Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Wczesna Komunia. Powieść religijna z czasów PRL - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 kwietnia 2025
25,00
2500 pkt
punktów Virtualo

Wczesna Komunia. Powieść religijna z czasów PRL - ebook

Zaczęło się na Zadolu. Zadole, adekwatnie do nazwy, znajduje się „za dołem”. I to niejednym. Jeśli urodziliście się w podobnym lub gorszym miejscu, bez obaw – Pan Bóg lubi je szczególnie… – tak zaczyna się "Wczesna Komunia. Powieść religijna z czasów PRL", która jest pierwszą z siedmiu opowieści o prawdziwych wydarzeniach, jakie spotkały mieszkańców Zadola i okolic (ale nie tylko ich), każda zaś powiązana jest z jednym z sakramentów katolickich. Znajdziesz tu zarówno prawdziwe historie czy realia PRL, jak i proste wyjaśnienie podstaw wiary, znaków i symboli, które potrzebne są w czasie przygotowań do przyjęcia sakramentu I Komunii Świętej.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-958-4
Rozmiar pliku: 911 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Boże Narodzenie 2023. Znów się spotykamy. Zwykle to ja szukam pocieszenia i siły, taka nierówna ta nasza przyjaźń. Ale tym razem chcę dać coś z siebie. Mówię: „Słuchaj, a co mogę dla Ciebie zrobić? Tak ogólnie to wiem, co Cię cieszy, i na ogół się staram. Ale może chcesz czegoś ekstra na te urodziny?”. Milczenie i zaraz potem uczucie ciepłej łagodnej fali: „Weź i pisz. Napisz, jeśli chcesz, jak się spotkaliśmy pierwszy raz. I teraz, jak to jest, gdy się spotykamy. Jeśli chcesz…”. No jasne, przecież to oczywiste i żadne tam natchnione opisy. Prosta historia, normalne życie. Dobra, Jezu, idę ogarniać ten prezent.ZAMIAST WSTĘPU
ZADOLE

Zaczęło się na Zadolu. Zadole, adekwatnie do nazwy, znajduje się „za dołem”. I to niejednym. Jeśli urodziliście się w podobnym lub gorszym miejscu, bez obaw – Pan Bóg lubi je szczególnie. W sumie to nawet Go rozumiem: bo jaka frajda z posprzątania idealnie czystego pokoju? Nie może równać się satysfakcji, gdy z czegoś bardzo zaniedbanego zrobimy apartament 2.0 (sorki za metaforę, ostatnio zajmuję się głównie sprzątaniem w instytucjach). Słyszałam, jak o naszym Zadolu mówiono: „zadu…”, kolega zaś zwykł był mawiać, że to „zajefajne miejsce”, ale to już w czasach, gdy zbudowano tu masę bloków, powstała duża i nowoczesna dzielnica.

Na pewno jest to miejsce, które się bardzo zmieniło w ciągu kilku dekad: kiedyś typowe wiejskie przedmieście, parę gospodarstw, dwa domy wielorodzinne (zbudowane dawno temu dla robotników czy najemników), łąki, pola i pośród tego rzeczka Ślepiotka, która wtedy jeszcze nie śmierdziała. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa: taplamy się z koleżanką w płytkiej wodzie pośród przyjemnych roślinek, wspinamy na niewysoką skarpę, zbieramy kwiatki, obok przebiega zając. Prawie raj. Ale jednak naszym rodzinom nie żyje się rajsko: wielorodzinny dom ma wprawdzie wodę w kranach, ale toalet już nie. Idący do pracy i szkół muszą przechodzić co najmniej dwa kilometry bagnistą drogą, żeby dostać się do najbliższego przystanku autobusowego lub jednej z dwu stacji kolejowych (tory na wiadukcie nad Ślepiotką widać z okien naszego mieszkania).

W tym miejscu zapomnianym przez ludzi, ale nie przez Boga, ktoś dawno temu zbudował dom z wmurowaną podobizną Matki Bożej wśród róż. W ramach planu rozbudowy miasta i wielkiej socjalistycznej inwestycji, aby mogło powstać nowe osiedle, zburzono wszystkie okoliczne domy z wyjątkiem tego. Dziś jest tam parafia Matki Bożej Różańcowej, kościół na wyciągnięcie ręki, nie trzeba już wędrować, jak kiedyś, kilka kilometrów do panewnickiej bazyliki Franciszkanów. Wokół zamieszkały setki nowo przybyłych, często ludzi z bardzo ciekawymi życiorysami. Ta książka jest pierwszą z siedmiu opowieści, które naprawdę się wydarzyły mieszkańcom Zadola i okolic (ale nie tylko im), każda zaś powiązana jest z jednym z sakramentów katolickich.ROZDZIAŁ I
ŚWIAT STWORZONY PRZEZ BOGA

Mamy z Ilonką po pięć i sześć lat, gdy zakładamy swoją bazę w dziurze muru pod wiaduktem oraz gdy wędrujemy same do sklepu z karteczką-listą zakupów. Moja mama i babcia Ilonki są przekonane, że we dwie tak łatwo nie zginiemy i że ekspedientka w mięsnym może się ulituje i sprzeda coś spod lady dzieciom. Ilonka mieszka z babcią i dziadkiem, rodzice pracują na zmiany w centrum miasta, więc nie mogą zająć się córką. Ja trochę się temu dziwię, ale i cieszę, bo mam piętro niżej przyjaciółkę rówieśniczkę. Idziemy polno-błotną drogą, która teraz nosi nazwę ulica Zadole, ale słyszałam od mamy, że przed wojną i potem pod rządami Niemców nazywała się ulicą Baby Jagi (_Hexenstrasse_). Śmiejemy się z tej Baby Jagi i tego, że stary sąsiad, Markus, ma tak zwany heksenszus, czyli ból pleców, że niby czarownica mu na plecy wskoczyła. Za parę lat przeczytamy w szkole _Dzieci z_ _Bullerbyn_ i pomyślimy, że to przecież było o nas: idą dwie dziewczynki do sklepu, żartują, ale zamiast precyzyjnych wskazań o „kawałku kiełbasy dobrze obsuszonej” jest zapis sylabizowany przez Ilonkę (ja jeszcze oficjalnie nie umiem czytać):

_Kawałek kiełbasy jakiejkolwiek, jeśli będzie_

_Ser, jaki będzie_

_Herbata, jeśli będzie_

_Cokolwiek będzie z_ _mięs, serów, herbaty_

_Ocet_

_Zapałki_

Zwykle w sklepie są tylko te dwie ostatnie rzeczy, ale próbować codziennie trzeba.

Mijamy dom pani Heleny. To znaczy to już nie jest jej dom. Przed wojną jej rodzice, polscy urzędnicy, tu go wybudowali, ale teraz już nie żyją, a pani Helena, która trafiła z obozu (ten wyraz budzi grozę, niby nie wiemy, co to dokładnie było, a jednak czujemy, że jakieś piekło na ziemi) do Kanady, potem wróciła do Polski, może zajmować tylko jeden pokój, w innych mieszkają ludzie skierowani tu przez komunistyczne władze. Tych szczegółów jeszcze wtedy nie znamy, ale przeczuwamy, że Helena, tak miła i dobra, jest dość samotna, przeżyła zły czas, a teraz też nie ma lekko.

– Dzień dobry dziewczynki, wejdziecie do mnie?

– Dzień dobry pani Helenko, teraz nie możemy, idziemy na zakupy.

– Ojej, a co pani ma na szyi, tak się błyszczy? – pyta Ilonka.

– To medalik Matki Bożej. Jestem z Sodalicji Mariańskiej¹, pomagam w kościele, przygotowuję dzieci do komunii…

– Aha, to wtedy, gdy mają takie białe ubrania? Ja też bym chciała iść do tej komunii! Ale jeszcze nie chodzę do szkoły, a Ilonka jest w zerówce, pójdzie do pierwszej klasy…

– Nie chodzicie do przedszkola?

– Nie, mnie nie przyjęli, bo mama jest chora i nie pracuje, a Ilonka chodziła, ale mówi, że było strasznie, musiała pić przypalone mleko i już nie chciała, i teraz mieszka u babci i dziadka. Chodzi tylko do takiej zerówki przy szkole. Nawet już umie pisać. I ja też trochę umiem.

– Przy kościele w tym roku będą zajęcia dla dzieci w wieku przedszkolnym, zapytajcie rodziców, może by was zapisali.

– O! Może mama się zgodzi.

– Aga, idziemy – Ilonka ciągnie mnie za rękę – bo znów niczego nie dostaniemy w sklepie, jak się będziemy tak guzdrać.

Nie miała racji. W mięsnym akurat rzucili mielone, pakowane po pół kilo. Obie dostałyśmy. I jeszcze obok w papierniczym rzucili papier toaletowy i cud piórniki chińskie, i takie cudowne pachnące gumki w pakiecie z ołówkiem.

– Papier! Świetnie! – zawołała moja mama. – Piórnik? Dobra, wymieni się z sąsiadką na coś, może ma herbatę, a jej córka idzie do trzeciej klasy, piórnik jej się przyda.

Tak właśnie się wtedy myślało i działało. A nie był to jeszcze czas zupełnej pustki w sklepach, to dopiero miało się zdarzyć. Na razie panowała era dobrobytu lat siedemdziesiątych, ale kto docenia dobrobyt, jeśli nie wie, że to dobrobyt?

– Mamo, a ja bym chciała na takie zajęcia do kościoła, pani Helenka mówiła…

– E, jakie znowu zajęcia? Przecież nie chodzisz do szkoły ani do przedszkola.

– No właśnie, no właśnie! To jest chyba takie przedszkole, proszę, zapytaj pani Helenki…

– No, ale kto cię będzie tam zaprowadzał? Ja nie dam rady.

– Przecież do sklepów chodzę sama… No, a z Ilonką? Może Ilonka też się zapisze?

– Gdzie ją trzeba zaprowadzać? – W drzwiach wejściowych pojawił się tata, jak zawsze zmęczony, bo wychodził do pracy przed świtem, wracał po szóstej wieczorem.

– A do kościoła, do franciszkanów, kawał drogi. Helena jej powiedziała, że tam jakieś zajęcia są dla dzieci. Też czytałam ogłoszenie: dwa razy w tygodniu o godzinie siedemnastej.

– W sumie… czemu nie? Może dwa razy uda mi się wcześniej wyjść z pracy, jeśli zacznę rano wcześniej.

– Tato! Tatuś! Jesteś kochany! Pójdę do przedszkola! Pójdę do przedszkola! Przy kościele, trele lele!

Bardzo zadowolona pobiegłam do Ilonki. Niestety, jej dziadek nie chciał się zgodzić. Moja mama mówiła, że to stary komuch. Poszłam go poprosić:

– Proszę pana, panie Paluch, a mnie mama zapisała do przedszkola u franciszkanów. Będzie mnie tata zaprowadzał. Może Ilonka też by mogła? Może pan by też sobie robił spacery z nami?

– Spacery mówisz… No, może.

Dzień zakończył się miło, po południu byłyśmy jeszcze nad Ślepiotką, mile szemrząca woda chłodziła nasze rozgrzane stopy. Potem rozłożyłyśmy się pod wielką lipą na środku łąki.

– Aga?

– Tak… Super się tak leży.

– Czy ty wierzysz w Boga?

– Znaczy, że co?

– Że ktoś tam jest w niebie?

– Poczekaj, pomyślę. – Zamknęłam powieki i próbowałam popatrzeć gdzieś do środka siebie. Zawsze tak robiłam, gdy szukałam odpowiedzi na trudne pytania. Widziałam wtedy dużo czerwonych kropek, które zamieniały się w różne kolorowe rozbłyski, czasem z nich się coś wyłaniało. Teraz był to jeden jasny punkt w kształcie człowieka.

– Jest.

– A dziadek mówi, że nie ma.

– Może on nie widzi. Ja widzę dopiero, jak zamknę oczy.

– Aha, to ja też tak spróbuję.

– I co, widzisz coś? – Ilonka milczała długo. W końcu odezwała się: – Tak jakby. Widziałam twarz mamy i zmieniła się w inną twarz. I taki jakby błysk. Co to jest? Czy to Bóg?

– Wiesz, zapytamy o Boga w tym przedszkolu, ale myślę, że taki duży świat nie mógł się zrobić sam. Ani sam się wymyślić.

Koniec lata upłynął nam bardzo radośnie i przyjemnie. Była śliczna pogoda, ale i tak nie mogłyśmy się doczekać pierwszego dnia w kościelnym przedszkolu. Zaczął się wrzesień i pewnego popołudnia tato zaprowadził mnie wreszcie na pierwsze spotkanie. Ilonki tego dnia nie było, na kilka dni pojechała do rodziców. Inaczej sobie wyobrażałam przedszkole. Myślałam, że będziemy musieli sztywno siedzieć i trochę się bałam, jak to będzie, choć chęć poznania nowego i ciekawość zwyciężały.

Przedszkole nie było oficjalne, teraz powiedziałabym, że było ukryte w budynku w pewnym oddaleniu od kościoła. Był to tak zwany dom związkowy. Kiedyś przed wojną zbudowali go robotnicy, którzy przyjeżdżali tu do pracy w przemyśle, były tam spotkania religijne oraz towarzyskie, taka jakby świetlica wiejsko-miejska. Prawdopodobnie dlatego władze komunistyczne nie odebrały tego budynku ludziom. Nie odważono się też kontrolować dokładnie wszystkich wydarzeń w domu. Właśnie tu odbywały się katechezy, także te z dziećmi szkolnymi, które prowadzili pani Helenka oraz księża. A dziś właśnie ruszała nowa katecheza dla dzieci najmłodszych. Ogłaszano to także wcześniej w kościele po mszach świętych i tłumaczono ideę tak zwanej komunii wczesnej. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy Królestwo Boże”² – te słowa Ewangelii były na początku ogłoszeń. Dalej informacja o papieżu: świętym Piusie X, który uznał, że można dzieciom przed okresem szkolnym, nawet w wieku pięciu lat, pozwolić przyjąć Pierwszą Komunię Świętą. Ważne, żeby miały podstawowe informacje o Bogu i rozróżniały chleb zwykły od Chleba Eucharystycznego. Szybko okazało się, że taka wczesna komunia jest często przyjmowana bardziej godnie i z miłością do Jezusa, bez oczekiwania przez dzieci na prezenty materialne. Dlatego parafia franciszkanów też postanowiła stworzyć dzieciom taką możliwość. Można oto zapisać maluchy na organizowaną przez parafię katechezę przedszkolną, a w jej trakcie zdecydować, czy dziecko gotowe jest przyjąć w danym roku Pierwszą Komunię.

Powitała nas siostra Wiesława. Konkretna, uśmiechnięta, dobra. Takie rzeczy się wie od razu. Gdyby uśmiech był wymuszony, wyczulibyśmy to. Ale Wiesława była taka właśnie: szczera, naturalna, ciepła. I niezwykle mądra. Na pierwsze zajęcia zabrała nas do ogrodu, rozmawialiśmy o stworzeniu świata.

– Czy taki duży świat mógł wymyślić się sam? Jak sądzicie? – zapytała.

Otworzyłam buzię ze zdumienia. Skąd wiedziała??? Że o tym, właśnie o tym, i to w ten sposób, rozmawiałyśmy z Ilonką?

Pierwsza katecheza była o stworzeniu świata, to był i nadal jest piękny świat, choć weszło do niego też zło. Ale dziś skupialiśmy się na dobrym. Opowiadaliśmy, co pięknego widzimy na świecie, co cieszy nas najbardziej, co się podoba.

– Kwiaty! Że są takie różne i piękne!

– Dżdżownice i jaszczurki! – zawołał nowo poznany kolega Tomek.

– Bleee… Co ty mówisz?

– Są świetne. Bardzo pomocne. Jak masz dżdżownice w ogródku, to one spulchniają ziemię i wszystko lepiej rośnie. I zobaczcie, jak się wspaniale przesuwają, jak szybko! A jak się skaleczą, to im odwłok odrasta. Chciałbym tak!

– A po co Pan Bóg stworzył komary? – zapytała Alinka.

– Ja wiem! Ja wiem! – wyrwałam się z nieśmiałego milczenia. – Pamiętam taką historię, tata mi opowiadał: że był pasterz i zasnął pod drzewem i obudziło go ukąszenie komara, zabił go, a w zasadzie ją, bo to była komarzyca, tylko one potrzebują ludzkiej krwi. Pasterz już chciał zasnąć dalej, ale zobaczył, że właśnie żmija zbliża się, by go ukąsić. Uciekł w ostatniej chwili i wtedy zrozumiał, że to komarzyca uratowała mu życie. I był jej wdzięczny, wyprawił uroczysty pogrzeb, a ona mu się przyśniła i opowiadała, jak jest w raju…

– Łał… – Dzieci zamilkły po tej historii. Zaskoczona była też siostra.

– To komary będą w raju? – chciał wiedzieć Antek.

Wszyscy z wyczekiwaniem popatrzyli na siostrę Wiesławę, która, jak się okazało, umiała odpowiedzieć na każde, nawet najtrudniejsze pytanie.

– Jasne, że będą. Ale wszystko będzie przemienione. Biblia mówi, że dziecko włoży rękę do kryjówki żmii, a cielę i lew będą się paść razem. „Świat się wypełni znajomością Pana”³.

– Aha, czyli teraz świat stworzony przez Boga ma zakodowane dobre rzeczy, ale niektóre się popsuły?

– Dokładnie tak. Coś poszło nie tak, coś się popsuło. Ale o tym, o grzechu porozmawiamy na następnych zajęciach. Świetnie się z wami rozmawia! Cieszę się, że tu przyszliście. Rodziców proszę, by robili notatki z każdych zajęć i żebyście porozmawiali na temat katechezy jeszcze w domu. A tu macie do pokolorowania obrazki o stworzeniu świata. Postarajcie się narysować jak najpiękniej. Niech to będzie taki świat bez żadnej skazy, jak wtedy, gdy go stworzył Bóg.

Widzieliśmy się pierwszy raz w życiu w tym gronie, ale już po pierwszym spotkaniu poczuliśmy więź. Także nasi rodzice zaczęli ze sobą rozmawiać, choć z pewnymi wahaniami. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że prośba siostry o notowanie najważniejszych punktów z katechezy wzbudziła lekki niepokój, bo były to czasy, gdy bardzo zwykli ludzie, wydawałoby się uprzejmi i nawet zaprzyjaźnieni, robili notatki o innych ludziach, by je potem zanieść na milicję (odpowiednik dzisiejszej policji, ale nie w służbie obywatela, tylko żeby dopaść każdego inaczej myślącego niż rządząca władza komunistyczna). Mój tato także miał w swoich aktach osobowych różne wpisy (dowiedział się o tym kilka lat później), które ktoś nieżyczliwy na niego zrobił, że na przykład podczas obowiązkowego pochodu pierwszomajowego odmówił niesienia flagi radzieckiej, czyli komunistycznej, a zgodził się tylko na polską. Między innymi to było powodem, że nigdy nie awansował w pracy, choć miał duże kompetencje. Istniała więc uzasadniona obawa, że może ktoś z rodziców maluchów chodzących na katechezę jest agentem milicji i będzie zapisywał, co się tu mówi. Siostra najwyraźniej się tym nie przejmowała, nie miała nic do ukrycia, poza tym wiedziała, że miłość Boga może obezwładnić nawet takiego wrednego agenta. Mimo możliwości, że ktoś mógłby przyjść tu ze złą intencją, zdaniem siostry zasługiwał na szansę. Bóg kocha wszystkich, komunistów też. Musimy oddzielać człowieka od zła, które wyrządza. W naszej grupie też czaiło się zło, jak wszędzie, ale udało się je pokonać. Jak? – zapytacie. Czytajcie dalej. Istotne jest, że ostatecznie wygrało dobro.

Pragnienie wygranej zawsze jakoś towarzyszy człowiekowi, ale nie warto wygrywać za wszelką cenę. Następnego dnia wróciła Ilonka, opowiedziałam jej o wszystkim, przekazałam każde słowo z katechezy. Największe wrażenie zrobiła na Ilonce opowieść o dżdżownicy:

– No nie… Co ja narobiłam?! – zaczęła mówić płaczliwym głosem.

– Ale co się stało, Ilonko? – zapytałam.

– Ja jestem w mojej grupie w zerówce grupową i odpowiadam za nasz mały ogródek przed szkołą. Właśnie zaczęliśmy robić porządki i jak wyrzucałam stare liście, to tam były dżdżownice i ja je przerzucałam do skrzynek drugiej grupy zerówki i do klasy pierwszej B, ojej, to teraz oni będą mieli bardziej spulchnioną ziemię i im będzie wszystko lepiej rosło… Co ja narobiłam!

– Ojej… no, faktycznie, ale nie przejmuj się tak. A ile było tych dżdżownic?

– Dużo. Bardzo dużo, chyba ze dwadzieścia. To u nas nic nie będzie rosło teraz… – Ilonka miała już prawie podkówkę z buzi i łzy w oczach. Ona nie lubiła przegrywać. No i sama zawaliła, a w końcu kształcono w nas myślenie kolektywne, a kto wbrew temu, to dywersant. – Ilonka! Mam pomysł! Nie przejmuj się! Naprawimy to!

– Ale jak? Ale jak?! – prawie krzyczała.

– Jutro po południu pójdziemy pod twoją szkołę, wykopiemy te dżdżownice z ich skrzynek i przełożymy do skrzynki twojej grupy.

– Myślisz, że to się uda?

– Jasne! To do jutra po obiedzie.

I tak następnego upalnego jak na wrzesień dnia, poszłyśmy pod szkołę tysiąclatkę⁴ numer trzydzieści pięć. Przyłączyła się do nas sąsiadka Ewa Poryna. Była od nas starsza i trochę się jej bałyśmy. Bo słyszałam od rodziców, że u niej w domu wszyscy piją alkohol, a dzieci nie mają co jeść. Nie wiedziałam, dlaczego chciała iść z nami. Potem okazało się, że skusiła ją moja łopatka. To nie była jeszcze era plastiku, a ja nie miałam zabawek do piasku, ale zabrałam mamie mosiężną szufelkę do odmierzania mąki. Ewa, dziecko, które znało wartość przedmiotów, jakie można było sprzedać na złomowisku, poszła więc z nami, a po całej akcji na moich oczach zabrała moją szufelkę, schowała ją pod bluzkę i uciekła. Jednak na początku cała wyprawa zapowiadała się ciekawie. Przed wejściem do szkoły po obu stronach schodów stały skrzynki z kwiatami podpisane numerami klas. Woźnego nie było widać. Podeszłyśmy do pełnych roślin skrzynek, sąsiadujących z miniogródkiem grupy Skrzatów i zaczęłyśmy kopać tak intensywnie, że część roślin zapewne została uszkodzona. Ale udało nam się zebrać aż sześć dżdżownic i te zostały zaraz pieczołowicie włożone do właściwej skrzynki, gdzie miały znów pracować, spulchniając ziemię i dbając o roślinki Skrzatów.

– A tu co się dzieje? – Na ramieniu i szyi poczułam ciężar masywnej męskiej ręki.

Pan woźny Staszak trzymał nas obie. Ten moment wykorzystała Ewa, by ulotnić się z moją szufelką.

– My coś zgubiłyśmy, było zakopane… – zaczęła Ilonka.

– No nie! Zniszczyłyście takie ładne kwiatki! Idziecie ze mną. Zawołam dyrektorkę, a może i milicję.

– Nieeee! Prosimy…

Nie miałyśmy siły na większy opór ani zbyt dużego wyboru. Poszłyśmy pokornie do przybudówki, w której woźny miał swoją siedzibę. Później, gdy już chodziłam do szkoły, wiele razy piłam tam herbatę i rozmawiałam z panem Staszakiem. Okazało się, że znał mojego tatę. Wtedy jednak bardzo się bałam. Pan nie znał nas i naprawdę zamierzał ukarać. Pomogło dopiero to, gdy wbrew wymyślnym kłamstwom Ilonki, powiedziałam mu całą prawdę o dżdżownicach. Znieruchomiał, a potem parsknął śmiechem i długo nie mógł się uspokoić. Dzień skończył się dobrze, nie licząc awantury, jaką zrobiła mi mama w związku z zaginioną mosiężną zabytkową szufelką. Mama pokrzyczała, ale nie poszła do rodziców Ewy. Wiedziała, że wtedy dziewczynka byłaby bita bardziej niż zwykle, a i sąsiedzi zapewne obraziliby się na nas. Bo jeśli ktoś wie, że my wiemy o jego złych czynach, nigdy tego nie daruje. Musiałby się nawrócić i zmienić, a to trudne, czasem wydaje się niemożliwe.

Na kolejnej katechezie byłyśmy już razem z Ilonką. Siostra zapytała, czy znamy znak krzyża, czy umiemy się przeżegnać.

– _W_ _imię Ojca_… – Unosimy prawą rękę w górę, dotykamy czoła i wtedy odwołujemy się do Boga Ojca, do Stwórcy całego świata i nas ludzi.

– …_i_ _Syna_… – Kierujemy rękę w dół do serca, a potem na lewe ramię. – Kto mi pokaże, które ramię jest lewe?

– Ja na lewej ręce noszę bransoletkę, żeby nie pomylić – powiedziała jakaś dziewczynka.

– _…i_ _Ducha Świętego…_– Kierujemy rękę na prawe ramię.

– O, to jakby kształt latawca!? W którego środku jest krzyż. A jak inaczej spojrzeć, to trójkąt! To ciekawe, bo w starożytnych czasach przez trójkąt wyrażano mądrość, siłę duchową i doskonałość – odezwał się nasz dobrze wyedukowany kolega Tomek.

– Tak. Ale przede wszystkim to gest, który wyraża wiarę w Trójcę Świętą. Wierzymy, że Bóg jest Bogiem Trzech Osób równych sobie, ale każda z nich jest inna. Są: Bóg Ojciec, Syn Boży Jezus i Duch Święty – wyjaśniła siostra.

– Taka rodzina? – spytał Daniel.

– Trzy różne osoby, a jednak takie same? To trudno zrozumieć. A mój dziadek mówi, że jak coś trudno zrozumieć albo jest niemożliwe do zrozumienia, to znaczy, że człowiek tego nie wymyślił – odezwał się znów Tomek.

– Masz mądrego dziadka, Tomku – odparła siostra. – Wielu ludzi próbowało zrozumieć tajemnicę Trójcy Świętej. Wielu robi jakieś porównania. To porównanie z rodziną jest dobre, ale czy idealne? Dlatego to jest kwestia wiary: czy wierzymy w coś, co tak trudno wyjaśnić. Czy przyjmujemy to.

– Tak! – krzyknął chór dziecięcych głosów, choć siostra wcale nie zadała pytania.

– Każdy gest znaku krzyża coś oznacza: dotknięcie czoła, że oddajemy Bogu nasze myśli, ruch w kierunku serca, że oddajemy właśnie serce, a dotykając ramion, oddajemy Bogu nasze działania. Inne wyjaśnienie jest takie, że przez pięć gestów czcimy pięć ran Jezusa, które mu zadano na rękach, stopach i w boku.

– Łał, a ja myślałam, że to tylko takie machanie rękami, taki zwyczaj… – powiedziała Ola.

– Zwyczaj, który ma głęboki sens. Ale idźmy dalej: druga najważniejsza informacja o Bogu jest taka, że jest samą miłością. Że nas kocha. I oddaje własne życie, żeby nas, wszystkich ludzi, ocalić przed skutkami zła. Tak zrobił Jezus. Zgodził się urodzić na tym świecie, który jak mówiliście: „się zepsuł”, i zgodził się umrzeć, zginąć straszną śmiercią właśnie na krzyżu. To kiedyś było narzędzie tortur, a przez ofiarę Jezusa jest znakiem najwyższej miłości i poświęcenia.

– A zło? Czym jest zło? – spytała cicho Ilonka.

– O tym porozmawiamy na kolejnym spotkaniu. A wy od dziś każdego rana i wieczora róbcie znak krzyża. Niech wszystko w waszym życiu dzieje się „W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen”.

------------------------------------------------------------------------

¹ Sodaliski gorliwie angażowały się w pracę charytatywną oraz pomoc kościołom i parafiom zniszczonym przez wojnę. Podejmowały się także katechizacji dzieci, a zwłaszcza przygotowania ich do sakramentów.

² Ewangelia według św. Mateusza 10, 14.

³ Siostra nawiązała do cytatu z Księgi Izajasza Iz 1, 1-10: „Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą pospołu i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą z sobą przyjaźnie, młode ich razem będą legały. Lew też jak wół będzie jadał słomę. Niemowlę igrać będzie na gnieździe kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii. Zła czynić nie będą ani działać na zgubę po całej świętej mej górze, bo kraj się napełni znajomością Pana, na kształt wód, które przepełniają morze”_._ Na podstawie: Biblia Tysiąclecia, IV wydanie, Wydawnictwo Księży Pallotynów. Cytat za: https://wbiblii.pl/.

⁴ W latach sześćdziesiątych XX wieku propagowano hasło „Tysiąc szkół na tysiąclecie Polski” i budowano kolejne szkoły, choć nie zawsze oddawano je do użytku jako ukończone. Szkoła numer trzydzieści pięć miała mieć na przykład basen, więc wykopano, zrobiono coś w rodzaju atrapy, niestety nigdy, jak osiem lat chodziłam tam do szkoły, nie był oddany do użytku.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij