Wbrew wszystkiemu - ebook
Wbrew wszystkiemu - ebook
Doktor Michelle Ross jest piękna, elegancka i niedostępna. Anestezjolog Tyrone Smith to przystojny luzak z długimi czarnymi włosami, wielbiciel motocykli i wędrowiec. Z doktor Ross ma pracować sześć tygodni. Jego sposób bycia drażni poważną Michelle, ale nie pozostaje obojętna na jego urok. W końcu zostaje jego kochanką. Cieniem na ich niespodziewanej miłości kładzie się świadomość, że Tyrone niedługo wyjedzie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1314-1 |
Rozmiar pliku: | 616 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Doktor Michelle Ross, kardiochirurg, ubrana w sterylny kombinezon i lateksowe rękawiczki, biodrem pchnęła wahadłowe drzwi sali operacyjnej numer cztery w Centrum Medycznym w Raleigh w Karolinie Północnej.
Jej pacjent, pan Martin, przygotowany już do zabiegu usunięcia zatoru tętniczego, należał do tych chorych, których losem najbardziej się przejmowała. Tacy zawsze zostawiali w domu jakieś dzieci czekające, aż tata wyzdrowieje. Musi się postarać, aby ojciec przeżył i wrócił do rodziny.
Powiodła wzrokiem po zespole zebranym wokół stołu operacyjnego i raźnym głosem spytała:
– Gotowi?
Zaległa cisza jak makiem zasiał. Michelle spojrzała po kolei na każdego członka zespołu. Wszyscy umykali wzrokiem. Co się dzieje? Zazwyczaj po jej rutynowym pytaniu bez wahania przystępowali do akcji. Dlaczego teraz nie odpowiadają? Zajęła swoje miejsce i dopiero wtedy przy głowie pacjenta, zamiast doświadczonego anestezjologa, zobaczyła młodego stażystę rezydenta.
– Gdzie doktor Schwartz?
Młody lekarz zamrugał nerwowo nad maseczką zakrywającą mu połowę twarzy i wyjaśnił:
– Zastępca doktora Schwartza jeszcze nie dotarł.
Krew w niej zawrzała. Już otwierała usta, aby odpowiedzieć, lecz wejście barczystego mężczyzny ją powstrzymało. Miał na sobie przepisowy niebieski kombinezon, lecz jaskrawopomarańczowa czapeczka w czarne paski i neonowo żółte drewniaki przeświecające przez ochraniacze stanowiły szokujące pogwałcenie wszelkich reguł panujących w jej sterylnym i uporządkowanym świecie.
Kim jest ten błazen? Brakuje mu tylko czerwonego nosa! Nieznajomy podszedł bliżej i wtedy zobaczyła utkwione w siebie niezwykłe zielone oczy. W tym spojrzeniu było coś niepokojącego. Odwróciła wzrok. Nie chciała się rozpraszać. Chyba to nie jest ów spóźniony anestezjolog, pomyślała.
– Tyrone Smith – przestawił się. – Zastępuję doktora Schwartza. Cześć.
Była pewna, że się uśmiechnął pod maseczką.
– Pacjent czeka – ucięła krótko.
– Doktor Ross, nie mylę się? – rzekł wesołym tonem.
– Nie myli się pan. Jestem gotowa zaczynać.
Doktor Smith stopą przysunął sobie stołek i płynnym ruchem usiadł na nim. Przestał zwracać uwagę na Michelle, nie uznał też za stosowne przeprosić za spóźnienie. Spojrzał natomiast na rezydenta i pochwalił:
– Dobra robota, kolego.
Stażysta, speszony wcześniejszym pytaniem Michelle o doktora Schwartza, wyraźnie się odprężył. Tyrone sprawdził ustawienie aparatury, spojrzał na Michelle i zakomunikował:
– Jesteśmy gotowi, szefowo.
– Doktor Ross – poprawiła.
– Pacjent jest przygotowany, doktor Ross.
Miała wrażenie, że gdy wypowiadał jej nazwisko, w jego głosie zabrzmiała leciutka kpina.
Kilka godzin później, gdy operacja dobiegła końca, z zadowoleniem i dumą myślała, że jej pacjent będzie żył jeszcze długo i odchowa dzieci.
Ona straciła ojca, kiedy miała dwanaście lat. Zmarł na atak serca. Kupowali dla niej nowe ubrania do szkoły, gdy nagle przycisnął ręce do piersi i osunął się na ziemię. Wciąż jeszcze słyszała wołanie, aby ktoś wezwał pogotowie, i tupot nóg, lecz najlepiej pamiętała swój rozpaczliwy płacz.
Na pogrzebie, siedząc obok matki, przysięgła sobie, że zrobi wszystko, aby jak najmniej dzieci musiało przeżywać to co ona. Dopięła swego, została kardiochirurgiem. Osobiste doświadczenie nauczyło ją, że w tym zawodzie nie ma miejsca na żarty.
Właśnie zakładała szwy, kiedy jej uwagę zwróciło ciche nucenie. Podczas zabiegu nie patrzyła na nowego anestezjologa, zbyt skoncentrowana była na pacjencie. Teraz jednak zerknęła w jego stronę.
Tyrone Smith widocznie poczuł na sobie jej wzrok, bo odwrócił się od monitora. Ich spojrzenia się spotkały. W oczach anestezjologa błysnęła wesołość.
– Może się pani przyłączyć – zaproponował.
Tego już za wiele, pomyślała. Dopilnuje, aby więcej nie przydzielano jej go do zespołu.
– Ciśnienie? – rzuciła krótko.
– Stabilne.
– W takim razie kończymy. I proszę przestać śpiewać.
– Tak jest, proszę pani.
Zabrzmiało to jak odpowiedź psotnego czwartoklasisty skarconego za ciągnięcie koleżanek za warkocze, który wcale nie zamierza się poprawić.
Wychodząc z bloku operacyjnego, potarł kark. Zmęczenie dawało o sobie znać. Całą noc jechał, aby zdążyć, już na samych obrzeżach miasta natknął się jednak na wypadek drogowy i przyłączył do akcji ratunkowej. Nie chciał się spóźnić, lecz co mógł zrobić? Był pierwszym lekarzem, jaki znalazł się na miejscu zdarzenia, i musiał zostać. Poważnie traktował przysięgę Hipokratesa zawierającą zasady etyki lekarskiej.
Koczowniczy tryb życia mu nie przeszkadzał. Od małego przywykł do ciągłych zmian miejsca pobytu, bo rodzice żyli jak hipisi w latach sześćdziesiątych. I na tym polegał cały problem. Na pewno nie powinni mieć dzieci, jednak je mieli. Joey, młodszy od niego o sześć lat, powinien mieć zapewnioną stałą opiekę medyczną, lecz rodzice szukali pomocy to u jakiegoś guru, to u jakiegoś zielarza. „Gdybyśmy tylko mieszkali w pustynnym klimacie, Joey czułby się lepiej i by wyzdrowiał”, powtarzali. Mylili się. Śmiertelnie się mylili.
Powiedzieli, że widocznie tak miało być. Był innego zdania. Joey powinien żyć, łazić za nim krok w krok i mu się naprzykrzać. Tak miało być. Siedząc na ziemi w kręgu zawodzących ludzi i wdychając zapach kadzidła, Tyrone doszedł do wniosku, że dłużej nie potrafi żyć w ten sposób.
Nie umiał pogodzić się z tym, że rodzice nie zaprowadzili Joeya do lekarza. Wyrzucał sobie, że sam tego nie zrobił. Pozwolił bratu umrzeć. To wtedy postanowił, że odejdzie z komuny i zamieszka z dziadkami.
Był inteligentny, miał świetne wyniki w nauce, dostał się na medycynę. Może pomagając innym, zadośćuczynię za śmierć brata, myślał. Po studiach otrzymał propozycję pracy od kolegi, który właśnie zakładał agencję wysyłającą do szpitali lekarzy na zastępstwa. Przyjął ją. Jechał tam, gdzie akurat potrzebowano specjalisty. Nigdzie nie spędził więcej niż kilka tygodni. Przywykł do tego trybu życia, niemniej w tej chwili jedyne, o czym marzył, to znaleźć się w mieszkaniu, jakie dla niego wynajęto, i walnąć się do łóżka.
– Doktorze…
– Tyrone Smith. – Wyciągnął rękę. Aha, to ta lekarka z sali operacyjnej. Miło było na nią popatrzeć. Lśniące brązowe włosy, ładnie wykrojone usta, kremowa cera. Szkoda, że taka szorstka. Nadęta nudziara. W ciągu lat pracy spotykał ten typ, ale doktor Ross zasługiwała na palmę pierwszeństwa. – Nie zostaliśmy sobie formalnie przedstawieni. Wszyscy mówią do mnie po imieniu. Jak mam się do pani zwracać?
– Doktor Ross.
Powiało chłodem. Nawet kolor oczu pasował do oziębłego sposobu bycia. Lubił u kobiet takie czyste niebieskie oczy, lecz teraz aż się wzdrygnął. Pracował z szefami, którym nie odpowiadał jego luzacki styl bycia, lecz jeszcze nigdy nie spotkał się z tak lodowatym przyjęciem.
– Możemy zamienić kilka słów na osobności?
– Oczywiście. – Cofnął się w bardziej zaciszny kąt. Michelle Ross poszła za nim. – Hmm… – zająknął się. – Miło mi panią poznać – dodał oficjalnym tonem. – Cieszę się, że będziemy razem pracować, doktor Ross.
– Obawiam się, że do tego nie dojdzie. To był pierwszy i ostatni raz. W moim zespole wymagam punktualności.
Co mogło wydarzyć się w jej życiu, że jest taka przewrażliwiona?
– Przykro mi, że tak się stało. Nie chciałem się spóźnić. Wasz rezydent posiada odpowiednie kwalifikacje i doskonale sobie poradził. Pacjentowi nic nie zagrażało, więc nie ma o czym mówić. Do zobaczenia, doktor Ross.
Chciał jej dać do zrozumienia, że mimo iż jest tutaj nowy, nie da się zastraszyć. Zanim ochłonęła na tyle, aby odpowiedzieć, wyminął ją i poszedł do szatni.
Dwie godziny później siedział przy stanowisku pielęgniarek na kardiologicznym oddziale intensywnej terapii. Niestety nie udało mu się jeszcze pojechać do domu. Musiał uzupełnić dokumentację. Przerwał pisanie i podniósł głowę akurat w chwili, gdy na oddział wchodziła doktor Ross w towarzystwie jakiejś kobiety i dwojga nastolatków. Podeszli do łóżka, na którym leżał pan Martin. Pielęgniarka siedząca po lewej stronie Tyrone’a mruknęła pod nosem:
– Patrzcie, patrzcie, przybywa królowa lodu.
Zatem nie jestem wyjątkiem, pomyślał.
– Trzeba przyznać, że potrafi się ubrać – wtrąciła jej koleżanka. – Szkoda tylko, że opakowanie jest ładniejsze od zawartości.
Czyli jej zazdroszczą. Nie winił ich za to. Doktor Ross w jasnoróżowej świetnie dopasowanej do figury garsonce zwracała uwagę. Teraz mógł podziwiać ją w całej okazałości. Przyjrzał się smukłym łydkom, potem pantoflom na wysokich obcasach w tym samym odcieniu co garsonka. Postawiłby swój motocykl za to, że są to szpilki znanej marki i na dodatek ręcznie szyte.
Z powrotem spojrzał w górę i zauważył, że włosy zaczesała gładko do tyłu i spięła dużą srebrną klamrą. Emanowała z niej pewność siebie kobiety na stanowisku.
Mówiąc, wskazywała rozmaite urządzenia, do których podłączony był chory. Domyślił się, że wyjaśnia, jakie jest ich zadanie i znaczenie. Ku zdumieniu Tyrone’a od czasu do czasu uśmiechała się do rodziny, jakby chciała dodać im otuchy. Czyżby pod lodową skorupą kryło się ciepłe wnętrze?
W tej samej chwili Michelle zerknęła na stanowisko pielęgniarek i ich oczy się spotkały. Zdawało mu się, że dostrzegł w nich cień niepokoju. Nie, nie, to raczej ostatnie uczucie, jakie można jej przypisać, uznał.
Oparł się wygodniej na krześle i dalej obserwował rodzinę zebraną wokół chorego. Doktor Ross taktownie usunęła się na bok i tylko od czasu do czasu odpowiadała na pytania. Tyrone wstał, aby wyjść, lecz widząc, że znowu na niego spojrzała, zmienił zamiar. Podszedł bliżej i ściszonym głosem zapytał:
– Jakiś problem?
Wyraźnie zesztywniała.
– Nie. Dlaczego pan pyta?
Zauważył, że cały czas patrzy na rodzinę, jakby się obawiała, że mogli usłyszeć tę wymianę zdań.
– Z mojego punktu widzenia jako anestezjologa wszystko przebiega jak należy. Jeśli pacjent dalej będzie się czuł tak jak teraz, rano można odłączyć tę rurkę.
– Doceniam…
Michelle zawahała się, ponieważ kobieta, która wyglądała na żonę pana Martina, słysząc jej głos, obejrzała się. Tyrone domyślił się, że Michelle nie ma zamiaru go przedstawiać. Niemniej uznał, że gdyby teraz tego nie uczyniła, byłoby to nieuprzejme, zatem sam wyciągnął rękę.
– Tyrone Smith, anestezjolog – odezwał się z uśmiechem. – Asystowałem doktor Ross przy operacji męża.
– Dziękuję za wspaniałą opiekę nad nim. Wszyscy – kobieta ruchem głowy wskazała dzieci – jesteśmy państwu niezmiernie wdzięczni.
– Zapewniam panią, że mąż ma tutaj najlepszą opiekę – odrzekł. – Doktor Ross jest znakomitym kardiochirurgiem. – Przy tych słowach zerknął na Michelle. W jej oczach dostrzegł błysk sceptycyzmu.
Pewnie się zastanawia, do czego zmierzam, ale to prawda. Miał okazję widzieć wielu chirurgów przy pracy i jej umiejętności zasługiwały na najwyższą pochwałę. Komplement jednak wprawił ją w zakłopotanie.
– Przykro mi, ale czas wizyty minął – wtrąciła Michelle. – Ten zespół właśnie kończy dyżur. Proponuję, abyście pojechali coś zjeść i wrócili później.
– Tak zrobimy. Dzieci, idziemy. Jeszcze raz dziękuję pani, doktor Ross, i panu, doktorze Smith.
Po wyjściu rodziny Michelle podeszła do pielęgniarki, Tyrone zaś w milczeniu opuścił oddział. Było jasne, że nie jest zadowolona z tego, że włączył się do rozmowy.
Jednak nie żałował. Przez krótką chwilę pod zimną maską, jaką nosiła doktor Ross, dostrzegł skomplikowane uczucia, których nie potrafił nazwać.
Z kardiologicznego oddziału intensywnej terapii Michelle udała się do gabinetu ordynatora chirurgii, doktora Marshalla. Z jego decyzjami i wytycznymi nie zawsze się zgadzała, niemniej szanowała go za bezstronność. Był dla niej kimś w rodzaju mentora i nie jeden raz brał jej stronę w zatargach między nią a administracją szpitala. Zazwyczaj jednak po prostu pozwalał jej robić, co uważała za stosowne.
Michelle zapukała, a kiedy usłyszała „Proszę”, weszła do środka.
– Czemu zawdzięczam tę wizytę? – powitał ją łysiejący starszy pan. Na jego twarzy malowała się ciekawość. – Ostatnio nieczęsto do mnie zaglądasz.
– Bob, wiesz, że raczej na nic się nie skarżę – zaczęła. Doktor Marshall kiwnął głową. – Ale nie chcę, aby ten nowy anestezjolog jeszcze raz asystował przy mojej operacji.
– Czy pacjent czuje się dobrze?
– Owszem. Dochodzi do siebie.
– W takim razie, na czym polega problem? Doktor Smith był nam bardzo gorąco polecany. Ma dobre CV. Właściwie bardzo dobre.
– Nie będę tolerowała spóźnień.
Bob spojrzał na nią, jakby uszom nie wierzył.
– Dlaczego się spóźnił?
– Nie wiem. Nie powiedział.
– A ty go nie zapytałaś?
– Nie. Od zespołu wymagam punktualności i już.
– Jeśli tylko to masz mu do zarzucenia, to powinnaś zapytać o przyczynę spóźnienia. Takie jest moje zdanie. Wiem, że trzymasz zespół silną ręką, ale wszyscy od czasu do czasu się spóźniamy.
– Z wyjątkiem mnie.
Bob prychnął zirytowany.
– Wiem, że jesteś chwalebnym wyjątkiem, ale dobrze by ci zrobiło, gdybyś od czasu do czasu przestała nim być. – Ostanie słowa wypowiedział tak cichym głosem, że prawie ich nie słyszała. – Wydaje mi się, że reagujesz zbyt ostro. Brakuje nam anestezjologa i nie mogę zmieniać harmonogramu tylko po to, żebyś była zadowolona. Smith ma świetne kwalifikacje do asystowania przy operacjach sercowo-piersiowych. O ile nie popełni błędu, który odbije się na pacjencie, musisz go znosić.
– Ale…
– Wiem, że jesteś lekarką z powołania. Doceniam twoje poświęcenie, ale sądzę, że poradzisz sobie z tą sprawą bez mojego udziału. Smith zostanie tylko sześć tygodni. Wytrzymasz. – Zadzwonił telefon na biurku. Bob wyciągnął rękę po słuchawkę. – Daj mi znać, jeśli jego zachowanie odbije się na pacjentach. – Podniósł słuchawkę. – Marshall. Słucham?
Audiencja zakończona. Michelle wyszła na korytarz i zamknęła drzwi. Liczyła na poparcie, lecz go nie otrzymała. Musi jakoś ułożyć sobie stosunki z nowym anestezjologiem. Tylko jak tego dokona, skoro wszystko, co jego dotyczy, działa jej na nerwy?
Wyszedł ze szpitala dopiero wieczorem. Majowe powietrze pachniało wilgocią. Cieszył się, że nareszcie jedzie do domu, albo raczej do miejsca, które przez sześć tygodni będzie mu służyło za dom.
Przed nim szła kobieta w obcisłej wąskiej spódnicy. Znajdowała się na tyle daleko, że nie mógł dostrzec koloru jej włosów ani ubrania, lecz jak przystało na mężczyznę z krwi i kości, zwrócił uwagę na prowokacyjne kołysanie bioder. Bardzo seksowne, jakby była modelką na wybiegu. Pomyślał, że z chęcią by poznał tę dziewczynę. Umiliłaby mu pobyt w Raleigh. Może pracuje w administracji?
Nieznajoma weszła między dwa samochody i widział teraz tylko czubek jej głowy. Szedł dalej, aż znalazł się za autem, które próbowała otworzyć. Wtedy się obejrzała i doznał szoku.
– Doktor Ross! – Nie potrafił ukryć zdziwienia. Ten seksowny krok nie pasował do królowej lodu!
Michelle również oniemiała. Kluczyki z brelokiem upadły na ziemię.
– Doktor Smith! Pan mnie szuka? – Jej głos miał dziwnie piskliwe brzmienie. Schyliła się po kluczyki. – Coś nie tak z naszym pacjentem?
– O ile wiem, czuje się dobrze.
– Więc dlaczego idzie pan za mną?
– To publiczny parking. A tam stoi mój motor.
Obejrzała się za siebie, w kierunku, który wskazał.
– Pan jeździ motorem? – Teraz w jej głosie zabrzmiała nuta oburzenia. – To bardzo niebezpieczne.
– A pani jeździ?
– Nie!
– Wobec tego radzę spróbować. Zobaczy pani, jaka to przyjemność. – Wymownie spojrzał na jej szpilki. – Chociaż raczej nie w tym stroju. – Zachichotał. – Policja mogłaby uznać, że z takimi nogami stanowi pani zagrożenie dla ruchu drogowego.
Wyraźnie speszona opuściła głowę. Chyba się zaczerwieniła, pomyślał z satysfakcją. Jej zachowanie świadczyło, że nieczęsto słyszy komplementy. Jest tak najeżona, że każdego odstraszy.
– Nie zamierzam stanowić zagrożenia dla ruchu – odparowała, wsiadła do samochodu i zatrzasnęła drzwi.
Może nie zamierza, ale ma wszelkie warunki, aby nim być. Tyrone poszedł dalej, lecz Michelle, wyjeżdżając z parkingu, musiała go minąć. I wtedy ich oczy na chwilę się spotkały. No, no, pomyślał, najbliższe tygodnie zapowiadają się ciekawie.
Zaparkowała na podjeździe przed zwyczajnym domem z czerwonej cegły na przedmieściu. Firanki w oknie pokoju dziennego poruszyły się i w przerwie między nimi ukazała się twarz matki. Michelle wysiadła, z tylnego siedzenia wzięła dwie torby z zakupami i weszła na ganek.
Zanim zdążyła zapukać, drzwi się otworzyły.
– Mamo, nie musisz wstawać. Sama bym sobie otworzyła.
Matka, wysoka, lecz wątła siwiejąca pani, uśmiechnęła się do niej.
– Wiem, córeczko, ale ręce masz przecież zajęte.
– Lekarz kazał ci się oszczędzać.
– Postępuję zgodnie z jego zaleceniami. Za bardzo się mną przejmujesz. Zresztą, co ci lekarze wiedzą?
Stale wymieniały ten dowcip. Michelle odpowiedziała uśmiechem. Matka była z niej dumna i często jej to powtarzała. Michelle bardzo się o nią martwiła. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby i ją stracić. Wtedy zostałaby sama jak palec.
– Chodźmy do kuchni. Usiądziesz, a ja pochowam zakupy i zrobię kolację, dobrze?
– Oczywiście, córeczko. I opowiesz mi, jak minął dzień. Za dużo pracujesz. A po szpitalu jeszcze przyjeżdżasz tutaj.
To również był stały punkt programu. Dyskusja, po której obie pozostawały przy swoim zdaniu.
Przytulna kuchnia była ulubionym pomieszczeniem Michelle. Tutaj najbardziej czuła obecność ojca. Po tylu latach od jego śmierci ani ona, ani matka nigdy nie siadały na „jego krześle”.
Podczas gdy Michelle się krzątała, matka opowiadała jej o książce, jaką czytała, i o dzieciach sąsiadów, które odwiedziły ją z ciasteczkami. Michelle miała wyrzuty sumienia, że matka spędza tyle czasu sama.
Dopóki nie zdiagnozowano u niej raka, prowadziła bardzo aktywny tryb życia. Kuracja przynosiła rezultaty, lecz Michelle martwiła się, że matka traci nadzieję. Jeszcze bardziej martwiła się tym, że sama również ją traci. Potrafi naprawić serce, na raku się nie zna. I z tym trudno jej było się pogodzić.
Nakryła do stołu, nałożyła jedzenie na talerze, do szklanek nalała mrożonej herbaty. Wreszcie usiadła.
– Teraz opowiedz o sobie – poprosiła matka. – Coś specjalnego się wydarzyło?
Michelle natychmiast przyszedł na myśl niekonwencjonalny anestezjolog.
– Och, dzień jak co dzień. Operacje przebiegły dobrze, co zawsze jest powodem do radości.
– Naprawdę powinnaś więcej wychodzić do ludzi, córeczko. – Michelle westchnęła z irytacją. Codziennie ratuje komuś życie, a matkę interesuje tylko, czy chodzi na randki. – Masz tak mało przyjemności. Za ciężko pracujesz. Ze szpitala przyjeżdżasz tutaj. Powinnaś zacząć żyć. – Taka rozmowa powtarzała się niemal każdego dnia.
– Mamo, lubię spędzać czas z tobą.
– W szpitalu nie ma żadnego mężczyzny, którego mogłabyś też polubić?
Przypomniał jej się irytujący błysk w oczach nowego anestezjologa.
– Żadnego.
Otworzył drzwi wynajętego mieszkania. Na wystrój nie zwracał uwagi. Najważniejszy był dach nad głową.
Nogą wepchnął do środka duży brązowy karton z wypisanym na nim swoim nazwiskiem i zamknął drzwi. Wolał tekturowe pudło od walizki. Gitarę mieli mu dostarczyć jutro na adres szpitala. Zawsze ktoś tam pokwituje odbiór. Czasami woził ją na motorze, lecz nie lubił tego robić. Gitara była jedyną rzeczą, jaką zabrał, gdy opuszczał rodziców.
Rzucił kask na najbliższe krzesło i wszedł do kuchni. Torebkę ze specjalną wysokogatunkową kawą położył na blacie, potem poszukał wzrokiem ekspresu. Świetnie. Dobra marka. To była jego jedyna specjalna prośba. Agencja wysyłająca do szpitali lekarzy na zastępstwa, dla której pracował i w której miał połowę udziałów, dopilnowała, aby ją spełniono.
Jego przyjaciel i założyciel firmy zajmował się zarządzaniem, Tyrone zaś był tylko cichym wspólnikiem. Nie brał udziału w posiedzeniach zarządu ani w konferencjach. Jedna z zasad, jakie wpoił mu dziadek, brzmiała: musisz mieć plan na przyszłość. Rodzice nigdy nie myśleli o przyszłości. Posłuchał rady, zainwestował oszczędzone pieniądze w agencję, lecz ponieważ lubił pracować z ludźmi, nie zrezygnował z kariery zawodowej.
Nastawił ekspres, aby włączył się automatycznie o piątej rano, potem poszedł do łazienki.
Prysznic. Zdążył się rozebrać i wejść pod strumień wody, kiedy zadzwoniła komórka. Odsunął zasłonę i wyciągnął telefon z kieszeni spodni rzuconych na podłogę.
– Smith. Oddzwonię. Biorę prysznic.
– Ee… Doktorze Smith, mówi doktor Ross.
– Kto?
– Doktor Ross – powtórzyła z lekkim naciskiem.
– Michelle? Myślałem, że to ktoś inny.
– Naturalnie.
Oczami wyobraźni widział, jak krzywi się przy tym słowie. Sztywniara.
– Ma pani do mnie jakąś sprawę, Michelle? – Lubił to imię.
– Nasza operacja została przesunięta na rano.
– Sądziłem, że takimi zawiadomieniami zajmuje się sekretarka.
– Zazwyczaj to robi, ale dzwoniono do mnie, a ponieważ nie mogłam się z nią skontaktować, więc sama informuję zespół.
Trzeba przyznać, że jest odpowiedzialna. Trudno ją za to winić. Dlatego jest dobrą lekarką.
– Skąd pani wzięła mój numer?
– Zawsze mam numery telefonów do wszystkich członków zespołu.
– Aha. – Dla lepszego efektu zrobił przerwę i zapytał: – Nie z innego powodu?
– Nie. Widzimy się punkt siódma – ucięła.
Rozśmieszył go jej wyniosły ton. Miał ochotę podroczyć się z nią. Coś mu mówiło, że należy do osób, które zawsze połykają haczyk.
– Będę na pewno, a teraz chciałbym dokończyć prysznic, jeśli pani pozwoli.
– Ee… oczywiście. Żegnam.
Czyli lód da się skruszyć, pomyślał. Kusiło go, aby robić to częściej. Tylko dlaczego w ogóle zawraca sobie nią głowę? Nie jest w jego typie. Z daleka pachnie stabilizacją.
Kobiety wielokrotnie zarzucały mu, że skacze z kwiatka na kwiatek. Nigdy niczego nie obiecywał, nigdy się na dłużej nie angażował. W ten sposób nikogo nie ranił. Nie chciał zapuścić korzeni.
Lubił kobiety, które potrafiły cieszyć się życiem, śmiać się i bawić i właśnie tego oczekiwał od partnerki. Michelle Ross natomiast zwróciła jego uwagę jako osoba podchodząca do wszystkiego zbyt poważnie. Przygoda z nią nie wchodziła więc w rachubę, nawet jeśli miałby na coś takiego ochotę. A nie ma.
Dosyć myślenia o królowej lodu, postanowił. Musi odpocząć, szczególnie jeśli jutro ma się z nią spotkać i zachowywać jak należy. Nie był pewien, czy potrafi.
Sięgnął po ręcznik, wytarł się i kilka minut później leżał już pod prześcieradłem. Zasnął z obrazem doktor Ross idącej przez parking i zmysłowo kołyszącej biodrami.