Ważne słowa - ebook
Ważne słowa - ebook
Włoski milioner Gabe Arantini przypadkiem dostrzega w restauracji przyjaciela pracującą tam Abigail Howard – kobietę, o której bardzo chciałby zapomnieć. Ponad rok temu uwiodła go, żeby zdobyć poufne informacje dotyczące jego nowego produktu. Potem kilkukrotnie przychodziła do niego, lecz zabronił ją wpuszczać. Teraz, po spotkaniu w restauracji, Abigail znowu zjawia się u niego w biurze. Tym razem udaje jej się wreszcie powiedzieć to, co od roku ma Gabe’owi do przekazania…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-5545-5 |
Rozmiar pliku: | 605 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gabe był śmiertelnie znudzony. Zawsze zjawiał się na tych przeklętych imprezach, bo stanowiły przecież część jego życia. Jego pracy. Całej jego aktywności. A nie był jednym z tych, co to uciekają od swoich zobowiązań.
Noah, jego biznesowy partner i najbliższy przyjaciel, nigdy nie uczestniczył w formalnych przyjęciach, takich jak ta kolacja dla inwestorów. Na imprezę w klubie poszedłby z całą pewnością, bez chwili wahania, ale za reprezentację firmy na oficjalnych okazjach odpowiadał Gabe i tylko Gabe.
Z neutralnym uśmiechem ogarnął teraz stół wzrokiem, zastanawiając się, jak długo jeszcze będzie musiał tu siedzieć. Nie chciał się okazać nieuprzejmy, ale naprawdę znał tysiąc ciekawszych sposobów na spędzenie wieczoru.
Ostatni raz był w Nowym Jorku dokładnie przed rokiem i od tamtego czasu unikał tego miasta jak ognia. Było zdecydowanie zbyt melancholijne podczas Bożego Narodzenia, na tym polegał chyba główny problem. Podczas ostatniego pobytu Gabe pozwolił, by opanowało go poczucie osamotnienia, więcej, chyba nawet trochę się nad sobą użalał.
I pewnie właśnie dlatego wpadł w jej sidła.
– Calypso podbije światowy rynek – z przekonaniem oświadczył Bertram Fines. – Znowu wam się udało.
Gabe zignorował pochlebstwo. Ludzie zbyt szybko wychwalali firmę jego i Noaha teraz, kiedy wszyscy mówili o niej jako o najważniejszej w dziedzinie technologii na całym świecie. Na początku swojej działalności nie mieli przyjaciół ani pieniędzy – jedynym ich „majątkiem” były niesłabnąca determinacja, upór i ciężka praca.
Sięgnął po kieliszek, który okazał się pusty, i uniósł rękę, przywołując kelnera.
– Calypso to efekt wieloletnich badań i prac innowacyjnych – odparł uprzejmie. – To coś więcej niż smartfon, to raczej styl życia.
Telefon Calypso był sublimacją pomysłu, na który Gabe i Noah wpadli kilka lat wcześniej i nad którym bezustannie pracowali. Calypso wykraczał poza ramy przeciętnego smartfonu, był bardziej sprawny, inteligentny, a przede wszystkim bezpieczny, co skutecznie chroniło prywatność jego użytkowników.
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach na samo wspomnienie tego, jak przed rokiem omal nie utopił projektu Calypso w błocie, jak niewiele brakowało, aby tajemnice badań dosłownie na jego oczach trafiły do rąk ich biznesowych rywali.
Na szczęście do katastrofy nie doszło, wyłącznie dzięki jego czujności. Przez twarz Gabe’a jak cień przemknął wyraz niechęci i urazy, jednak jego uśmiech ani na moment nie stracił swego wilczego uroku.
– Co mogę dla pana zrobić? – po lewej stronie jego krzesła pojawiła się rudowłosa kobieta o przyjemnych kształtach i uśmiechu, który wyraźnie mówił o tym, że była w pełni świadoma swoich fizycznych zalet.
Kiedyś Gabe natychmiast odpowiedziałby na taki uśmiech, na dodatek pewnie zapytałby, o której kończy pracę i następnie bez większego trudu ją uwiódł. Postawiłby jej drinka, zabrał na przejażdżkę limuzyną, a potem zaprosił do swojego hotelowego apartamentu.
Jednak ostatnia taka okazja stała się dla niego gorzką nauczką i teraz wiedział już, że nigdy więcej nie zaprosi do łóżka podstępnego skorpiona, czyli kusicielki, której podstawowym planem była zdrada. Przed poznaniem Abigail Howard nie był w stanie wyobrazić sobie, że mógłby przeżyć miesiąc bez kobiety, tymczasem teraz mijał już rok, odkąd nie pozwolił sobie na żaden, choćby nawet najbardziej przelotny romans, i prawie tego nie odczuł.
Bez uśmiechu wymienił nazwę wina, jednego z najdroższych w karcie, i znowu skupił uwagę na gościach. Rozmowa zeszła teraz na temat cen nieruchomości w centrum miasta. Gabe wyprostował się i podparł podbródek złożonymi w stożek palcami, udając, że słucha.
Panujący w jednej z najstarszych i najbardziej prestiżowych manhattańskich restauracji gwar trochę przycichł. Było już późno, prawie północ, i przedstawiciele konserwatywnej warstwy społeczeństwa, chętnie goszczący w tym lokalu, powoli zbierali się do domów.
Gabe rozejrzał się po sali. Kelnerka podeszła z zamówioną butelką wina, więc gestem polecił jej, by napełniła kieliszki jego sąsiadów. Sam pił mało, rzadko i raczej niechętnie, szczególnie w towarzystwie ludzi, których praktycznie nie znał. Dyskrecja ponad wszystko – tego także nauczył się przed rokiem.
Nie, inaczej – wiedział o tym prawie od urodzenia, lecz ona tak go omotała, że na krótko stracił tę złotą regułę z oczu.
Zerknął w kierunku kuchni, ukrytej za dużymi białymi drzwiami, które cicho otwierały się i zamykały, gdy ktoś z personelu szybko przez nie przechodził. Wiedział, że tam praca wciąż wre, chociaż tutaj panował spokój. Drzwi otworzyły się nagle i przez sekundę Gabe był prawie pewny, że ją widzi – bardzo jasne, platynowe włosy, drobna sylwetka, jasna skóra.
Zacisnął palce na nóżce kieliszka, wszystkie jego mięśnie napięły się gwałtownie jak u drapieżnika, który dostrzegł ofiarę.
Nie, to nie była ona. Jasne, że nie.
W kuchni? Ze ścierką w ręku?
Niemożliwe.
Znowu skupił uwagę na rozmowie przy stole, roześmiał się, słysząc jakiś dowcip, skinieniem głowy przytaknął rzuconej przez kogoś uwadze, jednak co jakiś czas jego wzrok podążał ku tamtym drzwiom.
Gabe nie należał do ludzi, którzy liczą na uśmiech losu. Z doświadczenia wiedział, że los bywa kapryśny i lepiej liczyć na własne siły. Tak czy inaczej, tamtego wieczoru całkowicie go zaskoczyła. Co takiego miała w sobie kobieta, o której nie udało mu się zapomnieć? Była piękna, lecz to samo można było powiedzieć o wielu innych, zresztą Gabe był przyzwyczajony do towarzystwa kobiet o wybitnej urodzie i chlubił się tym, że bardziej niż powierzchowność interesuje go umysł kobiety. Jej intelekt. Dusza i sumienie.
A jednak, kiedy weszła do baru w hotelu na Manhattanie, gdzie wtedy mieszkał, ich oczy natychmiast się spotkały i zalśniły, rozjaśnione tą samą iskrą, a Gabe wstrzymał oddech, czekając, aż usłyszy jej głos i wszystkiego się o niej dowie.
Nie miał pojęcia, co za szaleństwo opanowało go tamtego wieczoru, i dopiero po pewnym czasie zrozumiał, że ich spotkanie zostało starannie zaplanowane. Teraz zajął się rozmową, ale jego umysł wciąż krążył wokół tamtych zdarzeń, których zazwyczaj wolał nie przywoływać z pamięci, chociaż miał pełną świadomość, że tamtej nocy nie zapomni nigdy. Nie dlatego, że była cudowna, choć wtedy oczywiście właśnie taka mu się wydawała, ale z powodu tego, czego się dzięki niej nauczył.
Nie ufać nikomu, nigdy i w żadnych okolicznościach. Gabe nie miał nikogo bliskiego poza Noahem i chciał, by tak pozostało.
Nie potrafił jednak pozbyć się wrażenia, że chwilę wcześniej zobaczył ją w głębi kuchni i dlatego, kiedy przy długim stole pozostało już tylko kilku inwestorów, gestem przywołał szefa sali.
– Jak upłynął panu wieczór, panie Arantini? – zagadnął mężczyzna z przesadnie uprzejmym ukłonem.
Gabe wychował się na ulicy, ale już od dłuższego czasu był fenomenalnie bogaty i często spotykał się z takimi oznakami usłużności. Czasami uważał je nawet za zabawne.
Nie odpowiedział na pytanie maitre d’, ponieważ nie było takiej potrzeby. Gdyby miał jakieś zastrzeżenia co do przebiegu kolacji, dawno poinformowałby o tym swojego obecnego rozmówcę.
– Chcę zamienić parę słów z Remym – rzucił gładko.
– Z chefem?
Gabe lekko uniósł jedną brew.
– Tak, chyba że macie tu jeszcze innego chefa o tym samym imieniu – oświadczył.
Szef sali roześmiał się, odrobinę sztucznie.
– Nie, skądże znowu – odparł. – Mamy tu tylko jednego Remy’ego.
– W takim razie zajrzę na chwilę do kuchni. – Gabe podniósł się z krzesła i ruszył w stronę białych drzwi, nie czekając na odpowiedź.
Tuż przed drzwiami zawahał się na moment, przygotowując się na możliwość, że za chwilę znowu stanie z nią twarzą w twarz. Było to bardzo mało prawdopodobne, ale jednak…
Wszystko jedno, pomyślał. Naprawdę nie wiedział, skąd wziął się ten nagły niepokój.
Gdyby chciał się zobaczyć z Abigail Howard, mógł już dawno to zrobić. Przez jakiś czas wydzwaniała do niego uparcie, twierdząc, że pragnie przeprosić za rolę, jaką odegrała w tamtej ustawce. Że pragnie się z nim spotkać i wszystko wyjaśnić.
Czy naprawdę nie zdawała sobie sprawy, że nic z tego nie będzie? Czy naprawdę liczyła, że Gabe wybaczy jej zdradę? Kiedy zjawiła się w jego biurze w Rzymie, domagając się rozmowy, bynajmniej nie ukrywał przed nią swoich uczuć.
Było to sześć miesięcy temu. I sześć miesięcy po tym, jak zagrała kartą swojej niewinności, by uzyskać dostęp do utajnionych akt produkcji Calypso i zdobyć dane dla swojego ojca. Krew gotowała się Gabe’owi w żyłach na myśl o tamtej nocy i o tym, czym Abigail gotowa była zapłacić za sukces.
Znał sporo posługujących się manipulacją osób, jednak żadna nie budziła w nim takiej odrazy jak panna Howard. Z ogromną satysfakcją osobiście polecił swojej ochronie wyprowadzić ją z siedziby firmy w Rzymie i bez ogródek poinformował ją, że nie życzy sobie żadnych spotkań w przyszłości.
Więc dlaczego teraz czaił się przy drzwiach kuchni w restauracji? Dlatego, że wydawało mu się, że rozpoznał ją w ciągu tych kilku sekund? Zdawał sobie przecież sprawę, że było to fizycznie niemożliwe, lecz podświadomość szeptała mu do ucha, że blondynka, którą zobaczył, miała w sobie coś znajomego. Lekki, pełen gracji sposób poruszania się. Elegancką linię długiej szyi, gdy na moment odwróciła głowę, włosy, które kojarzyły mu się z rozświetlonymi blaskiem słońca chmurami.
No, świetnie – snuł poetyckie mrzonki o kobiecie, która uwiodła go wyłącznie po to, by go zrujnować.
Wyprostował się, pchnął białe drzwi i wszedł do kuchni.
O tej porze panował tu mniejszy ruch, niż przypuszczał. Niektórzy kucharze czyścili kuchenne urządzenia i sprzęt, inni rozmawiali. Gabe szybko ogarnął pomieszczenie wzrokiem. Nie było jej tu.
W tej strefie rządzili mężczyźni. W wielu firmach było to nadal dość powszechne zjawisko, któremu Gabe zdecydowanie się sprzeciwiał. Zarówno on, jak i Noah dbali, aby w należących do nich hotelach i restauracjach kobiety były reprezentowane w tym samym stopniu co mężczyźni, od najniższych stanowisk pracy po zarząd.
Ruszył w kierunku szefa kuchni.
– Ach, Arantini! – Remy rozpromienił się w uśmiechu. – Smakowała ci kolacja?
– Wyjątkowo.
– Homar?
– Oczywiście.
– Prawie zawsze to zamawiasz.
Gabe przytaknął. W tej samej chwili drzwi spiżarni otworzyły się i na progu stanęła kobieta. Głowę miała pochyloną, ale jej ciało rozpoznałby zawsze i wszędzie, niezależnie od okoliczności.
Kiedy się poznali, miała na sobie kreację najwyższej klasy, teraz proste dżinsy, czarny t-shirt i biały fartuch zawiązany wokół smukłej talii. Włosy ściągnęła w ciasny koczek w stylu baleriny, twarz nie nosiła nawet śladu makijażu.
Z jego sercem stało się coś dziwnego.
Poszła z nim do łóżka i nie stało się tak wyłącznie z powodu Calypso. Pragnęła go. Oddała mu dziewictwo, a on potraktował to jak cenny dar. Przeżyli razem wyjątkowe, piękne chwile. Gabe nigdy przedtem nie był „tym pierwszym” żadnej kobiety.
Teraz postawiła przyniesione pojemniki na ławce i podniosła wzrok na zegar nad drzwiami. Nie zauważyła go i był za to szczerze wdzięczny losowi. Miał chwilę, by spokojnie na nią popatrzeć i przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których ją znienawidził.
Gdy kazał wyrzucić ją z biura w Rzymie, powiedział sobie, że tak jest najlepiej. Nie chciał jej więcej widzieć i nic nie mogło tego zmienić, jednak teraz, w ekskluzywnej restauracji na Manhattanie, nagle zrozumiał, że sam się okłamywał.
Chciał ją widzieć, teraz i zawsze. Patrzył na nią jak zaczarowany, w pełni świadomy, że może pozwolić sobie jedynie na tę krótką chwilę słabości, zanim pamięć i zdrowy rozsądek każą mu przypomnieć sobie, że ta dziewczyna zamierzała go zniszczyć.
Bo przecież firma Bright Spark nie była tylko biznesowym przedsięwzięciem, ale jego i Noaha życiem. Uratowała ich, kiedy przyszłość jawiła im się w czarnych barwach, i kiedy rozpaczliwie poszukiwali nowych możliwości.
A ona chciała obrócić Bright Spark w ruinę. Uwiodła go specjalnie po to, by wykraść tajemnice Calypso. Była to zbrodnia, której nigdy nie byłaby w stanie odpokutować.
Spojrzał na szefa kuchni.
– Masz tutaj zdrajczynię – odezwał się powoli, dobitnie i na tyle głośno, by bez trudu go usłyszała.
Z zadowoleniem zobaczył, jak gwałtownie odwróciła głowę w jego stronę, jak jej niezwykle ekspresyjne zielone oczy rozszerzyły się ze zdumienia, jak jej twarz pobladła.
Remy zmarszczył brwi i jego oczy podążyły za spojrzeniem Gabe’a.
– Zdrajczynię?
– Si. – Gabe podszedł do dziewczyny.
Drżała na całym ciele, wyraźnie przerażona. Zmierzył ją chłodnym, wyniosłym wzrokiem. Nikt nie domyśliłby się, że jego twarz o klasycznych, mocnych rysach maskuje gorące jak lawa emocje.
– O czym ty mówisz?
– O tej kobiecie. – Gabe wskazał ją krótkim gestem. – To kłamczucha i oszustka. Na pewno zatrudniła się tu po to, by wyciągnąć z waszych klientów biznesowe tajemnice, wszelkie wrażliwe dane, jakie mogą się jej przydać. Jeżeli zależy ci na reputacji własnej i firmy, powinieneś ją natychmiast zwolnić.
Na twarzy Remy’ego malowało się oszołomienie.
– Abby pracuje tutaj już ponad miesiąc…
– Abby, co? – Gabe uniósł brwi z sarkastycznym uśmiechem. – Myślę, że Abby pęka teraz ze śmiechu, że udało jej się tak łatwo wpuścić cię w maliny.
Kobieta nerwowo przełknęła i oblizała wargi. Gabe uśmiechnął się znowu, pewny, że przyłapał ją na podświadomym przyznaniu się do winy.
– To nieprawda, przysięgam. – Podniosła dłonie i przycisnęła drżące palce do skroni.
Gabe zmrużył oczy. Wyglądała na zmęczoną, jakby cały dzień ciężko pracowała.
– Przysięgasz, naprawdę? – zakpił, podchodząc jeszcze bliżej. – Mamy twoje słowo, że mówisz prawdę?
– Nie rób tego, proszę – powiedziała cicho.
– Pewnie nie masz pojęcia, że ta kobieta ma do dyspozycji miliony – rzucił Gabe w stronę Remy’ego. – A w twojej restauracji pracuje jako kuchcik i nosi rzeczy do spiżarni…
Szef kuchni nie potrafił ukryć zaskoczenia.
– Chyba się mylisz. – Niepewnie potrząsnął głową, wyjmując zza ucha długopis.
Gabe parsknął nieprzyjemnym śmiechem.
– Lepiej niż ktokolwiek inny wiem, do czego jest zdolna. I mogę cię zapewnić, że warto zrobić wszystko, by uchronić przed nią twoich klientów.
– Abby, co się dzieje? – Remy nie odrywał wzroku od dziewczyny.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, i zaraz znowu je zamknęła.
– Znasz pana Arantini? – zapytał Remy.
Spojrzała Gabe’owi prosto w oczy, przywołując falę niechcianych wspomnień. Pomyślał, że wiele by dał, by raz na zawsze zapomnieć tamte chwile w jego łóżku. Musiał pamiętać jedynie o tym, jak to się wszystko skończyło – jak zaskoczył ją, fotografującą tajną dokumentację Calypso, kiedy sądziła, że on bierze prysznic.
Zacisnął zęby i pochylił się, opierając dłonie na blacie.
– Powiedz mu, jak się poznaliśmy, Abigail – rzucił z lodowatym uśmiechem, zupełnie, jakby cała ta sytuacja sprawiała mu przyjemność.
Zamrugała niepewnie.
– To bez znaczenia – wymamrotała. – Stara historia…
– Może i tak. – Pokiwał głową. – Ale oto teraz pracujesz w kuchni mojego przyjaciela i jakoś trudno mi uwierzyć, że nie ma w tym starannie ukrytego celu…
– Potrzebowałam pracy, to wszystko.
– Z całą pewnością – odparł. – Niełatwo jest utrzymać się z tych milionów, co?
Abigail skupiła całą uwagę na Remym.
– Znam tego człowieka – zaczęła niepewnie.
Gabe nie miał cienia wątpliwości, że jest wytrwaną aktorką. Mało brakowało, a uwierzyłby, że dręczą ją wyrzuty sumienia, ból i wstyd, ale już raz pomylił się co do niej i nie zamierzał znowu popełnić podobnego błędu.
– Poznałam go dawno temu, ale to nie ma nic wspólnego z tym, dlaczego tutaj jestem. Odpowiedziałam na ogłoszenie, bo chciałam z panem pracować. I dobrze wywiązuję się z obowiązków, prawda?
Remy przechylił głowę na bok.
– Tak – przyznał. – Jednak ja mam zaufanie do pana Arantiniego. Znamy się od bardzo dawna i skoro on twierdzi, że popełniłem błąd, zatrudniając cię tutaj, to ja mu wierzę.
Dziewczyna zamarła.
– Może mi pan ufać…
– Tak samo jak głodnemu pitbulowi bez kagańca – uzupełnił Gabe.
– Monsieur Valiron, przysięgam, że jedynym powodem, dla którego tu się znalazłam, była potrzeba znalezienia pracy.
– Potrzeba znalezienia pracy? – drwiąco powtórzył Gabe. – Jeszcze jedno kłamstwo.
– Nie wiesz, o czym mówisz. – Spojrzała na niego z wściekłością.
Siła jej gniewu trochę go zaskoczyła. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że motorem jej reakcji była nie duma, lecz czysta desperacja. Sam znał to uczucie na tyle dobrze, że bez trudu potrafił je rozpoznać.
– Chyba zdążyłaś już zapomnieć, że aż za dobrze wiem, o czym mówię – odparł gładko. – Miałaś szczęście, że nie wystąpiłem przeciwko tobie na drogę prawną.
Wzięła głęboki oddech.
– Posłuchaj mnie, proszę – odezwała się drżącym głosem. – Od chwili, kiedy się poznaliśmy, naprawdę się zmieniłam. Ty chyba zresztą także.
Zamrugała szybko, zupełnie jakby siłą powstrzymywała łzy.
Do diabła, jeszcze nigdy nie doprowadził kobiety do płaczu… Nawet tamtej nocy, kiedy rzucił jej w twarz oskarżenie, była zszokowana i zrozpaczona, ale nie płakała. Przyjęła jego tyradę, przyznała, że jej ojciec poprosił ją, by w jakiś sposób nawiązała z nim znajomość, zbliżyła się do niego i jak najwięcej dowiedziała się o Calypso, a następnie przeprosiła go i wyszła.
– Nie proszę, żebyś mi wybaczył to, co między nami zaszło.
– I dobrze – warknął, żałując, że nie ma pod ręką mocnego drinka.
– Proszę tylko, żebyś nie niszczył pozycji, na którą tutaj ciężko pracowałam. – Znowu przeniosła wzrok na Remy’ego. – Monsieur, nie okłamuję pana, niech mi pan wierzy. Potrzebuję tej pracy. Nigdy nie zamierzałam zrobić niczego, co mogłoby negatywnie odbić się na pańskiej reputacji.
– Chcę ci wierzyć, ale… – Remy ściągnął brwi.
Gabe powoli odwrócił się do przyjaciela. Jego twarz była chłodna, pozbawiona emocji.
– Jeśli zaufasz tej kobiecie, popełnisz poważny błąd.
Abby była cała sztywna. Nie miało to nic wspólnego ze śniegiem, który łagodnie opadał na Nowy Jork, przeistaczając wielkie miasto w piękną baśniową krainę, ani z tym, że opuściła restaurację w gorączkowym pośpiechu, zapominając i o płaszczu, i o napiwkach.
Zaklęła pod nosem i wierzchem dłoni otarła mokre od łez policzki. Prawdopodobieństwo zdarzenia się tego, co ją tego dnia spotkało, mogłoby się wydawać bliskie zera, a jednak… Gabe Arantini wszedł do kuchni restauracji, w której znalazła zatrudnienie, i której chef miał do niego na tyle duże zaufanie, że natychmiast ją zwolnił.
Zachłysnęła się łzami, skręciła w wąską alejkę i przywarła plecami do muru, żeby zebrać siły. Nigdy nie sądziła, że jeszcze go kiedyś zobaczy. Zabiegała o spotkanie, ze wszystkich sił, wtedy, kiedy miało to jeszcze jakieś znaczenie, kiedy wydawało jej się to słuszne i konieczne. Ale teraz?
Mocno przygryzła dolną wargę. Czuł do niej jedynie nienawiść. Wiedziała o tym, lecz widok jego zimnego gniewu napełnił ją lękiem i wątpliwościami co do tego, co musiała zrobić.
Kiedy przyjechał do Nowego Jorku? Jak długo tu był? I czy chociaż raz o niej pomyślał?
Musiała się z nim jeszcze raz zobaczyć, ale jak? Tyle razy próbowała się do niego dzwonić, tyle razy wysyłała do niego mejle. Poleciała nawet do Rzymu, lecz on kazał dwóm ochroniarzom wyprowadzić ją z budynku.
Więc co teraz?
Pewnie powinna przestać przejmować się tym draniem bez serca, wycofać się, zachować swoje tajemnice dla siebie i zrobić to, o co mu chodziło, czyli trzymać się od niego z daleka.
Tyle że w tej sytuacji nieważne było to, czego chciała ona i czego chciał Gabe.
Abigail musiała myśleć o ich dziecku, maleńkim Rafie. Reszta była nieistotna.
Serce bolało ją na myśl o życiu, jakie zafundowała synkowi. O małym mieszkaniu, o marnej kondycji finansowej. Pracowała tak ciężko, że za mało przebywała z małym, że często musiała prosić sąsiadkę, by zajęła się dzieckiem wieczorem i w nocy.
Raf zasługiwał na coś lepszego. I wyłącznie ze względu na niego Abigail musiała znaleźć jakiś sposób, by zobaczyć się z Gabem i powiedzieć mu prawdę.
Tym razem zamierzała zmusić go, by jej wysłuchał.