Ważne, nieważne - ebook
Ważne, nieważne - ebook
Kronika kulturalnego życia PRL
Nigdy niepublikowany dziennik Tadeusza Kwiatkowskiego – krakowskiego pisarza i scenarzysty
Ważne, nieważne. Dziennik 1953-1973 to książka o życiu artystycznych sfer Krakowa i Warszawy lat 50., 60. i 70. Równocześnie, to zapis wnikliwych obserwacji, zachwytów i utyskiwań jednego z najciekawszych twórców tamtego czasu. Kwiatkowski notuje, co czytał, gdzie bywał, co go inspirowało do pisania powieści, scenariuszy filmowych i teatralnych oraz skeczy kabaretowych. Bezcenne z dzisiejszej perspektywy są barwne, utkane z anegdot portrety Kazimierza Wyki, Wisławy Szymborskiej czy Wojciecha Hassa.
Co dla trzydziestoparoletniego pisarza jest ważne, a co nieistotne? Co zajmuje go podczas spotkań Związku Literatów Polskich? Jakie tematy porusza w kawiarnianych rozmowach z Jerzym Wittlinem, Ludwikiem Jerzym Kernem, Jarosławem Iwaszkiewiczem i innymi słynnymi twórcami?
„Nie był komunistą, spotkał się w 1957 z Giedroyciem, znał Gombrowicza, jego przyjacielem był Karol Wojtyła, żoną wybitna aktorka i przyjaciółka Wojtyły, Halina Kwiatkowska. Ale też pisarz nie był w jawnej opozycji wobec systemu… Wyłania się dzięki temu z jego dziennika unikalny portret PRL-owskiej codzienności, zwłaszcza inteligenckiej obyczajowości, a dalej wielkości i nędzy ówczesnych literatów. Bywa też Kwiatkowski socjologiem, notującym systematycznie np. rozmaite dowcipy, za pomocą których Polacy oswajali rzeczywistość PRL.
prof. Maciej Urbanowski
W ręce czytelników trafia pierwszy z dwóch tomów dziennika Tadeusza Kwiatkowskiego – przykład świetnej literatury, ale i być może ostatni wielki dziennik, któremu do tej pory nie było dane ukazać się drukiem.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07128-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
12 stycznia
Znajduję się w paradoksalnej sytuacji. Piszę dużo, a nie mam pieniędzy, za to masę długów. Posadki się skończyły, zostało mi jedynie pół etatu w Grotesce i dorywcze zarobki w „Życiu Literackim”. To, oczywiście, nie wystarcza.
Na wakacjach byliśmy w Karwi wraz z Kaziami Brandysami i całą kolonią malarzy z Warszawy. Jeden epizod wart jest zanotowania. Pewnego dnia przy kolacji zaczęliśmy dyskutować o religii. Marysia B. oburzała się, że matki zmuszają dzieci do chodzenia na nabożeństwa i religię, czyli namawianie – do bigoterii. Wszystko to Marysia kierowała pod adresem pani Zofii Ernstowej (tłumaczki), jej antypatii, manifestującej swoją pobożność. Wybuchł dość ostry spór. Trudno mi przytoczyć poszczególne argumentacje, dość na tym, że w efekcie wszyscy obrócili się przeciw Marysi, jeśli już nie z powodów religijnych, to za sposób wypowiedzi. A Marysia upierała się przy swoim. Późno w nocy usłyszałem przez ścianę, jak Kaziu krzyczał: „Kompromitujesz mnie swoimi filozofiami, jeszcze mnie z partii wyrzucą!”. Marysia płakała i powtarzała uparcie: „Możesz mnie zabić, a ja i tak wiem, że mam słuszność!”.
Z dnia na dzień nadchodzą zmiany w polityce kulturalnej. Łatwo je zauważyć choćby w programie radia czy też w kabaretach i rewiach (nasilenie satyry). Mówi się o zachwianiu pozycji Bolesława Bieruta i Jakuba Bermana. Ludzie podnieśli głowy, już nie mają obaw, że co druga osoba to agent UB. Atmosfera oczyszcza się, to wielce pocieszające.
23 stycznia
Andrzej Kijowski napadł w „Nowej Kulturze” na tom nowel o Nowej Hucie, który redagowałem. Najbardziej schlastał moje opowiadanie. Szlag mnie trafił i wysmażyłem polemiczną kobyłę, w której starałem się go zniszczyć. Zdałem sobie bowiem sprawę, iż po umilknięciu Kazimierza Wyki, Wilka Macha, Rysia Matuszewskiego i kilku jeszcze krytyków starszego pokolenia obecnie wszyscy zajmujący się pisaniem recenzji nie przekroczyli dwudziestu ośmiu lat. Szczeniaki – gówno w życiu widzieli i tyleż samo o życiu wiedzą. Zarzucają pisarzom, że nie jeżdżą w teren, a sami nosa nie wychylają poza własne miasto. Nie odważą się zaatakować Iwaszkiewicza czy Dąbrowskiej, ale nas, młodszych – owszem. W ten sposób rozprawiają się z zawiedzionymi marzeniami. Przypomina to zawiść człowieka, gdy dochodzi do wniosku, że sam niewiele wart. Jestem sam sobie winny, spoufaliłem się z nimi podczas tych wszystkich bankietów z bruderszaftami i koleżeńskimi zwierzeniami. Nadto nastała moda „bądźmy wobec siebie szczerzy” lub inaczej „przyjaciela bić wolno”.
Wczoraj odbył się bankiet z okazji dziesięciolecia „Dziennika Polskiego”. Sto pięćdziesiąt osób, w tym „osobistości” z Warszawy. Fraki, smokingi, suknie balowe. Moja żona szczęśliwa, miała bowiem okazję zademonstrować nową kreację z gołymi ramionami. Natomiast kilka dni temu uczestniczyliśmy w uroczystościach sześćdziesięciolecia Teatru im. Słowackiego. Akademia, odznaczenia, mowy. W ogóle same rauty, przyjęcia i bale. Europa całą gębą. Ktoś się wyraził, że gdyby Zachód nie istniał, Polska z pewnością stałaby na czele tej części świata, jeśli idzie o stopę życiową.
12 marca
Trwa batalia w prasie literackiej. Jeszcze tu i ówdzie widoczne są remanenty schematyzmu, jeszcze znajdują się obrońcy starego myślenia, ale coraz częściej podnosi się bunt. Tak dalej już nie można. To była powolna śmierć sztuki. Włodzimierz Sokorski został rzucony na pożarcie jak ochłap mięsa. A przecież był on zaledwie administratorem polityki spłycania kultury.
Wilhelm Mach wydrukował olbrzymi artykuł o „mętnych wodach kultury”, próbując bronić Brandysa i samego siebie. Tekst miał formę listu do Ewy (Otwinowskiej). Wywołał wielką polemikę. Większość dyskutantów raczej była przeciw. Jerzy Andrzejewski przesłał Ewie krótki list, w którym wyrażał ubolewanie, że tego typu artykuł został jej właśnie dedykowany.
Swoją drogą trzeba przyznać, że Brandys ma teraz ciężkie życie. Atakują go zewsząd za to, co do tej pory było jego siłą. Przeczytałem na nowo Obywateli. Cały Kaziu: bez polotu, ostrożnie i wyczekująco. Kiedy pisał tę książkę, była odważna. Gdy jednak ukazała się drukiem, była już oportunistyczna. Po prostu czas prześcignął autora.
19 marca
Wróciłem z Warszawy, dokąd wezwano mnie na kolegium filmowe w sprawie mojej noweli, według której mają zamiar nakręcić film. Siedem zacnych grzechów głównych narobiło trochę szumu. Podpisałem umowę na drugie wydanie, także na Wszystkie grzechy człowieka, które odrzucił kolega Kijowski w Wydawnictwie Literackim. Tę książkę opublikuje Czytelnik. Wracając do filmu: kolegium składało się z samych wyg. A więc Aleksander Ford, Wanda Jakubowska, Roman Karst i jeszcze wielu znanych ludzi. Pisarze, którzy weszli w skład kolegium, by bronić interesów kolegi po fachu, najbardziej mnie atakowali. Filmowcy, o dziwo, mnie bronili. Karst (Boże, jaka nędza!), Mirosław Żuławski (fałszywy) obawiali się, że film może wzburzyć katolickie społeczeństwo. Ale projekt przeszedł i mam napisać scenariusz. Ma być gotowy do końca marca. Odwiedziłem dwa warszawskie kabarety. Obrabiają milicjantów i ministrów.
Dzisiaj, po sześciu latach i trzech miesiącach, wypuszczono z więzienia Tadzia Kudlińskiego. Ucieszyłem się bardzo. Szmat czasu w niewoli, spory kawał życia. Ciekaw jestem, jak Tadzio wygląda, co myśli, jakie ma plany. Mniej więcej wiem, jak zachowywał się w celi, bo siedziałem z nim kilka miesięcy w czasie okupacji. Ale lata zmieniają ludzi. Przed spotkaniem z nim odczuwam pewien niepokój.
24 marca
Tadeusz okazał się w doskonałej formie. Ucałowaliśmy się serdecznie. Pierwsze rozmowy, wymiana spostrzeżeń. Oczywiście wspomnienia. Trudno jednak wrócić do dawnej przyjaźni. Jesteśmy już nieznanymi sobie ludźmi. Rozmowa więc o wszystkim i niczym. Na drugi dzień spotkaliśmy się u Machejka, który jest sekretarzem POP^() przy ZLP. Tadeusz pragnie jak najszybciej powrócić do normalnego trybu życia, chce reaktywować prawa członkowskie. Bez opinii POP nic nie zdziała. Machejek przyszedł do redakcji pijany. Bałem się ich spotkania, ale poszło dobrze. Postawił nawet flaszkę wina i namawiał Tadeusza do pracy w „Życiu”, zaproponował felietony teatralne. Tadeusz sprytnie lawirował. Łudzi się bowiem, że Dobraczyński^() zrobi go redaktorem „Tygodnika Powszechnego”. Osobiście sądzę, że to sprawa przegrana. Ale życzę mu powodzenia.
W tej chwili zachodzą wielkie przeobrażenia, więc może wokół „Tygodnika” atmosfera też zmieniła się na lepsze. A tymczasem Tadeusz chodzi zachwycony życiem. Chwali milicję za to, że w ciągu dwóch godzin wystawiła mu dowód osobisty, chwali teatry, kabarety, kina. Nowo narodzony człowiek. Szczęśliwy w „krainie czarów”.
4 kwietnia
W Konkursie Szopenowskim pierwszą nagrodę dostał Adam Harasiewicz. Wybuchł skandal. Zbigniew Drzewiecki otrzymuje listy z obelgami, gdyż jest to jego wina. Skrzywdzonemu Francuzowi, Bernardowi Ringeissenowi, któremu przyznano dopiero czwarte miejsce, publiczność zrobiła manifestacyjną owację na pokonkursowym koncercie. W każdym razie Ringeissen został moralnym zwycięzcą konkursu. Rozentuzjazmowani wielbiciele nawet podnieśli w górę samochód, w którym siedział.
Skończyłem scenariusz i czekam na termin ostatniego posiedzenia. Przyjmą czy nie? Moim zdaniem scenariusz ma wiele dobrych pomysłów, ale jak na nie zareagują decydenci, to wielka niewiadoma.
Znów pojechałem do Warszawy, tym razem jako delegat na III Kongres Obrońców Pokoju^(). Zostałem spontanicznie wyznaczony przez szerokie masy społeczeństwa, czyli dostałem telefon z rozkazem udania się na zebranie, na którym mnie „wybrano”. Przemówienia na Kongresie wyrażały prawdziwą troskę o pokój na świecie, to trzeba przyznać. Zmroziły nas dopiero podsumowania końcowe, pełne pogróżek pod adresem wroga, chcącego nas zaatakować. Wracałem w pesymistycznym nastroju, a Zdzisiu Mrożewski, także delegat, był wręcz zdruzgotany.
Dla „Życia” napisałem tekścik primaaprilisowy, prowadzę też „Małą kronikę”. Jednak znowu jest „przymrozek” i w prasie podnoszą się głosy potępiające niektóre teksty literackie. Zbigniew Mitzner wyleciał ze „Szpilek” za próby wprowadzenia nieco luzu. Czyżby więc powrót do schematyzmu? Osobiście jestem zdania, że należy dążyć do przodu niewielkimi krokami, by nie zaprzepaścić tego, co zostało już osiągnięte. Wszelkie przyspieszanie tylko pogorszy sytuację.
16 kwietnia
Dzwonił do mnie Jerzy Passendorfer, złożył scenariusz Fordowi. Podobno podobał mu się, ale zastrzegł, że nie może zostać skierowany do produkcji, zanim KC nie wyda zgody.
Po usunięciu Zbigniewa Mitznera ze „Szpilek” w Warszawie trwa łapanka na nowego naczelnego. Ewentualnie brani pod uwagę ukrywają się. Kazimierz Rudzki odmówił, tak samo Jan Brzechwa i Jerzy Jurandot. Któż rozsądny pakowałby się w prowadzenie jedynego w Polsce pisma satyrycznego? Wyrzuconemu Janowi Szelągowi powiedziano, że i tak ma szczęście, bo potraktowano go nie jako wroga ustroju, tylko jako partyjnego towarzysza, który popełnił błąd, dlatego za karę pozbawiono go tylko możliwości drukowania w „Szpilkach”.
20 kwietnia
Rozmowa o scenariuszu trwa. Passendorfer codziennie bombarduje mnie telefonami. Ford zgodził się zostać kierownikiem artystycznym filmu, a więc szanse wzrastają. Niestety, w najbliższym czasie ma wyjechać do Paryża i jeśli przedtem Passendorfer nie zmusi go do napisania opinii o scenariuszu, sprawa może upaść. Trudno – będą kręcić albo nie. Szkoda mi tylko czasu, jaki poświęciłem na pisanie scenariusza. Do tej pory zarobiłem na nim tylko trzynaście tysięcy złotych. Drugie tyle wziął Passendorfer, mimo że właściwie nad nim nie pracował.
21 kwietnia
Znowu dzwonił Passendorfer. Sprawa jest na dobrej drodze. Ford postanowił przesunąć wyjazd do Paryża o kilka dni, aby mógł uczestniczyć w kolegium. Ma się odbyć w przyszły wtorek, ów sanhedryn znawców polskiego filmu.
Odwiedził mnie dzisiaj Iwaszkiewicz. Zrobił mi pewne nadzieje na wyjazd do Helsinek w charakterze delegata Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju. Bardzo mnie interesuje jakakolwiek podróż zagraniczna. Jarosław opowiedział mi wiele uciesznych historyjek, a szczególnie o pobycie królowej belgijskiej^(), której asystował przez cały czas jej pobytu w Polsce. Równie ciekawych rzeczy dowiedziałem się o wierszach Pawła Hertza zamieszczonych w tegorocznym trzecim numerze „Twórczości”. Hertzowi grozi wydalenie z partii. „A to wszystko przez to – mówił Jarosław – że nikt z nas nie przeczytał na nowo wiersza Do matki, na który Hertz powołuje się w swoich utworach. Gdy to przeczytaliśmy za radą KC, włosy stanęły nam dęba na głowie. Lepiej znają literaturę niż my, to trzeba przyznać”. I dodał z gorzkim uśmiechem: „Nie chcę rozwodzić się nad wierszami Hertza, ale symbolika jest wyraźna, że może kiedyś ludzie będą je czytać jako głos prawdziwej rozpaczy Polaka z obecnych lat, głos, który oszukał cenzurę i ominął wszelkie zakazy. Ale czy tylko Hertz został powołany do tego głosu? Oto zasadnicze pytanie”.
30 kwietnia
Z Warszawy wezwano mnie na dyskusję o moim scenariuszu. Poszła nadzwyczaj dobrze! Scenariusz przeszedł bez żadnych poprawek. Głos zabierali: Janek Kott – bardzo pozytywnie, Mirosław Żuławski – trochę z początku klajstrował, ale w końcu pochwalił, i Aleksander Ford – też z uznaniem. Atmosfera była wprost idealna, wszyscy jedli sobie z dziobków. Później poszedłem z Passendorferem do SPATiF-u^() na wódkę, następnie wylądowaliśmy w Kameralnej.
W Warszawie byłem trzy dni. Poprawiałem dla Naszej Księgarni złożone tam opowiadania i dowiedziałem się, że powiększają mi nakład, a jedno opowiadanie wydają osobno. Więc wpadnie trochę forsy. Jeden wieczór spędziłem z Wilkiem Machem w Kameralnej.
Po powrocie do Krakowa widziałem się z obywatelem Kolińskim, który znowu w czarujący sposób rozmawiał ze mną na temat emigracji francuskiej, a ja nadal nie potrafię niczego z tego wywnioskować. Zapowiedział się z kolejną wizytą. Ciekawe, czego naprawdę oczekuje, bo przecież nie mam mu nic do zdradzenia ani do zaoferowania.
W Krakowie ruch z powodu mojego filmu. Koło mnie kręcą się aktorzy, bo każdy chce w nim grać, żeby trochę zarobić. Jedynie Film Polski nie liczy się bowiem z pieniędzmi i potrafi sowicie płacić. A przecież większość aktorów to wazeliniarze, więc uciechy mam co niemiara. Halina ma więc teraz sporo przyjaciół, sama zaś rozpacza, gdyż ostatnio jest pomijana w obsadach sztuk. Nikt nie zdaje sobie sprawy, jak zachowuje się wściekła aktorka w domu. Mimo dosyć pokaźnych sum, jakie ostatnio otrzymuje, mimo mnóstwa sprawunków i podarków, nic nie potrafi jej uspokoić. Ponadto jest zła, że wielu jej kolegów jedzie na festiwal do Paryża, a ona nie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------