed­nak, że teo­ria po­zba­wiona jest ja­kich­kol­wiek wad. Smo­czy epi­zod wy­stę­puje w wer­sjach sy­ryj­skiej i kop­tyj­skiej Ro­mansu, bra­kuje go na­to­miast w re­dak­cjach ła­ciń­skich z wcze­snego śre­dnio­wie­cza, a więc w wer­sjach, które znano w Eu­ro­pie za ży­cia bi­skupa Win­cen­tego. Pro­fe­sor Ple­zia twier­dził jed­nak, że Ka­dłu­bek mógł ze­tknąć się pod­czas stu­diów z ja­kimś in­nym wa­rian­tem Ro­mansu, który nie za­cho­wał się do na­szych cza­sów. Kro­ni­karz przy­zna­wał zresztą, że była mu znana „księga li­stów Alek­san­dra, za­wie­ra­jąca bli­sko dwie­ście epi­stoł”. Dzieło ta­kie można ostroż­nie iden­ty­fi­ko­wać wła­śnie jako za­gi­nioną wer­sję Ro­mansu. Nie da się też wy­klu­czyć, że dzie­jo­pis usły­szał ustną opo­wieść, prze­ka­zaną na przy­kład przez któ­re­goś z uczest­ni­ków wy­praw krzy­żo­wych do Ziemi Świę­tej. Po­tem zaś wplótł le­gendę w ba­jeczne dzieje Pol­ski.

W opi­nii naj­więk­szych scep­ty­ków tak wy­raźna in­spi­ra­cja Ro­man­sem za­myka cały te­mat źró­deł kra­kow­skiego mitu. Nie bra­kuje spe­cja­li­stów, któ­rzy są­dzą, że wą­tek ca­ło­żercy zo­stał sztucz­nie prze­szcze­piony na lo­kalny grunt. I był tak samo obcy pol­skiej tra­dy­cji jak opo­wiastki o woj­nach Le­chi­tów z ma­ce­doń­ską fa­langą i z le­gio­nami Ce­zara. Prze­wa­żają jed­nak głosy bar­dziej sto­no­wane. Uważa się, że nar­ra­cja o ja­kiejś be­stii, którą na­le­żało po­ko­nać, aby mógł po­wstać Kra­ków, była znacz­nie star­sza; że funk­cjo­no­wała ona ust­nie przed Ka­dłub­kiem, choć w wer­sji prost­szej, a pew­nie i bar­dzo róż­nej od zna­nej fa­buły. Bi­skup, jak ko­men­to­wał Ma­rian Ple­zia, „za­stał ją i tylko li­te­racko opra­co­wał”. To by po czę­ści tłu­ma­czyło, dla­czego le­genda o smoku na stałe wro­sła w pol­ską świa­do­mość, pod­czas gdy inne Ka­dłub­kowe ba­śnie skre­ślono jako czy­sty wy­mysł.

Pier­wot­nej tre­ści mitu trudno się na­wet do­my­ślać. A jed­nak ba­da­cze od stu­leci po­dej­mują ta­kie próby. Wie­lo­krot­nie su­ge­ro­wano, że za fa­sadą walki ze smo­kiem kryła się ja­kaś hi­sto­ryczna ry­wa­li­za­cja zbrojna, to­czona nad górną Wi­słą. Bądź co bądź, ca­ło­żerca z Kro­niki pol­skiej za­cho­wuje się jak wrogi władca lub oku­pant, ocze­ku­jący ha­ra­czu. Adam Na­ru­sze­wicz u schyłku XVIII stu­le­cia pi­sał, że smo­kiem byli tak na­prawdę ko­czow­ni­czy Awa­ro­wie, że­ru­jący na lud­no­ści sło­wiań­skiej. Inni au­to­rzy wią­zali le­gendę z wal­kami mię­dzy­ple­mien­nymi albo cho­ciażby z po­ko­na­niem roz­bój­ni­ków, któ­rzy za­ło­żyli bazę wy­pa­dową w za­ło­mach skały, na któ­rej po­tem po­wstało mia­sto. Jest jesz­cze cał­kiem świeża teo­ria Nor­mana Da­viesa – tak buń­czuczna, że wy­pada wąt­pić, czy sam au­tor trak­to­wał ją po­waż­nie. W zbio­rze ese­jów Smok wa­wel­ski nad Ta­mizą znany wa­lij­ski hi­sto­ryk ogło­sił, że le­genda o kra­kow­skim smoku ma cel­tyc­kie ko­rze­nie. I że jest to hi­sto­ria o „czar­nym cha­rak­te­rze, wo­jow­ni­czym uzur­pa­to­rze Kraku, który knuje, aby po­zba­wić smoka-księ­cia na Wa­welu jego ro­do­wych praw”. Ca­ło­żerca to bo­wiem, w myśl wy­wo­dów pro­fe­sora Da­viesa, władca pier­wot­nie cel­tyc­kiego Kra­kowa, któ­rego usu­nęli z tronu sło­wiań­scy na­jeźdźcy. I tylko nie ma na rzecz ta­kiej wer­sji zda­rzeń żad­nych prze­ko­nu­ją­cych ar­gu­men­tów.

Daw­niej po­pu­larny był jesz­cze po­gląd, że smok sym­bo­li­zo­wał po­gań­stwo, a jego zgła­dze­nie ozna­czało chry­stia­ni­za­cję. W now­szej na­uce zwraca się jed­nak ra­czej uwagę na mocno świecki cha­rak­ter Ka­dłub­ko­wej le­gendy. Po­lacy zwy­cię­żają w niej nie za sprawą wiary czy wspar­cia bo­skiego, ale dzięki spryt­nemu for­te­lowi. Au­torka pol­skiego prze­kładu kro­niki, pro­fe­sor Bry­gida Kür­bis, wi­działa w tym do­wód bar­dzo sta­rej, nie­chrze­ści­jań­skiej ge­nezy mitu.

Wresz­cie funk­cjo­nują in­ter­pre­ta­cje przy­ziemne, można by wręcz po­wie­dzieć – prak­tyczne. Wpraw­dzie ko­ści za­wie­szone przed wej­ściem do ka­te­dry wa­wel­skiej tra­fiły tam za­pewne długo po tym, jak Ka­dłu­bek spo­pu­la­ry­zo­wał le­gendę o Kraku, ale prze­cież nie były ra­czej pierw­szym ta­kim zna­le­zi­skiem w oko­licy Kra­kowa. Je­śli w ja­ski­niach zna­czą­cych bryłę wzgó­rza w cza­sach przed­hi­sto­rycz­nych wy­grze­bano po­tężne, trudne do zi­den­ty­fi­ko­wa­nia ko­ści, mo­gły one dać po­czą­tek na­wet naj­bar­dziej nie­stwo­rzo­nym opo­wie­ściom.

We współ­cze­snej pa­le­on­to­lo­gii prze­wija się zresztą po­gląd, w myśl któ­rego za wielką po­pu­lar­no­ścią smo­ków w kul­tu­rze daw­nych wie­ków stały mię­dzy in­nymi zna­le­zi­ska szcząt­ków di­no­zau­rów. Aku­rat ob­szary nad Wi­słą nie ob­fi­tują w ko­ści tych pre­hi­sto­rycz­nych stwo­rów. W erze me­zo­zo­icz­nej więk­szość ob­szaru na­szego kraju po­kry­wało mo­rze, ba­da­cze tra­fiają więc głów­nie na od­ci­ski stóp po­tęż­nych ga­dów. W 2006 roku w Li­so­wi­cach na Ślą­sku – w od­le­gło­ści nieco po­nad 100 ki­lo­me­trów od Wa­welu – od­ko­pano jed­nak ska­mie­niały szkie­let du­żego, dwu­noż­nego dra­pież­nika nie­zna­nego wcze­śniej ga­tunku. W opi­nii pa­le­on­to­lo­gów be­stia gra­so­wała na zie­miach po­łu­dnio­wej Pol­ski 200 mi­lio­nów lat temu. Miała wa­żyć około tony i mie­rzyć do 5 me­trów dłu­go­ści. Od­krywcy nadali jej, a jakże, ofi­cjalne, na­ukowe miano Smoka Wa­wel­skiego.

Może taki lub inny „smok” fak­tycz­nie za­miesz­ki­wał kie­dyś w kra­kow­skich gro­tach. A może ra­czej u pod­nóży wzgó­rza zna­le­ziono ko­ści wiel­kiego ba­wołu, ma­muta lub in­nego ta­jem­ni­czego stwo­rze­nia. Ze względną pew­no­ścią da się stwier­dzić tylko jedno. Zda­niem nie­mal wszyst­kich znaw­ców te­matu w pier­wot­nej le­gen­dzie o za­ło­że­niu przy­szłej sto­licy Pol­ski zga­dza się przy­naj­mniej miano głów­nego bo­ha­tera. W świe­tle ba­dań ję­zy­ko­wych mia­sto uzy­skało na­zwę od imie­nia wła­snego. Mu­siał więc ist­nieć ja­kiś praw­dziwy Krak z krwi i ko­ści..

OSZAR­PANA WA­PIENNA SKAŁA Wa­welu nę­ciła lu­dzi od nie­pa­mięt­nych cza­sów. Osie­dlano się lub przy­naj­mniej za­trzy­my­wano na niej, na­wet za­nim homo sa­piens do­tarł na zie­mie po­łu­dnio­wej Pol­ski. Naj­star­sze szczątki czło­wieka, kon­kret­nie zaś ne­an­der­tal­czyka, od­ko­pane na ob­sza­rze Rzecz­po­spo­li­tej mają około 115 000 lat. Ka­mienne na­rzę­dzia, które po­zo­sta­wili pierwsi znani by­walcy Wa­welu, są nie­wiele młod­sze. Sza­cuje się, że te zgrze­bła i pię­ściaki wy­ko­nano 100 000 lat temu.

Pre­hi­sto­ryczni my­śliwi i zbie­ra­cze nie za­miesz­ki­wali stale na wzgó­rzu. Ko­lejne wiel­kie zbio­ro­wi­sko pro­stych na­rzę­dzi da­tuje się mniej wię­cej na 30 000 lat p.n.e. Przy­naj­mniej oka­zjo­nal­nie na skale mu­sieli prze­by­wać łowcy ma­mu­tów. Za­le­d­wie kilka ki­lo­me­trów od Wa­welu na­tra­fiono na jedno z naj­więk­szych na­gro­ma­dzeń szkie­le­tów tych po­tęż­nych zwie­rząt w ca­łej Eu­ro­pie. O rzut ka­mie­niem od obec­nego kopca Ko­ściuszki od­na­le­ziono nie­mal 6000 odłam­ków ma­mu­cich ko­ści, po­cho­dzą­cych od 86 osob­ni­ków. We­dług pol­skich ar­che­olo­gów to ślad po swo­istej rzeźni z epoki ka­mie­nia.

Bo­gate ślady osad­nic­twa na Wa­welu po­cho­dzą też z prze­łomu epok brązu i że­laza, około 2500 lat temu. Nie­zwy­kle skąpe są z ko­lei re­likty cza­sów rzym­skich – za­le­d­wie kilka mo­net, pew­nie zgu­bio­nych długo po tym, jak an­tyczne im­pe­rium upa­dło. Le­gen­darny Krak nie był jed­nak ani tro­pi­cie­lem ma­mu­tów, ani wa­tażką z cza­sów świet­no­ści bursz­ty­no­wego szlaku. Czło­wiek, który dał imię mia­stu, mu­siał żyć o wiele póź­niej. Nie­prze­rwane, zwarte osad­nic­two na Wa­welu da­tuje się do­piero od wcze­snego śre­dnio­wie­cza. Z VII czy VIII wieku po­cho­dzą głów­nie odłamki ce­ra­miki. Ale już na IX stu­le­cie przy­padł okres spek­ta­ku­lar­nego przy­spie­sze­nia. Zresztą nie tylko na wzgó­rzu czy na ob­sza­rze Kra­kowa, ale też w ca­łej tej czę­ści Ma­ło­pol­ski.

Nad górną Wi­słą za­częto na po­tęgę bu­do­wać nie­zwy­kle oka­załe i im­po­nu­jące swym roz­mia­rem grody. Sza­cuje się, że w re­gio­nie wznie­siono około trzy­dzie­stu ta­kich wa­rowni. Więk­szość miała po kilka hek­ta­rów po­wierzchni, oto­czo­nej wa­łami i pa­li­sa­dami. Nie­które prze­kra­czały jed­nak 10 hek­ta­rów. Wy­bu­do­wa­nie tak ogrom­nych for­tec, nie­mal nie­spo­ty­ka­nych w tym cza­sie w in­nych czę­ściach ziem pol­skich, wy­ma­gało pracy se­tek ro­bot­ni­ków i wy­kar­czo­wa­nia wiel­kich po­łaci la­sów. Za ini­cja­tywą mu­siała stać ja­kaś nie­ba­ga­telna siła po­li­tyczna. Przy­jęło się są­dzić, że było to ple­mię Wi­ślan. Czy też ra­czej: wy­bitny ród, który zdo­łał pod­po­rząd­ko­wać so­bie elity ple­mienne i sku­pić wy­si­łek lud­no­ści na pro­jek­tach, które w lo­kal­nej skali zda­wały się do­rów­ny­wać roz­ma­chem egip­skim pi­ra­mi­dom.

Źró­dła pi­sane z epoki prze­cho­wały za­le­d­wie okru­chy wia­do­mo­ści o tym, co działo się w Ma­ło­pol­sce w IX wieku. To i tak wię­cej, niż za­no­to­wano na te­mat po­zo­sta­łych pro­win­cji przy­szłej do­meny Pia­stów. Zwłasz­cza w spra­wie Wiel­ko­pol­ski, gdzie w ko­lej­nym stu­le­ciu miała na­ro­dzić się pań­stwo­wość, na ra­zie pa­no­wało zu­pełne mil­cze­nie.

Miano Wi­ślan pa­dło po raz pierw­szy w do­ku­men­cie zna­nym jako Geo­graf Ba­war­ski. Był to spis lu­dów miesz­ka­ją­cych na wschód od pań­stwa Fran­ków. Jego pier­wotną wer­sję spo­rzą­dzono około roku 830 w związku z po­stę­pu­ją­cym roz­pa­dem im­pe­rium Ka­rola Wiel­kiego. W ko­lej­nych de­ka­dach li­stę uzu­peł­niano, mię­dzy in­nymi na pod­sta­wie wia­do­mo­ści prze­ka­zy­wa­nych przez fran­kij­skich kup­ców prze­mie­rza­ją­cych zie­mie Sło­wian. W ten spo­sób na po­zy­cji 48 w spi­sie zna­leźli się „Uuislane”. Ba­da­cze zgod­nie wi­dzą w tym za­pi­sie ze­psutą, zla­ty­ni­zo­waną wer­sję „Wi­ślan”.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: