- W empik go
Wczorajsza róża Tom 2 - ebook
Wczorajsza róża Tom 2 - ebook
Krzysiek i Magda nigdy nie sądzili, że jeszcze się spotkają - w końcu każde z nich prowadzi teraz własne, nowe życie. On ma żonę, z którą nie potrafi się dogadać, a ona sekret, którego za wszelką cenę nie chce ujawnić. Wszystko zmienia się pewnego deszczowego dnia, gdy Magda niemalże wpada pod maskę samochodu Krzysztofa. Jest przemoknięta i wystraszona, a jej irracjonalne zachowanie wskazuje na to, że wplątała się w poważne tarapaty. Co ukrywa? Przed kim ucieka? I czy tajemnica, której tak zawzięcie strzeże, może na nowo rozbudzić tlące się w nich namiętności? Jedno jest pewne – ich spotkanie to dopiero początek serii nieoczekiwanych zdarzeń...
Wkrótce jej sekret stanie się ich wspólnym, a niebezpieczeństwa, przed którymi staną, ponownie wywrócą ich życie do góry nogami i sprawią, że będą musieli stać się silniejsi, przebieglejsi i czujniejsi niż zwykle.
Zwolniłam nieco tempo, gdyż od tego pośpiechu dopadło mnie okropne kłucie w brzuchu. Być może nie powinnam była tego robić? Może liczyła się każda sekunda, każdy mój krok.
Zrozumiałam to już po chwili, gdy zza przeciwległego rogu wyłoniło się trzech podejrzanych facetów w garniturach, tak dobrze zbudowanych, że już samo to przyprawiło mnie o dreszcze. Wymienili spojrzenia, po czym szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Gwałtownie zawróciłam, wciąż żywiąc złudną nadzieję na to, że to nie dzieje się naprawdę.
Daria Rajda (ur. 17 maja 1992 r. w Zabrzu) - absolwentka Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach na Wydziale Pedagogiki i Psychologii. Ukończyła licencjat z surdopedagogiki oraz studia magisterskie na kierunku pedagogika opiekuńczo-wychowawcza. Poza pisaniem, w jej życiu istotne miejsce zajmuje miłość do zwierząt oraz zainteresowanie kulturą i językiem hiszpańskim. W 2018 roku zadebiutowała dobrze przyjętą powieścią Wczorajsza róża.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-636-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawsze myślałem, że znam samego siebie. Byłem pewien, że jestem na tyle silny, że nikt ani nic nie będzie mnie nigdy w stanie złamać. Żyłem w przekonaniu, że mój egoizm przenigdy nie dopuści do głosu takiej wartości, jak poświęcenie, a ja sam zawsze będę tak twardy, niewzruszony i obojętny na resztę tego żałosnego świata. Lecz wkrótce wszystko miało się zmienić – ona miała to zmienić. Właściwie nigdy bym nie pomyślał, że nasze ścieżki znowu się spotkają, a los ponownie zadrwi, wystawiając na tak wiele prób, nie oszczędzając nas przy tym ani o gram. Jedna chwila miała sprawić, że to wszystko, co do tej pory tak skutecznie udawało mi się wypierać z pamięci, ponownie odzyska swoją aktualność. Jakim prawem ta jedna chwila zadecydować mogła o całym moim życiu?! Jakim prawem przyczyniła się do podejmowania tak irracjonalnych (jak dla mnie) decyzji i wreszcie jak mogła pozwolić na to, abym tym razem to ja został wplątany w coś, z czym wcześniej przecież sam tak walczyłem?
*
Wracałem właśnie ze spotkania służbowego, które – przynajmniej w mojej opinii – trwało zdecydowanie zbyt długo. Jedynym, o czym marzyłem, było to, aby wygodnie ułożyć się na łóżku i choć na chwilę wyłączyć to inteligentne myślenie. Sygnalizacje świetlne nie były dziś zbyt litościwe, a pogoda naprawdę paskudna. Padało tak bardzo, że wycieraczki niemalże nie nadążały ściągać wody z szyb. To właśnie wtedy ujrzałem ją po raz pierwszy od dłuższego czasu. Ledwo zdołałem wyhamować, gdy w pośpiechu próbowała przemierzyć jezdnię, lądując ostatecznie tuż przed maską mojego samochodu. Oboje zamarliśmy, ja – przerażony, ona – zdezorientowana. Nie rozpoznaliśmy się od razu. Minęło dobrych kilka sekund, zanim nasze spojrzenia się spotkały. Wtedy właśnie w jej oczach ujrzałem coś niepokojącego. Bała się, cholernie się czegoś bała, a jej nerwowe spoglądanie wokół pozwoliło mi ocenić, że to nie ja byłem powodem tych emocji. Obejrzała się za siebie w niepewny, nietypowy wręcz sposób, po czym podjęła najlepszą – jak jej się wówczas musiało wydawać – decyzję. Jednym susem znalazła się tuż przy drzwiach pasażera, pociągając za klamkę w sposób tak gwałtowny, że pewnie gdybym nie tkwił wciąż w osłupieniu, natychmiast bym ją za to skarcił.
– Jedź! – krzyknęła, spoglądając w tylną szybę samochodu.
Jej ubrania, podobnie jak włosy, były przemoknięte, a rysy twarzy ukazywały zmęczenie.
– Magda… – wypowiedziałem bezradnie.
– Ruszaj! – krzyknęła panicznie, a ja wreszcie zrozumiałem, co jest grane.
Wciskając gaz do dechy, ruszyłem z piskiem opon.Rozdział I
Krzysiek wciąż był tym samym inteligentnym i spostrzegawczym facetem. Doskonale wiedział, że mam kłopoty. Musiał to wiedzieć, bo ujechaliśmy zaledwie kilkaset metrów, a on zdążył już kilka razy spojrzeć nerwowo w tylne lusterko samochodu. Wyciągnęłam z kieszeni spodni niewielkich rozmiarów lusterko i malinową pomadkę. Oczywiście wcale nie chodziło mi o to, aby się pomalować – zresztą tak jakby to w ogóle mogło mi jakkolwiek pomóc w poprawie mojego beznadziejnego stanu, w jakim aktualnie się znajdowałam. Pomijając fakt, iż były to tak naprawdę jedyne rzeczy, jakie miałam przy sobie, służyły mi raczej do kontroli sytuacji z tyłu drogi, aniżeli stworzenia make-upu.
– Mógłbyś jechać nieco szybciej? – zagadnęłam, zauważając podejrzany jak dla mnie duży, granatowy samochód, który jakoś za bardzo siedział nam na zderzaku.
– Powiesz mi, o co chodzi? – Jak zwykle był spokojny i opanowany, choć gdyby to on mnie wywinął taki numer, zapewne rwałabym już sobie włosy z głowy.
– Po prostu przyśpiesz, okej? – Zbyłam go.
Nie mogłam i nie chciałam mówić mu zbyt wiele. Tak było lepiej zarówno dla mnie samej, jak i dla niego. Zdawałam sobie jednak sprawę, że będzie drążył. Prędzej czy później wyjaśnienie tej kwestii będzie nieuniknione, ale póki co ta sprawa musiała zostać dla niego tajemnicą.
– Kto cię ściga i dlaczego? – Zaskoczył mnie tym szczerym pytaniem, przyśpieszając wreszcie.
– Dlaczego uważasz, że ktoś mnie ściga?
– Serio? – Zerknął na mnie przelotnie.
Fakt, moje pytanie nie należało aktualnie do zbyt udanych, a ja sama najwyraźniej wyszłam z wprawy udawania. Ponownie poddałam kontroli tylną szybę samochodu. Po jadącym wcześniej za nami aucie nie było śladu, ja jednak czułam, że może to być tylko przysłowiowa cisza przed burzą. Spojrzałam ukradkiem na Krzyśka, który wydawał się teraz nieco spięty. Najwyraźniej bardzo poważnie traktował obecną sytuację, bo wciąż kontrolował, czy ktoś za nami nie jedzie. Miałam nadzieję, że jest już po wszystkim, gdy nagle gwałtownie skręcił w lewo.
– Co się dzieje? – spytałam pospiesznie.
– Granatowy samochód – wyjaśnił spokojnie. – Nie podoba mi się on.
Doskonale wiedziałam, co to oznacza. To właśnie ten samochód miał być teraz moją zmorą, od której jak najprędzej musiałam się uwolnić. Nie mogłam ryzykować. Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę zwolnienia, wyluzowania i błędnego myślenia, że „jakoś to będzie”. Oni nie mogli mnie dopaść. Nie mogłam tracić dłużej czasu na poddawanie próbie, czy to aby na pewno ten samochód.
– Przyśpiesz – szepnęłam tak spokojnie, jak tylko mogłam, a Krzysiek jedynie kiwnął głową.
Był taki bezproblemowy. Nic dziwnego. Rozumiał sytuację jak nikt inny. Rozumiał ją, bo w takim właśnie świecie kiedyś funkcjonował. Przyśpieszył, a wtedy wszystko stało się jasne – granatowy samochód ruszył za nami.
– Boże! – Moja panika wreszcie się włączyła. – Skręć tutaj! – krzyknęłam, przejmując kierownicę i skręcając nią mocno w lewo.
– Oszalałaś?! – Krzyśka zaskoczyło moje zachowanie.
Jeszcze wtedy nie zdawał sobie sprawy, że stać mnie na wiele więcej. Nie miał pojęcia, że nie cofnę się przed niczym, nawet jeśli miałabym ryzykować własnym życiem, bo mam przecież tak cholernie ważny powód. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo się zmieniłam. Wydarzenia, jakie stały się moim udziałem w Londynie, nie pozwalały, abym była wciąż tą samą bezbronną Magdą uciekającą przed wyzwaniem, niebezpieczeństwem czy miłością. Pewne rzeczy sprawiły, że wplątałam się w coś paskudnego, tym razem jednak cel naprawdę uświęcał środki, a ja miałam dla kogo walczyć.
Jechaliśmy teraz jakieś dziewięćdziesiąt pięć kilometrów na godzinę. To wciąż było za mało na ucieczkę, lecz zbyt dużo jak na centrum miasta z ograniczeniem do pięćdziesięciu. A co, gdyby zatrzymała nas policja? Co bym zrobiła? Czy pozwoliłabym im wykonać ich obowiązki, czy też podjęłabym ryzykowną decyzję o ucieczce? W głowie kłębiło mi się tak wiele myśli. Już od kilku dni funkcjonowałam, tworząc miliony planów awaryjnych na wypadek, gdyby coś miało pójść nie tak. Miliony wyjść z sytuacji, miliony drugich szans.
Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta. Wskazówka przekraczała już sto dwadzieścia kilometrów na godzinę, a granatowy samochód wciąż siedział nam na ogonie. Nie mogłam dłużej siedzieć bezczynnie. Nie byłoby to zresztą nawet ostatnio w moim stylu. W ułamku sekundy ponownie chwyciłam kierownicę, odbijając tym razem ostro w prawo. Krzysiek w panice próbował ją przejąć, lecz wtedy ja wykonałam kolejny skręt.
– Oszalałaś?! – Najwyraźniej nie był zbytnio zadowolony z moich umiejętności.
– Zatrzymaj się! – krzyknęłam, czując, że głos mi drży.
– Nie ma mowy – zaprotestował.
– Zatrzymaj się, do cholery!
Tym razem posłuchał, a moje ciało w wyniku ostrego hamowania poleciało gwałtownie w przód.
– Dzięki – zdążyłam rzucić w jego stronę, szybko wysiadając.
Krzysiek próbował oczywiście protestować, ja jednak cel miałam tylko jeden: uciekać jak najdalej od samochodu, który został namierzony jako moja pogoń.
Biegłam co tchu, skręcając co chwila w kolejne uliczki. Starałam się biec jak najszybciej, przemierzając takie miejsca, do których dostęp samochodem jest utrudniony. To stanowiło mojego asa w rękawie i dawało przewagę sytuacyjną. Tylko to ratowało mi tyłek.
Byłam przerażona, lecz także zdesperowana. Wiedziałam, jak wiele mam do stracenia, a jak niewielkie mam z nimi szanse. Wiedziałam, że jestem w tym sama, że mogę liczyć tylko na siebie i ufać jedynie samej sobie. Dodawało mi to jednak odwagi i siły do walki.
Na dworze wciąż jeszcze kropiło.
No cóż – pomyślałam – bardziej zmoknąć i tak już nie mogę. Gdyby tylko nie było tak cholernie zimno… – Najwyraźniej zaczynałam czuć się nieco bezpieczniej, skoro pojawiały się tak nic nieznaczące przemyślenia. Jak mogła obchodzić mnie teraz głupia temperatura? To nie pogoda była przecież najważniejsza, lecz ona. Moja maleńka… moja kochana.
Zwolniłam nieco tempo, gdyż od tego pośpiechu dopadło mnie okropne kłucie w brzuchu. Być może nie powinnam była tego robić? Może liczyła się każda sekunda, każdy mój krok.
Zrozumiałam to już po chwili, gdy zza przeciwległego rogu wyłoniło się trzech podejrzanych facetów w garniturach, tak dobrze zbudowanych, że już samo to przyprawiło mnie o dreszcze. Wymienili spojrzenia, po czym szybkim krokiem ruszyli w moją stronę. Gwałtownie zawróciłam, wciąż żywiąc złudną nadzieję na to, że to nie dzieje się naprawdę. Nic bardziej mylnego – wraz z moim szybszym krokiem oni również przyśpieszyli. Nie pozostało mi nic innego, jak ponownie rzucić się do ucieczki – całkiem możliwe, że ostatniej, z góry skazanej na porażkę.
Dobrze, że szybko biegam – pomyślałam, biorąc nogi za pas. Fakt, że po deszczu było dosyć ślisko, a ja trzęsłam się z zimna, wcale nie ułatwiał mi tego zadania. Ponadto – jakby tego było mało – bieg w niebotycznie wysokich szpilkach nie był raczej wskazany. Spójrzmy prawdzie w oczy – ubieranie takich butów było z mojej strony totalnym idiotyzmem, ale skąd mogłam wiedzieć, że moje losy potoczą się tego dnia aż tak beznadziejnie? Przez chwilę nawet przez głowę przemknęła mi myśl, aby po prostu się ich pozbyć, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że jakkolwiek by było, były to moje jedyne buty, jakie przy sobie miałam. To zmotywowało mnie do zaciśnięcia zębów i – dosłownie – przebolenia sytuacji. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam, że za mną znajduje się tylko jeden „Rambo”.
Cholera – pomyślałam – gdzie podziało się dwóch pozostałych?!
Każdy, kto chociaż raz w życiu miał sytuację, gdy na ścianie pojawił się obrzydliwy, przerażający pająk, doskonale wie, że prawdziwy problem i panika pojawia się wówczas, gdy osobnik znika nam z horyzontu i od tej pory może być DOSŁOWNIE WSZĘDZIE! Sytuacja z zagubionymi „Rambo” była właśnie tego typu. To było naprawdę niepokojące! Skręciłam natychmiast w prawo, w lewo i ponownie w prawo. Przez moment miałam wrażenie, że udało mi się zyskać nieco przewagi dającej możliwość zgubienia tego pierwszego, gdy wybiegając za kolejny róg uliczki, poczułam, że ktoś nagle chwycił mnie w pasie. Krzyknęłam, wijąc się jak węgorz. Już nosiłam się z zamiarem wymierzenia napastnikowi porządnego ciosu, gdy zdałam sobie sprawę, że znajduję się w „objęciach” samego… Krzysztofa Salwarowskiego.
– Co ty tutaj…?
– Nie teraz – rzucił krótko, pociągając mnie za sobą, a ja jak zwykle potulnie udałam się za nim.
Wtedy jeszcze wydawało mi się, że nie mam innego wyjścia i że właśnie ten wybór jest tym najtrafniejszym. Wówczas jeszcze byłam pewna, że Krzysiek spadł mi z nieba i gotowa byłam go wielbić za to, że wybawia mnie z opresji. Wątpliwości co do tego miały pojawić się dopiero później.
Biegł przodem, wciąż ciągnąc mnie za rękę. Ledwie za nim nadążałam – dlatego, że byłam już tak bardzo zmęczona i nogi odmawiały mi posłuszeństwa; albo po prostu on był szybszy.
– Zmienimy wóz. – Jak zawsze myślał racjonalnie.
Skręciliśmy jeszcze kilka razy, a następnie przebiegliśmy przez niewielki tunel prowadzący na drugi koniec miasta. Zachodziłam w głowę, skąd Krzysiek wytrzaśnie nagle inny samochód, niemalże jednak w tej samej chwili poznałam odpowiedź na to nurtujące pytanie. Skręciliśmy w stronę parku znajdującego się niedaleko firmy Krzyśka. Tam nieopodal znajdował się ciąg garaży. Gdy otworzył jeden z nich, moim oczom ukazała się zielona terenówka.
– Wsiadaj – rozkazał krótko, a ja wciąż nie miałam lepszego wyjścia.
Jednym susem wskoczyłam do środka, zapinając dokładnie pasy, zupełnie jakbym spodziewała się ponownej sceny pościgu rodem z filmu akcji z Liamem Neesonem.
– Zimno? – spytał i nie czekając wcale na odpowiedź, podkręcił ogrzewanie.
Po chwili zaczęło robić się ciepło i przyjemnie, co – pomimo mojego zadowolenia – działało jednak na niekorzyść, gdyż moja czujność powoli przemieniała się w zbyt duży komfort, lenistwo i… senność. Tak, cholernie chciało mi się spać. Walczyłam z uczuciem zmęczenia jak z najgorszym wrogiem. NAPRAWDĘ długo i zawzięcie z nim walczyłam. Wreszcie poległam.
*
Gdy się ocknęłam, przez ułamek sekundy nie byłam w stanie ogarnąć, gdzie i z kim ja właściwie jestem. Przez tę chwilę przeszło mi nawet przez myśl, że zostałam uprowadzona – oto, co zmęczenie potrafi zrobić z człowiekiem. Uspokoiłam się dopiero wówczas, gdy spojrzałam na Krzyśka. A chwilę później ponownie wpadłam w panikę, widząc przed sobą pustkę i totalne zadupie!
– Gdzie jesteśmy?! – Zareagowałam dosyć nerwowo.
– Spokojnie. – Robił, co w jego mocy, abym tylko ponownie nie wpadła w szał. – Dojeżdżamy do bezpiecznego miejsca.
– A mógłbyś nieco jaśniej?
– To mały domek u podnóża gór – wyjaśnił. – Na razie musi wystarczyć.
– Skąd pewność, że będzie bezpiecznie?
– Zaufaj mi.
Jasne… – pomyślałam. – Ostatnio, jak ci zaufałam, to musiałam podjąć decyzję o opuszczeniu mojego miejsca zamieszkania.
– Nikt za nami nie jechał, sprawdziłem to, więc bądź spokojna. Nikt też nie ma pojęcia o tym miejscu, nawet sam mój ojciec nie wie, że mam ten dom.
Tak, taka wersja zdecydowanie bardziej do mnie przemawiała i sprawiała, że czułam się spokojniejsza. Jednak w duchu wciąż powtarzałam sobie: Magda, nie trać tak zupełnie czujności, pamiętaj.
Już po chwili Krzysiek parkował pod małym, drewnianym domkiem. Swoją drogą, trudno byłoby uwierzyć, że on naprawdę należy do niego. Był przecież taki zwyczajny, taki malutki. Zupełnie nie w jego stylu. Jedno tylko by się zgadzało: znajdował się on na totalnym pustkowiu, co już bardziej wpisywało się w jego osobowość i upodobania mojego „byłego męża”.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się do środka. W mroku próbowałam wypatrzeć jak najwięcej szczegółów. Wokół góry, drzewa, cisza i spokój – a więc to, czego najbardziej było mi teraz trzeba. Idealne warunki nie tylko do ukrycia się przed światem, ale przede wszystkim do spokojnego, rozważnego zastanowienia się, co dalej. W głowie wciąż kołatały mi słowa pana Emila: „Nie możesz popełnić żadnego błędu” – i to stanowiło teraz moje nowe motto, a te zmieniały się ostatnio często, w zależności od sytuacji.
Krzysiek wszedł pierwszy i zaświecił światło. W środku nie było zbyt wiele miejsca – mały salonik, niewielki aneks kuchenny i jeszcze mniejsza łazienka. Na środku saloniku znajdował się przesłodki kominek, który ze względu na fakt, iż było to małe pomieszczenie, sprawiał wrażenie dosyć dużego.
Krzysiek wyjął z szafy swoją białą koszulę i podał mi ją, wskazując łazienkę. Od razu w niej zniknęłam, marząc o gorącym prysznicu. Miałam także nadzieję, że moje jedyne ubrania do rana wyschną i nie będę musiała raczyć się za dużych rozmiarów ubraniami Krzyśka. O ile koszula była jeszcze okej, tak spodni chyba bym nie ogarnęła. Ściągnęłam z siebie wszystko i wskoczyłam pod prysznic. Ciepły strumień wody spoczął na moich piersiach. Niesamowicie przyjemne uczucie, zwłaszcza w obliczu niedogodności, jakich ostatnio doświadczyłam. Sięgnęłam po mydło. Pięknie pachniało, kojarząc się z zapachem owoców leśnych. Cudownie spieniło się na moich ramionach, udach i pośladkach. Przez moment nawet zapomniałam o tym, dlaczego tu jestem. Przez moment zapomniałam o strachu o nią. O moją małą, moją kochaną. Moje dłonie delikatnie rozprowadzały pianę od pośladków, poprzez uda, aż do stóp. Mokre włosy, sięgające mi niemalże do pasa, spoczywały teraz na moim biuście. Zamknęłam na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą wytchnienia, łaknąc jej, jak gdyby miał to być ostatni taki moment.
Gdy skończyłam, założyłam koszulę, którą dał mi Krzysiek. Wciągnęłam także swoje nieco wilgotne jeszcze od deszczu majteczki. Dobrze, że koszula sięgała mi za pośladki, bo przynajmniej nie było ich tak widać, a wraz z nimi i maleńkiej srebrnej spluwy, którą kiedyś dał mi Krzysiek, a z którą ostatnio nie rozstawałam się ani na moment. W Anglii z pomocą znajomego udało mi się załatwić na nią pozwolenie, bo ostatnie, czego bym sobie życzyła, to problemy z prawem. Aż taka niepoprawna nie byłam. Tkwiła teraz przytrzymywana z tyłu gumką moich majtek, a ja miałam nadzieję, że nie będę musiała jej nigdy użyć. Och, jak niewiele warta była wówczas ta cała nadzieja.
Gdy wyszłam z łazienki, Krzysiek parzył kawę. Tak dawno jej nie piłam, że niemalże zapomniałam już o jej cudownym zapachu i jeszcze lepszym smaku. Krzysiek robił dawniej świetną kawę. Ciekawe, czy wciąż tak jest, czy może wyszedł z wprawy?
– Kawa i pierniczki muszą wystarczyć – wyjaśnił. – Niestety nie mam tu na obecną chwilę nic lepszego.
– To i tak wiele – odparłam, chwytając w dłoń filiżankę. – Dzięki.
– Dawno mnie tu nie było – kontynuował, choć ja odniosłam wrażenie, jakby w rzeczywistości chciał powiedzieć coś zupełnie innego, tylko nie bardzo wiedział, jak zacząć.
Kiwnęłam potakująco głową, biorąc solidny łyk kawy. Po chwili nasze spojrzenia się spotkały.
– Gdzie się podziewałaś? – To pytanie musiało się wreszcie pojawić.
– Tu i tam… – odparłam wymijająco.
– Wróciłaś na stałe? – drążył.
– Nie wiem. To zależy od…
– Od czego?
– Od tego, jak mi się sprawy potoczą. – Miałam nadzieję, że taka odpowiedź mu wystarczy.
Nie wystarczyła.
– Dlaczego wtedy wyjechałaś? – drążył. – Nie można było się do ciebie dodzwonić, nie dawałaś żadnego znaku życia. Dlaczego?
– To skomplikowane. – Nie miałam pomysłu na lepszą odpowiedź.
Krzysiek sapnął, po czym zaczął przechadzać się po saloniku, a mnie – nie po raz pierwszy – przed oczami stanęła sytuacja, gdy miał mnie poprosić o małżeństwo, i później kolejna, gdy mówił o konieczności poślubienia Klary. W obu tamtych momentach zachowywał się podobnie.
– Skrywasz jakąś tajemnicę – zasugerował z pewnością w głosie. – Tylko jaką? Dlaczego tamci ludzie cię ścigają?
– To nieistotne. – Za wszelką cenę chciałam pozostać dyskretna. – Nie musisz wszystkiego wiedzieć.
– Przeciwnie, jeśli mam ci pomóc.
– Już mi pomogłeś i bardzo ci za to dziękuję, ale na tym ta twoja pomoc powinna się zakończyć. Nie chciałabym cię wciągać w… – Zamilkłam, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele.
– Cholera, Magda!
– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego, Krzysiek.
– Pytam po raz ostatni. Kim są ci ludzie i czego od ciebie chcą?!
Czułam, że nie mam szans z jego dociekliwością i uporem. Musiałam coś wykombinować. Musiałam zrobić coś, aby choć trochę odpuścił. Droga do tego była tylko jedna.
– Okej. – Byłam tak zdenerwowana, że musiałam wstać z kanapy. – Ale obiecaj, że zaakceptujesz, iż to, co usłyszysz, będzie musiało ci wystarczyć.
– Wiesz, że nie mogę ci tego zagwarantować.
Rzuciłam mu karcące spojrzenie.
– W porządku. – Udał, że ustępuje.
Tym razem to ja zaczęłam nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu jak jakaś wariatka. To niesamowite, jak wiele razy w życiu człowiek – działając świadomie lub nie – znajduje się w podobnej sytuacji. W naszym przypadku sytuacje te zdawały się coraz to bardziej bezwzględne, niedorzeczne, okrutne.
– Ściga mnie zgraja napakowanych facetów, bo mam coś, co należy do nich – wyjaśniłam najprościej, jak tylko mogłam.
W zasadzie, gdyby dobrze się zastanowić, z całej tej sytuacji udało mi się wyciągnąć samo sedno. Byłam z siebie dumna. Byłam dumna z każdej chwili, którą udało mi się przetrwać z sekretem, z każdego słowa, które tak starannie dobierałam, aby tylko nie zdradzić prawdy. Miałam nadzieję, że pomimo tego, co będę zmuszona mu teraz wyznać, on nigdy nie dowie się niczego więcej poza tym, na co sama pozwolę.
– Co takiego masz, że urządzają za tobą aż taki pościg? – Sytuacja nad wyraz go zaintrygowała.
– Coś, co nigdy nie powinno trafić w ich ręce. Coś, czego muszę bronić, jakby było moim życiem.
– Magda, odpuść, nie warto. Znam takich ludzi i wiem, że to nie przelewki. Z nimi naprawdę nie ma żartów. Cokolwiek im zwinęłaś, lepiej to oddaj.
– To wykluczone! – zaprotestowałam.
Czułam, że nogi się pode mną uginają. Serce waliło mi jak oszalałe, a ciało zaczynało drżeć. Z całych sił starałam się ukryć przed Krzyśkiem każdą, najmniejszą choćby emocję. Nie mogłam pokazać, jak bardzo emocjonalnie i prywatnie jestem związana z tą sprawą. Jak najszybciej chciałam wyjaśnić mu wszystko w taki sposób, aby tylko się ode mnie odczepił.
– Głupia jesteś, wiesz?
– Być może. Ale oni nie mogą dostać tego, czego tak szukają. Nie mogą i koniec.
Krzysiek spojrzał na mnie podejrzliwie, a wtedy ja popłynęłam:
– W Londynie pracowałam w domu pewnego polskiego dziennikarza. – Zaczęłam najprościej, jak tylko było to możliwe. – Mieszkałam u niego. Zajmowałam się jego córką w zamian za dach nad głową, ale poza tym pracowałam dla niego też jako tłumaczka.
Krzysiek uważnie słuchał, opierając się o mały, drewniany stolik. Zdawał się być maksymalnie skupiony na każdym moim słowie.
– Pan Emil pracował nad ważną sprawą – kontynuowałam. – Ważną i niebezpieczną – dodałam po chwili.
– Co to za sprawa? – dopytywał mój niedoszły mąż.
Rany, jeszcze nigdy jego egoistyczna osoba nie poświęciła mi tyle uwagi i zainteresowania.
– Brudne interesy. Jakieś oszustwa, przekręty… Początkowo wszystko szło pomyślnie, do momentu aż mój pracodawca nie natrafił na grubą sprawę dotyczącą pewnej szajki. Udało mu się dotrzeć do bardzo niewygodnych i niebezpiecznych danych. Pan Emil wplątał się w to tak bardzo, że nie było już odwrotu. Wykradł te dane i… wtedy wszystko się zaczęło.
– Okej, ale co ty masz z tym wspólnego?
– Pomagam mu, bo…
– Bo…?
– To dobry człowiek. Żona mu zmarła, córka zaczęła chorować. Ma dla kogo żyć.
– A ty?
– Ja chcę mu tylko pomóc…
– Ryzykując własnym życiem?!
– Choćby nawet – potwierdziłam.
– Magda, proszę cię. Od kiedy jesteś tak głupia i bezmyślna?
– I tak tego nie zrozumiesz – zarzuciłam mu.
– Więc wyjaśnij mi to tak, abym zrozumiał.
– Właśnie to zrobiłam. Nie zdradzę pana Emila i koniec dyskusji. Za nic nie dostaną tego pendrive’a.
– Pendrive’a? – Krzysiek ruszył w moją stronę, a ja zdałam sobie sprawę, że być może powiedziałam o jedno słowo za dużo.
– Tak, dane są na pendrivie! – wycedziłam przez zęby, nie mogąc znieść dłużej tego przesłuchania. – To właśnie tego przedmiotu wszyscy szukają. Jest dla nich tak cenny, że zrobią wszystko, aby go odzyskać.
– To ciebie szukają?
Nie mogłam uwierzyć, że ja tu się tyle produkuję, a on wciąż nie ogarnia sprawy.
– Przecież ci tłumaczę! – syknęłam złośliwie.
– Ten pieprzony złoty pendrive jest u ciebie?!
– Zaraz, zaraz… – Moją uwagę zwróciła pewna nieścisłość. – Nie wspomniałam ci, że pendrive jest ze złota.
Wyraz twarzy Krzyśka w jednym momencie pozbawiony został wszelkich emocji. W tym jednym momencie zamilkł, a mnie, gdy zrozumiałam, co jest grane, przeszył zimny dreszcz. Szok, jakiego w tamtej chwili doznałam, nie pozbawił mnie jednak formy, którą starałam się trzymać, odkąd tylko zaczęła się ta cała sprawa z ucieczką. Moja nieufność, czujność i refleks zadziałały od razu. Stało się to tak szybko, że niemalże sama nie wiedziałam, kiedy moja dłoń sięgnęła po spluwę, a ja mierzyłam z niej wprost w Krzyśka. Nie wiedzieć czemu – odruchowo czy specjalnie – on uczynił dokładnie to samo wobec mnie, również trzymając swoją broń wyciągniętą w moją stronę.Rozdział II
Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Staliśmy teraz dokładnie w odległości półtora metra, trzymając siebie wzajemnie na celownikach. Cisza, jaka między nami zapanowała, była przerażająca i zdawało się, jakby trwała wieki. Byłam wystraszona, rozczarowana i zdesperowana. Nie chciałam go skrzywdzić, byłam jednak teraz przygotowana również na taką okoliczność. Czy on czuł tak samo? Czy to całe mierzenie do siebie było na poważnie, czy stanowiło jedynie demonstrację sił? Tego tak naprawdę żadne z nas nie mogło być pewne. Nie mogliśmy sobie nawzajem ufać. W takiej sytuacji zresztą nie można ufać nawet samemu sobie.
– Od kiedy wiesz?! – krzyknęłam wreszcie.
– Nietrudno było się domyślić – odparł spokojnie, wciąż trzymając pistolet skierowany w moją stronę.
– Pytam od kiedy! – Próbowałam go ustawić, lecz zapewne na marne.
– Od teraz, przysięgam.
– Nie wierzę ci.
– Myślisz, że mógłbym prowadzić cię w pułapkę?
– Ty mi powiedz – zażądałam rozpaczliwie, drżącym głosem.
Grałam twardą, lecz tak naprawdę byłam bezradna. Czułam, jakbym wewnętrznie rozpadała się na miliony drobnych kawałków.
– Widzę, że wciąż masz mój pistolet. – Odniosłam wrażenie, że próbuje mnie zagadać.
Nie odpowiedziałam. Trzymałam broń w ręku, wciąż jej nie opuszczając. Życie nauczyło mnie czujności i nieufności. Teraz właśnie był ten czas, gdy wszystko to, co mi dotąd wpojono, mogło mi się przydać, a nawet stanowić broń groźniejszą od tej cholernej srebrnej spluwy.
– Magda, nie wygłupiaj się – kontynuował, łudząc się, że jego słowa będą w stanie cokolwiek zmienić. – Opuść ten pistolet, zanim komuś naprawdę stanie się krzywda.
– Spokojnie – odrzekłam – umiem strzelać tak, by nie zabić. – Oczywiście były to słowa, którymi kiedyś to on sam mnie uraczył.
Najwyraźniej ja wtedy bardziej ufałam jemu, aniżeli on teraz mnie. Cóż, w zasadzie to mu się nie dziwiłam. Moje zachowanie mogło go niepokoić, bo nie było ono do mnie podobne. To znaczy, nie byłoby podobne kiedyś – rzecz jasna – bo obecnie byłam przecież zupełnie inną osobą, uznającą inne wartości i priorytety.
– Ani mi się śni – wyjaśniałam dalej najprościej, jak mogłam. – Nie opuszczę broni, a jeśli będę musiała strzelać, zrobię to.
– Oszalałaś, dziewczyno! Nie masz pojęcia, w co się pakujesz. Opuść broń i oddaj tego głupiego pendrive’a, bo naprawdę nie warto tego ciągnąć.
– Nigdy.
– Co tobą kieruje? – Nie rozumiał i nic dziwnego. – Dlaczego jesteś taka uparta?
– Mam swoje powody, okej?
– To niebezpieczni ludzie. Skrzywdzą cię.
– Jeśli dam im to, czego szukają, tym bardziej nie będę miała z nimi szans – zauważyłam.
Krzysiek uniósł wysoko ramiona, głęboko wzdychając. Dobrze wiedział, że mam rację.
– Ochronię cię – powiedział zupełnie spokojnie. – Jeśli oddasz im to, czego chcą, zrobię wszystko, aby nic ci się nie stało.
– Nie chodzi o mnie – wyrwało mi się.
Nie chciałam tego powiedzieć. To mogło być właśnie tym jednym zdaniem za dużo, które mogło zbyt wiele zdradzić. Mogło odkryć moją największą tajemnicę i powód tak irracjonalnego zachowania.
– Więc powiedz mi, o co chodzi, a może będę mógł ci jakoś pomóc.
Zawahałam się. Jasna cholera, wszystko przez ten jego spokojny ton, ciepłe spojrzenie, a być może nawet to, co łączyło nas wcześniej.
– Jesteś dla mnie jednym z nich – wyjaśniłam, opuszczając lekko broń.
– Magda, znasz mnie. Nie skrzywdziłbym cię. Nie wiem, jakim sposobem i po co się w to wpakowałaś, ale nie zależy mi na tym, aby cię wydać.
Wsłuchałam się w jego słowa tak bardzo – za bardzo – że nie wyczułam nawet momentu, w którym jednym ruchem chwycił mnie w pasie, krępując ręce do tyłu i wyrywając mi broń. Utkwiłam przerażona w jego obezwładniającym uścisku, a on tak przenikliwie patrzył mi teraz w oczy. Dawno już zapomniałam, jak bardzo mylące było to jego spojrzenie. Czasami miałam wrażenie, że to właśnie te cudowne oczy są jego najskuteczniejszą bronią, a jednocześnie jego najczulszym punktem.
Dopiero po kilku sekundach wyrwałam mu się, stając się małą, bezradną dziewczynką, zdaną na jego łaskę i niełaskę.
Nic więcej nie zrobił. Stał naprzeciw mnie, bezradnie trzymając obie spluwy.
– Nie bądź głupia. – Wciąż był niewiarygodnie spokojny. – Zniszczą cię.
– Niech to zrobią – powiedziałam niemalże bezgłośnie, czując, że łzy napływają mi do oczu.
Ostatnie, czego teraz sobie życzyłam, to żeby zacząć ryczeć. Tak bardzo chciałam się ogarnąć, a jednocześnie tak samo bardzo tego nie potrafiłam.
– Jesteś niemądra, wiesz?
– Niczego o mnie nie wiesz – zarzuciłam mu, jakby miało to być wystarczającym usprawiedliwieniem mojego postępowania.
– Dawno się nie widzieliśmy – to fakt; ale może usiądziemy i na spokojnie opowiesz mi swoją historię.
– Może po prostu od razu zadzwoń, że mnie masz.
– Wiesz, że nie mam zamiaru tego zrobić. Inaczej już dawno by cię tu nie było.
– Zabrałeś mi broń, a ona jest dla mnie ważna. Nie ruszę się bez niej.
Podszedł do mnie bliżej, kładąc moją spluwę na małym stoliku, przy którym właśnie stałam. Spojrzałam na niego niepewnie, po czym ostrożnie podniosłam broń, chowając ją z powrotem z tyłu.
– Dlaczego? – zapytałam.
– Nie zależy mi na twojej śmierci ani też na tym, aby oni dostali to, czego szukają – wyjaśnił dosyć dosadnie. – Nie współpracuję już z nimi i niczego nie widziałem.
– Skoro z nimi nie jesteś, to skąd wiedziałeś o pendrivie i dlaczego namawiasz mnie do poddania się? – Musiałam wiedzieć.
– Wszyscy z grupy dostali informację o lasce, która zwiała z ważnymi danymi. I wciąż utrzymuję, że powinnaś im to oddać, bo i tak cię znajdą, a wtedy Bóg raczy wiedzieć, co z tobą zrobią.
Westchnęłam głęboko, zdając sobie sprawę, jak bardzo jestem zmęczona. Tyle godzin na nogach bez jedzenia, picia i do tego w średnio odpowiednim stroju. W zasadzie to powinnam była ubrać się na sportowo, gdy jednak decydowałam się na ten krok, nie miałam zbyt wiele czasu na myślenie.
– Zostań, odpocznij trochę – zaproponował, najwyraźniej dostrzegając mój stan.
– Nie powinnam. – Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z poważniejszych konsekwencji, jakie mogą nastąpić. – Nie mogę cię narażać.
– Ty mnie? – Nie ukrywał zaskoczenia. – To ty masz, maleńka, przechlapane.
– A ty razem ze mną, bo widzieli twoje auto.
– Nie przejmuj się tym, dam sobie radę.
Być może. Ja jednak zrozumiałam, że narażając jego, narażam jednocześnie kogoś, dla kogo tak naprawdę to wszystko robię. Mogłam narazić kogokolwiek innego, ale nie jego. Nigdy, przenigdy nie mogło mu się nic stać. Nie miał pojęcia, jak ważny jest w tej całej sytuacji dla mnie i dla sprawy, dla której się tak poświęcam.
– Słuchaj, Magda, oni cię tu nie znajdą. Widzisz, jakie to zadupie. A gdyby jednak mieli cię tu odnaleźć, uwierz, że już by tu byli, bo czas cholernie się dla nich liczy. Odpocznij, a jutro porozmawiamy.
Wahałam się. Na jednej szali było moje zmęczenie i potrzeba snu, na drugiej zaś – nieufność przeplatająca się z potrzebą chronienia go.
– Pościelę ci tutaj na kanapie, a sam zdrzemnę się na podłodze. Dzisiaj cię w takim stanie nie wypuszczę, a jutro postąpisz tak, jak będziesz uważała za słuszne.
– Dobrze… – szepnęłam niepewnie.
Po chwili miałam już przyszykowane miejsce do spania. Wiedziałam jednak, że mój sen będzie bardzo czujny i niespokojny. Ułożyłam się wygodnie na boku, spoglądając na Krzyśka, który leżał jakiś metr dalej – jak obiecał – na podłodze. W zamyśleniu spoglądał w sufit.
– Co u ciebie? – zapytałam wreszcie, choć sama nie byłam do końca pewna, czy bardziej z ciekawości, czy z grzeczności.
Wzruszył ramionami, co mogło oznaczać, że u niego także nie działo się najlepiej. Poczekałam jeszcze chwilę i postąpiłam słusznie, bo w końcu postanowił odpowiedzieć.
– Wciąż pracuję w firmie reklamowej i jestem właścicielem firmy transportowej. Ojciec w całości przepisał je na mnie. Moje mieszkanie stoi puste, czasami tam bywam.
– Gdzie teraz mieszkasz? – zainteresowałam się, choć i tak spodziewałam się pewnej odpowiedzi.
– Ojciec Klary sprezentował nam niewielki dom na obrzeżach miasta.
– Pobraliście się…
– Wzięliśmy cywilny. To jedyne, co udało mi się wynegocjować. – Zmusił się do uśmiechu.
– Dobrze ci się wiedzie? – To było dosyć ryzykowne pytanie i w sposób oczywisty zmierzało do jednego.
– Interes się kręci, na kasę nie narzekam.
– A na małżeństwo?
Zamilkł, co zresztą było do przewidzenia.
– Przepraszam, nie chciałam być wścibska – wytłumaczyłam się. – Byłam ciekawa, czy twoje poglądy na ten temat uległy zmianie.
– Nigdy nie zmieniłem i nie zmienię zdania – odparł. – Małżeństwo, dzieci… te sprawy nie są dla mnie.
– Macie dzieci? – wyrwało mi się.
– Boże uchroń. – Przewrócił oczami. – To nie moja bajka.
– Klara nie będzie zła, że nie ma cię w domu? – spytałam, zauważając to.
– Jej też nie ma – wyjaśnił. – Zresztą jak zwykle.
Spojrzałam na niego pytająco. Nie miałam pewności co do tego, jak rozumieć jego słowa.
– Klara ma dużo wyjazdów. – Nie musiałam zbyt długo czekać na wyjaśnienia. – Konferencje, szkolenia, ploteczki z przyjaciółkami. Zawsze coś się znajdzie i dobrze, bo… – Ponownie zamilkł, a ja miałam wrażenie, że on chyba nie jest do końca szczęśliwy.
– Nie dogadujecie się? – Najwyraźniej zgadłam, bo wzruszył jedynie ramionami. – Okej, nie musimy o tym gadać.
– Może właśnie powinniśmy.
Nie rozumiałam wówczas, co miał na myśli, ale już po chwili ciągnął dalej.
– Zawsze ci ufałem. Wiedziałaś o mnie najwięcej, a ja miałem w tobie zawsze kogoś, komu mogłem się wygadać. Dawno z nikim tak nie rozmawiałem. Wiesz, jak to jest, gdy coś siedzi w człowieku i nie można dać temu upustu?
– Chyba wiem, o czym mówisz. Zawsze dobrze jest się wygadać. – Mówiłam szczerze, a jednocześnie miałam wrażenie, że z powodu zaistnienia pewnych okoliczności nie byłam odpowiednią osobą, której powinien się zwierzać.
– Nie dogadujemy się z Klarą. Być może przez wgląd na naszą przeszłość, a może po prostu to ja nie nadaję się na męża.
– Nie może być tak źle.
Uśmiechnął się, tym razem, zdawało się, szczerze. Leżeliśmy teraz tak blisko siebie, a jednak tak daleko. Tak wiele nas łączyło, a jednocześnie dzieliła nas wielka przepaść i niedomówienia. Ufaliśmy sobie, a jednak w zaufaniu tym istniały pewne granice. Jak można było być sobie tak bliskim i jednocześnie obcym? Jakim sposobem ja mogłam mieć go za niemalże najważniejszą osobę w moim życiu, a jednocześnie tak bardzo go nienawidzić? Interesowało mnie, co u niego, choć miałam wątpliwości, czy aby na pewno chcę to wiedzieć. Patrzyłam na niego, gdy do mnie mówił, skupiając się na każdym centymetrze jego ciała, na każdym słowie wydobywającym się z jego ust, na każdym jego oddechu. Patrzyłam na niego dokładnie tak, jakbym znowu miała widzieć go po raz ostatni. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że nasza historia tak naprawdę dopiero się zaczyna – na nowo.
– Dziękuję za pomoc – wyszeptałam, lecz w głębi serca dziękowałam mu za coś jeszcze.
Za tę małą istotkę, którą kochałam całą swoją duszą i dla której zdolna byłam do największych poświęceń i najbardziej irracjonalnych zachowań. Za to małe życie, które było częścią mnie, jego i konsekwencją naszej bezmyślności, która przerodziła się przecież w coś tak pięknego.
– Nie ma za co – odparł tak szablonowo, wciąż trwając w słodkiej, zgotowanej przeze mnie niewiedzy.
*
Obudziły mnie jasne promienie słońca, padające wprost na moją twarz. Niechętnie otworzyłam posklejane oczy, nie rozumiejąc w pierwszej chwili, gdzie się znajduję. Po chwili mój wzrok zatrzymał się na Krzyśku, który wciąż leżał na podłodze. Przyjrzałam mu się uważniej, aby ocenić, czy śpi. Spał. Delikatnie odrzuciłam na bok swoją kołdrę i powoli wstałam, aby bezszelestnie udać się do łazienki po ubrania, co do których miałam nadzieję, że już wyschły. Nie uśmiechało mi się znowu biegać w mokrych ciuchach. Do łazienki udało mi się przedostać niezauważoną. Pospiesznie wsunęłam na siebie ciuchy, po czym spojrzałam na swoje szpilki. Och, jak wiele bym dała za zwykłe sportowe buty. Czułam, że będę nienawidziła szpilek po kres swoich dni, mając jednak nadzieję, że ten kres nie nastanie jeszcze dzisiaj, po tym, co zamierzam zrobić. Właściwie dokładnego planu jeszcze nie miałam, ale pewne było, że należało zakończyć tę cholerną grę. Wzięłam buty do ręki, aby nie robić niepotrzebnego hałasu tymi bezwzględnymi szpikulcami, i powoli ruszyłam przed siebie. Wychodząc, nie spuszczałam wzroku z Krzyśka.
Oby tylko się nie obudził – błagałam w duchu.
Wreszcie udało mi się dojść do drzwi wyjściowych. Wstrzymałam oddech, nacisnęłam klamkę i… po chwili byłam na zewnątrz. Odetchnęłam dopiero, gdy udało mi się bezgłośnie zamknąć za sobą drzwi. Poczułam niesamowitą ulgę. Rozejrzałam się wokół. Niebo było bezchmurne, a słońce tak bezwzględnie gorące.
Dopiero teraz mogłam dokładniej przyjrzeć się tej miejscówce. Musiałam wszak przyznać – było tu pięknie. Domek otoczony był górami, a kilka metrów na lewo roztaczał się gęsty las. Trawa była krótko skoszona, zupełnie jakby ktoś stale dbał o to miejsce. Krzysiek wspomniał, że tylko on o nim wie, co oznaczałoby, że to on tak często musi tutaj bywać. Szczerze powiedziawszy – nie znałam go od tej strony. Nigdy bym nie pomyślała, że ten Krzysztof Salwarowski gustowałby w tak osobliwym domku, cudzie natury i spokoju.
Wreszcie założyłam buty na bose dotąd stopy i niezgrabnie schodząc z werandy, już po chwili znalazłam się na wąskiej ścieżce prowadzącej gdzieś w dal. Wzięłam głęboki oddech, rozkoszując się nim zupełnie tak, jak gdyby był on ostatnim tchnieniem wolności… spokoju… bezpieczeństwa. Uczyniłam zaledwie kilka kroków, gdy nagle zamarłam, usłyszawszy dźwięk otwierających się za mną drzwi.
No to koniec… – pomyślałam.
– Chciałaś zwiać? – Krzysiek jak zwykle musiał mieć to swoje cholerne wyczucie czasu.
– Pora na mnie. – Miałam nadzieję, że takie słowa załatwią sprawę, ale nie wzięłam pod uwagę jego naturalnej, wrodzonej podejrzliwości.
– Co chciałaś zrobić? – spytał, a ja wciąż nie potrafiłam stanąć z nim twarzą w twarz.
Bałam się, czy po prostu było mi wstyd za własne zachowanie? W końcu, jakkolwiek by patrzeć, właśnie wymykałam się jak jakaś kretynka, czego sam Krzysztof Salwarowski nie uczynił nigdy, nawet nocując u mnie. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie tych minionych zdarzeń.
– Magda. – Krzysiek wymówił to w sposób tak surowy, że ponownie zadrżałam. – Wyjaśnij mi.
– Niczego nie muszę ci wyjaśniać. – Próbowałam mimo wszystko trzymać wczorajszy fason.
– Nigdzie nie pójdziesz.
– Proszę, nie utrudniaj. – Dopiero teraz odwróciłam się do niego.
Stał w drzwiach w samych bokserkach, z nagim torsem i musiał – po prostu musiał, cholera – wyglądać tak, że nogi się pode mną ugięły. Wszystko wróciło. Każda chwila, którą spędziliśmy wtedy razem, i ta myśl, że bywaliśmy ze sobą właśnie w ten sposób, że całowałam te usta, które teraz tak rozpaczliwie próbowały przekonać mnie do tego, bym została, spoglądałam w oczy, które tak przenikliwie teraz przyglądały się każdemu mojemu zagraniu. Nagie ciało, które podczas pieszczot tak szaleńczo i porywczo doprowadzało mnie do rozkoszy… do szaleństwa… obłędu. Mimowolnie znienawidziłam samą siebie za te myśli. Jak mogłam o tym myśleć teraz, w obliczu tak niebagatelnej sytuacji, w jakiej od kilku dni się znajdowałam!
– Nie dasz mi odejść… – Było to z mojej strony raczej stwierdzenie, aniżeli pytanie.
– Znasz mnie, maleńka – odparł, powolnym krokiem schodząc ze schodków werandy. – Poza tym potrzebujesz mnie.
– Czyżby? – Parsknęłam niekontrolowanym śmiechem.
– Co chcesz zrobić? – drążył.
Czułam, że nie mam wyjścia. Krzysiek naprawdę bywał nieugięty. Zawsze, po prostu zawsze, musiał dopiąć swego, jak nie prośbą, to groźbą, jak nie groźbą – upierdliwością.
– Dobra, powiem ci. – Oczywiście w połowie było to z mojej strony kłamstwem. – Jednak mam prośbę. – Tym razem mówiłam nieco łagodniej.
Krzysiek zmarszczył brwi, uważnie mi się przyglądając.
– Muszę zadzwonić – odezwałam się wreszcie, a wówczas jego twarz zdała się nad wyraz zaskoczona.
– Czy to bezpieczne?
– To dla mnie bardzo ważne – wyjaśniłam.
Krzysiek przygryzł delikatnie dolną wargę, zastanawiając się nad czymś. Być może nie ufał mi jednak tak do końca. Mógł mnie wydać – to fakt. Ale ja również mogłam mu zaszkodzić, wyjawiając, że mi pomógł. Myślę, że tego się właśnie bał. Mojej nieostrożności czy też intencjonalnego wkopania go.
Po chwili jednak kiwnął głową, przystając na moją prośbę. Oboje ruszyliśmy do domku: on – pospiesznie, ja – krokiem niepewnym. Nie weszłam za nim do środka, zostałam w progu drzwi, niecierpliwie wyczekując, aż przyniesie mi telefon. Krzysiek, wręczając mi swoją komórkę, zawahał się chwilę, ale ostatecznie mi ją podał.
– Idź ścieżką do ulicy – polecił. – Tam złapiesz lepszy zasięg.
Wzięłam telefon i czym prędzej się oddaliłam, nie tylko dla uzyskania lepszego zasięgu, ale przede wszystkim ze względu na wiele tajemnic, których on nie powinien usłyszeć. Nie mogłam przewidzieć tego, jak przebiegnie rozmowa, ani słów, jakie zmuszona będę podczas niej wypowiedzieć. Krzysiek zdecydowanie nie powinien być przy tym obecny.
Szłam ścieżką, nerwowo spoglądając na ikonę zasięgu. Gdy wreszcie pokazały się dwie kreski, wystukałam numer. Jeden sygnał, drugi i kolejny…
– Cholera! – mimowolnie wypowiedziałam te słowa na głos.
Czwarty sygnał… piąty. Rozłączyłam się, wybierając ten sam numer ponownie.
Pierwszy sygnał…
Dlaczego mój rozmówca nie odbierał? Mogło stać się coś niedobrego.
Drugi sygnał…
Mógł też robić to umyślnie, mimo wszystko jednak ta opcja mniej do mnie przemawiała. Bardziej obawiałam się, że coś się wydarzyło.
Trzeci sygnał…
Boże, to nie mogło dziać się naprawdę. W wyobraźni malował mi się najgorszy scenariusz. Czy przeczucie mogło mnie mylić? Och, jak bardzo bym tego teraz chciała.
Czwarty sygnał…
– Halo.
– Emil?! – niemalże wykrzyczałam.
– Magda… – Jego głos się załamał, a ja czułam, że to nie wróży najlepiej.
– Co się dzieje?! Dlaczego nie odbierasz?!
– Drobne kłopoty – odparł krótko.
– Jakie kłopoty? O czym ty mówisz? Gdzie jest Julka?
Serce waliło mi jak młotem. Czas perfidnie ciągnął się w oczekiwaniu na kolejne odpowiedzi, a Emil milczał.
– Miałeś jej nie tknąć!
Wciąż nie odpowiadał. Nie chciał się odezwać, czy może nie mógł?
– Jeśli coś jej, kretynie, zrobiłeś…
– Dorwali nas – wyjaśnił.
Nogi się pode mną ugięły.
– Jak to was dorwali!? – Nie mogłam zrozumieć. – Przecież rozmawiamy ze sobą. Gdzie wy, do cholery, jesteście, gdzie Julia!?
– Magda…
– Emil.
– Nie jestem sam. W tym momencie. Wczoraj w nocy czworo ludzi zrobiło nalot na mieszkanie. Zabrali nas. Wiedzą, że zmusiłem cię do ukrycia dowodu. Wiedzą, że robisz to dla córki. Ale pamiętaj… – ściszył głos – jeśli im ulegniesz, nie będę jej chronił.
– Parszywy idiota! Obiecuję ci, że cię…
– Halooo. – Ktoś inny przejął telefon Emila. – Dzień dobry, złotko. – Głos w słuchawce był gromki.
– Kim jesteś? Gdzie moja córka?! – niemalże wykrzyczałam.
– Tak obstawialiśmy, że wreszcie skontaktujesz się ze swoim szefuniem. Słuchaj, mała, masz dwanaście godzin, aby dostarczyć nam to, co zwinęłaś, albo nie zobaczysz już swojej małej córeczki.
– Nie próbuj im ulegnąć! – z oddali dało się słyszeć groźby Emila.
– Jeśli mojej córce włos spadnie z głowy, załatwię was wszystkich! – zagroziłam.
– Dwanaście godzin – przypomniał donośny głos. – Tik-tak – dodał, a następnie się rozłączył.
– Halo! – wrzasnęłam daremnie. – Błagam… – Lecz nikt mnie już nie słyszał.
Zrozpaczona osunęłam się na trawę.
Boże, co robić?… – pytałam samą siebie. Musiałam działać. Musiałam ratować swoje dziecko. Musiałam wreszcie to zakończyć. Groźby Emila, które do tej pory trzymały mnie w ryzach i były powodem wielu irracjonalnych decyzji, właśnie straciły swoją moc. Teraz to już nie on miał Julkę, lecz ci złoczyńcy, którym miałam stawić czoła. Musiałam wziąć się w garść. Dla dobra sprawy, dla mojej małej. Otarłam łzy, po czym się podniosłam. Odwróciłam się chwiejnym krokiem i… zamarłam. Za mną stał Krzysiek.